wtorek, 9 listopada 2021

7. Niedocenione szczęście

 Hejka, hejka. xD
Znów mamy poślizg, a raczej ja mam. Walczę dzielnie z chłopakami, bo straszne są z nich kłody momentami, naprawdę. Trudno mi ich 'kliknąć' w parę... Może to też wynikać z tego, że ciągnie mnie do pisania o historii Alexa, ale wszystko w swoim czasie.
Coś mi się wydaje, że następny rozdział będzie ostatnim. Nie mówię tego na pewno, ale tak coś mi mówi... Przepraszam, że atakuję Was tak nagle tą informacją. Ciężko, naprawdę ciężko idzie mi połączenie tych upartych osłów. xD
Zapraszam Was serdecznie na siódmy rozdział Niedocenionej miłości. Dziękuję za wszystkie komentarze i przepraszam za błędy.
-----------------------------------------------------------------------------------------
 

Podobieństwo dziecka do rodziców ujawnia się bardzo szybko, a z biegiem lat nawet się nasila. O tym, jak uparta potrafi być Sophia, Laurence przekonywał się w ciągu następnych tygodni. Nie pozwoliła mu zapomnieć o tym, jak ignorował ją do tej pory. I choć podejrzewała, że może wina leży pośrodku, zdecydowanie nie miała zamiaru mu czegokolwiek ułatwiać.

Patrzący na to z boku Zack, nawet zaczął mu współczuć. Odpuścił sobie upominanie mężczyzny w kwestii konfrontacji z córką, bo dziewczynka w piękny sposób karała go tym, z czym od lat sama była traktowana. Podczas jednego z wiejących chłodem śniadań, Larry nie wytrzymał i upomniał córkę, by odzywała się do niego w odpowiedni sposób. Nastolatka dokończyła spokojnie posiłek i wstała, patrząc wreszcie na mężczyznę.

- Zawsze ci odpowiadam. Po prostu za zbędne uważam poświęcanie uwagi komuś, kto nie ma dla mnie czasu.

Zachary zacisnął wargi, spuszczając wzrok na swoje dłonie. Nie mógł odmówić Sophii odwagi i celnych ripost. Inna sprawa, że Larry naprawdę starał się ostatnio i zabiegał o jej względy. W ramach pocieszenia Zack odprowadził go do drzwi, gdy blondyn wychodził do pracy. W nagłym przypływie uczuć, które jawnie krył przed mężczyzną, schylił się w jego kierunku, gdy ten wiązał buty i pocałował go w policzek, życząc miłego dnia.

Mina blondyna była bezcenna. Wyglądał tak, jakby ktoś polał go wodą dla otrzeźwienia. Bez słowa, tylko kiwając chłopakowi w podzięce, wsiadł do windy i pospiesznie zasunął jej drzwi.

~ o ~

Główną wadą Laurence’a był jego pracoholizm. Miało się wrażenie, że każdego dnia wylewa z siebie siódme poty, podkręcając swoją sprężynę. W konsekwencji momentami nie dało się z nim wytrzymać. Był mrukliwy i opryskliwy, a jednocześnie jakby nieświadomy tego, że rani swoje otoczenie. Przez braki w śnie łatwo się irytował, w efekcie zamykając się w swoim gabinecie, byleby ktoś nie oberwał od niego niesłusznym komentarzem.

Czwartkowe popołudnie było apogeum wszystkich stresów blondyna, a wściekła Sophia posunęła się do skontaktowania się z Josh’em. Tylko on mógł postawić przyjaciela do pionu, nie zostawiając na nim suchej nitki. Ich kłótnia trwała już od kilku minut i nie zapowiadało się na szybkie zakończenie sprawy. Dlatego Zack skulił się na kanapie w salonie, słysząc swoje imię wypowiedziane przez Laurence’a. Znów poszło o leki, których blondyn nie załatwił.

- Larry, obiecuję ci. Jeszcze jedna taka sytuacja i zabiorę go do siebie! – Gdyby drzwi wejściowe nie były rozsuwanym przejściem do windy, w tej chwili trzasnęłyby o futrynę z hukiem.

Niestety, okazja do tego, by Josh spełnił swoje groźby, nadarzyła się już dwa dni później.

Od samego rana panowała napięta atmosfera, wisząca nad mieszkaniem jak gryzący dym. Sytuacji nie pomagała słaba kondycja Zacka, który musiał odpoczywać co kilka minut, wyczerpany zwykłym wycieraniem kurzu z mebli. Już od jakiegoś czasu podejrzewał, co mu jest i szczerze powiedziawszy był przerażony. Ruja nie nadchodziła, mimo precyzyjnego jak dotąd cyklu, a płaski brzuch zaczął się delikatnie zaokrąglać. Psychika chłopaka lekko się podłamała, a zwłaszcza wtedy, gdy przypomniał sobie słowa Sophii z samego początku, gdy zaczął się nią zajmować. Wykrzyczała mu wtedy, że Laurence chce dorobić się zdrowego dziecka i Zack jest mu potrzebny tylko do spłodzenia potomka. Wtedy wyśmiał pomysł dziewczynki, ale teraz wcale nie było mu do śmiechu. Owszem, może zamiarem mężczyzny nie była ciąża, jednak zrobili to, przespali się miesiąc temu bez zabezpieczeń, a teraz Zachary wtulał się w kolana jedenastolatki, siedząc na podłodze z podkulonymi nogami. Dał się namówić na telefon do Josha, wtajemniczając go w swoje domysły, a mężczyzna od razu zobowiązał się do natychmiastowego przyjazdu.

Kilkanaście minut później Zack wyszedł z pokoju, aby przywitać Thompsona, ale już nie wrócił. Sophia zmrużyła podejrzliwie oczy.

- Gdzie Zack?

Mężczyzna zdjął zwój długi, karmelowy płaszcz, przewieszając go przez oparcie łóżka dziewczynki. Odkąd zniknęły wszystkie maszyny monitorujące jej stan, wolna przestrzeń powiększyła się co najmniej o połowę.

- Robi test w łazience. – rozsiadł się na jedynym w pokoju krześle, ustawiając je przodem do łóżka, na którym leżała blondynka. Po solidnym treningu, jaki zafundował jej Zack, musiała odpocząć przez dłuższą chwilę. – To niesamowite, że znów chodzisz.

Ramiona Sophii uniosły się i opadły szybko w geście lekceważenia.

- Zasługa Zacka.

W to Josh nie wątpił. Wielokrotnie pytał Laurence’a o postępy, ale w odpowiedzi otrzymywał jakieś zdawkowe zapewnienia o „drodze ku dobremu”. Jak się okazało, mężczyzna nie miał pojęcia, jak sprawa wygląda, co denerwowało Josha podwójnie. Nie był ślepy, znał przyjaciela od lat. Zwierzali się sobie z wielu zawstydzających wpadek, ale tym razem było inaczej i blondyn nabrał wody w usta. Nie chciał pozwolić sobie pomóc. Gdy pojawił się Zack, Thompson przez chwilę miał nadzieję, że chłopak odwróci uwagę przyjaciela i sprawa jakoś sama się rozwiąże, a jednak nic takiego nie nastąpiło. Miał wrażenie, że wszystko pogmatwało się jeszcze bardziej. I nie zapowiadało się na zmiany. Już samo podejrzenie na temat ciąży Zacka było tego znakomitym przykładem.

- Jak myślisz, Sophie, co zrobi tata, jeśli okaże się, że będzie miał dziecko?

Nastolatka uniosła się na zgiętych łokciach i podparła wyżej, by móc wygodniej spojrzeć na wujka. Namyślała się przez krótką chwilę, nawijając kosmyk włosów na palec, ujawniając swój nawyk z dzieciństwa.

- Pewnie znów się wścieknie, więc będzie lepiej, jak zostaniesz i obronisz Zacka. A uprzedzając twoje domysły, nie mam nic przeciwko.  – denerwowała się rezultatem testu, ale chciałaby wreszcie wiedzieć, czy ma się cieszyć na nowe rodzeństwo. Zdążyła przewertować wiele stron w internecie, w razie, gdyby jej roztrzepany tata na to nie wpadł i doszkoliła się w kwestii ciąży Omegi. Nie sądziła, że jest to tak ryzykowny i wymagający proces, na końcu którego, po trzech miesiącach przychodzi na świat dziecko.

Ciche kroki dochodzące z korytarza zwróciły pełną uwagę dziewczynki i Josha na postaci wchodzącej do pokoju. A raczej wtaczającej się na drżących nogach. Zachary był bledszy od ściany, o którą się oparł, wyciągając przed siebie niewielki przedmiot. Słowem się nie odezwał, szukając pomocy w szarych tęczówkach mężczyzny, który przejął od niego test ciążowy. Na wyświetlaczu widniała informacja potwierdzająca przypuszczenia całej trójki.

- Pieprzyliście się miesiąc temu, prawda? – Gdy tylko te słowa wyrwały się z ust Josha, od razu ich pożałował, jednocześnie przyjmując bolesny cios w bark zaserwowany przez Sophię. No dobrze, to nie było zbyt delikatne. – To się nazywa silne nasienie. – Nic nie mógł poradzić na to, że głupi uśmiech przykleił się do jego warg! Wręcz chichotał w głos, klepiąc się po kolanie.

Tymczasem Sophia usiadła, podnosząc się na rękach. Z uwagą śledziła każdy grymas Zacka, starając się go uspokoić wzrokiem. Na jego miejscu byłaby przerażona i nie wątpiła, że tak jest w istocie.

- To nie koniec świata. Mówiłam ci, że nie mam problemów w zostaniu starszą siostrą. Ale coś mi się wydaje, że nie chcesz, aby o tym wszystkim dowiedział się tata, prawda? – Z powagą ułożyła prawą dłoń na piersi, starając się brzmieć bardziej poważnie. – Ja mu na pewno niczego nie zdradzę i-

- Czego mi nie zdradzisz, Sophio?

Zack niemalże wcisnął się w ścianę, patrząc na spokojnie wchodzącego do pokoju Laurence’a. Po minie mężczyzny łatwo było odczytać, że wszystko słyszał, ale siłą woli stłumił w sobie emocje. Przelotnie zlustrował sylwetkę Zachary’ego, skupiając się na niebieskim przedmiocie podobnym do termometru rtęciowego. Z trudem przełknął ciężką gulę, która utkwiła mu w gardle, gdy odczytał pozytywny wynik testu ciążowego, ze wskazaniem przybliżonej liczby tygodni od poczęcia. Zimna kropla potu spłynęła mu po karku, wzdrygając całym ciałem. Nie mógł wyobrazić sobie gorszego momentu na ponowne zostanie ojcem. Ciążące na nim obowiązki i zadania przytłaczały go z każdym dniem coraz mocniej. Nie miał czasu na to, by zaopiekować się Zackiem. Pechowo dla niego, nie był mistrzem krasomówczych konwersacji.

- Gorzej być nie mogło – potarł zmarszczone w roztargnieniu czoło,  rozpoczynając krótką wędrówkę po pokoju. – Teraz jest tak bardzo niewłaściwy moment! Jak mogło do tego dojść?

Do tej pory Zack miał wrażenie, że dudnienie serca w jego klatce piersiowej słyszane jest kilka ulic dalej. Teraz był niemal pewien, że wszelkie funkcje życiowe zamarły w nim wraz z usłyszanymi zdaniami. Szczęśliwie wsparł się na znajdującej się za nim ścianie, przylegając do niej w desperacji. Larry nie pomagał, dokładając kolejne niezadowolone epitety. Z wieloma był się w stanie zgodzić, bo i jego przerażała wizja wpadki, a raczej mocnej głupoty. Przecież czuł w kościach, że zbliża się ruja, a i tak pozwolił blondynowi na seks bez zabezpieczeń. I jeszcze, głupi, nie powiązał faktu zniknięcia objawów gorączki płodności z taką oczywistością, jak zajście w ciążę.

Kiedy jednak do uszu chłopaka dotarła ostra wymiana zdań między Larrym a Joshem, w której ten pierwszy wykrzyczał, że trzeba rozwiązać tę sytuację jak najszybciej, jego wewnętrzny buntownik powiedział sobie „dosyć”. W pośpiechu opuścił pomieszczenie, kierując się korytarzem wprost do swojego pokoju. Bez problemu odszukał leżącą na szafce torbę papierową z lekami, jakie Abbott załatwił mu dzień wcześniej. Nie bawiąc się w przeglądanie opakowań, wyrzucił wszystkie na środek łóżka, przebiegając po nich wzrokiem. Dobrze wiedział, czego szukał i już po chwili trzymał w dłoni pomarańczową buteleczkę z tabletkami poronnymi. Prychnął, dostrzegając, że Laurence wykupił mu standardowy zestaw dla Omeg. No tak, przecież ten, do którego należała Omega, mógł bawić się w pieprzone bóstwo, które decyduje o tym, czy rezultat intymnych igraszek zakończy się porodem, czy „czyszczeniem” delikwenta. Wiedział, że będzie go bolało. Ba, miał nadzieję, że tak się stanie. Może wtedy dotrze do niego, że nie powinien zakochiwać się w Larrym. Ależ był idiotą, sądząc, że mężczyzna jest inny i uda im się stworzyć związek! Z lekkim żalem pogładził się po delikatnie wypukłym brzuchu, próbując sobie wmówić, że nie jest tchórzem. Póki jeszcze miał odwagę, odkorkował plastikową zawleczkę. W momencie, gdy wysypywał na dłoń prawie całe opakowanie, do pokoju wbiegł Laurence.

Zdarzenia potoczyły się bardzo szybko, jedno po drugim. W jednej chwili blondyn stał w progu, otwierając coraz bardziej przerażone w szoku oczy, a w następnej szarpał się z Zackiem, ostatecznie wytrącając mu wszystkie tabletki, które potoczyły się po podłodze.

- Zostaw mnie!

Zachary nie należał do najsłabszych. Długo siłował się z lekko osłupiałym Abbottem, mimo wszystko ulegając mu, gdy mężczyzna przytulił go do siebie, owijając ramieniem w pasie. Druga ręka blondyna wplątała się w związane w kucyk ciemne włosy.

Laurence zaciągnął się przyjemnym zapachem bliskości dwudziestodwulatka. Powoli docierało do niego, czego był świadkiem i bezgłośnie załkał, chowając głowę w zagłębienie szyi Zacka.

- Ty idioto, co ty chciałeś zrobić? – delikatnie gładził głowę chłopaka, kołysząc się z nim na boki. Choć zdawał sobie sprawę, co brunet miał w planach i przez jego, Lauremnce’a, nieodpowiednie słowa teraz miał prawo wylać na niego wiadro pomyj, kilkukrotnie go uciszył. Czekał, aż chłopak uspokoi się na tyle, by nie chcieć powtórzyć tego, po co tu przyszedł. Dopiero kilka chwil później poluzował uchwyt, odsuwając go nieco od siebie. W chwili zobaczenia czerwonych, zapłakanych oczu, które tak uwielbiał, niemal skulił się, porażony bólem wyzierającym z brązowych tęczówek.

- Jak to, co? Przecież jasno dałeś do zrozumienia, że to dziecko nie jest ci na rękę. – Pojedyncze łzy wypływały z oczu Zacka, mokrząc mu policzki i spływając po szyi. – Lepiej, gdyby go nie było prawda?

Mocne, ostre słowa zmiażdżyły płuca Laurence’a, wypompowując z nich całe powietrze. Żywo stanęła mu przed oczami bardzo podobna scena, której głównymi bohaterami był on i jego była żona. Podczas jednej z kłótni o jakieś drobne przewinienie Sophii, z jego ust padły niemalże identyczne słowa skierowane do kobiety, która nawet po śmierci niszczyła go od środka. Wtedy to on był nadawcą bolesnego wyznania, a teraz sam je musiał przełknąć. Gdy mówił o nieodpowiednim czasie na ciążę, wcale nie miał na myśli tego, że trzeba się jej pozbyć. Sam wpadł we własne sidła, nie wyjawiając najbliższym problemów, które go dotykały, przez co o mało nie doszło do tragedii.

Nie odwracając się za siebie, poprosił, by Josh wyprowadził Sophię do innego pokoju. Wcześniej musiał jej przyrzec, że nie skrzywdzi Zacka. To mógł obiecać.

- Usiądźmy – niechętnie wypuścił chłopaka ze swoich ramion, usadawiając się tuż obok niego, na łóżku zasłanym pudełkami po tabletkach. – Nie chcę, abyś mnie źle zrozumiał, ale najpierw muszę cię poprosić, abyś na jakiś czas, dosłownie tydzień, przeprowadził się do Josha. – Z trudem patrzyło mu się na ogromny smutek i rezygnację wyzierającą z tych ogromnych, pięknych oczu. Czuł się jak sadysta, dlatego musiał wszystko dokładnie wytłumaczyć. – Należą ci się solidne przeprosiny i wyjaśnienia.

- Nie chcę twoich przeprosin. Po prostu… – drgnął, gdy palec Laurencea’a wylądował na jego wciąż drżących w szlochu wargach.

- Pozwól mi. – ostrożnie, jakby zakradał się do narowistego konia, przysunął się do chłopaka. Patrząc na niego z bliska sam się sobie dziwił, gdzie on miał oczy, rezygnując z przebywania z nim na rzecz pracy. Dopiero gdy dotarło do niego, że nie odpuszczał go sobie dobrowolnie, pozwolił sobie na mniejsze poczucie winy. – Mówiłem ci już kiedyś, że mam problemy w pracy. Ostatnimi czasy nieco się one nasiliły. – Posłał mu uspokajający uśmiech, na nowo czując na barkach ciężar własnych błędów. – Do tego stopnia, że zacząłem obawiać się o upadek firmy.

Zachary zamyślił się, marszcząc przerwę między brwiami. Jeśli dobrze sobie przypominał, chodziło o zmniejszający się obrót biżuterii.

- Dlatego wzięcie udziału w konkursie i wygranie go tak wiele dla ciebie znaczy?

- Dokładnie. – Laurence pogładził policzek chłopaka wierzchem dłoni. – Nagrodą jest podpisanie kontaktu z dużą firmą i możliwość sprzedaży swoich produktów, a także wspólne kampanie. Problem w tym, że mój pomysł nie ma tego czegoś, czym może pochwalić się konkurencyjny zakład jubilerski. Wstępne projekty musimy złożyć do przyszłej soboty.

To jeszcze nie tłumaczyło kwestii wyprowadzki Zacka. Mimo tego chłopak po raz kolejny dowiódł tego, że dobro Larry’ego przedkłada nad własne. Wyraźnie zakłopotany, spuścił wzrok.

- Przepraszam, moje feromony mogą trochę szaleć. Sophia już zwracała mi uwagę na słodki zapach, który mnie otacza.

Laurence miał autentyczną ochotę uderzyć się w twarz. Jego była żona mało kiedy odstępowała go na krok, a Zack z kolei naturalnie wyczuwał jego nastrój. Prawda leżała zupełnie gdzie indziej.

- Zack, ty kochany idioto. – Larry ujął w dłonie twarz chłopaka, wychylając się po szybki pocałunek. – Teraz, gdy dodatkowo wiem, że jesteś w ciąży, najchętniej zamknąłbym się z tobą na najbliższe dwa miesiące. Jednak muszę wygrać konkurs, aby nasza rodzina mogła żyć bez problemów, rozumiesz? Będę pracował dniami i nocami, nie mogąc poświęcić ci tyle uwagi, ile wymaga twój stan. O ile ufam Sophii i kocham ją, nie zrzucę na nią odpowiedzialności pilnowania ciężarnego mężczyzny. Dlatego chcę, aby Josh miał cię na oku. Z Sophie jakoś sobie poradzę.

Z gardła Zacka wyrwało się ciche „Oh!”, rozjaśniając mu obraz sytuacji.

- Nadal jednak nie wiem, o co chodzi z tymi problemami. Mogę jakoś pomóc?

Mężczyzna ponownie wyciągnął się po pocałunek, podśmiewując się w duchu z uzdrawiającej terapii, jaką nieświadomie stosował na nim Zack. Przy nim zmartwienia przestawały być takie ogromne.

- Niestety, z małym obrotem i zmniejszającym się zainteresowaniem nawet ja nie jestem sobie w stanie poradzić.

Zachary miał co do tego pewne wątpliwości i podejrzenia. Nie chciało mu się wierzyć, że akurat u Larry’ego zbyt jubilerskich wyrobów prządł tak kiepsko. Już raz proponował mu założenie kamer, ale mężczyzna ufał swoim pracownikom, a już zwłaszcza dlatego, że pracowali u niego od wielu lat. Tym razem zamierzał wykorzystać swoją obecną pozycję, pogrywając nieco nieczysto. Z uśmiechem rozświetlającym jego twarz musiał wyglądać jak ktoś, kto knuje jakąś słodką zdrobnię.

- Nazwałeś nas rodziną, prawda? – poczekał, aż blondyn przytaknie, patrząc na niego czujnie. – A zdanie rodziny trzeba brać pod uwagę… Dlatego, jeżeli faktycznie coś do mnie czujesz i… jako przyszły tata naszego dziecka, proszę cię, abyś wtajemniczał mnie w swoje rozterki i nie odpychał mnie, ani Sophii. – Wiedział, że mężczyzna nie może odmówić, dlatego nawet nie czekał na jego odpowiedź. – I po wynikach konkursu przystaniesz na mój plan demaskacji tego, co dzieje się w twojej firmie. W przeciwnym razie zostanę u Josha.

Czy Larry miał jakąś inną możliwość, niż tylko zgodzić się na ultimatum Zachary'ego? Mógł spróbować, ale jego „walka” była skazana na porażkę.

- Wątpię, by jego partner zgodził się na coś takiego.

Jeżeli myślał, że to zbije Zacka z tropu, naprawdę niewiele o nim wiedział. Wciągnął mocno powietrze przez nos, gdy chłopak przytulił ich policzki do siebie, zaczepiając go drobnymi pocałunkami w okolicy ucha. Z trudem opanował dreszcze, gdy cichy głos, na granicy szeptu, owiał jego szyję, stawiając włosy dęba.

- Zawsze możemy stworzyć piękny trójkąt.

Argumenty Larry’ego wyparowały w momencie zalania go falami zazdrości. Prędzej sprzeda firmę i zatrudni się w podrzędnym biurze, niż pozwoli na to, by ktoś inny dotknął Zacka.

~ o ~

Kilka pierwszych dni bez Zacka było dla Sophii udręką. Zostawała praktycznie sama, nie ustając w ćwiczeniach, które przynosiły jej coraz więcej radości. W sobotę nie wytrzymała i zadzwoniła do chłopaka, prosząc, by odwiedzał ją z Joshem. Umówili się na poranki, kiedy Laurence jeszcze spał. Zack miał swój osobisty powód w tym, by wyrwać się z domu Josha, o czym w sekrecie poinformował dziewczynę. Niezbyt dobrze dogadywał się z Cameronem, kimś w rodzaju sprzątacza i osoby, o której względy Joshua zabiegał, nazywając go swoim chłopakiem. Okazało się, że niewysoki, ale diabelnie szczupły trzydziestolatek o smoliście czarnych włosach i równie ciemnych oprawkach podłużnych okularów był poprzednikiem Zacka w kwestii pełnienia obowiązku dbania o porządek domu. Z uwagi na fakt długoletniej współpracy, Cameron ledwie akceptował fakt związania się swojego byłego pracodawcy z Omegą – o czym może i wiele nie mówił, ale dawał odczuć, jak bardzo mu to nie odpowiada.

Dlatego Zack z nieukrywaną radością zgodził się na to, by przygotować w ich domu przyjęcie urodzinowe Sophii. Wypadało dokładnie dzień przed oddaniem ostatecznych szkiców na konkurs Laurence’a, więc obiecali mężczyźnie, że będą grzeczni – mina blondyna była bezcenna, gdy siłą woli powstrzymywał się od wywrócenia oczami.

Zachary obiecał nastolatce, że zjawi się po piętnastej, kiedy Josh skończy swoją pracę. Do tego czasu Sophie miała odpoczywać, aby wytrzymała bez kul przynajmniej do dwudziestej. Brunet z uwagą poświęcił się dekorowaniu tortu, z uznaniem dla samego siebie tworząc piękne ozdoby pasujące zainteresowaniom nastolatki. Właśnie poprawiał lukrową masę w kształcie kałamarza z piórem, gdy rozdzwonił się jego telefon. Prócz kilku najbliższych osób, nikt inny nie kontaktował się z nim, nawet telemarketerzy. Dlatego aż spojrzał na zegarek, upewniając się, że jest dopiero dwunasta, gdyż na wyświetlaczu pojawiło mu się imię nastolatki. Pospiesznie wytarł ręce w ręcznik i odebrał, śmiejąc się na wstępie, że Sophia zachowuje się jak kilkulatka pod drzewkiem wigilijnym. Kilka sekund nie był już tak wesoły, zamierając na słowa, jakie usłyszał.

- Zack, pomocy! Dom się pali!

6 komentarzy:

  1. O ja to pojechałaś z zakończeniem rozdziału ! Biedny Zack co on teraz zrobi,a Sophie ? Ciekawe czy się uratuje? Mam nadzieję ,że nie jesteś okrutna i wszyscy przeżyją :) co do Larrego to jak dla mnie Larry to Larry za dużo myśli za mało mówi i ciężko chłopaka ogarnąć. Jeżeli chodzi o tekst to ja tam uwielbiam ich wszystkich, ale jeżeli ciągnie cię do nowego opowiadania to idź za ciosem ,a ja pójdę za tobą :) także życzę weny i czasu na pisanie. W

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka. xD
      Oj, bardzo chciałam zakończyć to w ten sposób. xD
      Haha, Zack ma przekichane, bo Josha nie ma w domu, a on musi się jakoś przetransportować do Sophie... Eee, ja jestem bardzo grzeczna! xD Zero okrucieństwa. xD
      Kochana W., jak Ty cudownie trafiłaś w punkt! Larry zdecydowanie za dużo myśli. Nawet Zack mu o tym powie, ale to jeszcze moment (zobaczymy, czy wyłuskam rozdział czy dwa). xD
      Dzięki. ;3 Zacka lubię, Laurence'a też, ale jakoś bardziej... osobno. xD Wiem, że to okrutne (oj... a więc jednak jestem trochę okrutna... ale tylko trochę, obiecuję!), ale Alex prześladuje mnie non stop. xD Nawet w pracy wymyślam sobie drobne wątki. No i tęskni mi się za Liamem i Calem... xD
      Dziękuję pięknie - ten czas naprawdę mi się przyda. xD
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  2. Hejeczka, hejeczka,
    no kochana jak ja po takim rozdziale mam siedzieć spokojnie i czekać na następny rozdział... końcówka mnie bardzo mnie zaniepokoiła... Larry naprawdę chce naprawić relacje z córką, ale jak to się mówi jaki ojciec tak córka... Josh jest wsparciem dla Zacka i potrafi postawić do pionu Larrego... ale mnie aż ciarki przeszły na to co Zack chciał zrobić, bo jak inaczej mógł zareagować ba jego słowa, że to dziecko jest nie właściwym monencie...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, hejka. xD
      Hehe, no co? Trochę napięcia wprowadziłam. xDD
      Tia, Sopie wdała się w tatusia... A że Zack nie zna takiego modelu "kochającej się rodziny", to jakoś w tej kwestii nie razi go to w oczy - co innego to, że w sierocińcu opiekował się młodszymi dziećmi i przez to razi go zachowanie Larry'ego. ;D
      Oj tak, Larry nie potrafi być szczerym, ani tym bardziej mówiącym rzeczy trochę jaśniej... Na szczęście w porę zareagował. xD
      Dzięki. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  3. Hejeczka,
    kochana Akemi jak ja po takim rozdziale mam siedzieć spokojnie i czekać na następny rozdział? ja się pytam no jak? jak dobrze, że jest piątek... ;) Larry widać że naprawdę się stara naprawić relacje z córką, widać, że Josh stał się wsparciem dla Zacka i potrafi postawić do pionu Larrego... ale mnie ciarki przeszły na to co Zack chciał zrobić... no i należał się ten kopniak Josha Larremu... końcówka och... ale tak "- Zack, pomocy! Dom się pali!" - co tam się stało?  ale ja zastasuje to: "- Akame, pomocy! Umieram z niewiedzy!" ;)
    weny, weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, Basieńko. xD
      Hahaha, zleci i już będzie nowy rozdział. xD
      Josh zazwyczaj był tym, który może polegać na Larry'm, ale to w końcu przyjaciele. Wzajemnie sobie pomagają. ;)
      Ta scena z palącym się domem była początkiem historii, która wpadła mi do głowy... więc w sumie zaczęłam tworzyć od końca. xDD Zobaczymy, jak to wyjdzie i czy opowiadanie zakończy się w tym, czy następnym rozdziale. xD
      Dzięki. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń