poniedziałek, 13 września 2021

31. Wrogowie w miłości

Hejeczka. xD

Proszę, proszę, mamy to, Kochane i Kochani! Doszliśmy wspólnie do końca. Rozdział jest trochę dłuższy, ale dwa by z tego nie wyszły. xDD 

Nawet nie wiecie, jak bardzo skręca mnie ze stresu. Kurcze, chciałabym, aby ten rozdział przypadł Wam do gustu. Wiem, że może się wydawać, iż nie poświęciłam wszystkim bohaterom wystarczająco dużo "czasu antenowego", ale musimy pamiętać, że chłopaki jeszcze wrócą. 

Z rzeczy informacyjnych - nowe opko rusza wkrótce. Nie wiem, czy dam radę wstawić pierwszy rozdział w następną niedzielę, bo mam dosyć intensywny tydzień... Będę kombinować z szatą graficzną, to na pewno, ale co do notki - wolę nie obiecywać. Wybaczcie *składam dłonie w niemej prośbie*.

Chciałabym Wam bardzo podziękować za każdy komentarz! Mimo tego, że kiedyś zawiodłam kilka z Was, które towarzyszyły mi podczas wcześniejszych opowiadań, wróciłyście i dodajecie mega sił. Duma mnie wypełnia także z powodu nowych czytelniczek. Nie dość, że czytacie co tydzień, to jeszcze tak w punkt doradzacie! Kocham Was za to z całego serca! <3

Mam nadzieję, że razem ze mną będziecie śledzić losy nowych, kolejnych bohaterów. ;3 Mam małe wzruszki na myśl o tym, że udało mi się ukończyć to opowiadanie... Ale kiedy to zleciało? Dopiero co dodawałam pierwszy rozdział! *chlip, chlip*. xD

A teraz zapraszam na trzydziesty pierwszy, ostatni rozdział "Wrogów w miłości". Przepraszam za błędy i pozdrawiam Was serdecznie!

PS: W przyszłym roku będę miała 31 lat... tu mamy 31 rozdział. Przypadek??? Nie sądzę! xDDD 

PS2: Zmieniłam imię dziecka Matta i Bena, bo koniecznie potrzebowałam "Alexa". xD

-----------------------------------------------------------------------------------------

 

Intensywność dwóch tygodni po pogrzebie ojca Liama była przytłaczająca. Zaledwie kilka dni po powrocie do Westmore Evansowie otrzymali wiadomość z lokalnego komisariatu. Mieli się tam stawić osobiście w trybie pilnym. Po powrocie opowiedzieli wszystko Calebowi. Na początku Matt starał się delikatnie dobierać słowa, ale Benjamin szybko przejął pałeczkę, wykładając wszystkie karty na stół.

W dniu, w którym Zmienny lisa wraz z Liamem i Brandonem opuścili terytorium Mistissini, okoliczne służby pilnujące bezpieczeństwa zrobiły niespodziewany nalot na stado wuja Caleba. We wszystko zamieszany był Adam, który cały czas trzymał rękę na pulsie, monitorując bieżące wydarzenia. Odkąd tylko Caleb opowiedział mu o swojej sytuacji, szczerze i z pełnym zaangażowaniem oddał się walce w słusznej sprawie. Zbierał nawet te najmniej istotne fakty, w razie gdyby jednak miały się przydać. Z uwagi na jego wysokie stanowisko, nie zlekceważono żadnego z ostrzeżeń i podjęto tajne śledztwo. Początkowo trudno było dociec prawdy – głównie z uwagi na wieloletnie doświadczenie Przywódców z północy, którzy doskonale opanowali sztukę kamuflażu.

Mimo tej przeszkody, zgłoszone podejrzenie przestępstwa wprawiło w ruch machinę dochodzeniową. „Przypadkowi” turyści odwiedzali Mistissini w nieregularnych odstępach, aby nie wzbudzać podejrzeń. Liczono się z tym, że dojście do prawdy zajmie sporo czasu. I choć na początku akcja wręcz toczyła się jak kamień z niemal płaskiego terenu, nie trzeba było bardzo długo czekać na błąd zajęczych i lisich Alf. Stali się coraz bardziej bezczelni i mniej ostrożni. Zgubiła ich zbyt wielka pewność siebie i malejąca cierpliwość. Wpadli w swoje sidła, gdy podczas oprowadzania jednej z przyjezdnych Omeg po mniej zatłoczonej części miasteczka, na siłę wepchnęli ją w wąskie przejście między niewielkim sklepem a kinem studyjnym. Wystarczyła średniej jakości kamera i najtańszy mikrofon, by wyłapać każde słowo, które pogrążało napastników.

Z uwagi na bieżące wydarzenia i niepewność dotyczącą zachowania wuja Caleba, postanowiono rozpocząć obławę dopiero po wyjeździe Sly’a i Liama.

Dopiero niecały tydzień później o całym zajściu poinformowano Wodzów z Westmore. Nie zostali w pełni wtajemniczeni, ale i nie było im po potrzebne. Najważniejsze kwestie zostały im wypunktowane i gdy tylko wrócili do domu, powtórzyli je pozostałym domownikom.

- Szczęśliwym trafem wiele Omeg zostało uratowanych. Za niedługo mają wrócić do swoich Rodzin i otrzymać stosowną pomoc. – Ben rozsiadł się na wysokim krześle przy wyspie kuchennej, trzymając w ramionach gaworzącą do niego córkę. Co jakiś czas poprawiał jej gęste, zawijające się nieco włosy i za każdym razem drżał wewnętrznie ze śmiechu. Drake był zupełnym przeciwieństwem siostry. Białe jak mąka włoski były tak jasne, że spokojnie można było uznać, że ich nie ma. – Co ważne – z ociąganiem odwrócił wzrok od jasnoniebieskich tęczówek Lillian, przenosząc go na Caleba – zgodnie z prawem to ty jesteś teraz pierwszy w kolejności do objęcia władzy. Nie musisz decydować już teraz, ale im szybciej, tym lepiej dla tych, którzy nie byli tak bardzo zaangażowani w ten popieprzony plan.

- Ben – ostrzegawczo warknął Matt, odstawiając czajnik z gotującą się wodą.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

Przysłuchujący się temu Cal uniósł delikatnie lewy kącik ust. On już wiedział, co zrobi.

- Moje miejsce jest w Newark, z Liamem. Nie mam zamiaru naprawiać tego całego bagna. Mistissini jest dla mnie jak podlany benzyną kwiat, który więdnie. Nawet najlepszy ogrodnik nie poradzi sobie z taką trucizną, Ben. – Stojący u jego boku partner westchnął, zgadzając się z nim, choć nie bez smutku. – Wspólnie z Liamem ustaliliśmy, że rozwiązujemy nasze stada. Jeżeli ktoś ma takie życzenie i nie przejawia chęci do kontynuowania tego, co robił w Mistissini, może przeprowadzić się do Newark. Przyda nam się każda pomocna dłoń. Reszta… cóż, szczerze powiedziawszy nie obchodzi mnie ich los, o ile zostaną odpowiednio ukarani.

Nie, żeby Evansowie spodziewali się innej odpowiedzi, a jednak wzmianka o przygarnięciu Zmiennych do rozbudowywanego stada w Newark, wzbudziła w nich podziw. Nie sądzili, że Cal wykaże się takim dobrodziejstwem. Z drugiej strony – mieli do czynienia z chłopakiem, który położył na szali swoje zdrowie i życie, bez zastanowienia podążając za partnerem.

- Domyślam się, że wuj nie chce mnie widzieć? – Starał się nadać swojej twarzy obojętny wyraz, choć nawet sam przed sobą nie mógł ukryć, że w jakimś procencie zabolało go, gdy Matt potwierdził jego przypuszczenia. Ciepła dłoń partnera pogładziła mu policzek, odrywając od czarnych myśli. Na ten czuły gest zareagował uśmiechem, skupiając spojrzenie na soczystej zieleni tęczówek. – Nie ma znaczenia to, gdzie zacumujemy. Rodzina to nie miasto, lasy, ani ogrodzony teren, lecz ludność. Ona jest sercem i duszą, które wypełnią Newark nową siłą. Nas już nie ma dla Mistissini. – Doskonale wyczuwał emocje Liama i niemalże słyszał jego myśli. W momencie wypowiedzenia na głos ostatniego zdania poczuł ogromną ulgę, jakby ostatnie kawałki muru nareszcie runęły. Odblokował się na wszystko, w tym także na okazywanie miłości swojemu partnerowi. Bez jakiegokolwiek wstydu, bojaźni i strachu uniósł dłoń i wsunął ją między szczękę a szyję Liama, gładząc kciukiem zaróżowiony policzek. Niemal pokręcił głową, z niedowierzaniem pytając się w myślach, jak mógł być takim głupcem, odpychając i rezygnując z chłopaka, który cały czas ofiarowywał mu swoje pełne szczerości serce? Drugi raz nie zmarnuje swojej szansy. Pochylając się w stronę Liama, poszerzył swój uśmiech. Tak łatwo odczytał malujące się w zielonych tęczówkach niezrozumienie przeradzające się w szok. Mimo ogromnej przyjemności, jaka wiązała się z mokrego, długiego pocałunku, nie przymknął powiek, chłonąc widok wilgotniejących oczu, gdy zrozumienie tego, co się dzieje, dotarło do Zmiennego zająca. Zarzucone na szyję ramiona przywitał z zadowolonym pomrukiem, obejmując partnera w pasie. Robili widowisko? Pokazywali publicznie, że się kochają? A nawet mieli gdzieś podział na wyniesioną z rodzimego miasta wyższość Alf nad Omegami? Lepiej późno niż wcale.

~ o ~

Załatwienie wszystkich spraw z Mistissini miało okazać się nieco trudniejsze, niż założyli. Liam bardziej to wszystko przeżywał i choć jego partner starał się skierować jego myśli w inną stronę, skutek był szczerze powiedziawszy średni. Dlatego wspólnie ustalili, że najlepszym rozwiązaniem będzie poświęcenie się nowemu, czyli ruszeniu spraw związanych z Newark. Co prawda Liam śmiał się, że zachowują się jak osoby, które nadal są w związku, bez rozwodu, a już układają sobie kolejny, ale zdawał sobie sprawę, że muszą ruszyć ku przyszłości. 

Ich drugie dłuższe odwiedziny miały być wyjątkowe ze względu na fakt poznania wszystkich mieszkańców.

Pogoda dopisywała, jakby ktoś ją zamówił, więc zgromadzenie ulokowane na ogromnym podwórzu Jo i Rosalind dopisało stuprocentową obecnością. Caleb uważnie słuchał, dopytywał i odrzucał mniej pilne propozycje rozbudowy miasteczka, skupiając się na tych naglących. Nie był kimś, kto uważa się za bóstwo bezproblemowo rozwiązujące każdy kłopot. Zdawał sobie sprawę, że potrzebuje rozgarniętych Zmiennych, asystentów, na których będzie mógł polegać, nie musząc kontrolować każdego ich kroku. Decyzja nie została podjęta od razu – uznał, że najpierw konieczne jest poznanie chętnych kandydatów, w większości Bet. Póki co wstępną selekcję zostawił Brandonowi, tymczasowo ustanawiając go prawą ręką.

Z ulgą zauważył, że wśród niektórych osób rozpoznaje znajome twarze z Mistissini. Mimo cichej radości, jaką odczuwał z tego tytułu – od razu było mu jakoś raźniej, że nie jest jedynym nowym – na starcie zaznaczył, że to oni są tutaj gośćmi i nie toleruje żadnych konfliktów.

Kolejne punkty spotkania odhaczały się z różnorodną szybkością, aż wreszcie około siedemnastej towarzystwo rozeszło się do swoich domów.

Brandon przeciągnął się, ziewając potężnie. Nie nudził się, jednak zdecydowanie wolał podejmować działanie, niż o nim mówić. Przepraszając Caleba, odszedł na bok, by zadzwonić do żony, informując ją, że na dzisiaj skończyli. Nie czuł, że jest obserwowany, więc nieco zdziwił się, kiedy odwracając się w stronę Caleba, dostrzegł wpatrujące się w niego dwie pary oczu – w tym jedne zielone.

- Obgadujecie mnie? – zaśmiał się, przeczesując lśniące, rude włosy.

- Podziwiamy chodzące na dwóch nogach szczęście. – odparował Liam, wskazując głową w stronę telefonu mężczyzny. – Nareszcie możesz być z żoną.

Nie sposób było się z tym nie zgodzić. Rozłączona na niemal dwa lata para przeżywała swój miesiąc miodowy, co wyraźnie było czuć po miłym zapachu unoszącym się na ciele i ubraniach Brandona.

- Nie przechwalcie, bo na przekór waszym słowom dostanie mi się opieprz i ciche dni. – Zmienny niedźwiedzia złapał się w miejscu serca, udając przerażenie. – A skoro o tym mowa… Miałem powiedzieć wam wcześniej, ale moja ślubna zjawi się tutaj za chwilę w towarzystwie tego chłopaka, o którym mówiłem.

Liam uniósł lewą brew, niemal identycznie naśladując podobny nawyk partnera.

- A my mamy cię kryć, że wiemy o wszystkim jeszcze zanim się obudziliśmy?

Mężczyzna spojrzał na niego, mrużąc złośliwie oczy.

- Grunt, to wspólna wersja wydarzeń. – wzruszył ramionami. Obecność innego Zmiennego w jego domu nie przeszkadzała mu, zwłaszcza, że znał chłopaka już wcześniej. Decyzję o przygarnięciu go podjęli wspólnie z żoną. Kobieta długo go przekonywała, tłumacząc, że samotny wilczek nie może wychowywać się bez rodziny. Musiał przyznać, że historia dzieciaka chwyciła go za krtań. Poza tym, co on mógł, siedząc w Mistissini? Żona tak naprawdę postawiła go przed faktem. A teraz zbliżała się do niego z uśmiechem. – Jesteś wreszcie, moja miłości! – pocałował ciemnowłosą kobietę w usta, obejmując ją w pasie.

Wysoka, szczupła brunetka przed czterdziestką zaśmiała się delikatnie, odwzajemniając czuły gest. Długa granatowa sukienka w białe grochy podkreślała jej figurę, odsłaniając łydki i kolana. Skinięciem głowy przywitała się z Calebem i Liamem, zaczesując za ucho krótkie włosy.

- Miło mi was wreszcie poznać. – Miała nieco piskliwy, dziecinny głos, którego słuchało się z przyjemnością. – Nie podziękowałam jeszcze za przywiezienie mi tego tu – wskazała na męża.

Choć słowa skierowane były do Liama, chłopak obdarzył kobietę tylko szybkim, uprzejmym uśmiechem, całkowitą uwagę skupiając na stojącym obok niej nastolatku. Dopiero szturchnięcie w bok zaserwowane przez Caleba oprzytomniło go nieco.

- Nie ma za co. Wypolerował nam bagażnik. – puścił oczko Brandonowi, po czym znów zainteresował się młodym Zmiennym.

Kobieta doskonale zrozumiała to jakże żywe zainteresowanie. W końcu jej przybrany syn, jak go zawsze przedstawiała, podobnie jak Liam był Omegą. Położyła dłoń na plecach chłopaka i zachęciła go uśmiechem.

Fiołkowe oczy błyszczały ciekawością. Był zbyt młody, by wyczuwać to, kto kim jest. Jego proces ujawniania przynależności do gatunku przebiegł nad podziw szybko, bo już w wieku dwunastu lat. Między innymi dlatego kobiecie tak bardzo zależało na jak najszybszym zabraniu go do bezpiecznego domu.

- Nazywam się Alexander Moore, ale może pan do mnie mówić krócej, czyli Alex. – wyciągnął pewnie dłoń, odpowiadając na podobny gest ze strony przyglądającego się mu bruneta o podobnym do niego wzroście. – Pan też jest Omegą?

Liam miał przedziwne uczucie, jakby po latach jego drogi skrzyżowały się dawno nie widzianym krewnym. Na swojej srodze spotkał wiele Omeg, ale żadna nie wywołała w nim tak silnie braterskich uczuć.

- Tak, zgadza się i mam na imię Liam. – Dał tym znać chłopakowi, aby porzucił sztywne uprzejmości. Cały czas, odkąd tylko spojrzał na niego, miał wrażenie, że coś mu mocno nie pasuje. Nie zwrócił uwagi na Caleba, który poklepał Alexa przyjaźnie po plecach. – Brandon wspominał, że jesteś Zmiennym wilka… miał ochotę wyszczerzyć się od ucha do ucha, widząc, wyraźne poruszenie, jakie wywołał u chłopaka. – Ale chyba nie mówisz nam całej prawdy.

Cztery pary oczu skupiły się na Liamie, zdziwione, zaciekawione, zdezorientowane i spłoszone. Właściciel tych ostatnich spiął się, nie bardzo wiedząc, ile może powiedzieć. Wiedział, że tylko od niego zależy, czy obecny, nowy Wódz zdecyduje się zostawić go tutaj, pomimo jego przeszłości. Jeżeli chciał mieć czysty start, nie mógł pozwolić sobie na krętactwo.

- Dom dziecka wypisał mi takie dokumenty, zmieniając nazwisko, aby się mnie wreszcie pozbyć. Nikt nie chciał potomka Morganów.

Przekleństwo zamarło na ustach Przywódców między głębokim westchnięciem a donośnym jękiem. Nawet oni słyszeli o tym, co wydarzyło się w jednej z tutejszej wiosek, choć mieszczącej się kilkadziesiąt kilometrów stąd. Może nie znali szczegółów, ale obecna wiedza w zupełności im wystarczała. Alex pospieszył w upewnieniu ich w tym, że mają rację. Musieli mu przyznać, że był odważny.

- Moi rodzicie urodzili mnie i mojego brata. Gdy miałem dwanaście lat, okazało się, że jestem Omegą, więc rodzice chcieli mnie oddać niedźwiedziemu Wodzowi wioski, w której mieszkali. On też miał syna, więc uznali, że mógłbym im się przydać. Na ich nieszczęście zostali odesłani z kwitkiem, a tata stracił kilka kontraktów. Jest konstruktorem. Jednym z jego projektów jest tama w Stennard. Rozwścieczony takim potraktowaniem, spowodował wybuch, przez który konstrukcja została naruszona, o mało nie doprowadzając do katastrofy. Rodzice zostali wykluczeni ze społeczności, ale nie mogli mnie zabrać, bo bali się, że mój brat okaże się Alfą i nasze kontakty zdekoncentrują go i podetną skrzydła, jeśli będę się z nim zadawał. Dlatego zostawili mnie w Domu dziecka. To chyba tyle. – Drobne, wąskie ramiona poruszyły się do góry w geście lekceważenia, trącając kaskadę gęstych, falujących włosów w kolorze lekko spranej czerwieni. Chłopak zakrzyknął nagle, zanim ktokolwiek zdobył się na komentarz. – A! Jestem Zmiennym zająca.

Caleb mruknął z uznaniem, podchodząc bliżej do chłopaka. Coś mu nie pasowało w aurze nastolatka.

- Z tego, co zdążyliśmy się dowiedzieć, przedstawiano cię jako wilka.

Alex pokiwał energicznie głową, szybkim ruchem odgarniając pasmo włosów, które wydostało się spod wysoko spiętego kucyka.

- W ośrodku dawano mi leki na fałszowanie gatunku, ale teraz jego działanie powoli ustępuje. – Nie chciał mówić o tym, dlaczego tak postąpiono. Liczył na ich domyślność.

I w istocie Liam wraz z partnerem wymienili się krótkimi spojrzeniami, dodając dwa do dwóch. Rodzice chłopaka prawie doprowadzili do ogromnej tragedii, która zatopiłaby wioskę, uśmiercając jej mieszkańców. Wydaleni z niej, osiedlili się praktycznie w sąsiednim stadzie, porzucając najstarszego syna. Wódź niedźwiedzi – chcąc nie chcąc – przygarnął chłopaka, umieszczając go w Domu dziecka. Wściekłość ludności była tak wielka, że zlitował się nad Alexandrem i zaproponował mu zmianę gatunku, aby współlokatorzy z ośrodka nie znęcali się nad nim tak bardzo. Z myślą, że mają do czynienia z wilkiem, nie byli już tak odważni – nawet, jeśli wiedzieli, że jest Omegą. 

Przekonanie wszystkich co do tego, że Alex jest wilkiem, nie było problemem – jego matka co prawda była Zmienną zająca, ale ojciec pochodził z watahy czarnych wilków z Paecham, na południe od Stannard.

Chłopak niczemu nie zawinił, a nieodpowiedzialni dorośli zgotowali mu niezbyt miły start. Przynajmniej ośrodek, do którego trafił, wykazał się przenikliwością, podejmując słuszne, prognostyczne decyzje.

- Wiesz – zaczął powoli cichy jak dotąd Liam, uważnie dobierając słowa. – Uważam, że rodzice nie zabrali cię ze sobą, gdyż mieli bardzo słuszne powody. I tak, bronię ich, ale tylko w tej jednej kwestii. – Nie pozwolił na to, by Alex mu przerwał. – Mówię to ze swojego doświadczenia. – Dobrze widział, że tymi słowami zaintryguje nastolatka i niewiele się pomylił. – Gdybyś z nimi poszedł, miałbyś status osoby wygnanej. I nie poważam tego, że twoje życie mimo wszystko było smutne i bolesne. Jednak pomyśl przez chwilę, czy teraz, mając czystą kartę, nie jesteś w lepszej sytuacji niż oni, zapewne monitorowani, oceniani? Ile twój brat miał lat, gdy to wszystko się wydarzyło?

Zmieszany Alex zmarszczył czoło, intensywnie rozkładając na części to, co właśnie usłyszał.

- Chyba trzy.

- No właśnie. – Uśmiech Liama rozjaśnił mu twarz. – Był zbyt mały, by także powierzyć go sierocińcowi. Rodzice powiedzieli, że jeżeli brat okaże się Alfą, wasze kontakty podetną mu skrzydła, jeśli będzie z tobą przebywał. Owszem, chcieli cię oddać i to było cholernie złe, zasługujące na ostracyzm i publiczny lincz. A ostatecznie ruszyło ich sumienie. Wiesz, czemu? – Nie czekał na odpowiedź, kontynuując. – Bo nawet wygnana Alfa nie jest zbyt atrakcyjnym partnerem, Alex. Oni nie mają już zbyt wiele, za to ty… może naiwnie wierzyli, że sobie poradzisz. Gdybyś teraz ich spotkał, mógłbyś z dumą powiedzieć, że odniosłeś sukces i to praktycznie sam, swoim uporem i siłą. Pomyśl o tym w ten sposób.

Calebowi wystarczyło jedno spojrzenie na partnera, by wiedzieć, że historia chłopaka dotknęła go osobiście. Dlatego nie zdziwił się, gdy Liam zaproponował Alexowi krótki spacer w celu zapoznania się z zajęczym kuzynem. Siedemnastolatek od razu poweselał, zaskoczony i bardzo ucieszony faktem spotkania kogoś podobnego sobie. Od dawna nie towarzyszył mu zapach zajęczego Zmiennego, który – choć kojarzył mu się z domem, co bolało, mając na względzie rodzinę – utożsamiał ze swoim młodszym, ukochanym bratem, za którym tęsknił.

Sly wraz z Brandonem i jego żoną odprowadzali ich wzrokiem w ciszy.

- Cieszę się, że was sobie przedstawiłam. Może wreszcie zacznie się częściej uśmiechać. – powiedziała Elizabeth, przekazując mężowi trzymanego na rekach syna. Zaraz jednak zreflektowała się, niepewna tego, co zrobi Caleb. – Bo może tutaj zostać, prawda?

Mężczyzna nie spuszczał wzroku z partnera uważnie słuchającego dyskutującego z nim nastolatka. Przez chwilę miał wrażenie, że przeniósł się w przeszłość, towarzysząc rodzeństwu Tylor. Swoją drogą ciekawy był reakcji Connora – także na odzyskaną Impalę. A tak naprawdę wcale nie musiał sobie tego wyobrażać. Gdy mieszkał w Mistissini, wielokrotnie był świadkiem tego, jak przyjaciel pieszczotliwie obchodził się z samochodem, dbając o niego jak o żywą istotę.

- Jo postawił mi ultimatum. Zapewnienie azylu chłopakowi, w zamian otrzymując objęcie przywództwa. Raczej nie miałem trudnego wyboru.

~ o ~

Westmore dawno nie pamiętało tak hucznej uroczystości. Przyjęcie do stada świeżo ochrzczonych bliźniaków wiązało się z odpowiednio obchodzoną imprezą, której bliżej było do rangi mini festynu. Część publiczna, dla mieszkańców, zakończyła się krótko po trzynastej. Bliżsi krewni zostali zaproszeni do domu Evansów, aby tam kontynuować świętowanie. Uczestnikami byli również okoliczni Wodzowie – co stwarzało doskonały pretekst ku temu, bo omówić pokrótce co ważniejsze sprawy.

Pojawił się także Przywódca Stennard w towarzystwie swojego ojca, który ustąpił z pełnionej roli rok wcześniej. Evansowie nie omieszkali wytknąć Calebowi jego lisiej, cwanej natury, kiedy przez niemal pół godziny przeprowadzał subtelny wywiad, podpytując o wydarzenia sprzed lat. Na przytyki o infiltracji zareagował „odpaleniem trybu Bestii”, rzucając Evansom chłodne spojrzenie złotych oczu. Oczywiście roześmiali się, bardziej rozbawieni niż wystraszeni i spokojnie odeszli zabawiać gości.

To wtedy Liam po raz ostatni widział swojego partnera. Przez dłuższy czas nie zaprzątał sobie głowy jego nieobecnością, ale gdy wybiła osiemnasta, zaniepokoił się, szukając go na własną rękę. Nikt jednak nie miał pojęcia, gdzie jest Cal.

Zmienny zająca uznał, że zostało mu ostatnie miejsce, którego jeszcze nie sprawdzał. Z poleceniem sprowadzenia „lenia chrzestnego” – słowa Bena – udał się na tył domu, wchodząc w gęstwinę krzewów i drzew. Co jakiś czas nawąchiwał, marszcząc delikatnie nos. Sprawnie przeskoczył przez ogrodzenie, z przyjemnością wdychając zapach sosnowej żywicy. Uwielbiał ten zagajnik i w innych okolicznościach chętnie zatrzymałby się w nim na dłużej. Kierował się z pamięci, nasłuchując szumu wody i w istocie kilka minut później stanął naprzeciwko szerokiej rzeki, stawiając stopy na piaszczystej plaży.

Od razu dostrzegł kucającego nieopodal Caleba i wydarzenia sprzed kilku miesięcy pojawiły mu się żywo przed oczami.

Najwyraźniej Sly miał podobne odczucie, zadając partnerowi to samo pytanie, co wtedy.

- Chciałeś czegoś ode mnie? – Z łatwością przychodziło mu odgrywanie swojej roli, choć dolna warga lekko mu zadrżała, gdy usłyszał odpowiedź.

- Pogadać. – rzucił luźno Liam, podchodząc niespiesznie do Zmiennego lisa. Tak jak wtedy, chciał się do niego przysiąść, ale Cal wstał, otrzepując lewe kolano. Spojrzeli się na siebie, wiedząc, że przebyli wiele mentalnych mil, nim znaleźli się w obecnym miejscu. Trudne charaktery, niesprzyjające okoliczności. To ich umocniło. Miał nadzieję, że los okaże się równie łaskawy dla bliskich mu osób. – Jak myślisz, co będzie z Alexem?

Cal nie odpowiedział od razu. Nie wynikało to z tego, że nie wiedział. Po prostu coraz mocniej docierało do niego, że takich Alexów ma teraz całkiem pokaźną gromadę i jako Przywódca, powinien dążyć do zapewnienia im bezpieczeństwa i szczęścia.

- Wódz ze Stannard nie wypowiadał się o nim zbyt ciepło. – uniósł kącik ust na donośne, pełne pogardy prychnięcie partnera. – Sam był jedną wielką bryłą lodu.

- Cal, proszę cię. Ty przy nim jesteś jak pluszowy miś. – Liam dzielnie wytrzymał spojrzenie numer dwa, czyli „nie wydurniaj się, ignorancie”. – Dobra, dobra, też cię kocham. – Uśmiechnął się szeroko, tworząc serce z kciuków i palców wskazujących. Chwilę później nieco się uspokoił, kiedy Cal podszedł do niego bliżej, gładząc mu policzek. Zachodzące słońce pięknie odbijało jasne blaski w rzece. Sceneria nadawała się na romantyczny piknik, a oni przecież musieli już wracać, aby pomóc Evansom w ogarnięciu bałaganu związanego z imprezą. Już miał o tym wspomnieć, gdy Caleb złapał jego nadgarstek i pokierował nim do swojego ucha. Ciepło, jakie wyczuł pod palcami, nie było naturalnym efektem emocji. Czyżby partner się zranił? Posłał Sly’owi pytające spojrzenie i przekrzywił głowę, aby zobaczyć opuchniętą małżowinę. Kolejne zetknięcie się ze srebrnymi tęczówkami było więcej niż niedowierzające. Musiał to zobaczyć jeszcze raz i okazało się, że w uchu Caleba tkwi mały, zgrabny kolczyk z zielonym oczkiem. On sam miał identyczny, w innym kolorze, który dorobił sobie niedługo po przebiciu uszu, gdy towarzyszył mu Connor. Wiedział, że właśnie jest świadkiem i uczestnikiem czegoś bardzo ważnego. Czegoś, co-tak jak kilka miesięcy temu-wyrwie z jego krtani szloch.

Tymczasem Caleb przysunął się do kuszących go ust, składając na nich długi, czuły pocałunek. Wymknął się z domu niezauważony przez nikogo i pojechał do salonu zajmującego się tatuażem i piercingiem. Tym drobnym, bliźniaczym do Liama kolczykiem chciał mu odpowiedzieć na niezadane dotąd pytanie.

- Nie obchodzą mnie podziały Omeg i Alf. Chciałem, abyś wiedział, że zaręczyny idą w obydwie strony. – Łzy szczypały go w oczy, ale nie pozwolił im na wypłynięcie. – Nie chcę cię już nigdy więcej stracić, umierając w środku ze strachu. I owszem, nie mam oporów, by powiedzieć wszystkim, jak bardzo cieszy mnie każdy twój uśmiech, tym bardziej ten, gdy śpisz, ale najpierw musisz to usłyszeć bez świadków. – Przez rozchylone usta wydostał się cichy, drżący oddech, któremu towarzyszyły dwie niewielkie, szczere łzy. W tym samym momencie na jego ustach wylądował palec Liama, uciszając go. Serce ścisnęło mu się boleśnie na krótką chwilę. Jednak wystarczyło spojrzeć w oczy Zmiennego zająca, by wiedzieć, że nie ma złych zamiarów. Ba! Caleb parsknął wilgotnym od szlochu śmiechem, przekrzywiając głowę na poczynania partnera. Z uwielbieniem pomagał mu odgarnąć dłuższe pasma czarnych włosów, całując go w szyję, gdy chłopak odwrócił się do niego tyłem. Jego wargi przesuwały się w górę, muskając nagrzaną skórę Liama, a ciepły oddech co rusz wywoływał nowe fale dreszczy. Największa przyszła wtedy, gdy Cal przylgnął do płatka ucha partnera i wyszeptał: Kocham cię, Liam.

Odpowiedzią był długi, pełen przyjemności jęk wymieszany z gramem bólu, gdy zęby Caleba przebiły się gładko, nareszcie oznaczając chłopaka, jako swojego. Nawet nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo powietrze wokół nich zgęstniało, wypełniając się cienkimi nitkami elektryczności.

Ich własna ceremonia zaślubin była taka, jaką sobie wymarzyli. Nie potrzebowali pastora, ani licznych gości, przynajmniej nie teraz. Przede wszystkim mieli siebie za małżonków, ściskając się mocno za dłonie. Dopiero później, gdy ochłonęli, zdali sobie sprawę, że na serdecznych palcach pojawiły im się wytatuowane obrączki – cud połączenia partnerów więzi. Liam nawet zażartował, że Cal zainicjował to wszystko, bo nie podobało mu się, że chłopak już zbyt długo nosił nazwisko innej Alfy.

Tak naprawdę nie liczył się żaden powód. Z darzących się miłością wrogów wypadł tylko ten ostatni człon. Życie kładło im kłody pod nogi, wystawiało na próbę i przecinało łączącą ich wstęgę przeznaczenia, a oni sukcesywnie usuwali przeszkody, rozmową rozwiązywali konflikty i kleili przerwane nici. Blizny po wzajemnych krzywdach zostawiali jak pamiątkę, by pamiętać, że szycie ran nie jest łatwe, ale wykonalne, gdy uczysz się na błędach. Tak, ich historia dopiero się zaczynała, choć zdecydowanie przesadzili z prologiem do niej. Na szczęście mieli wiele mądrych Zmiennych wokół, którzy bez pardonu powiedzą im, kiedy przesadzają.

A przede wszystkim mieli siebie, Newark i nareszcie wspólną przyszłość.

~ Koniec ~

11 komentarzy:

  1. Piękne zakończenie. Cudowne. Wzruszające. A chwila kiedy Cal oznaczył Liama mega. Czekałam na to z utęsknieniem i doczekałam się. Teraz będą budować wspólną przyszłość, Newark i kto wie, może kiedyś pojawią się ich dzieci. Już lubię Alexa. Fajny z niego chłopak. Smutną ma przeszłość. Ja podziwiam Liama za to co powiedział chłopakowi o jego rodzicach. Też bym potępiła tę parę, bo oddali syna. Teraz po słowach naszego mądrego zajęczego Omegi, mogę poniekąd zrozumieć ich postępowanie. Mam nadzieję, że kiedyś Alex spotka się z bratem i z rodzicami. Wracając jednak do naszej pary „Nie obchodzą mnie podziały Omeg i Alf. Chciałem, abyś wiedział, że zaręczyny idą w obydwie strony.” Takich Alf potrzeba. Nie takich jak ojciec Liama, wuj Cala. Tylko takich właśnie jak Caleb.
    Z poprzedniego rozdziału zabawna była ta scena, kiedy Cal odkrył w bagażniku Brandona. Super, że udało się go wywieźć z Mistissini. W końcu może być ze swoją rodziną. Żałuję tylko, że nie było reakcji Connora na Impalę. Chłopak był pewnie w siódmym niebie. No i super, że w końcu udało się uwolnić Omegi, a Mistissini przestało istnieć, kiedy oba stada zostały rozwiązane. I tu znowu podziwiam Caleba, bo był w stanie przyjąć do Newark wiele osób z Mistissini. No, ale nie każdy pewnie kto tam mieszkał był zły. Tych złych ukarano, a reszta niech żyje w spokoju i ma szansę na nowe życie.
    Kochana, dobrze się czytało ten tekst. I nic się nie stanie jak sobie odpoczniesz pomiędzy tym, a kolejnym. Zmień na spokojnie szatę graficzną, możesz sobie nawet zapasik rozdziałów zrobić. Poczekamy na nowości cierpliwie. Nic na siłę i „no to musi być już, dzisiaj”. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka. XD
      Dzięki. ;3 Jakoś tak nie mogłam się z nimi rozstać. Ale z drugiej strony wiem, że muszę od nich odpocząć, bo mnie wymęczyli. XD
      Haha, trzymałam w niepewności do końca. XD Chciałam, żeby jednak oznaczyli się bez świadków, aby ta chwila była tylko dla nich. Hmm, co do dzieci, to jeszcze nie wiem. Zastanawia się, czy w pierwszej kolejności nie mrugnąć w stronę Connora, ale mam jeszcze sporo czasu, by się namyślić.
      Alexa kocham po prostu. Mam do niego zdjęcie wygrzebane w grafice Google i aż bije z niego to, co chcę przekazać. To znaczy chodzi mi o jego zachowanie, charakter. XD
      Liam bardzo osobiście wziął do siebie sytuację Alexa, a te mądre przemyślenia zawdzięcza Calebowi, bo on wyłożył mu podobną naukę. Tylko nie pamiętam już, w którym to było rozdziale. Oj tak, spotkanie z rodzicami będzie... No, a przynajmniej z bratem. ;>
      Cal bardzo dojrzał i poczuł odpowiedzialność. Zdecydowanie nie kieruje się podziałami na Alfy i Omegi... Zdradzę, że będzie cięty na Wodza ze Stannard. Oj bardzo...
      Haha, jakoś to wielkie niedźwiedzisko zmieściło się w bagażniku. XD
      Co do Connora, to on się jeszcze z tej Impali ucieszy. Nawet miałam i tym pisać, ale uznałam, że przeniesienie tego na nowe opowiadanie zrobi taką fajną klamrę, łącząc je z tym.
      Mieszkańcy muszą się przestawić na inny klimat, zachowania..
      Jak powiedział Cal - to oni są tu gośćmi. Przeniesienie dobytku i porzucenie domów to poważna sprawa. Wielu zostanie w Mistissini i dostaną Wodza "z urzędu".
      Cieszę się, że dobrze Ci się czytało. Ja oddychał z ulgą, że o kończyłam to opowiadanie, bo mam złe wspomnienia. XD
      Mogłabyś być moim szefem, Luanko. Taki spokój i zrozumienie to czysta poezja. Siedzę właśnie w pracy i rwie mnie do pisania, bo ale trzeba poczekać... Cóż, zobaczymy, jak to będzie. Dziękuję Ci bardzo. :*
      Pozdrawiam serdecznie. :3

      Usuń
    2. Jeżeli chodzi o dzieci to tak, Connorowi dałabym je wcześniej. Adam i on będą cudownymi rodzicami. Za to Cal i Liam niech pożyją jako młode małżeństwo, niech cieszą się sobą. Poza tym muszą zbudować i rozbudować społeczność Newark, więc na razie dzieci mogą u nich poczekać. Ale to Twoja decyzja. Ich matki. :D
      Aż bym chciała zobaczyć to zdjęcie. I przyznam, że czasami takie zdjęcia potrafią nakręcić na pisanie i tworzenie postaci. :)
      A czyli cieszenie się Impalą przez Connora nas nie ominie i super. :D
      Może ten wódz z "urzędu" z Mistissini nie będzie zły. Nie każdy chce porzucać swój dobytek i życie jakie mieli.
      Tak, skończyłaś i gratuluję, dałaś radę. :DD
      Ja też Ci dziękuję i pozdrawiam serdecznie. :*

      Usuń
  2. Hej. Muszę przyznać ,że łza mi się w oczku zakręciła. Szkoda ,że to już koniec ,ale prawda jest taka ,że lepszego zakończenia by nie było. Cal i Liam oni są razem przekochani i do tego Cal w końcu oznaczył Liama. Moment ten był cudny taki tylko ich i trzeba tu przyznać ,że cal poprostu zmienił się o 180 stopni. Jego podejście i sposób działania są rewelacyjne. Wiem ,że jako przywódca da z siebie wszystko dodatkowo mając wsparcie takiego męża jakim jest Liam . Co do Alexa to przeszłość ma chłopak nieciekawa, ale jestem zaciekawiona co dla niego wymyśliłaś. Ach wracając do wuja Cala i reszty mieszkańców, to muszę ci podziękować ,że zrobiłaś z nimi porządek . Odrazu mi lżej na sercu i tak przyjemniej. Ci co mieli być ukarani to zostali ,a ci co byli niewinni lub mniej zaangażowani dostali druga szansę i to u Cala i Liama i jak ich tu nie kochać ? No nie da się. Podsumowując uwielbiam to opowiadanie ,jest rewelacyjne . Te postacie będę pamiętać jeszcze przez długi ,długi czas. Naprawdę wykonałam kawał dobrej roboty. Teraz będę Czakac na następne twoje dzieło, ale ,żeby nie było to na spokojnie, bez presji :). Ogarnij to co musisz i pamiętaj ,że ja tu jestem zaglądam i czekam . Dziękuję ci kochana . Weny i czasu do pisania w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejo, hejo. xD
      Ooo, dziękuję pięknie. ;3 Do końca nie wiedziałam, w jakiej kolejności mam napisać to zakończenie, ale uznałam, że obrazek z nagłówka jednak zobowiązuje. xD
      Cal musiał sobie wiele przemyśleć. Po dwóch latach braku kontaktu z Liamem, trafiło go uczucie, które wcześniej ledwie kiełkowało. No właśnie bardzo chciałam, aby ten moment oznaczenia był tylko ich. xD Jeszcze zdążą okazać swoje uczucie przy wszystkich. xD
      Oj tak, Liam będzie wspierał Cala z całych sił, najlepiej, jak tylko potrafi. Sporo przed nimi, a dodatkowo są też odpowiedzialni za Alexa - tak jakby mają na swoim terytorium osobnika, którego rodzice prawie dopuścili się zapachu na mieszkańców. Osób do "wymierzania sprawiedliwości" nie brakuje.
      Alex... jego historia nie będzie tak długo jak Wrogowie w miłości. Chociaż w sumie to opowiadanie planowo miało mieć 10 rozdziałów... Zobaczymy. Może dojdzie jakaś para. xD Tak czy inaczej - póki co - nie przewiduję dużego tekstu.
      Hahaha, cała przyjemność po mojej stronie. xD Ty z dziewczynami pisałyście, aby dobrać się wujowi Cala do tyłka i go jakoś ukarać, więc z przyjemnością spełniłam prośbę. xD Nie ma to jak uzupełnianie historii o dobre pomysły. ;3
      Dzięki. xD Nie zrobiłabym tego opowiadanie bez Ciebie i pozostałych dziewczyn. Motywacja to taka cudowna rzecz. ;3 Uch, nie mogę się doczekać historii Alexa, bo trafi się mu taki zimny posąg trudny do wyłuskania uczuć - w sensie, że partner xD - że aż zacieram ręce. xD
      Gdy bardzo chcę coś napisać, to albo mi się udaje, albo marudzę, bo po publikacji jednak chciałabym coś zmienić, a już nie można. xD Dzięki, że jesteś i mam nadzieję, że jednak w tę niedzielę będziesz mogła skomentować pierwszy rozdział. xD najlepsze jest to, że jeszcze nie mam tytułu. xDDD
      Dziękuję ślicznie i pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
    2. Muszę się wtrącić i to napisać "trafi się mu taki zimny posąg trudny do wyłuskania uczuć" TAK! Kocham takie postacie, a potem ich przemianę. :D

      Usuń
    3. E hehehe. XD Tak mnie kusiło, by pociągnąć historię i jednak zacząć od Alexa... Ale przemogłam się. Wygrał Zack i Larry. ;3

      Usuń
  3. Hejeczka,
    fantastyczne zakończenie, cudownie wypadły te zaręczyny, nasz Alex okazał się zmiennym zająca, och Cal nie jest bryłą lodu, nie boi się okazywać uczuć jak są nawet świadkowie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, hejka! XD
      Uff, cieszę się. Zakończenie mnie trochę zestresowało. XD Oj Cal nasz nadal jest opanowany, ale zdecydowanie bardziej otwarty... Za to w obliczu krzywdy Alexa będzie w stanie wściec się za dwóch... Tak nam się zmieni lisek. XD
      Dziękuję ślicznie. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. XD

      Usuń
  4. Hejeczka,
    zaręczyny wspaniałe, och Caleb przeszedl długą drogę, już nie ma obaw przed okazywaniem uczuć... nasz Alex okazał się zmiennym zająca...
    Cal jest zmiennym lisa nie wilka, gdzieś ten błąd był na tym zagajniku...
    no i oczywiście wspaniałe zakończenie opowiada...
    i jeszcze jedno kochana Akemi blog och super wygląda, na razie patrzę w wersji komórkowej więc tylko nagłówek? widzę ale już mi och i ach...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejeczka. XD
      Cal jeszcze zaskoczy i pokaże, że się zmienił. Liam ma na niego dobry wpływ. Cal zżyje się z Alexem i każdego, kto zechce go skrzywdzić, udusi gołymi rękami.
      Dzięki! Błąd poprawiłam. ;3
      Hahahah,dzięki. W wersji na telefon blog chyba nawet wygląda lepiej. XD
      Nie dam zdjęć bohaterów, ale w notce informacyjnej dam ich poglądowe "twarze". XD
      Dziękuję ślicznie. :3
      Pozdrawiam serdecznie. XD

      Usuń