poniedziałek, 9 sierpnia 2021

26. Wrogowie w miłości

Hejeczka, Kochani moi! xD

Słowo honoru, serio, nie mam pojęcia i nie ponoszę odpowiedzialności za to, co się w tym rozdziale wydarzyło. xDDD Takiej abstrakcji dawno nie uczyniłam. Samo się pisało... i pisało... Rozwlekł mi się ten rozdział. Żeby Wam to zobrazować, powiem tyle - to, co tu jest, miało się mieścić na jednej stronie Worda. Normalny rozdział, jaki piszę, zajmuje ich sześć. Także tego... Nadal potrafię popłynąć z tematem. xD I to niezamierzenie. 

Plus minus - zostały chyba dwa rozdziały (ta, przy moich zdolnościach, to kto wie...). Tak myślę... że się zmieszczę. Ale spokojnie, mam już plan na kolejne opowiadanie - odpoczniemy nieco od Zmiennych, ale świat Omegaverse nie zniknie. No a po tym następnym opowiadaniu wrócimy do Westmore. xD Tak, to się dzieje, wpadłam na nowy pomysł i wyparł on następne plany... Także nic, tylko życzyć mi powodzenia, bo się przyda. xD

Dziękuję wszystkim za komentarze! Jesteście świetne, dziewczyny! Każda rada, każdy pomysł i analiza sytuacji to miód na moje serce. ;3

Nie przedłużając, zapraszam na dwudziesty szósty rozdział "Wrogów w miłości". Przepraszam za błędy i pozdrawiam Was serdecznie!

-----------------------------------------------------------------------------------------

 

Jasny korytarz miejskiego szpitala dawno nie był tak oblegany. Oddział, na który przyjęto Matta, był specjalnie wydzieloną strefą dla Zmiennych. Zbyt często zdarzało się, że dzieci rodziły się z dodatkowymi atrybutami, dlatego nie chciano ryzykować. Wybudowany segment nie był przeznaczony dla zwykłych ludzi, więc kto miał się tam dostać, wiedział, jakiego hasła użyć.

W przypadku Evansów wystarczyła dobra znajomość z Harper. W momencie, gdy Caleb wjechał na podjazd, wysoki sanitariusz wybiegł ze szpitala z wózkiem i pomógł sprawnie umieścić na nim Matta. Teraz, gdy cała trójka siedziała w oczekiwaniu na wiadomości, wspólnie doszli do wniosku, że pracownik medyczny dobrze wiedział, co robi, aby ugasić nadmierne emocje mężczyzn. Krótkimi poleceniami nakazał Calebowi przeparkować samochód, a Liamowi przynieść potrzebne rzeczy na recepcję. Z kolei kiedy ustalił, że Ben jest przyszłym tatą, pokierował go do rejestracji, aby tam wypełnić ostatnie dokumenty. W ten sposób nabuzowane trio zostało rozdzielone, a więc ich nerwy rozpierzchły się jak wygasające tornado.

Dopiero gdy zebrali się ponownie, koczując pod drzwiami, za którymi Matt wydawał pojedyncze okrzyki i przekleństwa, mogli znów oddać się fali przeżywania wszystkiego na nowo. Najspokojniejszy z nich był Zmienny lisa. Koncentracja, z jaką prowadził samochód, pomogła mu przywieźć wszystkich bezpiecznie na miejsce. Z lekkim rozbawieniem obserwował Bena krzątającego się w tę i z powrotem. Rozumiał go, sam też się martwił, ale to nie sytuacja go bawiła a poczynania mężczyzny, który pojękiwał w taki sposób, jakby chciał pomóc małżonkowi w przyjściu na świat ich dzieci.

- Przyj, Ben, przyj. – Szeroki, kpiący uśmieszek nie zszedł mu z twarzy nawet w zderzeniu z ciskającym gromami wzrokiem Alfy. Już otwierał usta, aby skomentować coś jeszcze, gdy na jego dłoni zacisnęły się długie, jasne palce Liama. Spojrzał na niego z góry, wcześniej ustępując jedynego wolnego krzesła. I to wystarczyło. Automatycznie jego aura ociepliła się, gdy ogromne, zielone oczy, pełne obaw i strachu, pytały go niemo, czy wszystko będzie dobrze. Oddał uścisk, gładząc kciukiem wierzch dłoni partnera.

~ o ~

Następny dzień

Liam nieśmiało zapukał w białe, drewniane drzwi. Wczoraj dopiero przed północą mógł odetchnąć z ulgą, gdy Harper wyszła do nich uśmiechnięta, ale spocona jak po maratonie. Dzieci były zdrowe, głośne i miały małe, urocze wilcze uszy. Wszystko trwałoby o wiele krócej, ale zmęczony porodem Matt stracił przytomność. Zespół medyczny musiał szybko interweniować. Gdy Ben się o tym dowiedział, kategorycznie odmówił powrotu do domu, więc Harper przenocowała go w swoim gabinecie. Z Liamem też trzeba było walczyć, ale ostatecznie uległ namowom Caleba. Zmienny lisa odciągnął jego uwagę koniecznością ogarnięcia domowych porządków, a potem pluł sobie w brodę, do trzeciej nad ranem wycinając wydrukowane obrazki przedstawiające zielono-pomarańczowe i różowo-niebieskie baloniki, słoniki, serduszka i inne dziecięce atrybuty. Najgorsze były litery z napisem „Gratulacje dla wspaniałej rodzinki” oraz „Witajcie w domu”. 

Nie mógł odmówić sobie narzekania na to, że takie rzeczy można kupić. Dał sobie spokój dopiero wtedy, gdy Liam trzasnął nożyczkami o stół i wyszedł z pokoju, wściekły jak osa. Nie zamierzał go przepraszać, ba, nawet nie czuł się winny! Nic sobie nie robił z cichego partnera, który nawet nie patrzył w jego kierunku, gdy jechali razem do szpitala. Wcale go to nie obchodziło. W ogóle! A to, że zrobił niespodziewany postój i kupił mnóstwo balonów oraz parkę pluszowych wilczków, do niczego nie nawiązywało. To był jego kaprys. Tak, właśnie. Chwilowa zachcianka. Nie rozumiał zupełnie, czemu Liam zagryzał mocno wargi, wbijając paznokcie w rękę, jakby miał zaraz wybuchnąć śmiechem. Czyżby zrobił coś zabawnego?

Nie, nigdy się nie przyzna, że chciał udobruchać chłopaka. Z pakunkami pod pachami wyminął go, gdy weszli do sali, w której na łóżku leżał Matt. Cal skinął głową w kierunku Bena, podając mu misie i balony, całując w policzek Matthew.

- Gratulacje. – mrugnął do niego, zerkając na dwie różowe, jasnowłose główki leżące na jego klatce piersiowej. Widział czyste szczęście wymalowane na twarzy wyraźnie zmęczonego mężczyzny i naprawdę cieszył się razem z nim. Na własne oczy mógł zobaczyć, ile wyrzeczeń i trudu kosztowało Alfę donoszenie ciąży i w ukryciu trzymał za niego kciuki. Teraz, odsuwając się na bok, by zrobić miejsce dla Liama, schylił się do torby, którą wcześniej odłożył. Wyjął z niej dwa granatowe kubki termiczne i podał obydwu Evansom, rozsiadając się na krześle. Odwrócił wzrok, zakładając nonszalancko nogę na kolano, kiedy Ben spojrzał na niego z wysoko uniesioną brwią. Postawa Caleba wyrażała dokładnie to, co teraz myślał - Nie. Zamierzam. Się. Tłumaczyć. Dopiero jęk radości zdołał go skłonić do zerknięcia na najstarszego Alfę. Ciche chichoty pozostałej dwójki puścił mimo uszu.

- Kawa, najprawdziwsza kawa! Nie to coś z automatu!

W kubku Matta znajdowała się jego ulubiona herbata owocowa, bez której nie potrafił funkcjonować i zawsze zaczynał od niej dzień, zabijając niezbyt smaczny posmak lekarstwa. Aby się jej napić, musiał na chwilę oddać swoje pociechy. Dziewczynka szybko znalazła się w dużych ramionach swojego taty, z kolei chłopca ostrożnie zabrał Liam, niemal nie oddychając, gdy dziecko zakwiliło. Caleb przechył lekko głowę, patrząc na Matta.

- Jak je nazwiecie?

- Ona – blondyn wskazał na zawiniątko przytulane przez Benjamina – będzie nosiła imiona naszych babć, czyli Lillian Samantha, a ten mały urwis – spojrzał ciepło na syna, po czym wbił wzrok w Caleba, jakby oczekiwał jego reakcji – po dziadku Bena zostanie Theodorem, a na jego drugie zdecydowaliśmy się na Drake’a.

Przez ułamek sekundy Cal nie zorientował się, co miało znaczyć spojrzenie Matta. Gdy wreszcie przebłysk zrozumienia wypełnił jego myśli, galopujące serce nieomal wyskoczyło mu gardłem. Drake… To było imię jego taty. Chyba nigdy nie doświadczył uczucia tak silnego wzruszenia, które odebrało mu mowę. Pospiesznie uścisnął nasadę nosa, powstrzymując kręcące się w kącikach oczy łzy, po czym spojrzał z udawaną złością na świeżo upieczonych rodziców. Sądząc po uśmieszku Bena, to był jego pomysł. Był ciekaw, czy ma mu się jakoś zrewanżować, ale nie dane mu było o to zapytać. Mały Theo rozpłakał się głośno, kręcąc niespokojnie w beciku.

- Nic mu nie zrobiłem! Co się stało? – Liam sam był bliski płaczu, kołysząc w ramionach dziecko.

Caleb wstał i podszedł do niego. Wystarczyło szybkie spojrzenie, by wiedział, co może być nie tak.

- Źle go trzymasz. – wyjął malca z uścisku partnera, układając dziecko na lewym przedramieniu. Prawą dłonią asekurował główkę, co jakiś czas głaszcząc czerwone policzki chłopca. – Widzisz? – uniósł głowę, a jego srebrne oczy podchwyciły wzrok Liama. Ciepłe, złote iskierki błyszczące w zielonych tęczówkach zdawały się wypełniać całą przestrzeń. I w tym momencie Theodore przestał płakać, jakby uspokojony przyjemną aurą wydzielaną przez Caleba. Mężczyzna na powrót skupił się na malcu, w samą porę, aby zobaczyć, jak niemowlak zaciska drobną piąstkę na jego palcu. Ciepły uśmiech rozjaśnił twarze obydwu.

Patrzący na tę przemianę Liam wciągnął głośno powietrze, uchylając usta w zachwycie. W momencie podjął decyzję i odwrócił się w stronę Matta, aby mu ją przekazać. Szare oczy mężczyzny powstrzymały go jednak. Zobaczył w nich odpowiedź na swój pomysł i z cichym dziękuję skinął mu głową.

Tymczasem Benjamin chrząknął, poprawiając w ramionach córkę.

- Długo dyskutowaliśmy z Mattem, nie przespaliśmy co najmniej kilka nocy – podkreślił, ignorując powątpiewające spojrzenie męża – i ostatecznie, po długiej rozmowie, doszliśmy do wniosku, kim będą rodzice chrzestni naszych dzieci. Początkowo Liam był jedynym kandydatem do obydwu urwisów, ale, no cóż, Matt się uparł…

- Ben, nie pieprz głupot. – Choć początkowo blondyn nawet był rozbawiony przemową mężczyzny, z każdym kolejnym jego słowem miał ochotę wstać i mu przyłożyć. Gdyby nie pobolewające go szycie na podbrzuszu, pewnie by to zrobił. – Chcemy, aby Liam i Harper byli chrzestnymi dla Lilli, a dla Theo, abyś to był ty, Cal, oraz siostra tego głupka – wskazał na męża. – Zgadzacie się?

Tylor nawet nie musiał odpowiadać. W końcu sam chciał zaproponować oddanie swojego przywileju na rzecz Zmiennego lisa. Tymczasem Cal wolał nie ufać swojej krtani. Zamiast tego skinął głową, przekazując dziecko w ramiona Matta, który zdążył wypić swoją herbatę. W następnej chwili Sly tulił do siebie Liama, opierając na jego głowie swoją brodę. Z niedowierzaniem uświadamiał sobie, że jego okrojone grono rodzinne właśnie się powiększyło.

~ o ~

Kilka dni później

Stan zdrowia Matta poprawiał się z każdą godziną. Nie było sensu przetrzymywać go w szpitalu dłużej, niż to konieczne, więc już po trzech dniach od porodu przekraczał próg domu. Od razu rzuciły mu się w oczy liczne girlandy, balony wypełnione helem i przyjemny zapach roznoszący się dookoła.

To Ben przywiózł go z powrotem, poprzedniego dnia zabierając się z Calem. Chciał przygotować dom na przyjazd męża i dzieci, ale tak naprawdę nie miał nic do roboty. Liam posprzątał wszystko na błysk, a Zmienny Lisa popisał się umiejętnościami kulinarnymi. Teraz właśnie przenosił kolorowy tort z kuchni do salonu, uważając, by go nie upuścić. 

Benjamin postawił wszystkie torby i spojrzał wymownie na Matthew, wzruszając ramionami. Nie spodziewał się, że ten – nie tylko jego zdaniem – arogancki dupek jest zdolny do takich poświęceń czy zachowań, a tu proszę, niespodzianka.

Wszystko zdawało się wreszcie iść ku dobremu. Zgrabnie przygotowana impreza rozkręciła się na dobre, przy wtórze płaczu lub śmiechu dzieci – w zależności od radości z nakarmienia lub niewygody w pieluszce. Nic nie zapowiadało, że ta przyjemna atmosfera może się zmienić. Liam też tego nie podejrzewał. Nawet nieznajomy numer wyświetlony na telefonie, jako połączenie przychodzące, nie rozbudził w nim niepokoju. Dlatego tym bardziej odczuł powagę sytuacji, osuwając się na kanapę, gdy nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Na reakcję Caleba nie trzeba było czekać. Mężczyzna z niepokojem podtrzymywał go w pasie, przyglądając się blademu jak ściana partnerowi. Co takiego musiało się stać, aby doprowadzić Liama do takiego stanu?

- Kto to był? – zapytał Ben, gotowy do ataku. Był w stanie takiej dyspozycyjności, że gdyby ktoś teraz wyskoczył z szafy, znokautowałby go jednym ciosem.

Rozbiegane źrenice bruneta skupiły się na Calebie.

- Mój ojciec zmarł.

Nie trzeba było niczego więcej dodawać. Siarczyste przekleństwo wypływające z ust Matta mówiło wiele.

- Skąd oni mieli twój numer?

Liam pokręcił głową, nie mając pojęcia, tak samo jak oni. Teraz liczyła się inna ważna kwestia. Główna zasada Zmiennych, nawet tych na wygnaniu, mówiła, że każdy potomek ma bez mrugnięcia okiem wrócić do swego rodzinnego miejsca zamieszkania, aby bezzwłocznie pożegnać się ze zmarłym krewnym. Niezależnie od zażyłości, czy powodów rozstania.

Niestety, w przypadku Liama mogło się to źle skończyć. Niezrównoważony wujek Caleba wciąż wyznawał swoje stare zasady dotyczące Omeg. Jeśli młody Tylor, nie mówiąc o Connorze, wróci do Mistissini… nie ma szans, że zostanie wypuszczony. Dostał zaledwie dwa dni na pojawienie się w miasteczku. W przeciwnym razie zostanie odnaleziony i siłą zaciągnięty do docelowego miejsca – a już sam fakt wycieku jego numeru nie wróżył zbyt dobrze. Najwyraźniej był obserwowany.

- Mamy kreta. – Matt tylko potwierdził obawy Zmiennego zająca, uśmiechając się do niego dla dodania otuchy. – Nie zostawimy tego w ten sposób, nie martw się. – Samym dobrym słowem raczej niewiele mógł zrobić. Już jakiś czas temu zastanawiał się, w jaki sposób mógłby pomóc, gdyby ktoś z Braci Liama wpadł na jego trop. Najbardziej uczepiła się go jedna myśl, ale wolał wraz z Benem poszukać mniej inwazyjnych. Nie był przekonany, czy chłopak się na nią zgodzi, więc chciał przezornie mieć jakiś plan awaryjny. Koniec końców nie wymyślił niczego mądrzejszego. Zachęcany przez męża, potarł czoło, decydując się podjąć rękawice. – Liam… Tak zupełnie szczerze, spodziewaliśmy się, że może do tego dojść. Teraz, za rok, dziesięć lat… Do tego czasu może już sparowałbyś się z… kimś – dokończył kulawo, posyłając Calebowi przepraszający uśmiech. – Gdyby to był Cal, to i tak wasze Rodziny uważałyby was za swoich i mogliby nawet uwięzić.

- Są do tego zdolni. – prychnął Liam, chowając twarz w dłoniach. Nie widział żadnego punktu zaczepienia, zielonego poblasku nadziei. Nic!

- Dlatego… bardzo cię przepraszamy, ale bez twojej wiedzy razem z Benem złożyliśmy dokumenty wnioskujące o adopcję.

Zmienny zająca zamarł na kilka sekund, po czym gwałtownie uniósł głowę. Czy on się przesłyszał?

- Słucham? – zdezorientowany spojrzał na śmiejącego się w głos Caleba, który opadł plecami na oparcie kanapy. Czy tylko on nie rozumiał całej sytuacji?

- Jeżeli formalnie będziesz naszym synem, mogą ci co najwyżej nagwizdać. Będziesz nasz, więc włos ci nie może spaść z głowy. Potrzebujemy tylko twojego podpisu. No i jeszcze jedno – tym razem Matthew zwrócił się do uspokojonego już nieco Zmiennego lisa. – To wszystko wiąże się ze zmianą nazwiska i nie wiem, czy Calebowi to odpowiada.

Żaden Alfa nie będzie piał z zachwytu, jeśli ktoś inny wtrąci się w jego związek z Omegą. A już zwłaszcza w przypadku partnerów więzi. Zawsze nazwisko panieńskie lub kawalerskie przekształcało się tylko jeden jedyny raz – w efekcie ceremonii ślubu. Ewentualne inne przypadki dotyczyły dzieci, ale w tej obecnej sytuacji głównym zainteresowanym był dorosły chłopak.

Chłopak, nad którym wisiała groźba utraty wolności przez… nawet nie jego stado! Teraz należało ono do lisów, w co nie wątpił, gdy jeden z Wodzów zmarł. Przez to wszystko zupełnie nie poświęcił myśli właśnie temu. Śmierci ojca. Jak do tego doszło? Z jego krótkiej rozmowy z Betą stada zdołał się dowiedzieć, że Przywódca chorował już od dawna, ale dopiero od około kilku miesięcy ujawniły się jego dolegliwości. Nawet nie wiedział, że coś w nim siedzi, coś mu dolega. Żył z tykającą bombą, która nagle się aktywowała. A podobno złego diabli nie biorą.

Nie, nie powinien tak myśleć. Przynajmniej przez jakiś czas. Przeżywanie żałoby to jedno, zmartwienie o wyjazd to drugie, wspaniały dar od Evansów to trzecie, ale co na to Caleb?

- Nie wpadłbym na lepszy plan. Jeżeli to pozwoli ocalić Liama, nie mam przeciwwskazań. To mała cena za jego wolność.

Liam uścisnął go mocno, a następnie uklęknął przed Mattem i Benjaminem, kładąc dłonie na ich kolanach. Jak miał im przekazać swoją wdzięczność? Powoli każdy skutek ich decyzji zaczynał do niego docierać.

- Będę waszym synem! Naprawdę nie mielibyście nic przeciwko?

Obydwaj mężczyźni pokręcili przecząco głowami. Matt nawet pogłaskał Liama po głowie w taki sam sposób, w jaki chwilę temu tulił najmłodszą pociechę w swoich ramionach.

- Będziesz naszą Rodziną, synem, w równej mierze następcą i… bratem, Liam. Piszesz się na taką odpowiedzialność?

Czy się pisał? Na Fenrira, był gotów naciąć palec i podpisać się własną krwią! Ci dwaj wspaniali mężczyźni już dawno zawładnęli jego zajęczym sercem. Dziesięć lat temu ofiarowali mu nadzieję. Później ocalili życie, zaopiekowali się i dali dach na głową. A teraz chcieli uczynić członkiem wilczej społeczności. Nareszcie ktoś go chciał! Poskromił nieco swój entuzjazm, uważając na dzieci, kiedy w kleszczowym uścisku obejmował obydwie Alfy.

Siąkając nieco, zapytał niby dla żartu:

- A mogę mówić do was mamo i tato?

Benjamin nie dał się nabrać na lekki ton, w jakim padły te słowa. Już raz czy dwa Liam niechcący nazwał go tatą, a potem przepraszał z czerwonymi od zawstydzenia uszami. Nawet dorosły potrzebuje kogoś, by zwracać się do niego w ten specjalny sposób. A już zwłaszcza porzucony, niechciany młody Zmienny.

- Tylko jeżeli przejmiesz moje kolejki na wymianę pieluch na świeże.

Brunet rozpłakał się na dobre, czując kamień spadający z hukiem z jego serca.

~ o ~

Na dzień przed wyjazdem do Mistissini, Caleb poprosił Liama, aby towarzyszył mu podczas rozmowy z obecnym Wodzem Newark. Lada dzień Connor miał zakończyć swoją ruję, więc początkowe obawy o Matta, który nie miałby zbyt wielu pomocników do opieki na dziećmi, ulotniły się bezpowrotnie.

Była jeszcze kwestia pojawienia się Connora na pogrzebie ojca, ale zważywszy na okoliczności, Liam uznał, że powie prawdę. No, naciąganą. Miał nadzieję, że jego Bracia nie wiedzą o tym, że chłopak jest Omegą. W razie czego postanowił sobie, że wybada teren, a w razie czego powie, że jego brat jest w trakcie Alfiej rui i wolał go nie narażać. Grunt, że on, wieczne zero Tylorów, stanie przed nimi wszystkimi z wysoko uniesioną głową. Wszelkie papiery adopcyjne zostały już poprawnie zaakceptowane – plusy wykorzystania władzy przez Evansów, jako głównych Alf.

Znów wszystko szło ku dobremu.

- Cal… Pojedziesz ze mną?

Białowłosy oderwał na chwilę wzrok od drogi, spoglądając szybko na Liama.

- Jeżeli tego chcesz.

Chłopak przytaknął, poprawiając uciskający go pas bezpieczeństwa.

- Sam nie dam rady, a może uda nam się jeszcze przekonać kogoś do ucieczki? Tylko musimy być ostrożni, bo nie wiadomo, komu ufać. – Drobny niepokój wkradł się do jego serca, jakby wyczuwał go od Caleba. Zmieszanie, niepewność. Co to mogło znaczyć? – Powiedz mi, jeżeli wolisz zostać.

Właśnie dojeżdżali pod dużą bramę zaokrągloną na górze. Otwarta na oścież, wręcz kusiła. Znak stojący nieopodal głosił, że mieszkańcy witają ciepło każdego pielgrzyma zapuszczającego się w doliny Newark.

Caleb zatrzymał na chwilę samochód, aby odwrócić się w stronę partnera. Ujął w dłonie jego twarz i pocałował go lekko, posyłając swój firmowy uśmiech pod tytułem „Nie wypuszczę cię z rąk nawet na dziesięć minut”.

- Chętnie wygarnę wujkowi jego zachowanie i poproszę o szczegóły dotyczące mojej siostrzenicy. A potem zostawimy za sobą to chore miejsce.

Liam jeszcze dłuższą chwilę wpatrywał się wprost w srebrne oczy Sly’a, próbując odczytać w nich choć krztę zawahania. W końcu odetchnął, układając usta w kpiącym uśmiechu.

- Poprosisz? Ty? Prędzej jezioro Willoughby zamarznie latem.

Brwi Caleba uniosły się do góry w geście niedowierzania. Jak Tylor mógł podważyć jego dobre intencje? Wkrótce sam nie wytrzymał i cicho zaśmiał się do wtóru z chłopakiem, przekraczając granicę nowego miasteczka. Sam był ciekawy, co go tam czeka.

6 komentarzy:

  1. Hej. Rozdział rewelacja. Od czego by tu zacząć hmm. Są nasze bliźniaki !!!! Hura! Oni szczęśliwi ja szczęśliwa,a co najważniejsze wszyscy są razem. Tyle w tym rozdziale radosnych wieści nawet nie wiesz ja ją CIEBIE uwielbiam. Caleb został uhonorowany przez nasze Alfy będzie ojcem i do tego chłopiec ma imię po jego ojcu i jak tu nie uwielbiać Matta i Bena. Na miejscu Cala to ja bym tam płakała jak małe dziecko ,tyle radości od tak naprawdę obcych ludzi. Muszę się przyznać ,że śmierć ojca Liama mnie ucieszyła i to bardzo. Mam nadzieję,że nie pomyślisz o mnie jak o jakiejś wariatce ;) ale należało się dziadowi za to co robił. I zaś moje kochane najwspanialsze alfy zadziałały i dały szczęście następnej duszyczce, a Liam zasłużył na to. Teraz dopiero będą tworzyć piękna rodzinę . Normalnie aż się nie mogę doczekać nowego rozdziału. Mam nadzieję,że Cal pokaże wujowi gdzie jego miejsce i uda im się odnaleźć siostrzenicę. Pozdrawiam i życzę dużo weny.w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! XD
      Haha, dzięki. XD Tak, Dzieciaczki już są - obyło się bez problemów. Teraz chłopaki będą niewyspani. XD
      Tak podejrzewałam, że ucieszy Cię wiadomość o ojcu Liama. XD W sumie podsunęłaś mi pomysł, jak sprowadzić chłopaków do Mistissini, bo początkowo miało to wyglądać inaczej - chodziłoby o porwanie siostrzenicy Caleba. XD Także... Ukłony w Twoją stronę. XD
      Prawda? Ben i Matt to nieźli stratedzy. I prawdziwi Przywódcy. Cal jest im bardzo wdzięczny, choć, jak to on, nie okaże tego po sobie. Taka natura, takie wychowanie. No i jest Alfą... Nie rozpłacze się tak łatwo. XD
      Hahahah, spokojnie, nie przejmuj się. XD Tu się jeszcze trochę wydarzy. XD Poza tym ojciec Liama napsuł im krwi i bardzo zranił. Trudno go choć odrobinę lubić.
      Siostrzenica już się odnalazła. XDD Chyba w poprzednim rozdziale była wzmianka, że dziewczynka jest wychowywana przez osobę, która też uciekła z Mistissini. XD Taka krótka wzmianka.
      Co do Cala i jego wuja...
      Oj, zbyt kolorowo to nie będzie. Sama nie mogę się doczekać, aż napiszę ten rozdział. XD Mogę Ci zagwarantować, że nie zabraknie emocji i zwrotów akcji... A wiele będzie leżało w rękach Liama. ;> Taka tajemniczość to fajna sprawa. XD
      Dziękuję ślicznie. ;3
      Pozdrawiam serdecznie
      XD

      Usuń
  2. Hejeczka,
    malutkie opóźnienie, ale jestem...
    to, to było fantastyczne... Caleb także się martwił, choć tego nie okazywał, kto jest zdrajcą? wśród wilków, lisów czy zajęcy się ukrywa... Evansowie mnie zaskoczyli, ale to pokazało, że o Liama się troszczą i chcą wszystkiego najlepszego i aby był bezpieczny... ale właśnie wystarczyło słowo "adopcja" i Caleb od razu wiedział co to oznacza, że stado nie będzie mogło zatrzymać Liama, ale i pokazało że Liamowi nic nie było uświadamiane... o tak cały Caleb on miał tylko zachciankę...
    gdzieś tam widziałam "przepakować samochód" zamiast "przeparkować samochód"
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejeczka! xD
      Dzięki. xD Cal prędzej odgryzie sobie język, niż coś powie. xD Ale i on się zmienia. Szykuję mały splot wydarzeń i mam nadzieję, że więź z Liamem nieco zaskoczy. xD
      Hahaha, daleko się szuka, a zdrajca tak blisko... xD
      Dokładnie - Liam nie był zaznajamiany z prawami i pewnie istniało wiele sposobów, by jakoś zabezpieczył swoją pozycję, no ale nikt nie był spory, by mu pomóc. A Cal z kolei to inna bajka. Od razu połączył fakty i był mocno rozbawiony tym, jak prostej rzeczy trzeba było użyć, by Liam był nietykalny. xD
      Hahaha, czytałam Twój komentarz w pracy... Uwierz mi, gdy przeczytałam o "przepakowaniu samochodu" piłam herbatę... i prawie znalazła się ona na garniturach. xDD To mi zrobiło dzień, naprawdę. xD Dzięki, już poprawiam. xDD
      Pozdrawiam serdecznie. xD

      Usuń
  3. Hejeczka,
    uff... jeszcze zdążyłam, ale się bałam, że jednak nie dam rady skomentować...
    a rozdział fantastyczny...
    już są maluszki, jak cudownie Caleb także się martwił, choć tego nie okazywał, szkoda, że Ben nie chodził po korytarzu jak to jest przedstawiane, czyli wydeptywanie korytarza i fajka za fajka ;) ale to, że łączył się z Mattem było też boskie.. ale kto jest zdrajcą? wśród wilków, lisów czy zajęcy się ukrywa... a może jedna z grup została złapała i wygadał się ktoś stamtąd, Evansowie mnie zaskoczyli, ale to pokazało, że o Liama się bardzo troszczą i chcą wszystkiego co najlepsze dla niego i oby był bezpieczny... właśnie wystarczyło słowo "adopcja" i Caleb to od razu wiedział co to oznacza, że stado nie będzie mogło zatrzymać Liama, cały Caleb... miał zachciankę... a nie to, że chciał udobruchać Liama ;) zrozumiał, że zyskał rodzine... a co u Connora i Adama?
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejo, hejo! xD
      Hahaha, spokojnie, ja to pewnie znowu dodam rozdział z opóźnieniem. xD
      Dzięki. xD
      Ben by prędzej dostał się na oddział z zadymionymi płucami niż w spokoju wypalił papieros. xD Sfokusawał się wilczek na swoich młodych i w życiu nie tknie czegoś, co mogłoby je skrzywdzić.
      Zdrajca jest blisko... To stanie się oczywiste, gdy wyjdzie na jaw. Ale spokojnie, nie będzie przykrych zaskoczeń. xD
      Cal, to Cal. xD Ma wiele praw w jednym palcu. Oj, i jak to dobrze zostanie pokazane w przyszłości... To znaczy... postaram się, aby tak było. ^^"
      Connor i Adam... pojawią się... chyba. Nie, inaczej - Adam jest mi koniecznie potrzebny. Także on będzie. xD
      Dzięki. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. xD

      Usuń