poniedziałek, 30 sierpnia 2021

29. Wrogowie w miłości

Hejo. xD

Widzicie, moje Kochane? Jedna niedziela z rozdziałem o czasie, wiosny nie czyni. xD Przyznaję bez bicia - od połowy pisało mi się tak trudno, morderczo wolno i ciężko, że miałam ochotę kogoś w tym opowiadaniu udusić na miejscu, byleby coś się działo. xD A dziać się nie mogło, bo trzeba było trochę powyjaśniać... A w międzyczasie wymyślić to tak, by miało ręce i nogi w kontynuacji (z przerwą na inne opowiadanie). 

Trzymam kciuki, że Was nie zanudzę. Obiecuję, że warto wytrzymać rozmowę Liama z Brandonem, bo na końcu czeka energetyk *patrzy z uczuciem na swojego Max Force*. Oj tak, wybudzenie gwarantowane. xD Ciekawa jestem, czy Brandon Was do siebie przekona, bo tak szczerze, naprawdę szczerze... mnie nie do końca "urobił". xD Może w kontynuacji będzie prawdziwszy. O... o! Dobra, wkupi się w łaski. Wow, zostałam 'natchnięta' weną. xD Ależ mi się coś dobrego przypomniało... oby tylko o tym nie zapomnieć. xD

Dziękuję za wszystkie komentarze. ;3

Zapraszam na dwudziesty dziewiąty rozdział "Wrogów w miłości". Przepraszam za błędy i pozdrawiam Was serdecznie!

-----------------------------------------------------------------------------------------

 

Duża, szorstka ręka wylądowała na ustach Liama, a szeroka klatka piersiowa napastnika posłużyła mu za niechciane oparcie, gdy nieznajomy szarpnął nim w stronę bocznej ściany domu. Tyle, na ile był w stanie, wysunął swój łokieć, po czym wbił go możliwie najgłębiej pod żebra Zmiennego.

- Oszalałeś?! – cichy syk Brandona okraszony był bolesnym stęknięciem. – Nie szarp się, bo zrobisz sobie krzywdę.

Początkowo Liam ani myślał posłuchać mężczyzny. Już raz znalazł się z nim w podobnej sytuacji i mało brakowało, by skończyło się to dla niego niezbyt dobrze. Kiedy jednak snop światła latarki minął ich o kilka metrów, zesztywniał, wciskając się jeszcze bardziej w ścianę. Czyżby jego zmysły aż tak szwankowały? Przecież nikogo wcześniej nie wyczuwał.

- Lisi Wódz nie jest głupi. Wieczorną straż pełnią tylko jego pobratymcy, których zapach nie jest tak bardzo wyczuwalny. Poza tym mają naturalną zdolność skradania się. – Mężczyzna odsunął dłoń, mając nadzieję, że brunet nie zacznie krzyczeć.

- Ich ruchy są przynajmniej dystyngowane i lekkie. Powinieneś się tego od nich nauczyć. – Liam nie byłby sobą, gdyby nie wtrącił jakiejś ciętej uwagi. A już zwłaszcza temu Zmiennemu, który szczególnie zalazł mu za skórę. – Działasz jak słoń w składzie porcelany.

Błękitne tęczówki wzniosły się do góry w geście irytacji, choć Tylor nie mógł tego zobaczyć.

- Jestem Zmiennym niedźwiedzia, więc czuję się usprawiedliwiony.

Wzmianka mężczyzny mocno zainteresowała Liama. O ile dobrze pamiętał, w sąsiedztwie Newark mieszkała cała grupa niedźwiedzi. Co prawda mieli jakieś wewnętrzne konflikty, ale ościennym miasteczkom nie sprawiali kłopotów. Był ciekawy, czy Brandon pochodził z tamtych stron, jednak nie dane mu było o to zapytać. Mężczyzna szepnął mu do ucha, aby powoli wycofywali się w stronę drzwi wejściowych. Niepewnie skinął mu głową, ale stanowczo odsunął go od siebie. To było od niego silniejsze.

Krok za krokiem, mozolnie przemieszczali się do oświetlonego wejścia i wspiąwszy się po kilku schodach, przekroczyli wspólnie próg domu. Liam nie kłopotał się z byciem gościnnym. Już od drzwi zaatakował Zmiennego pytaniami.

- Dlaczego nie pozwoliłeś mi uciec do Caleba? Czyżbyś jednak go zdradził? Dlaczego nas śledziłeś? – nie miał umiaru w tym małym wywiadzie, podążając krok w krok za Brandonem, który zagłębił się w dużym fotelu obleczonym w szary koc z długiego włosia. Nie wiedział, czy ma na tyle czasu, aby zwlekać z akcją ratunkową, ale starał się przystosować do zaistniałej sytuacji. W tej chwili wątpił, by Zmienny tak łatwo go wypuścił. Oby tylko nie przeszkodził mu w jego planach.

Zmienny niedźwiedzia posłał mu długie, oceniające spojrzenie. Wyglądało to tak, jakby analizował, czy warto jest dzielić się z Liamem jakimikolwiek szczegółami. Z drugiej jednak strony nie miał innego wyjścia. Gdyby nic go nie obchodził los Sly’a, a także Liama, nie byłoby go tutaj.

- Po pierwsze, Panie Narwany – celowo użył sarkazmu, aby jeszcze bardziej zdenerwować chłopaka – w tej chwili Caleb jest przesłuchiwany. Jeżeli planujesz go odbić, poczekaj chociaż, aż większość mieszkańców zaśnie. – Wolał nie mówić, że najprawdopodobniej Sly nie wyjdzie bez uszczerbku z konfrontacji z Przywódcą. Zbyt wiele nasłuchał się gróźb kierowanych pod adresem młodego lisa, by teraz naiwnie sądzić, że skończy się na reprymendzie i areszcie domowym. – Mogę śmiało uznać, że mamy ponad godzinę czasu, więc rozsiądź się wygodnie. Jeżeli interesuje cię, jak się tutaj znalazłem, radzę nie zadawać zbyt wielu pytań na raz.

Liam zmrużył oczy w złości, opadając głośno na proste, drewniane krzesło. Tylko przelotnie zerknął w stronę miękkiego, posłanego łóżka, woląc nie prowokować jakichś sytuacji. Zmieszał się lekko, gdy wychwycił rozbawienie widoczne na twarzy Brandona. W miarę szybko zdołał się uspokoić.

- Chcę wiedzieć, czemu nas śledziłeś i dlaczego teraz mi pomagasz. Chyba nie wymagam zbyt wiele?

Zmienny niedźwiedzia musiał przyznać, że mimo tego, co spotkało Liama, a raczej jak zapamiętał go sobie z bezpośrednich kontaktów, biła od niego aura twardo stąpającego po ziemi chłopaka. Gdyby był tu Caleb, pewność siebie bruneta osiągnęłaby wyższy poziom, choć teraz i tak prezentowała się rewelacyjnie.

- Nie będę zanudzał się szczegółami, bo i nie mamy na to całego dnia. Przede wszystkim najpierw przedstawię się jak należy. – Darował sobie wyciągnięcie ręki w stronę Liama. – Nazywam się Brandon Lester i pochodzę z Richmond. Przeprowadziłem się tutaj z moją żoną Elizabeth jakieś dwa lata temu. Jestem konstruktorem. Buduje mosty, zapory, różne obiekty architektury… same nudy. – uśmiechnął się do Liama. – Po ślubie przez chwilę zatrzymaliśmy się w domu rodzinnym Ell, ale tam nie było zbyt dużych perspektyw dla kogoś z moim zawodem, więc postawiliśmy wszystko na jedną kartę i ruszyliśmy w podróż. Uznaliśmy, że wyjazd do sąsiadujących miast to strata czasu. I tak oto osiedliśmy tutaj. Mnogość jezior i rzek oraz towarzysząca temu potrzeba otwarcia się Zmiennych na okoliczne hrabstwa sprawiły, że wreszcie mogłem rozwinąć skrzydła. Doszkalałem się, uzupełniałem wiedzę i z neutralnego obcego stałem się kimś przydatnym dla Przywódców. Dopiero później dotarło do mnie, że na własne życzenie wpadłem po szyję w bagno. Mosty, które miały łączyć Mistissini z innymi miastami, były pilnowane lepiej niż więzienia o zaostrzonym rygorze. Selekcja przyjezdnych z pozoru wyglądała świetnie. Zapraszano same Omegi, mydląc im oczy rajem bez Alf.

- To brzmi jak sekta.

Brandon roześmiał się w głos, ale nie było w tym ani krzty rozbawienia.

- Wyobraź sobie, że twoi bliscy opuszczają dom rodzinny, aby odizolować się na jakiś czas od swoich problemów. Przez miesiąc masz z nimi kontakt, aż nagle pewnego dnia otrzymujesz informację, że nie zamierzają wrócić, bo wreszcie odnaleźli szczęście… A prawda była taka, że tuż po przyjeździe odbierano im telefony, tablety, po prostu wszystko, czym mogliby zaalarmować innych o swoim położeniu. Domyśl się, co tak naprawdę się z nimi działo.

Liam wcale nie musiał się długo zastanawiać. Dreszcz obrzydzenia wstrząsnął nim tak silnie, że aż poczuł mdłości.

- Oczywiście dla zachowania pozorów wpuszczano też pary, które zwiedzały, robiły zakupy i wyjeżdżały, nieświadome dramatu, jaki krył się za drzwiami kilku domów, w których przetrzymywano Omegi. – Brandon pochylił się do przodu, ukrywając twarz w dłoniach. Potarł mocno oczy, przenosząc ręce na włosy. Przez dłuższą chwilę nie ruszał się z miejsca, przypominając sobie moment, w którym dowiedział się o wszystkim. – Ta cała rewolucja z Omegami zaczęła się kilka miesięcy po twojej ucieczce. Udało ci się, Liam. Ale twoja przyrodnia siostra nie miała już tyle szczęścia. – Nie uszedł mu szok i zdziwienie wymalowane na twarzy chłopaka.  – To ona opowiedziała nam o wszystkim i ostrzegła, abyśmy jak najszybciej uciekli. Uwierz, Liam, zrobilibyśmy to… ale Ell zaszła w ciążę. Klimat strasznie dawał jej w kość i istniało zagrożenie poronienia.

Zmienny zając wstrzymał oddech. Od razu pomyślał o Matthew.

- Mieliście więc świetną wymówkę.

Brandon pokręcił głową, pocierając dłonią o spierzchnięte usta.

- Jak myślisz, dlaczego ja jestem tutaj, a ona wyjechała?

Szantaż. To słowo od razu wpadło Liamowi do głowy. Jaka mogła być stawka? Skoro obaj Przywódcy ryzykowali wydaniem się, musieli mieć coś mocnego na Brandona. Na pewno wiedzieli, gdzie wyprowadziła się Ell. Musieli ją obserwować, tak samo dziecko.

- Grozili ci, że skrzywdzą twoją rodzinę?

Na wargach mężczyzny wykwitł krzywy, gorzki grymas.

- Skrzywdzą? Odbiorą mi syna, a Ell zasili szeregi Omeg, Liam! Co miałem zrobić?

Tego młody Evans nie przewidział. Mógł sobie tylko wyobrazić przerażenie, jakie targało Brandonem, gdy jego żona okazała się potencjalną ofiarą w oczach niemal każdego mieszkańca Mistissini. Kawałki łamigłówki powoli wskakiwały na swoje miejsce, tworząc Liamowi praktycznie pełen obraz.

- Chyba rozumiem. Jesteś Zmiennym niedźwiedzia. Wybrano cię do roli szpiega, by nikt niczego nie podejrzewał. Wuj Caleba zna tereny Westmore, więc domyślił się, że to tutaj możemy przebywać. Miałeś nas ściągnąć w zamian za bezpieczeństwo swojej żony i dziecka. – krótkie skinięcie głową wystarczyło Liamowi. – Dlaczego aż tak bardzo im na tym zależy? Boją się, że ich wydamy? Przecież nic nie zrobiliśmy do tej pory! – wstał gwałtownie, nerwowo przechadzając się po pokoju. Gdy powiedział to na głos, uzmysłowił sobie, jak wielkim był głupcem. Powinien był rozgłosić to, co wie, aby ukrócić dramatyczny proceder w Mistissini. Co prawda nie wiedział o wielu rzeczach, ale to, co sam przeżył, wystarczyłoby, aby zainteresować odpowiednie osoby. Tak samo Cal. Dlaczego  siedział cicho i… Siedział? Liam obrócił się gwałtownie w stronę Brandona. Nie podobał mu się wzrok mężczyzny. – Mów.

- Kiedy Caleb wyjechał z Connorem, zamieszkał tymczasowo w innym miasteczku, prawda?  - Nie musiał więcej dodawać. Zrozumienie wręcz rozjaśniło twarz Liama.

Wyjazdy Adama nie były przypadkowe. Cal opowiedział mu o wszystkim w tajemnicy. W końcu teoretycznie byli kuzynami, biorąc pod uwagę lisie geny. Komu, jak nie „własnemu gatunkowi” mieliby ufać najbardziej.

- Czy to oznacza, że ktoś zainteresował się Mistissini, a my mamy zostać za to ukarani? Nie, czekaj… Caleb! Co oni mu zrobią?! – ruszył do drzwi, ale nie doszedł do nich, powstrzymany przez Brandona.

- Spokojnie, daj mi dokończyć. Odpowiadając na twoje pytanie. Tak, kilku Przywódców odwiedziło nas w ciągu ostatnich tygodni i nie były to zbyt przyjemne wizyty. Po okolicy rozeszła się wiadomość, aby unikać Mistissini, a zwłaszcza ma to dotyczyć Omeg. Twój ociec mocno podupadł przez to na zdrowiu, a wuj Caleba, no cóż… Kazał mi zabrać cię siłą, aby Cal połknął haczyk. Wybacz mi. Nasze ruje nałożyły się na siebie. Mimo dwóch dawek leku, jakie wziąłem, nie mogłem nad sobą zapanować. Dlatego też mój proces został przełożony, a potem Adam nie był dostępny. Uznano, że moja wina nie była aż tak duża, jak zakładano na początku, a wuj Cala wpłacił kaucję. Co prawda miałem zakaz opuszczania miasta, ale to raczej nie obchodziło naszego Przywódcy. O śmierci drugiego Wodza wiedzieliśmy nieco wcześniej niż ty, dlatego czekaliśmy w ukryciu na wasz ruch. Resztę już znasz. – Musiał przyznać, że chłopak miał krzepę. Z trudem powstrzymał go przed bezmyślnym wyjściem na zewnątrz. – Pamiętasz, co mówił jeden ze Zmiennych, kiedy was zatrzymaliśmy? Cal miał zostać przesłuchany. Pozwól, że sprawdzę, czy jest już po wszystkim. – Tak naprawdę chciał zobaczyć, w jakim stanie jest Sly. Wątpił, by obyło się bez przemocy. Nie znał Liama i nie mógł stwierdzić, jak się zachowa, gdy zobaczy partnera, którego pobito. Niestety, widział też, że postawa chłopaka raczej nie wskazuje na ustępstwa.

- Mam ich wszystkich gdzieś. Nie mogą mi nic zrobić, czego nie można powiedzieć o mnie. Jeżeli nie zabierzesz swojej ręki – wskazał na nadgarstek zakleszczony w uścisku Brandona – i nie odsuniesz się sprzed drzwi, zacznę wrzeszczeć i narobię ci kłopotów.

Zmiennego niedźwiedzia było stać jedynie na głębokie westchnięcie i zgodzenie się z Evansem. I tak zamierzał z nim iść, więc w razie czego ich przechadzkę mógłby wytłumaczyć pilnowaniem „więźnia”.

Tym razem przebycie pięciu metrów od domu nie stanowiło żadnego problemu. Brandon szedł ostrożnie, uważnie nasłuchując. Światła latarek tliły się oszczędnie w oddali, dając nadzieję, że obchód powoli zbliża się ku końcowi. Ciemny kształt składziku kusił podbiegnięciem do niego, ale nie odważyli się na ten krok. Cisza przerywana szumem wiatru delikatnie ich stresowała, dlatego nie odezwali się do czasu bliskiego podejścia pod odpowiednie drzwi – na szczęście nie pilnowane.

- Liam, mam zostać?

- Nie, dzięki. Wystarczająco już ryzykowałeś. – Nie chciał panikować, ale od jakiegoś czasu wyczuwał słodki zapach krwi. Ręce mu się trzęsły na myśl o tym, co może zastać za progiem. I tylko z powodu swego zawahania dostrzegł, jak duża sylwetka Brandona zamiera na moment, a dopiero po chwili odwraca się, by odejść. – Hej, wszystko w porządku?

Mężczyzna spojrzał przez ramię, żałując, że nie może zobaczyć tych niesamowicie zielonych oczu.

- Nagrodą za sprowadzenie was, miała być moja wolność. W obecnej sytuacji, gdy inni zaczynają patrzeć na ręce Przywódcy, wątpię, by do tego doszło. Dlatego… proszę cię, powiedz mojej żonie, żeby jeszcze na mnie poczekała. I przekaż, że bardzo ją kocham.

- Sam jej to powiesz. Nie rób dramatu. – Liam miał nadzieję, że zabrzmiało to lekko i swobodnie. Nie wiedzieć czemu drżący głos Brandona chwycił go za gardło. Mimo złego początku ich znajomości, uważał, że w innych okolicznościach mogliby zostać dobrymi sąsiadami. To mu o czymś przypomniało.

- Czekaj, czekaj. – zmarszczył brwi, choć mężczyzna tego nie widział. – Mówisz tak, jakbym znał twoją żonę, albo przynajmniej wiedział, gdzie ją znaleźć.

Brandon tym razem roześmiał się szczerze, zakrywając dłonią usta, by nie było go słychać.

- Tak się złożyło, że spokojne Newark to rodzinne miasto mojej żony. Tam raczej nie miałem zbyt wielkich perspektyw do pracy w zawodzie, nie uważasz?

Liam nie mógł się z nim nie zgodzić. Teraz nawet coś sobie przypominał z rozmowy obecnych Przywódców – Rosie i Jo – którzy wspominali o kobiecie, której mąż pracuje daleko, gdyż jego fach zupełnie odbiega od realiów zapotrzebowania ich miasta. O ile dobrze pamiętał, miała dwuletnie dziecko i wzięła pod opiekę nastoletniego chłopaka, który został porzucony przez rodziców. Zanotował sobie w głowie, aby później zapytać o to Brandona. Teraz miał ważniejsze rzeczy do zrobienia. Przez chwilę patrzył, jak postać mężczyzny zlewa się z ciemnym otoczeniem, po czym już zupełnie znika wraz z wyczuwaną dotąd aurą.

Z duszą na ramieniu dotknął klamki. Przez szybę w oknie widział delikatny poblask światła. Miał nadzieję, że Sly był jednak sam. Mógł zgrywać odważnego, ale bezpośrednia konfrontacja w środku nocy wydała mu się lekką przesadą. Kilka głębszych wdechów później zamykał za sobą drzwi, zerkając na skaczący ogień dużej lampy naftowej. Iście romantyczna atmosfera… gdyby nie to, w jakim stanie był Caleb.

- Przybył mój wybawiciel. – szerszy uśmiech spowodował otwarcie się rany w lewym kąciku ust. Ciemna strużka krwi spłynęła kilka centymetrów w dół. Leżący na wąskim łóżku Cal skrzywił się, gdy podparłszy się na ramionach, spróbował usiąść na łóżku. Z pomocą Liama przesunął się w bok, aby chłopak zajął przy nim miejsce. Czuły wzrok, teraz już wyraźny, skupił na całej postaci partnera, starając się upewnić go, że czuje się dobrze. – Wygląda to gorzej niż jest w rzeczywistości, uwierz mi. – Efekt psuło puchnące limo pod okiem, z czego Cal zdał sobie sprawę, gdy chciał poprawić kosmyk włosów, który opadł mu na policzek. – No cóż – wzruszył ramionami – nie licz dziś na ostre igraszki.

Liam chętnie trzepnąłby go w głowę za takie odzywki, ale bał się, że i ta część ciała jest obolała. Zamiast tego złapał za róg swojej bluzy i wytarł nią zasychającą krew.

- Chyba będziemy musieli wszystko przesunąć, bo w takim-

- Ani mi się waż, Liamie. Wiesz, po co tutaj przyszedłeś. – W stanowczych, stalowych oczach nie było grama uległości. – Liczyłem się z taką formą rozgrzewki. – Przez chwilę miał nadzieję, że luźny żart odpręży partnera, ale osiągnął wręcz odwrotny skutek. Dlatego sięgnął po broń ostateczną. – Jeżeli nie chcesz, aby to się powtórzyło, musisz zrobić to, co do ciebie należy. Rozwiązałeś zagadkę.

Tak, to zdecydowanie były słowa, które podziałały na bruneta. Aby wreszcie mieli spokój, trzeba było wyciągnąć zapasowe działa.

- Jeżeli zagadką nazywasz zdegradowanie się do roli sługi Omegi, który cię oznaczy, to tak, nazwij mnie Sherlockiem. – Wywrócił oczami i pochylił się w stronę szyi otulonej białymi włosami nieco sklejonymi krwią. – Gotowy?

Caleb odsunął się o kilkanaście centymetrów, patrząc na niego z dziwnym błyskiem w oku. Liam mógł coś sobie przywidzieć, bo stłumiony blask wypalającej się naftówki nie był najlepszym źródłem światła. Czyżby Sly planował coś jeszcze?

- Co ci się jeszcze wykluło pod tą białą kopułą?

- Wiesz, że zupełnie nie dbam o to, co sobie pomyślą inni. Jeżeli w oczach wuja i reszty Rodziny mam wypaść na kompletnego słabeusza i nie wartą uwagi Alfę, to zróbmy to na całego.

Mina Liama była bezcenna. Brał pod uwagę taką opcję, ale rozważał ją zaledwie kilka sekund, po czym z wstydem odrzucił. Nie chciał ośmieszać Caleba bardziej, niż to konieczne, choć rozumiał, jak bardzo ułatwiłoby to sprawę.

- Nie będzie ci to… no wiesz, przeszkadzać?

Zmiennemu lisa nie trzeba było stwarzać okazji. Wystarczyło, że Liam nie zaprzeczył. Zamiast odpowiadać na pytanie, wspiął się na łóżko, posykując cicho, gdy obolałe żebra dały o sobie znać. Odwrócił się tyłem do chłopaka i przysiadł na piętach, wyginając zachęcająco plecy.

- Już nie mogę się doczekać reakcji każdego, kto tu rano wejdzie. – Cichy grzechot odpinanego guzika w spodniach zgrał się z dźwiękiem rozsuwanego zamka. – Zrób to w ubraniu.

Ciężka, napastliwa aura przesiąknięta podnieceniem parującym z nich obydwu rozpaliła każdą komórkę w ciele Liama. Niedawno przechodzona ruja bez obecności partnera u boku właśnie dawała o sobie znać. Nie sądził, że przyjdzie mu sprawdzić się w takiej roli. Roli dominującego kochanka. Cal chciał pokazać się innym Zmiennym w możliwie najbardziej uległym, uwłaczającym Alfie, świetle. Oddawał mu się, zarówno sercem, jak i ciałem, klęcząc bez spodni, z wypiętymi pośladkami. Żądał od niego znieważenia jego ciała, ale Liam nie miał zamiaru się na to zgodzić. Owszem, niech inni zobaczą Caleba z nasieniem spływającym mu spomiędzy nóg – o ile zaborcza strona Liama pozwoli na odsłonięcie choćby skrawka nagiej skóry Sly’a – ale on go nie skrzywdzi. Stanowczo wsunął mu ramię pod klatkę piersiową i uniósł go, przysuwając do siebie. Zgodzi się na prośbę dotyczącą zostania w pełnym ubraniu, jednak cała reszta będzie na jego warunkach.

- Spójrz na mnie – rozkazał, sunąc dłonią po ciepłym brzuchu partnera. Roześmiał się tuż przy jego ustach, gdy Caleb jęknął, ocierając się o niego. Naparł na jego pośladki, drażniąc się z nim, gdy szorstki materiał spodni zetknął się z nagą skórą. Może nie był to zbyt dobry moment, ale wzruszenie szczypało go w oczy. Cal gotów był zerwać więzi ze swoim stadem kosztem własnej godności samca Alfa, dodatkowo dając się oznaczyć Omedze. Obracał światopogląd swojego wuja o sto osiemdziesiąt stopni.

- Nie myślisz o mnie – zamruczał Caleb, kręcąc biodrami w bardzo sugestywny sposób. Pozwolił Liamowi przejąć władzę nad pocałunkiem, niezgrabnie sięgając za siebie, by uwolnić partnera z bielizny. Na samą myśl o tym, że brunet będzie w nim, robił się wilgotny.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz. – Zmienny zająca wsunął dłoń we włosy chłopaka, zaciskając na nich palce. Odsłonił tym samym jego szyję, znacząc ją mokrymi pocałunkami. Druga ręka przesunęła się wzdłuż wygiętego kręgosłupa, docierając do kości ogonowej. Temu miejscu poświęcił nieco uwagi, ku niezadowolonym pomrukom Caleba. Nawet nie wiedział, kiedy gładko przeszedł do roli dominującego. Jeżeli Sly w przeszłości, kiedy się kochali, czuł się tak samo jak on teraz, nie dziwił się, że chłopak tracił kontrolę. Nie raz narzekał, że Cal był zbyt gwałtowny, ale wybaczał mu każdą taką sytuację. Warkot wydobywający się z jego krtani, posłał do ciała białowłosego silny dreszcz, obwieszczający rychłe spełnienie. – Nie tak szybko. – wysyczał Liam, sepleniąc nieco. Jego zęby zaciskały się w zgięciu szyi, przytrzymując drżącego w spazmach Caleba, gdy niecierpliwe palce zsuwały spodnie wraz z bielizną na tyle nisko, by nie krępowały mu ruchów. Nie mógł oprzeć się przed wsunięciem w niego palców, wciskając je niemal w całości, gdy naturalny poślizg umożliwił mu głębszą penetrację. – Ktoś tu jest mocno wyposzczoną Alfą, hm?

Caleb nie był w stanie odpowiedzieć. Zagryzł mocno swoje wargi, nadstawiając się po więcej dotyków. Chwilę później nie utrzymał krótkiego kwilenia, gdy Liam objął podstawę jego penisa, zapobiegając orgazmowi. A był tak blisko!

- Więcej cierpliwości, lisku. – Tym, czego Liam najbardziej żałował, było to, że Cal nie mógł się odwdzięczyć. Nie na terenie Mistissini. Do czasu, aż opuszczą miasto, Sly miał pozostać „zbrukaną przez Omegę Alfą”. Co w sumie nie brzmiało tak źle. – Cholera, sam się nakręcam. – włosy na rękach uniosły się, jakby były naelektryzowane. Nie mógł tego przeciągać. Ba, nie miał na tyle samokontroli, by walczyć z samoistnie wypychanymi lędźwiami, które parły do przodu. – Wybacz mi. – Nakierował główkę wprost na otwierające się na niego wejście i dosunął się całym sobą do pleców Caleba. Jednocześnie ujął jego szczękę i wycisnął na niej mocny, zaborczy pocałunek, spijając bolesny jęk. Ręka, która do tej pory rozciągała Sly’a, ponownie znalazła się na wygiętym ku górze trzonie partnera, przesuwając się po nim lustrzanie do ruchów bioder. Świadomość tego, że on ma na sobie ubranie, a Cal pręży się pod nim niemal nagi, rozpalała go do granic kontroli bezpieczeństwa. Dlatego, gdy przyjemnie mokre wnętrze partnera zaczęło się na nim zaciskać, zawył cicho, gryząc wargi Caleba. Ponownie otwarta rana włączyła w nim jakiś zwierzęcy instynkt.

I Cal to zobaczył. Te neonowe wręcz, trawiaste oczy przesłonięte mgłą złotych iskier. Bez słowa zagiął prawe ramię do tyłu, by wziąć w garść swoje włosy, odsuwając je na bok. Palce drugiej dłoni zacisnął na nadgarstku Liama, który zarzucił mu rękę przez pachwinę, wbijając opuszki w uda. Jednocześnie Zmienny zająca nie przestawał go pieścić, wciskając się w niego tak, jakby chciał ich skleić w jedno ciało. Chaotyczne, mocne pchnięcia zamieniły się w bardzo głębokie, kuliste, docierające tak daleko, jak nigdy przedtem. Różne kąty uderzeń zbliżały Caleba do upragnionego spełnienia, choć jednocześnie chłopak błagał w myślach, by to się nie skończyło.

Kilka chwil później krzyczał z innego powodu, dochodząc mocno w uścisku Liama. Szyja zapiekła go żywym ogniem.

- Tak… jęczał, nie wstydząc się tego przed swoim partnerem. Esencja rozchodziła się po jego ciele przyjemnym ciepłem. Nareszcie był Liama. Chłopak nadal wchodził w niego, uspokajając się powoli. Nie sądził, że kiedykolwiek pozwoli komuś na taki krok. Od dziecka wpajano mu, że jako Alfa ma być twardym władcą, a każda Omega powinna znać swoje miejsce. No cóż, Liam zdecydowanie zrobił dobre rozeznanie, odnajdując się w nim, więc nie złamali reguł. Na samą myśl o tym Caleb roześmiał się do siebie, wychodząc naprzeciw czułym pocałunkom. Miłe rozleniwienie zaczęło wprawiać go w znakomity humor. – Wiesz co? – przeciągał wyrazy, zasysając wargi partnera. – Chciałbym, żeby teraz zobaczyli nas wszyscy.

Liam celowo wsunął się mocniej w Caleba, posyłając mu zawadiacki uśmieszek, gdy chłopak jęknął boleśnie. Wrażliwe mięśnie zaczęły wypychać mięknącego członka, naciągnięte po dosyć gwałtownym stosunku.

- Uwierz mi, że z chęcią wyszedłbym z ciebie na ich oczach, klepiąc cię po tyłku, jak po swojej własności. – Nie mógł powstrzymać ciekawskich palców, które gładziły opuchnięte wejście. Skrucha przyszła szybko, gdy Cal podparł się jedną ręką o mokry materac, oddychając uważniej niż dotychczas. Na obitych żebrach zaczęły pojawiać się plamy wskazujące na rychłe siniaki. Liam pomógł partnerowi ułożyć się wygodnie na plecach, a sam położył się na boku, zawisając na moment nad jego głową. Odgarnął włosy z oczu Sly’a, pochylając się nad policzkiem, by go pocałować. – Boli?

Zmienny lisa pokręcił głową, choć usta wykrzywił mu grymas.

- Może trochę, ale to nic. Wystarczy kilka godzin snu.

Brunet zgodził się z nim, gasząc lampę. Wolał nie ryzykować ewentualnej szansy na pożar. W niewielkim pokoju nie było zbyt wielu sprzętów prócz łóżka i małej komody, na której stała naftówka, było jeszcze krzesło, wiadro i kilka szczotek wraz ze sprzętem do sprzątania. Nie mieli czym się przykryć, więc zerwał z okna grubą, dziurawą już zasłonę. Gdy wreszcie położył się obok Caleba, wpadło mu do głowy tak głupie pytanie, że aż musiał je zadać.

- Cal? Śpisz? – odpowiedziało mu półprzytomne mruknięcie. – Wiesz, tak się zastanawiam… Naprawdę mam takiego dużego?

Na pięć długich sekund zapanowała grobowa cisza, po czym oboje parsknęli śmiechem przeplatanym cichymi okrzykami ała oraz niech to szlag, gdy odezwały się bolące żebra Sly'a.

Noc nadal królowała na niebie.

8 komentarzy:

  1. Hejeczka, hejeczka,
    po takim rozdziale, to chce się więcej...
    wow, o tak wuj cCaleba chyba by dostał zawału widząc taką scenkę... no i wyjaśniła się sytuacja Brandona i jest już wszystko zrozumiałe dlaczego tak postępował... wuj Caleba na własnej skórze powinien poczuć to samo co omegi...
    weny, weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka. XD
      Hahahaha, dzięki. XD Od dawna chciałam Caleba postawić w takiej roli. XD Jemu to tam wszystko jedno, ale sam tworzy sobie bestię. XDD
      Oh, no ba, pewnie, że zostaną nakryci. Jeszcze myślę nad rozplanowaniem sceny, ale korci mnie, aby choć troszkę o tym wspomnieć. Zobaczymy. XD
      Brandon nie miał wyjścia. Znalazł się w złym miejscu po prostu. Ale jego żona robi dobrą robotę. XD Opiekuje się przyszłym głównym bohaterem kontynuacji. XD
      Wuj i tak wiele straci, bo już interesują się nim okoliczne wioski. Wiesz, zaginięcia kilku osób nie wzbudzają wielkich podejrzeń, ale jeśli się okaże, że sprawcą była jedna osoba... No nieciekawie. XD
      Dzięki. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. XD

      Usuń
  2. Czytam rozdział i aż mnie krew zalewa na to co mówi Brandon. Normalnie sekta świrów i tyle. Czy nie ma tak normalnych alf i każdy tylko chce przelecieć omegę i robić dzieci? Co za pomyleńcy. Wiedziałam, że jest źle, ale nie sądziłam, że aż tak bardzo. Że sprowadzają omegi, obiecują im raj, a potem dają tylko koszmar. Naprawdę trzeba to wszystko rozwalić. Trzeba mówić o tym co się dzieje.
    „Nie wiedzieć czemu drżący głos Brandona chwycił go za gardło.” Mnie też. Aż coś mnie w środku ścisnęło.
    Alfa oddający się omedze to dla wielu uwłaczanie jego godności. Poniżenie. A moim zdaniem to zaufanie i miłość. Bo każdy z partnerów jest równy. A ci co myślą inaczej niech nie sądzą, że są lepsi. Robili z omegami co chcieli, gwałcili ich i kto tu jest gorszy.
    „Uwierz mi, że z chęcią wyszedłbym z ciebie na ich oczach, klepiąc cię po tyłku, jak po swojej własności.” Ha, ha, szczęki całego stada opadłyby i nie wiem czy byliby w stanie je zebrać. I też wybuchłam śmiechem na ostatnie pytanie Liama. Tak, chłopaku, masz. Tak bym odpowiedziała. Urocza scenka. Mimo wszystko Liam postaram się, by nie było to puste, bezosobowe, a by mieli coś z tego obaj. Teraz to się nie mogę doczekać chwili, aż zostają odkryci. Przecież Cal jest taki zbrukany. :D Za krótki ten rozdział. Pozdrawiam serdecznie i nie było nudno. To na pewno. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka. XD
      Chciałam tak ugryźć problem, by pokazać, że lata parowania się Zmiennych z ludźmi, zmieniły tych pierwszych. Nie tylko pod względem krótszych lat życia, ale i przyswajania nowinek. W przypadku zajęcy nie było o tym mowy. Dlatego było tacy... Zwierzęcy? To chyba dobre słowo. A jednak młodzi zaczęli się zmieniać i już pokolenie Caleba jest inne. Ale to prawda... Istna masakra. Choć motywy jego wujka są jeszcze inne... Albo raczej - ma dodatkowe.
      Oj tak, Cal odkrywa na nowo możliwość bycia blisko Liama. A że to zazdrosne stworzenie i nie przyzna się do tej zaborczości... Wyjdzie na uroczo naburmuszonego kilkulatka. XD Dosłownie wyjęłaś mi kwestię zaufania i miłości "spod ręki", bo niam dokładnie to samo teraz piszę. XD
      Oj tak, zdecydowanie opadną im szczęki. XD Liam lubi się tulić i to też właśnie wrawiało kiedyś Cała w poczucie winy. Dlatego teraz mogli uwolnić pokłady skumulowanych uczuć. XD Ale opiernicz dostaną solidny od Adama. XD
      Hahaha, dzięki. XD
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  3. Hejeczka,
    przypadkiem nie ma żadnych przecieków o następnym rozdziale :) o tak wzbudzilaś moje zainteresowanie, że teraz to godziny będę odliczać...
    oj jakby się chciało aby wuj Caleba poznał na swojej skórze to co zaserwował omegom... a powinni zaserwować im taką scenę rano, szczęki wszystkim by opadły... Caleb no zaskoczył mnie, ale tak może to pokazanie że nic nie znaczy ale i zaufanie i miłość do Liama... wyjaśniło się i postępowanie Brandona... muszę przyznać, że polubiłam go teraz... no i pytanie Liama ;) o tak masz ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, hejka. XD
      Łeee, spokojnie, poradzisz sobie. Intuicję masz z górnej półki. XD
      Kochana, no ba. Pewnie, że wuj ich nakryje z rana. Moooże fizycznie nie dostanie od nich za swoje... Ale kto wie, jak skończy, gdy jego działania wyjdą na wierzch? Nawet wśród Zmiennych taka zniewaga nie uchodzi płazem. ;3
      Brandon jest w porządku. To znaczy... Taki zwykły, prosty gościu z sąsiedztwa. Ale jeszcze pokaże się z dobrej strony. Tylko już nie we Wrogach w miłości. XD
      Liam potrafi rozładować napięcie. XD Ma teraz "swojego Alfę na wyłączność". Uch, wuj Cala normalnie rozpuści się ze złości. XD
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  4. Hej. Och Cal tak zapunktował w moich oczach . Oddać się omedze to w takim przypadku jest trochę jak strzelić sobie w kolano ( ale oni się kochają, więc to jest piękne ,takie oddanie i pokazanie tej miłości ),ale myślę ,że Cal już wie jak dalej postąpić ,a i wódz po takiej informacji to i zejdzie na zawał,bynajmniej mam taką nadzieję;) co do Brandona to faktycznie facet miał pecha trafić do takiego miejsca, mam nadzieję,że uda mu się wydostać . Pozdrswiam i czekam na następny rozdział i liczę na to ,że tego przywódcę też szlak trafi,;) w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka. XD
      Hahahaha, aż tak dramatycznie nie będzie. W końcu tak złe działania trzeba odpokutować powoli. XD
      Cal bardzo chce pokazać Liamowi, że się zmienił. Kocha go, choć powiedzenie tego na głos nadal jest trudne do przejścia. No, wszystko w swoim czasie. XD
      Brandon i ucieczka... Mam nadzieję, że pewna historia zdoła wywołać choć delikatny uśmiech. XD
      Hahaha, Twój dopisek posłałby mnie na kolana, gdybym akurat nie pisała z poziomu fotela. XD Mistrzostwo świata. XD
      Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz. ;3
      PS. Jeżeli blogspot raz jeszcze usunie ten komentarz, to się do nich przejdę z czymś puchatym i zdolnym do tortur. XD

      Usuń