niedziela, 9 maja 2021

13. Wrogowie w miłości

Hej, hej hej! xD

Nieco późno, ale witam Was po przerwie. Nieco odetchnęłam, przemyślałam fabułę i poszłam do przodu z rozdziałami. 

Ach, dzisiaj było tak pięknie. Nareszcie można było ubrać krótki rękaw (wow, mamy w końcu maj!). xD

Mam nadzieję, że ten rozdział przypadnie Wam do gustu. Caleb zaszczyci nas swoją osobą i będzie taki... upierdliwo-nieznośny. ;3 Wymarzony partner do rozmów. xD

Nie przedłużam zatem i serdecznie zapraszam na trzynasty rozdział "Wrogów w miłości". Pozdrawiam serdecznie i przepraszam za błędy!

-----------------------------------------------------------------------------------------

 

Przygotowanie leku dla Matta zajęło Connorowi cały wieczór. Brakowało mu kilku składników, a Caleb powtarzał uparcie, że zielarz z sąsiedniej miejscowości wymaga podania przyczyny zakupu tych konkretnych rzeczy, tak bardzo niezbędnych w poprawnym sporządzeniu lekarstwa. Daleki był od rozpowiadania na lewo i prawo o problemach Matta. Nie było innego wyjścia. Connor musiał udać się do Zmiennych lisa bez wiedzy ich przywódcy. Przecież nie zamierzał wszczynać bójek, ani sprawiać problemów. Chciał tylko zakupić kilka ziół i przy okazji zobaczyć, czy sam nie będzie czegoś potrzebował.

Następnego dnia ubrał się lżej – pogoda za oknem rozpieszczała przyjemnie. W odróżnieniu od górskich klimatów, tutaj wszystko było takie bardziej… żywe. Aż chciało się sturlać z pagórka usłanego kwieciem i rosą. To jednak musiało poczekać. Zabrany w pośpiechu portfel i więcej niż nerwowe poszukiwania kluczyków do samochodu zakończone sukcesem, spowodowały niemały chaos w pokoju. Porozrzucane dokoła spodnie i kurtki, które Connor tak intensywnie przeszukiwał, zasłały całe łóżko. Może to dlatego telefon nie zaalarmował chłopaka o jego zapominalstwie, przykryty stertą ubrań.

~o~

Tymczasem Liam bił się potężnie z myślami. Dobrze wiedział, że jego brat coś przed nim ukrywa i prędzej odgryzie sobie język, niż coś mu powie. Domyślał się też, że jedynym, który, prócz Connora, mógłby mieć wiedzę na ten temat, był Caleb. W żaden sposób nie uśmiechało mu się zasięgać porady od dawnego kochanka. Nadal nie mógł przełknąć tego, że jego brat i Zmienny lisa zdradzili go w tak okrutny sposób, jednak zaczęły go dręczyć dziwne przypuszczenia. Intuicja chyba nigdy go nie zawiodła, lecz wolał nie gdybać. Skoro Connorowi groziło niebezpieczeństwo, być może miało to powiązanie z jego nieudolnymi próbami zapłodnienia kilku pozostałych Omeg, jakie wymógł na nim ich ojciec. Bardzo prawdopodobnym było, że Caleb zaoferował się do roli uległego kochanka, byleby przywódca zajęcy nie wyszedł z propozycją bolesnych konsekwencji względem rudzielca?

Wątpił, że Connor wspaniałomyślnie mu o wszystkim opowie, ale mógł spróbować. I choć od dwóch dni starał się unikać skrzyżowania dróg z bratem, powziął decyzję o zaprzestaniu gonitwy. Stanie z prawdą twarzą w twarz i jeśli dostanie od przeznaczenia z pięści w brzuch… to odda bratu i po krzyku. Taki rewanż chyba był sprawiedliwy.

Z tą myślą zawrócił w kierunku domu Alf, przerywając swój obchód dookoła posesji w celu sprawdzenia trwałości ogrodzenia przed swobodnie biegającą po lasach zwierzyną. Dzień był idealny do poważnych rozmów. Ciepłe, mile ogrzewające słońce paliło go w plecy. Południe musiało minąć już chwilę temu.

Liam właśnie wchodził na schody, gdy drzwi domu otworzyły się i w progu stanął jego brat. Po minie mężczyzny widział, że jest zaskoczony, zmieszany, aż w końcu niepewny tego, co ma zrobić. Nie widzieli się jeszcze dzisiaj, więc najrozsądniej byłoby się przywitać.

- Cześć. Wybierasz się gdzieś?

Wzrok Connora natychmiast powędrował na twarz bruneta, uważnie obserwując jego reakcje.

- Nie dostałem odpowiedzi od wodza stada rudych lisów, więc postanowiłem wybrać się do jego miasteczka na własną rękę. – Wzruszył ramionami, przenosząc ciężar ciała z prawej na lewą nogę.

Młodszy Tylor zmarszczył brwi, mrużąc przy tym złośliwie oczy.

- Caleb nie raczy pomóc w tej kwestii, co? Po co go tutaj przywiozłeś, skoro nie masz z niego żadnego pożytku?

Rudzielec sapnął ze złości. No tak, rozmowa z bratem nie mogła obejść się bez tematu o „odwiecznym wrogu”. Czasami miał wrażenie, że chłopak wykazuje silne objawy obsesji, ale nigdy nie powiedziałby tego na głos. Całe życie było przed nim i wolał go nie stracić w starciu z Liamem.

- Powiedział, że ma tu coś do załatwienia. Zjawi się u Evansów w najbliższym czasie, ale nie podał konkretnej daty. Mówiłem ci już o tym, ale ty najwyraźniej nie możesz się wręcz doczekać. Może zaproś go, skoro jesteś taki niecierpliwy. – Skóra na karku dokuczała mu już jakiś czas, jednak skupił się na rozmowie, ignorując dziwne uczucie. Teraz jednak było to już na tyle uciążliwe, że poświęcił temu jedną, krótką myśl i zamarł, czując, jak krew odpływa mu z twarzy. Słyszał, że Liam coś do niego pokrzykuje i doskonale widział jego zaczerwienione w złości policzki, lecz chwilę później klęczał przed nim, zaciskając mocno dłonie na szyi. Jedno bolesne ukłucie wstrząsnęło nim, wyrywając jęk z otwartych ust. Kolejnemu dźgnięciu towarzyszył już krzyk, a za trzecim razem opadł twarzą na posadzkę, gryząc wargi, by powstrzymać szloch. Każdy mięsień w nim drgał, jakby porażono go prądem. I niewiele się pomylił, a właściwie wcale.

Zanim mężczyzna upadł, Liam wykrzyczał kilka przykrych epitetów w jego stronę, jednak gdy Connor zachwiał się i z westchnieniem upadł na kolana, przeraził się nie na żarty. Bolesne pojękiwania i pobielałe palce od trzymania się za kark dawały mu jasny sygnał, że coś jest nie w porządku, więc ostrożnie dotknął tego miejsca, które tak zaborczo trzymał rudzielec. Twardy, podłużny kształt zaskoczył chłopaka i niczego nie pomógł mu rozwiązać. Dlatego musiał zdobyć się na cierpliwość i poczekać, aż Connor będzie zdolny do rozmowy. Minuta przeciągnęła się do trzech i dopiero wówczas zdecydował się na pytanie.

- Możesz mi wyjaśnić, co się stało?

Starszy z mężczyzn oddychał płytko, nadal zaciskając dłonie na karku. Bolało jak jasna cholera i mógł za to winić tylko siebie. I ewentualnie własną głupotę. Jak mógł zapomnieć o tak ważnej kwestii? Wszystko zaprzepaścił. A może… jeżeli dobrze to rozegra, to uda mu się zrealizować cały plan?

Zanim jednak wprowadzi go w życie, musi opowiedzieć wszystko bratu. Nie było sensu ukrywać przed nim prawdy. Po długich chwilach uspokajania swojego galopującego oddechu i nie mniej pędzącego serca, zdołał się podnieść i ustać na nogach. Piękne, zielone tęczówki z czarną źrenicą wbijały w niego twardy i nieustępliwy wzrok.

- Nie mogę opuszczać Mistissini bez nadzoru. W przeszłości zdarzyło mi się brać udział w akcji wyprowadzania dzieci i kobiet z naszego stada, aby mogły uciec i w spokoju prowadzić dalsze życie. – Nie umknęło mu mocno zszokowane spojrzenie brata. – Dlatego Caleb ze mną jest. Aby mnie pilnować – dodał, cofając się, by oprzeć się o balustradę. – Ale on tak naprawdę jest po mojej stronie i ojciec na pewno dobrze o tym wie, dlatego założył mi tę obrożę. – Skrzywił się, dotykając opuszkami palców czarnego materiału na szyi. – Jej celem jest przypominanie mi o tym, że nie wolno mi wyjeżdżać poza stado na zbyt długi czas. Oczywiście mogłem informować ojca przez telefon o tym, że potrzebuję więcej czasu, ale byłem tak pochłonięty lekarstwem, że wypadło mi to z głowy. Na dodatek rozładował się mój telefon.

Liam wyglądał na więcej niż zszokowanego.

- Nie możesz tego zdjąć? To jest chore, Connor.

Rudzielec pokręcił głową.

- Kluczyk ma tylko tata. W przypadku zbyt długiej ciszy i braku informacji z mojej strony, obroża wytwarza trzy silne wyładowania elektryczne podobne do małej dawki zaserwowanej przez paralizator. Na szczęście nie zbiera danych o lokalizacji i tylko dlatego zdecydowałem się, że pomogę twoim Alfom, Liam. Dobrze wiesz, że nie narażałbym cię na niebezpieczeństwo. Ale… teraz najprawdopodobniej muszę wrócić do Mistissini. Jeżeli zjawię się osobiście, są większe szanse na to, że znów będę mógł tutaj przyjechać. A przyjadę – zapewnił mocno. – Nie zostawię swojego pacjenta w potrzebie.

- Wypuści cię?

Connor wzruszył ramionami. I tak poważnie rozważał postawienie się ojcu, choćby ze względu na wiadomości na temat planów mężczyzny, co do młodych Omegi i dzieci.

- Najwyżej ucieknę, jeśli coś pójdzie nie tak. Dlatego będę potrzebował drugiego samochodu.

Młodszy z braci zmarszczył brwi, przetwarzając rewelacje, jakie usłyszał. O ile dobrze zrozumiał, rudzielec planował porzucenie ojca i heroiczne poświęcenie dla tych, którzy mieli dosyć wodza-tyrana. Wszystko super, jednak dlaczego tak nagle? Przecież nie dalej jak kilka dni temu nie dał powiedzieć na ojca złego słowa! No, może przesadzał, ale nagła zmiana wydała mu się więcej niż podejrzana.

- Wiesz… Nie, żebym nie wierzył w twoje altruistyczne postępowanie, jednak chyba się nie zdziwisz, gdy powiem, że ci nie ufam.

- Byłbym zdziwiony, gdyby było inaczej. – W głosie mężczyzny wyraźnie zabrzmiała nuta uszczypliwości. Szybko odchrząknął, próbując ochłonąć. – Od kilku tygodni z moim ciałem dzieje się coś nietypowego. Nic złego – zapewnił, posyłając bratu niewielki uśmiech. – Raczej prędzej niż później musiałbym opuścić stado, bo inaczej czekałyby mnie kłopoty. Skoro i tak musi do tego dojść, przynajmniej spróbuję wyciągnąć innych z tego bagna. Uwierz, że wolałbym zostać na naszych terenach, bo kocham to miejsce, ale nie ma innej opcji.

- Jesteś bardzo tajemniczy i nie wiem, czy mi się to podoba. Jednak… jeżeli chcesz uwolnić Omegi, kobiety i dzieci, porozmawiam z Benem i Mattem. Oni coś wymyślą. Tylko pamiętaj, że obiecałeś im pomóc.

Connor skinął głową, opierając dłonie na drewnianych szczeblach balustrady. Nie chciał widzieć kolejnego rodzica złamanego przez śmierć dziecka. Zdążył się napatrzeć na ten okropny widok. Jeśli nie wyruszy do Mistissini w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin, Zmienni zająca na pewno uruchomią kontakty i go znajdą. I tym samym trafią na Liama, a nie mógł sobie na to pozwolić. Istotną była też kwestia związana z Calebem, z którym nie miał kontaktu. Teoretycznie nie musiał mu o niczym mówić. Ich ojcowie ufali Sly’owi. Choć zdawali sobie sprawę z tego, że chłopak podzielał opinię Connora, nie mieli dowodów na to, że mu pomagał. Nigdy nie powiązali go z planami wyprowadzania mieszkańców poza strzeżony teren, więc Zmienny lisa nawet nie miał na sobie kontrolującej go obroży. Teraz mogłoby to pozytywnie wpłynąć na sytuację starszego z braci. Jeżeli przybędzie sam, udowodni, że nie trzeba go pilnować. Mało tego – jest zdyscyplinowany i bez „ochrony” posłusznie wraca do domu. Gdyby udało się uśpić czujność zajęczych przywódców Alf, jego plan miałby dużo większe szanse powodzenia. Warto zaryzykować.

~o~

Od wyjazdu Connora minęły cztery dni. Dziewięćdziesiąt sześć przeklętych godzin bezczynności i uczucia beznadziei, gdyż lekarstwo dla Matta nadal nie było kompletne. A czasu uciekał.

Tylko raz udało się nawiązać kontakt z rudzielcem. Rozmowa trwała zaledwie kilka minut, lecz Liam zdołał się dowiedzieć, że część z jego pobratymców została bezpiecznie wyprowadzona poza teren wioski. Zmienni wilka okazali się bardzo pomocni i wszelkimi możliwymi środkami transportowali uciekinierów poza stan, dalej podając im orientacyjne namiary na bezpieczne tereny Westmore i innych miasteczek. Było z tym trochę zachodu, jednak z tego, co dowiedział się Ben, kilkoro Zmiennych zająca dało znać o swojej obecności jego lisiemu przyjacielowi, Adamowi, najwyraźniej nie przejmując się tym, że tymczasowo osiedlili się na terenie naturalnego wroga. To naprawdę wróżyło dobrze. Nowi członkowie sfory wykazywali brak idiotycznego zapatrzenia się w temat czystej krwi i ucieczki przed innymi gatunkami, w zamian oferując wszelką pomoc i brak kłopotów za danie bezpiecznego azylu.

Tymczasem przez całe Westmore gruchnęła wieść, że ulubiony nauczyciel zemdlał podczas prowadzenia zajęć. Co prawda nieliczni zostali uświadomieni, co tak naprawdę się stało, jednak już sam fakt choroby, jaka mogła dotknąć Liama, wywoływała smutek na twarzach dzieci i rodziców. Musieli pogodzić się z brakiem obecności bruneta na czas bliżej nieokreślony, choć wielu domyślało się, że będzie to co najmniej tydzień. Liam przechodził swoją pierwszą ruję. Nic nie zapowiadało tego, co się stanie. W jednej chwili rysował kolorowe liście odpowiadające różnym drzewom, a w następnej zwijał się na dywanie, walcząc z trawiącą go gorączką. Niebezpiecznym byłoby transportowanie chłopaka przez przywódców watahy, dlatego wielkim wsparciem okazał się Kyle, który wracał z pierwszej zmiany z księgarni, w której pracował. Jako Beta, nie odczuwał tak bardzo potęgi feromonów wytwarzanych przez Liama, zatem nie było obaw, że stan chłopaka wpływanie na niego w niewłaściwy sposób. Na szczęście odwołał spotkanie z Thomasem, bo inaczej mogłoby być naprawdę nieciekawie. Nawet jeżeli stanowili cudowną, kochającą się parę, z zapachem Omegi będącej w rui nie można było wygrać. Dlatego też Kyle pospiesznie zabrał Tylora do siebie, zapewniając Bena, że dobrze się nim zaopiekuje i będzie informował na bieżąco o wszystkim. W końcu to on przyniósł rannego wówczas zająca do swoich przywódców, więc można było na nim polegać.

Mimo swojego stanu, Matt po prostu nie mógł przestać się martwić. Tak bardzo chciałby pomóc Liamowi przejść to wszystko łagodnie, ale zdawał sobie sprawę, że jego obecność, jak i każdej innej Alfy, tylko pogorszyłaby sprawę. Ponadto nad głową dosłownie krążył mu partner, który z powoli irytującą go ostrożnością nakazywał mu spokój i myślenie o sobie.

Hipokryta, myślał o nim wtedy Matt, dobrze widząc, jak stan Liama wpływa na Bena. Oboje zachowywali się jak zatroskani rodzice przejęci do głębi losem swego dziecka, co najmniej jakby działa mu się ogromna krzywda. A tak naprawdę było wprost przeciwnie. Tylor niemalże wył z przyjemności, jaka trawiła jego ciało, które bez odpowiedniego partnera nie stygło z pragnienia. O ile w pierwszy dzień udawało mu się panować nad emocjami, o tyle później miał ochotę wyskoczyć przez okno, byleby stale twardy kłopot między jego nogami wreszcie zaznał ukojenia, a mrowiące wejście pomiędzy pośladkami rozciągnęło się dzięki napierającemu członkowi. Dlatego trzeba było przy nim stale czuwać.

~o~

Następnego dnia pod domem Evansów pojawiła się wysoka, dosyć szczupła postać. Szara, szeroka bluza przekłamywała jego wagę, a nałożony głęboko na oczy kaptur szczelnie skrywał tożsamość obcego. Zaalarmowane dziwnym zapachem Bety zgromadziły się w ilości sześciu osobników, niejako otaczając intruza. Thomas, który zmuszony był opuścić swoje mieszkanie, jakie dzielił z Kyle’m, wprowadzając się do swoich przywódców na tydzień, już był w domu. Gdy tylko dostrzegł nieznajomego, natychmiast zawiadomił Bena i gotów był chronić jego jak i Matta. Zwłaszcza tego drugiego, zważywszy na to, że blondyn nosił pod sercem dwie małe istoty, które z każdym dniem wyraźnie rozpychały zaokrąglony brzuch mężczyzny.

Mimo sprzeciwów, Matt również wyszedł na zewnątrz, aby skonfrontować się z osobą, która najwyraźniej nie należała do ich stada. Nie, żeby ktoś obcy miał zakaz zbliżania się do Evansów. Przecież zdarzało się, że wielu wędrowców decydowało się osiedlić w Westmore, a do zameldowania potrzebna była zgoda przywódców. Jednak tym razem wyraźnie można było wyczuć silną woń ciężkiego, Alfiego nasienia. I właśnie to zaniepokoiło wszystkich, którzy pracowali wokół posiadłości Matta i Bena. Nie co dzień mieli do czynienia z kimś na równi silnym aurą, co ich wodzowie watahy. 

Wszelkie spotkania pojednawcze, zapoznawcze – gdy w sąsiedztwie pojawiało się nowe stado a także sojusznicze, były z góry ustalane i wytyczano pasujący każdemu termin. Dlatego niezapowiedziana wizyta kogoś tak silnego musiała wzbudzić niepokój. Wtajemniczeni obawiali się, że Liam został wytropiony przez swojego ojca, lecz nieznajomy osobnik, choć nie można było dostrzec jego twarzy, na pewno nie był starszy niż trzydzieści, góra czterdzieści lat. Dłonie miał gładkie, młode, a podwinięte rękawy ukazywały delikatne, jasne owłosienie. Jego głos, gdy poprosił o spotkanie twarzą w twarz z szefami Rodziny, brzmiał pewnie i choć miał nuty głębokiego barytonu, dźwięczała w nich młodzieńczość i wigor.

- Witamy w Westmore. W czym możemy pomóc?

Nieznajomy uniósł głowę, kierując ją w stronę idących do niego mężczyzn. Gdy znaleźli się dostatecznie blisko, zsunął kaptur na plecy i z zaciekawieniem wyczekiwał reakcji. Nie zawiódł się. Jego ego drgnęło, lecz nie pozwolił, by zadowolenie odbiło się na jego lekko pociągłej twarzy. Z delikatnie uniesionymi kącikami ust skłonił się na przywitanie.

- Być może już o mnie słyszeliście, ale nie mieliśmy przyjemności, by się poznać. Nazywam się Caleb Sly. Przyjechałem tutaj z Connorem, który u was tymczasowo mieszka. – Nie uszedł mu grymas słabo skrywanej niechęci widoczny u obydwu Evansów, gdy tylko usłyszeli jego nazwisko. – Przysyła mnie Adam. Prosił przekazać, że jego nieobecność znów się przedłuży, więc nie może zjawić się osobiście z powodów zawodowych, jednak dał mi wytyczne dotyczące ziół i składników, których potrzebujecie. Mam je przekazać Connorowi, dlatego będę wdzięczny, jeśli mnie do niego zaprowadzicie.

Ben rzucił szybkie spojrzenie swojemu partnerowi. Nie można było mówić o pomyłce. Stojący przed nimi młody mężczyzna był niewątpliwie tym łajdakiem, który zdradził Liama z jego bratem. A teraz, jak gdyby nigdy nic, pojawia się tutaj z tym zadziornym i pełnym pychy uśmieszkiem, świadomy tego, jakie wrażenie zrobił. Cholerny przystojniak mógł owinąć sobie wokół palca dosłownie każdego i Ben patrząc na niego, widział w nim po części siebie, ale w głównej mierze Adama. Gdy to sobie uświadomił, zaczął się zastanawiać, czy Zmienni lisa mają w genach opanowaną sztukę uwodzenia. Takiej urody nie dało się uzyskać przy pomocy chirurga. Owszem, słyszał plotki o tym, że te konkretne lisy polarne zawieszają poprzeczkę bardzo wysoko pod względem gracji, piękna i inteligencji, ale jak dotąd nie udało mu się żadnego spotkać. A teraz miał żywy dowód przed sobą. Nawet sposób, w jaki Caleb odgarniał ciągnącą się wysoko od czubka głowy grzywkę, nadawał chwili czegoś magicznego. Jakby chłopak rzucał zaklęcie syreniego uwodzenia. I wcale nie musiał się przy tym starać. Błyszczące w słońcu włosy srebrzyły się, przypominając iskrzące pola śniegu o poranku. O ile Ben dobrze pamiętał z nielicznych opowieści Liama, Caleb farbował się na czerwono, ale najwyraźniej postanowił wrócić do naturalnego wyglądu. I wyszło mu to na dobre. Tym, co było nieco niekomfortowe, stały się duże, lecz nieco wyciągnięte ku zewnętrznym kącikom oczy. Choć Ben uwielbiał szare tęczówki swojego partnera i uważał je za najpiękniejsze zwierciadła duszy, z niechęcią musiał przyznać, że stojący przed nim chłopak miał je w kolorze czystego, nieskazitelnego srebra. Temu niemal anielskiemu wyglądowi towarzyszył mały twist w postaci jednego okrągłego i trzech długich, niesymetrycznych kolczyków przebitych w lewym uchu. I choć przypominał chuligana-zawadiakę, jego aury Alfy nie dało się pomylić z niczym innym. Zarówno Ben jak i Matt zdawali sobie sprawę z tego, że nie są mu równi. Z potomkami Pradawnych rodów nikt nie mógł się mierzyć. Co nie oznaczało, że mężczyźni, będąc na własnym terenie, okażą mu jakiś głębszy szacunek, niż ten podstawowy, jaki cechował gospodarzy.

- Bardzo nam przykro, ale Connora w tej chwili nie ma, ale możesz być pewien, że wszystko mu przekażemy. – Matthew zrobił krok w kierunku chłopaka i momentalnie zastygł w tej pozie, niemal fizycznie odepchnięty przez wybuch szoku i złości, jaki, niczym opary, wydobywał się z ciała Sly’a. Z zaskoczeniem dostrzegł pionowe źrenice i krwisto-pomarańczowe lisie ogony w formie tatuażu ciągnące się od zewnętrznych kącików oczu chłopaka. – Mógłbyś się uspokoić? Straszysz nasze Bety i zachęcasz je do ataku – syknął przez zaciśnięte zęby, marszcząc brwi.

- Gdzie ten idiota poszedł?

Benjamin wciągnął ze świstem powietrze przez nos, słysząc tłukące się w jego piersi serce. Nie wiedział dlaczego, ale coś kazało mu udzielić odpowiedzi. Uważnie obserwował reakcję Zmiennego lisa, który z wściekłego, przeistoczył się w będącego na skraju braku opanowania dzikiego zwierzęcia. Na szczęście nie musiał się zastanawiać, co zaraz się wydarzy, gdyż napiętą ciszę przerwał dźwięk dzwonka telefonu. Oboje z Mattem odetchnęli z ulgą i wsłuchali się w rozmowę Caleba z – jak szybko zdołali się zorientować – obiektem ich konwersacji. Białowłosy systematycznie opanowywał swoje emocje, ciskając kąśliwymi uwagami w kierunku Connora. Wydawało się, że jego zwyczajowy spokój wraca, a na twarzy pojawia się ten irytujący, drwiący uśmiech. Oczy, nie wiedzieć kiedy, znów miały okrągłą źrenicę, a po tatuażu nie było śladu.

- Sprawa wyjaśniona. – Caleb łaskawie zdecydował się poinformować przywódców, że Connor niedługo wróci, ale zagubił się w okolicy i szuka właściwej drogi do domu. – Skoro już tu jestem, chciałbym zobaczyć się z Liamem. – Niby od niechcenia rzucił imię byłego kochanka, choć tylko on wiedział, ile go to kosztowało. Za nic by się do tego nie przyznał. Poza tym miał do niego ważną sprawę i prędzej pozwoli się uwięzić, niż wyjawi główny powód przyjazdu. Nie spodobało mu się, oj bardzo mu się nie spodobało, jak obydwie Alfy wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, zapewne chcąc przed nim coś zataić. – Wiem, że przechodzi ruję. – Wytknął im, obserwując, jak napinają mięśnie. – I tylko ja mogę mu w tym pomóc, więc- – urwał, z konsternacją wysłuchując ironicznego śmiechu.

- Daruj sobie, pięknisiu. Póki Liam jest daleko od ciebie, nic mu nie grozi. Skoro zamierzasz przebywać na naszej ziemi, pogódź się z tym, że nie pozwolimy ci brać udziału w twojej gierce, której celem jest ponowne skłócenie braci. Będziesz grzecznie trzymał ręce przy sobie, albo spierdalaj poza Stany Zjednoczone, gdzie nie sięga nasze prawo. Z dobroci serca radzę to drugie. – Ben nie bawił się w uprzejmości. Jeśli chodziło o Liama, w głębokim poważaniu miał wysoki status Caleba, jako Zmiennego. Choćby do końca swych dni miał płacić odszkodowanie, był gotów przetrącić cwaniaczkowi niejedną kończynę.

- Ponowne? Pogodzili się?

Ben sapnął ze złością i omal nie ruszył na lisa z pięściami, gdy ten wzniósł oczy do góry w imitacji zblazowanego poirytowania. Zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, chłopak wszedł mu w słowo.

- To, co jest między nami, nie powinno was obchodzić. Nie rozumiecie naszych praw, więc jakakolwiek ingerencja mogłaby pociągnąć was do odpowiedzialności. Możecie gruchać i wzdychać nad słodkim Liamem, ale trzymajcie się z dala od kłopotów.

Obydwie Alfy wzdrygnęły się zgodnie, rozumiejąc wyraźny przekaz. Owszem, byli na „swojej ziemi” i mogli o wszystkim decydować, lecz wewnętrzne konflikty i to zjednoczonych rodów musiały zostać rozwiązane tylko i wyłącznie przez samych zainteresowanych. Nawet, jeżeli dotyczyły błahych spraw.

Szeroki, niepokojący uśmiech rozciągnął się na ustach Caleba.

- Skoro wszystko mamy wyjaśnione, proszę przygotować dla mnie najlepszy pokój. Jestem zmęczony pieszą podróżą. – Powiedziawszy to, wyminął patrzących na niego w osłupieniu Zmiennych, kierując się prosto do domu. Mężczyźni mieli wrażenie, że wpuścili w swoje pielesze przyczajonego do ataku węża, na dokładkę otrzymując jeszcze więcej niewiadomych, a zero odpowiedzi.

6 komentarzy:

  1. Hej. Cóż się tu zadziało. Caleb przyszedł, powiedział swoje, nic nie wyjaśnił i zrobił z siebie pana na włościach. Chyba go nie lubię. nie wiem co tam się zadziało w tej przeszłości ,ale strasznie mnie ten gość zirytował. Co do brata Liama to szkoda mi go .takie drastyczne kary, to aż tragedia ,nie dziwię się ,że tak bardzo zależało mu na uwolnieniu tych biednych ludzi z tego rodu. Pozdrawiam i czekam na to co się wydarzy dalej. W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! xD
      Haha, oj tak, troszkę się podziało. Oł yeah, cudownie! Właśnie o to mi chodziło, by Caleb wywarł złe wrażenie. ;3 Ma taki charakter, że trudno go zaakceptować. No ale to tylko znaczy, że nie robię podobnych postaci, tylko czymś się one wyróżniają. xDD
      Connor też nie miał lekko, wbrew temu, co sądzi Liam. On to widział ze swojej perspektywy, dlatego zdziwi się, gdy dowie się kilku rzeczy.
      Bardzo dziękuję za komentarz. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  2. Hejka,
    ja chcę codziennie mieć niedzielę ;D wiesz, że zaglądałam praktycznie co dwadzieścia minut, aby zobaczyć czy jest rozdział... a akurat kiedy padł mi internet Ty dodtałaś rozdział... to jest szczyt... Ty zła kobieto, no... :)
    Connor jednak martwi się o omegi i bardzo troszczy się o nie... ale powiem, że Caleb to wykapany Draco Malfloy z tą swoją arogancją... no i mamy alfy gotowe bronić swojego zajączka... niech no tylko te ziółka zadziałają...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, hejka! xD
      No, wymieściłam się w niedzielę w ostatniej chwili. xD Złośliwość rzeczy martwych - to tak jak ja jakiś czas temu, gdy router odmówił posłuszeństwa. Dobrze, że przezornie wysłałam sobie rozdziały na maila, bo mogłam wrzucić ten jeden przez telefon. Niech internetowi w telefonie będą dzięki. xD
      Connor ma powód, by się o te Omegi martwić. ;>
      O mrrr. ;3 No teraz z tym porównaniem do Draco to mi zrobiłaś wieczór. ;3 On jest taki anty do lubienia - z wierzchu skała, a w środku emocje aż się gotują. Już nie mogę się doczekać, aż dojdę do momentu, kiedy go spotkam z Liamem, a raczej rozwinę ten wątek. ;3
      Ziółka sukcesywnie się robią, choć i z ich przygotowywaniem będzie wesoło. xD
      Dziękuję. ;3 Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  3. Hejka,
    zła, zła, zła jesteś... ja co chwilę odświeżałam stronę, czy już jest rozdział, a tutaj nic... nie każ mi czekać następnym razem tyle, bo...
    Calab co za arogancja, ale powiem że mi się podoba jako postać... ale alfy bronią Liama... i Connor jednak walczy o los omeg... czyli nie jest taki zły...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, hej! xD
      Hahaha, podtrzymuję napięcie. XD Jakoś tak mi zeszło z poprawkami.
      Caleb ma w sumie wyrąbane na wszystkich innych. Jego obchodzi tylko Connor i Liam. XD Nie chce marnować czasu i sił na poświęcenie uwagi innym. XD
      Tak, Connor ma swoje powody. :>
      Dziękuję ślicznie i również pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń