poniedziałek, 16 sierpnia 2021

27. Wrogowie w miłości

Hejeczka, hejeczka! xD

Och, Kochane moje, dzisiaj trochę nam się uspokoi. Będzie wizyta w Newark, wielkie plany i nadzieje. Ale ja to ja. Nie mogę zostawić Was w takim błogim stanie, oj nie. xD Tak bardzo przymierzałam się do tego rozdziału i nareszcie dotarłam do momentu, na który tak czekałam. xD Przy okazji jestem ciekawa, jakie wrażenie wywarły na Was postaci obecnych Wodzów Newark. ;D

Tia, i moje "plus minus dwa rozdziały do końca" to oczywiście takie prawdopodobieństwo, że hej. Chyba będzie więcej. xD Niewiele, ale jednak. I muszę przemyśleć, co będzie dalej wstawiane, bo to się zmienia co tydzień. xD Także nic nie obiecuje - co będzie, to będzie, ale na pewno będzie. xD

Dziękuję za wszystkie komentarze. xD Uwielbiam Wasz humor i liczne pomysły. xD Najbardziej rozbrajają mnie zaskoczenia, co do zachowań postaci. xD

Zapraszam na dwudziesty siódmy rozdział "Wrogów w miłości". Przepraszam za błędy i pozdrawiam Was serdecznie!

-----------------------------------------------------------------------------------------

 

Tym, czym wyróżniało się Newark, były piękne krajobrazy wyżyn i dolin oraz kilka małych wąwozów – idealnych kryjówek dla młodych, ciekawych świata Zmiennych lisa. Bogata architektura i sielski klimat przenosiły magicznie w świat dzikiej natury nietkniętej ręką człowieka. Obecny Przywódca nie lubił zmian, a raczej nie wprowadzał ich, ceniąc sobie spokój i znikomy ślad technologii. Oczywiście bez tej ostatniej nie można było wyobrazić sobie zarządzania stadem, ale nie była ona na najwyższym poziomie.

Caleb z oszczędnym w emocje zainteresowaniem przypatrywał się drewnianym domom przeplatającym się naprzemiennie z nowoczesnymi budynkami. W sąsiedztwie niektórych z nich można było dostrzec pola uprawne. Jednak największe wrażenie robiły olbrzymie połacie jaskrawo-żółtego rzepaku, które ciągnęły się tak daleko w głąb, że nie sposób było stwierdzić, gdzie faktycznie kończy się ich uprawa. Wielkie maszyny pracujące w oddali wskazywały na aktywne użytkowanie swoich włości przez mieszkańców.

- Własna produkcja, rolnictwo na wysokim poziomie i aspiracje do turystyki, kurortów leczniczych oraz wypoczynkowych. – Liam powiedział na głos, to, o czym jego partner myślał od dłuższej chwili. Nie zauważył szybkiego, pełnego zadowolenia uśmieszku na twarzy Caleba. – Grzechem byłoby sprowadzić tutaj buldożery, wyciąć las i przerobić Newark na urbanistyczne osiedle pełne bloków i sklepów.

Czy Sly musiał dostać jeszcze więcej wskazówek na to, że trafił mu się naprawdę inteligentny i dobry partner? Nie, w żadnym wypadku. W tym momencie po prostu cieszył się, że ten chłopak dał mu szansę i ponownie go wybrał.

- Trudno się z tobą nie zgodzić. Nie uciekniemy od ulepszeń, bo to miasteczko tego potrzebuje. Zwłaszcza w kwestii komunikacji i bezpieczeństwa. – Właśnie mijali szkołę, do której prowadziło jedynie wąskie pobocze przy drodze. Szary, smutny budynek należało odświeżyć, aby przynajmniej z zewnątrz nie odstraszał nowych uczniów. – Ale główny atut musi pozostać wizytówką.

Dobrze było mówić o zmianach i planach. Z drugiej jednak strony obaj nie mogli zapominać, że nic jeszcze nie było ustalone. Mało tego! Nikt przecież nie obiecywał, że obecny Przywódca w ogóle zechce przyjąć ich do stada, nie mówiąc o ustąpieniu z zajmowanego stanowiska. Póki co musieli się z nim dogadać. Krótka rozmowa przez telefon, kiedy zapowiadali swój przyjazd, nie wyjaśniła niczego konkretnego. Musieli przekonać się osobiście, na czym stoją.

Długi, ubity wjazd na posesję doprowadził ich do jasnoszarego budynku obitego drewnianą boazerią na elewacji. Grafitowy, spadzisty dach z kilkoma okienkami w szczycie oraz ciemnozielone okiennice dopełniały całości, uzupełnione o wąski ganek z daszkiem. Do drzwi prowadziło pięć trochę skrzypiących schodów, o czym Liam miał się niedługo później dowiedzieć, unikając przebicia stopą jednego ze spróchniałych stopni. Nie mogło zabraknąć wysokiego masztu z zawieszoną flagą amerykańską. Dom był wybudowany nieco na wzgórzu, dlatego brak jakiegokolwiek sąsiedztwa nadawał mu charakteru mocnej izolacji i niechęci domowników do otaczania się innymi.

Iluzja ulatywała szybko, gdy tylko z wnętrza domu wyszła starsza, szeroko uśmiechająca się do nich kobieta. Przewiązany na brzuchu fartuch miał na sobie ślady mąki, a wilgotne jeszcze dłonie wskazywały na to, że właśnie coś przyrządzała. Liam niemal skręcił się ze śmiechu, gdy jego partner zniknął w objęciach tulącej go bez zapowiedzi Zmiennej. Widok warty zapamiętania.

- Wykapany dziadek! Wszędzie poznałabym te srebrzyste oczyska i zadarty, arogancki nos. – Kobieta wypuściła Caleba z uścisku, aby lepiej mu się przyjrzeć, po czym znów przyciągnęła do siebie. Wiernie oddała cechy rodu jego matki, upewniając Liama co do prawdziwości tego, o czym mówił mu Sly. – Nareszcie do nas dotarłeś. I to nie sam! – podekscytowana, przysunęła się do Omegi, głaszcząc go po policzku. – Zawsze powtarzałyśmy z twoją babcią, Calebie, że ten cięty język przykróci ci odpowiedni partner i proszę, nie myliłyśmy się. Już nie mogę się doczekać, aż mój mąż się dowie, że będziemy mieli w rodzinie Omegę i do tego zająca. Padnie na miejscu, a ja wreszcie się od niego uwolnię. – mrugnęła zawadiacko do szeroko uśmiechającego się do niej Liama. – Nic się nie martw, kochanieńki. Ten stary dziwak tylko wygląda na strasznego, a tak naprawdę muchy by nie skrzywdził, bo bałby się, że gdyby przeszła reinkarnację, byłaby żądna zemsty.

Przez ułamek sekundy Caleb pomyślał, że wszyscy chyba coś sobie pokręcili, gdy mówiąc, że obecny Wódz Newark jest nietypowy, tak naprawdę mieli na myśli kobietę stojącą obok niego. Wystarczyło jednak, że z wnętrza domu doleciał go nieco gderliwy, silny głos, a chwilę później w drzwiach pojawił się wysoki, białowłosy mężczyzna z brodą, by Cal zmienił swoje zdanie.

- Ale super! – Liam jęknął cicho, patrząc jak gospodarz poprawia błękitną koszulkę z pacyfką, wsuwając ją głębiej w brązowe, zamszowe dzwony. Ciemnozielona bandana w groszki osłaniała przód czoła Alfy, zapobiegając wpadnięciu do oczu długich, falowanych pasm włosów sięgających połowy pleców. Gdyby jeszcze mieli wątpliwości z Calem, co do tożsamości mężczyzny i plotek zasłyszanych na jego temat od innych Zmiennych, właśnie zostały one rozwiane.

- Stoją, stoją i tlen marnują na obmowy. Pewnie już planujecie jakieś metalowe konstrukcje i wykarczowanie lasów. A przecież tu jest tak pięknie.

Liam miał wrażenie, że znalazł się w jakiejś zakrzywionej rzeczywistości, albo ktoś nagrywa go z ukrytej kamery. Nawet rozejrzał się dyskretnie dookoła. Kiedy ponownie zwrócił wzrok na mężczyznę, aż podskoczył w miejscu, zastając go krok od siebie. Musiał unieść głowę, by móc zajrzeć mu w oczy. Poczuł się nieco niezręcznie pod badawczym i oceniającym go spojrzeniem piwnych tęczówek.

- Wiedziałem, że z Caleba wyrośnie drapieżnik, ale żeby od razu pastwić się nad zającem? – Duża dłoń uniosła się i wylądowała na ramieniu Liama, klepiąc go przyjacielsko. – Partnerzy więzi, czy nie, trzymaj go silną ręką, chłopcze. Nie daj sobie wejść na głowę i nie zrażaj się do tej uczuciowej skamieliny. Miłość rośnie wokół nas i tak dalej – zanucił, odwracając się w stronę domu. – Jego ojciec był cudownym człowiekiem i wspaniałym Zmiennym. Na pewno musiał mu przekazać jakieś dobre geny.

Jego żona westchnęła ciężko i spojrzała na chłopaków pobłażliwie, kręcąc głową. Chciała w ten sposób przeprosić za zachowanie męża i jednocześnie podpowiedzieć, że muszą nastawić się na więcej takich złotych przemyśleń.

A nie tylko słowa potrafiły wyrazić charakter mężczyzny. Świetnie spisywał się w tej roli krzyczący wręcz styl domu. Kolorowe poduszki w misterne wzory, mnóstwo roślin, różnokształtne i liczne lampy zawieszone u sufitu lub stojące po kilka sztuk w jednym pomieszczeniu, a także pięknie oprawione w ramki plakaty przedstawiające zespoły lat siedemdziesiątych – to tylko ułamek tego, co zaatakowało wrażliwą na prostotę duszę Caleba. Liam dla odmiany czuł się tam jak u siebie, marząc o podobnej estetyce we własnym domu. Póki co wolał zachować swoje pomysły dla siebie, bo coś mu się wydawało, że w obecnym stanie Cal przekląłby go kilka razy i uciekł na drugą półkulę. Dlatego w ramach wsparcia podał mu dłoń, zaciskając ją na ręce Sly’a.

Gdy usiedli, na stole pojawiło się ciasto i taca z herbatą – wszystko ładnie podane przez starszą kobietę. Póki co nie wydawało się, aby małżeństwo było źle nastawione.

 - Pani Rosalind-

Gospodyni uniosła lekko brew, po chwili machając ręką, w geście dania sobie spokoju z uprzejmościami.

- Od takiego brzdąca – wskazała na wysokość sięgającą jej miednicy – mówiłeś na nas Rosie i Jo. Nic się nie zmieniło, więc nie krępuj się, chłopcze.

Cal odchrząknął, jakby onieśmielony, ale dzielnie podjął temat.

- Rosie, wspominaliście o moich dziadkach. Za jakiś czas chciałbym się z nimi spotkać, aby ustalić pewne rzeczy. Oczywiście o ile nadal uważacie, że powinienem przyjąć tytuł Przywódcy Newark.

Starsze małżeństwo zerknęło na siebie przelotnie, na moment poważniejąc. Kobieta odgarnęła spadające jej z nosa okulary, rozwiązując niepotrzebny jej teraz fartuch, który odłożyła na poręcz kraciastego fotela.

- Cal, słońce. Po pierwsze, nie przyjąć, a wreszcie objąć. Doskonale zdajemy sobie sprawę  z tego, w jakie bagno wpakował cię twój wuj ze strony ojca, odcinając możliwość kontaktu z nami. Zresztą sam tak postanowiłeś, aby w przyszłości móc spokojnie stamtąd uciec, nie będąc narażonym na jakieś głupie, klanowe gonitwy o władzę. Nie unikniesz tego, to pewne, ale wiedz, że nigdy nie stracisz tego, co tu masz. Każdy kamień, drzewo, mieszkańcy i my jesteśmy do dyspozycji. Wszyscy wiedzą o twojej sytuacji i nie ma takiego, kto czułby urazę. Większe prawo miał do ciebie wuj, lecz jesteś już dorosły. Możesz wybrać Newark, paniczu marnotrawny. – uśmiech dosięgnął jej oczu, wokół których pojawiły się zmarszczki. Bardzo szybko jednak zniknął, zastąpiony smutkiem i współczuciem. – Co do drugiej kwestii… Dziadek na pewno ucieszy się na twój widok.

Więcej nie musiała dodawać. Zrozumienie wypłynęło na twarz Caleba tak wyraźnie, że Liam na moment spanikował, gotowy uspokajać partnera i całować każdą z łez, które spłynęłaby po policzkach. Nic takiego się jednak nie stało, choć jasne zazwyczaj białka nabiegły krwią od wstrzymywanego płaczu. Czerwone obwódki nabrały jaskrawego odcienia, a usta zacisnęły się w wąską linię. Co prawda Cal nie miał dobrego kontaktu z dziadkami przez ostatnich dziesięć lat, a nawet i dłużej, ale dane mu było poznać ich wcześniej. Wychowywano go od małego, że ma szanować starszych i ich słuchać. Jego dziadkowie byli kochanymi Zmiennymi. Nigdy nie wywierali na nim presji, zawsze bawili się i spędzali razem czas, gdy tylko były im dane te krótkie spotkania. I były to jedyne na tamten czas osoby – poza rodzicami – których pokochanie przyszło mu bezwarunkowo. Gdy inne Alfy prosiły go o coś, najpierw pytał dziadka, czy faktycznie ma to zrobić. A teraz dowiedział się, że jego ukochana babcia, trzeci członek zgodnego tria odszedł, a on nawet o tym nie wiedział.

 - Kie… Kiedy? – wykrztusił, opierając łokcie na kolanach, by zastawić dłońmi drżące w bliskim szlochu usta.

- Rok temu. – Kobieta usiadła na kanapie obok męża, wzdychając tak ciężko, jakby chciała wyrzucić z siebie ogromny smutek. – Była czystym Albinosem. Ty jesteś mieszańcem, więc... – zamilkła, wiedząc, że jakiekolwiek dalsze wyjaśnienia nie były potrzebne, a wręcz sytuacja wymagała chwili ciszy.

Liam nie przypuszczał, że Zmienny lisa był tak bardzo zżyty ze swoją rodziną. Naprawdę niewiele o nim wiedział i planował to zmienić tuż po pogrzebie swojego ojca. Przysiągł sobie, że pomoże Calebowi we wszystkim i będzie nakłaniał starsze małżeństwo do każdej zmiany, jaką tylko zaproponuje jego partner. No, może nie każdej, ale stanie się dla niego podporą i będzie najlepszym mężem Alfy, jakiego widziała ta strona świata. Wtulając się w plecy chłopaka, gładził je uspokajającymi ruchami, gotów służyć ramieniem. Chciał, by Caleb zawsze wiedział, że ma w nim oparcie.

~ o ~

W sobotni poranek Liam pakował ostatnie rzeczy do samochodu. Czarny garnitur zawiesił na tylnym siedzeniu, tuż obok grafitowego kompletu Caleba. Ustalenia w Newark przebiegły gładko. Ustępujący z zajmowanego stanowiska Jo pomrukami aprobaty wyrażał wstępne plany dotyczące przebudowy miasteczka. Niewiele miało się zmienić – głównie ze względu na mieszkających głęboko w lasach Zmiennych. Trudno było dostrzec ich domostwa z drogi i był to zabieg zamierzony. Albinosi nadal woleli pozostawać w ukryciu, świetnie odnajdując się w realiach, jakie stworzył im poprzedni Wódz. Cal nie zamierzał zmuszać ich do wysiedlenia, ani tym bardziej nakazywać zmianę otoczenia na bardziej zaludnioną. Tym, co postawił za priorytet, było ulepszenie komunikacji z terenami sąsiadującymi z Newark, a więc koniecznie musiał zobaczyć się z ciocią. Tam też swoje siedziby mieli Zmienni gatunku jego matki, więc liczył na wymianę genów wśród swoich. Drugim istotnym punktem było ustalenie dokładnej mapy budynków, aby wydzielić miejsca odpowiednie do zagospodarowania. Chciał zachęcić innych do przyjazdu, zwiedzania i może zostania na stałe. A do tego potrzebna jest reklama. Mógł zaoferować trasy parku linowego, wybudować basen – Newark znacząco różniło się klimatem od Mistissini. Tutaj można było bezpiecznie wyjść na zewnątrz, bez obawy odmrożenia sobie czegoś przez niemal dziesięć miesięcy z rzędu.

Ścieżki utwardzone żwirem lub wąskie uliczki asfaltowe miały zamienić się w drogi z prawdziwego zdarzenia. Cal nie chciał psuć nieregularnej kompozycji już postawionych budynków, typu szkoła, kino, czy sklep. Ba! Wręcz było mu to na rękę, bo tworząc kręte trasy, jednocześnie zapewniał Albinosom prywatność. Ale na to wszystko miał przyjść odpowiedni moment. Teraz, wrzucając do przenośnej lodówki kilka butelek wody, myślał już tylko o tym, by dojechać bezpiecznie do Mistissini.

Poprzedniego wieczora, kiedy kładł się wcześniej spać, odwiedził do Liam. Miał dla niego świetne wieści i obojgu spadł kamień z serca. Okazało się, że ruja Connora nareszcie się kończy, więc najpóźniej w niedzielę chłopak wróci do Westmore. Idealnie zgrało się to w czasie z wyjazdem drugiego z Tylorów do rodzinnego miasteczka. Evansowie zobowiązali się dochować tajemnicy śmierci jednego z Przywódców Mistissini do czasu dojechania Liama na miejsce. Chłopak był więcej niż pewien, że Connor chciałby jechać z nim lub odradzałby mu wyjazd, dlatego musiał to przed nim ukryć.

- Pospieszmy się, bo intuicja podpowiada mi, że Connor wręcz skręca się, aby zobaczyć bliźniaki. Nie chcę się  z nim spotkać, dobrze wiesz. – mruknął Liam, siadając na miejscu pasażera. Denerwował się i swój stres zaczął powoli przeistaczać w narzekanie na wszystko.

- Jeżeli będziesz tak komentować, wysadzę cię przy najbliższym przystanku.

Skruszony Liam wcisnął się w siedzenie, upijając łyk wody z małej szklanej butelki. Bał się spotkania ze swoim byłym stadem. Cieszyło go to, że ci, którzy tam pozostali, na pewno musieli podporządkować się woli Wodza lisów, który od początku traktował go obojętnie. To oznaczało, że nie miał ich kto przeciwstawiać przeciwko niemu, a dodatkowo chroniła go adopcja. W razie czego miał przy sobie odpowiedni dokument potwierdzający to, że obecnie posługuje się nazwiskiem Evans. Z drugiej strony, świadomy tego, że ktoś musi go szpiegować, podejrzewał, że wiadomości o przygarnięciu go przez sforę wilków dotarły już do uszu wujka Caleba.

Ciepła dłoń wylądowała na jego lodowatych palcach zaciskających się na szyjce butelki. Podskoczył na ten niespodziewany dotyk, dostrzegając, jak bardzo drżą mu ręce.

Srebrne oczy uważnie śledziły każdy grymas na twarzy Liama, niemo pytając, czy jest gotowy.

- Dziękuję, że chcesz mi pomóc przejść przez to wszystko. – wychylił się po pocałunek. – A tak przy okazji, to nie ma za co. Twoje umiejętności za kierownicą przypisuję sobie w całości.

Caleb mógł tylko westchnąć, przekręcając kluczyk w stacyjce. Czekało ich kilka ładnych godzin podróży.

~ o ~

Jakże niewiele mylił się Liam, twierdząc, że Connor nie usiedzi na miejscu, chcąc jak najszybciej zobaczyć noworodki.

Matt właśnie kończył jeść obiad w salonie, kiedy przed oczami mignął mu znajomy motocykl. Pospiesznie przełknął zupę jarzynową, podchodząc do okna. Nie mylił się. Naprawdę zobaczył Connora i to w nie byle jakim towarzystwie. Za jego plecami siedział Adam, który właśnie zdejmował z głowy zapasowy kask.

 - Ben! Przyjdź tu szybko. – Odłożył talerz do zlewu, kiedy szybkim krokiem zmierzał w stronę drzwi wejściowych. Jednocześnie usłyszał płacz jednej ze swoich pociech i przeklął pod nosem. Zdecydowanie musi nauczyć się mówić ciszej. Zbawienne chwile, kiedy obydwa niemowlaki zasypiały zgodnie, występowały zatrważająco rzadko, a on właśnie zniweczył jedną z takich cudownych szans. Uśmiechnął się przepraszająco do nieco zmęczonego Benjamina trzymającego syna na rękach. Obok w wózku popłakiwała ich córka. Matt czasami miał wrażenie, że ta mała istota ma zdolności echolokacji, bo wyłapywała ultra drobne stuknięcia, obwieszczając to na całe gardło.

Tymczasem drzwi otworzyły się, a do środka wszedł Connor. Nosy Przywódców od razu zaatakowała silna woń, jaka sączyła się z całego ciała chłopaka. Nie sposób było pomylić ją z należącą do kogoś innego rudzielec został oznaczony.

Pierwszy z gratulacjami pospieszył Matt, ostrożnie wymieniając uścisk z młodszym Zmiennym. Hormony nadal w nich buzowały, więc wolał nie ryzykować, obserwując stojącego na uboczu Adama. Mężczyzna odwzajemnił jego spojrzenie.

- Nie martw się. Nawet, gdybym chciał ci coś zrobić, ta mała bestia wycisnęła mnie do cna.

Connor wywinął się z objęć i postukał po czole, patrząc na swojego partnera.

- Odezwał się ten wstrzemięźliwy.

Tak naprawdę obaj byli siebie warci. Ruja Omegi działała na Alfę jak płachta na byka.

Przytyk Connora wyraźnie rozbawił Benjamina, bo mężczyzna nie krył się z głośnym śmiechem, po chwili krzywiąc się na akompaniament w postaci płaczu syna. To jednak nie przeszkodziło mu w podzieleniu się swoją anegdotą.

- Jak miło. Pierwsza kłótnia przedmałżeńska. Wzniósłbym toast, ale jestem odpowiedzialnym tatą.

Jak na zawołanie, zarówno Connor jak i Adam podeszli do niego, bez pytania zabierając po jednym dziecku. Zmienny zająca był nawet gotów przeprowadzić badania, co rusz przepraszając za to, że tak nawalił na finiszu ciąży.

- Choćbym chciał, nie mogłem przyśpieszyć rui. Na szczęście był tu Liam i Caleb, więc nie zostaliście całkiem sami. Mam nadzieję, że mój brat pomaga wam w opiece i odciąża nieco? – zapytał, kołysząc usypiającą powoli Lillian. Czuł się trochę tak, jakby wrócił z nieplanowanych wakacji, a osoba zajmująca się jego domem poprzestawiała wszystko na inne miejsca. – A właśnie… gdzie on jest? Muszę mu podziękować za uratowanie tyłka. – Lekki niepokój spłynął na dno jego serca, gdy zauważył spojrzenia posyłane między Mattem i Benem. Wymowne gesty mówiły mu, że mężczyźni nie chcą mu czegoś powiedzieć, a tak się składało, że miał za sobą ciężki tydzień, więc wizja subtelnych podpytywań była skazana na klęskę. – Gdzie on jest? Co znowu wymyślił?! – Podniósł głos. Mocno zdziwił się, gdy zauważył schodzącego po schodach Kyle’a.

Matt wiedział już, że nie może dłużej kryć Liama. Dochodziła siedemnasta, więc Calebowi powinna zostać jakaś godzina jazdy. Chyba kupili im wystarczająco czasu. Z duszą na ramieniu przekazał swoje pociechy młodemu Zmiennemu, samemu proponując wyjście na taras. Domyślał się, że nie obejdzie się bez krzyków, dlatego chciał oszczędzić dzieciom stresów.

Gdy zasiedli przy stole – jedni zdenerwowani i zaciekawiani oraz drudzy, nie wiedzący jak zacząć, Kyle powoli zamykał za nimi, gaworząc do dzieci.

- No?

Connor zdawał sobie sprawę, że dopiero co wrócił, a już urządzał sceny, ale ostatnimi czasy działania brata zaskakiwały go aż za bardzo. Chciał się dowiedzieć, co znaczą te grobowe miny, więc ciężar rozmowy przeniósł na Bena, skupiając na nim swój wzrok. Oczy pobłyskujące złotem wściekłej bestii nie wróżyły przyjemnej pogawędki.

Starszy Evans nie miał wyboru. Rad nie rad opowiedział o wszystkim, wliczając w to adopcję Liama. Dosyć szybko mu to poszło, dzięki współpracy z zadającym milion pytań Connorem. Odetchnął z ulgą, gdy chłopak szczerze ucieszył się z tego, że jego brat jest teraz członkiem rodziny Alf. Co prawda nieco niepokoił go cichy jak nigdy Adam, ale póki zakres pytań wystrzeliwanych ze strony Connora nie został wyczerpany, odsuwał na bok alarmującą go intuicję. Nie wiedzieć czemu obecność przyjaciela wywołała w nim uczucie zapomnienia o czymś ważnym, jakby umknęła mu istotna kwestia.

Nawet nie spodziewał się, jak bliski był prawdy.

Siedzący spokojnie Adam wewnętrznie wręcz gotował się ze złości. Dlatego, mimo dalszych rozmów, wtrącił się dosyć ostro, zwracając na siebie trzy pary zdziwionych oczu.

- Ben, czy ty jesteś mądry? Świetnie, że zarzuciliście nad Liamem parasol bezpieczeństwa, ale czy choć przez chwilę dotarło do was, na jakie zagrożenie wystawiliście Caleba, pozwalając mu jechać? Jesteście kretynami, obaj! – wrzasnął, wstając z miejsca, by przejść kilka kroków i wrócić, mierzwiąc czarne jak noc włosy. – Teraz, gdy nie żyje zajęczy Przywódca, głównym Wodzem jest wujek Cala. A gdy Sly postawi nogę na ziemi Mistissini, to jak myślicie, co się stanie? – z wściekłością obserwował, jak pozostali mężczyźni powoli zaczynają wszystko rozumieć. – On od nich uciekł. Technicznie rzecz biorąc jest zdrajcą, którego, kurwa, na pewno ukażą. A potem posadzą na tronie, Liama wyrzucając poza bramy, bo nie jest już ich członkiem stada. I tyle widzieliśmy Caleba, wy skończeni idioci!

8 komentarzy:

  1. Hejeczka,
    kochana, kochana ja nie mam nic przeciwko aby było więcej rozdziałów :D a może by tak jak mówiłaś, że jakieś 2-3 to może za każdy dodatkowe pięć więc mamy jeszcze od 10-15 rozdziałów ;)
    ten tekst, że Celeb wyrósł na drapieżnika, ale żeby od razu pastwić się nad zającem był po prostu boski... tak zastanawiam się nad zdrajcą, i tak wpadła mi do głowy myśl że może Kayle, no ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie tego... a tak jak Connor zjawił się u Evansów, to właśnie tak pomyślałam że wrócili z wakacji a Evansowie opiekowali się dzieciakami i domem ;)
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, hejka. xD
      Hahaha, nie, aż tyle nie zdołam napisać. xD I tak, jak na opowiadanie pisane spontanicznie, bez 'zapasów', doszliśmy całkiem daleko. xD
      Dzięki. xD Hahaha, no tak, z Cala to taki drapieżnik. xD Zdrajca nie jest ważną postacią. xD Jego działania trochę mocą w fabule. No cóż... wszystko wyjaśni się najprawdopodobniej w przyszłą niedzielę. xD
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  2. O nie,nie ... Adam nie może mieć racji. Niech ci przez myśl droga autorki to nawet nie przejdzie!a tak na serio to ja mam nadzieję ,że Cal to tego swojego wuja i jego bandę załatwi jednym spojrzeniem i mocą ,która posiada, innej opcji to ja nie widzę. Chociaż z drugiej strony jak Adam przedstawił taką opcję to Ben z Mattem napewno coś wymyśla ,jakas grupę zorganizują do odbicia ich. Jedno wiem napewno, nie zostawia chłopaków w takiej sytuacji. Pozdrawiam i życzę weny.w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejeczka. xD
      Hahaha. xD Moja Kochana, ja bym Cala nie skrzywdziła. xD Ale fakt faktem - wszyscy skupili się na ochronie Liama, a zapomnieli o Calebe. To ich trochę ostudzi i zwróci uwagę na to, że nie tylko Omega może być w potrzebie. A Cal - jak to on... Też mógł powiedzieć o wszystkim. Przecież wie, co go czeka. Ale to cwaniaczek jest. xD Niby lis, a na cztery łapy często spada. ;> xD
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  3. Hejeczka,
    oj kochana, kochana ja to zupełnie nie mam nic przeciwko aby było więcej, dużo więcej rozdziałów :D im więcej tym więcej przyjemności...
    ten tekst o pastwieniu się nad zającem, ale widać że Liam został przyjęty cieplo przez Jo i... (kurcze nie mogę znaleźć teraz tego imienia)
    Connor od razu sprawdza stan maluszków, ale właśnie się i one martwił, w końcu Matt został ojcem ;) wypompowany Adam..., tyko teraz martwię się bo jak Adam tak przedstawił sytuację do naprawdę kiepsko...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie i cieplutko Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! xD
      Rany, byłam pewna, że Ci odpowiadałam! xD
      Chętnie pisałabym te rozdziały jak opętana, ale trzeba chłopakom dać odpocząć. xDD Inni czekają w kolejce. xD
      Jo i Rosalind. Nie przejmuj się, sama wymyslałam "na szybko: takie "ciocine" imię. xD Oni wiedzą, jak wyglądała przeszłość Caleba, dlatego to, że on przyprowadził im kogoś, obrali za coś poważnego. No i mają rację, hahaha. xD
      Adam ma łeb na karku i dobrze wie, że Cal jest świadomy sytuacji, ale ślepo pobiegnie za Liamem. xD W końcu to liski, nadają na tych samych falach. xD
      Dziękuję Ci ślicznie. ;3
      Pozdrawiam serdecznie! xD

      Usuń
  4. Hejeczka,
    no bardzo mnie zaciekawiłaś tym kto jest zdrajcą i powiem, że odetchnęłam że to nie Kayle, och no bo z Celeba to taki cwany drań, a Liama to trzeba chronić ;)
    multum weny i pomysłów życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, hejka. xD
      Niee, nie mogłabym zrobić tego Kyle'owi. Ani jego parterowi. xD Kończę pisać rozdział i mogę tylko tyle zdradzić, że tak, będzie ujawniona tożsamość zdrajcy.
      Liama trzeba bronić, ale też przekręcić jego sytuację tak, by inni go docenili. xD
      Dzięki ślicznie. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń