niedziela, 30 maja 2021

16. Wrogowie w miłości

 Hejeczka! xD

Wyjaśniania ciąg dalszy. Mamy też dialogową konwersację. ;D Zacznie nam się poprawiać relacja między chłopakami, ale więcej nie zdradzę. xD

Adam robi furorę w komentarzach. xD Pojawi się chłopak bardzo szybko, tylko cały czas zmieniam historię i już nie wiem, co lepsze. Dlatego dzisiaj pewnie długo nie zasnę, bo muszę wreszcie postawić sprawę jasno - inaczej nie ruszę z dalszym pisaniem. xD

Dziękuję Wam pięknie zaw wszystkie ciepłe słowa i porady. ;3 Jesteście najlepsze!

Zapraszam na szesnasty rozdział "Wrogów w miłości". Pozdrawiam serdecznie i przepraszam za błędy!

-----------------------------------------------------------------------------------------

 

W momencie przekroczenia progu, Caleb usłyszał podniesiony głos Liama dochodzący z salonu. 

Odkąd tu przybył, najczęściej siedział właśnie tam, zanurzony w wygodny, miodowy fotel z weluru. Cenił sobie wygodę oraz piękno, a wystrój tego pokoju zdecydowanie pieścił jego wewnętrznego arystokratę.

Kierowany odgłosami, wszedł nieskrępowany do środka i nie patrząc na nikogo ruszył prosto do ulubionego mebla. Zupełnie nie przejął się zaległą nagle ciszą, podwijając prawy rękaw, by spojrzeć na zegarek. Dochodziła dziewiętnasta.

- Poproszę o jakiś posiłek. Tylko bez papryki. Mam na nią uczulenie – poinformował uprzejmie, opadając łagodnie na oparcie fotela.

- Nie jesteśmy twoimi pieprzonymi służącymi, dupku!

Och, komentarz zdecydowanie należał do Liama. Z chęcią mu na niego odpowie i wszyscy mu świadkiem, że chłopak sam strzelał sobie samobója.

- Jestem gościem, więc nie wypada mi grzebać w szufladach. Poza tym, jedynym pieprzonym w tym domu byłbyś ty, ale… – zmierzył młodszego Tylora zaciekawionym spojrzeniem – nie spodziewałbym się, że masz ciągoty do przebieranek i odgrywania scenek pan-służący. Ależ wy mi zajączka zdeprawowaliście. – zaśmiał się cicho, opierając przedramiona o podłokietniki. Gdyby nie Benjamin, Cal właśnie miałby co najmniej podbite oko, a tak musiał zadowolić się dwoma szarpiącymi się mężczyznami, z czego jeden szaleńczo młócił pięściami w powietrzu, a drugi starał się go obezwładnić.

Stojący z boku Matt miał tak nieszczęśliwą minę, że aż Connor poklepał go przyjacielsko po ramieniu, odsuwając jedno z krzeseł. Sam chętnie wtrąciłby się do walki, ale nie chciał podstawić się bratu pod rękę. Najwyraźniej jego sekret jeszcze nie został odkryty przez Liama, dlatego wolał, by chłopak nieco ochłonął, a dopiero potem się na niego wściekał. Nie zamierzał zbierać podwójnych cięgów – za siebie i niewyparzony język Caleba. Najchętniej sam trzepnąłby go w głowę, ale dziecinne zachowanie już dawno było mu obce. Nie miał czasu na strofowanie przyjaciela, skoro sam wkrótce stanie w ogniu pytań. Westchnął i wyszedł z salonu, kierując się do kuchni. Czuł się w niej o wiele swobodniej niż w otoczeniu Alf, choć zaczął czuć coraz większą nić sympatii między nim a Mattem. Prawdopodobnie miało na to wpływ leczenie go, ale mógł się mylić. Zmienny wilka miał pod swoim dachem dwóch Tylor’ów i to obydwie Omegi. Mógł ich wyrzucić na bruk – zwłaszcza, że stanowili potencjalne zagrożenie dla jego partnera. A jednak tego nie zrobił, a nawet pomógł załatwić Liamowi nocleg, gdy zaczęła go trawić gorączka rui. Ciekawe, czy jemu też pomoże?

Potrząsnął delikatnie głową, sięgając do lodówki po jajka i szynkę. Z dolnej szafki obok piekarnika wyjął cebulę. Może gdy popłacze sobie podczas jej krojenia, dorabiając się czerwonych oczu, jego brat nie będzie dla niego taki surowy? Tak, jasne. I on twierdził, że nie jest infantylny. Szybko posiekał wszystkie potrzebne mu składniki, robiąc gigantyczną porcję jajecznicy. Mattowi przygotował wersję bez cebuli, aby nie obciążać jego żołądka o tak późnej porze. Kilka szczypt bazylii, tymianku i ziół prowansalskich później, nieziemski zapach rozniósł się po całej kuchni. Zabrawszy talerze i sztućce na tacę, wrócił do salonu, dyskretnie popatrując na czterech mężczyzn. Przed każdym postawił parujące danie.

- Ktoś mógłby przynieść herbatę? – zapytał, posyłając spojrzenie w kierunku Benjamina. Kilka chwil bez ciężkiej atmosfery, którą dodatkowo zagęszczała chmurna postawa mężczyzny, na pewno dobrze na wszystkich wpłynie. Na niewiele się to zdało, bo gdy tylko usiadł, poczuł na swoje wypalające mu dziurę w twarzy spojrzenie brata. Nie zamierzał na nie odpowiadać i w spokoju zaczął jeść. Z ulgą stwierdził, że pozostali poszli w jego ślady. Głodny wilk, lis, czy zając to niezbyt udana kombinacja. O mało nie parsknął śmiechem, kiedy zdał sobie sprawę, jak osobliwy łańcuch pokarmowy właśnie tworzyli.

Nieprzyjemna z początku cisza, z każdą chwilą stawała się błogosławieństwem. Pozwoliła się wyciszyć i oczyścić umysł z gniewu. Niestety, podziałała negatywnie w sprawie Connora. Gdy tylko buzująca wściekłość ulatniała się, a Liam nie trząsł się już w nerwach, zaczęło docierać do niego, że coś jest nie tak. Do tej pory poznał naprawę wiele Omeg i większość albo miała ten gen wypisany w ich ruchach, gestach, mowie, oczach, albo jawnie się do niego przyznawała. On nie wiedział, że do nich należy, a jednak w jakiś sposób musiał mieć w sobie to coś, bo zarówno Matt jak i Ben łatwo go rozszyfrowali. Dlatego nie rozumiał dziwnego stanu, w jakim się teraz znajdował. Czuł do Connora więź większą, niż do tej pory. Jakby byli kimś więcej, aniżeli braćmi. Mocno konfundował go zapach chłopaka, tak daleki od tego, jaki do tej pory naturalnie wydzielał. Ostrożnie odsunął pusty talerz i nie czekając na to, aż reszta zrobi to samo, przerwał ciszę.

- Możesz mi wytłumaczyć, co się dzieje? Dziwnie się przy tobie czuję. – Zmrużył oczy na nerwowe drgnięcie brata, przypisując sobie mentalny medal za spostrzegawczość. – I nie masz obroży! – zauważył.  – Co tu się stało w czasie mojej nieobecności?

Connor darował sobie dojedzenie reszty jajecznicy.

- Udało mi się uciec z domu i wrócić tutaj niezauważonym. – Najłatwiejsze miał za sobą. – Co do reszty… Chyba pamiętasz reguły swojego rytuału, prawda? W chwili, gdy przejdziesz swoją pierwszą ruję, pakt między tobą a Calebem przestaje istnieć i-

- Nie rozmawiamy o mnie! To nie ma związku!

Starszy Tylor niemal uniósł się na krześle ze złości.

- A właśnie, że ma! Wysłuchaj mnie, do diabła! – Piwne oczy sztyletowały trawiastą zieleń do czasu, aż powieki Liama przymknęły się, a chłopak wzruszył ramionami. – To, że rytuału już nie ma, sprawiło, że cała moc, która została poświęcona na rzecz sztucznego utrzymywania cię przy Calebie, teraz do niego wróciła. Uwierz mi, że lata przeganiania innych Alf za pomocą generowanej nienaturalnie aury nadszarpnęły magicznie każdy nerw i nie, nie usprawiedliwiam go – wskazał dłonią na cichego Caleba – ani tym bardziej nie zamierzam chwalić za to, jak obcesowo cię traktował, ale jestem mu wdzięczny, że mogłeś być bezpieczny. – To była prawda, którą odpychał wtedy każdego dnia, by nie zwariować. Gdy teraz powiedział to na głos, zadrżał, jakby stał twarzą w twarz z najgorszym koszmarem.

- Nie rozumiem. Przecież nikt nie wiedział, że byłem Omegą. Więc o jakim niebezpieczeństwie mówisz?

Przysłuchujący się temu Caleb założył nogę na kolano, odchrząkując, by zwrócić na siebie uwagę.

- Dla swojego ojca byłeś tylko składnikiem w jego przepisie na rozrost stada. W końcu Alfy też mogą zajść w ciężę. – Spojrzał sugestywnie na Matta. – Nie ważne, ile musiałbyś próbować. Jeden z braci miał później objąć dowództwo, a drugi dbać o częste porody. Zgadnij, w której roli cię obsadzono. – Zadrwił, splatając palce dłoni na brzuchu. Widział, jak kamienna twarz Liama pęka, a chłopak z niedowierzaniem kręci głową, przygryzając dolną wargę. Nie chciał zabrzmieć tak ostro, choć zawsze był zwolennikiem zrywania plastra za jednym pociągnięciem. Im prościej coś zostanie wytłumaczone, tym większa szansa na uniknięcie nieporozumień.

Na potwierdzenie tych słów Connor ponuro przytaknął, przejmując rolę rozmówcy.

- Dosyć szybko zacząłem dojrzewać, a w wieku dwunastu lat przeszedłem pierwszą ruję. To było okropne – zaparzył się w blat stołu, milknąc na moment. Piwne tęczówki zmatowiały, a oddech mężczyzny przyspieszył, jakby przeżywał wszystko na nowo.

Liam zmarszczył brwi, przypominając sobie pewne zdarzenie.

- Nie było cię pięć dni i wszyscy się o ciebie martwili. Ojciec odchodził od zmysłów i wysłał za tobą kilkunastu Zmiennych, w tym Caleba. Kiedy wróciliście po kilku godzinach, przemoknięci, zaróżowieni i rozczochrani, puszczono plotkę, że, jak przystało na syna przywódcy, wyruszyłeś na poszukiwania swojego partnera. Trawiąca cię gorączka tylko wszystko ułatwiała, a ci durnie, których wysłał ojciec, powiedzieli, że miałeś napad Alfiej rui.

- A tak naprawdę miałem końcówkę innego rodzaju rui, jednak zdążyła już osłabnąć. Dlatego nikt się nie zorientował. Zważywszy na to, w jakim deszczu wracaliśmy do domu, pochorowałem się na kilka dni, więc organizm sam zatarł po sobie ślady. Później wpadliśmy z Calebem na pomysł rytuału na mnie, by ukryć to, że jestem Omegą. – Westchnął na pełne zaskoczenia okrzyki. – Chyba tylko Pradawni są w stanie tego dokonać. Znaleźliśmy wszystkie potrzebne notatki, jednak okazało się, że nie obędzie się bez konsekwencji. – Tym razem podniósł głowę, z poczuciem winy wpatrując się w brata. – Aby wszystko zadziałało, rzucający zaklęcie, czyli Cal, musiał być tym, który rozładowywałby… moje napięcie. – zająknął się, przełykając głośno ślinę. – Raz na miesiąc, tak jak Alfa, przechodziłem normalną, o ile można tak powiedzieć, ruję, ale nie tak pełną pasji, jak w przypadku Omeg.

Nagle kawałki układanki wskoczyły na odpowiednie miejsce i wiele rozjaśniło się w głowie Liama.

- Ojciec o was wiedział… Pozwalał na to, bo uważał, że to w porządku, by jego ukochany syn pieprzył się na boku z drugim następcą swojego stada. A ja? Przecież i tak miałem być tylko od tego, by rozstawiać nogi. – Wstał gwałtownie, przemierzając pokój do drzwi i z powrotem. W jego głosie było tyle żalu i bólu. – Ukrywaliście się nie przed ojcem, a przede mną… i to jest kurewsko złe, bracie. Mogliście mi o wszystkim powiedzieć! – Wyrzucił ręce na boki, obracając się przodem do Caleba.

Sly spokojnie zniósł ten wybuch złości.

- Nie chcieliśmy ryzykować wpadki. Zrozum, Liam. Miałem w garści bezpieczeństwo zarówno Connora, jak i twojego tyłka. Nie uśmiechało mi się zrywanie żadnego z rytuałów na siłę, co na pewno by mnie czekało, gdyby wszystko wyszło na jaw. Chyba, że wtedy, jak i teraz, moja śmierć byłaby dla ciebie satysfakcjonującym rozwiązaniem, hm? – Odważnie wypowiedziane słowa zdawały się odbijać echem po wielokroć.

Cięta uwaga odepchnęła niewerbalnie drżące ciało Liama. Nie był gotowy na aż takie rewelacje. Od lat nienawidził Caleba, w mniejszym nieco stopniu pałając tym uczuciem do brata, a teraz miało się okazać, że to on był hipokrytą i niewdzięcznikiem? Musiał kaszlnąć, by ściśnięte gardło znów z nim współpracowało. Powoli oparł dłonie o blat stołu, krzyżując spojrzenia z Connorem.

- Czyli… teraz, przez moją ruję, obydwa rytuały przestały działać? I dlatego musiałeś uciec? Bo wyszłoby na jaw, że jesteś Omegą? Gdyby nie ja…. Gdybym wiedział wcześniej… moglibyśmy razem…! – przysłonił dłonią usta, cofając się szybko. Nieomal potknął się o próg, w porę łapiąc się futryny.

Słuchający go mężczyźni w głównej mierze zareagowali podobnie, podnosząc się z miejsc. Ze słów Liama wynikało, że zaczął się obwiniać o coś, na co nie miał wpływu. Nie chcieli doprowadzić do tego, że chłopak weźmie na siebie całą winę. Caleb złapał go delikatnie za nadgarstek. Niemal od razu po jego kręgosłupie przetoczyła się szaleńcza salsa dreszczy, lecz zignorował ją, nie wypuszczając bruneta, nawet gdy ten próbował się wyszarpać.

- Cal, ja muszę to sobie przemyśleć, zostaw.

Mimo rozbieganego spojrzenia, głos był silny i nieustępliwy. Sly nie musiał wiedzieć więcej. Wyczytał wszystko z mowy ciała byłego partnera. To, że dowiedział się tak wiele, wcale nie oznaczało, że przeszedł do porządku dziennego w kwestii zdrady. Tym bardziej, że poszerzyła się ona o brak zaufania do jego osoby. Nie tylko ukrywano przed nim przyzwolenie przywódców na comiesięczne schadzki Cala i Connora. Jego własny brat uznał go za dzieciaka, zwykłego gówniarza. Być może trudno byłoby mu przejść do codzienności, że „wypożyczałby” Caleba, zwłaszcza, iż wtedy darzył go głębokim uczuciem, ale w imię ratowania brata na pewno byłby w stanie pójść na ustępstwa. Kurwa mać, wszyscy przyprawiali mu rogi! Cal, Connor jedyne jasne punkty popychające go do otworzenia oczu kolejnego dnia, okazały mu tyle szacunku, co zdrowo pieprznięty ojciec. Nie, musi choć na chwilę uciec z tego pokoju. A nawet domu… Domu, który do tej pory oznaczał ciepło, miłość i spokój.

- Puść mnie. – Wysyczał, gdy Caleb nie ruszył się nawet o milimetr. Dopiero kolejne szarpnięcie zaowocowało uwolnieniem się z, na pozór nie mającego większej siły, uścisku.

Czterej mężczyźni podskoczyli delikatnie, gdy drzwi zamykane za Liamem trzasnęły głośno. Raczej nie można było uznać, że rozmowa przebiegła pomyślnie. Dla Connora najważniejszym było jednak to, że wreszcie mógł powiedzieć prawdę. Nawet, jeśli okazała się bolesna.

~o~

Minęła pierwsza w nocy. Każdy był już dawno w swoim łóżku – oprócz nadal nieobecnego Liama.

Księżyc wisiał wysoko na niebie, a z oddali słychać było nawoływania leśnych zwierząt. Pojedyncze porykiwania lub szczekania dzikich lisów mocno denerwowały leżącego niespokojnie Caleba. Otwarte okno wpuszczało przyjemnie chłodne powietrze, ale przez to zmuszony był wysłuchiwać tych wszystkich odgłosów godowych. Mimo że poszedł spać niemal zaraz po wyjściu Liama, sen nie chciał przyjść. Na domiar złego na przemian pocił się i drżał z zimna. Żałował, że nie wziął ze sobą choćby butelki z wodą. Jego gardło było chyba wyschnięte na wiór. Przez moment zastanawiał się, czy to aby nie efekt stresów lub – co gorsza – zaczątki rui, lecz zaraz przypomniał sobie, że przechodził przez nią całkiem niedawno. Jeszcze miał czas. Co więc się działo? Mógłby zastanawiać się i do rana, ale ciche skrzypnięcie drzwi odwróciło jego uwagę i przywróciło nieco przytomność. Z jękiem, którego zaczął się wstydzić, przesunął się na łóżku. Ograniczone bolącym mięśniami ramiona nie chciały mu pomóc w odgarnięciu kołdry, którą przykrył się po szyję.

- Kto…? – zdołał zapytać i umilkł, mrugając powiekami, by wyostrzyć spojrzenie. Miał wrażenie, że umysł płata mu figle.

- Wyczułem, że coś ci dolega. – Liam stanął przy szafce nocnej, kładąc na niej kubek z parującą herbatą. – Uroki więzi – mruknął z przekąsem. – Ciekawe, czy pozostali już wiedzą.

- Na pewno – wychrypiał cienko Caleb. – Wszystko sprowadza się do feromonów. Początkowo być może nie zauważą różnicy, ale potem… Nawet, gdybym chciał, nie mogę nad tym zapanować. – Zakaszlał krótko, wtulając nos w ciepłą od oddechu pościel, chcąc się ogrzać. Dlatego cichy krzyk zaskoczenia wyrwał się spomiędzy spierzchniętych warg, gdy na jego czole wylądowało coś zimnego. Z jękiem oburzenia obdarzył Liama złym spojrzeniem, posłusznie wycofując się w ślimaczym tempie o kilkanaście centymetrów, gdy chłopak wymościł sobie miejsce w okolicy jego klatki piersiowej i kolan.

- Coś wymyślimy – mruknął cicho Tylor. Poprawił miskę z wodą, którą postawił na komodzie. – Teraz mamy ważniejszy problem. – Bez słowa zmieniał Calebowi opatrunek co kilka minut, w międzyczasie przygotowując mu tabletki na zbicie temperatury. Wiedział, że niewiele więcej może zrobić, ale miał nadzieję, że leki chociaż trochę pomogą. Pracował w całkowitej ciszy, od czasu do czasu gładząc troskliwie zaczerwienione policzki. – Nie wiedziałem, że przerwanie rytuału odbije się na tobie aż tak bardzo.

- Dwa… rytuały… Wody.

Liam pospiesznie zawinął palce wokół kubka, po czym uniósł głowę blondyna i ostrożnie pomógł mu się napić. Nie pomyślał o tym, że magia mogła tłumić moc Caleba. Kiedy się nad tym jednak zastanowić, było to całkiem oczywiste. Tak naprawdę ona nie była zagłuszana, lecz jej ogromne ilości zostawały pożerane na rzecz podtrzymywania sztucznie narzuconej więzi, a także doszło do skumulowania zupełnie odmiennych rytuałów. Wyparcie, tak, to było dobre określenie. A Caleb musiał się z tym mierzyć kilka długich lat, wciąż zachowując pozycję potężnego Alfy… Pradawnego. Ile, u licha, ten lis miał w sobie samozaparcia i jaki był jego próg bólu? Przecież to musiało boleć, nie ma innej opcji.

- Można się do tego przyzwyczaić.

Zmienny zająca drgnął, słysząc odpowiedź na swoje – najprawdopodobniej niechcący – zadane pytanie.

- To tak, jak z tatuażem. Niektórzy cierpią przez cały zabieg, a inni wytrzymują najgorsze, a potem jest im już wszystko jedno. – Caleb nie mógł zobaczyć lekkiego skinięcia głowy Liama, gdyż od dłuższego czasu miał zamknięte oczy. W głowie buczało mu stado pszczół, a powracająca moc drżała nawet w jego żyłach. Z nikłą świadomością zarejestrował ruch obok niego, a już po chwili ramię Liama otaczało go w pasie. Niemal sapnął z ulgą, czując chłodną, przyjemna aurę Tylora, która otulała go w uspokajającym geście. Mógł to porównać z okrywaniem nagiego ciała jedwabiem.

- Spróbuj zasnąć. Zostanę z tobą.

Powieki Caleba zaczęły mu się kleić, jakby nie spał od kilku dni. Zbawienna obecność partnera więzi, którymi – jak się okazało – byli, nie wiedząc o tym, działała lepiej niż lek sporządzony przez najbardziej uzdolnionego medyka. Los okrutnie ich doświadczył, teraz niemalże kopiąc w żołądek nowymi rewelacjami. Liam miał ochotę rozpłakać się z emocji. Był wybrykiem w swoim stadzie. Długie uszy dyskwalifikowały go w oczach wielu. Wychował się w Rodzinie, której przywódcą był jego psychicznie chory ojciec. Nałożono na niego rytuał, byleby „sprzedać” go, jako towar wymienny za połączenie się ze Zmiennymi lisa polarnego. Jego własny brat mu nie ufał i po kryjomu wplątał w niebezpieczną sytuację nie tylko siebie, ale i kogoś, kogo młodszy Tylor naprawdę… bardzo lubił.

A teraz, na dokładkę, okazało się, że Liam był najprawdopodobniej jednym z niewielu, którzy posiadali swojego Alfę, przeznaczonego tylko jemu. Nie mógłby połączyć się z kimkolwiek innym. Był Omegą, za którą jego ojciec zaprzedałby duszę diabłu, byleby spożytkować jego unikatowe zdolności zajścia w ciążę. Jakby nie wystarczyło to, że samo w sobie bycie Omegą dawało mu szansę urodzenia dziecka. Musiał być tym przeklętym Pradawnym, w pakiecie otrzymując bratnią duszę. Do cholery, gdyby przyszło na ścisłość, z obecnymi możliwościami mógł „wypluwać” z siebie potomków trzy razy do roku! Uroki bycia Pradawną Omegą z partnerem więzi. Łatwiej rozbić bank w kasynie, niż trafić na tak rzadki okaz.

- Liam?

Zielone tęczówki z hebanową źrenicą przeniosły wzrok z własnych rąk na srebrne oczy. Był niemal pewien, że Caleb zasnął jakiś czas temu. Skinięciem głowy zachęcił go do kontynuowania.

- To, że jesteś moją Omegą, nie znaczy, że do czegoś cię zmuszę. Nie mam prawa. Nie po tym, co ci zrobiłem i… w ogóle. Rozumiesz?

Och, doskonale rozumiał. Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy i teraz mógł się o tym przekonać. Przeklęty lis! Dlaczego akurat teraz musiał być tak szczery, otwarty i nieznośnie czuły? Chyba nigdy nie widział go w takim stanie, zupełnie bezbronnego i tak szaleńczo mu oddanego. Miał nacieszyć się tą chwilą i uczynić z niej cudowne wspomnienie? Czy jeszcze kiedyś będzie mu dane zobaczyć prawdziwe oblicze Caleba? Czy jest w stanie przyjąć te słowa za całkowity pewnik, a jutro przejść zawód, gdy wszystko wróci do normy? Czy kiedykolwiek rozkwitnie między nimi głębsze uczucie… lub blondyn odwdzięczy mu się choć w części tym, co on do niego czuł? Nie znał odpowiedzi na te pytania. Teraz nawet nie był pewien tego, czy Caleb w ogóle coś mówił, bo jego powieki znów przykrywały tęczówkę. Zastanowi się nad tym jutro. Tak, to był genialny pomysł.

Raz jeszcze zmienił opatrunek na czole chłopaka, po czym wbrew toczącej się w nim walki, przysunął się bliżej i wtulił w bok Caleba. Tłumaczył to sobie szybszą możliwością zareagowania, gdyby gorączka niebezpiecznie się podniosła.

Zdecydowanie był naiwnym, oszukującym samego siebie i zakochanym po końcówki długaśnych uszu idiotą.

10 komentarzy:

  1. Hej. Rozdział jak zawsze świetny. Hmm Caleb to taki gość o wielu twarzach. Tu pokazuje swoją wyższość i takie protekcjonalne zachowanie ,a z drugiej str. jest pomocny i gotowy do poświęceń . I jak ja mam go nielubic to ja nie wiem. Liam jest za to bardzo kochany cudny i wogole będę się nim zachwycać taki z niego slodziak. Wydaje mi się ,że po tych wyjaśnieniach liam jakoś przetrawi to co się stało,ale nie wiem czy Caleb będzie się starał chodź trochę wynagrodzić to wszystko liamowi . Takie to pokręcone trochę, ale już wiadomo co się tu zadziało . Czekam na dalszą część i już się nie mogę doczekać. Ps. Z tym ojcem Liama to naprawdę trzeba zrobić porządek . Pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! xDD
      Dzięki. ;3
      Cal jest szczery głównie w sytuacji sam na sam z Liamem. Jego stado patrzyło mu na ręce, więc nie mógł okazywać mu uczuć, bo jego bracia-lisy mogłyby go wyśmiać - a nie mógł sobie na to pozwolić. W końcu był przywódcą swojego stada. Z drugiej strony zobowiązał się do zjednoczenia swojego klanu z zającami, więc też nie chciał traktować Liama źle (zwłaszcza, gdy go lepiej poznał), ale okazało się, że zmienni zająca mają Liama głęboko w poważaniu. Więc Cal traktował go publicznie dosyć chłodno, a prywatnie... no cóż. xD
      Liam to taki ujadający jamniczek. xD Nigdy szczeka i warczy, ale swojego właściciela nie pozwoli skrzywdzić. xD
      Cal pewnie będzie się starał, ale nikt nie mówi, że będzie łatwo. xD
      Hahaha, rozłożył mnie Twój komentarz dotyczący ojca Liama. xD Dobrych kilka minut chichrałam się w pracy. xD
      Pozdrawiam serdecznie! <3 xD

      Usuń
  2. Hejeczka, hejeczka,
    a ja myślałam, że Ben specjalnie przytrzymał Liama aby samemu przywolić Celebowi... nasz zajączek ma dobre serduszko... ja bym na jego miejscu olała tego dupka ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, hej! xD
      Hahaha, nieee, Ben nie toleruje przemocy... zazwyczaj. xD Trochę ognia na pewno im nie zaszkodzi. POza tym, gdyby zaczęli się bić mogłoby z tego wyniknąć coś więcej. Chłopaki działają na siebie, więc wiesz... xDD
      Dzięki. ;3 Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  3. Bardzo mi się podoba,czekam na ciąg dalszy, powodzenia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! Dawno Cię tu nie widziałam. xD Dziękuję bardzo. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  4. Hejeczka,
    no i wszystko się wyjaśniło, Liam poznał prawdę jakie zaskoczenie... och Ben czemu nie przywaliłes temu dupkowatemu lisowi... należało się mu za doręczenie twojego małego zajączka, gdzie tu odruch obronny wobec synka :D
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, hejka. xD
      Haha, Ben nie chciał mieszać się w kłótnie między zjednoczonymi rodami. Do tego Pradawnymi. xD Może być Alfą silnego nasienia, ale jednak zna swoje miejsce. xD Poza tym niedługo będzie ojcem - musi jakoś się zachowywać. xD
      Dzięki. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  5. Kochana, wszystko nadrobię. Nie mam jak na tę chwilę tego zrobić. Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, Luanko. W swoim tempie, jak znajdziesz chwilę czasu. Nic się nie przejmuj. :*
      Pozdrawiam serdecznie. :3

      Usuń