poniedziałek, 6 września 2021

30. Wrogowie w miłości

Hejka. xD

Z ręką na sercu muszę Wam przyznać, że rozdział pisany był w bólach... Ba, ja go wydawałam na świat. xD Miałam pomysł na końcówkę - poszło jak z nut. Zwłaszcza, że odniosłam wrażenie, jakbym już kiedyś to pisała... 

Bardzo dziękuję Wam za komentarze. Czasami jedno zdanie sprawia, że rodzi mi się w głowie pomysł na przeprowadzenie akcji, naprawdę. Spokojnie mogę zatem uznać, że każda z Was jest dla mnie moją prywatną Muzą. ;3

Cóż... no trzeba to przekazać. Nie ucieknę od tego. Przyszły rozdział najprawdopodobniej będzie tym ostatnim. Może - bardzo może - uda się go rozbić na dwa, ale niczego nie obiecuję. Najwyżej będzie dłuższy. xD Wyczerpałam do cna wszelkie pomysły. Nie chcę tego ciągnąć w nieskończoność, podczas gdy serce rwie mi się do nowego opowiadania. A uwierzcie, z takich chęci żal nie korzystać. xD To nie było zbyt skromne, wybaczcie. ^^''' 

Dacie wiarę, że już minęło... w sumie dopiero we wtorek miną równe siedem miesięcy od pierwszego rozdziału? Raju, pamiętam jak cieszyłam się na zmianę wyglądu bloga, a tu już będzie kolejna... Uch, trzymajcie za mnie kciuki!

Raz jeszcze ślicznie dziękuję za wszystkie komentarze. ;3

Zapraszam na trzydziesty rozdział "Wrogów w miłości". Przepraszam za błędy i pozdrawiam Was serdecznie!

-----------------------------------------------------------------------------------------

 

Ceremonia pogrzebu była dosyć skromna, jak na pożegnanie jednego z Przywódców. Z drugiej strony – raczej nie można oczekiwać czegoś więcej, zważywszy na hermetyczność miasteczka. Nie przybył żaden inny Wódź, ani Zmienny, nie licząc tych, którzy osiedlili się w Mistissini z własnej woli. Próżno było wypatrywać Omeg, co Liam przyjął z niepokojem. Jeżeli wierzyć słowom Brandona, kilka z nich zamknięto w jednym z hoteli, aby przypadkiem nie uciekły. Nie były potrzebne, więc pozostałe Alfy nie widziały sensu, by je przyprowadzić.

Gdyby nie obecność Caleba, Liam czułby się co najmniej niekomfortowo. Obserwowany przez swoją byłą Rodzinę, czuł niemal namacalnie każde wściekłe, pogardliwe i oceniające spojrzenie posłane w jego kierunku. Co prawda niewiele robił sobie z wiedzy potępienia go przez stado, jednak znoszenie tego samotnie byłoby o wiele trudniejsze. Na szczęście ceremonia zmierzała już ku końcowi, a on tuż po niej miał zamiar wyjechać stąd na dobre. W towarzystwie Caleba.

Automatycznie na jego twarzy wykwitł niewielki, zadowolony uśmiech. Gdyby nie powaga sytuacji, rozpromieniłby się o wiele bardziej, ale póki co, to musiało mu wystarczyć. Już i tak tryumfował otwarcie, chełpiąc się swoim zwycięstwem. Tuż nad ranem do chatki zapukał Brandon. Na początku Liam myślał, że pojawił się jakiś Zmienny, który miał za zadanie sprawdzić, czy Cal równomiernie spuchł po wczorajszej bójce. Zamiast niego, na progu stał rudowłosy, rozglądając się niepewnie dookoła. Gdy tylko zobaczył Liama, wręczył mu małe zawiniątko i nakazał się pospieszyć, bo za jakiś czas będą mieć „gości”.

Zaciekawiony, ale i podejrzliwy Zmienny zająca skinął mu głową i przez chwilę podążał wzrokiem za odchodzącym Brandonem. Zdążyło już zrobić się jasno, ale do pełnego wschodu brakowało jakiejś godziny. Jak się okazało, w owiniętej woreczkiem jutowym serwetce leżały symbole rodowe każdej z Rodzin. Liam nie miał pojęcia, jakim sposobem Zmienny niedźwiedzia zdołał wykraść to z twierdzy wuja Cala, ale poczuł do niego niewypowiedziany szacunek. Dzięki niemu mogli przypieczętować swój związek ze Sly’em na niepodważalnych zasadach. Że też sami o tym nie pomyśleli! Jakimś cudem zdołali nie poparzyć sobie rąk, korzystając z dobrodziejstwa wciąż płonącej lampy naftowej. Bolało jak cholera, gdy wypalali sobie znaki swoich rodów, zagryzając zęby, by nie krzyczeć z bólu. Caleb zmęczył się o wiele szybciej, wciąż będąc wyczerpanym po potraktowaniu jak worek treningowy, ale trzycentymetrowy profil zająca otoczony trójkątem równoramiennym wart był o wiele większych poświęceń. Liam powiedziałby dokładnie to samo, z nadpobudliwością godną małego dziecka oglądając co chwilę tatuaż lisa z uniesioną prawą przednią łapą i wyprostowanym ogonem dodającym zwierzęciu godności i wielkości. Mocno nieroztropnym zagraniem ze strony ich Rodzin był brak postawienia lepszych straży. Może nie spodziewano się, że Brandon zdradzi, ale jak na knujący od dawna ród, działający pod przykrywką, by zgromadzić sobie Omegi do rodzenia, w kwestii własnych członków stada – uciekinierów! – wcale się nie popisali. Liama znali z tej pokornej, słabej strony i to ich zgubiło. Nie spodziewali się, że chłopak może wpaść na tak ryzykowny i odważny plan. Dlatego tylko dobra samokontrola pozwalała brunetowi na ograniczoną wesołość, bez skrępowania patrząc na Zmiennych, którzy zastali go w łóżku z Calebem. Musiał gryźć policzek od wewnątrz, by się nie roześmiać.

Stojący u jego boku Sly rzucał mu krótkie, nieco zatroskane spojrzenia. W mijających tygodniach zdołał dosyć dobrze przypomnieć sobie i poznać na nowo sygnały, jakie Zmienny zająca wysyłał, gdy był zły, smutny, wesoły lub bliski płaczu, jak teraz. Wiedział doskonale, że pod maską zadowolonego z sytuacji „złoczyńcy” kryje się coś jeszcze. Coś, co Liam chyba starał się wypierać. Jakby nie było, zmarł mu ojciec. Choć był okrutnym, pozbawionym honoru Zmiennym, który z pewnością nie wahałby się użyć Liama do swoich celów, mimo wszystko go wychował. Caleb widział go jako osobę, jaką znał na tyle długo, by czuć współczucie dla reszty, która go opłakiwała. W przypadku jego partnera było to raczej coś w stylu „skurczybyk zniszczył mi życie, ale to on mi je dał”. Widok rozdartego Liama, który walczył z okazaniem jakiekolwiek emocji bliskiej cierpieniu po stracie rodzica, zawiązywał pętle wokół serca Cala. Jednocześnie chciał go wesprzeć, lecz wiedział, że nie może tego zrobić. Miał ku temu co najmniej dwa solidne powody. Pierwszym z nich było okazywanie posłuszeństwa Liamowi – w końcu, wedle zasad ich stada, został przez niego zdegradowany i oswojony. Druga kwestia dotyczyła solidarności i czystej więzi – sam odgryzłby rękę głaszczącą go pocieszająco przy tych wszystkich Braciach. Co innego rozklejenie się w czterech ścianach, bez świadków. Dlatego ziewnął dyskretnie, zerkając szybko na zegarek założony na prawy nadgarstek. Z ulgą zauważył, że niedługo powinno być po wszystkim. W tej samej chwili nieprzyjemny dreszcz przetoczył się przez jego ciało, a intuicja podpowiedziała mu, że ktoś go obserwuje. Wyprostował się automatycznie, gdy tylko ustalił, że ciemne, prawe czarne tęczówki jego wuja ciskają w niego piorunami. Coś mu się wydawało, że mężczyzna nie podda się zbyt łatwo. Był wdzięczny Liamowi za to, że nie zrobił niczego, poza wsunięciem dłoni w jego. Zacisnął mocniej palce, dziękując mu w ten sposób.

Kilka minut później obaj mieli wrażenie, że zbiera im się na mdłości po płomiennym wystąpieniu obecnego Wodza, który wymieniał liczne zalety zmarłego.

- Psst, Cal, chyba trafiliśmy na zły pogrzeb – szepnął Liam, przysuwając się do partnera. Ceremonia przeniosła się na cmentarz, co ułatwiło brunetowi normalne oddychanie. Przebywanie w zamkniętym pomieszczeniu wypełnionym mocnymi i słabszymi zapachami Alf wpędzało go w lekkie objawy paniki. – Chyba nie znałem ojca z tej strony. Prawdziwy wzór cnót.

Caleb stłumił śmiech, odsuwając od ciała lepiącą się do niego koszulę. Jak na Mistissini, pogoda zaskakiwała pozytywnie, co w normalnych okolicznościach uznałby za cud natury. Kiedy jednak niedawno wypalony znak rodowy Liama zetknął się z szorstkim materiałem, a słony pot otarł wrażliwą ranę, chłopak skrzywił się z bólu. Niekomfortowe uczucie nasiliło się, gdy tuż za nim rozbrzmiała trąbka, niemal go ogłuszając. Z ulgą przywitał widok powoli rozchodzących się Zmiennych. Niestety, kiedy odwrócił się z zamiarem odejścia w stronę zajmowanej przez niego chatki, dostrzegł trzech mężczyzn najwyraźniej czekających na nich. Posłał Liamowi znaczące spojrzenie i krzyżując ramiona na piersi westchnął głęboko.

- Macie płacone ekstra za bycie bramkarzami na cmentarzu? – prychnął wyniośle, dobrze zdając sobie sprawę z tego, że igra z ogniem. Nie miał już swoich przywilejów, a immunitet nadany mu dzięki partnerowi mógł przestać obowiązywać w takiej sytuacji jak ta, gdy nie mieli zbyt wielu świadków. Żywił szczerą nadzieję na to, że jego wuj nie jest aż tak głupi. Odgłos ciężkich wojskowych butów był nieodzownym znakiem na to, kto właśnie idzie w jego kierunku. Nawet piaszczysta powierzchnia porośnięta kępkami trawy nie zdołała stłumić nerwowych kroków. Chociaż trzej ewentualni napastnicy nie byli zbyt miłą opcją, to zdecydowanie wolał mieć ich za sobą. Po nich mógł się spodziewać co najwyżej ciosu w tył głowy, a obecny Wódz miał o wiele większą wyobraźnię. – Powiedziałbym, że dobrze cię widzieć, ale, niestety, kłamstwo nie popłaca. – uśmiechnął się wrednie, nawiązując do bieżących spraw wioski, w tym szybkiego rozprzestrzeniania się informacji na temat Omeg.

Mężczyzna nie wyglądał na zbyt wesołego. Jasne, szare oczy, niemal bliźniacze jak u Caleba, wwierciły się bratanka z nienawiścią.

Przypatrując się całej sytuacji, Liam nie mógł oprzeć się wrażeniu, że patrzy na starszą wersję Cala. Nie znał wcześniej ojca swojego partnera. Gdyby nie wiedział, że mężczyzna stojący przed nim, to wuj chłopaka, byłby pewien, że ma do czynienia z rodzicem Zmiennego lisa. Coś czuł, że ta rozmowa nie będzie zbyt uprzejma i naprawdę niewiele się pomylił.

- Jak śmiałeś zhańbić ród naszych Braci?! Poddałeś się Omedze. Przez takich jak on zginął mój brat. – Szpakowate włosy mężczyzny ruszały się bez udziału wiatru. Bestia uwięziona w jego ciele niemal wyszła na wierzch. Może nie miał zbyt potężnie zbudowanej sylwetki, ale siła ciężkiego nasienia wizualnie dodawała mu centymetrów. Rozcięty łuk brwiowy oraz głęboka szrama na policzku wiele mówiły o jego walkach. Był niemal jak weteran, a Caleb miał wątpliwą przyjemność przekonać się również o jego fanatyzmie względem młodszego brata. – Nie ujdzie ci to płazem.

- Oj, wydaje mi się, że jednak bardzo się mylisz. Sam wszystko widziałeś. Kto, jak kto, ale ty najbardziej ze wszystkich cenisz i przestrzegasz zasady Zmiennych, a już zwłaszcza Pradawnych. Dobrze wiesz, co oznacza to – Caleb zsunął zapięcie koszuli, ukazując niedawno wypalony znak. – Poza tym zostałam oznaczony, więc wątpię, abym miał jeszcze jakiekolwiek teoretyczne szanse na to, by stać się tutaj wodzem. Tak jakby kiedykolwiek mnie to obchodziło. – Chłopak rozłożył ręce, wzruszając nimi na boki w geście udawanego zatroskania. – Ale musisz mi przyznać, że aktorstwo opanowałem po tobie do perfekcji.– Niemal cofnął się pod naporem silnego impulsu bestii bliskiej furii. Liam szturchnął go łokciem, więc spojrzał w te zielone, teraz rozzłoszczone oczy. W porządku, nie musiał wspominać o sytuacji z rana, ale to nie jego wina, że utarcie nosa wujowi tak bardzo go bawiło. Wciąż odtwarzał sobie z wspomnień minę mężczyzny, gdy zobaczył ich razem, nagich, z dłońmi zastygłymi w bezruchu w okolicach podbrzusza. Z przyjemnością wystawił na widok swój kark, ukazując ślad po zębach, jakby chwalił się tym, że należy do Liama.

Tymczasem starszy Zmienny zmienił obiekt psychicznego znęcania się, upatrując ofiarę w Omedze.

- Twoja matka sprowadziła nieszczęście na mojego brata. Skoro potrzebowała pomocy, mogła o nią poprosić. – drwiący uśmiech rozjechał się w krzywy grymas. – Chyba, że dla niej droga przez łóżko była wygodniejsza.

Caleb w porę zareagował, zagradzając drogę partnerowi.

- Nie warto – mruknął. Być może jakiś procent prawdy leżał w tym stwierdzeniu, ale jego ojciec też nie pozostawał bez winy. Poza tym nikt jeszcze nie przeciwstawił się sile prawdziwej więzi. Problem stanowił zmarły Wódź, który nie pozwolił kochankom na związek. Na to już nikt nie miał wpływu i jeżeli jego wuj nie jest w stanie tego zaakceptować, to trudno. Powinien zakopać przeszłość i pomyśleć o tym, co stanie się z Mistissini, kiedy wreszcie ruszy lawina masowych kontroli dotyczących zgłoszeń w sprawie Omeg. O ile ze swojej strony zamierzał aktywnie działać w tej sprawie i współpracować w śledztwie, o tyle niewiele obchodził go los każdej jednej Alfy oraz Bety, która maczała palce w tym chorym planie. – Nie musisz mnie szanować, wuju. Ja również cierpiałem po stracie ojca, uwierz mi. Przez cholerne zmuszanie rytuałem do ślubu, które tak uparcie popierasz, skrzywdzono dwie rodziny. Ich potomkowie muszą teraz sprzątać ten cały bałagan. – Gdzieś w głębi serca ufał, że dotrze do rozsądku mężczyzny, choć z drugiej strony na własne oczy widział, że jego słowa odbijają się od wuja niczym groch od ściany. Pokręcił głową, zrezygnowany i odwrócił się, ciągnąc za sobą Liama. Zanim jednak wykonał jakikolwiek ruch, odchylił jeszcze głowę, by spojrzeć na osobę, która mimo wszystko w pokrętny sposób starała się zastąpić mu ojca. – Dostrzeż chociaż to, że twój brat zachował się z klasą i pozwolił odejść matce, gdy znalazła swojego partnera. W przeciwieństwie do niego – krótkim ruchem głowy wskazał na świeżo uklepany kopiec. – Tym, którego szaleństwo doprowadziło do upadku naszych klanów, był twój wieloletni sojusznik. Czy ty oddałbyś mnie innym Braciom, gdybym okazał się Omegą? Może jestem niepoprawnym optymistą, ale myślę… wiem – poprawił się – że nigdy byś to tego nie dopuścić. Dlatego skończ już z tym wszystkim. Pozwól się ocalić. Proszę. – Ostatnie słowo z trudem przeszło mu przez ściśnięte gardło. Okazywanie uczuć zawsze przychodziło mu opornie, jednak dla tej chwili było warto i wiedział, że tylko tak mógł dotrzeć do mężczyzny. Kiedy więc wuj machnął ręką na wciąż eskortujących ich trzech Zmiennych, w Calebie rozbłysła nić wiary. Niestety, zgasła równie szybko, jak się pojawiła, gdy Przywódca nie zmienił swojego surowego, pogardliwego wyrazu twarzy, odwracając się do niego tyłem. Zanim odszedł szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie, powiedział tylko:

- Rób, co chcesz.

Liam przyglądający się temu w milczeniu uśmiechnął się do Caleba delikatnie, wzruszając ramieniem. Dostali zielone światło i mogli odjechać. Na tę chwilę była to najlepsza wiadomość.

- Chodź, bo jeszcze mu się odmieni. – pociągnął za sobą Sly’a, kierując się w stronę bramy cmentarza. Zanim przez nią przeszedł, zerknął jeszcze na majaczący w oddali grób ojca. Być może widzi go po raz ostatni. Wcześniej zastanawiał się, czy czuje żal do siebie o to, że nie zdążył się z nim pożegnać. Szybko jednak doszedł do wniosku, że mimo jego najszczerszych chęci, ojciec musiałby być związany i zakneblowany, bo o miłej rozmowie nie mogłoby być mowy. Skoro spiskował wraz z wujem Caleba, by sprowadzić go tutaj w wiadomych celach, definitywnie odrzucił każdy oburzony podszept, że „przecież to jego rodzic”. Cóż, wraz z decyzją o uczynieniu z niego Omegi-marionetki na seksualnych usługach, umarła w nim zarówno pewność siebie, jak i miłość do ojca. O ile tę pierwszą zbudował na ruinach fundamentów, otrzymując cegły od Evansów, o tyle tej drugiej nie mógł wyhodować na nowo. I niech wszyscy myślą, że jest głupim szczeniakiem z syndromem porzuconego dziecka szukającego zastępstwa, ale dla niego Matt i Ben byli wzorem rodziców, o jakich marzył przez ostatnie lata.

~ o ~

Cichy szum silnika zakłócały dźwięki losowo włączonej stacji nadającej właśnie program informacyjny. Minęło dobre czterdzieści minut, odkąd Caleb usiadł za kierownicą i zamilkł, skupiony na drodze. Jeżeli analizował to, co się wydarzyło, musiał mieć nad wyraz podzielną uwagę, gdyż ani razu nie sprowokował ryzykownej sytuacji na drodze.

Po kolejnym zaniepokojonym spojrzeniu nie wytrzymał już i złapał znienacka kolano Liama, wyrywając z jego gardła wysoki, głośny pisk zaskoczenia.

- Jedziemy na jednym wózku, zajączku. Jeżeli już ktoś ma tu być tym bardziej stratnym, to na pewno nie jestem nim ja. – niemal słyszał skomplikowane procesy myślowe kłębiące się pod ciemną burzą prostych włosów. – Mogłeś mieć każdego, a wolałeś skończyć ze mną. Punkt dla mnie, że udało mi się usidlić syna silnych Zmiennych z Westmore. – odważył się puścić oczko Liamowi, obrywając cios w ramię. – Zatrzymamy się na krótki postój. Muszę przemyśleć, czy opłaca mi się związek z agresywną Omegą. – zażartował, włączając jednocześnie kierunkowskaz.

Liam mógł tylko wywrócić oczami, przysłaniając oczy dłonią. Nie dość, że rozluźniony Caleb uruchamiał jakieś kiepskie żarty, to jeszcze świetnie się przy tym bawił. Tylko tego brakowało, by uruchomił tryb arystokraty – dupka… Choć w sumie nawet sama ironia będzie niczym poszukiwany od dawna kawałek układanki.

- Podobno łobuzy kochają mocniej. – zadowolenie wręcz promieniało z twarzy bladej jak u Śnieżki.  

- Co ja najlepszego uczyniłem? jęknął Liam, odpinając pas, gdy tylko zatrzymali się przy stacji benzynowej. Przerażenie ogarnęło go dopiero wtedy, gdy dostrzegł znajomy, zadziorny uśmieszek sygnalizujący kontynuację „złotych myśli” Caleba.

- Za późno na odwrót. Pogódź się z tym. A tak przy okazji – zawiesił głos, unosząc lewą brew – teraz jestem twoim utrzymankiem, więc nakarm nasz samochód, a ja wyciągnę z bagażnika jakieś lżejsze buty. Źle mi się prowadzi.

Nim Liam był w stanie zareagować, Zmienny lisa już zamykał za sobą drzwi.

- Zaczekaj! – wrzasnął na niego, zwracając uwagę pracownika stacji, który wyszedł, by zobaczyć co się dzieje. – Cholera… – warknął, posyłając nieznajomemu uprzejmy uśmiech. Miał nadzieję, że to go uspokoi, bo w tej chwili nie potrzebował widowni. Z ulgą dostrzegł skupienie uwagi pracownika na nadjeżdżającej cysternie i dopiero wtedy dołączył do Caleba, opierając dłonie na tylnej masce. – Zanim zajrzysz do środka, wiedz, że nie miałem innego wyboru. Musiałem postąpić w ten sposób, bo nie wybaczyłbym sobie do końca życia. Nie było czasu, aby się zastanawiać, więc nie pytałem cię o zgodę. – Chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z prędkości wyrzucanych z siebie słów. Dopiero ciepłe, miękkie opuszki palców Caleba położone na jego ustach zdołały go uciszyć.

- Spokojnie, królowo dramatu, co tam skrywasz? Tylko nie mów, że wykopałeś zwłoki ojca, bo zostawię cię tutaj bez krzty żalu. – Tak naprawdę domyślał się tego, co może kryć zawartość bagażnika i niewiele się zdziwił, podnosząc klapę. Było go stać wyłącznie na kpiąco wykrzywione wargi, gdy opierał się biodrem o samochód. Szybko jednak wrócił mu animusz i z wprawą godną doświadczonego aktora wcielił się w rolę oszołomionej, umiarkowanie podenerwowanej dziewczyny z dobrego domu. Nawet był w stanie modelować swój głos, by przypominał kobiecy. – Och, kochanie! – zawołał, ściskając materiał na przedzie koszulki w parodii przerażenia – Mamy jakiegoś pasażera na gapę. Czy to możliwe? Ojej, to chyba niedźwiedź!

Liam po raz kolejny miał ochotę trzepnąć partnera, tym razem posyłając go na ziemię. Zamiast tego wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze przez nos, uspokajając się nieco. Dopiero wtedy wyciągnął przed siebie dłoń, kierując ją w stronę skulonego „pasażera”.

- Dzięki. Powoli zaczynało mi brakować powietrza. – Brandon zmarszczył brwi pod naporem jasnych promieni słonecznych. Gdy wrażliwe oczy przyczaiły się do widoku, rozejrzał się na boki, ciekawy, jak daleko odjechali. Z ulgą przyjął pomoc Liama, opuszczając bagażnik w towarzystwie strzelających w kolanach kości. – Gdzie jesteśmy?

- Za kwadrans powinniśmy dojechać do Chibougamau. – wyjaśnił Liam, posyłając mu przepraszający uśmiech. – Wybacz, wolałem się upewnić, że nikt za nami nie jedzie.

Zmienny niedźwiedzia machnął dłonią lekceważąco, otwierając sobie tylne drzwi.

- Nie szkodzi. Mam u ciebie dług. – odchylił się, by sięgnąć do podróżnej lodówki, w której znalazł przyjemnie schłodzoną wodę. Po wypiciu kilku łyków ponownie skupił się na swoich wybawcach. – Niedaleko stąd znajduje się zjazd. Muszę tam na chwilę podjechać. – łapczywie przylgnął ustami do szyjki butelki, pociągając spory łyk. Jednocześnie jego wzrok zawędrował w stronę Liama. – Kiedy odprowadziłem cię do Caleba, wpadł mi do głowy pewien pomysł. Gdyby nie wypaliła moja ucieczka, powiedziałbym wam o nim, a tak będziecie mieć niespodziankę. Tylko spokojnie, to nic złego – zapewnił, wyciągając przed siebie dłonie na znak prawdomówności.

Nie kłamał. Ba! Liam wręcz wybuchnął śmiechem, gratulując Brandonowi. Nie miał pojęcia, jakim cudem udało mu się bez hałasu wyprowadzić Impalę Connora, przywożąc ją tutaj. To było jednak nieważne. Oczyma wyobraźni widział zachwyt malujący się na twarzy brata, gdy tylko zobaczy swój ukochany pojazd.

~ o ~

Reszta trasy minęła im stosunkowo spokojnie, nie licząc pchających im się pod koła innych kierowców, których ponosiła brawura.

Wspólnie ustalili, że Brandon przyjedzie później, aby Matt i Benjamin zdążyli wygłosić im potępiające kazanie, bo co do tego, że czeka ich konkretny opieprz, nie mieli najmniejszych wątpliwości. Gdy Liam do nich zadzwonił, poinformowali go, że jego brat i Adam zaczęli ćwiczyć boks, gotowi znokautować tego, który nawinie im się jako pierwszy. Zresztą Matt ostrzegł ich, że za ewentualną traumę na bliźniakach spowodowaną obejrzeniem dużej ilości siniaków będą odpowiadać przed sądem. Tylko Ben wydawał się być po ich stronie, uspokajając małżonka. Mało podejrzane? Liam miał złe przeczucia.

Nasiliły się one, gdy okazało się, że Ben poszedł odnieść dzieci do domu na popołudniową drzemkę. Wystarczyło jedno spojrzenie na Matthew by wiedzieć, że coś jest na rzeczy.

Oczywiście nie obyło się bez wypominania Calebowi głupoty, głośnych wyzwisk pod adresem społeczności Zmiennych lisa i zająca, na wylewnych uściskach skończywszy. Adam poinformował ich, że w momencie, gdy opuścili tereny Kanady, będąc bezpieczniejszymi w innym stanie, odpowiednie władze wkroczyły do Mistissini celem sprawdzenia wszystkich dowodów i poszlak w sprawie przetrzymywanych nielegalnie Omeg. Szeroko zakrojona akcja, która rozwijała się wraz z dostarczanymi przez Caleba informacjami, gdy ten mieszkał u Adama, wreszcie miała swój szczęśliwy koniec. Liam nie powiedział tego na głos, ale miał nadzieję, że wuj jego partnera posłuchał bratanka i nie komplikował sprawy. Chciał, by sprawiedliwości stało się zadość, jednak był w stanie spojrzeć na to obiektywnie. Liczył na proces Wodza lisów i życzył mu solidnej pokuty, ale równocześnie targały nim sprzeczne uczucia. On już nie miał rodziców, jego siostra nie żyła, a siostrzenicy póki co nie poznał, ale Cal… on miał wuja, jakikolwiek on by nie był. Dlatego zdecydował, że zrobi wszystko, nawet pozwoli na to, by go obrażano – choć Sly może nie podejść do tego zbyt przychylnie – aby tylko relacje między Alfimi lisami uległy poprawie.

Właśnie wyjaśniał swoją motywację, tłumacząc, że uszanuje zdanie Caleba, gdy z domu wyszedł Benjamin. Jego mina nie zdradzała złości, gdy lawirował spojrzeniem między zielonymi a stalowymi tęczówkami. Przytulił mocno Liama, mierzwiąc jego szybko rosnące, ciemne włosy, okazując mu tym samym, jak bardzo cieszy się na jego widok.

Dlatego wszyscy bez wyjątku przeżyli szok, gdy nagle uniesiona, zwinięta w pięść prawa ręka zrobiła duży zamach i wylądowała na twarzy Caleba. W ostatniej chwili dłoń mężczyzny rozprostowała palce, koniec końców wymierzając Zmiennemu lisa głośny, bolesny policzek. Chłopak nawet nie zdążył dotknąć wściekle piekącego miejsca. Benjamin złapał go za kołnierzyk bluzki, ignorując bolesne skrzywienie się białowłosego. Nawet, gdyby wiedział, że podrażnił wciąż niezagojoną ranę, nic by sobie z tego nie zrobił. Zamiast tego objął wzrokiem całą sylwetkę Sly’a, jakby oceniał lub upewniał się, że nic mu się nie stało. Oględziny skończył na penetrującym duszę, Alfim spojrzeniu, zaciskając szczęki tak mocno, że aż zgrzytały mu zęby.

- Idiota – skwitował, odzywając się wreszcie. Wraz z wypuszczonym z ulgą powietrzem, przyciągnął Caleba do siebie, zamykając go w ciasnym, ojcowskim uścisku. – Pieprzony bohater-samobójca. – Na wszelki wypadek aktywował swoją uzdrawiająca aurę, jakby nie dowierzał swoim zmysłom.

Musiało minąć kilka minut, by wreszcie wypuścił Caleba, po czym, jak gdyby nigdy nic, odwrócił się na pięcie i nie zamieniwszy ani jednego słowa z pozostałymi, poszedł prosto do domu.

Caleb mógł wreszcie schłodzić czerwony już policzek chłodnymi dłońmi, sycząc podczas kontaktu kontrastowych temperatur. Skrzętnie unikał patrzenia komukolwiek w oczy. I być może, gdyby miał do czynienia z zupełnie obcymi osobami, błahostką byłoby ukrycie schnących w słońcu łez, które w większości wsiąkły w bark Benjamina, częściowo oszraniając rzęsy Cala. Mężczyzna dobrze go znał. Sam był Alfą i miał swój honor. Poza tym też kiedyś miał dwadzieścia kilka lat i nawet w obecności przyjaciół prędzej pogryzłby wargi do krwi, niż uroniłby łzę. Teraz się to zmieniło, co nie oznaczało, że nie rozumiał Caleba. Wychowywanie się w stadzie, które ganiło za okazywanie sobie miłości i smutku – Fenrirze broń! – musiało trwale wpłynąć na psychikę polarnego lisa. Dorosły miałby trudności z utrzymaniem w sobie tylu bodźców, wiadomości, emocji, przykrości, a co dopiero tak młody Zmienny!

Wciąż mocno zszokowany Matt powoli dochodził do siebie. Z każdą chwilą na jego ustach wykwitał spokojny uśmiech, nabierający rozbawionego kształtu. Odważył się podejść do Caleba i położyć mu dłoń na ramieniu, ściskając je lekko.

- Ben chciał powiedzieć, że bardzo się o ciebie martwił. – Miał ochotę roześmiać się w głos na widok dużych, zagubionych oczu Sly’a. – Fakt, że czasami bliżej mu do ogra, niż do wilka, nie oznacza, że jest jakąś emocjonalną amebą. Zostałeś wżeniony w tę Rodzinę, synu. Licz się z tym, że Ben zasypie cię ojcowskimi radami, które zbierał skrupulatnie przez te wszystkie lata, gdy staraliśmy się o dzieci. – Przez sekundę głos uwiązł mu w krtani, gdy stalowe tęczówki rozmyły się pod wpływem jednego, krótkiego słowa „syn”. Poczuł jeszcze większą dumę, gdy Caleb pozbierał się szybko, ponownie wyglądając jak stanowcza, nieomylna Alfa. Teraz tylko te czerwone obwódki wokół oczu zdradzały, że nawet Przywódca nie jest z kamienia i może pozwolić sobie na chwilę słabości. W końcu na ojca chrzestnego Drake’a wybrali sobie nie byle kogo, prawda?

6 komentarzy:

  1. Hej. Muszę się odnieść do twojej notatki i bardzo serdecznie pogratulować ci tego rozdziału. Bądź pewna, że wydałaś na świat coś wspaniałego. W tym rozdziale przeżyłam tak wiele uczuć. Liam był taki dzielny na pogrzebie ojca. Trochę się mu niedźwiedź ,jakby nie patrzeć to go wychował, to była część jego życia ,ale z drugiej strony to co przeżył ... Za to teks ,że chyba pomylili pogrzeby i że tamten przywódca to wzór cnót to poprostu padłam. Oczywiście Cal mnie nie zawiódł odnośnie ostatniego spotkania z wujem był pewny siebie ,a zarazem próbował wpłynąć na wuja odnośnie postępowania z omegami . I jak tu nie kochać Caleba no nie da się, a tak mnie denerwował kiedys. Szczerze zaskoczyłas mnie tą niespodzianka w bagażniku samochodu. Niewiem czemu ,ale pierwsza moja myślą było ,że Liam uratował jakaś zbłąkana omegę. Chociaż po przemyśleniach, to było takie Liamowe ,że pomógł Brandonowi. Za to zakończenie rozdziału poprostu jest jak dla mnie perełką całego tego rozdziału. Ben szczerze trochę mnie zaskoczył tym policzkiem ,ale no nie dziwie się facetowi ,za to cała reszta poprostu aż brak słów, coś pięknego. Teraz Liam i Cal mają siebie i prawdziwa rodzinę jaką im się należała . Muszę się przyznać ,że czytając ten fragment popłynęła mi łezka. Jeszcze raz kochana gratulacje. Pozdrawiam i życzę dużo weny.
    Ps. Odnośnie następnego opowiadania idź za ciosem ,jak to mówią" coś się kończy, coś się zaczyna '' ważne ,że będziesz pisać ,a ja będę miała co czytać i mogę się założyć ,że postacie z nowego opowiadania też tak będę uwielbiać. W

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka. xD
      Ooo, dziękuję! Bardzo podniosłaś mnie teraz na duchu i dodałaś skrzydeł, bo naprawdę trudno pisało mi się ten rozdział. Nie chciałam zakończyć opowiadania tą notką... bo byłoby to strasznie ucięte i w trybie przyspieszonym.
      Oj tak, Liam chciał mieć już to pożegnanie z ojcem za sobą. Wcześniej, te dwa lata wstecz (a nawet ponad) uciekł stamtąd i w sumie odciął się od rodzinnego miasteczka. Po latach musiał wrócić i wrócił z tarczą, a nie na tarczy. Całkowicie pokrzyżował plany Przywódców, którzy zawsze go ignorowali i w niego nie wierzyli.
      Hahaha. xD Dowcipy sytuacyjne ostatnio wchodzą mi błyskawicznie do głowy. xD Już samo to, że Liam był w miarę wyluzowany i żartował, sprawiało, że mnie wewnętrznie rosło serce i byłam z niego dumna. xD
      Cal... widzisz, widzisz, mówiłam, że się chłopak zmieni. xD Będzie dobrym Wodzem - mimo złości na wuja odnośnie traktowania jego partnera, a także zawodu, jaki przeżył, bo jednak nie otrzymywał wsparcia od swojej rodziny - sumienie nie pozwoliło mu nie ostrzec wuja. Dlatego też płakał w ramię Bena. Mógł wypuścić wstrzymywane emocje i odsłonić się, jak Alfa Alfie.
      Haha, prawda? xD Liam pod względem ratowania kogoś w potrzebie, dopasował się z Calem (choć na różnych płaszczyznach). xD Poza tym jest z niego ciekawska Omega. xD Zaintrygowała go kwestia nastolatka, który został przygarnięty przez żonę Brandona. xD
      Kochana moja, ile ja się nagłówkowałam, czy uderzyć ma Ben, a może Matt... a może jednak nikt. xD Ale nie, uznałam, że kto, jak nie Ben, zrozumie motywację Caleba. xD W końcu przecież sam pognał do Matta, narażając się na zamarznięcie, gdy dotarło do niego, że go kocha. Tyle, że wtedy był 'dzieciakiem' a teraz, jako dorosły, patrzył na to z perspektywy "gdybym miał swoje dziecko, w życiu nie pozwoliłbym mu na tak niebezpieczną wyprawę. A że - choć nie przyznaje - traktuje Cala jak starszego syna... no martwił się. xD
      Dziękuję ślicznie. ;3 Tak, nareszcie mają rodzinę. Jeszcze czekają nas chrzciny, wypad do Newark i poznanie bohaterów przyszłego opowiadania - niekoniecznie w tej kolejności. xD
      PS: Kochana jesteś! Dzięki!!! Hehe, wzruszyłaś mnie. ;3 Oj, no powiem Ci... że z jedną postacią może być problem, bo zawiedzie, oj... zawiedzie solidnie. Szkic jest, nawet zakończenie - może nie aż takie pełne - tez mam w głowie, także... znów można liczyć na płynne dodawanie rozdziałów. xD
      Bardzo, ale to bardzo dziękuję Ci za tak ciepłe słowa i tak bogaty komentarz. ;3
      Pozdrawiam Cię serdecznie i ściskam mocno. ;3

      Usuń
  2. Hejeczka, hejeczka,
    ok, najpierw zacznę tak... och serduszko się smuci, że to już zbliżamy się do końca, ale z drugiej się cieszy i jest ciekawe nowego opowiadania... ;) druga kwestia zaczynam czytać "Ceremonia pogrzebowa" ale gdzie jest wejście do tej szopy ogra no to znaczy wuja Celeba i jego świty... trzecia kwestia no cały czas się uśmiechałam i kurcze rozdział tak szybko mi minął... Brandon wow wielki szacun za wykradzenie tych znaków rodowych... och Celeb, Liam nie jest wcale agresywną omegą ;) to taki spokojny zajączek... i to było ach "mamy niedźwiedzia w bagażniku" wyobraźiłam sobie Brandona właśnie w postaci niedźwiedzia... ;) o tak najpierw opieprz potem wylewne uściski... Sly wżeniłeś się w tą rodzinkę więc przygotuj się na ojcowskie rady... ach no i ten tekst że Connor i Adam zaczęli trenować boks ekstra...
    weny, weny i ogromnych pokładów pomysłów życzę...
    Pozdrawiam serdecznie i cieplutko Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, hejka. xD
      Haha, dzięki. xD Tez jestem ciekawa nowego opowiadania - dobrze się zaczyna, bo, podobnie jak z Wrogami w miłości mam kilka rozwiązań... tylko trzeba w miarę szybko zdecydować się na jedno. xD
      Brandon naprawdę bardzo chciał wrócić do rodziny. Dlatego nawet na moment nie zawahał się pomóc.
      Taaa, Liam jest spokojny jak śpi. xDDD
      Ahahaha, nie pomyślałam o tym! xD No fakt, byłoby ciekawie, gdyby w bagażniku faktycznie przewozili Brandona jako miśka. xDDD
      Cal ponownie odkrywa te tereny 'bycia synem'. ;3
      Dziękuję Ci ślicznie i pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  3. Hejeczka,
    trochę mi smutno, że to już zbliżamy się do końca tego opowiadania, ale z drugiej się cieszę na nową historią...
    a tak bardzo liczyłam na scenę wejścia wuja Celeba i jego świty... rozdział pełen humoru... Brandon szacun za to wykradzenie tych ich znaków rodowych... Celeb, Liam jest taki kochany, miły a nie agresywną omegą ;) "mamy niedźwiedzia w bagażniku" a moja wyobraźnia ukazuje Brandona właśnie w postaci niedźwiedzia... ;) najpierw opieprz potem wylewne uściski... Celeb poczuł jak to jest jest mieć kochającą rodzinę...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! xD
      Mnie też jest smutno, bo przyzwyczaiłam się do chłopaków, ale nowe ekscytuje mnie równie mocno (mmm, zmiana wyglądu bloga przed nami. ;3).
      Hahaha, kusiła mnie ta scena, nie powiem, że nie, ale ostatecznie odpuściłam. xD
      Brandon dawno nie widział swojego synka i żony... poza tym martwi się też o osobę, którą przygarnęła jego żona, więc... no... spieszy mu się. xD
      Ben czasami to taki gburek/twardziel. xD Stawia Calebowi wysoko poprzeczkę i dlatego tak się zachowuje. xD
      Dzięki. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń