niedziela, 18 kwietnia 2021

11. Wrogowie w miłości

 Hejka! xD

Kochani moi, dodaję Wam ten rozdział z drżeniem w sercu, bo boję się, że jest pełen błędów. Padł mi router i pozostał mi tylko internet w telefonie. A telefon strzelił focha i nie chce przesyłać danych z komputera, więc poprawiam tekst na telefonie. xD Nie chciałam Was zostawiać bez rozdziału. Mam nadzieję, że wybaczycie mi, jeśli czcionka będzie inna, a ortografia i spółka nawalą na całej linii. Oby za tydzień było już dobrze...

Zapraszam na jedenasty rozdział "Wrogów w miłości". Przepraszam za błędy i pozdrawiam Was serdecznie!

EDIT: Sytuacja opanowana, tekst poprawiony, a router wymieniony. ^^

-----------------------------------------------------------------------------------------

 

Teraźniejszość

Minął niecały miesiąc, odkąd Liam pojawił się w Westmore. Zmienni wilka przyjęli go bardzo ciepło, a przywódcy watahy zapewnili mu dach nad głową. Początkowo nie mógł się odnaleźć, ale szybko znalazł wspólny język z mieszkańcami. Był im wdzięczny za to, że mimo wyczuwanej woni Omegi – tego był pewien – nie traktowali go gorzej. Jedyne, co go bolało, to fakt, że jego własne stado nawet w niewielkim ułamku nie wypowiadało się o nim z taką serdecznością. Nawet pozwolono mu podjąć naukę, dzięki której mógłby zacząć pracować w miejscowej szkole. Dzieci do niego lgnęły, a on po kilku dniach obawy o nieprzychylność ich rodziców, mógł się wreszcie rozluźnić, wręcz zachęcany do zajęcia się nimi. Odbywane przez niego praktyki nawiązały jeszcze silniejszą więź z niektórymi urwisami, a otoczenie pedagogiczne nie miało żadnych przeciwwskazań i wątpliwości – w końcu to, że urodził się Omegą, stało się jego ogromną zaletą. Nikt nie obawiał się zostawiać pociech w rękach potencjalnego i realnego kandydata na rodzica, który jest zdolny do rodzenia. Lepiej być nie mogło!

Jednak, jak na złość, gdy jemu zaczęło dopisywać szczęście, jego przybrani rodzice, jak niekiedy zdarzało mu się ich nazwać, zaczęli zachowywać się nerwowo w swoim towarzystwie. Największe zmiany zauważalne były w przypadku Matta, który zdawać by się mogło zaczynał dystansować się od partnera. Zmiany ewidentnie postępowały od czasu przybycia Liama i chłopak poważnie zaczął się zastanawiać, gdzie leży przyczyna i czy to nie on nią jest. Gdy pierwszy raz podjął rozmowę z blondynem, ten zbył go niedbale, mierzwiąc mu przydługie włosy. Nie chciał mieszać się między związek przywódców. Z drugiej jednak strony aż przykro było patrzeć na Bena. Początkowo mężczyzna reagował śmiechem na uniki drugiego Alfy. Z czasem zaczął się denerwować i Liam umykał w popłochu, zaszywając się w pokoju podczas pełnych pasji kłótni, które nie kończyły się przyjemnościami na zgodę. Raczej towarzyszyły im odgłosy maszyn dochodzące z przybudówki lub długie godziny ciszy poprzedzone mocnym trzaśnięciem drzwiami, w zależności, który z partnerów wybuchnął pierwszy. Teraz Benjamin był na etapie zachowawczego dystansu. Widział, że ukochanego coś męczy i ewidentnie zżera go poczucie winy. Nie chciał tworzyć czarnych scenariuszy, jednak jeśli coś wydarzyło się wtedy, podczas spotkania odnawiającego ich sojusz z rudymi lisami, w którym uczestniczył tylko Matt, wolałby wiedzieć. Nawet najgorsza prawda byłaby w tym przypadku zbawieniem. 

Liam z kolei miał swój typ. Odkąd pod względem medycznym zajęła się nim Harper, wciskając mu potrzebne leki i suplementy, jego ciało zaczęło się rozwijać, jakby ktoś go od wewnątrz odblokował.  Przez ostatni tydzień czuł się jak na haju, oswajając się z umiejętnościami Omegi. Dotąd był tylko Zmiennym i bliżej określał się do roli człowieka ze zwierzęcymi dodatkami, jednak obecnie był w stanie rozróżniać pary i poprawnie odgadywać samotne Alfy, których zapach kusił, ale nie nęcił w ten konkretny sposób. Medyczka ostrzegła go, że wraz z osiągnięciem dwudziestu jeden lat najprawdopodobniej przeżyje swoją pierwszą ruję, więc miał szczęście, że trafił do tego dobrego miejsca. Bezpiecznego. Lata presji i prześladowań uśpiły w nim Omegę, dlatego tak późno dojrzewał w tej kwestii, będąc nieco bezużytecznym, jak o sobie mówił. I choć czasy się zmieniały, w przypadku ich fantastycznego świata już od kilku lat powinien mieć przypisanego partnera w pakiecie z zaaranżowanym małżeństwem. Cieszył się, że był mężczyzną, gdyż żeńskie Omegi szybciej nabywały umiejętności porodu, bo już w momencie dowiedzenia się tego, że są Omegami. Męskie ciąże były bardzo niebezpieczne, więc ciało musiało być w pełni rozwinięte, by donosić dziecko. Jedyne, czego się obawiał, to tego, że jego gatunek błyskawicznie przechodził ciążę -każdy rodzaj Zmiennych miał różne terminy. Co prawda w przypadku zwierząt zająca był to miesiąc, lecz Zmienni potrzebowali niewiele więcej, bo sześćdziesiąt dni i często przychodziły na świat bliźnięta. Dlatego Omegi w stadzie Liama były na wagę złota, aby przedłużyć gatunek. Raz sparowane, były wierne swojemu partnerowi i wyczuwały jego zmiany nastroju. Po prostu wraz z osiągnięciem statusu danej grupy, a zwłaszcza Omegi, osoba ta stawała się wrażliwa na otaczający ją świat. Potrafiła też wyczuć za pomocą węchu podniecenie kochanka i większość emocji. Dlatego też Liam, kierowany instynktem, w miarę odważnie skierował się do przestronnego salonu, będąc przekonanym, że znajdzie tam Matta. I rzeczywiście wcale się nie pomylił. 

Mężczyzna rozsiadł się ciężko w swoim ulubionym fotelu i tępo wpatrywał się w stolik przed nim. Na widok chłopaka uniósł głowę i skinął w jego kierunku z wymuszonym uśmiechem na ustach.

- Ben przysłał cię na przeszpiegi?

Liam wzdrygnął się na rozdrażniony ton blondyna. Nie miał pojęcia o powodach złego samopoczucia Alfy, jednak nie zamierzał stać się dla niego żywą tarczą do wyładowania frustracji. 

- Nie musiał i dobrze o tym wiesz. – Przysunął jedno z kilku krzeseł, dostawiając je przodem do wilka. – Odkąd odblokowała się we mnie jakaś część Omegi, potrafię dostrzegać wiele rzeczy. – Zamilkł na moment, mając nadzieję, że Matt podejmie temat. Jednak gdy to się nie stało, postanowił wyłożyć karty na stół. – Dlaczego mu nie powiesz, że jesteś w ciąży?

Szare oczy Matta roziskrzyły się tak mocno, że prawie świeciły złotym blaskiem. No tak, mając w domu Omegę raczej powinien się domyślić, że kto, jak nie Liam, domyśli się prawdy, którą tak skrzętnie ukrywał. Przez ostatni miesiąc zdążył poznać go już na tyle, by wiedzieć, że uroczy, spokojny zajączek sprzed dekady zmężniał i wyrósł na chłopaka z nieco gorącą głową, jednak odpowiedzialnego i w większości rozważnego. A już na pewno na bystrego. Lata spędzone w swoim stadzie okupił szybszym rozwojem emocjonalnym, przez co nie w głowie mu były dłuższe zabawy, choć zarówno Matt jak i Ben starali się go jak najczęściej wyciągnąć do miasta. On jednak zapierał się rękami i posłusznie przyjmował leki dla Omeg, choć póki co zdawał się nie wpływać w najmniejszym nawet stopniu na otaczające go Alfy. Każdy martwił się tym faktem, bo wyglądało to tak, jakby Liam nie miał zapachu. Jednak badania Harper wykluczyły użycie jakichkolwiek metod naruszania genów zająca przez jego stado. Coś musiało być na rzeczy, lecz na razie nie było wiadome, co konkretnie. Najwyraźniej nie przeszkadzało mu to w rozszyfrowywaniu niektórych przypadłości, w tym tej, która pojawiła się u Matta. 

- Dlaczego mu nie powiedziałeś?!

- Ciszej, do cholery! – Mężczyzna pochył się do przodu, rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie. – To nie takie proste. – Prychnął, widząc powątpiewanie u swojego rozmówcy. Już dawno zaniechał udawania, że to, co go do tej pory spotkało w kwestii rodzicielstwa, to tylko zbiegi okoliczności. Było ich zbyt wiele. Nie był jednak pewien, czy chce się nimi z kimkolwiek dzielić. Zanim zdecydował się na cokolwiek, usłyszał skrajnie cichy szept nakrapiany nutami przerażenia.

- Zdradziłeś go z Adamem? – Liam wzdrygnął się na pełne oburzenia spojrzenie. – No bo mniej więcej od tego czasu, kiedy wróciłeś z odnawiania sojuszu, zachowujesz się tak nieswojo i ozięble. Myślałem…

- Źle myślałeś. Jak w ogóle mogło ci wpaść do głowy, że byłbym w stanie skrzywdzić Bena w ten sposób, Tylor?

Liam niemal skulił się w sobie, słysząc swoje nazwisko – nieodzowny znak, że Matt był naprawdę wściekły. I jak on miał go teraz uspokoić i skłonić do spokojnej rozmowy? Z nerwów przygryzł kciuk prawej ręki, nieświadomie aktywując swoją pół-człowieczą formę. Na pełne rezygnacji sapnięcie zareagował uniesieniem brwi.

- Robisz to specjalnie – blondyn wskazał na długie, zajęcze uszy. – Jak mam się na ciebie złościć, kiedy patrzysz na mnie tymi ogromnymi, zielonymi oczyskami z miną idealnie naśladująca zbitego wilczka, co? I do tego masz na głowie te urocze uszy. – Mruknął z wyrzutem, doskonale zdając sobie sprawę ze swojej słabości do chłopaka. – Wyjazd do Adama owszem, był mi na rękę, bo mogłem z nim o tym porozmawiać. Wbrew pozorom jest całkiem w porządku, choć w przeszłości miałem ochotę zrobić mu krzywdę. – Uśmiechnął się do swoich myśli i odpłynął na dobrą minutę. Jego rozmazane spojrzenie stwardniało, gdy podjął decyzję o wyznaniu Liamowi prawdy. Gdyby w pobliżu znajdował się Ben, potarłby dłońmi o jego uda, chcąc dodać mu otuchy i pewnie uścisnąłby mu kolano, nawiązując tym do swoich wspomnień, słysząc początek historii. – Opowiem ci bajkę. Dawno temu żyli na tym świecie dwaj Zmienni wilka, którzy pokochali się w wzajemnością. Byli Alfami, więc choć bardzo pragnęli dziecka, musieli pogodzić się z myślą, że nie będzie im łatwo. W momencie oznaczenia młodszy z nich poczuł gorączkę i porwał się jej działaniu.

- Ruja?

Matt skinął głową, delikatnie unosząc kąciki ust na widok mocno zaciekawionego Liama, pochylonego w jego stronę.

- To był najlepszy seks, jaki do tej pory przeżył ze swoim partnerem. I jakież było jego zdziwienie, gdy kilka tygodni później okazało się, że jest w ciąży.

W żołądku Liama zaległ zimny kamień. Matt równie dobrze mógłby uciąć swoją opowieść w tym momencie, gdyż młody Zmienny dałby sobie przerobić tylną kończynę na szczęśliwy brelok, że zna zakończenie.

- Radość trwała miesiąc. Zabrakło trzech do porodu. – Puste spojrzenie blondyna wbiło się w obraz za głową Tylora, jakby mężczyzna nie chciał widzieć współczucia czy innej emocji. Niespodziewanie dla rozmówcy, kontynuował. – Dwa lata później poroniłem na kilka tygodni przed rozwiązaniem – nie zauważył, że zmienił osobę w swej historii, jawnie przyznając, że chodziło o niego. – Później przydarzyło mi się to jeszcze dwukrotnie. – Drgnął, słysząc ciche łkanie. Jasnoszare tęczówki skupiły się na Liamie i Matt westchnął z niemą ulgą, widząc w oczach chłopaka ból, zrozumienie i życzliwą czułość. Ani grama litości, jak dobrze – pomyślał, odgarniając niesforne loki za ucho. – Nie chcę robić nadziei Benjaminowi. Jestem bezużyteczny. Wiem, że pewnie wkrótce się dowie, ale... 

- Boisz się, że po tylu niepowodzeniach będzie chciał cię odepchnąć? – Z wdzięcznością przyjął czystą chusteczkę, wydmuchując w nią nos. Kiedy nieco się uspokoił, pokręcił głową w zdumieniu, odważnie kładąc dłoń na kolanie Matta. – Gdyby to był ktokolwiek inny, niż Ben, rozumiałbym twoje obawy. Przecież gdyby to było najważniejsze, już dawno wypaliłoby się uczucie między wami. Oznaczenie więzi nie ma z tym nic wspólnego, gdy w grę wchodzi prawdziwa miłość. Powiedz mi, czy do tej pory Ben dał ci jakikolwiek powód ku temu, że osądza cię za stratę dzieci? Albo okazał ci to gestem, słowem?

- Nie – padła krótka odpowiedź.

Liam zaśmiał się dobrodusznie, przymykając na chwilę powieki. Gdy je otworzył, wstał powoli.

- Więc nie masz się o co martwić. Skoro on jest wobec ciebie szczery, dlaczego ty stawiasz się w roli tego złego i bierzesz na barki cały ciężar? – Chłopak doskonale widział strach ukryty na dnie oczu mężczyzny i wcale mu się nie dziwił. Jednak uważał, że cierpienie i niepewność dzielone na dwie osoby są o wiele zjadliwsze do przejścia. Z miną winowajcy posłał Mattowi przepraszające spojrzenie, gdy w progu pokoju wyczuł aurę drugiego z Alf ukrywającego się do tej pory w innym pokoju. Z nutą zawstydzenia patrzył jak Ben bez słowa podchodzi do swojego partnera i klęka przed nim na obydwa kolana, wtulając się ostrożnie w jego brzuch. Oczy mocno go zapiekły na ten gest, podobnie jak blondyna, który pochył się i niezdarnie objął ramionami Benjamina. Widać było, jak dawno nieobecne odczucie lekkości z powrotem umaszcza sobie miejsce w sercu i duszy blondyna, gdy pełne ciepła oczy spotkały się z zielenią tęczówek, a ciche dziękuję mówiło samo za siebie.

Liam pospiesznie wycofał się z pokoju. Jego misja została zakończona i nie zamierzał przeszkadzać mężczyznom, którzy na pewno mieli sobie wiele do wyjaśnienia. Nie można jednak było zignorować przykrego faktu, który ich dotknął. Owszem, w świecie Zmiennych zdarzały się poronienia, a zwłaszcza wśród mężczyzn – tym bardziej nie będących Omegami. Z drugiej strony nigdy nie słyszał o tym, by każda ciąża kończyła się w ten sposób. Nie cztery razy pod rząd! To było… nawet jak na ich nietypowy gatunek, wręcz barbarzyńskie. O ile dobrze pamiętał, Harper została medykiem w Westmore coś około siedmiu lat temu, zatem biorąc pod uwagę opowieść Matta, musiała asystować przynajmniej przy ostatnich dwóch ciążach. Skoro tak utalentowana lekarka specjalizująca się w położnictwie nie mogła im pomóc, to kto mógł? Sława kobiety sięgała nawet Mistissini! Jednak… tak się składało, że znał osobę, która z podobną zapalczywością walczyła o każdego pacjenta. Pozostawała jednak kwestia tego, czy chciał się z nią zobaczyć? 

Gdy przed oczyma stanął mu obraz klęczącego Bena tulącego się do płaskiego jeszcze brzucha Matta, wiedział już, że prywatne animozje to ostatnie, o czym powinien teraz myśleć. Drżącymi rękami wyjął swój telefon, który zakupił kilka dni temu na prośbę Alf. Jako pracownik przedszkola musiał mieć w miarę stały kontakt z rodzicami. Poza tym zdarzało mu się stracić poczucie czasu na zwiedzaniu miasteczka, gdy wracał do domu ze szkoły, w efekcie wysłuchując kazań ze strony Matta, który zwyczajnie się o niego martwił. I chyba traktował jak przyszywanego syna lub co najmniej brata. 

Klawiatura telefonu zdążyła zgasnąć, więc uruchomił urządzenie ponownie i wpisał dobrze znany sobie ciąg cyfr. Z rosnącą niepewnością przysunął aparat do ucha, wsłuchując się w równomierne pikanie w oczekiwaniu na połączenie. Po czwartym sygnale przymknął powieki, naciskając na nasadę nosa, a tuż przed piątym otworzył szeroko oczy, gdy nagle usłyszał tak dobrze znany mu głos.

- Tak słucham? Halo?

Liam otrząsnął się z szoku i otworzył usta, lecz wydostało się z nich ciche westchnięcie. Odkaszlnął mocno, już z większą pewnością zdobywając się na podjęcie rozmowy.

- Cześć, Connor, to ja. Potrzebuję twojej pomocy.

~o~

Piękny sobotni poranek zapowiadał się obiecująco. Końcówka marca rozpieszczała mieszkańców Westmore, a słońce karmiło ich ciepłymi promieniami. Życie zdawało się budzić po śnie zimowym. Wiele ptaków wróciło ze swej wędrówki, teraz ćwierkając wesoło, witając wiosnę. Czas zdawał się płynąć jak spokojny strumień. Ale nie dla Liama. I choć robił wszystko, by udowodnić, że jest opanowany, przegrywał nawet z sobą samym. Na każdą próbę zajęcia czymś jego myśli, podjęcia trywialnego tematu, czy poproszenia go o opuszczenie stanowiska przy oknie w dużym salonie, reagował agresywnymi pomrukami, z czasem odwracając się tyłem do wejścia, gdy tylko usłyszał czyjeś kroki.

Sam wyszedł z propozycją zaproszenia swojego brata, aby ten przyjrzał się sytuacji przywódców sfory. Co nie zmieniało faktu, że nie widział się z nim od dwóch lat i prócz głęboko skrytej wdzięczności, gdy mężczyzna nakazał mu ucieczkę, czuł do niego tylko wściekłość, niechęć i obrzydzenie. Nie tak powinna wyglądać braterska relacja, jednak Liam miał swoje powody, których się trzymał. Czegóż jednak nie robi się dla przyjaciół? Oddałby wiele, by byli szczęśliwi, więc tymczasowo zawiesił broń, wyciągając dłoń po pomoc. Od jego telefonu do brata minął tydzień i dziś nadszedł ten dzień, w którym Connor miał przyjechać do Westmore. 

Warkot silnika samochodu przedarł się przez uchylone okna wpuszczające do pokoju powiewy świeżego, chłodnego powietrza. O wilku mowa – mruknął Liam w myślach, śmiejąc się pod nosem na dobór słów. Wbrew nerwowości i zapalczywości w wydeptywaniu paneli, teraz nie ruszył się z miejsca. Stojący obok niego Ben uścisnął go szybko i posyłając Mattowi delikatny uśmiech, ruszył w kierunku drzwi, podejmując się roli gospodarza domu. 

Po chwili słychać było dwa rozmawiające ze sobą głosy. Na dźwięk tego nowego Liam wzdrygnął się, przygryzając wargę. Weź się w garść, idioto. Przyjechał, bo go o to poprosiłeś, więc skup się na zadaniu, a nie rób z tego prywatki z wyjaśnianiem przeszłości!

Łatwiej było w ten sposób katować się myślami. Trudności przyszły w momencie wkroczenia Connora do salonu. Dwa lata rozłąki zrobiły swoje. Choć fizycznie chłopak niewiele się zmienił, co Liam zauważył ze zdziwieniem, zrównując się z nim wzrostem, o tyle błysk w oczach i bijąca z nich niepewność były czymś nowym. 

- Liam.

Jasna barwa głosu przeszyła młodego Zmiennego na wskroś. Dziecięce nuty dawno już wyparowały, ustępując miejsca męskiemu, czułemu tonowi. Piwne tęczówki miały w sobie tyle ciepła! Jednak Liam zdobył się jedynie na szorstkie skinięcie głową. I choć korciło go, aby, jak w dzieciństwie, wplątać palce w gęste, rude włosy odziedziczone po matce, twardo trzymał się swojego postanowienia, które chwilę później legło w gruzach. Connor nie zraził się zachowaniem brata i w trzech krokach znalazł się przed nim, wciskając się w jego skrzyżowane na torsie ramiona. Odwzajemnienie tego gestu przyszło Liamowi z oporem, lecz gdy z głębokim westchnieniem zdobył się na rewanż, poczuł rozlewające się w jego sercu ciepło. 

- Cieszę się, że nic ci się nie stało. Zwłaszcza, że jesteś- - Rudzielec przerwał w pół słowa, sztywniejąc. Nie miał pojęcia, jak to działało u wilków, jednak nie chciał zdradzić brata. Zapomniał najwyraźniej, że z teoretycznego punktu widzenia on sam nie powinien wiedzieć.

Liam stężał na te słowa, odsuwając się o krok. Z szokiem wypisanym na twarzy utkwił wzrok w brązowych tęczówkach.

- Skąd wiesz, że jestem Omegą? Przecież wtedy, podczas Nocy Pełni, gdy ukończyłem osiemnaście lat, zdołałem uciec, zanim ktokolwiek coś zauważył. – Zwęził oczy jak drapieżnik.

- Oczywiście, że wszyscy to zobaczyli. Po prostu zamieszanie powstałe przez bunt pozostałych młodych Zmiennych pozwoliło ci niepostrzeżenie oddalić się od wioski, zanim zostałbyś złapany i przydzielony do odpowiednich Alf. 

Wściekłość była jedynie namiastką emocji wymalowanej na twarzy chłopaka. Przebywający w pomieszczeniu przywódcy Alf rozsiedli się wygodnie w fotelach, pozwalając braciom na załatwienie swoich spraw. Woleli się nie wtrącać, jednak za nic w świecie nie zostawiliby Liama, nawet jeżeli jego rozmówcą był członek rodziny.

- Widzę, że szanowny tatuś nadal troszczy się o produkcję dzieci – syknął przez zaciśnięte zęby. – Cenna Omega zwiała mu sprzed nosa. Aż współczuję tej dziewczynie, która wtedy była jedną z kilku „zatrudnionych” – nakreślił palcami cudzysłów – do roli żywych inkubatorów.

Connor spłoszył się wyraźnie po tych słowach, a wyczekujące spojrzenie brata nie ułatwiało mu niczego. W końcu z ociąganiem i niechęcią powiedział na głos to, czego Liam się obawiał.

- Ona zmarła kilka miesięcy później.

Nienaturalna cisza drażniła uszy każdego z obecnych, lecz nikt nie chciał pierwszy się odezwać. Zielone spojrzenie ciskało gromami, a chłopak wrzał w środku. W końcu nie wytrzymał. Skrywane emocje wybuchły.

- I ty nadal tam jesteś? Stoisz u boku ojca i nie widzisz, jakim opętanym skurwielem się stał? Do spółki z równie obłąkanym przywódcą białych lisów? – Na oburzone i pełne przekonania Ktoś musi go stopować niemal rzucił się bratu do gardła. Z jednej strony dobrze wiedział, że ucieczka Connora niewiele by zmieniła, jednak bycie członkiem społeczność stada ojca a nieme przyklaskiwanie mu to dwie różne sprawy. 

- Liam, zrozum. Gdybym odszedł, on znalazłby sobie kogoś innego. Choć wielu uciekło, stado nadal istnieje. Jeżeli nie będziemy go pilnować, oszaleje do reszty i stanie się krzywda. Wiesz, jak trudno było mi wyjechać z Mistissini bez wzbudzania większych podejrzeń? Musieliśmy z Calebem wymyślić bajkę, że ruszamy w teren w celu poszukania podobnych nam grup, by połączyć okoliczne rody, choć od roku nikt do nas nie dołączył.

W głowie młodego zająca wyłączyło się słuchanie w momencie usłyszenia jednego, elektryzującego imienia. 

- Cale… Caleb tu jest? – Zaciśnięte gardło nie chciało przez chwilę współpracować. Zaraz oszaleje. Akurat jego najbardziej nie chciał zobaczyć. 

- Na czas mojej obecności tutaj zdecydował się zostać w sąsiedniej sforze rudego lisa, on też nim w końcu jest. – Connor na początku był temu przeciwny, bo chciał doprowadzić do konfrontacji tej dwójki, jednak przyjaciel uparł się wyraźnie, że nie chce przeszkadzać. – Nareszcie dałeś znak, że żyjesz i masz się dobrze. Stałeś się silniejszy, więc wróć z nami i-

Cichy, smutny śmiech zabrzmiał tak, jakby ktoś się do niego zmuszał. Po chwili zamienił się w pełen udręki jęk.

- I jak to sobie wyobrażasz? Wiesz przecież, co by się ze mną stało. Poza tym to ty kazałeś mi wtedy uciekać. – Przypomniał mu. – Nic mnie nie zmusi do powrotu. Ty żyj sobie w bańce, którą tworzysz, zezwalając na gwałty pozostałych Omeg. Ja nie zamierzam być jedną z nich. Tym bardziej przymuszoną i związaną sztucznym rytuałem więzi z Calebem, nawet zanim aktywowała się we mnie Omega. Ojciec był idiotą, chcąc mnie sparować wcześniej. – Z uwagą obserwował powoli wykwitający szok na twarzy brata oraz towarzyszącą mu bladość i tak jasnej już cery. Oczywiście, że o wszystkim wiedział. Przecież złamane serce nie było możliwe do sklejenia. A już zwłaszcza, gdy zdeptano je tyle razy. Najbardziej bolało go jednak to, że ostateczny cios zadał mu jego własny brat. – Co nie przeszkodziło wam w nocnym wymykaniu się do miasteczka i wynajmowaniu hotelu. – Miał szczerą chęć, by powiedzieć to z obojętnością, którą pielęgnował przez ostatnie dwa lata, jednak marnie mu to wyszło. Nie zapanował nad znaczącym spojrzeniem pełnym palącej go zdrady i uniesioną wysoko brwią. Gryzł policzki od wewnątrz, błagając w myślach, by łzy nie wypłynęły na wierzch. – Widziałem was. Ja… Nie… Dlaczego? Dlaczego, skoro dobrze wiedziałeś, co do niego… co… – Odwrócił wzrok od Connora, ignorując bordowe plamy wstydu rozciągające się po szyi brata i pnące się ku policzkom i uszom. Zanim mężczyzna zdołał cokolwiek powiedzieć, Liam złapał go za ramię, a rudowłosy wstrzymał oddech, patrząc jak soczysta zieleń matowieje. – Dlatego proszę, za to wszystko, co zrobiłeś, pomóż mojej nowej Rodzinie, a potem wynoś się i zniknij na zawsze z mojego życia. – To powiedziawszy odsunął się i wyminął zamarłego w bezruchu Connora. Przelotnie zerknął w stronę swoich Alf, uśmiechając się do nich przepraszająco. Niewiele brakowało, by został, gdyż miny obydwu przywódców przypominały wilków żądnych pożogi i krzywdy, niemal ogarniętych wścieklizną. Wiedział, że nie posuną się do czynów przemocy, lecz był im wdzięczny za miłość i wsparcie. Za dom, do którego przyjęli go bezwarunkowo. – Jesteście w dobrych rękach – szepnął, po czym wyszedł z pokoju i skierował się do przedsionka. Nie miał najmniejszego zamiaru przebywać pod jednym dachem ze swoim bratem. Istniało większe ryzyko, że ten go znajdzie i zechce przekonywać o słuszności do powrotu lub, co gorsza, zacznie go przepraszać. A tego by nie zniósł. Podobnie jak otwarcia załatanej prowizorycznie rany na sercu.

 

8 komentarzy:

  1. Hej. Biedny Matt tyle musiał wycierpieć, a Ben razem z nim. Normalnie łezka mi się w oku zakręciła. Mam nadzieję ,że Connor im pomoże i doczekają się swoich upragnionych szczeniąt :). Biedny Liam , ten biedny zajączek tyle wycierpial. Mam nadzieję ,że szykujesz mu wiele szczęśliwych chwil. Pozdrawiam i czekam na następny rozdział w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! XD
      Oj tak, chłopaki wiele przeszli. Matt od zawsze powtarzał Benowi, że pragnie rodziny, a teraz sam nie może jej dać. Wytrwały jest i silny, ale tyle cierpienia odcisnęło na nim piętno... Jeszcze o tym troszkę będzie.
      Oooo, szczeniaczki! XD To bardzo urocze porównanie. XD
      Liamowi szykuję troszkę szoku, ale z nastawieniem na dobro. Tylko pomysły muszą przyjść do głowy i będzie super.
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  2. Utrata dziecka to straszna rzecz,odciska ślad na człowieku.Czekam na dalszy rozwój wydarzeń i serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak. Matt bardzo to przeżył, a już zwłaszcza, że to się wydarzyło kilkukrotnie.
      Muszą jeszcze trochę poczekać
      Dziękuję! Pozdrawiam serdecznie. 😄

      Usuń
  3. Hejeczka, hejeczka,
    o matko Mattt pędzę Cię przytulić... także wyjaśniło się to z pierwszego rozdziału o dzieciach... oby jednak teraz było wszystko dobrze...
    weny, weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, hejka! xD
      Matt cały czas mówił, że chciał kogoś, kto stworzy z nim rodzinę. I udało mu się w kwestii partnera. Ale nie zostawię go (a w sumie ich) w smutku. Za bardzo ich lubię. ;3
      Dziękuję!
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  4. Hejka,
    Matt biedny kilka razy był już w ciąży, a za każdym razem ją tracił... mam nadzieję, że teraz będzie wszystko w porządku, ale widać że nasze wilki są gotowe bronić Liama ;)
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejeczka! xD
      Oj tak, Liama broniliby za wszelką cenę. Muszę się przyznać, że to, jaki miałam plan na opowiadanie a realizacja różnią się tak bardzo... że trudno mi wynaleźć odpowiednie porównanie. xD
      Życie mocno doświadczyło Matta, ale po burzy wychodzi słońce. ;)
      Dzięki! xD
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń