poniedziałek, 2 sierpnia 2021

25. Wrogowie w miłości

Hejka Słońca moje! xD

Dziękuję Wam wszystkim za komentarze! Urlop przyjemny był, słoneczny - całe szczęście, że w poniedziałek też jeszcze odpoczywam... Nie dałabym rady zwlec się tak zaraz po niedzieli. xD Plany pisania poszły się paść - remonty, pomoc rodzicom i ogólne domowe obowiązki zajęły mi czas na maksa.

Jest czasami taki rozdział, że się Wam wlecze i wlecze... No nie miałam na niego za bardzo pomysłu, ale jednak udało mi się dobrnąć do znaczącego momentu. ;3 Mam nadzieję, że się Wam spodoba. xD

Zapraszam na dwudziesty piąty rozdział "Wrogów w miłości". Przepraszam za błędy i pozdrawiam Was serdecznie!

-----------------------------------------------------------------------------------------

 

Po wyjeździe Liama, Adam odetchnął głęboko, siadając ciężko na ławce w ganku. Uwielbiał to zaciszne miejsce. Jednocześnie był w domu, a jednak mógł całym sobą odczuwać otaczające go zapachy i cuda natury.

Walczył z chęcią zapalenia kolejnego papierosa w tym dniu. Należał mu się bez dwóch zdań, ale podświadomość wysyłała mu ostrzeżenie, że jego partner mógłby być temu przeciwny. O ile nad ranem odreagowanie poprzedniego dnia było jak najbardziej na miejscu, tak teraz… złe nawyki Adama znów wychodziły na wierzch. Aż pokręcił głową, gdy dotarło do niego, jak szybko był w stanie zrezygnować z wieloletniego nałogu na rzecz zadowolonego uśmieszku Connora. Te dwa przeklęte dołeczki w policzkach – to była ich wina!

Ścisnął mocniej paczkę, chcąc ją wyrzucić, ale ostatecznie schował lekko pogniecione opakowanie do wewnętrznej kieszeni jeansowej kurtki. Wyciągnął znajdujący się w niej telefon i odblokował go. Chwilę mu zajęło odnalezienie odpowiedniego kontaktu. Po trzecim sygnale usłyszał głos swojego Bety. Już wczoraj dowiedział się, że napastnik braci odzyskał przytomność. Trudno było wydobyć od niego pozwolenie na pobranie krwi, ale delikatna sugestia słowna zdziałała cudna – z trudem hamował cisnący mu się na usta uśmiech, gdy przed oczami stanął mu jego Beta, wzrostem przewyższającym niektórych Zmiennych niedźwiedzia z sąsiedztwa. Poza tym w parku było wiele kamer, więc nawet, gdyby mężczyzna wypierał się zażycia środków tłumiących szał na Omegi, jawna napaść nie uszłaby mu płazem.

Krótka rozmowa rozbudziła go zupełnie. Wszystko było pod kontrolą, a tymczasowy areszt miał wkrótce zostać wzbogacony przesłuchaniem świadków i rozpoczęciem procesu. Nie zazdrościł Liamowi i nieco obawiał się konfrontacji, ale gdy tylko pomyślał o tym, że Caleb nie przepuści okazji zastraszenia napastnika swoją aurą, od razu znikało napięcie i stres. Nie zamierzał odmawiać przyjazdu lisiemu kuzynowi. Cieszyło go to, że chłopak nie działał pochopnie, chcąc wymierzyć sprawiedliwość po swojemu – mógłby się założyć, że Benjamin maczał w tym palce. Co nie oznaczało, że Cal musiał się posłuchać. A jednak to zrobił.

Życzył mu jak najlepiej, a z Liamem u boku wróżył mu spory sukces. Nie żartował, kiedy zwierzył się Omedze ze swoich uczuć. Chłopak mu zaimponował. Od razu poczuł z nim więź. Podobnie miał z Connorem. Cóż, bracia mieli w sobie to coś, co ewidentnie uderzało w jego struny. Mimo wszystko rudzielec wygrywał w przedbiegach. Dlatego nie chciał go wykorzystać. Zwłaszcza obecnie, gdy chłopak przechodził swoją pierwszą ruję po odzyskaniu statusu Omegi. Nawet nie był w stanie wyobrazić sobie, jak bardzo musiała być uśpiona osobowość chłopaka, teraz wybudzona, eksplodując pożądaniem.

Z sercem ociężałym od wątpliwości opuścił zajmowane przez siebie miejsce, wchodząc do domu. I tak nie ucieknie od odpowiedzialności. Musi zmierzyć się z Connorem za dnia. O ile w nocy chłopak przeszedł wszystko łagodnie, o tyle nad ranem Adam gotów był popędzić do niego i zakneblować mu usta. Bynajmniej nie dlatego, że głośne jęki peszyły Liama i przeszkadzały w rozmowie. Oj nie, Harris rzuciłby się na niego, pragnąc wyrwać z gardła rudzielca o wiele głębsze westchnienia. A teraz sam pchał się w paszczę lwa.

Gdy kwadrans temu rozmawiał ze swoim Betą, poprosił go o zastępstwo przez najbliższy tydzień. Wolał nie ryzykować, a dobrze wiedział, jak może skończyć się bliskie spotkanie z umęczonym gorączką Omegą. Fuzja partnerstwa zwiąże ich i nie pozwoli Adamowi opuścić kochanka w potrzebie. Musiał się do tego przygotować. Szafka w sypialni kryła najważniejsze i niezbędne przedmioty. Zakupione jakiś czas temu i ułożone na wierzchu, szybko znalazły się w dłoniach Adama. Wątpił, by żel był potrzebny, zważywszy na naturalną wilgoć Omeg, które wręcz ociekały podczas rui, dając swój własny poślizg. Miał nadzieję, że chociaż paczka prezerwatyw i czarna, zamszowa obroża znajdą swoje zastosowania. Dopiero teraz dotarło do niego, że nawalił z tym zabezpieczeniem. Nie ma szans, aby to wystarczyło… Jednak klucz był już przekręcony, a zapach wydobywający się spomiędzy lekko uchylonych drzwi działał jak magnes. Prędzej oderwie sobie przyrodzenie, niż odejdzie, aby dokupić cokolwiek. Bez ryzyka nie ma zabawy. Jeżeli Connor, w przypływie świadomości, każe mu się wynosić, oszaleje, albo złamie sobie nos, aby przestać czuć jego zapach i móc uciec.

Niepokojąca cisza wzbudziła w Adamie silny niepokój. Przyjemna woń przenikająca każdą cząstkę pokoju nie odebrała mu zmysłów tylko dlatego, że wciąż bardziej kierował się dobrem Connora niż tym, co miał między nogami. Ostrożnie podszedł do łóżka, marszcząc brwi na dziwny, nieregularny kształt przykryty cienkim pledem. Ledwie zauważył rozrzucone na podłodze ubrania Zmiennego. Z mocno bijącym sercem wyciągnął dłoń i złapał brzeg okrycia, ściągając je na bok. W tym samym momencie jego oczy przybrały czysty, złoty kolor. Przygryzł wargę do krwi, ostatkiem woli powstrzymując się przed wzięciem Connora bez żadnej rozmowy. Chłopak leżał na łóżku, z klatką piersiową na posłaniu, a z biodrami uniesionymi w górze. Długie, szczupłe palce lewej ręki zanurzały się w nim, wyrywając pojedyncze, ciche jęknięcia, które przybrały na sile, gdy tłumiący dźwięk materiał został odsunięty. Rozluźniana dziurka otwierała się zachęcająco, gotowa na przyjęcie Adama. Wolna dłoń Zmiennego zająca wplątała się w przydługie już, rude włosy, zaciskając na nich pięść.

- Jasna cholera, Connor – Alfa złapał się za brzuch, jakby ktoś go w niego kopnął. W rzeczywistości napięte mięśnie były efektem ściskającego jego pachwiny pożądania. Z piwnych, półprzymkniętych oczu Tylora wypływały pojedyncze łzy, mocząc poduszkę. Część z nich wysychała w zetknięciu z nagrzanym i czerwonym policzkiem, a kilka zawisło na rzęsach. Gorący oddech poruszał nimi, gdy Connor z jękiem wydychał powietrze. Adam miał wrażenie, że ciało chłopaka wręcz paruje, jak nagrzana po deszczu ziemia. Mimowolnie przesunął wzrok na falujące podbrzusze partnera, z fascynacją patrząc, jak sztywny, odgięty ku górze penis unosi się i opada, a po chwili z jego czubka wypływa mlecznobiały płyn. Na szybkie spełnienie na pewno miała wpływ obecność Adama, a świadomość tego pobudzała go coraz bardziej. Tylko widoczne zmęczenie Connora zahamowało zapędy Alfy. Uważnie patrzył, jak chłopak opada ciężko na prawy bok, nie wyciągając spod siebie ramienia zakleszczonego po intensywnej pracy przy swoich pośladkach. Przydługie, rude włosy kleiły mu się do czoła, zastawiając półprzymknięte powieki. Gdy Adam wyciągnął dłoń, aby odsunąć mokre kosmyki, nie uszedł mu krótki, obronny odruch Connora. Chłopak ewidentnie wzdrygnął się, co było dobrym sygnałem – wciąż nad sobą panował i mimo wszystko bał się obecnej sytuacji. Niemal drżał, gdy po jego szyi przesunęły się palce Harrisa, walcząc z trudem przed zaciśnięciem oczu. Dopiero dotyk dziwnego materiału zdołał go otrzeźwić. Szybko dotarło do niego, co się dzieje. Z wysiłkiem uniósł dłoń i zdecydowanie zatrzymał Adama przed założeniem mu obroży. Czuły uśmiech wpłynął na jego usta, gdy piwne tęczówki spotkały się z dwukolorowymi.

- Nie potrzebuję tego. – Ledwo wychrypiał. Nagle zatrzymał wzrok na paczce prezerwatyw. Humor od razu poszybował mu w górę. O ile był pewien uczuć, jakie żywił do mężczyzny, o tyle póki co nie planował zbyt szybkiego rodzicielstwa. – Adam, nikogo innego nie będzie. Tylko ty.

Przez ciało Zmiennego lisa przebiegł intensywny dreszcz. Jeżeli jeszcze w jakimś stopniu targały nim wątpliwości, właśnie rozpłynęły się na dobre. Odrzucił za siebie zbędną obrożę, dotykając językiem swędzące go dziąsła. Do tej pory był tylko z Benem, który, jak zweryfikowało życie, nie miał co do niego poważnych planów, a także z jeszcze jednym mężczyzną – temu marzyło się oznaczenie Przywódcy, ale sam nie zamierzał korzystać z uroków partnerstwa. Adam długo nie mógł otrząsnąć się po tym przykrym związku. Miał kilka przelotnych romansów, lecz zawsze starał się je szybko kończyć. Dlatego nieco przerażało go, jak bardzo trafiła go siła więzi, gdy na jego drodze pojawił się pyskaty, pociągający zając. I naprawdę był gotowy za nim gonić, byleby w efekcie udało się go złapać. A teraz miał go rozłożonego na łóżku, ufnie nadstawiającego swoją szyję. Powiedzieć, że błyskawicznie pozbył się swoich ubrań, to jak skłamać w żywe oczy. W pewnym momencie usłyszał nawet trzask rozrywanego zamka spodni. Założenie prezerwatywy zajęło mu mniej niż pięć sekund. Początkowo planował użyć także nawilżacza, ale krótkie spojrzenie na rozchylone pośladki Connora i otwierającą się na niego dziurkę ociekającą sokami, wystarczyło do porzucenia pomysłu. Wsunął ramię pod brzuch chłopaka i uniósł go do siadu. Kolanami podpowiedział mu, jak ma rozstawić uda, samemu ustawiając się tuż za nim. Miał ogromną ochotę wejść w niego jednym pchnięciem. Lewy kącik ust uniósł się zadziornie, gdy Connor nakrył dłonią jego nadgarstek i odchylił głowę w bok, domagając się pocałunku. Nie mógł odmówić partnerowi, prawda? W chwili, gdy języki zaczęły ze sobą walczyć, czubek penisa przecisnął się gładko przez luźne wejście. Wspólne westchnięcie wyrwało się spomiędzy ich warg, a piwne tęczówki zalśniły złotem. Adam wyraźnie odczuwał zmiany feromonów szalejących w chłopaku. Kiedy wchodził do pokoju, było gęsto od unoszącej się falami potrzeby osiągnięcia orgazmu. W tej chwili dotyki, coraz bardziej zamglone spojrzenia i silny zapach Connora zaczynały działać też na niego. Powoli tracił kontrolę i z mieszanką ekscytacji oraz powściągliwości poddawał się temu. Wrażenie można by przyrównać do stanu przed omdleniem. Wiesz, że od tego nie uciekniesz, a słodki posmak w ustach wciąga w lepką ciemność. Jego biodra unosiły się wysoko, dopychając pachwiny do pośladków. Ramię opuścił niżej, na pas chłopaka, aby dociskać go do siebie, gdy wychodził mu naprzeciw. Bestia w nim szalała z rozkoszy, niczym wypuszczony na wolność dziki lis. W lewą dłoń wziął garść włosów Connora i szarpnął jego głową do przodu. Wiedział, że mokre krople znaczące jego owłosione ramię należały do rudzielca, więc i on mógł sobie pozwolić na szybkie zakończenie. Spięte jądra zacisnęły się raz jeszcze. Okrzyk przeżywanego spełnienia uwiązł mu w gardle, gdy zielono-brązowe tęczówki spoczęły na wyeksponowanej szyi. Nie zawahał się ani na moment. Wrażliwe dziąsła swędziały jak jasna cholera. To, że wgryzł się mocno, dotarło do niego wtedy, gdy pracując mocno biodrami nadal nie wypuszczał karku Connora spomiędzy zaciśniętej szczęki. Krew mieszająca się z jego śliną wyparła z niego człowieczą stronę. W ostatnich tchnieniach świadomości pomyślał z udręczeniem, że odpowiedni partner to prawdziwy cud, a jeżeli los obdarzy ich dzieckiem, będzie najszczęśliwszym Zmiennym w USA.

To, co robili później, trudno było nazwać kotłowaniem się w pościeli. Z boku przypominali raczej naszprycowanych narkotykiem mężczyzn walczących o pobicie rekordu w przeżytych stosunkach. Warczeli na siebie, gryźli się, tworząc coraz to głębsze oznaczenia i całowali do utraty tchu, zmieniając szybko pozycje.

~ o ~

Mijał trzeci dzień, odkąd Liam wrócił do Westmore. Nie było godziny, w której nie myślałby o swoim bracie, choć Matt starał się odwrócić jego uwagę. W normalnych okolicznościach pytania o kołyski i dodatki do już wyremontowanych pokoików dla dzieci wprawiłyby go w ekscytację i buzia by mu się nie zamykała. Teraz, mimo pewności, że Connor jest bezpieczny i na pewno szczęśliwy, wciąż miał w głowie obrazy ze swojej rui, gdy Kyle wiązał go do ramy łóżka, by Liam nie uciekł. On był wtedy sam, bez partnera i myślał, że oszaleje.

- Jeżeli zazdrościsz bratu tylu numerków pod rząd, służę pomocą. – rozłożone w zapraszającym geście ramiona Caleba wywołały u bruneta serię prychnięć i jedno stukanie się w czoło. Zagrywki lisa polarnego były najskuteczniejsze, ale powoli kończyły mu się już pomysły. Najchętniej zabrałby chłopaka do jeszcze nie swojego, ale należącego do niego kawałka ziemi, Newark. Matt sam mu to zaproponował, ale stanowczo odmówił. Nie przyznał się na głos, ale polubił tego blondwłosego wilka i wiedząc, że niewiele zostało mu do porodu, nie miał zamiaru zostawiać go tylko i wyłącznie z Benjaminem. Nie, żeby wątpił w Przywódcę, ale dwie dodatkowe osoby do pomocy nie zaszkodzą. Po cichu liczył na powrót Connora przed pierwszymi skurczami, ale przebywanie z Mattem na co dzień umacniało go w domysłach, że przyjście na świat bliźniaków to już nie kwestia tygodni, a góra trzech dni. Temat dzieci, który przewijał się siłą rzeczy, wciąż przypominał mu o siostrzenicy. Nadal nie miał wiadomości o jej miejscu pobytu, a Zmienny, który był odpowiedzialny za grupę, w której znajdowała się dziewczynka, zaginął. Zadręczanie się poczuciem winy i tekstami typu „gdybym wiedział wcześniej, ukryłbym ją”, ciążyły mu. Dlatego uwielbiał chwile, kiedy Liam niemalże czytał z niego, jak z otwartej księgi, wymyślając coraz to dziwniejsze zadania. Wczoraj na przykład zatrudnił go do roli fryzjera, a że skrupulatność i dokładność leżała w naturze Caleba, po godzinie długie włosy z zachodzącą na oczy grzywką zniknęły, zastąpione cieniowaną, nieco lwią szopą na czubku i krótszymi, malejącymi ku dołowi kosmykami. Nadal wyglądał jak młody rozrabiaka, ale przynajmniej wszystko dobrze widział. A Cal miał słabość do tych gęstych kłaków, bez pytania wplątując w nie palce przy każdej nadarzającej się okazji. 

Siedzieli obok siebie, oglądając z Evansami program rozrywkowy? Nie ma problemu – ręce aż rwały się do mierzwienia kruczoczarnych pasm. Robili śniadanie dla Matta, wyręczając Harper w przygotowaniu leku? Grzechem byłoby nie sprawdzić, czy włosy Liama pachną ziołami czy też jego ulubionym, poziomkowym szamponem. Okazji było mnóstwo, tylko obiekt zainteresowania nie podchodził do sytuacji tak entuzjastycznie, jak Sly by tego chciał.

Tak jak teraz, kiedy wilgotne kosmyki rozpierzchły się na całej głowie Zmiennego zająca, a Caleb, oparty o kanapę, masował tylne pasma, strącając chłodne krople na kark chłopaka. W końcu musiał nastąpić wybuch.

- Zaraz odgryzę ci rękę. – Liam odwrócił się w jego stronę, przerywając rozmowę z Benjaminem na temat jego kończącego się niedługo stażu w szkole. – Weź ręcznik i osusz mi te włosy, skoro się nudzisz.

Usta Zmiennego lisa rozciągnęły się niemal do uszu.

- Lubię podziwiać moje dzieło. – Nic nie robił sobie z głębokiego westchnięcia Liama, nie przestając go dotykać. Nareszcie mógł to robić tak otwarcie i dobrze wiedział, że chłopakowi w ogóle nie przeszkadzają takie czułe gesty. Wprost odwrotnie, wręcz przyjmował je z radością. 

Nie odmawiałby mu tego, niby przypadkiem zahaczając o wrażliwą skórę za uchem, ale rozdzwoniła się jego komórka. Sięgnął po nią, wychylając się w stronę stołu przed nim i zmarszczył brwi, patrząc na wyświetlacz. Nie znał tego numeru. Niepokój, który chwycił go za serce, spłynął po jego twarzy, nie wyrażając emocji. Pewnym ruchem przesunął palcem w stronę zielonej słuchawki i przystawił telefon do ucha. Nawet nie zdążył zapytać, kto usiłuje się z nim skontaktować, gdy po drugiej stronie usłyszał głos mężczyzny, którego zupełnie nie kojarzył. Co więcej, osobnik ten nawet nie pozwolił mu się odezwać, tylko mówił spokojnie, powoli. Zastygły w bezruchu Caleb podskoczył nagle, gdy na jego kolanie wylądowała dłoń Liama. Mógł udawać przed Evansami, ale jego nie oszuka. Zielone, trawiaste tęczówki nie spuszczały go z oczu, błądząc wzrokiem po pobladłej twarzy. Nieme pytanie musiało pozostać bez odpowiedzi, dopóki rozmówca nie skończył, rozłączając się.

Cal odetchnął z ulgą, odkładając komórkę. Czuł ciężar wpatrujących się w niego trzech Zmiennych, ale sam musiał nacieszyć się dłużej dobrymi nowinami. Dopiero po dłuższej chwili zazwyczaj cyniczny grymas przeobraził się w gładki uśmiech, przystojne rysy twarzy stały się delikatniejsze. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie wtrącił swoich trzech, aroganckich groszy.

- Moglibyście trzymać telefon przy tyłku. Jeden z waszych dobija się do was od rana. – mruknął, zakładając nogę na kolano. – Już dawno wiedzielibyśmy, że moja siostrzenica jest bezpieczna.

Dwaj Przywódcy spojrzeli na siebie, przypominając sobie, że komórki zostawili w kuchni, podłączone do ładowania. Wtajemniczeni przez Liama w sprawy Zmiennego lisa, postawili na nogi kilkoro swoich wilków rozsianych po okolicznych miasteczkach, o czym oczywiście nie poinformowali Caleba. Ben przyrzekł, że prędzej odgryzie sobie język. Najważniejsze, że ich działania przyniosły skutek. Nie potrzebowali atencji i nagród.

- Odkąd była mała, jedna z Alf wzięła ją pod swoje skrzydła i wychowywała jak córkę. Dlatego o niej nie wiedziałem. – Wyznał Caleb, nie spuszczając z Bena wzroku. – Musieli się dłużej ukrywać, bo mieli ogon. Zastanawia mnie tylko… skąd wasz wilk miał do mnie numer? Wyjaśnisz mi to? – Od początku traktował starszego z Alf jak równego sobie, zwracając się do niego po imieniu. Wychowano go, aby w towarzystwie każdego Zmiennego z genem Przywódcy zachowywać się jak podczas spotkania z rodzonym bratem. Może jego stosunki z Benjaminem nie były aż tak ciepłe, ale to, czego go nauczono, odzwierciedlał w praktyce.

- Wziąłem pod uwagę możliwość naszej niedyspozycji po porodzie, więc skontaktowałem się esemesem bezpośrednio z osobą odpowiedzialną za ucieczkę osób, których rysopis mi streściłeś. Teraz nareszcie mógł odpowiedzieć, więc to zrobił. Nie doszukuj się czegoś więcej.

Matthew poruszył się dziwnie, czując, jak opadają mu emocje w związku z odnalezieniem dziewczynki. Usłyszał, jak Liam zadał pytanie odnośnie chęci odwiedzin Caleba, ale nie musiał czekać na odpowiedź, by wiedzieć, że będzie negatywna. Bardzo podobało mu się to, że Sly dbał o inne Alfy, nie afiszując się z tym, jakby robił coś wyjątkowego. Wystarczyły drobne udogodnienia dnia codziennego, jak masaż spiętych mięśni szyjnych, herbata z jego ulubionym miodem lipowym, czy kostka gorzkiej czekolady na noc, gdy rozchodzili się do swoich pokoi. Wcześniej dbał o to Ben, ale wspaniałomyślnie pozwolił Calebowi, by przejął od niego kilka obowiązków. A tak naprawdę zdziwił się niedawno, kiedy po dniu budowania dwóch pięknych kołysek z białego drewna zastał swojego śpiącego męża w towarzystwie okrywającego go kocem Sly’a. Chłopak właśnie odkładał książkę trzymaną w dłoniach drzemiącego mężczyzny, w drugiej ręce dzierżąc pilot telewizora, którym go wyłączał, by nie przeszkadzał Mattowi w odpoczynku. Od tamtej pory nawiązała się między nimi cicha więź akceptacji, o której żaden nie mówił na głos.

Mimo wszystko spostrzegawczość była jedną z wielu cech, które wyostrzyły się u Matta. On z kolei dziękował chłopakowi za każdy miły gest w jego stronę i miał to odpłacane coraz to nowszymi, przyjemnymi zaskoczeniami. Na ile pozwalał mu brzuch, uczył Caleba jazdy samochodem i dziękował w duszy za swoją przezorność, bo chyba mu się ona przyda.

- Ben?

Mężczyzna był jednak zajęty rozmową z Calebem. Tłumaczył chłopakowi, że jego numer jest bezpieczny i nie musi tak ostro reagować. Właśnie był w środku gorącej burzy słownych przepychanek, gdy głośny, niezanoszący sprzeciwu krzyk zaalarmował go o tym, że jest coś o wiele ważniejszego

- Ben, kurwa mać, wody mi odeszły!

Na moment wszyscy zamarli w bezruchu. Nawet mucha przysiadła na firance, zaprzestając uciążliwego bzyczenia. Gdy oderwała się od zajmowanego miejsca, wszyscy, poza Mattem, wstali na równe nogi. Benjamin wypadł z salonu, wybiegając na korytarz, aby przynieść dawno spakowane torby. Co chwila pokrzykiwał, że nie może czegoś znaleźć. Liam złapał za obrus i przyklęknął przy Matthew, starając się go osuszyć. Oszołomiony mężczyzna powoli wychodził z szoku, zagłębiając się w fotelu. Był przerażony. Co miał zrobić? Choć Harper tłukła mu wielokrotnie cały plan, w jego głowie panował chaos i pustka jednocześnie. Czuł, że kurczą się płuca, a wołający o coś Benjamin nie pomagał w tym szaleństwie.

Nagle całą przestrzeń wypełnił przyjemny, jakby cytrynowy, orzeźwiający zapach. Trzy pary oczu jak na zawołanie spojrzały w kierunku źródła, wlepiając okrągłe w przestrachu źrenice. Stojący nad Mattem Caleb uruchomił w sobie feromony Przywódcy, uspokajając wszystkich. Gdy upewnił się, że wszyscy na niego patrzą, zaczął łagodnie instruować każdego z osobna, co ma robić.

 - Nie potrzebujemy zbędnych rzeczy – wskazał na pluszaki i dwie torby ubrań dla dzieci. – Nie wiadomo, jak długo zostaniecie w szpitalu, a stąd nie jest tak daleko. Zawsze możemy coś dowieźć. – Odseparował na środek korytarza kilka tobołków, wręczając je Benjaminowi. – Zanieś je do samochodu i zostań tam. Jesteś nam potrzebny w wersji dojrzałej i odpowiedzialnej. – Puścił mu oczko, wycofując się z powrotem do salonu. – Liam, dzwoń po Harper. Niech załatwia jakąś salę. Przy okazji weź z kuchni butelkę wody. Nasza mamusia musi być nawodniona. – Normalnie oberwałby od Matta za swoje słownictwo, ale w tej chwili jego spokój rewelacyjnie wpływał na młodszego Evansa. Powoli wyprowadził mężczyznę za próg, kierując się z nim do wyjścia. Zanim tam dotarli, Liam był już przy nich.

- Wszystko będzie gotowe – głos chłopaka drżał lekko, gdy zamykał drzwi wejściowe na klucz, wciskając go kieszeń wąskich jeansów. – Harper powiedziała, że pewnie mamy jeszcze jakieś dwanaście godzin na przyjście maluszków, ale ze względu na Matta, lepiej być wcześniej.

Nie sposób było się nie zgodzić. A Matthew już zwłaszcza. Trzymał się dzielnie, powstrzymując cisnące się do oczu łzy.

- Ubrudzę siedzenie. – Jęknął, podpierając się na ramieniu Liama. Niemal wybuchnął śmiechem, gdy zobaczył, że Ben siedzi na miejscu pasażera. Jego emocje były mocno rozstrojone i w jednej chwili chętnie wyrwałby komuś rękę, a w następnej wtuliłby się w kokon z poduszek. Zamiast nich dostał wyłożone na tylnym siedzeniu koce, które Caleb nie wiadomo kiedy przyniósł z werandy. Gdy znalazł się obok niego, gramoląc się na tyły samochodu, złapał Sly'a za rekę, wsuwając w nią kluczyki. Spojrzał mu głęboko w oczy.

- Wiem, że dasz radę. W końcu ja cię uczyłem. A teraz powiedz tamtemu ciemniakowi, że ma przyjść tu do mnie. Jeśli złapie mnie skurcz, to jego palce zgniotę na miazgę. – Gdy Caleb nie ruszył się z miejsca, wciąż niepewny tego, czy Matt nie oszalał, blondyn zamknął przed nim drzwi, obniżając okno. – Pospiesz się, bo będziesz musiał odbierać poród.

To podziałało na wszystkich jak kubeł lodowatej wody. Bez słowa zamienili się miejscami, przypinając się pasem. Liam szybko wykonał połączenie do okolicznych Bet, aby wiedziały, co się dzieje i przyszły popilnować domu. Caleb tymczasem przekręcił kluczyk w stacyjce, wypuszczając głośno powietrze. Poruszanie się po leśnych drogach nie stanowiło dla niego większego problemu. Dosyć nieoczekiwanie nadarzyła się okazana wypróbowania nabytych umiejętności na miejskich szosach. Włączając pierwszy bieg ruszył w kierunku bramy, dopingowany soczystymi przekleństwami wypowiadanymi przez Matta z prędkością karabinu maszynowego. Na pewno czeka ich powolna, gorsząca uszy przejażdżka.

6 komentarzy:

  1. Hej. w końcu Adam zlitował się nad tym biednym Connoren. Ruja to dla nich naprawdę męcząca sprawa,a patrząc na postawę Adama do całej tej sytuacji, to szacun za tą wstrzemięźliwość. W sumie opłacało się patrząc na to ,że Connor obiecał być tylko jego. To naprawdę popuścili hamulce i tak sobie pomyślałam w tym momencie ,że jednak może doktorowi udać się odebrać poród Matta? Caleb za to drobnymi gestami dziękuję za gościnę u Alf i muszę przyznać ,że lubię go coraz bardziej ,będzie facet naprawdę dobrym przywódcą. Zaś jeżeli chodzi o Matta to trzymam kciuki za szybkie rozwiązanie ,tyle czekałam na ten poród a ty skończyłaś w takim momencie ?jak mogłaś? Ciekawe jak dadzą na imię swoim skarbom? Bo to ,że dzieciaczki będą miały dobrze to nie wątpię:) pozdrawiam i życzę weny .w.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka! XD
    Hahaha, genialny tekst. XD Adam wreszcie ugiął się przed Connorem. XD
    Oj tak, Adam przeszedł transformację, a tak po prawdzie, to cały czas myślał, że będzie z Benem i traktował ich związek poważnie. Dlatego nie chciał, by Connor się zawiódł, że zbyt szybko to zrobili.
    Oj, planowałam, że Connor da radę odebrać poród, ale ostatecznie niech się chłopak wyszaleje. XD
    Tak, Cal nie jest wylewny - lata "treningu" wujka nadal przynoszą efekty. Podpatruje Evansów, widzi, jak się odnoszą do siebie i innych - małymi kroczkami powoli się zmienia.
    Hahaha, przepraszam. XDD Wiem, przerwałam w złym momencie, ale co jakiś czas lubię wstawić taki rozdział z elementem niepewności lub z urwaną historią. Po prostu znając mnie, pewnie swój mikro plan rozwinie się do połowy rozdziału więc wolałam urwać w początkowej fazie. XD
    Dziękuję Ci bardzo.:3
    Pozdrawiam serdecznie. XD

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    fantastycznie no... Adam i Connor gorąco... no i mamy poród Matha no w zasadzie początek, ale już nie mogę doczekać się pojawienia maluszków... Sly taki opanowany, chociaż jemu udało się zapanować nad sytuacją, bo Ben to chyba zaraz by chodził po ścianach...
    tak odnośnie błędów (jak to jest że je znajduje, a jestem ślepa zazwyczaj), ale tak pierwsze zdanie "...siadając ciężko na ławce w ganku." na ganku lepiej brzmi, a wiesz co, ja przeczytałam "siadając ciężko na ławce w garnku." ;) ;)
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejeczka! xD
      Dzięki. ;3 Hahaha, no musiałam tak przerwać. xD Pewnie pociągnęłabym historię i wyszłyby dwa rozdziały w jednym. xD Ben się zestresował - w końcu ma szansę zostać tatą. A Cal... jest skryty. Nie okazałby strachu - zwłaszcza przed innym Alfą. Tak mu tłuczono do głowy, ale to jeszcze będzie opowiadane. ;3
      No i super, że wyłapujesz błędy! xD Dla mnie to jest bardzo pomocne i później to stosuję. W tym przypadku jednak "w ganku" jest dobrze, bo "na ganku" oznaczałoby, że siedział na nim (na dachu xD), a nie w nim. xD Garnek też jest git! xD
      Dzięki. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. xD

      Usuń
  4. Hejeczka,
    poród, poród już nie mogę doczekać się momentu kiedy pojawią się maluszki...
    Adam i Connor to tutaj było bardzo gorąca... chociaż Celeb zachował trzeźwość umysłu...
    ok, wyobrażm sobie tak Connor zjawia się w szpitalu z tekstem "no jak by mogło mnie tu zabraknąć", i tak Liam grucha trzyma już po potodxporodzie maleństwo i grucha do niego a celeb patrzy i rozczula siesię oraz wyobraża sobie ich własne dziecko ramionach Liana... i jeszcze także Sly trzyma dzieciątko bo staje się także takim wujkiem i maluszek otwiera oczka i łapie jego paluszek a on mięknie... tak bum określiła Celeba... gdzieś to słyszałam czy czytałam "twardy na zewnątrz, mięciutki w środku" ;)
    weny i pomysłów życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejeczka! xD
      Hahaha, Connor bardzo by chciał, ale on ma teraz swój czas. xD
      A wiesz, że jesteś bardzo bliska prawdy? Właśnie coś bardzo podobnego planuję. xD No, może nie to, że Cal i Liam będą chcieli tak szybko mieć swoje pociechy, ale intensywnie rozwijam charakter liska. Chce chłopak założyć swoje stadko, mieć swoje miejsce i dopiero po zapewnieniu sobie stabilności może kombinować w tych kwestiach. xD Connor z kolei idzie na żywioł. Normalnie zrobił się z niego taki zwierzak wypuszczony na dwór. xDDD
      Dziękuję Ci ślicznie. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. xD

      Usuń