niedziela, 16 maja 2021

14. Wrogowie w miłości

Hejeczka! xD

Dziś rozdział wstawiam wcześniej. ;) Nareszcie mam wolną niedzielę, więc i więcej czasu oraz wigoru do pracy. Pogoda niezbyt dopisuje (oczywiście, bo w tygodniu musi był ładnie, a na weekend deszcz i burze). Ale nie ma tego złego - przynajmniej mogę spokojnie usiąść i pochylić się nad tekstem. xD

Zaserwuję Wam nieco wyjaśnień w kwestii Connora - wyjdzie na jaw, dlaczego jest taki pro-pomocny dla mieszkańców swojej wioski. Mam nadzieję, że uda mi się Was zaskoczyć. xD A za tydzień będzie sporo opisów... Już Was z góry za to przepraszam, ale odeszłam tym razem od formy wyjaśniania rzeczy między bohaterami tylko za pomocą dialogów. Chcę, abyście najpierw Wy się tego dowiedzieli, a dopiero później chłopaki odkryli to podczas rozmowy (ewentualnie uzupełniając historię). No ale dosyć o kolejnej notce.

Pora na czternasty rozdział "Wrogów w miłości", na który serdecznie zapraszam. Pozdrawiam serdecznie i przepraszam za błędy!

-----------------------------------------------------------------------------------------

 

Rozmowa Connora z ojcem przebiegła w miarę spokojnie. Posłusznie zdał fałszywy raport z prób odszukania nowych członków stada i obiecał, że postara się bardziej. Nieobecność Caleba wytłumaczył swoim zapominalstwem w kwestii braku informacji o przedłużającej się podróży i wielkim zaangażowaniu w powodzenie akcji. Dzięki temu dostał pozwolenie, by później bez przeszkód ponownie opuścić rodzinne miasteczko, podczas gdy kilku Zmiennych wilka w tym samym czasie przejmowało chętnych do ucieczki. W razie wpadki, Connor nie mógł być podejrzewany o współudział, bo przecież dopiero co wrócił i udał się prosto do swojego przywódcy.

Leżąc w łóżku późnym wieczorem wpatrywał się w ciemny kąt sufitu, zastanawiając się, kiedy znów może wyruszyć. Nie chciał być w tej decyzji zbyt pochopny, by nie wzbudzać podejrzeń.

Kiedy jego telefon włączył się i zabuczał, pospiesznie zabrał go z szafki nocnej i z uwagą odczytał wiadomość.

- Udało się, jesteśmy w drodze – przeczytał, opadając z ulgą na poduszkę. Jego wskazówki dotyczące miejsca ukrycia kilku Omeg, kobiet oraz dzieci okazały się dokładne. Już wcześniej znalazł je dla nich i w drodze do Mistissini wysłał krótką wiadomość jednej z osób. Znów przyczynił się do uratowania niewinnych istnień. Jeszcze tylko jedna grupa, o ile dobrze pamiętał, i będzie po wszystkim. Nie mógł pozwolić sobie na błąd. Brak tych kilku osób na pewno zostanie zauważony, więc jutro musi wypaść dosyć przekonująco przed obydwoma przywódcami – swoim ojcem oraz wujkiem Caleba. Od dawna w stadzie nie rodziły się Omegi, więc ucieczka sześciu osób, w tym dwóch starszych Omeg oraz matki z mężem i jej dwójki dzieci, nie będzie czymś łatwym do przełknięcia. Zwłaszcza, że także Alfy decydowały się na dezercję, jak to było w tym przypadku. – Nikt nie mówił, że będzie łatwo.

Głębokie westchnięcie przeszyło ciszę, a po nim nastąpił cichy ruch towarzyszący szelestowi kołdry. Connor obrócił się na bok i wtulił w poduszkę, wspominając ciepłe poranki w Westmore, za którymi nie wiedzieć czemu tak bardzo tęsknił. Znajdując się na pograniczu świadomości przypomniał sobie o dziwnym zapachu, który drażnił jego nos, lecz przywołane skojarzenie ulotniło się wraz z nadchodzącym snem.

Nie dane mu było odpocząć zbyt długo. Na początku nie miał pojęcia, co go postawiło na nogi. Rozespany, rozejrzał się nieprzytomnie po ciemnym wnętrzu, odszukując czegoś wzrokiem. Dopiero po chwili prawda uderzyła w niego całą swoją siłą. Nie czuł więzi rytuału.

- Cholera – mruknął pod nosem, jak najciszej zrywając się z łóżka. W pośpiechu nałożył poskładane na krześle ubrania, wdzięczny swojemu zmęczonemu długą podróżą organizmowi, który odmówił mu posłuszeństwa w kwestii rozpakowania bagażu. Dzięki temu zyskał kilka minut, ostrożnie stawiając stopy na drewnianej posadzce. Miał nadzieję, że uda mu się prześliznąć między strażnikami pilnującymi zarówno domu jak i granic miasteczka. Bał się odpalić samochód, aby nie zostać usłyszanym, dlatego ze smutkiem popatrzył w jego kierunku, zakradając się do innego garażu. Trzymał w nim różne sprzęty medyczne, jak i poczciwy, odrestaurowany motocykl. W tej chwili mentalnie pogratulował sobie podjętej decyzji wymiany silnika na nowy, choć w tamtym czasie długo nie mógł przeboleć wydania tak zawrotnej sumy. Cóż, intuicja nigdy go nie zawiodła. Dzięki temu mógł z mniejszym ciężarem strachu zdjąć koc okrywający jego czarną Yamahę XVS 1300 i wyprowadzić ją w mrok nocy. Mimowolnie uśmiechnął się, prowadząc motocykl blisko krzaków i niewielkich drzew. Nie chciał ryzykować, odpalając i tak cichy sprzęt, więc oddalał się sukcesywnie od patrolującego nieopodal Zmiennego, stapiając się z czernią nocy. Delikatny poblask księżyca wyłaniającego się spomiędzy gęstych chmur musnął grzbiet jednośladu, ukazując jego nazwę pasującą idealnie do sytuacji – Midnight Star, Gwiazda Północy.

Sporej trudności przysparzały mu rosnące dalej gęsto zalesione drzewa, jednak nie mógł od tak wyjechać na drogę i tym samym zaalarmować wszystkich wokół. Mistissini nie było miasteczkiem, które tętniło życiem wieczorami. Z grupy osób, które zostały, większość należała do fanatyków rozpładzania, a reszta siedziała cicho, wdzięczna losowi za bycie kimś innym niż Omegą. Od konkretnej godziny rozpoczynała się cisza nocna, a patrolujący okolicę Zmienni bardzo pilnowali, aby nikomu nie przyszło do głowy wymykanie się w jakimkolwiek celu. Connor westchnął, pozbywając się drobnych gałązek wplątujących się w jego włosy. Życie w takim więzieniu miało swoje zalety – nie było kradzieży, napadów. Pod względem bezpieczeństwa byli w ścisłej topce, ale jakim kosztem musieli to okupić? Dostrzegał powolne wymieranie ich stada. Choć dzieci nadal się rodziły, to ze świecą było szukać Omeg, a Alfy musiały starać się dosyć długo, nim wreszcie udało im się spłodzić potomka. Zaczynali przypominać zwykłych ludzi, których tak bardzo nienawidził zarówno zajęczy jak i lisi przywódca. Dlatego Connor i jemu podobni chcieli wyrwać się z tego miejsca. Jeszcze do niedawna chłopak oszukiwał się, że da radę przekonać ojca. W końcu był dorosły i miał całkiem rozsądne argumenty, ale stary Tylor był głuchy na zdanie innych. Kochał syna na swój sposób i był dumny z tego, że wychował go na dobrego medyka, dlatego pozwalał mu na jego wycieczki, łudząc się, że Connor wpadnie na pomysł leku zdolnego zmieniać Bety w Omegi. Gdzieś już istniały badania na ten temat, ale wszystko było w fazie testów i zastosowanie niezupełnie gotowego specyfiku mogło stanowić ryzyko utraty zdrowia, a nawet życia. Jednak najwyraźniej przywódca nie wiedział w tym problemu, gotowy poświęcić jednostkę dla „wyższych celów”.

Gdy Connor usłyszał o tym po raz pierwszy, miał nadzieję, że ojciec wypił za dużo, wylegując się na słońcu. Z biegiem czasu przekonał się, jak daleki był od prawdy. Dlatego teraz, choć motocykl źle prowadził się w leśnym gąszczu, co rusz wydając raniące serce odgłosy, gdy ocierał się o drzewa, chłopak tylko zaciskał mocniej wargi, wzmacniając koncentrację. Był już na tyle daleko, że mógł wreszcie nałożyć czarny kask i objąć udami przyjemnie warczącą maszynę. Zagłębiając się w wygodne siedzisko zamruczał z przyjemności. Uwielbiał swoją Impalę, ale motocykle zawsze bardzo go kręciły. Doktor-motocyklista, świetne zestawienie.

Droga nieuczęszczanymi ścieżkami wymęczyła go okrutnie. Postanowił jednak, że na terenie Kanady nie będzie ryzykował. Dopiero wyjeżdżając poza granice z westchnieniem ulgi skręcił w prawo, kierując się na południe. Chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszył się na widok asfaltu. Reszta trasy poszła z górki. Kiedy nie musiał uważać na otoczenie i rozglądać się dookoła podczas krótkich przerw, czas spędzony w skórzanym siodle znów wywoływał to przyjemnie uczucie charakterystyczne podczas jazdy. Pęd powietrza, płynne rozpędzanie się do zawrotnej prędkości, ryk silnika i poczucie władzy nad kierownicą. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak szeroko się teraz uśmiechał.

Gdy na horyzoncie pojawiły się zarysy domostw Derby, zwolnił, dostosowując się do ograniczeń szybkości. Miał przed sobą niecałe pół godziny drogi, więc mógł sobie pozwolić na odprężenie napiętych mięśni. Tutaj już raczej nikt go nie śledził. Gładko wszedł w ostry zakręt, zbliżając się do mostu, pod którym płynęła szeroka w tym roku rzeka Clyde. Przyjemna bryza otuliła jego ciało okryte przylegającymi jeansami z przetartymi kolanami i bawełnianą koszulką z długim rękawem, zakrytą szarą, zamszową kurtką zapiętą pod samą szyję. Mimowolnie zadrżał, obniżając się na motocyklu, aby choć trochę schować się od zimna. Wczesna pora dnia nie sprzyjała porannym przejażdżkom.

Kiedy wyjechał zza zakrętu, serce niemal podskoczyło mu do gardła. Po jego prawej stronie pojawiła się boczna ulica, z której ktoś właśnie z piskiem opon wykonywał manewr skrętu. W jego stronę. Nie miał czasu na hamowanie. Nadludzkim wysiłkiem ominął pojazd z prawej strony i boleśnie odbił się od metalowych barierek mostu, odgradzających drogę od płynącej pod spodem rzeki. Nagły ruch sprawił, że motocykl stracił równowagę i dziwnym zygzakiem wjechał wprost na skoszone pobocze, kończąc podróż na gęstych krzakach.

Connor zszedł pospiesznie z siedzenia, od razu oceniając stan szkód. Na pierwszy rzut oka nie wyglądało to źle. Porysowany bok i pęknięta, szklana osłona z przodu nie stanowiły poważnego problemu.

- Jasna cholera, wszystko z tobą w porządku?

Podniesiony głos jakiegoś mężczyzny przerwał jego oględziny. Z mieszanką adrenaliny, strachu, a także rosnącej złości odwrócił się, gotowy na konfrontację.

- Jak jeździsz, idioto? Wyjeżdżałeś z bocznej, więc… – urwał, zapominając, jak się oddycha. Głos uwiązł mu w gardle na kilka sekund, by po chwili mógł powoli się ustabilizować. – Nie nauczono cię rozglądania się na boki? – zaklął w myślach, gdy machinalnie zrobił krok w tył, przygwożdżony bystrym, poważnym spojrzeniem.

- Nie przywykłem do osób naginających zasad ruchu drogowego, panie Dawco Nerek.

Słyszalna drwina w głosie mężczyzny tylko na moment zagotowała Connora. Gdy podążył za kciukiem, którego nieznajomy użył, by wskazać mu znak zwolnienia na moście do czterdziestu kilometrów na godzinę, niemal uderzył się otwartą dłonią w czoło. A gdy dostrzegł jeszcze, że boczna droga była równorzędną, a on ewidentnie miał tego człowieka z prawej strony, więc powinien ustąpić mu pierwszeństwa, jęknął cicho, spuszczając głowę. Kilka godzin ciągłej jazdy odbiło się na nim zmęczeniem i brakiem rozwagi. Powiedzenie, że do większości wypadków dochodzi praktycznie pod domem, potwierdzało regułę.

- No już, już, nie rób takiej miny. Pomogę ci wyciągnąć to cudo. – Nieznajomy wyciągnął dłoń w stronę rudzielca, unosząc nonszalancko lewy kącik ust. – Adam.

- Connor. – Po jego dłoni najwyraźniej przeszło stado mrówek, bo trudno mu było uwierzyć, że ktoś obcy wywołał w nim aż takie dreszcze. Nie mógł się nad tym dłużej zastanawiać, gdyż mężczyzna przerwał dotyk, w zamian ciągnąc za kierownicę, by wyplątać maszynę z chaszczy. Zreflektował się, chcąc mu pomóc, lecz nagły ból przeszywający prawe kolano zachwiał jego ciałem. Z jękiem osunął się na trawę. Usłyszał dźwięk stawianej stopki, a zaraz potem Adam kucał obok niego, wpatrując się uważnie w rozdarty materiał jeansów, który pokrywały niewielkie plamy krwi.

- Nie wygląda to najlepiej. Masz tu apteczkę, czy skoczyć po bandaże do samochodu?

Tylor uniósł wzrok i uśmiechnął się słabo.

- Pod siedzeniem znajdziesz wszystko.

Uniesiona wysoko brew starszego mężczyzny przyprawiła go o lekkie rumieńce, ale na szczęście żaden z nich tego nie skomentował. Zamiast tego Adam wyciągnął potrzebne mu rzeczy.

- Zdejmuj spodnie. – rzucił z zadziornym uśmiechem, parskając z rozbawieniem na wywrócenie oczami współtowarzysza w wypadku. – Nie krępuj się. Jesteśmy w miejscu publicznym, więc tym razem rączki będę trzymał w odpowiednim miejscu. – Wyjął gaziki, butelkę czystej wody i bandaż. – To powinno wystarczyć. W końcu jesteś Zmiennym, więc rana zagoi się szybko jak na psie.

- Powiedział lis – odparował Connor, posłusznie wyciągając prawą nogę z nogawki spodni. Pozwolił się opatrzyć, z ulgą stwierdzając, że oprócz wielkiego siniaka i kilku głębszych zadrapań nie stało się nic złego. Ponownie ubrany, wstał ostrożnie i na próbę zgiął kolano, oceniając, czy da radę wsiąść na motor.

- Podwieźć cię?

Connor zaprzeczył ruchem głowy, wyprowadzając maszynę na drogę.

- Dzięki, ale chyba jechałeś w przeciwną stronę. – Powoli usiadł w siodle, wypinając się nieco do tyłu, by odciążyć nogę.

- Jak na zająca, jesteś niespotykanie niechętny do zawierania nowych kontaktów. – Parsknął śmiechem na widok niedowierzającej miny chłopaka. – I masz naprawdę zgrabny tyłek.

Rudzielec zmarszczył chmurnie czoło.

- Kręcą cię chłopcy w skórzanych wdziankach i wysokich glanach? – Zapytał retorycznie, widząc pożerające go spojrzenie. Facet ewidentnie miał jakiś dziwny fetysz na punkcie motocyklistów. Connor przełknął głośno ślinę, gdy mężczyzna zbliżył się do niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Pozwolił mu oprzeć dłoń na kierownicy i nie drgnąwszy o milimetr, patrzył, jak Adam pochyla się nad nim.

- Nie. Wystarczą mi tacy w jeansach i odpowiednich trampkach.

Nie sposób było oderwać wzroku od pełnych i ciemnych ust wypowiadających te prowokujące słowa, a jednak Connorowi się udało. Z nieznacznym sukcesem, ale jednak, bo zamiast tego, zapatrzył się w niesamowite tęczówki.

- Masz piękne oczy. – Wyrwało mu się i niemal ugryzł się w język, słysząc rozbawione parsknięcie.

- Powiedz mi coś, czego nie wiem.

Tylor spojrzał na niego wojowniczo, próbując wymyślić choćby jedną ciętą ripostę. Zamiast tego uniósł się nieco, sięgając pod siebie, by podnieść siedzenie i wyciągnął z jego wnętrza długopis. Bez pytania złapał dłoń, która blokowała mu możliwość ruszenia w swoją stronę, po czym szybko nakreślił w jej wnętrzu kilka cyfr.

Zainteresowanie zdawało się rosnąć w oczach Adama z każdą kolejną sekundą. Wręcz nie mógł się doczekać tego, jak Connor spróbuje go zgasić, a tymczasem mężczyzna najwyraźniej zapisywał mu swój numer telefonu.

- Zadzwoń, kiedy twój wewnętrzny narcyz zrobi sobie przerwę. I o ile nie chcesz, żeby twoja ofiara żywiła do ciebie urazę, wisisz mi co najmniej jedno piwo w ramach przeprosin. – Przekręcił kluczyk i szybkim machnięciem nogi odpalił silnik. Pospiesznie nałożył na głowę kask, po czym nie oglądając się już na nic, włączył się do ruchu i odjechał.

Zaskoczony Adam pozostał sam na poboczu. Z niedowierzaniem i autentycznym zaciekawieniem odprowadzał wzrokiem malejącą postać, nie odrywając wzroku od cholernie seksownego tyłka, wypiętego jakby w zapraszającym geście.

- Prowokator i pozer. – Z przyjemnością odtworzył w pamięci minę chłopaka, gdy poprosił go o zdjęcie spodni. Zdecydowanie podobało mu się to, co zobaczył w piwnych tęczówkach. I stałby tam dalej, zatopiony w swoich myślach, gdyby nie przykra rzeczywistość. Zreflektował się dopiero wtedy, gdy jakiś niezadowolony kierowca zatrąbił na niego. Chwilę później, kiedy siedział w swoim samochodzie na miejscu kierowcy, z zadowoleniem przepisywał podarowany mu numer, zapisując go pod nazwą Zadziorny króliczek. Och, zdecydowanie skorzysta z oferty spotkania. Nie czekając dłużej, wysłał mu wiadomość, po czym odjechał.

Tymczasem Connor poczuł wibracje telefonu w swojej kieszeni, więc ostrożnie zjechał na bok, upewniwszy się, że nikomu nie przeszkadza. Adam stanowczo poprawił mu humor. Normalnie nigdy nie oferowałby komuś swojego numeru. Uważał, że jest jeszcze za młody na związek i obawiał się, że poświęcenie komuś swojego czasu sprawi, że zabraknie mu go dla siebie. Angażując się w coś, robił to na sto procent i nie interesowały go przelotne znajomości. Jeśli już kogoś poznawał, to chciał z naciskiem na chciał aby nie było to chwilowe. Jednak gdy dochodziło co do czego, panikował, woląc pozostać na stopie koleżeńskiej. Paradoks. Kolega – owszem, na wieki, ale partner? Zdecydowanie nie. Kiedy jednak odblokował telefon i zobaczył treść wiadomości, serce postanowiło wypłynąć na wierzch ze swoimi racjami, przyćmiewając rozum. Wytrzymasz do soboty? Weekendowe piwo smakuje najlepiej. głosiła treść esemesa.

Poniedziałku, bądź przeklęty.

Nieco markotny, dojechał bezpiecznie na miejsce, parkując motocykl przy bocznej ścianie domu. Nie było go dłuższy czas, więc miał nadzieję, że przywódca z sąsiedniej wioski raczył się już łaskawie pojawić. Termin porodu Matta zbliżał się wielkimi krokami, a tym samym coraz szybciej jawił się nieszczęsny termin graniczny poronień. Nie mógł też zapomnieć o tym, że Caleb przybył tutaj na własną rękę. Kiedy zapytał go o powód, ten zbył go i się rozłączył. Standard.

Pospiesznie odkładając kask, ruszył w kierunku drzwi, z duszą na ramieniu. Odpiął kurtkę, czując gorąco towarzyszące mocnemu zdenerwowaniu. Był ciekaw tego, jak wyglądała konfrontacja brata z lisem i w głębi serca cieszył się, że nie musiał tego oglądać. Jakże się mylił.

Kiedy tylko przekroczył próg, usłyszał trzy podniesione głosy i zdecydowanie nie przebijał się w nich ten należący do Liama. Nie kłopocząc się z równym ułożeniem butów szybkim krokiem wszedł do salonu, zastając w nim poirytowanego Matta, wściekłego Bena i kipiącego ze złości Caleba. Najprawdopodobniej przybył w idealnym momencie. Gdy tylko pięść najstarszego z mężczyzn uniosła się w niebezpiecznym geście, Connor wbiegł na środek pomieszczenia, zasłaniając sobą dyszącego w gniewie przyjaciela.

- Upadłeś na głowę? – wrzasnął na Benjamina, odpychając go mocno, by móc przejść swobodnie do Matta. – Możecie tłuc się do woli, droga wolna, ale, do cholery, nie w jego obecności! – Zamaszystym ruchem ręki wskazał na blondyna. – Każdy niepokój, stres czy zdenerwowanie mogą skończyć się tragicznie dla waszych dzieci. Dotarło?! – Ujął delikatnie nadgarstek mężczyzny i wyprowadził go z pokoju, kierując się do kuchni. Upewniwszy się, że młodszy Evans usiadł przy stole, dotknął czajnika, sprawdzając, czy woda jest zagotowana. Wyciągnął duży, biały kubek, wrzucając do niego saszetkę z herbatą rumiankową i zalał ją wodą. – Wypij to i idź się położyć. Później do ciebie zajrzę. – Przechodząc obok mężczyzny, uścisnął jego bark, po czym wyszedł na spotkanie czekających na niego agresorów. Zastał ich stojących w dwóch przeciwnych kątach salonu. – Cieszę się, że się nie pozabijaliście – mruknął z przekąsem, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. – Wyjaśni mi ktoś, co się stało?

Przedłużająca się cisza nie wróżyła niczego dobrego. A Connor tracił cierpliwość.

- Wcześniej byliście bardziej rozmowni – upomniał ich, niewzruszony piorunami ciskanymi przez dwie pary oczu. – Cal, mów.

Wymieniony z imienia uniósł wyżej głowę, niczym dumny arystokrata. Powoli zaczynało do niego docierać, że Connor stoi przed nim cały i zdrowy, ale nie przyznałby się otwarcie do tego, że kamień spadł mu z serca.

- Przywiozłem składniki do twojego leku. Nie było cię, więc postanowiłem na ciebie zaczekać. Przy okazji uznałem, że właściwym będzie przywitanie się z Liamem, ale wyobraź sobie, że twój brat właśnie przechodzi ruję, a ci idioci zostawili go z jakimś facetem.

Zaskoczony Tylor obrócił gwałtownie głowę w stronę Bena, oczekując wyjaśnień. Nie sądził, że podczas jego nieobecności wydarzy się aż tyle niespodzianek.

- Nie jakimś – podkreślił Ben – tylko z Kyle’m, a to Beta, więc Liamowi nic nie grozi. Thomas jest u nas – dodał, uspokajając Zmiennego zająca. – Za jakieś dwa dni powinno być już po wszystkim.

Connor skinął mu głową, dziękując za wyjaśnienia. Tyle mu wystarczyło. Znał Kyle’a i wiedział, że można mu zaufać. Martwił się o brata, ale jednocześnie wiedział, że jest w dobrych rękach. Alfy nie powierzyliby go byle komu. W końcu obchodzili się z nim jak z własnym krewnym. Był ciekaw, czy Liam bardzo się wścieknie na widok Caleba, ale miał nadzieję, że bardziej zaintryguje go inna kwestia dotycząca bezpośrednio Connora. Nie mógł też zapomnieć o tym, że zerwanie jego rytuału przyniesie nieoczekiwane dla Liama sploty wydarzeń, z których niekoniecznie będzie zadowolony. Z drugiej strony jawiło się przed nim widmo powiedzenia całej prawdy, co wcale nie napawało go optymizmem. Zadrżał na samą myśl i jednocześnie wyczuł wzrok Caleba na sobie. Powoli odwzajemnił spojrzenie, unosząc pytająco brew.

Sly wzruszył lekko ramionami, jakby chciał przekazać, że nie wie, o co chodzi. Connor uśmiechnął się dobrodusznie i podszedł do niego, wsuwając dłonie w kieszenie.

- Nic mi nie jest. – I choć mina Caleba nie zdradzała żadnych emocji, srebrne oczy dopowiedziały Tylorowi, jak jest naprawdę. – Miałem tylko niegroźny wypadek na motocyklu. – Dobrze wiedział, że przed wyczulonym przyjacielem nic się nie ukryje, więc wolał go nie okłamywać. Już miał mu opowiedzieć więcej, ale zamilkł, widząc, jak chłopak tężeje, spinając się wyraźnie. Nawet nie zdążył zareagować, gdy Cal ominął go, zasłaniając nieco. Zaintrygowany, odwrócił się, patrząc na stojącego w progu Matta i natychmiast zrozumiał całą sytuację. Blondyn był w ciąży, więc miał zdecydowanie bardziej czuły zmysł węchu. Z taką umiejętnością trudno byłoby walczyć, kluczyć i wymigać się od odpowiedzi. Dlatego nie miał tego w planach. Celowo „pozbył się” go z zasięgu wzroku, jednak najwyraźniej Matt był ultra wrażliwy. Uśmiechnęli się do siebie i Connor przyzwalająco skinął mu głową, zachęcając do zadania tego konkretnego pytania.

- To bardzo intrygujące, że w momencie, kiedy Liam przechodzi ruję, nagle pojawia się Caleb, jakby wyczuwał, co się dzieje. Na dodatek ty nie informowałeś nas o swoim powrocie, a dzisiaj nagle zjawiasz się jak gdyby nigdy nic, a aura tego tam – Matt wskazał na białego lisa – niemal otula cię regeneracją, sprawdzając, czy jesteś cały. – Uśmiechnął się pod nosem, widząc zaskoczenie malujące się na twarzy Connora i chłodną obojętność wyzierającą z postaci Cala. – Wygląda na to, że udało ci się uciec, bo nie masz obroży na szyi – zauważył słusznie. – A z każdą chwilą coraz bardziej mogę stwierdzić, że pachniesz męską Omegą.

Benjamin zamrugał szybko, wpatrując się rozszerzonymi oczami w Connora. Co to miało, u licha, znaczyć?

- To głupota. Przecież on jest Alfą… Prawda? – Już nie był tego taki pewien, gdy chłopak pokręcił delikatnie głową.

- Ściślej mówiąc, byłem Alfą. A tak naprawdę moje prawdziwe ja to Omega.

6 komentarzy:

  1. Hej. Rozdział jak zawsze świetny. Pojawił się przystojny Adam, który ewidentnie namiesza w życiu Connora. Mam nadzieję ,że uda im się spotkać w sobotę. Jakby nie patrzeć mały flircik był na początek;). Szkoda ,że skończyłaś w takim momencie... Jestem ciekawa jak to możliwe ,że Connor był alfa a jego prawdziwe ja to Omeg. pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, hejka. xD
      Dziękuję ślicznie. ;3 Oj tak, Adam jest przystojniakiem. xD Całkiem zawrócił Connorowi w głowie, a raczej mocno zmienił jego utarte rytuały, czyli "chciałbym związku - poznaję kogoś - panika, ucieczka, bo trzeba poświęcić czas na kogoś". xD
      Hahah, właśnie zastanawiałam się, czy na samym końcu mam zamieścić dopisek "Przepraszam za to..." xD
      Za tydzień wszystko związane z zamianą Connora w Omegę zostanie wyjaśnione. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. xD

      Usuń
  2. Hejeczka, hejeczka,
    to było po prostu... rewelacyjny rozdzialik...
    Connor jest omegą to mnie zaskoczyłaś, ojciec to pewnie o tym nie ma pojęcia, a spotkanie z Adamem ;) szkoda, że "dawca organów" nie powiedział, że jest lejarzem ;)
    mam tylko jedną rzecz przy tym wypadku kiedy pada "zdejmuj spodnie" jak dla mnie powinno być, a nie "rozbieraj spodnie", bo "rozbieraj" bardziej pasuje do "rozbieraj się" jak to dwuznacznie ;) coraz ciekawiej wyglada, a wiesz jak ja sobie wyobrażam ich następne spotkanie (no jeszcze przed sobotą), Connor siedzi sobie spokojnie u Evansow rozmawia z bratem (bo kontakty już lepsze), a tu nagle wchodzi Adam, cisza dzwoni aż w uszach a potem obaj wykrzykują "to ty" ;) i nie stresować mi tutaj Matta bo nogi z d... pourywam..
    wenci życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, hej, hejo! XD
      Łaaa, dzięki. XDD
      Hihi, Connor jeszcze będzie miał okazję powiedzieć Adamowi, że jest lekarzem. Szykuję dla nich mix zaskoczeń i emocji. Żeby nie mieli za nudno. XD Oj tak ojciec nic nie wie. Dlatego właśnie Connor musiał uciekać, bo czekałoby go to, co inne Omegi.
      O, słuszna uwaga! "ściągaj" też byłoby lepsze od rozbierania, ale masz rację. Poprawię. Dzięki. :*
      Chyba na razie tylko Ty połączyłaś, z jakim Adamem ja go swatam. XD Ale nieee, nie ma tak dobrze. Na razie nie odkryją swoich powiązań. Muszą się nakręcić na siebie. ;3
      Team Matt! Nie wolno go denerwować! XD Jak chcą zostać wujkami, to muszą się odpowiednio zachowywać! XD
      Dzięki. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. XD

      Usuń
  3. Hejeczka,
    rewelacyjny rozdzialik... uzależniłaś mnie od Liama, Matta i innych no i Connora, wielkie oczy Connor jest omegą jestrm w szoku... jak podejrzewam ojciec o niczym nie wiedział? ale to spotkanie Adama i Connora no naprawdę boskie i tekst
    "zdejmuj spodnie" jaka dwuznaczność ;) wara mi od stresowania Matt'a... on musi uważać na siebie u maleństwa...
    weny, weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, Basiu kochana!
      Hahaha, udało się! Connor jest Omegą. XD Taki mały twist. Oj nie, ojciec nie może o tym wiedzieć, bo źle by się to dla Connora skończyło. Dlatego uciekał, aż się za nim kurzyło. XD
      Ten tekst o zdejmowaniu spodni zawdzięczam Adze, bo zwróciła mi na niego uwagę. Było. Troszkę inaczej, a "zdjęcie spodni" faktycznie brzmi bardziej dwuznacznie. XD
      Haahaa, wygląda to tak, jakby Connor bardziej przejmował się o Matta, niż cała reszta. XD Matt, jesteśmy z tobą! XD
      Dziękuję ślicznie.
      Pozdrawiam serdecznie. XD

      Usuń