niedziela, 6 czerwca 2021

17. Wrogowie w miłości

Hejka! xD

Spotkanie z Adamem jeszcze się odwlecze, ale spokojnie, do niego dojść musi. Prędzej czy później. 

Dzisiaj mamy trochę wspominek, trochę objawów więzi i przygotowania do randki - czyli niezbyt wiele akcji. Ale, mam nadzieję, że wybudzicie się zbytnio. xD

Uwielbiam pisać o relacji Bena z Connorem. xD Złośliwiec wyłazi na wierzch z tego pierwszego, a mnie szczerzy się wtedy mordka na całego. xD No nic, nie przedłużam i zapraszam serdecznie na nowy, siedemnasty już rozdział "Wrogów w miłości". xD

Pozdrawiam serdecznie i przepraszam za błędy!

-----------------------------------------------------------------------------------------

 

Minęły dwa w miarę spokojne dni. Sobotni poranek przywitał Connora głośną melodią budzika, który ustawił sobie na ósmą rano. Musiał na bieżąco sporządzać lekarstwo dla Matta, gdyż okazało się, że któryś ze składników nie dawał rady przetrwać próby czasu i fermentował. Zatem nie było innego wyjścia. Całe szczęście, że chłopak nie był uwiązany w żaden sposób ze swoim poprzednim miasteczkiem. Co prawda wytłumaczył wszystko Harper i był pewien, że w razie czego kobieta świetnie by sobie poradziła, ale póki co wolał sam wszystko nadzorować. Już i tak jego nerwy były ostatnio poddane próbie wytrzymałości. Od czasu rozmowy z bratem i wyjawienia mu prawdy, zauważył subtelną zmianę między nimi, tak samo jak między Liamem a Calebem. Owszem, brunet nadal obchodził się z nim chłodno, jednak zdarzało mu się odpowiadać na pytania lisa pełnymi zdaniami, a nie agresywnymi burknięciami, a to było już coś! Największy progres zrobili wczoraj i Connor do tej pory nie mógł wyjść z szoku. Nie spodziewał się, że więź między prawdziwymi partnerami pozwala na to, by jeden z nich chronił tego drugiego swoją własną aurą. Nawet, jeżeli nie był Alfą.

Piątek, popołudnie

Po nocy spędzonej u boku Caleba, Liam zdecydował się nie komentować tej sprawy, ani też nie dyskutować z nim o tym. Nad ranem przyniósł mu butelkę wody i wyszedł bez słowa, odprowadzany mętnym spojrzeniem wyblakłych przez chorobę, srebrnych tęczówek. Przez cały czwartek Caleb nie wstał z łóżka, na przemian śpiąc i kuląc się z bólu. Kiedy był przytomny, zauważał, że ktoś zmieniał jego opatrunki i napełniał szklankę.

Następnego dnia mógł wreszcie w miarę stabilnie ustać na nogach i bez pomocy załatwić swoje potrzeby. Po szybkiej toalecie zszedł na dół, kierując się prosto do kuchni. I to byłoby na tyle w kwestii jego płomiennego przemówienia na temat nie zaglądania komuś w szafki. Z lisim apetytem rzucił się na pierwsze z brzegu jadalne produkty, popijając wszystko sokiem z kartonu. Gdyby jego arystokratyczna część duszy stanęła obok i mogła się wypowiedzieć, chyba zabrakłoby jej negatywnych epitetów. Jednak w tamtym momencie Caleb miał gdzieś posługiwanie się nożem i widelcem. Priorytetem było zaspokojenie głodu. W końcu odzyskiwanie magii wymagało uzupełnienia potrzebnych składników odżywczych.

Gdy oczyścił lodówkę z truskawek, całego kawałka niepokrojonej szynki, twarogu oraz rzodkiewek, odłożył pusty karton po napoju i standardowo skierował się do salonu. O dziwo zastał w nim Connora zaczytanego – a jakże by inaczej – w jakimś medycznym tomiszczu. O ile dobrze pamiętał, przyjaciel miał już wkrótce przejść swoją drugą ruję w ciele Omegi - od pierwszej minęło kilka dobrych lat. Żywił nadzieję, że pozbywanie się comiesięcznego napięcia seksualnego działało na korzyść Connora. Nie chciał, by okazało się, że tłumiony gen Omegi skończy się jakimś nieprzewidywalnym efektem ubocznym. Na przykład wzmożoną lub długotrwałą gorączką, albo, co gorsza – wydzielaniem feromonów na znaczne odległości, co sprowadziłoby im na głowy wszystkie Alfy z Westmore.

- Co robisz?

Connor przerwał czytanie, podnosząc głowę. Cal dobrze znał to przyjacielsko-braterskie spojrzenie, jakby chciał się upewnić, że wszystko z nim dobrze. Czyli Liam musiał mu powiedzieć o jego złym stanie w nocy. A tym samym zdradził się z tym, że nad nim czuwał.

Maleńka nadzieja, będąca dosłownie okruszynką, zabłysnęła w mocniej bijącym sercu.

- Sprawdzam wszystkie możliwe sposoby na dodanie zamienników do leku dla Matta.

- Fanatyk. – prychnął Caleb, uśmiechając się szyderczo. – Przecież jest tutaj ta cała Harper. Nie musisz wszystkiego brać na siebie. Poza tym nigdy nie próbowałeś na swoich pacjentach stosowania innych składników. Skąd możesz wiedzieć, że nie zaszkodzisz tym Mattowi? – Czasami miał wrażenie, że jego przyjaciel stanowi niebezpieczny przypadek pracoholika perfekcjonisty. Owszem, prowadzenie ciąży to nie błahostka, jednak uwarzenie leku raczej nie było pierwszyzną dla lokalnej pani doktor. Connor mógłby czasami odpuścić. I już on postara się o to, by oderwać chłopaka od tego tematu. – Radziłbym pochylić się nad kwestią wyglądu, skoro masz jakiekolwiek szanse, że twoja dzisiejsza randka nie ucieknie z krzykiem. Fryzjer dobrze by ci zrobił. – Obrzucił go krytycznym spojrzeniem.

- Adam lubi moje włosy.

Gwałtowna odpowiedź Connora mocno rozbawiła Caleba. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że cieszył się na widok zaczerwienionej z zawstydzenia szyi przyjaciela i jego wyraźnego zakłopotania. Wiedział, że Tylor nie widział się z tym swoim nowym nabytkiem od czasu ich małego wypadku na drodze, jednak najwyraźniej zdążyli przez telefon obgadać wiele różnych kwestii.

- Dobrze, nie wnikam w dziwne fetysze nieznanych mi osób. – Zamilkł, przypominając sobie, że przecież sam z przyjemnością przeczesywał rude włosy przyjaciela, kiedy w przeszłości pieprzyli się w różnych miejscach.

Connor najwyraźniej pomyślał o tym samym, gdyż odchrząknął i szybko zmienił temat.

- Nie przestałeś kochać Liama, prawda? – Wiedział, że wchodził na niebezpieczny grunt. Caleb zawsze mu imponował i był czas, że podziw nabrał dla niego głębszego znaczenia. Starał się odpychać te uczucia, zwłaszcza ze względu na brata, choć było to katorżnicza praca. Tym bardziej dlatego, że utrzymywali bliski kontakt fizyczny.

- A kiedy zacząłem?

Rudzielec prychnął przez nos, kręcąc w niedowierzaniu głową. Tylko ślepiec nie zauważyłby tego, jak Sly zmienia się w otoczeniu Liama. Może i w przeszłości nie był zbyt miły dla młodego Tylora, jednak Connor był pewien, że w większości była to całkiem dobrze odgrywana rola. Wymyślony na potrzeby stada bohater tak jakby zamienił się miejscami z prawdziwym Calebem, który pogubił się na tyle, że nie wiedział, jaki jest naprawdę. Być może ta osobowość w połowie zintegrowała się w nim, lecz Zmienny lisa zbyt długo był postawiony w świetle jupiterów, wciąż obserwowany. Presja ze strony otoczenia swoich pobratymców i ciążący na nim obowiązek dogadywania się z zającami często nie szły ze sobą w parze. Ojciec Tylorów pokładał w nim nadzieje przedłużenia linii swojej Rodziny, a z kolei wujek oczekiwał, że chłopak będzie jedynym Wodzem. Ściślej mówiąc, każdy z przywódców chciał, by Caleb był kimś innym. Nie było możliwe, by rozstawiał po kątach zające, jako despotyczny i jedyny lisi król, jednocześnie uznając równość obydwu Rodzin. Ponadto wciąż wbijano mu do głowy, że bez Liama, jako potencjalnego partnera pogodzonego z rolą uległą, nie może stanąć na czele swoich lisów. W końcu to dzięki młodemu Tylorowi mógłby być ojcem, co z miejsca zapewniłoby mu posadę przywódcy. Caleb miał wrażenie, że choć to od niego tak wiele oczekiwano, nie jest w tej grze głównym poszkodowanym. Dopiero niedawno dotarło do niego, że żył w kłamstwie wiele lat i pozwolił odejść temu, który kochał go nie za coś, ani po coś. I długo głowił się, co Liam w nim widział i dlaczego oddał mu swoje serce. Dziecinne „bo tak”  byłoby tutaj idealną odpowiedzią. Wiedział też, że teraz sam, głęboko w środku kiełkowało w nim bardzo podobne uczucie. A może ono już tam było, tylko potrzebowało światła? Wobec tego czym ono było, skoro zdołało rozgrzać skostniałe emocje? Caleb nie dopuszczał do siebie tej myśli. Nie chciał płaszczyć się przed Liamem, zaczepiać delikatnie, czy szeptać czułe słówka. To do niego nie pasowało. Miał inną naturę. Wolał podgryzać i liczyć na ujadanie, by gwałtownością wykrzyczeć złe słowa, a potem godzić się w uniesieniu. Jednak nie mógł oszukać reakcji swojego ciała, choć zwalał to na karb osłabienia magicznego. 

Tak jak teraz. 

Gdy tylko Liam znalazł się w zasięgu jego wewnętrznego radaru, Caleb podszedł pospiesznie do okna, rozsuwając cienkie, zwiewne firany. Jego bystre, uważne oczy od razu zauważyły bruneta zmierzającego w kierunku domu. Po plecach przebiegły mu dreszcze, gdy zdał sobie sprawę, że zielone tęczówki przewiercają się dokładnie w to miejsce, w którym stał, choć z dworu nie mógł być zbyt dobrze widoczny.

Connor z fascynacją patrzył na ten pokaz więzi. Nie był głupi. Doskonale odczytał specyficzną aurę unoszącą się wokół jego brata i przyjaciela, gdy tylko ich feromony weszły w interakcję. Choć było to niewiarygodne, musiał pokornie przyznać, że mężczyźni byli sobie przeznaczeni. Tego rodzaju więzi nie dało się w żaden sposób sztuczne wygenerować. Była stworzona na innym poziomie, jakby stanowiła dodatkowy żywioł. Z delikatnym ukłuciem zazdrości musiał zaakceptować fakt, że Caleb nawet w małym ułamku sekundy nigdy nie spojrzał na niego z takim błyskiem, jakim teraz obdarzał idącego w ich stronę chłopaka. I po co on zadał to swoje durne pytanie? Przecież odpowiedź była aż nazbyt oczywista.

Tymczasem Liam opuścił towarzyszącego mu Matta, teraz drepczącego mu po piętach. Jakiś wewnętrzny głos nakazywał mu odnaleźć Caleba i być blisko niego. Miał wrażenie, że jest mu potrzebny i choć nikt go nie wołał, niemal biegiem ruszył wykonać niewypowiedziany rozkaz. Pospiesznie zdjął z siebie lekką kurtkę, zawieszając ją na haczyk w przedsionku i nie kłopocząc się z układaniem zdjętych butów skręcił w prawo, mijając donicę z kwiatem. Chwilę później stał już w progu salonu, obejmując spojrzeniem całą sylwetkę Sly’a. Niemal niezauważalnie wciągnął powietrze nosem i skrzywił się z niezadowoleniem.

- Usiądź.

Jedno słowo wystarczyło, by Caleb w trzech krokach znalazł się nieopodal jednego z foteli, aby opaść na niego z westchnieniem. Prawdziwą ulgę poczuł wtedy, gdy Liam usiadł okrakiem na podłokietniku, tyłem do niego, zastawiając go częściowo przed mocno skonfundowanym Connorem. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że znów jest zmęczony, a magia w tym samym momencie ścięłaby go z nóg, gdyby wciąż stał pod oknem. Pozwolił sobie na wtulenie głowy w plecy Liama, który odchylił prawe ramię do tyłu, kładąc dłoń na jego kolanie. Przyjemna aura, jaką roztaczał młody Zmienny, koiła go i rozluźniała, a jednocześnie jasno dawała znać wszystkim innym, że brunet, choć jest Omegą, nie zamierza patrzeć bezczynnie na cierpienia swojego partnera więzi. Connor był dla tego duetu zupełnie niepotrzebny. I mimo że nie zrobiłby krzywdy przyjacielowi, nie mógł wyczuć, że jest mu źle, robi mu się słabo, ani że magia znów rozszalała się nierównymi falami w ciele lisa. To była rola Liama, a raczej trzeba było powiedzieć, że tylko on był w stanie to przewidzieć. Nie Matt, nie Ben, ani Connor. Dlatego też wycofał się wtedy, zamieniwszy z bratem kilka zdawkowych słów.

Sobota, obecnie

- Connor? Wszystko w porządku?

Chłopak spojrzał przez ramię i odwrócił się przodem do Matthew. Właśnie sporządzał dla niego lek na dzisiaj, a stojąc z pustą szklanką w jednej dłoni, popatrując w parującą, ale już stygnącą ciecz w garnuszku trzymanym w drugiej ręce, mógł wzbudzać zaciekawienie. Odpłynął myślami i zupełnie się zawiesił. Wyrwanie go z nich miało słodko-gorzki posmak. To zabawne, jak z osoby, która jest bliska Calebowi, teraz zamienił się miejscami ze swoim bratem. Był głupcem, wiedział o tym. Tak samo jak o idiotycznej nadziei na z góry skazany na upadek niby-związek z lisem. Sam nie wiedział, dlaczego w głowie uwił mu się pomysł bycia z Calem. Może było to przywiązanie i długoletnia, bliska relacja? Nie, musi to konieczne odrzucić, wyprzeć i zapomnieć. Z jednej strony zarzekał się, że to tylko wynik rytuału i nic nie czuje do przyjaciela – a już zwłaszcza nie chce wchodzić Liamowi w pardę – a jednak dziki chochlik pozwolił mu na nierealne marzenia. Chociaż nie, to nie były marzenia. On po prostu obawiał się zmian, a Caleb dawał mu rutynę i bezpieczeństwo. Wykorzystywał go swoim kosztem i nie tylko. Musi wreszcie dojrzeć. Jeżeli chce rozwijać się medycznie, nie powinien w życiu prywatnym być tak skończonym idiotą! Ochronna bańka, którą sam wytworzył, musi pęknąć – nawet, jeżeli spotkanie z rzeczywistością i bólem wszelakich doświadczeń będzie boleć jak po zderzeniu z pędzącym tirem. To mu przypomniało o pewnym mężczyźnie, z którym miał się dzisiaj spotkać. I jeżeli chce w swoim życiu zmian, to Adam może być dobrym początkiem.

- Tak, dzięki, że pytasz. – Z dziwną lekkością przyszedł mu uśmiech pełen szczerości. – Trochę się stresuję. – Przyznał, przelewając ostrożnie lekarstwo do szklanki.

Matt zmarszczył czoło, zastanawiając się nad słowami chłopaka. Dopiero po chwili dotarło do niego, o co mu chodziło w kwestii zdenerwowania. Usta lekko mu drgnęły, wyginając się ku górze. Polubił Connora szybciej niż przypuszczał. Być może odrobinę przypominał mu siebie z młodości. Równie ostrożny, trzymający sekrety tylko dla siebie, a przede wszystkim nieufny dla potencjalnych partnerów. Przecież widział na własne oczy, jak młody Zmienny cieszył się z każdej wiadomości otrzymywanej przez nowopoznanego mężczyznę, a teraz najchętniej zaszyłby się w mysiej dziurze. Albo zajęczej. Początkowa ekscytacja zamieniła się w obawę o to, że obydwaj przypadną sobie do gustu i cały ułożony świat Connora wywróci się do góry nogami. Matthew był zdania, że podanie ręki nowemu może przerażać na początku, a jak wiadomo, strach ma wielkie oczy. Gdyby on nie dał szansy Benjaminowi, teraz na pewno mocno żałowałby swojego tchórzostwa. Dlatego nie chciał, by Connor popełnił ten sam błąd. Wyciągnął rękę w stronę jego włosów i w ojcowskim geście zaczesał je do tyłu, nieznacznie poklepując bok głowy. Chciał go jakoś wesprzeć, przemówić mądrze, jednak nie mógł znaleźć właściwych słów. A chwilę później i tak musiałby zamilknąć, gdyż za jego plecami dobiegło ciche, groźne warczenie. Niemal roześmiał się na głos, lecz zamiast tego przytrzymał wycofującego się Connora, ponawiając głaskanie jego głowy.

- Chodź tu do nas, mężu. – Uwielbiał zwracać się do Bena w ten sposób. Zazwyczaj to on pierwszy okazywał zazdrość i rzadko zdarzało mu się otrzymać podobny, tak jawny gest ze strony ukochanego, więc zamierzał dalej dostarczać mu okazji do takiej wylewności. Ciche mruczenie wyrwało się z jego gardła, gdy mężczyzna oparł brodę na jego barku, w zaborczym geście przylegając do jego pleców i oplatając w pasie. Duże, męskie ramiona otoczyły go wokół już wyraźnie zarysowanego brzucha, a szorstki policzek podrapał jego gładką żuchwę. Ben nadal powarkiwał ostrzegawczo, a on był przekonany, że na Zmiennego zająca patrzą złote, wilcze tęczówki. – Ben, kochanie, wyjaśnij Connorowi, że wejście na głęboką wodę i danie szansy partnerowi nie oznacza od razu ślubu, ani związku na stałe, ale sprawia, że z czasem można przekonać się, że świat był do tej pory taki pusty bez drugiej osoby. – Doskonale wiedział, jak podejść Benjamina. Buzujące w nim hormony mocno dawały w kość starszemu Evansowi, dlatego jego czuła strona, tak rzadko teraz się aktywująca, czyniła z Bena rozgotowany makaron. Nawet nie musiał czekać na jego odpowiedź, by wyczytać z głosu, czy przeszła mu złość, gdyż otaczająca go aura natychmiast się zmieniła.

- Przecież sam widzi, jak to jest. – Odparł dumnie Ben, całując Matta w policzek. Z ulgą przyjął wysunięcie dłoni ukochanego z rudych włosów Tylora. Wiedział, że jego partner nie miał złych intencji i nie działał pod wpływem romantycznych emocji względem Connora, ale jego wewnętrzna Alfa nie godziła się na spoufalanie z kimś innym. Matt był jego. Koniec. Kropka. Z nieukrywanym zadowoleniem obserwował Tylora wycofującego się w kierunku blatu kuchennego. Nie zamierzał go niańczyć ani dawać górnolotnych rad. Od tego mógł być Matt - bardziej pasował mu do roli kochającej mamy. Co prawda w życiu nie powiedziałby mu tego na głos - nie był na tyle głupi, by ryzykować starcie z ciężarnym - ale nikt nie zabroni mu myśleć w ten sposób.

Connor odebrał od Alfy pustą szklankę i opłukał ją pod kranem. Nadal czuł pewien dystans w odniesieniu do Benjamina i wątpił, by szybko przełamali lody. Nie miał zamiaru zastanawiać się nad tym dłużej, więc wytarłszy dłonie w ścierkę, odwrócił się z zamiarem wyjścia z pomieszczenia. I już był w progu, kiedy zatrzymały go słowa Benjamina.

- Dzwonił do mnie przywódca lisów z sąsiedniej wioski. Większość twoich uciekinierów dostała się bezpiecznie na jego terytorium, więc przyjął ich pod swoją opiekę.

Zmienny zająca obrócił się z zaciekawieniem, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.

- To dobrze. – mruknął, marszcząc brwi. – Dlaczego odnoszę wrażenie, że kryje się za tym jakieś „ale”?

Po minie Benjamina wiedział już, że jego przypuszczenia były słuszne.

- No cóż, odkąd przybyli, w wiosce zaczęły dziać się różne… incydenty. – Mężczyzna zająknął się celowo, próbując dobrać odpowiednie słowo. – Drobne kradzieże, spięcia z rdzennymi mieszkańcami, nagłe zniknięcia zajęczych Zmiennych. Polarne lisy zaaklimatyzowały się znacznie lepiej.

Teraz Connor wyglądał już na mocno zdenerwowanego. Ba, bliżej mu było do chmury gradowej.

- A skąd pomysł, że za wszystko odpowiedzialni są właśnie moi pobratymcy? Może to właśnie rudym lisom nie odpowiada ich obecność? Poza tym, przepraszam, Ben, ale ten cały przywódca i zarazem twój przyjaciel, nie powinien tych spraw omawiać bezpośrednio ze mną?

Na wzruszenie ramion Zmiennego wilka niemal wyskoczył ze skóry. Jak można było podejrzewać kogokolwiek o kradzież bez konkretnych dowodów? Och, gdyby nie jego randka, właśnie pędziłby do tych nadętych lisów - nie ubliżając jego Adamowi. Ale to może poczekać. Zdał sobie sprawę, że naprawdę nie nadawał się na przywódcę, skoro na pierwszym miejscu stawiał siebie, zamiast przejąć się rolą swojego mocno okrojonego w skład stada.

- Później się z nim spotkam. – Powiedział to o wiele spokojniej, niż wskazywały na to jego płonące złością oczy. – Nie będę się bawił w głuchy telefon. Bezpośrednia rozmowa to chyba coś normalnego w cywilizowanym świecie, prawda? – Nie mógł odmówić sobie drobnej złośliwości. I z poczuciem zwycięstwa opuścił kuchnię, kierując się do swojego tymczasowego pokoju, by przygotować się do wyjścia.

Tymczasem Matt obrócił się w objęciach ukochanego, popatrując na niego z nutą rozbawienia w szarych tęczówkach.

- Czy my jesteśmy niedobrymi istotami, nie mówiąc mu, że jego Adam i przywódca lisów to ta sama osoba?

Na usta Benjamina wpłynął iście czarci uśmieszek – taki, jaki Matthew pamiętał z czasów, gdy się docierali.

- Według mnie jesteśmy tymi dobrymi, którzy nie chcą psuć niespodzianki.

Blondyn uniósł sugestywnie lewą brew, uśmiechając się powątpiewająco. Zarówno on jak i Ben od razu wyczuli znajomy zapach na Connorze. Gdy zaproponowali mu obejrzenie rany na nodze i wypróbowanie wilczej maści na szybsze gojenie, subtelna woń naniesiona na bandaż niemal wryła ich w podłogę. Nic jednak nie powiedzieli i swoje odkrycie trzymali za zębami aż do teraz. Co prawda skontaktowali się z Adamem, ale mężczyzna kategorycznie zabronił im wyjawiania prawdy. Matt nie mógł nie zauważyć ogólnego zadowolenia swojego partnera na fakt wkręcania Connora. Naprawdę nie rozumiał jego zamiłowania do dokuczania Zmiennemu zająca. Tak samo jak przed chwilą, kiedy warczał na niego, co było swego rodzaju naprawdę budujące i kochane, niemniej jednak zupełnie niepotrzebne. Miał nadzieję, że ich relacje ulegną poprawie. O ile sam był na początku mocno sceptycznie nastawiony do chłopaka, o tyle teraz polubił jego obecność. Może włączył mu się tryb rodzica? Podejrzewał, że Ben myśli podobnie, ale woli nie wypowiadać tego na głos, bo już zdążył się przekonać, jak wolny ma refleks w starciu z nabuzowanym, ciężarnym Alfą.

- Tylko potem nie przychodź do mnie z prośbą ratowania tej relacji, kiedy okaże się, że zabrnęli na tyle daleko, że Adam nie będzie chciał odejść, a Connora przerośnie sytuacja.

- Oj nie kracz. – Ben przylgnął do jego szyi, podskubując ją ustami. Poznał już wiele czułych punktów małżonka i wiedział, że ten czuły gest załatwi sprawę dalszego marudzenia. Niewiele się pomylił. Tylko przez moment w jego głowie przemknęła myśl, że powinien już nieco odpuścić Connorowi. Nadal miał w pamięci to, jak chłopak podle potraktował swojego brata, ale nie mógł wiecznie mieć pretensji o coś, na co już nikt nie miał wpływu. Poza tym, bez starszego z Tylorów, jego dzieci… Nie, nie mógł tworzyć czarnych scenariuszy.

Ciche chrząknięcie skłoniło mężczyzn do odwrócenia się w stronę drzwi.

- Nie chciałem przeszkadzać. – Connor starał się patrzeć im w oczy, ale oglądanie tulących się do siebie dwóch starszych od niego Alf nadal wywoływało na jego policzkach krwiste rumieńce. Jako dziecko nie doświadczył podobnych gestów okazywanych sobie przez swoich rodziców, choć trochę się o tym mówiło. Inne Omegi nie traktowano z miłością, a reszta związków wydawała się być mocno sztywna w przestrzeni publicznej. Dlatego teraz miał wrażenie, jakby na powrót stał się chłopczykiem, który podgląda dorosłych w intymnej sytuacji. – Wychodzę. – Spuścił wzrok, wbijając go na chwilę w podłogę.

Przez moment korciło Bena, by rzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale wciskany mu pod żebra łokieć skutecznie wybił mu ten pomysł z głowy. Zamiast śmieszkowania, postanowił choć raz, na zachętę, dodać otuchy chłopakowi.

- Connor? – gdy upewnił się, że rudzielec na niego patrzy, westchnął i uśmiechnął się do niego. – Baw się dobrze. Miał wrażenie, że po tych słowach uszy chłopaka osiągną poziom samozapłonu, a twarz wyrażająca zdumienie na zawsze wryje się w jego pamięć. Usłyszawszy ciche „dzięki” z zająknięciem, a potem odprowadzając Connora wzrokiem cieszył się, że powstrzymał swój cięty język. Pogratulował sobie tym bardziej, gdy tulący się do niego Matt pocałował go w policzek i wsunął policzek w jego szyję, pomrukując pełne zadowolenia "Mój ty bohaterze".

6 komentarzy:

  1. Hejeczka,
    och jak wspaniale, Liam chroni Caleba mimo wszystko... co za wredni nie powiedzieli z kim ma randkę Connor, aż mnie zżera ciekawość jaka będzie jego reakcja...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejeczka! xD
      Tak, moc więzi to potężna magia. Łączy też i leczy zranione serca. ;)
      Hahaha, oj tak, wredoty z nich. Nie zdradzą się do końca. xDD
      Dzięki. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  2. Ach ten Caleb i jego maniery. Z jednej strony picie z gwinta i grzebanie w szafkach i wyjadanie wszystkiego,a z drugiej ta jego błękitna krew i maniery ;)uśmiałam sie. Muszę ci powiedzieć ,że coraz bardziej lubię Caleba,a myślałam ,że dłużej będzie takim czarnym charakterem. A teraz liczę na to ,że z Liamem staną się najbardziej cukrowa para w tym opowiadaniu;). Co do Connora to ,aż sama jestem ciekawa jak zareaguje na wiadomość ,że Adam i przowdca lisów to ta sama osoba, ale i tak najlepszy był w tym wszystkim Ben ,który jeszcze na koniec życzył Connorowi udanej zabawy. Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział . W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, hej! xD
      Taak, Cal jest bardzo wytworny, gdy wszyscy patrzą, a automatycznie "normalnieje", gdy wszyscy odwracają wzrok. Po tylu latach w swoim stadzie musiał się do tego przyzwyczaić.
      Hahaha, Cal to taki wredny dobry charakter. xD Powoli przyzwyczaja się do nowej sytuacji. Tutaj nikt go nie obserwuje, nie wymaga, więc samoistnie się rozluźnia, nie tracąc tej swojej arystokratycznej postawy.
      Oj, jeszcze musi minąć, zanim chłopaki się dotrą. To nie będzie takie łatwe. Trzeba jeszcze powyjaśniać sobie kilka spraw. xD
      Ben to taki zgrywus łamane przez śmieszkujący psiak.
      Co do odkrycia przez Connora tego, kim jest Adam - najpierw odbędą randkę, a dopiero później wyjdzie szydło z worka... I wesoło raczej nie będzie. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  3. Hejeczka,
    bardzo mi się spodobało, co za etedne wilki nie zdradzili z kim Connor się ma spotkać (kim jest naprawdę), jak zareaguje? a Liam wspiera i troszczy się o Caleba jak było teraz widać...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, hejka. xD
      Wilczki są złośliwcami na maksa. xD Wredoty jedne najchętniej czekałyby w kuchni z kubkami herbaty, czekając na powrót Connora... W sumie to niegłupi pomysł! xDD
      Liam ma miękkie serce. A zwłaszcza w stosunku do Caleba. Dużo razem przeszli i chyba ta przeszłość - dobra i nie - cementuje ich relacje. ;)
      Dzięki. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń