poniedziałek, 20 września 2021

1. Niedocenione szczęście

 Hejka, hejka! xD

Udało mi się napisać pierwszy rozdział. były wcześniej, ale zupełnie zapomniałam o pierwszej notce informacyjnej, którą znajdziecie TUTAJ. Zapoznajcie się w wolnej chwili, aby mieć taki... względny zarys postaci i miejsca.Potem przypomniało mi się o wyglądzie bohaterów... i spędziłam sporo czasu na odszukiwaniu stron, na których znalazłam postaci pasujące do mojej wizji. xD

Z rzeczy technicznych - zmieniłam czcionkę notek informacyjnych (tego, co obecnie piszę), bo automatyczna jest bardzo malutka i trudno cokolwiek odczytać.

Przenosimy się do Miami, miasta bogactwa, ale i biedy, a także - coraz częstszego świata nielegalnych usług. mamy ludzi... co już może u niektórych z Was wywoływać ciarki przestrachu, bo ja jestem słaba w pisaniu historii "tylko" ludzi, ale uspokajam... Mamy Omegi, więc mogę poszaleć. xD

Ile rozdziałów planuję? Hahaha, znacie mnie i wiecie, że tego akurat nawet wróżbici nie przewidzą. xD Ja obstawiam dziesięć. Może piętnaście (tak mnie korci do pisania historii Alexa!!!). Czas pokaże.

Nagłówek i tło są zmienione - dajcie znać, czy wszystko jest w porządku i nie przeszkadza Wam ciemniejsze tło, czy  cokolwiek innego.

Nie przedłużając, zapraszam serdecznie na pierwszy rozdział Niedocenionej miłości.

Mam nadzieję, że historia przypadnie Wam do gustu. A sobie życzę weny i wytrwałości... Pozdrawiam Was serdecznie. ;3

-----------------------------------------------------------------------------------------

Zatłoczone ulice Miami tętniły życiem o każdej porze. Za dnia wypełniały je osoby spieszące się do pracy, szkoły, a także na różne spotkania towarzyskie. Nie można było odmówić temu miastu magicznego uroku. Jego historia broniła się sama, udowadniając, że wystarczy uwierzyć, by osiągnąć sukces. Osoby powracające w rodzinne strony po latach nieobecności przeżywały szok, zderzając się z rzeczywistością.

Wielu porównywało przemianę Miami do dobrze ulokowanej inwestycji, do której wkład już dawno się zwrócił. Oczywiście nie wszędzie było tak kolorowo i miejsca z mniejszym blichtrem, jakby zatrzymane w czasie, także się zdarzały. Mimo tego spokojna mieścina przeobraziła się w pięknego łabędzia, kusząc turystów złotymi witrynami sklepowymi. Wielu marzyło o karierze zawodowego muzyka, profesjonalnego sportowca, czy wziętego adwokata. Tutaj mieli na to większe szanse, gdy odbici od niewidzialnej ściany Nowego Yorku czy Los Angeles, kierowali pełen marzeń i nadzieli wzrok w stronę wysokich wieżowców i osławionej plaży Miami Beach. Turystyka – to jedno słowo było kluczem umożliwiającym zapewnienie sobie życia na dostatecznie wysokim poziomie.

Wielokulturowe Miami było otwarte dla każdego, a mimo to nie dochodziło do konfliktów rasowych. Bynajmniej nie na wysokim poziomie przestępczości. I ta gościnność zwabiała do siebie miesięcznie około tysiąc nowych obywateli. Część lądowała w wysokich drapaczach chmur, starając się jak najlepiej wykorzystać umiejętności i wiedzę pozyskaną w szkole. Inni wybierali artystyczne dziedziny, a akurat świetnych szkół tańca tutaj nie brakowało. Gastronomia rok w rok generowała coraz większe zyski, podobnie jak branża hotelarska.

Nie sposób zapomnieć o kwestii rekreacyjno-sportowej, a zważywszy na piękny ocean dający możliwości nurkowania, surfingu, zwiedzania raf koralowych, czy – w wersji dla bogatszych – pływania własnościowymi jachtami, nie można było odmówić Miami zaszczytnego tytułu najpopularniejszego miejsca w „Słonecznym Stanie” Floryda.

Życie w tym mieście działało na pełnym biegu przez całą dobę. Gdy kończył się dzień, a wraz z nim biurowa praca i firmowe konferencje, ci sami mężczyźni w garniturach przechodzili gruntowną przemianę. Niektórzy zrzucali skórę korposzczura, wciskając się w luźniejsze wersje siebie. I robili to na tyle dobrze, że ich niedawni rozmówcy biznesowi musieliby mocno wytężyć zmysły, by te sprzeczne wizerunki powiązać z jednym człowiekiem.

Byli też i tacy, którzy nie bawili się w przebieranki. Z różnych względów stawiali na naturalność, kierując się prosto na Ocean Drive. Kolorowa ulica znana z filmów miała co najmniej dwie solidne zalety – dostępność hoteli zapewniających anonimowość oraz zgrabne wejście na Miami Beach. W przypadku tego ostatniego, miejsce robiło furorę na wielu płaszczyznach, nie wliczając oczywistego – pływania. Restauracje przepychały się łokciami, byleby tylko utrzymać swoje biznesy. Nawet haracze nie miały zbyt wielkiego znaczenia, biorąc pod uwagę kosmiczne obroty w sezonie. Podobnie było z hotelami. One jednak miały dodatkową, niedostępna dla niewtajemniczonych, funkcję, pilnie strzeżoną przed niepożądanym wzrokiem. Choć policja, a nawet funkcjonariusze wyższych instancji, mieli na oku główne budynki, inwigilacja była bezowocna. Sytuację można było porównać z ustawianymi wyścigami samochodów. Niby wiadomo, że są na drogach, ale trudno przewidzieć, która z nich będzie bohaterem. A przede wszystkim – czy nie okaże się, że celem był parking podziemny lub leśna droga na obrzeżach miasta, byleby tylko nic nie wyszło na jaw.

Tajemnicą poliszynela było, że hotele organizują coś „ekstra”, ale obrotni właściciele jak lwy bronili wpływowych klientów, pilnując wejścia do ciemnego półświatka. Podziemia budynków stanowiły nie lada wyzwanie dla kogoś nowego. Korytarze wiły się jak wąż, raz prowadząc na górę, a za chwilę opadając stromo w dół. Istny labirynt.

Dla dwójki kierujących się tam mężczyzn nie był to pierwszy raz. Drzwi za głównym holem zostały za nimi dokładnie zamknięte, oddzielając przyjemny półmrok od jaskrawych neonów obwieszonych na ścianach dyskoteki – dodatkowego zabezpieczenia dla wścibskich organów ścigania. Skryte za kotarami przejście było niemal niemożliwe do zauważenia. Ktoś mógłby pomyśleć, że takie środki ostrożności to gruba przesada, bo co aż tak złego mogło się odbywać w słonecznym, urokliwym Miami? Cóż… genetyka potrafiła zaskakiwać, na początku oszałamiając swoją nietypowością. Niestety, z czasem inne niż reszta osoby stały się rzadkim i bardzo pożądanym artefaktem. Grube ryby biznesu nie szczędziły zer w czeku, a powieka nawet im nie drgała, gdy sześciocyfrowe liczby znikały z ich kont.

Handel ludźmi sam w sobie jest czymś odrażającym i nie do zaakceptowania. Jednak na wyżyny tego okrutnego procederu wzbija się dodatkowy szczegół. Raz na jakiś czas w rodzinie zupełnie niezależnej od poziomu zamożności, rodzi się mężczyzna zdolny do wydania na świat potomka. W przeważającej ilości dziecko wyróżnia się niezwykle otwartym, pięknym umysłem, bystrością i łatwością w osiąganiu tego, do czego dąży… Dla każdego taki osobnik stanowi nie lada gratkę, gdyż jego osiągnięcia ciągną w górę właścicieli, zapewniając im pieniądze, sławę i wysoki poziom życia. Niełatwo wejść w posiadanie takiego rarytasu, a opcja „wyhodowania go” nie wchodziła w grę. Wielokrotne próby sztucznego stworzenia tejże istoty zawsze kończyły się niepowodzeniem – podczas badań przeprowadzonych w laboratorium okazywało się, że nie można wyodrębnić genu odpowiedzialnego za tworzenie takich mężczyzn. Do tej pory tajemnica przyjścia na świat tego typu człowieka pozostawała nierozwiązana.

W podziemiach hotelu mieściły się także inne udogodnienia, w tym pokój gier, kasyno, a nawet nielegalne walki w klatkach, tak popularne i dobrze płatne. Wielu wziętych biznesmenów miało swojego uczestnika, nad którym obejmowało patronat. Oczywiście zatrudniony musiał generować zyski – przegrany nie dostawał drugiej szansy.

Idący korytarzem dwaj mężczyźni wzdrygnęli się, gdy odgłos ciała uderzanego o metalową siatkę zagłuszyły gromkie wiwaty przeplatane mocnymi przekleństwami pełnymi niezadowolenia. Nawet nie spojrzeli w tamtym kierunku, ze zniesmaczonymi minami kierując się dalej, ku niewielkiemu szyldowi ze świecącym na czerwono napisem Casino Prestige.

- Dobrze wiesz, że nie znoszę tego miejsca. Możesz mi przypomnieć, jakim sposobem dałem się namówić na przekroczenie progu jakże zacnego przybytku? – Wysoki, szczupły mężczyzna zatrzymał się przed drzwiami, wyjmując z gustownego portfela kartę członkowską, palcem wskazując na niewielką broszkę zaczepioną na swetrze. Ochroniarz ukradkiem zerknął na niego, kiwając mu w końcu głową na przywitanie. Drugiego z gości nawet nie musiał legitymować. Wszyscy dobrze go tu znali, czego jego towarzysz nie zamierzał puścić płazem. – Sądząc po wyrazie twarzy osiłka za nami, bardzo cieszy się na twój widok.

Nieco niższy, ciemny blondyn wzruszył bezradnie ramionami, przywdziewając na twarz uśmiech zakłopotanego nastolatka nakrytego na oglądaniu stron dla dorosłych.

- To nie moja wina, papo, że mam niezaprzeczalnie seksowny urok osobisty. – Niemal natychmiast parsknął śmiechem, nic sobie nie robiąc z lodowatego spojrzenia przyjaciela z dzieciństwa. Po chwili wyprostował się dumnie, odchrząkując, jakby przygotowywał się do przemówienia. – Jako mój wierny kompan, masz obowiązek świętować moje trzydzieste czwarte urodziny i spełniać każde życzenie. A jednym z nich – uniósł palec, zapobiegając kolejnemu przytykowi w jego stronę – będzie brak marudzenia. Dasz radę, Laurence, czy starym zwyczajem zakładamy się o sto tysięcy?

Starszy z mężczyzn machnął dłonią w powietrzu, dając za wygraną. Obiecał mu, że pójdzie z nim, gdziekolwiek przyjaciel będzie chciał, więc pretensje powinien mieć tylko do siebie. Nie, żeby unikał kasyn, bo tak naprawdę to on odkrył miejsce, w którym obecnie zajmowali wysokie krzesła przy barze.

- Odpowiedz mi tylko na jedno pytanie. – Laurence odgarnął na plecy długie, jasnoblond włosy upięte nisko prostą, acz drogą ozdobą. Udało mu się zwrócić uwagę przyjaciela, który pospiesznie dopijał drinka, spragniony procentów, uwagi i dobrej zabawy. Ciemnoszare tęczówki z poszerzoną lekko źrenicą uniosły się ku górze w geście dezaprobaty, ale mężczyzna milczał. – Czemu wybrałeś akurat to miejsce, Josh? Nie mogliśmy iść do porządnej restauracji na solidny posiłek nakrapiany… alkoholem? – Z urazą spojrzał na butelkę Romanee-Conti rocznik 1945, jakby miała go zaatakować. Oburzenie szybko przeniósł na zanoszącego się śmiechem przyjaciela.

- Tak, burżuju, mogliśmy iść na randkę przy świecach, pijąc coś droższego niż ten zacny trunek za jedyne trzydzieści tysięcy dolarów, ale siedzenie na twardym fotelu w otoczeniu sztywnych nowobogackich jakoś mnie nie interesuje. Chociaż… – potarł brodę, zastanawiając się nad własnymi słowami. – Gdyby to oni byli sztywni i to tam, gdzie bym chciał, stałbym po rezerwację od samego rana.

Laurence spodziewał się takiej odpowiedzi i już w chwili zadania swojego pytania żałował, że przeszło mu przez gardło. Znał Josha, odkąd rodzice przedstawili ich sobie podczas bankietu charytatywnego na rzecz ratowania zagrożonych zwierząt na Alasce. Pomijając kwestię tego, że żadna z rodzin nie zajmowała się zawodowo dziedziną biologii, mając w domach przynajmniej jeden pokój wypełniony wypchanymi dzikimi kotami, łączyły ich wpływy mające znaczenie na rozwój gospodarki. Ojciec Joshuy oceniał zdolność finansową różnych firm w niektórych sektorach biznesowych jako analityk do spraw bankowości inwestycyjnej. Z kolei rodzice Laurence'a byli menadżerami odpowiedzialnymi za wprowadzenie na rynek produktu opłacalnego, potrzebnego klientom. Monitorowali najnowsze trendy i wdrażali gotowy pomysł w obieg. Praca obydwu rodzin zazębiała się, zatem siłą rzeczy ich synowie zmuszeni byli do częstych spotkań, co wcale im nie przeszkadzało. Szybko nawiązali kontakt i znaleźli wspólny język. A raczej Josh znalazł, bo buzia rzadko kiedy mu się zamykała, a Laurence był wiernym i dobrym słuchaczem. Z czasem znajomość przerodziła się w coś więcej, a oni, jak to nieopierzone, ciekawe świata istoty, dali się ponieść. Szaleństwo hormonów, zaintrygowanie własnym ciałem i niewielki nadzór opiekunek sprawiły, że chłopcy szybko odkryli dolne półki z gazetami w niedalekich centrach handlowych. Ich matki uwielbiały zakupy i z ulgą zostawiały pociechy pod okiem nianiek, a te puszczały ich samopas, gdy tylko uznały, że księgarnia czy kiosk to najbezpieczniejsze miejsce spośród wielu sklepów.

Zaczynali niewinnie, od roznegliżowanych pań wypinających się w ich kierunku z błyszczących okładek. Fascynacja nie trwała jednak długo. Zakazany, a raczej – nieodkryty dotąd – świat wydał im się mocno ograniczony. Upragniona rewolucja nadeszła niespodziewanie, wraz z nieśmiało ukrytym za innymi czasopismami magazynem. Początkowo widok dwóch obściskujących się mężczyzn odrzucił chłopców, którzy do tej pory w swoim otoczeniu mieli wyłącznie heteroseksualne pary. Porzucone w pośpiechu pisemko kusząco wychylało się za każdym razem, gdy Laurence i Josh mijali ten konkretny sklep. I trzeba przyznać, że działanie było bardzo efektywne, gdyż chłopcy uświadczeni takimi skandalicznymi pozami, z mniejszą niechęcią spróbowali ponownie zagłębić się w meandrach nowej wiedzy. Skutkami ich śledztwa były luźno rzucone przez Josha słowa, aby spróbować tego, co zobaczyli. Tłumaczył przyjacielowi, że to może być niezła przygoda, ale niezłomność blondyna nie pojawiła się z wiekiem. Ona została wyssana z mlekiem matki. Dlatego trzeba było użyć podstępu, a tak się szczęśliwie składało, że spryt był nieodłączną cechą Josha. Umyślnie dał za wygraną, przyznając przyjacielowi rację, że dwóch mężczyzn razem to kosmiczna pomyłka, a jeżeli nie chce się skorzystać z pomocy dziewczyn, to zawsze jest rozwiązanie w postaci własnej dłoni. Punkt zapalny – Laurence był zadowolony, że postawił na swoim, a w domu ulżył sobie dwa razy. Następnego dnia ze złością wpadł do pokoju przyjaciela, wrzeszcząc, że to wszystko jego wina. Po kilku minutach złowieszczego milczenia przyznał wreszcie, że gdy dogadzał sobie na pustym, chłodnym łóżku, oczyma wyobraźni widząc pochylającą się nad nim chętną dziewczynę, przez głowę przebiegła mu szybka, błyskawicznie wyparta myśl o Joshu. Niestety, kiedy raz się pojawiła, zaczęła natrętnie powracać, aż w efekcie Laurence skończył z imieniem przyjaciela na ustach.

Do tej pory zastanawiał się, jak wyglądałoby ich życie, gdyby nigdy się nie spotkali. Czy byliby kimś innym? Poświęciliby się założeniu rodziny? Jak na zawołanie tuż obok niego pojawił się starszy, muskularny mężczyzna, ewidentnie zainteresowany jego roześmianym towarzyszem. Błękitna koszula z długim rękawem opinała się na zarysowanych bicepsach, które napięły się, gdy przyszła ofiara Josha wyjęła z dziurki górny guzik, eksponując kawałek lekko błyszczącej od potu klatki piersiowej. Laurence nie musiał patrzeć na przyjaciela, by wiedzieć, że właśnie traci jego towarzystwo. Dlatego wzdrygnął się, gdy lekko kręcone, jasnobrązowe włosy połaskotały jego policzek.

- Idę postawić się w zastaw. Poczekaj na mnie.

- Dziwka. – syknął Laurence, ale w jego spojrzeniu nie było złości. Raczej upomnienie i ostrzeżenie, by przyjaciel nie przesadził. Z drugiej strony sam nie wiedział, komu współczuć, bo to, że Josh umiał kantować, było oczywistością. Specjalne traktowanie u krupiera zdobył już po drugich odwiedzinach, na ostatniej przerwie mężczyzny w zacisznej przebieralni.

Postanowił poobserwować mężczyznę przez jakiś czas. Siedząc samotnie przy barze był idealnym kąskiem wystawionym na widok publiczny, ale cały czas stanowczo odrzucał każde z zachęcających spojrzeń. Dlatego gdy tylko dostrzegł, jak dwóch graczy siedzących w określonych odległościach od Josha dosuwa bliżej krzesła, a po chwili pchają pod stół ręce pozbawione trzymanych kart, zrobił się niemal zielony na twarzy. Nie widział problemu w eksperymentowaniu z przyjacielem, testując siebie i swoje reakcje, ale co innego, gdy obserwuje się, jak rzeczony kompan rozsuwa chętnie nogi, uszczęśliwiając swoich towarzyszy na poziomie równym do dziecka odpakowującego prezenty urodzinowe. Nie, tego widoku pragnął sobie odmówić z całego serca.

 Z rozmachem odwrócił się tyłem do bezwstydnej scenki, mając tak zdruzgotaną minę, że stojący w oddaleniu barman obsługujący innego klienta, przeprosił go, podchodząc szybko do Laurence'a.

- Daj mi najdroższe wino, jakie tutaj macie. – Był niemal pewien, że na ustach młodego chłopaka w białej koszuli i czarnych chinosach dostrzegł delikatny cień uśmiechu. Nie puści tego płazem. Josh będzie musiał solidnie mu się zrehabilitować.

Jednemu był wdzięczny – prestiż tego miejsca nie był przesadzony. O ile przyjaciel z łatwością wywęszyłby najlepszy kąsek pośród tłumu, o tyle przebywająca tutaj elita miała swoje prawa i obowiązki. Kasyno nie broniło soft flirtu, ale daleko mu było do miejsca gromadzącego tylko gejów, którzy po przegranej lub wygranej partyjce zaciągają któregoś z graczy na zaplecze w celu oddania mu się lub wzięcia go w zamian za finansową zapłatę.

Laurence’owi pozostało zatem cierpliwe czekanie na moment, w którym Josh pożegna swoich kompanów. Przecież przyszli tutaj razem. Jaki jest sens w oblewaniu urodzin, skoro porzuca się jedynego śmiałka, który na nie dotarł?

Nieco znudziło mu się obserwowanie przyjaciela, tak samo jak rola opiekuna, której samozwańczo się podjął. Skorzystanie z toalety nie powinno zająć mu zbyt wiele czasu, a przynajmniej miał nadzieję, że podczas jego nieobecności Josh nie wpakuje się w jakąś głupotę. Przechylił szybko kieliszek z winem, wstając z obitego czarnym materiałem krzesła i skierował się ku wyjściu. Mógł skorzystać z toalety znajdującej się w kasynie, ale w tej chwili miał ochotę opuścić pomieszczenie na rzecz ogromnego, nowo wyremontowanego przybytku, który w swej ofercie miał między innymi podgrzewane ręczniki, ogromne, podświetlane lustra i przede wszystkim – możliwość wejścia tylko dla wybranych osób. A on, ze swoją złotą broszką w kształcie róży o wielkości centa, należał do tego wąskiego grona. Uroki bycia stałym bywalcem hotelu.

Leniwy uśmiech wkradł mu się na usta, gdy mijał rzędy drzwi, za którymi kryły się różnorakie światy – od jubilerskich błyskotek sprowadzanych z nieznanych źródeł, po pokoje wyposażone w zabawki potrzebne tym, którym nie wystarczało tylko łoże w oficjalnej części budynku.

Był zaledwie kilka kroków od końca korytarza rozchodzącego się na dwie strony, gdy tuż przed nim pojawił się wysoki mężczyzna ubrany na czarno.

- Proszę poczekać. – Mocny, twardy głos idealnie pasował do całościowego obrazu człowieka przewyższającego Laurence’a o głowę. W tej samej chwili tuż obok przeszło jeszcze dwóch podobnych ludzi - zapewne pracowników, sądząc po plakietkach z imionami na klapie marynarki.

Zaraz za nimi Laurence zauważył jeszcze trzech chłopaków ubranych w luźniejsze ubrania. Wyglądali dosyć przeciętnie, choć mieli w sobie coś przykuwającego wzrok. Blondyn szczerze wątpił, że są kimś ważnym, ale nie byłby sobą, gdyby nie zapytał.

- Coś się dzieje? – Poprawił kaszmirowy sweter, wygładzając białe, idealnie równe sploty.

Mężczyzna zerknął na jego broszkę, teraz tak dobrze wyeksponowaną, zaciskając na moment usta. Sytuacja ewidentnie nie była mu na rękę. Nieco pochylił się w stronę Laurence’a, mimo wszystko zachowując odpowiedni dystans z gościem hotelu.

- Dzisiejszą atrakcją jest pokaz kilku Omeg, ale proszę się nie kłopotać. Są mało istotne i słabo wychowane.

- Ach tak. – Laurence skinął głową, raz jeszcze skupiając uwagę na chłopcach. O ile pamięć go nie myliła, był już raz na takim spotkaniu, czy raczej handlu żywym towarem. W zależności od tego, gdzie wychowywała się Omega, jej cena wzrastała lub, jak w tym przypadku, stanowiła marny ochłap. Chętnych na pewno nie będzie brakować, bo udomowionych kochanków nigdy dosyć. – O której zaczyna się aukcja? Chciałbym uniknąć tłumów, gdy będę wychodził.

W odpowiedzi usłyszał, że przygotowania zajmą około godziny, a zamknięcie pokoju numer sześć, za którego drzwiami będzie można zakupić Omegę, nastąpi trzydzieści minut później. Końcówka zdania pokryła się z niegłośnym krzykiem protestu, gdy do trzech chłopców dołączył jeszcze jeden. Ostrzegawcze spojrzenie mężczyzny ubranego podobnie do rozmówcy blondyna wystarczyło, by uspokoić narwaną Omegę.

- Właśnie o tym panu mówiłem. Trudne przypadki.

Laurence westchnął, przyznając mężczyźnie rację. Nie miał zamiaru nabywać tak modnych, choć rzadkich istot, a czegoś tak kłopotliwego tym bardziej. Skoro i tak musiał czekać, aż cały kordon uprzejmie zniknie z jego przestrzeni osobistej, zlustrował czworo chłopców, prawie dorosłych. Najwyraźniej też był całkiem niezłym obiektem obserwacji i nową twarzą dla Omeg, bo każda z ich zwróciła na niego uwagę. Jedno bicie serca później Laurence miał wrażenie, że czas stanął w miejscu, pochłonięty przez zniewalające spojrzenie spod długich rzęs. Nawet z oddali widział, że sięgają górnej powieki, odsłaniając ciemne, brązowe tęczówki. Ostatnia z Omeg utrzymała kontakt wzrokowy, zaskoczona równie mocno jak Laurence. Półdługie spięte w wysoki kok włosy wypuściły kilka kosmyków na twarz, gdy idący za nim ochroniarz pchnął go, ponaglając.

Uczucie zakrzywionego czasu minęło szybko, wraz z obecnością oddalających się mężczyzn. Laurence wreszcie mógł udać się do toalety, ale jego nogi jeszcze dłuższą chwilę nie były zdolne zrobić choćby kroku.

~ o ~

Musiała minąć ponad godzina – czyli dwie lampki wina i mniej niż połowa przeciętnej whiskey – aby przyjaciel uwiesił się na nim z błyszczącymi oczami, chichocząc pod nosem. Laurence obiecał sobie po raz kolejny, że zalany Josh to dodatkowa opcja serwisowa w jego pakiecie i z pewnością umieści ten istotny punkt na liście rzeczy do wyegzekwowania w ramach odpowiedniej nagrody. I być może nawet dałby upust swoim frustracjom, gdyby nie krótka rozmowa telefoniczna z lokajem utrzymującym jego mieszkanie w czystości i porządku.

- Casanovo, ja wracam. Otrzymałem pilne wezwanie.

Przyjaciel zmierzył go bardziej trzeźwym spojrzeniem.

- Jadę z tobą. – Wyprostował się natychmiastowo, przecierając zmęczone oczy. Szybko pożegnał swoich dotychczasowych towarzyszy, całując ich głęboko na oczach coraz mniej cierpliwego blondyna.

– Tak, wiem, podwieziesz mnie tylko do domu. – Dobrze wiedział, że Laurence nie potrzebuje teraz towarzystwa, ale nie zamierzał zostawiać go samego. Mógł się założyć, że w odstępie godziny otrzymałby telefon, by przyjechał i zarwał z nim nockę. A skoro o zakładach mowa… Z chytrym uśmieszkiem wyjął z portfela zwitek zawiniętych w rulon pieniędzy, wręczając je przyjacielowi. – Dotrzymałeś słowa i byłeś grzeczny, więc należą ci się kieszonkowe.

- Wygrałeś je w karty, nieuczciwie obłapiając swoich przeciwników. – Laurence pokręcił głową, odbierając swoją nagrodę dzielnego towarzysza. – Za przedstawienie sprzed chwili powinienem dostać coś ekstra.

Josh przewrócił oczami, podążając za przyjacielem wychodzącym z kasyna.

- Uważaj, bo dzień się jeszcze nie skończył, a ja mogę uznać, że jednak przegrałeś zakład. – Spokojnie wytrzymał mordercze spojrzenie, mrucząc pod nosem melodię do We are the Champions. – Tylko proszę cię, zabaw się i przepierdol to na głupoty. Mógłby się założyć, że przyjaciel nazwał go idiotą, ale wyjątkowo zignorował tę obelgę, skręcając w prawo. Szybko jednak zorientował się, że Laurence zostawił go za sobą, obierając zupełnie inny kierunek. – Hej, wyjście jest w tę stronę. – Zaskoczony, dobiegł do mężczyzny, zrównując się z nim. – Wszystko dobrze?

Laurence skinął głową, nie wypowiadając ani jednego słowa. Sam nie był pewien, jak mógłby się wytłumaczyć. Niecierpliwie zerknął na złotego Rolexa. Proste, podświetlane wskazówki układały się w godzinę dwudziestą pierwszą dwadzieścia osiem. Zdąży. Już z daleka zauważył drzwi opatrzone zdobną cyfrą „sześć”. W progu minął się z mężczyzną, którego spotkał na korytarzu w drodze do toalety. Zdołał dostrzec nikłe zainteresowanie, zanim profesjonalizm w postaci nie wnikania w sprawy gości nie przejął nad nim kontroli. Miał zamiar usiąść gdzieś z tyłu, ale pomieszczenie było świetnie zacienione, idealnie stwarzając warunki względnej anonimowości. Dlatego oparł się wygodnie o ścianę na końcu pomieszczenia, ledwie dostrzegając, że w niemal kinowych fotelach siedzi osiem, może dziewięć osób. Podwyższona scena zdecydowanie bardziej przykuwała jego wzrok. Gdy tylko drzwi po jego lewej zamknęły się, na środek wyszedł starszy, szpakowaty jegomość w marynarce w kratę i granatowych spodniach na kant. Jego przemowa wydała się Laurence’owi średnio absorbująca, ale rozumiał, że mężczyzna musiał przedstawić warunki umowy kupna Omeg i brak możliwości zwrotu. Wsłuchiwanie się w monotonne wyjaśnienia zostało mu przerwane przez nieco za głośny szept, wręcz syk Josha.

- Co my tu, kurwa, robimy?

- Zobaczysz. – mruknął, uciszając go. Na scenie już ustawiono czterech chłopaków, więc skupił się na nich. Na pierwszy ogień poszedł niski rudzielec, szybko sprzedany komuś z pierwszego rzędu. Dwaj następni mieli nieco mniej szczęścia, niż poprzednik, którego atutem było dorastanie w domu jakiegoś polityka. Laurence mógł się tylko domyślać, dlaczego ktoś, kto na pewno sam chciałby taką Omegę w domu, łatwo się jej pozbywał. Romanse nikomu nie były potrzebne, a zwłaszcza ich owoce.

Dopiero po kilku minutach intensywnego opisywania i zachęcania, udało się sprzedać pozostałą dwójkę. Wzrok blondyna, już od dawna świdrujący czwartego chłopaka, nabrał na wyrazistości. Nie spodobało mu się otępiałe spojrzenie tylko delikatnie szamoczącej się Omegi, której ciemne włosy zostały rozpuszczone chyba tylko po to, by gospodarz „imprezy” mógł złapać je w garść, przystawiając do mocno świecącej lampy.

- Na koniec mamy mniej interesujący okaz. Do niedawna przebywał w ośrodku opiekuńczym. – po sali przeszedł pomruk oburzenia. Jedna z osób podniosła się, aby wyjść. Mężczyzna na scenie musiał się wysilić bardziej. – Skończył dwadzieścia dwa lata i wreszcie jego umiejętności do rodzenia wykształciły się w pełni. Jest prawiczkiem z obydwu stron. – Obrócił chłopaka tyłem do publiczności, pochylając go, by lepiej przedstawić całkiem zgrabne pośladki opięte w „firmowe spodnie”. Poprzednie Omegi miały podobne. Z satysfakcją zauważył, że znów ma pełną widownię. – Proszę spojrzeć na twarz. Jego wychowanie pozostawia wiele do życzenia, ale przynajmniej można czerpać przyjemność z tego, do czego jest stworzony.

Laurence zmrużył oczy. Nie był fanem tego typu komentarzy, a poziom komizmu mężczyzny dawno przestał go bawić. Nie miał nic do Omeg, ale zawsze powtarzano mu, że są osobami z ustalonym przeznaczeniem. Rzadkie okazy, białe kruki. Chyba, że okazywały się dziećmi znanych osób. Wtedy pozbywano się ich, zazwyczaj wysyłając do innych domów jako słudzy, lokaje lub surogatki. Potem można było je sprzedawać dalej.

- Nie jest znane jego pochodzenie – przyznał z przekąsem gospodarz – dlatego cena startowa to jedyne dziesięć tysięcy dolarów.

Początkowo zaległa taka cisza, że Laurence słyszał pomruki przyjaciela, który łypał na niego bez zrozumienia. Dopiero po minucie jakaś kobieta niechętnie uniosła dłoń. Po niej odezwało się jeszcze dwóch innych mężczyzn, podwyższając kwotę podwójnie. Blondyn uśmiechnął się do siebie. Jak tak dalej pójdzie, nie będzie musiał sięgać po książeczkę czekową. Mężczyzna ze sceny poinformował, że wywołuje po raz drugi ewentualnych chętnych, rozglądając się wnikliwie po obecnych osobach. Gdy szykował się do zatwierdzenia sprzedaży, z tyłu sali usłyszał spokojny, wyraźny męski głos.

- Sto tysięcy w gotówce, płatne od razu.

Nagłemu szumowi zaskoczonych okrzyków towarzyszył pełen zadowolenia uśmieszek gospodarza automatycznie akceptującego ofertę.

Początkowo oszołomiony Josh złapał przyjaciela za łokieć, zatrzymując go przed udaniem się pod scenę.

- Laurence? – pytające spojrzenie mężczyzny rozbawiło blondyna, który delikatnie uwolnił się z jego uścisku.

- Sam mówiłeś, że swoją nagrodę mogę przepieprzyć na głupoty. – wzruszył ramionami i z zadziornym uśmieszkiem, odprowadzany spojrzeniem przyjaciela, skrzyżował wzrok z ciemnowłosą Omegą. Trochę rozrywki jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

9 komentarzy:

  1. Hej hej hej. Kochana coś czuję ,że to moje następne ulubione opowiadanie. Opis miejsca rewelacyjny . Normalnie wyczułam się w klimat. Za to Laurence i Josh to tacy bogaci i wszystko mogący . Jak narazie ich nie lubię. Chociaż Laurence wydaje się taki zdystansowany i poważny . Co do sprzedaży omega to hmm kontrowersyjnie trochę . Już mi się to podoba! Już się nie mogę doczekać następnego rozdziału. Tam to dopiero będzie musiało się dziać. Niesforna omega sprzedana i zabrana do właściciela. No no powiem ci ,że normalnie czas będzie mi się dłużył do następnego rozdziału. Pozdrawiam w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, hejka. xD
      Uuu, raduje się moje serduszko. ;3 I jak zawsze - mam zarys i zero pomysłu na rozwój historii... Ale sprawdziło się to w przypadku Wrogów w miłości, więc spontaniczność rządzi. xD
      Oglądam CSI Miami. xD W większości są tam obrzeża, ale od czego ma się internet? xD Lubię opisywać nowe miejsca. Tylko muszę miec na uwadze to, że dobrze jest coś zostawić na później, bo sama zasnęłabym nad rozdziałem, w którym dominuje opis, a niewiele dzieje się u bohaterów. xDDD
      Hahaha. ;3 Czuję dumę - o ile Josha chyba szybciej polubisz, o tyle Laurence... Uuu, kochana, niby tutaj był spokojny, ale w domu nieco mu odbije. No i przedstawię też zawody chłopaków, bo (Bogu dzięki) wpadł mi do głowy pomysł, jak zbliżyć blondyna i Zacka.
      O! Widzisz! Laurence wydaje Ci się zdystansowany i poważny. No i taki właśnie jest! Ale nie przy Zacku... no i jeszcze przy kimś, ale póki co to tajemnica. xD
      Oj wiem, że wybrałam kontrowersyjny temat. Ale obiecuję - powstrzymam się od dyskusyjnych scen z innymi Omegami w tle. Sprawa Zacka będzie już wystarczająca...
      Mam pomysł na pół rozdziału, więc jest dobrze. xD
      Dziękuję ślicznie. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  2. Hejeczka,
    zaciekawiło mnie już to opowiadanie, o tak takie ciepłe klimaty, plaża... idę wygrzewać się w słoneczku ;) zastanawiam się nad dalszymi losami Zacharego no bo tak odniosłam wrażenie, że Laurence no tak jak rozrywkę będzie go traktował...
    im więcej rozdziałów tym lepiej pozatym niech Alex się cieszy bo jak Celeb go dopadnie to zagłaszcze... wyobrażam sobie jak Celeb pioronuje każdego wzrokiem kto tylko postanowi zbliżyć się do Alexa... z tego co mówisz to wnioskuję, że Alex będzie dla Celeba jak taki przybrany syn... no a wygląd bloga boski, to zdjęcie fantastyczne...
    weny i pomysłów (i takiego natchnienia żeby następny rozdział był w niedzielę ;)) życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejeczka. XD
      No to super, że zaciekawiło Cię opowiadanie. XD Tak, klimaty są naprawdę super zważywszy na to, co mamy teraz za oknem. Przynajmniej trochę ciepła wpłynie nam dzięki temu opowiadaniu. Wybrałam idealną porę na pisanie go. XD
      Masz, Basiu, świetne przeczucie, co do Laurence'a. Może nie będzie jakoś strasznie źle, ale mimo wszystko Omegi nadal traktowane są jako niby te rzadkie i unikatowe, ale wciąż zależne od reszty ludzi. On w sumie nawet sam nie do końca wie, dlaczego kupił Zacka. A tak naprawdę potrzebuję kogoś, by uleczył jego samotność. To tak w skrócie i " płasko ".
      Ha ha ha ha, masz świętą rację. XD Cal naprawdę bardzo zżył się z Aleksem. Prędzej skrzywdzi kogoś gołymi rękami, niż pozwoli na to, aby Alexowi spadł włos z głowy. On go raczej traktuje jak młodszego brata.
      Bardzo się cieszę, że podoba Ci się wygląd bloga. Nie chciałam przesadzić i zrobić go zbyt ciemnego. Wydaje mi się, że to zdjęcie w tle z widokiem na plażę w miarę nawiązuje do Miami. Choć w sumie plaży raczej za dużo tu nie będzie. XD
      Bardzo Ci dziękuję za życzenia w sprawie weny bo – oj, przyda się, przyda. XDD Pozdrawiam Cię serdecznie. ;3

      Usuń
    2. Ps: Dzięki, że przeczytałaś notkę informacyjną. XDD Jestem mega wdzięczna. ;3

      Usuń
  3. Kochana, ja na razie nie mam czasu czytać rozdziału. Później to zrobię, ale jedno co mi przeszkadza to mała czcionka. Za mała. Dla mnie jest maleńka. :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka. XD
      Spokojnie, przeczytasz, kiedy będziesz mogła.
      Tak myślałam, że czcionka nie jest za dobrą... Większa jest trochę dziwna. XD Postaram się coś wykombinować. XD
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  4. Hejeczka,
    ciekawe, ciekawe  zastanawiam się jak potoczą się dalsze losy Zacharego bo wydaje mi się, że Laurence tak no jakoś jak rozrywkę traktuje... ale widać, że nasza omega to taka zadziorna jest... więc bedzie ciekawie...
    no i cieszy mnie ta zmiana czcionki notki informacyjnej, choć ja zawsze kopiowałam do notatika, bo z reguły to czytałam na komórce rozdział... a powiększanie to też było do bani....
    weny, weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejeczka. XD
      Haha, Laurence po raz pierwszy zrobił coś takiego... Mało planowanego, pod wpływem emocji. Dlatego po przemyśleniach może dojść do wniosku, że chyba nie zrobił zbyt mądrze. XD
      O! Słowo-klucz! Zack jest zadziorny. Jeszcze.
      Zmieniłam też rozmiar czcionki tekstu. Luana zwróciła uwagę, że był nieco za mały i fakt, był. XD
      Haha, dzięki za przeczytanie notki o bohaterach. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. XD

      Usuń