niedziela, 20 czerwca 2021

19. Wrogowie w miłości

Hejka! xD

Dzisiaj mamy sporo Connora i jego przemyśleń. Mam nadzieję, że dzięki nim poznacie go lepiej, zrozumiecie i może nawet polubicie? xD 

Nie mogę jednak zaprzeczyć, że niezły z niego panikarz. Ale... że się też z nim nieco utożsamiam w tym rozdziale, nie będę po nim już cisnąć... Bo to by oznaczało, że sobie też wrzucam. xD

Pozdrawiam serdecznie, zapraszam na dziewiętnasty rozdział "Wrogów w miłości" i przepraszam za błędy!

-----------------------------------------------------------------------------------------

 

Minęła dziesiąta wieczorem, kiedy Connor wszedł do swojego pokoju, pozbywając się kurtki i zegarka. Było mu głupio, że musiał fatygować Benjamina o tak późnej porze, ale uprzejmie odmówił Adamowi, kiedy ten zaproponował mu nocleg. Owszem umówili się, że jutro wybiorą się razem na wspólną mini sesję detektywistyczną, w celu ustalenia, kto sprawia kłopoty w wiosce Zmiennych lisów. Mimo wszystko – choćby spali w różnych pokojach – byłoby to tak troszkę zbyt pospieszne. W klubie wytańczyli się za wszystkie czasy i spędzili niesamowite chwile, oglądając pokaz świetlnych lampionów. Nawet przez moment trzymali się za ręce, gdy Adam o mało nie zgubił Connora w tłumie. I właśnie takie niewinne uczynki przerażały Tylora. Równie dobrze te i inne szarmanckie gesty mogły leżeć w naturze Przywódcy, jednak rudzielec zdołał się przekonać, że osłanianie go przed wiatrem, ustawianie się w taki sposób, by Connor stał tyłem do słońca, a także wiele innych drobnych rzeczy było serwowane tylko jemu. Nawet kiedy z nieba lał się żar, to Adam pierwszy wykombinował skądś napoje chłodzące, zanim jeszcze rudzielec zdążył pomyśleć, że chce mu się pić – nie obeszło się bez żartobliwego podania mu soku z marchwi.

- Ktoś go musiał nieźle wytrenować – mruczał do siebie podczas mycia zębów i z bólem musiał przyznać, że chyba nie bardzo mu się to podoba.

Był w kropce. W jego stadzie było wielu przystojnych, silnych mężczyzn, a także całkiem przyjemne kobiety. I nie, że nie próbował – uważając cały czas, aby nie zdradzić się z tym, że jest Omegą. Ale to nigdy nie były fajerwerki. Nie czuł smutku, opuszczając przygodnego partnera, na którego mógł sobie pozwolić po tygodniu od rui, gdy hormony uspokajały się, a rytuał działał poprawnie. A dziś, żegnając się z Adamem na molo, żałował, że dzień nie trwał dłużej. Nawet nie zauważył, kiedy minęło tych kilkanaście spędzonych razem godzin. I jednocześnie bardzo go to przerażało. Było inaczej niż zawsze, gwałtownie, szybko, nagle. Jeden wspólny dzień wystarczył, by miękły mu kolana na widok niby szczwanego uśmieszku lisa.

Opadając w piżamie na pościel pozwolił sobie na donośne jęknięcie, przypominając sobie chwilę, w której pojawił się Ben. Mężczyzna nic sobie nie robił z oskarżycielskiego wzroku, jakim przywitał go Connor. W zamian nie omieszkał dociąć Adamowi, że najwyraźniej jego urok już nie działa, skoro „taki wypłosz ucieka przed jego łóżkiem”. Oczywiście stanął solidarnie w obronie lisa, wykorzystując fakt, że zdążył dowiedzieć się o tym, iż mężczyźni byli kiedyś parą.

- Dobrze wiesz, że to nieprawda. Sam biegałeś za nim jak kot z pęcherzem – zaśmiał się, mając w pamięci, że Ben to wilk. – A tu chodzi o to, by być gonionym, a nie ścigać. Jak to dobrze, że z nas dwóch, to ja jestem zającem.

Jęknął ponownie, zakrywając twarz poduszką.

Przy tym Zmiennym zaczynał się zmieniać. Nie, żeby do tej pory zachowywał się super dojrzale i posługiwał się dystyngowanym językiem na prawo i lewo. Mimo wszystko otaczali go ważni „ludzie ojca” odpowiedzialni za jego wychowanie. Szedł ścieżką medyka, udzielał się podczas zebrań i analizował sytuację w stadzie, zatem cały czas musiał być w miarę poważny. Sytuacja ukształtowała go na człowieka starszego, niż w rzeczywistości był. Dlatego teraz, w toczeniu prawdziwych rówieśników nader szybko zaczął się dopasowywać. Popuściły hamulce, albo raczej zerwały się całkowicie, bo tak naprawdę do tej pory była tylko jedna osoba, przy której mógł sobie pozwolić na większy luz – Caleb. Rozmowy z nim o czymś innym niż tylko sprawa Omeg, dzieci, objęcia przywództwa i praw około klanowych utrzymywały go przy zdrowych zmysłach. Kiedy pojawiła się opcja leczenia innych, pospieszył na złamanie karku, byleby wyrwać się z domu. A teraz pojawił się Adam – Zmienny, który po jego słowach o ściganiu zajączka złapał go za nadgarstek i powiedział mu do ucha pewne słowa tak napastliwym, gorącym oddechem, że do tej pory na samo wspomnienie czuje mrowienie w podbrzuszu. Sam nie wiedział, co wywoływało w nim większe emocje – niejaka obietnica złożona przez Adama czy sposób, w jaki ją wyartykułował. Imponowało mu też to, że choć Zmienny niemożliwie go nakręcił, podczas pożegnania nie zrobił nic, prócz uściśnięcia drobniejszej dłoni rudzielca i krótkiego uścisku. Z kolei to on wyskoczył z pomysłem ponownego spotkania.

Z sercem dudniącym mu w piersi obrócił się na bok, przymykając oczy. Oby jutro nadeszło szybciej.

~ o ~

I nadeszło zdecydowanie za szybko. Po otwarciu oczu jeszcze nie czuł żadnej presji. Jednak z biegiem upływającego czasu zaczęło go dręczyć niejasne przeświadczenie o tym, że wczoraj przesadził. Zżerało go poczucie winy, że się wygłupił. Nie mógł oprzeć się wrażeniu zaprezentowania się w złym świetle. Z drugiej strony wiedział, że w większości był całkiem szczery i poważny, a Adam nie miał odruchu Strusia Pędziwiatra. Najwyraźniej nie miał go dosyć, a nawet Connor był skłonny zasugerować, że udało mu się kilkukrotnie mu zaimponować, parę razy skłonić do długich przekomarzanek i często być powodem pojawienia się naprawdę wiele mówiącego uśmiechu. Nigdy nikt nie reagował na niego tak pozytywnie podczas pierwszego spotkania. No dobrze, drugiego, ale akcji z wypadkiem zdecydował się nie liczyć.

I dlatego zaczął katować się myślami, że nie jest pewien, czy dobrze zrobił, proponując spotkanie tak szybko. Nie chciał wyjść na niecierpliwego, ani tym bardziej zdesperowanego lub – co gorsza – na palonego. A już najbardziej pragnął uniknąć podejrzeń o to, że chce się schronić w objęciach Alfiego Przywódcy. Tylko z tym ostatnim był problem – przecież nikt, prócz Evansow, kilku zaufanych wilków, jego brata i Caleba, nie wiedział o jego przeszłości. Zatem sam stwarzał sobie wymówki, by odwołać spotkanie, udawać, że wczorajsza noc nie miała wielkiego znaczenia i odseparować się od szukania partnera do związku. Im dłużej nad tym myślał, tym pewniejszy był swojej decyzji. Mógł szkolić się medycznie, bo w tym był dobry. Przeniesie się do centrum, by nie sprawiać kłopotów Alfom – i unikać Adama, aby go nie rozczarować i nie drażnić – a potem może przyjdzie czas na coś innego. Ze swoich problemów może zwierzać się Liamowi, a tym samym zaoszczędzi czas, który musiałby spożytkować na umawianiu się z kimś innym. Owszem, był tchórzem i tak, żył w hermetycznym świecie niepodpieranym wsparciem emocjonalnym, ale do tej pory mu to nie przeszkadzało. I nic nie zmieni jego zdania.

Z mocnym postanowieniem prowadzenia w życie swojego planu zszedł na dół, aby na spokojnie przygotować nową dawkę leku dla Matta. Te poranne czynności stanowiły już dla niego niejaki rytuał, do którego się przyzwyczaił. Z precyzją poruszał się po pomieszczeniu, sięgając po potrzebne mu składniki. Właśnie wyjmował jeden z nich z podręcznego kufra, w którym przechowywał swoje medykamenty, gdy, jak co dzień, usłyszał ciche, dobrze znane mu kroki. Nie obracając się, przywitał się z Mattem, wyciągając łyżeczkę z szuflady obok zlewu. 

- No cześć, Connor. – Mężczyzna przysiadł na wysokim krześle przy wyspie, odgarniając wpadające mu do oczu loki. Mimo upływu lat ich kolor tylko trochę zbladł, ale mocno zadbany skręt gęstych sprężynek pozostał taki sam. – Wiesz, że nie musiałeś wstawać tak wcześnie.

Tylor uśmiechnął się do siebie, nadal stojąc tyłem do blondyna. Uwielbiał subtelność Matta, który starał się nie wypytywać go o szczegóły wczorajszego spotkania, a jednocześnie nawiązywał do jego późnego powrotu.

- Lekarstwo musisz wziąć na czczo, a ja jestem rannym ptaszkiem, więc nie ma żadnego problemu. – Oj wiedział, że nie ułatwia Alfie wyciągnięcia z niego informacji. Był też świadom tego, że Matt uszanuje decyzję Connora, jeśli ten nie będzie chciał się uzewnętrzniać. Szkopuł w tym, że chyba właśnie było mu to potrzebne. Blondyn w przedziwny sposób stał się dla niego osobą bliska, jakby mamą? Wyrozumiały, cierpliwy. Odbył z Liamem wiele rozmów i Connor był niemal pewny, że w miarę dobre stosunki jego brata z Calebem to w głównej mierze zasługa młodszego Evansa. – Dzięki za wczoraj. Gdyby nie Benjamin, musiałbym wracać pieszo. – Przelawszy miksturę do szklanki zdecydował się wreszcie obrócić przodem do Matta. Mimowolny uśmiech wypłynął na jego usta, gdy zobaczył mężczyznę ubranego w wygodne ciemnoszare dresy z wyższym stanem oraz podkoszulkę w czarno-białą kratę, która, choć szeroka, odznaczała się nieco na brzuchu, z dnia na dzień coraz bardziej wypukłym. Tylor cały czas monitorował jego ciążę, która, na szczęście, rozwijała się prawidłowo. – Ucinając twoje domysły, nic między mną a Adamem nie zaszło. Ba, to cud, że nie rzuciłem się na niego z pięściami, bo nie wiem, czy wiesz, ale umknął wam z Benjaminem drobny szczegół, o którym zapomnieliście mi powiedzieć. Dziwna sprawa, ale mężczyzna, którego poznałem i Adam, przywódca lisów, to ta sama osoba. – Oparł dłoń płasko o stół, popatrując na Matta złym spojrzeniem.

Blondyn przygryzł wargę, pomrukując z rozbawieniem.

- No niesłychane. Cóż za zbieg okoliczności. – Ukrył się za szklanką, wypijając duszkiem zawartość.

- Ej, gdybyś nie był w ciąży, przyłożyłbym ci w szczękę.

Matt popatrzył na niego z powątpiewaniem, kręcąc głową w niedowierzaniu. Jakoś nie mógł zmusić swojej wyobraźni do połączenia Connora z aktami przemocy.

- Uważaj, bo ci uwierzę.

Tak naprawdę Zmienny zająca nie miał nikomu za złe tego nieporozumienia, a raczej niedopowiedzenia. Dzięki temu mógł z czystą kartą powyjaśniać z Adamem niektóre naglące sprawy, nie przejmując się uprzedzeniami, jakie do niedawna do niego żywił. Jednak, o ile Evansom mógł to wybaczyć, nie zamierzał zbyt szybko zapomnieć tego lisowi. Z drugiej strony sam sobie obiecał, że musi się zdystansować… Już sam nie wiedział, co powinien zrobić.

- Nieważne – skapitulował, opierając się o blat kuchenki. – Między nami jest względny pokój.

Matt nie wyglądał na przekonanego, więc Connor, choć niechętnie, kontynuował swoją myśl, krzywiąc się tak, jakby nie miał ochoty na rozwinięcie tematu.

- Umówiliśmy się na kolejne spotkanie – nie uszła mu pełna zadowolonia mina blondyna, dlatego dodał szybko: ale to odwołam. Jestem zajęty, muszę dobrze przygotować się na poród… i w ogóle. – Zamachał rękami, jakby opisywał szeroko pojęty świat.

Młodszy Alfa Evans zmarszczył czoło, powoli przetwarzając usłyszane słowa i zastanawiając się nad ich głębią. Nie chciał ich źle zrozumieć, więc chwilę mu zajęło, nim podjął rozmowę.

- Co ty do mnie mówisz? Przecież te wszystkie czynności zajmą ci ledwie godzinę. Poza tym dzisiaj jest niedziela, więc i tak jesteś skazany na odpoczynek. I proszę cię, nie wymyślaj tak słabych wymówek. Jeżeli coś cię gryzie, to mów.

Connor starał się przybrać pewną siebie pozę, jednocześnie przywdziewając na twarz oblicze pełne zdziwienia. Jeszcze tylko zabrakło teatralnego dotknięcia serca opuszkami palców, zrobienia kocich oczu i zapytania „Kto? Ja? U mnie wszystko super”. Szybko uzmysłowił sobie, że ze spostrzegawczością oraz upierdliwą, lecz dobroduszną stroną Matta chyba jeszcze nikt nie wygrał. Skoro już zdecydował się na szczerość (a raczej został postawiony przed faktem dokonanym), pokrótce wyjawił mu swoje obawy. Głupio się z tym czuł. W domu rodzinnym zupełnie inaczej podchodzono do rozwiązywania swoich problemów. Uczono stawać im czoła w pojedynkę, co było swego rodzaju kształtujące, ale dla młodego chłopka bardzo szkodliwe. Bardzo brakowało mu wtedy mamy, ale szybko wypierał te myśli, przerażony tym, że zapomniał już jej głosu. Akurat jej idealną postać chciał trzymać w sercu niezależnie od wszystkiego, jednak czas leczył rany, zacierając niektóre rzeczy. A to go dodatkowo denerwowało i przygnębiało.

Gdy kończył swoje utyskiwania, do kuchni wszedł Ben. Zmienny zająca poczuł się tak, jakby przeżywał od początku Dzień Świstaka. Schemat z wczoraj znów się powtórzył. Kuchnia, oni trzej, wczesny ranek i dylemat w kwestii Adama. Jedyną odmienną rzeczą była niewygodna cisza.  Benjamin nie był w temacie, a Matt z kolei zastanawiał się nad doborem słów. Już on doskonale wiedział, co kierowało Connorem i albo dałby radę coś z tym zrobić, albo równie dobrze mógłby rozmawiać ze ścianą. Podejrzewał, że chłopaka przeraziła wizja bycia czyjąś Omegą i jeżeli rudzielec miał w tej kwestii decydować, wolałby, by stało się to później niż wcześniej.

- Może spróbujesz się jeszcze zastanowić? Nie podejmuj zbyt szybko takiej decyzji. – Zamilkł, przygryzając policzek od środka, gdy Connor pokręcił głową, wpatrując się w niego z determinacją. – Wiesz, nie wszyscy łatwo przechodzą z tym do porządku dziennego i jeżeli tobie się odmieni, może być już za późno.

Zdezorientowany Ben przenosił spojrzenie z Tylora na swojego partnera. Nie, żeby nie podsłuchiwał – wciąż włosy jeżyły mu się na głowie, gdy przed oczami stawał mu widok przytulających się mężczyzn, choć wiedział, że nie było w tym podtekstu innego niż przyjacielski. Powoli łączył skrawki niedopowiedzianej rozmowy, dochodząc do własnych, słusznych zresztą wniosków. I nie zamierzał cackać się z Connorem, tak jak robił to Matt. Z rozpaloną w trzewiach złością położył ciężko dłoń na barku Zmiennego zająca, ściskając go mocniej. Z chęcią nawet by nim potrząsnął, ale póki co wolał odpuścić.

- Słuchaj, sztywniaku. Adam przeszedł w swoim życiu kilka ciężkich związków, w tym jeden, który sam mu zaserwowałem. Nie ma czasu na niedomówienia, ani tym bardziej przejmowanie się jakimś napalonym na niego chłopakiem, który nagle podkula uszy i chowa głowę w piasek. Sam mu się pchałeś w ręce, a teraz uciekasz. Czy on chce cię od razu oznaczać? Nie sądzę – niemal krzyknął, zaciskając palce coraz bardziej. – Być może w Mistissini miałeś masę interwencji medycznych, ale tutaj w okolicy jest kilku świetnie działających lekarzy. Nie twierdzę, że nie jesteś potrzebny, ale zyskałeś sporo czasu wolnego. Nie marnuj go na nic-nie-robienie, bo tak jest wygodnie. Poza tym… potrząsnął mocno głową, zgrzytając zębami. – Connor, na Fenrira, znacie się kilka dni, licząc wymiany wiadomości przez telefon. Nikt ci pistoletu do skroni nie przykłada, ale przestań zachowywać się jak cnotka-niewydymka, która panikuje po jednym spotkaniu!

Matt był bliski zderzenia czoła z blatem stołu. Gdyby to od niego zależało, przeprowadziłby rozmowę w zupełnie inny sposób. Wytłumaczyłby chłopakowi, że zależnie lub niezależnie od wczorajszych wydarzeń może wyznaczyć sobie granicę. Ba, nikt mu nie kazał na siłę przyjaźnić się z Adamem. Dlatego teraz odtrącił dłoń Bena, która zapewne już pozostawiła ślady na ciele Connora i wziął głębszy oddech.

- On chciał powiedzieć, że jeżeli sam zaproponowałeś ponowne spotkanie, zrobiłeś Adamowi nadzieję na to, że nie jest jeszcze aż tak kiepski. Owszem, nikt cię nie porwie, nie wsadzi na statek i podstawi Harrisowi pod drzwi. Po prostu wydaje się nam… że z całej sytuacji robisz monstrualne wydarzenie, które ma cię do czegoś zobowiązać.

Connor wyglądał na lekko wstrząśniętego. Wciąż się wahał i miotał, ale zaczynał dostrzegać, że kontrolę nad jego działaniami przejął irracjonalny strach. Miał głupie wrażenie, że skoro stał się Omegą, to jakaś siła wyższa nakaże mu natychmiastowo sparować się z Alfą. A skoro Adam był pod ręką… No i właśnie. Co Matt mówił na jego temat?

- Chyba nie mówisz poważnie. Przecież on może mieć każdego. I nie chodzi mi o to, że jest przywódcą. – zastrzegł.

Obydwaj pozostali mężczyźni wymienili szybkie, porozumiewawcze spojrzenia.

- Skoro doceniasz w nim coś ponad to, jesteście na dobrej drodze znalezienia wspólnego języka. Adam jest kiepski w randkach. – Ben przeprosił przyjaciela w myślach. – Ma masę pracy u siebie w stadzie, dlatego nie powiedzieliśmy ci o tym, kim jest twój nowo poznany mężczyzna, bo sami byliśmy mocno zaintrygowani tak żywym zainteresowaniem Adama twoją osobą. Najwyraźniej i on widzi w tobie coś, o czym my nie mamy pojęcia. – Miał nadzieję, że nie zabrzmiało to złośliwie… Nie, wcale nie. Tak naprawdę powiedział to z pełną premedytacją.

Piwne tęczówki zwęziły się wściekle, a na usta wpłynął krzywy uśmiech.

- Dzięki. – warknął kwaśno Connor, w myślach torturując Bena na kilka sposobów. I jak on miał się do niego kiedykolwiek przekonać?

Po raz kolejny Matt przymierzył się do zrugania swojego partnera, ale szybko doszedł do wniosku, że ten komentarz był nawet całkiem zabawny. Nie czuł się, co prawda, w pełni przekonany, czy jakkolwiek pomógł, a i jemu kończyły się asy w rękawie. Jednak, jak to bywa w podbramkowych chwilach, ratunek przyszedł znienacka. Stało się coś, co szybko wykorzystane, zmieni nastawienia powątpiewającego Connora w mniej niż kilka sekund. Nie pytając dwójki mężczyzn o zgodę, złapał ich nadgarstki i wsunął pod swoją koszulę. Była na tyle elastyczna, że spokojnie pomieściła tyle rąk.

Jęk szoku, dziwienia i zachwytu wyrwał się równocześnie Connorowi i Benjaminowi. Obydwaj spojrzeli sobie w oczy, jakby chcieli się upewnić w swoich domysłach. Tymczasem Matt odsunął swoją dłoń, którą nakrył rękę młodego Zmiennego, na chwilę jeszcze przyciskając ją do brzucha, jakby upewniał go, że nie musi jej zabierać. Następnie jego opuszki wolno przesunęły się na kciuk i pozostałe palce męża, obrysowując kształt obrączki.

- Connor, to dzięki tobie te małe istoty żyją. Po raz pierwszy mogę je tak intensywnie wyczuć. – Wzruszenie ściskało mu gardło, ale nie pozwolił sobie na nic więcej ponad to. – Gdybyś się nie zjawił, być może nie doczekałbym tego momentu. Bałem się obcego na swoim terenie. W dodatku musiałem ci zaufać i zawierzyć siebie, ale przede wszystkim życie moich… naszych dzieci. – Poprawił się, oddając Benowi czuły całus w policzek. – Mogłem się poddać, uznać, że to nie dla mnie. Mogłem uważać i nie zajść w ciążę, zadowolony wygodną codziennością, brakiem płaczu, pieluch i kupek, które pewnie nie raz mnie przerosną. Ale co to by było za życie? Od zawsze chciałem dzieci i gdy okazało się, że zaszedłem w ciążę, ogarnęła mnie panika, naprawdę. Przeraził mnie ten nowy, niezbadany dotychczas świat. I mimo poronień, nie zrezygnowałem z kolejnych prób. Bo za każdym strachem kryje się szczęście, a już na pewno coś intrygującego. Dlatego nie bój się popłynąć z prądem. Niech się dzieje, co chce. Masz nad tym kontrolę. Nie pozwól, by dziwne myśli przytłoczyły cię na tyle, by tworzyły tylko czarne scenariusze. Nie tracisz czasu, spędzając go z drugą osobą, tylko go mnożysz, a wszystko wokół zwalnia, bo wreszcie robisz coś pożytecznego. Jako lekarz, powinieneś zdawać sobie z tego sprawę.

Słowa uderzyły w Connora mocniej niż fizyczny cios w szczękę. To prawda, musi wreszcie pozwolić odejść przeszłości, zachowując w głowie miłe wspomnienia. Inaczej nie ruszy do przodu, zagrzebując się w przeżywaniu tego, co już nie wróci. Trzeba zamknąć przeszłość, by coś innego zaczęło zapełniać nowe strony jego życia. To prawda, nikt go nie ciągnie przed ołtarz. Jeśli w ostatniej chwili zrezygnuje ze spotkania z Adamem, świat się nie zawali, ale istnieje możliwość, że będzie tego żałował. A nie chciał tchórzyć. Sam wyszedł z inicjatywą i to go chyba trochę przerażało. Poza tym, gdyby Liam nie zdecydował się tymczasowo zakopać przysłowiowego topora wojennego, te maleńkie istotki poruszające się pod jego dłonią być może nie otrzymałyby swojej szansy.

Duża, ciężka łza wypłynęła z lewego kącika, a zaraz za nią potoczyły się kolejne. Wiele razy pomagał innym Omegom, kobietom i dzieciom, ale po raz pierwszy tak silnie dotarło do niego, że właśnie w jego rękach spoczywał los małych istot, a on bez zastanowienia ruszył im na ratunek. Na szali ważyło się jego być i nie być w zajęczej Rodzinie, a on ani na minutę nie rozważył opcji odrzucenia prośby brata. Rutyna była dobra, jak bezpieczna przystań, ale nie otwierała oczu. Zacieśniała świat i przymykała powieki.

Na usta Connora wkradł się nieśmiały, skrępowany uśmiech, choć piwne tęczówki błyszczały pewnie. Nareszcie widać w nich było zdecydowanie bliskie temu, gdy podejmował decyzje podczas operacji lub lżejszego leczenia. Jak dotąd mocną kreską oddzielał życie zawodowe od prywatnego, samemu nie zdając sobie sprawy, jak gruba ona była. W swoim stadzie miał konkretną rolę do odegrania i nie wychodził poza swoją wykreowaną postać, a teraz przyszło mu zmierzyć się osobiście z dużym światem. Nie musiał już być osobą od wykonywania poleceń. I mimo że nieco go to przytłaczało, już nie mógł się tego doczekać. Co ma być, to będzie, a co przyniesie los – nigdy nie wiadomo. Oby to było coś dobrego.

Z taką myślą niemal wybiegł z kuchni, o mało nie przewracając swoich dwóch rozmówców, których prawie zgniótł w uścisku.

- No, no, jak na Omegę, ma całkiem silne te ramionka. – Ben nie mógł powstrzymać się od uszczypliwości. I być może dostałby od Matta srogie kazanie, gdyby nie to, że jego twarz zdecydowała się pokazać pełną paletę zadowolonych i szczerze uradowanych min.

6 komentarzy:

  1. Hejeczka,
    och tak no całkiem nieźle po Connorze pojechałaś, ale przybliżyłaś jego postać w stadzie musiał się pilnować, uważać na każdy gest... Adam taki och opiekuńczy wobec zajączka... no i ten soczek marchewkowy, ścigany a Adam och tak liskowato się uśmiecha, tak wyobraźiłam sobie tą scenę...
    weny, weny, weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, hejka. xD]
      W stadzie był "skazany" na bycie tym po Calebie, a jego zadaniem było werbowanie Omeg, na których cierpienie musiał się napatrzeć. Dlatego teraz przeżywa mały szok, że jest tak spokojnie. xD
      Haha, z Adama jest niezła wredota. xD Ale tylko czasami z niego wychodzi. xD
      Dzięki. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  2. Hej. Próbowałam wstawić komentarz kilkukrotnie i mi się nie udało :( więc próbuje z nowu. Pewnie nie wyjdzie tak jak za pierwszym razem,ale spróbuję. Connor myślę ,że nie dokonca odnajduje się jako omega. Caly czas musiał się pilnować jako alfa,a teraz nie musi i ma pewne obawy. A zaś Adam ma swoje jako tak wysoko postawiony przywódcą niechce ,żeby ktoś był z nim dlatego,że jest w hierarchii tak wysoko. Chce by go ktoś poprostu pokochał. Co mnie przeraża że zaczynam uwielbiać wszystkie twoje postacie;) ale w sumie jakby nie patrzeć to wychodzi na plus. Co do Bena i Matta to jak dla mnie to Matt to taka typowa mamuśka ,która by najlepiej zaglaskala ;) a Ben to taki tatuś , który powie otwarcie co leży mu na sercu i jak ich tu nie uwielbiać. Pozdrawiam weny. w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, hejka.
      Dziękuję za wytrwałość i cierpliwość. <3
      Dokładnie - Connor dopiero odnajduje się jako Omega. Nie, żeby miał jakieś zdolności przywódcze, ale do tej pory wyznaczono mu inne zadanie, a teraz jeszcze musi pamiętać, że nie może zbytnio zaszaleć, bo może zajść w ciążę. xD
      Ooo. ;3 Zapewniam, że wszyscy chłopcy bardzo Cię uwielbiają. xD
      Z Adamem też trafiłaś - w młodości wielu za nim szalało, a z racji tego, że dorósł... dostrzega, że zainteresowanie nim w głównej mierze dotyczyło właśnie tego, że był synem przywódcy. Tylko Ben i jeszcze jakiś inni chłopak po prostu go lubili za to, że jest, a nie - kim jest. ;)
      Hahahah, Matt faktycznie troszkę się przekształca - za młodu też chciał dziecka, a teraz wszystko idzie dobrze i automatycznie uruchomił mu się tryb matkowania. A Ben, oczywiście, ma tryb taty z wieloletnim doświadczeniem (no jakby przeczuwał, że wszystko pójdzie dobrze... ;>).
      Dziękuję Ci bardzo! <3
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  3. Hejeczka,
    no nieźle po Connorze pojechałaś, ale też rozumiem go to coś nowego... w stadzie musiał się pilnować uważać co robi, mówi, a tutaj może być po prostu sobą... przy ściganiu zajączka wyobraźiłam sobie że Adam wewnętrznie uśmiecha sie tak no tak po lisiemu... :) podobała mi się ta troska Adama... no i jaki Matt cwany...
    weny, weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, Basiunia. xD
      Haha, no trochę się Connorowi oberwało, ale to wszystko w dobrej mierze. Adam dorósł, trochę się zmienił, ale nadal tkwi w nim ten zdobywca... Będzie się musiał trochę wykazać, bo obowiązki przywódcy nieco stępiły jego zmysł drapieżnika. xD
      Matt jest mózgiem całej tej pokręconej rodziny. Jak to mama - ma swoje problemy na głowie, ale w pierwszej kolejności myśli o innych.
      Dziękuję pięknie. ;3
      Pozdrawiam serdecznie! xD

      Usuń