środa, 15 grudnia 2021

2. Zaklęte usta

Hejeczka!

Oj, te wtorki coś bardziej przypadły mi do gustu... a w sumie środy. xD Ale przynajmniej regularnie wchodzi rozdział. xD

Przyznam się Wam, że planuję rozbić to opowiadanie na dwie części... Być może już Wam o tym pisałam. Tak czy inaczej - w tej drugiej mam mocny pomysł na Collina i mi sie chłopak bardzo pcha na głównego bohatera. xD Chciałabym wiedzieć, czy - gdyby doszło to do skutku - nie będzie Wam przeszkadzać, że Alex trochę zejdzie później na dalszy plan?

Na komentarze już odpowiedziałam. Z grafiką walczyłam długo, aż wreszcie mi uległa. xD Na telefonie nie było tego aż tak widać, ale na komputerze, na bokach, były niebieskie paski... udało mi się je zmienić na czarne. 
 
Dodałam zdjęcia poglądowe chłopaków, bo wrzucenie zdjęć na darmowy hosting było złym pomysłem - zostały usunięte i linki były nieaktywne. 
 
Dziękuję pięknie za cierpliwość i wszystkie rady dotyczące poprawek. ;3

Nie przedłużając, zapraszam na drugi rozdział Zaklętych ust. Przepraszam za błędy i życzę miłego czytania. ;3


-----------------------------------------------------------------------------------------
 
 

- Czy ktoś ci mówił, że potrafisz być irytujący? – wzrok Alexa mógłby zamrozić pół stanu Vermont. Ten jakże uroczy komentarz kierował w stronę Collina, który od dziesięciu minut namawiał go na towarzyszenie mu w jego treningu siatkówki. – Po co ja tu jestem?

Szaro-niebieskie tęczówki wypełniły się jedną, konkretną emocją. Oburzeniem.

- No przecież ci tłumaczyłem, że ten mecz jest dla mnie bardzo ważny. Rozpoczynamy nowy sezon i głupio byłoby przegrać na własnym terenie.

Alex nie wydawał się tym przekonany, dlatego brunet musiał wytoczyć cięższe działa.

- Wiesz, że za godzinę nasza klasa zaczyna ćwiczenia. Nie uśmiecha mi się samotne sprzątanie sali w towarzystwie gwiżdżącego na mnie Flynn’a. – chłopak nawiązywał do sytuacji sprzed kilku dni. Zobowiązał się do pozbierania piłek i złożenia siatki, przez co był łatwym celem tych, którzy od lat naśmiewali się z jego wzrostu. Problem w tym, że do zacnego grona dołączył farbowany blondyn, powiększając liczbę obelg i przykrych scen. – Nie daj się prosić.

Czy można był odmówić tym wręcz kocim oczom? Być może tak, ale Alexander nie zaliczał się do tych osób. Od czasu feralnego dnia, gdy jego prysznic po zajęciach fizycznych w szkole zakończył się fioletowym zafarbowaniem, Collin nie odstępował go w szkole na krok. Nawet przeniósł się z zajmowanej dotychczas ławki, aby sąsiadować z Alexem.

Na szczęście nie było większych problemów z rozjaśnieniem włosów Zmiennego zająca i podrasowaniu ich oryginalnego koloru na piękny, czerwony odcień. W ostrym świetle wyglądał na niemal neonowy, ale tak naprawdę mama Collina postarała się, aby miał kilka różnych tonów. Nie mogła wyjść z podziwu nad tym, że oryginalnie Alex naprawdę miał taki wypłowiały, ni to rudy ni bordowy kolor. Dopiero, gdy pokazał jej zdjęcie swojego brata – jedyne, jakie udało mu się zachować – uwierzyła mu na słowo.

Nic dziwnego, że tak mocno zareagował na ten atak na swoją osobę. W jakiś sposób uważał, że włosy są jedyną rzeczą, która łączy go z bratem, za którym tak bardzo tęsknił. Gdyby mógł, poprosiłby o spotkanie z nim, ale wątpił, by było to możliwe. Póki co nie miał wpływu na tę sytuację, dlatego musiał skupić się na tym, co działo się tu i teraz. A nie było tego mało. Nowe otoczenie, izolacja rówieśników i złośliwości skierowane w jego stronę. W tym wszystkim Collin wydawał się być jasnym, ciepłym punktem, w którym mógł znaleźć oparcie. Dlatego nie chciał mu odmówić i kilka minut później dołączył do rozgrzewki, chcąc się porozciągać. Równoważnia kusiła go już od jakiegoś czasu, tak samo jak ustawiony pod ścianą koń. Dla niego musiał znaleźć wolny skrawek sali, aby nie przeszkadzać schodzącym się powoli członkom drużyny siatkarskiej. Mieli niecałą godzinę do czasu pojawienia się pierwszych uczniów, choć Alex szczerze wątpił, by nauczyciel przerwał tak krótki trening. Pewnie znowu będą musieli odstąpić miejsce drużynie, w zamian korzystając z ostatnich podrygów kilkunastostopniowej temperatury. Lato zakończyło się dosyć szybko tego roku, więc odpadała opcja lekcji na basenie. Jeżeli znów będą musieli grać w baseball, Alex poprzysiągł sobie, że jego punktem honoru będzie celowanie we Flynn’a.

Tak drastyczną decyzję podjął po tym, gdy podczas uprzątania piłek do kosza na kółkach, aby móc je później znów wykorzystać podczas treningu, Flynn pchnął Collina w taki sposób, że chłopak przewrócił się na parkiet. Kosz nie wytrzymał nacisku i ugiął się pod naporem Treya, a jego zawartość wypadła wprost na leżącego. Alex od razu wystartował do tlenionego blondyna, gotowy rozpocząć bójkę, ale w odpowiednim momencie zjawił się nauczyciel, wysyłając Rogersa do przygotowania baz. Kłótnia została zduszona w zarodku, ale lekcja i tak przebiegła po myśli Alexa. Gdy po zakończonych zajęciach Collin spotkał się z nim, już przebrany, na głównym korytarzu prowadzącym do innych klas, nie umknął mu zadowolony uśmieszek Morgana. Nie dał się nabrać na powściągliwe trzymanie mimiki w ryzach.

- Masz taką minę, jakbyś chciał ukryć zbrodnię.

Alex nie odpowiedział mu na to, gryząc wargi. W zamian wyłapał wzrokiem tego, który kulił się na jednym z krzeseł rozstawionych wokół kilkunastu okrągłych stolików. Może nie powinien, ale naprawdę był zadowolony z tego, co zrobił.

Zaintrygowany Collin spojrzał w tym samym kierunku i chwilę później przeniósł na niego zaskoczony wzrok.

- Czy chcę wiedzieć, z jaką siłą posłałeś piłkę w stronę Rogersa?

- Ja? – nastolatek wskazał na siebie palcem, udając niewiniątko. – To piłka tak brzydko odbiła się od mojego kija i trafiła wprost w jego rodowe skarby. – Ani na moment nie ściszył głosu, nawet wtedy, gdy przechodzili obok Flynna trzymającego na kroczu zimny okład. – Nie jestem zawodowym graczem, więc choćbym chciał, nigdy w życiu nie wycelowałbym tak precyzyjnie! – to akurat była prawda, choć odbicie Alexa raczej nie powinno być kierowane w stronę chłopaka stojącego na trzeciej bazie, lecz wysoko w górę lub obok miotacza.

- Pożałujesz tego, śmieciu!

Mordercze spojrzenie Flynn’a nie robiło już wrażenia na Zmiennym zająca. Aby go sprowokować jeszcze bardziej, pomachał w jego stronę, na koniec zwijając palce w taki sposób, by pokazać mu środkowy palec. Dalsze epitety pod jego adresem zostały zagłuszone napływającym tłumem uczniów.

~ o ~

Kilka dni później skromne progi szkoły gościły przyjezdną drużynę z miasteczka oddalonego o nieco ponad czterdzieści minut drogi. Większość zawodników była dobrze znana miejscowym graczom, w tym Collinowi, który z założonymi rękoma obserwował niespiesznie wchodzących chłopaków. Nie on jeden czekał na kapitana rywali, łatwo wyławiając go spośród ciemnowłosych głów. Najwyższy spośród nich zachowywał się tak, jakby był u siebie, śmiejąc się głośno i wskazując na przyglądające mu się z zaciekawieniem uczennice.

- Przeklęty pozer – mruknął pod nosem Collin, czekając wraz z kolegami z drużyny na łaskawe podejście dziesięcioosobowego, wrogiego składu. Na szczęście nie był kapitanem, więc nie jemu przypadło w udziale powitanie. Pech chciał, że zarówno on, jak i znienawidzony przez niego Scott Graham rozegrali wiele wspólnych meczy. Obaj nie pałali do siebie miłością, ale to Trey był na przegranej pozycji, choćby przez swój wzrost. I tym razem oceniające komentarze musiały ujrzeć światło dzienne. Pełen entuzjazmu uśmiech Scotta wzmógł czujność Collina.

- Mówiłem ci, abyś pił dużo mleka. Nie słuchasz mądrzejszego kolegi i dlatego dostaniesz nauczkę na boisku.

Collin nawet nie zauważył, kiedy w ręce chłopaka znalazł się karton z mlekiem, jak sądził po opakowaniu. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, Scott upuścił trzymany przedmiot i przydepnął go tak, by pękł, rozlewając biały płyn dookoła.

- Ups, wylało mi się. – wcale nie wyglądał na skruszonego. Wręcz przeciwnie. Z premedytacją uderzył Collina w bark z taką siłą, że chłopak zatoczył się lekko do tyłu.

Był dzisiejszym celem, wiedział to. Dlatego przez ostatnie dni tak dużo trenował, zwłaszcza kondycyjnie. Chciał raz na zawsze utrzeć nosa irytującemu go rywalowi, zwłaszcza teraz, gdy jego kariera siatkarska w Newark dobiegała końca. Marzył mu się dodatni bilans zwycięstw.

Jak na złość zauważył zbliżającego się Flynn’a, więc szybko zrobił taktyczny odwrót, w myślach przepraszając woźną za zostawiony bałagan. Teraz, gdy potrzebował wsparcia, nie miał możliwości skontaktowania się z Alexem. Szatnię, w której zostawił telefon, zamknięto na klucz, aby uniknąć niepotrzebnych sytuacji z kradzieżą.

Nieco przygnębiony, wszedł na salę i niemal od razu usłyszał swoje imię wykrzyczane po prawej stronie. Jego humor chyba nigdy nie poprawił się tak szybko. Czerwona czupryna gęstych włosów błyszczała w słońcu niczym neon.

- Ej, nie po to wstawałem przez tydzień o spartańskich porach, towarzysząc ci w treningach, by teraz opuścić mecz, tak? – Alex z łatwością odczytał myśli przyjaciela. Powoli zaczynał przyzwyczajać się do tego, że Collin stawał się dla niego coraz bliższy. To, że byli Omegami, dodawało czegoś wyjątkowego do tej relacji, ale przeważający czynnik był o wiele prostszy i bardziej prozaiczny. Najzwyczajniej w świecie złapali wspólny język. Trey był bardziej ekspresyjny i można było z niego czytać jak z otwartej księgi, ale Alexowi to nie przeszkadzało. Sam był pozytywnie nastawioną do świata osobą, choć stronił od wygłupów. Dlatego w ich tandemie, to Collin był tym, który wciągał go w różne postrzelone akcje. Do tej pory pamiętał dzień, w którym zrzucali z dachu balony wypełnione wodą. Może nie był to jakiś ekscytujący wybryk, ale gdy jedna z „bomb” spadła na głowę Flynn'a, rozbryzgując wodę na jego głowie, ramionach i otwartym plecaku, Morgan po raz pierwszy poczuł tak silną chęć ucieczki.

Alex nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Jak w zwolnionym tempie obserwował unoszącego głowę mokrego chłopaka, którego wściekły wzrok paraliżował go nawet z tak znacznej odległości. Ku jego przerażeniu Collin ani myślał schować się, unikając demaskacji.

- Uciekamy! – zarządził za przyjaciela, ciągnąc go w kierunku schodów na niższe piętro. Coś czuł, że Flynn nie daruje im tego tak łatwo. Cały czas powtarzał sobie, że jeśli się pospieszą, zdążą dobiec pod klasę, dając sobie teoretyczne alibi, że to nie oni są sprawcami całego zdarzenia. I może nawet im by się to udało, gdyby Collin nie zataczał się ze śmiechu co kilkanaście kroków. Szarpany bieg musiał w końcu zebrać żniwo. Opcji było kilka. A wyszło jeszcze inaczej.

W połowie zawijających się jak w latarni schodów, które znajdowały się na uboczu głównego korytarza, wpadli wprost na wściekłego blondyna. Chłopak wybiegł przez drzwi łączące schody z drugim piętrem.

Trzymający niewielki dystans Alex prawie zatrzymał się w miejscu. I już w chwili, gdy to zrobił, wiedział, że nie skończy się to dla niego dobrze. Prawa noga źle nadepnęła na wyrobiony, śliski brzeg betonowego schodka. Aby się ratować, złapał się Collina i poręczy. Niestety, będący w ruchu Trey stracił równowagę i runął do przodu, przeskakując co dwa i trzy stopnie. I o ile Alex jakoś się uratował, upadając boleśnie na twardą powierzchnię, o tyle twarz Collina bliska była spotkania się z podłogą. Dlatego, gdy chłopak zamknął oczy, wystawiając przed siebie ręce, by zamortyzować upadek, pomyślał tylko o tym, jakim jest kretynem, ryzykując kontuzję.

Niemal sekundę później poczuł obejmujące go, mokre ramiona, a siła jego rozpędu docisnęła go do swojego wybawcy, który stęknął wprost do jego ucha. Serce biło mu jak szalone ze strachu. Choć wiedział, że właśnie wtula się we Flynn'a jak w ostatnią deskę ratunku, jego ciało nie chciało ruszyć się choćby na centymetr. Zbyt bardzo sparaliżowała go myśl o połamaniu sobie czegoś.

- Jesteś cały?

Niski głos postawił wszystkie włoski na ciele Collina. Usta ocierające się o jego ucho niemal paliły żywym ogniem. Feeria emocji, jakie mocnym dreszczem przebiegły po jego plecach, zawiązała mu gardło w supeł. Mógł jedynie skinąć nieznacznie głową, uważając, by uniknąć ponownego kontaktu z wargami blondyna.

- Rogers! Co ty tam znowu wyprawiasz? – donośny głos dyrektora zakłócił w pewnym sensie delikatną atmosferę, jaka wytworzyła się między nastolatkami.

Chłopcy odsunęli się od siebie, jeden zmieszany, a drugi standardowo nonszalancki i butny. Bursztynowe oczy Flynn’a patrzyły na starszego mężczyznę z wyzwaniem. Gdy usłyszał pytanie dotyczące jego ociekającego wodą ubrania, powiedział, że ciśnienie wody w łazience było zbyt wysokie. Nawet powieka mu nie drgnęła, kiedy kłamał w żywe oczy.

Zbierający się powoli Alex wymienił z przyjacielem szybkie, zaskoczone spojrzenia. Flynn ich nie wydał. O ile dla Collina był to ewidentny znak na to, że blondyn był przebiegły i teraz mają u niego dług, o tyle Zmienny zająca zastanowił się nad tym pod innym kątem. Odkąd przybył do tej szkoły, niejednokrotnie był świadkiem spięć między przyjacielem a Rogersem. Ba, od jakiegoś czasu sam w nich uczestniczył – w większym lub mniejszym stopniu przez Trey’a. Już wtedy dziwna myśl zakiełkowała mu w głowie, ale równie szybko ją wyparł. Teraz jednak nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ten „pan i władca”, wielki Alfa i Zmienny niedźwiedzia w jednym, to totalny kretyn, który w dziwny sposób okazuje swoje zainteresowanie. Bliżej temu było do próby odpędzenia od siebie, niż zachęcenia końskimi zalotami, ale Alex wolał się w to nie mieszać. Bądź co bądź Flynn był przyjacielem syna Wodza ze Stannard, więc nie mógł okazać się dobrą osobą. Może był uprzedzony. Dmuchanie na zimne jeszcze nigdy nie wyszło mu na złe.

Stojąc teraz obok Collina, twarzą do wejścia na salę, miał doskonały widok na znudzonego życiem Flynna. Z nieukrywaną radością i zadowolonym uśmiechem powróciły do niego wspomnienia z meczu baseball’a.

Blondyn musiał pomyśleć o tym samym, bo krzyżując spojrzenie z fiołkowymi tęczówkami poczerwieniał na twarzy. Początkowo kierował się w stronę ławek, ale zmienił zdanie, z zaciętą miną zmniejszając dystans do chłopaków. Gdy tylko doleciały do niego słowa Alexa „Uwaga, idzie niedźwiedź z wścieklizną”, krew w jego żyłach zaczęła wrzeć.

- Dobrze policz swoje zęby, żebyś wiedział, ile musisz sobie wprawić. – z wyciągniętym oskarżycielsko palcem wycelowanym w Alexa zatrzymał się tuż przed Collinem stojącym do niego plecami.

Gdy tylko Trey usłyszał jego głos, westchnął głośno, obracając się powoli. A już miał nadzieję, że uniknie większego rozproszenia przed meczem.

- Uwielbiam wasze urocze spijanie sobie z dzióbków, ale wykorzystajcie agresję na dopingowanie naszych. Nie chcę, aby przełożono mecz z powodu bójki, dobra? – w czarno-miętowym stroju wyglądał jak profesjonalny gracz siatkówki. Podparta na biodrze dłoń nadawała mu w tej chwili powagi i stanowczości. Z boku jednak musiało to wyglądać dosyć zabawnie. Niski libero strofujący przewyższających go o głowę chłopaków, którzy w dodatku dosyć szybko go posłuchali. Zadowolony Collin z poczuciem spełnionego obowiązku zrobił krok w tył, aby udać się na zajmowaną przez jego skład część sali, by poćwiczyć serwy. Dzięki temu niewielkiemu obrotowi zdołał dostrzec kątem oka zmierzającą w jego stronę zabłąkaną piłkę. Nie było czasu na to, by osłonić się rękoma.

Dlatego z okrzykiem zdziwienia, po raz kolejny w ciągu ostatniego tygodnia miał wrażenie, że przezywa déjà vu. Słabszy tym razem uścisk Flynna pozwolił mu spojrzeć przez ramię w idealnym momencie. Z przeciwległego rogu pomieszczenia dostrzegł patrzącego na nich Scotta.

- Oj, ręka mi się omsknęła.

Chłopak jawnie sobie drwił, machając w ich stronę, aby oddali mu piłkę.

Wciąż obejmujący Collina blondyn stał przodem do kapitana przeciwnej drużyny. Wyciągniętym przed siebie ramieniem osłaniał Omegę, jednocześnie trzymając w rozczapierzonych palcach piłkę w biało-niebiesko-żółtych kolorach. Wskazującym palcem namierzył napastnika, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie.

- To zejdź z boiska, ślepy krecie. Osłabisz drużynę takimi błędami. – jak gdyby nigdy nic wypuścił piłkę w górę, nie wysilając się z nadaniem jej mocy. Jednak nawet bez wyskoku jego serw był tak niespodziewanie szybki, o dziwnej, ostrej rotacji, że niczego nie spodziewający się Scott musiał się nieco natrudzić, by go odebrać. Flynn uśmiechnął się jednym kącikiem ust i wypuścił bruneta z objęć.

Pond naporem bursztynowej głębi oczu, Collin mógł tylko z trudem przełknąć ślinę w zaschniętym gardle. Bez słowa odprowadzał go wzrokiem, nie zdolny do skomentowania tej sytuacji. Dopiero nawoływania kolegów zdołały oderwać go od obserwacji siadającego przy końcowej linii blondyna.

~ o ~

Nikt nie wątpił, że cholernie trudno będzie wygrać ten mecz gospodarzom. Tak, jak podejrzewał Collin, obrano go za główny cel i kiedy tylko przeciwnicy byli przy piłce, atakowali ją uparcie właśnie na niego. Mimo, że był libero! To przecież do jego obowiązków należała obrona. Długo dawał sobie radę z kiwkami, uderzeniami w dziewiąty metr i niekonwencjonalnymi odbiciami, ale pod koniec drugiego seta zaczęło mu brakować sił. Nieustanna i różnorodna obrona zmuszała go do szybkiego biegu pod siatkę na przemian z rzucaniem się do przodu, by chociaż dotknąć opadającą piłkę.

Gwizdek sędziego oznajmił wreszcie zakończenie meczu i Collin zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, jaki jest wynik. Pot przysłaniał mu oczy, a zebrane opaską włosy – poprawiane wielokrotnie – strąkami zwisały na zimnym czole. Poziom sił tak bardzo mu opadł, że jego wewnętrzny termostat zwariował. Zamiast parować z wysiłku, bliżej mu było do omdlenia z przemęczenia.

Powłócząc nogami, skierował się do wyjścia z sali, marząc o szybkim prysznicu i wyjściu ze szkoły. Mięśnie łydek drżały mu tak bardzo, że zaczęły łapać go skurcze.

Z ulgą przyjął obecność Alexa czekającego na niego w korytarzu.

- Mój wybawco – uśmiech ozdobił jego twarz, gdy przyjaciel zaoferował mu swoje ramię. Z chęcią przełożył swoje przez kark chłopaka, wspierając się na nim. Zanim opuścił pierwszorocznych, którzy mieli uprzątnąć sprzęt, spojrzał na tablicę z wynikiem. Wygrali. Nareszcie!

Może jego radość byłaby większa, gdyby nie stojący nieopodal Scott. Choćby chciał go zignorować, nie mógł tego zrobić – zwłaszcza wtedy, gdy chłopak zagrodził im drogę. Jak na złość zbliżał się do nich także Flynn. Co dziwne, wyglądało to tak, jakby czegoś zapomniał, albo celowo pchał się w konflikty. Przez chwilę Collin miał wrażenie, że blondyn zaatakuje Grahama, ale nic takiego się nie stało. Mało tego. Nawet jego zignorował, więc on też nie zamierzał poświęcać mu uwagi. Już i tak dzisiaj dał mu jej wystarczająco.

- Czego jeszcze ode mnie chcesz? – pytanie posłane w stronę Scotta wywołało w chłopaku pewny siebie śmiech.

- Chciałem tylko sprawdzić, jak radzi sobie oszust ostatniej piłki. Dobrze wiesz, że opadła na boisko.

Tego dla Collina było za wiele. Odsunął się od Alexa i nabuzowany adrenaliną stanął przed wyższym o kilkanaście centymetrów chłopakiem, mordując go wzrokiem.

- Chyba sobie żartujesz! Naucz się przegrywać, Graham, dobrze ci radzę. – wypunktował go palcem, ocierając pot wilgotną frotką owijającą jego nadgarstek. – Półtorej godziny staraliście się wykończyć moje kolana, ale w decydującym momencie nie zawiodłem drużyny. Pogódź się z tym.

Patrzący na niego z góry siatkarz wyciągnął rękę w jego kierunku, ale Collin nie przekonał się, jakie były jego zamiary. Z zaskoczeniem obserwował jak Flynn odpycha Scotta, jemu wręczając butelkę wody. Był tak skołowany, że przyjął ją bez słowa, przenosząc spojrzenie dużych, szaro-niebieskich oczu na obydwu chłopców patrzących na siebie jak wilki gotowe do ataku. Pierwszy ciśnienia nie wytrzymał Graham.

- Masz jakiś, kurwa problem, Barbie? – przyjął taktykę ubliżania, podchodząc do blondyna tak blisko, że prawie stykali się nosami. Miał zamiar rozkręcić się z wyzwiskami, wciąż nabuzowany wściekłością po przegranym meczu. Nie spodziewał się jednak, że konsekwencje znanej sentencji - dobra to maksyma, gdy słowa są proste, a ich sens głęboki* - tak mocno go dotkną.  

Wystarczyło krótkie „Tak mam, więc spieprzaj mi z oczu” oraz intensywnie żółta poświata błyszcząca w złowrogich oczach Flynn'a, by Scott zaciskając mocno szczękę zrobił krok do tyłu.

Kolejny raz tego dnia Collin poczuł suchość w gardle. Jeszcze nigdy nie widział tak wściekłego Rogersa. Jego niedźwiedzia natura wyszła na wierzch, a mocne, Alfie feromony zagęściły powietrze. Jednak w przeciwieństwie do pospiesznie odchodzącego, pokonanego Grahama, on miał ochotę sparzyć się od gorąca, jakie biło z sylwetki blondyna. Dlatego musiał uciec. Ołowiane nogi nie miały jednak zamiaru ułatwić mu tego zadania, a on czuł, że dzieje się z nim coś dziwnego.

- Uspokój się – na opustoszałym korytarzu rozbrzmiał głęboki, niemal mruczący głos jakiegoś chłopaka.

I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, całe napięcie zniknęło. Collin z ulgą odetchnął rześkim powietrzem, wciągając do płuc tak bardzo potrzebny tlen. W momencie, gdy to zrobił, niemal natychmiast spojrzał na stojącego obok Alexa. Miał przedziwne wrażenie, że teraz to czerwono-włosy emanuje dziwnym zapachem. Zaintrygowany, przeniósł wzrok na tego, w którym utkwione były fiołkowe oczy przyjaciela. W pierwszej chwili nie wiedział, z kim ma do czynienia. Ot, jakiś nieznajomy uczeń o mysim kolorze włosów i przybrudzonych, niebieskich tęczówkach – ciemniejszych od jego. Może nawet był starszy od nich.

Im dłużej mu się przyglądał, tym bardziej odnosił wrażenie, że jednak go zna. Z pomocą przyszedł mu Flynn, który – już spokojniejszy – przywitał się z nieznajomym jak z dawno nie widzianym kolegą.

- Dylan, co ty tu robisz?

Olśnienie przyszło od razu. Collin niepewnie zerknął na Alexa, gotowy zastawić go swoim szczupłym, wątłym ciałem. Wątpił, by był w stanie zrobić cokolwiek w starciu przyjaciela z tamtym chłopakiem. A już zwłaszcza, gdy tęczówki tego drugiego zabłysły wręcz turkusowym blaskiem. Lepiej być nie mogło. Do ich szkoły zawitał obecnie panujący Wódz Stannard, pieprzony Dylan Carter.

Coś ciężkiego zawisło w powietrzu, zwiastując nadchodzącą burzę.

 

 

* Mencjusz (371-ok. 289 p.n.e.) – filozof chiński, jeden z najważniejszych interpretatorów Konfucjusza.  (źródło - Wikipedia).

6 komentarzy:

  1. Hejka,
    nie mam nic przeciwko, że i Collin dostanie przysłowiowe swoje pięć minut, bo im więcej z naszymi zmiennymi tym lepiej ;) marzy mi się jeszcze coś o dzieciakami Matta i Bena ;) wow Flynn ratujący Collina kilka razy w jednym tygodniu... no nieźle, trochę to wyglada jak takie końskie zaloty i jeszcze ta reakcja Collina na końcu czyżby jednak coś tutaj miało być... Scota to ja bym...
    weny, weny i jeszcze raz weny  życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    im więcej z naszymi zmiennymi tym lepiej więc coś więcej o Collinie chętnie, bardzo chętnie... Alex i Collin bardzo się zaprzyjaźnili i wspierają się jak i wygłupiają się wspólnie... och Flynn czyżby coś tutaj bo ten ratunek Collina na schodach, potem na sali i jeszcze na koniec meczu...
    weny, weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,Hej. Muszę ci powiedzieć ,że czytałam rozdział na jednym wdechu ,jest rewelacyjny. Alex ,to taka cicha woda ,na smialam się przy tych ich wygłupach. Za to Flynn hmm coś tu czuję grubsza sprawę. Uratował Collina tyle razy ,nie wkopał chłopaków przed dyrektorem ,czyżby Collin okazał się obiektem jego westchnień ;) . Szkoda ,że ten czas do wtorku będzie się tak dłużył, chociaż miałam mała obsuwę to może mi szybciej zleci ;). Jeżeli chodzi o Collina to jak najbardziej tak. Prawda jest taka ,że my przeczytamy wszystko co napiszesz :) idź za głosem serca i pisz to co czujesz. To jest wtedy naprawdę wykonany kawał dobrej roboty :) pozdrawiam i życzę zdrówka weny i czasu na pisanie w.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    o tak nie mam nic przeciwko Collin'owi i jego przysłowiowym pięciu minutom... im więcej tym lepiej bo ten świat wow...  Flynn ratuje Collina wow, no nieźle trochę to wyglada jak takie końskie zaloty... czyżby jednak cos tutaj miało być ba ta reakcja Collina na końcu...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    puk, puk... kochana, liczyłam na nowy rozdział ale i rozumiem, że jest czas przedświąteczny... więc rozumiem to, ale korzystam z okazji i chcę życzyć Ci wesołych i spokojnych Świąt...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochana zdrowych i spokojnych Świąt pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń