niedziela, 26 września 2021

2. Niedocenione szczęście

Hej, hej, hej! xD

Mamy to! Jest drugi rozdział. xD No serio Wam mówię, czasami mam ochotę klepnąć się w czoło za to moje rozwlekanie historii. Odbija mi, gdy mam pisać dialogi i idę w opis. xD Gdybyście chciały sobie wyobrazić, w jaki sposób mam ochotę się ukarać, przypomnijcie sobie "niedobrego Smeagola". xD

Czcionkę tekstu także zmieniłam na większą. xD Lepiej się czyta, prawda? ;)

Z tego naszego Zacka jest na razie taka ciamajda, ale powoli rozkwitnie... gdy tylko znajdzie odpowiedniego towarzysza. Nie ma to jak mieć godnego rywala. xD

Nie przedłużając, zapraszam serdecznie na drugi rozdział Niedocenionej miłości. Dziękuję za wszystkie komentarze i przepraszam za błędy. ;3

-----------------------------------------------------------------------------------------

Wbrew naleganiom Josha, Laurence dał mu do zrozumienia, że nie potrzebuje jego towarzystwa. Nawet, gdy mężczyzna wyszedł z taksówki, którą zamówił po wyjściu z hotelu, oferując pomoc, czegokolwiek by ona dotyczyła, blondyn był nieugięty.

- Na pewno wiesz, co robisz? – zapytał Joshua, opuszczając szybę, gdy przyjaciel niemal siłą wepchnął go na miejsce tylnego pasażera. – Zazwyczaj to ja jestem tym z głupimi pomysłami.

Kąciki ust Laurence’a uniosły się nieznacznie. Musiał przyznać mu rację. To Josh wiecznie wpędzał się w nietypowe sytuacje, zazwyczaj spadając na cztery łapy. Bywało, że sam spieszył mu z pomocą.

- Widujemy się tak często, że naturalnie przyswajam twoje zachowania. Wina nie leży zatem po mojej stronie, panie Thompson. – Wzdrygnął się, gdy pierwsze krople deszczu spadły na jego policzki i kark. – Nie dramatyzuj. Daleko mi do rzucenia się twarzą w rozporek pierwszego napotkanego mężczyzny. – Złośliwy uśmieszek dopełnił kąśliwą uwagę na temat prowadzenia się Josha. Nie pozwolił mu na odpowiedź, odwracając się do niego tyłem, by wreszcie wejść do budynku za nim. Jawną niesprawiedliwością byłby fakt tego, że on musiał moknąć, podczas gdy przyjaciel siedział w ogrzewanej taksówce. Drogę do drzwi pokonał w dosyć szybkim tempie, dlatego nie usłyszał rzuconego za nim słowa „dupek”.

- Chyba został pan obrażony.

Nieco niepewny, niski głos przypomniał blondynowi o obecności Omegi. Zupełnie nie zwrócił na niego uwagi, wyciągając portfel z kieszeni marynarki, którą odebrał z hotelowego lobby w centrum Miami. Odnalazłszy odpowiednią kartę magnetyczną, przystawił ją do czytnika, po kilku sekundach słysząc charakterystyczne pikanie odblokowujące drzwi. Pchnął je gładko, przechodząc przez próg i nie oglądając się za siebie, ruszył w głąb pięknie odrestaurowanej kamienicy.

- Za mną. – rzucił przez ramię, nie zwalniając kroku. Szuranie tanimi butami sportowymi o marmurową posadzkę upewniło go, że, po pierwsze, chłopaka trzeba podszkolić z manier, po drugie, wypadałoby kupić mu coś odpowiedniego. Nie godziło się, aby prywatna Omega kogoś szanowanego i majętnego, przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy. Prasa i tak miała pożywkę z jego niektórych decyzji, co jakiś czas przypominając mu o tym. Byli jak wrażliwe dziąsło po wyrwanym zębie, dając o sobie znać na zmianę pogody. Właśnie dotarło do niego, że podał im kolejny temat do plotek. Przy dobrych wiatrach, o ile nikt nie dotrze do wątpliwego pochodzenia Omegi, jego pozycja społeczna może nieznacznie poszybować w górę. Tania inwestycja zwróci się po wielokroć, a on ostatecznie zje ciastko i będzie miał ciastko. Rodzice byliby z niego dumni.

Krótki korytarz z dwoma dużymi lustrami po bokach prowadził do kwadratowego pomieszczenia, w którym znajdowała się solidna, dębowa lada, zapewne antyk. Ciężki, hebanowy mebel idealnie pasował do piaskowych ścian i szarej posadzki, tym razem wykonanej z dużych, błyszczących płytek. To, co było nietypowe w wystroju tego budynku, a raczej jego architekturze, stanowił spiralny ciąg schodów po lewej stronie od wejścia. Z obydwu stron oplatały one niezbyt szeroką, ale mogącą spokojnie zmieścić siedem osób, windę prowadzącą na zaledwie dwa piętra i dach. Ktoś mógłby pomyśleć, że jest to zupełnie niepotrzebny element, ale wedle zasady – kto bogatemu zabroni – winda często spełniała swoją funkcję. Poza tym, w jakiś sposób trzeba było przenieść meble, którymi lokatorzy chcieli się otoczyć. Laurence był przyzwyczajony do takich wygód, dlatego nie robiło to na nim zbyt wielkiego wrażenia.

Przede wszystkim cenił też sobie spokój i długo szukał odpowiedniego miejsca, bez tłumów. Okazało się, że, jak w większości przypadków, wystarczy rozejrzeć się w ofertach z górnej półki, by trafić na to, na czym mu zależało. Jednych lokatorów był w stanie znieść. Szczęśliwym trafem była to spokojna, bezkonfliktowa rodzina z małym, acz grzecznym dzieckiem i kotem rasy pers o szarym umaszczeniu oraz najbardziej błękitnych oczach, jakie można było sobie wyobrazić. O istnieniu tego ostatniego Laurence dowiedział się przypadkowo, gdy rok temu uczestniczył w jego poszukiwaniach. No, może „uczestniczył” i „poszukiwania” to zbyt wielkie słowa. Ot, okazało się, że kot wymknął się z mieszkania, wykorzystując fakt uchylonych drzwi. Za swoją kryjówkę obrał regały z książkami, które zastawiały całą ścianę za ladą. Portier, będący cały czas na posterunku – a jednocześnie zarządca budynku – właśnie zamierzał zwrócić zgubę, ale Laurence bohatersko zgłosił się na ochotnika, chcąc wyręczyć poczciwego sześćdziesięciolatka. Dzięki tej sytuacji dowiedział się, że mieszkająca pod nim rodzina składa się z trzech osób: pani adwokat, zastępcy dyrektora banku oraz pięcioletniego chłopca z ambicjami na zostanie weterynarzem – Laurence po cichu ufał, że kot nie jest obiektem doświadczalnym. Po krótkiej rozmowie – głównie dzięki zasłudze blondyna – szybkie zapoznanie było jednym z wielu minimalistycznych spotkań, które miały miejsce podczas wychodzenia wszystkich do szkoły lub pracy.

Tym sposobem Laurence poznał sąsiadów, jednocześnie upewniając się, że równie mocno jak on cenią sobie uprzejmy dystans z przewagą kulturalnych wymian zdań. Lepiej być nie mogło. A teraz miało się to zmienić dzięki Omedze mocno zainteresowanej wszystkim dookoła. To przypomniało blondynowi o istotnym szczególe – w ogóle nie wziął pod uwagę faktu zapytania właściciela budynku, czy zezwoli mu na przyjęcie pod swój dach kolejnej osoby, dlatego też zrezygnował z natychmiastowego udania się na swoje piętro, zamiast tego skręcając za korytarzem w prawo. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że zastanie tam starszego mężczyznę. O ile Laurence dobrze pamiętał, właściciel był wdowcem, który sprzedał swój dom. Nie dopytywał o więcej szczegółów, bo nie widział w tym sensu, choć odrobinę ciekawiło go, dlaczego mężczyzna nie korzysta z życia. W końcu opłaty za budynek były znacznie mniejsze niż to, co dostawał comiesięcznie od swoich lokatorów.

Sześćdziesięciolatek uniósł głowę, gdy tylko w zasięgu jego wzroku pojawił się Laurence. Łatwo można było dostrzec zaskoczenie pojawiające się na gładkiej twarzy, gdy mężczyzna dostrzegł, że blondynowi towarzyszy ktoś jeszcze.

- Mam coś przygotować dla pańskiego gościa, panie Abbott? – zapytał uprzejmie. Odkąd wynajął mu drugie piętro, jedynymi, którzy przychodzili w odwiedziny, był wieloletni przyjaciel blondyna oraz osoba wytypowana przez niego do sprzątania. Dzisiejsze wydarzenie było zatem czymś niezwykłym. A chwilę później urosło do rangi wręcz szokującego, gdy właściciel budynku został postawiony przed prośbą o domeldowanie uśmiechniętego chłopaka – w dodatku Omegi.

- Oczywiście dopłacę, ile trzeba, panie Nott.

Przysłuchujący się temu wszystkiemu brunet przeniósł spojrzenie na schodzących z góry sanitariuszy w jaskrawo pomarańczowych strojach. Jeden  z nich trzymał w ręce niewielką walizkę, która na ostatnim odcinku schodów uderzyła kantem o barierkę. Nagły hałas zwrócił uwagę Laurence’a. Bez słowa opuścił towarzystwo właściciela budynku, wcześniej ustalając odpowiednią kwotę, po czym podszedł do idących w jego kierunku medyków.

- Jak wygląda sytuacja? – zapytał, jednocześnie mrożąc spojrzeniem Omegę, gdy tylko znalazła się zbyt blisko.

- Panie Abbott, nadal bez zmian. Odmawia leków, maszyny wariują, a my nic nie możemy z tym zrobić. Potrzebuje pan kogoś, kto pilnowałby regularnego dawkowania. Każde kolejne wezwanie może być ostatnim.

Ciche przekleństwo wydostało się spomiędzy wąskich ust Laurence’a.

- Zajmę się tym. – obiecał, pocierając skronie.

Sanitariusze wymienili się spojrzeniami i nawet zagubiony w tym wszystkim chłopak miał wrażenie, że zapewnienia Abbotta słyszeli już wielokrotnie. Obejrzał się za nimi, gdy wychodzili w stronę korytarza. Chwilę później poczuł mocny uścisk w okolicy łokcia, więc wyszarpnął się, marszcząc brwi. Groźna mina blondyna średnio go obchodziła.

- Słuchaj no. To, że jestem Omegą, nie oznacza, że możesz się na mnie wyżywać, rozumiesz? – potarł bolące miejsce.

Zaskoczony Laurence tylko przez moment zgubił gdzieś swoją pewność siebie. Szybko ją jednak odzyskał, jednocześnie wciskając przycisk windy. Gdy tylko drzwi się rozsunęły, ponownie złapał chłopaka za łokieć, niemal wpychając go do środka. Rozpuszczone ciemne włosy ani trochę nie zamortyzowały głowy Omegi, gdy zderzyła się ona ze ścianą windy. Do fizycznej napaści dołączyło przedramię, na którym siniaki po mocno wbijanych w skórę palcach widoczne były przez kolejne trzy dni.

Twarz Laurence’a niemal zetknęła się z brzoskwiniowym odcieniem policzka chłopaka, gdy wysyczane do jego ucha słowa zagłuszył dźwięk zasuwanych drzwi.

- Kupiłem cię, więc jesteś moją własnością. Twoje życie jest teraz w moich rękach, więc zachowuj się. – Zupełnie nie przejmował się przedstawieniem, które urządził na oczach zarządcy budynku. Płacił mu tyle, że wszelkie sekrety wchodziły w koszta.

Do jego nozdrzy doleciał słodki, kosmetyczny zapach. Dopiero z tak bliskiej odległości mógł zauważyć, że twarz chłopaka ma nieco mocniejszy odcień od jego szyi. Charakterystyczna woń podkładu wykrzywiła mu usta. Na co dzień pracował we własnym sklepie jubilerskim, więc często miał do czynienia z kobietami w pełnym makijażu. To, że dzieliła ich szklana gablota, nie miało żadnego znaczenia. Zapach perfum, pudru i włosów spryskanych oliwkami towarzyszyły mu tak długo, że z łatwością mógłby sugerować, które klientki używają tych samych produktów. Lubił ładne rzeczy i elegancję, ale jeżeli coś kupował, wolał nie dostawać tego opakowanego w kolorowy papier.

Wściekły, szarpnął chłopaka w stronę rozsuwających się drzwi, za którymi od razu znajdował się mały przedpokój. Nie zadał sobie trudu, by zainteresować się cichą Omegą. Nie skłamał, gdy nazwał go własnością. Taka była rzeczywistość. Nie zatrzymał się ani na moment, prowadząc bruneta zaokrąglonym korytarzem. Z uwagi na windę pośrodku budynku, wszystkie pomieszczenia ułożono tak, jak w standardowych hotelach. Do każdego prowadził wspólny korytarz, z małym wyjątkiem w otwartym, pozbawionym drzwi salonie. To nie do niego Laurence tak pospiesznie zmierzał, mijając ogromne obrazy zawieszone na ścianach. Dopiero czwarta ze srebrnych klamek została naciśnięta.

Przed nieco przestraszonymi, piwnymi oczami Omegi ukazała się jasnobłękitna łazienka w białe i granatowe pasy. Nie miał czasu, aby obejrzeć wszystko dokładnie. W ręce wsunięto mu ręcznik.

- Zmyj to z siebie. – Laurence oparł się o futrynę, krzyżując ramiona. Było późno, on już dosyć wyraźnie odczuwał zmęczenie, ale jeżeli ma zasnąć spokojnie, musi wiedzieć, jak tak naprawdę wygląda chłopak przed nim. Przy okazji uzmysłowił sobie, że wciąż nie zna jego imienia.

- W dokumentach nie widziałem danych na twój temat. Dlaczego?

Dwudziestodwulatek podwinął rękawy cienkiej koszulki, odsłaniając potężne zranienie na łokciu, bynajmniej nie z winy Laurence’a. Wyglądało ono tak, jakby ktoś go popchnął, a on, chroniąc się przed upadkiem, poświęcił przedramiona, by nie zranić głowy. Długie włosy zaczesał za uszy, by nie zmoczyły się zbyt mocno. Wziął do ręki kostkę białego mydła i odkręcił kurek z ciepłą wodą.

- Uznano, że nowy właściciel będzie chciał nadać mi własne imię i nazwisko. – Podkreślił celowo rolę starszego mężczyzny, umiejętnie kamuflując zuchwałość, z jaką chciał to powiedzieć. Pochylając się nad umywalką w kształcie podłużnej misy wstrzymał oddech i namydlił twarz, wcześniej przewieszając ręcznik przez bark.

- Nie uważam tego za dobry pomysł. – Laurence uniósł lewą brew, gdy piana spływająca z wodą do ścieków nabrała jasnobrązowego koloru. – Nie jesteś zwierzęciem, ani małym dzieckiem. Jak mówiono do ciebie do tej pory?

Kilka ciemnych kosmyków przesunęło się do przodu, mocząc się wraz z opłukiwaną twarzą chłopaka. Biały, puchowy ręcznik skutecznie zebrał większość wilgoci, wycierając pozostałe drobiny mydła, które mogłyby podrażnić oczy Omegi. Gdy wreszcie chłopak opuścił dłonie, odwracając się w stronę Laurence’a, mężczyzna wciągnął głośno powietrze przez nos, mocniej opierając się o futrynę.

- Podrzucono mnie do sierocińca, gdy miałem nieco ponad rok. Na dołączonej kartce była krótka wiadomość, a właściwie dwa słowa: Zachary Owen.

Sens słów docierał do Laurence’a, ale na pierwszy plan wysunęły się siniaki i zadrapania, zwłaszcza na nosie, jakie szpeciły twarz chłopaka. Widok był tak niespodziewany, że mężczyzna na moment zaniemówił.

- O kurwa. – skomentował siarczyście chwilę później, podchodząc do bruneta. Ostrożnie ujął w dwa palce szczupły, nieco szpiczasty podbródek, ruszając nim na boki, by obejrzeć każdą z ran. Syknął językiem, gdy Zachary zaśmiał się cicho. Krzyżując z nim spojrzenia znów poczuł te znajome emocje, jakie towarzyszyły mu podczas ich pierwszego spotkania. Skąd to masz?

Tymczasem chłopak znów parsknął śmiechem, przekrzywiając głowę na bok.

- Spokojnie, może pan do mnie mówić Zack. A co do tego – wskazał na siniaki, wzruszając ramionami. – Jestem dosyć narowisty.

Kilka sekund zajęło mężczyźnie zrozumienie, o czym mówi dwudziestodwulatek. Gdy wreszcie dotarł do niego pokrętny żart, posłał mu poirytowane spojrzenie.

- Tamto było przekleństwem. – poczuł się w obowiązku do tego, aby wyjaśnić małe nieporozumienie. – Pokażę ci twój pokój, a jutro wszystko wyjaśnię. – Sam musiał przespać się ze swoją decyzją i tym, jakie mogą być jej konsekwencje. Wskazał brunetowi kierunek, wracając na chwilę do łazienki.

Nie musieli iść daleko, gdyż następne drzwi były tymi, za którymi Laurence zakwaterował Omegę. Chłopak musiał przyznać, że nigdy nawet nie widział tak dużego łóżka, które wcale nie zajmowało dużej przestrzeni. Znalazło się miejsce na przesuwną szafę w kolorze szarego drewna, małą bordową biblioteczkę, a także stojącą lampę z zamontowanymi półkami. Do tego w rogu ustawiono ogrodowy kosz zawieszony na haku.

- Mój poprzedni pokój był chyba trzy razy mniejszy. – Opuszkami palców dotykał czarnego stołu z tego samego koloru welurowym fotelem.

- Cieszę się, że ci się podoba. – Pojawiający się progu Laurence wyciągnął dłoń w stronę w Zacka, wręczając mu pomarańczowe pudełeczko. – Spokojnej nocy.

Chłopak spojrzał na nazwę naklejoną na opakowaniu i jego usta delikatnie drgnęły, wyginając się ku górze. Krem z arniką i kurkumą firmy Wild Thera kojarzył z reklam i wiedział, że nie jest tani. – Przepraszam, że wcześniej podniosłem na pana głos.

Mężczyzna machnął niedbale ręką, zamykając za sobą drzwi.

~ o ~

Minął tydzień i znów nadszedł piątek. Zachary zdążył dowiedzieć się wielu rzeczy i dostosować do reguł, jakie wyłuszczył mu Abbott. Wśród nich znajdowało się na przykład to, że Zack miał kategoryczny zakaz używania windy bez zgody Laurence’a, o czym chłopak szybko się przekonał.

Po trzech dniach siedzenia samemu, Zachary postanowił rozprostować trochę kości. Oczywiście nie zamierzał opuszczać terenu budynku. Akurat tak się złożyło, że właściciel przywiózł kilka potrzebnych rzeczy, więc gdy brunet zobaczył go szarpiącego się z jakimiś pudłami, bez zastanowienia ruszył mu z pomocą. Trochę zeszło im na przenoszeniu skrzynek ze świeżymi owocami. W holu znajdował się mały sklepik, który prowadziła córka zarządcy. Dzięki temu lokatorzy mogli na szybko zakupić podstawowe artykuły spożywcze, nie musząc opuszczać domu.

Pech chciał, że Laurence wrócił wcześniej i zastał Omegę na miłej rozmowie ze starszym mężczyzną. Sam nie wiedział, czy bardziej zdenerwował go fakt tego, że chłopak nie jest w mieszkaniu czy to, że w obecności innych zachowuje się tak naturalnie i wesoło. W jego towarzystwie był nieco bardziej zdystansowany, ale wina leżała raczej po stronie Abbotta. O ile ich pierwsza noc skończyła się dosyć pokojowo, o tyle następnych dni Laurence nie starał się wypełnić na miłej rozmowie. Był zapracowany nawet w weekend. Zaszył się w swoim biurze i nie wychodził z niego do południa. Gdy Zack zapukał i poprosił go o to, aby przyszedł na obiad, który mu przygotował, Abbott odprawił go, zirytowany, że ktoś przerywa mu w trakcie jego pracy.

Od tamtej pory brunet wolał zostawiać jedzenie w kuchni, gotowe do odgrzania. Praktycznie nie widzieli się dłużej niż kilka minut, dlatego też Owen nie miał jak sprawdzić, czy dobrze wykonuje swoje obowiązki. Z tego, co się dowiedział, osoba, którą blondyn sam wybrał do sprzątania mu mieszkań, została przeniesiona gdzie indziej i teraz to Zack miał pełnić te zadania.

W piątek sprzątanie zaczął od łazienki, powoli oporządzając kolejne pokoje. Święte miejsce Laurence’a, czyli jego gabinet, postanowił zostawić w stanie dziewiczym, nie chcąc narażać się mężczyźnie. Nawet nie wiedział, że kilka godzin odkurzania, mycia podłóg i szybkiego przyrządzenia dwudaniowego posiłku minie mu tak szybko. Ze zdziwieniem odkrył, że była już szesnasta, a jemu zostało ostatnie pomieszczenie. Właśnie chwycił za klamkę i pociągnął za nią, otwierając drzwi, kiedy po jego lewej stronie rozległ się głośny, wściekły głos Laurence’a.

- Mówiłem, że masz tam nie wchodzić, do cholery!

Zanim Zack odsunął się gwałtownie, wystraszony zachowaniem mężczyzny, zdążył zauważyć wnętrze pokoju. Tym, co rzuciło mu się w oczy, było duże łóżko, na którym leżała młoda dziewczyna podpięta do aparatury. Nie miał pojęcia, ile miała lat, ale na pewno była nastolatką.

Rozsierdzony Abbott odepchnął go stanowczo i na tyle mocno, by chłopak stracił równowagę. Ratując się przed upadkiem, zahaczył o mocno sprasowany, szary dywan, ostatecznie upadając twardo tyłkiem na podłodze. W tej samej chwili stojący nieopodal ogromny wazon, a raczej amfora egipska, zachybotała się niebezpiecznie, staczając się z podwyższenia. Zack rzucił się w jej kierunku, podkładając ręce. Spóźnił się niewiele. Ceramiczna waza pękła jak skorupka jajka, a kilka kawałków rozprysło się na boki. Gdyby Laurence mógł spojrzeć na jego twarz, zobaczyłby, że wszelkie kolory odpływają z niej w ciągu ułamków sekund. Wysoko zawiązany kucyk odkrywał teraz jaskrawo czerwone uszy, a chłopak nie ruszył się nawet o centymetr. Ta chwila zawahania nie trwała długo. Dwudziestodwulatek zerwał się na równe nogi, zagryzając mocno dolną wargę. Spokojnie zdjął pasek wsunięty w szlufki nowych spodni – jedne z wielu rzeczy, które Laurence dla niego kupił, tłumacząc, że skoro wziął go pod swój dach, musi mu zapewnić podstawowe potrzeby. Czarny, szeroki pas wręczył blondynowi, patrząc mu prosto w oczy. W sierocińcu nie nauczono go wiele, ale godne przyjmowanie kary było chyba jedynym, co zakorzenił w sobie mocno. Bez słowa odwrócił się tyłem i zdjął białą, długą koszulę z kieszonką na prawej piersi. Trzymając ją w garści, oparł dłonie płasko na ścianie i napiął się, by słabiej odczuwać uderzenia.

Emocje, jakie zawładnęły Laurence'm, zmieniały się z każdą chwilą. Jeszcze przed momentem miał ochotę zamknąć chłopaka w pokoju, byleby dalej nie demolował mu domu, a teraz nie wiedział, czy jest wstrząśnięty tym, co Zack kazał mu zrobić, czy bardziej przeraża go widok słabo widocznych, delikatnie białych nitek po bliznach, których sprawcą był niewątpliwie nieoszczędzający się oprawca Zachary’ego.  

- Każda Omega przechodzi przez coś takiego? – wyciągnął dłoń, sunąc wzdłuż lekko opalonych pleców, zatrzymując się przy słabo widocznych śladach. Muskał je opuszkami do czasu, gdy chłopak zadrżał, wzdychając cicho. Uzmysłowienie sobie tego, jak musiało to wyglądać, zakłopotało Laurence’a, który odchrząknął, odsuwając się. – Spójrz na mnie.

Zachary powoli wykonał polecenie. Nie był przekonany co do tego, jak zachowa się blondyn. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że mężczyzna kupił go pod wpływem chwili i teraz nie potrafi znaleźć mu odpowiedniego zajęcia. Kiedy więc usłyszał, że ma się rozebrać, jego wnętrzności pokryła lodowata warstwa niepokoju.

- Spokojnie, Zack. Chcę tylko zobaczyć, czy masz tego więcej. – Laurence kucnął przed brunetem, odkładając na bok ciążący mu w dłoni pasek. Gdy spodnie spłynęły w dół, lądując na kostkach, obejrzał uważnie naznaczone delikatnym owłosieniem nogi, z ulgą stwierdzając, że prócz jednego okrągłego otworu – zapewne po papierosie – nie ma innych ran. – Spróbujemy z tym kremem, który dałem ci ostatnio. Jeśli to nie pomoże, skontaktuję się z lekarzem.

Ubierający się Zack uniósł gwałtownie głowę.

- Dlaczego chce pan wydawać na mnie pieniądze? – Niemal zazgrzytał zębami, widząc wzruszenie ramion. – Wrócę tu, aby później posprzątać. – Skapitulował, idąc w ślad za mężczyzną. Pomimo różnicy wieku, bo dzieliło ich czternaście lat, musiał przyznać, że blondyn wyglądał na o wiele młodszego. Chodził z gracją, stawiając długie kroki, a jego maniery, nie licząc drobnych wybuchów złości, były niemal nienaganne. Aż chciało się za nim podążać. – W sierocińcu dużo sprzątałem i robiłem pranie. Tutaj jest wiele sprzętów, które mi w tym pomagają, więc mam dużo wolnego czasu. Nie chcę być niewdzięcznym pasożytem.

Tylko po ruchu ramion Zack domyślił się, że Abbott westchnął.

- Bardzo subtelnie wytknąłeś mi, że jestem nudną osobą, Zachary. – Obejrzał się na niego, przystając. – Możesz zająć się moim gabinetem, ale – zaznaczył, unosząc palec dla nadania swym słowom powagi – niech przez myśl ci nie przyjdzie przestawianie dokumentów. To, że według ciebie porządek alfabetyczny jest świetnym pomysłem, nie oznacza, że ja tak sądzę. – pokręcił głową, gdy Omega stanęła na baczność, salutując. – I jeszcze jedno… możesz skorzystać z moich książek. – Nie był ignorantem. W ciągu ostatniego tygodnia widział Zacka z poradnikami do rysunku. Wątpił, by chłopak pobierał jakieś lekcje w tym kierunku, ale póki co nie zamierzał działać w tej kwestii. Zresztą w tym momencie odezwał się jego brzuch i Laurence podejrzewał, że miał na to wpływ przyjemny zapach wydobywający się z kuchni. No dobrze… ten jeden raz nie zaszkodzi, gdy sprawi komuś radość. – Chętnie zjem z tobą, jeżeli nie masz nic przeciwko, tylko następnym razem, gdy zrobisz leczo, dodaj mniej papryki. Nie przepadam z nią.

Efekt, jaki osiągnął tym prostym zdaniem, przerósł jego oczekiwania i przyniósł jeszcze więcej pytań i wątpliwości. Pewien był jednego – naprawdę lubił, gdy wraz z czarująco rozciągniętymi ku górze ustami na niemal wygojonej twarzy, uśmiechać zdawały się także soczyście piwne oczy.

8 komentarzy:

  1. Fajny rozdział czekam na dalsze, weny twórczej życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka!
      Cieszę się, że znów Cię widzę. XD Uff, od połowy trudno pisało się ten rozdział, ale w końcu coś zaskoczyło i poszło. XD
      Dziękuję ślicznie, przyda się. XDD Pozdrawiam serdecznie. :3

      Usuń
  2. Hej. Biedny ten Zack ,co w tym domu dziecka musiało się dziać, to aż starych pomyśleć. Zaintrygowała mnie ta młoda kobieta . Co do Laurenca to facet faktycznie nie wie co zrobić ze swoją omega. A i w sumie omega też nie wie co ze sobą zrobić. Rozdział świetny. Teraz trzeba się uzbroić w cierpliwość i czekać do poniedziałku.takze życzę ci dużo weny i czasu na pisanie. Pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka. XD
      Zack był jedną z niewielu Omeg, więc traktowano go jak kogoś mniej ważnego. Im starszy był, tym kary stawały się mocniejsze.
      O dziewczynie będzie w najbliższym rozdziale. XD Ta to dopiero ma charakterek... XD
      Zack wie, że ma sprzątać, gotować - tego był uczony. A Laurence... Działał pod wpływem chwili. XD
      Dziękuję ślicznie. :3
      Pozdrawiam serdecznie. XD

      Usuń
  3. Hejeczka,
    Zack nie miał za lekko, co w tym domu dziecka się działo... ach te jego zachowania bardzo oddziaływują na Lecrence.. a ta nastolatka kim jest? siostrą czy córką?
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejeczka, hejeczka. XD
      Zack jest czasami bardzo bezpośredni. XD Laurence wychowany był inaczej i w sumie jedyne, co ich łączy, to taki... Rygor - choć blondyn miał o wiele lepiej, bo rodzice go kochali.
      Haaa. XD siostra, czy córka... Jedna z dwóch na pewno. XDDD Dowiesz się w niedzielę. XD Albo poniedziałek.. .xD
      Dziękuję. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. XD

      Usuń
  4. Hej,
    Zack chyba jednak będziesz dobrze wpływał na Laurence, a i inne zachowanie Zacka tutaj radosne przy innych a przy nim spięty... zastanawiam się nad tą dziewczyną, kim jest... no i co działo się w tym domu dziecka...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, hej.xD
      Zack traktuje blondyna jak wychowawcę w sierocińcu. Trochę się buntuje, ale ogólnie słucha się go. Dlatego dla innych jest bardziej otwarty.
      Dziewczyna jest charakterna. XD Nawet bardziej niż Laurence...Ło,bez porównania. XD
      Dom dziecka był jedynym domem,jaki Zack pamięta,więc nawet jako dorosły uważa, podświadomie uważa,że jest kara,a nie ma nagrody.
      Dziękuję ślicznie. XD
      Pozdrawiam serdecznie. XD

      Usuń