niedziela, 11 kwietnia 2021

10. Wrogowie w miłości

 Hejeczka! xD

Dzisiaj później, ale rozdział nadrabia długością. xD

Bardzo dziękuję Wam za wszystkie przemiłe komentarze. ;3 Miód na me serce!

Witamy serdecznie Luanę! Haha, to cud - jeden z wielu, jakie mnie spotkały dzięki Wam - że wróciła, nie mając mnie dosyć po tym, jak odpuściłam pisanie poprzedniego opowiadania na kilka lat. ^^' Basia zresztą też dobrze o tym wie. xD I Aga. xD No kocham Was, dziewczyny. xD

Dzisiaj trochę ognia... Chłopakom całkowicie puszczą hamulce.

Zapraszam na dziesiąty rozdział "Wrogów w miłości". Przepraszam za błędy i pozdrawiam Was serdecznie!

-----------------------------------------------------------------------------------------

 

Rozszerzone w szoku szare oczy spoczęły na ustach mężczyzny niedowierzająco. Ben chciał go… w sobie? Z wrażenia uniósł się na łokciu, górując nieco nad wciąż uśmiechającym się partnerem. Nie potrafił znaleźć słów, aby nazwać to, co czuł. Albo było ich tak wiele, że nie mógł się zdecydować na coś konkretnego. Z lekko otwartymi ustami błądził zaskoczonym spojrzeniem po całkowicie rozluźnionej twarzy Bena. Skoro głos uwiązł mu w gardle, musiał w inny sposób okazać radość, pragnienie, uwielbienie. Podparty na prawej ręce, przylgnął nagim torsem do mężczyzny, całując go zapamiętale. Wolną dłoń wplątał między policzek a ciemne włosy, kierując głową Bena tak, by nadawać rytm. Zęby zadźwięczały, gdy kąsali się wzajemnie, podgryzając języki. Obydwaj uwielbiali ten moment, gdy pocałunki rozbudzały ich tak mocno, że chcieli więcej, ale jednocześnie z ociąganiem odsuwali się od siebie, nie dzieląc wspólnego oddechu.

Ostatnie mocne zassanie dolnej wargi skwitowane przeciągłym jękiem Benjamina zakończyło małą potyczkę. Górujący nad nim Matt zniżył się do jego skroni.

- Odwróć się, kochanie.

Wymruczana gardłowo prośba wstrząsnęła brunetem. Nie mógł odmówić swemu partnerowi, nie mówiąc o tym, że nawet nie przyszło mu to do głowy. Oparł czoło na poduszce, przylegając do niej policzkiem. Ułożył się płasko na posłaniu i czekał cierpliwie. Chciał całkowicie zdać się na Matta, głodny jego dotyków i muśnięć. Te ostatnie, choć doprowadzały do obłędu, świetnie komponowały się z nagłym, niespodziewanym ruchem. Teraz jednak pozwolił rozszerzyć swoje nogi, wypinając się nieświadomie. Pierwsze mokre liźnięcie na jego wejściu rozesłało iskry do każdego zakamarka ciała. Z jękiem rozciągnął ramiona na prześcieradle, miętosząc je między palcami. Matt doskonale wiedział, co robił i może gdyby Ben był bardziej świadomy, poczułby ukłucie zazdrości. On może i był prawiczkiem w kwestii bycia zdobytym, ale jego partner najprawdopodobniej posiadł już to doświadczenie. Nie miał jednak czasu na zaprzątanie sobie tym głowy. Nie wtedy, gdy równocześnie z głośnym plaśnięciem w tyłek, poczuł w swoim wnętrzu wwiercający się w niego język. Wzdychając, wsunął pod siebie ręce, zmierzając nimi do swojego penisa. Zaledwie musnął włosy łonowe, gdy nagle krzyknął, a jego biodra uniosły się ku górze, przesuwając go na łóżku. Matt zabrał sprzed jego rąk twardy członek, odginając go nieco do tyłu. Nurkując, polizał go od czubka po kość ogonową, kilkukrotnie ponawiając wędrówkę. Ben był w stanie jedynie rzucać się po wilgotnej pościeli, napinając mięśnie pleców.

- Już… ja już... – Był bardzo nieprzygotowany i skazywał się na ból, ale chciał wreszcie poczuć w sobie ukochanego. Tak chętnie otwierał się na niego wraz z rozluźnianą dziurką, że miał ochotę zapłakać na powściągliwość Matta. Gorliwe ruchy zamieniły się w subtelne skubnięcia i miłe uszczypnięcia, jednak nic nie zapowiadało rozwoju akcji. Dlatego zaskoczony, wykrzyczał coś niezrozumiale, gdy jego męskość została objęta mokrym tunelem wnętrza ust Davisa, a śliski palec zagłębił się w nim w połowy. Niemal nie usiadł biodrami, gdy leżący pod nim na plecach blondyn ochoczo przyjmował go głęboko, asekurującym ruchem wolnej dłoni przytrzymując pachwinę. Już nie wiedział, czy te niewyraźne i przyciszone stęknięcia wyrywały się z jego ust, gdy wpychał głowę w prześcieradło, ale był pewien, że przytłaczająca przyjemność musiała go zamroczyć. Delikatne pieczenie poniżej pleców uświadomiło mu, że ma w sobie już trzy palce, a on unosi biodra w proszącym geście, nabijając się na nie z głośnym mlaskaniem nawilżanego lubrykantem miejsca. I gdy już myślał, że skończy, rumiany i wytęskniony, Matt wycofał się i klęknął za nim. Jednym ruchem obrócił go na bok i uniósł jego lewe udo. Ben odgiął głowę do tyłu, wychylając się po pocałunek. Z ulgą przyjął ponowny dotyk tych opuchniętych warg, wtulając się w leżącego za nim mężczyznę. Z dreszczem oczekiwania pozwalał wsuwać w siebie opuszki palców, aż wreszcie jego wejście zetknęło się z wilgotną główką sączącą preejakulat. Początek był łatwy, jednak kolejne kilka centymetrów wyrwało spomiędzy jego warg bolesne jęknięcie. Wtulił skroń w ramię, przymykając mocno oczy. Pozwalał się pieścić, bo ręce Matta nadal idealnie znajdywały jego czułe punkty, odwracając uwagę od taranującego penisa. A tak naprawdę biały wilk delikatnie wycofywał się i nacierał, nie chcąc skrzywdzić swojego partnera. Wewnętrznie pragnął sprawić, by to, że Ben oddał mu się i to jako pierwszemu, zostało nagrodzone i by mężczyzna nie żałował. Sądząc po nieśmiałych jęknięciach, najwyraźniej Matt osiągał swój sukces.

Przerzucone przez kark ramię Evansa przyciągnęło blondyna bliżej. Jednocześnie Ben westchnął drżąco, nabijając się na kolejne centymetry.  Cudowna rozkosz, jakiej skosztował, poruszając w sobie coś drażliwego, zmusiła go do cofnięcia ramienia, które zaborczo umieścił na biodrze blondyna, niemo nakazując mu, by zabawili się mocniej.

- Gdybym wcześniej wiedział, że uległy, prezentujesz się jak czysty seks, wziąłbym cię wtedy w barze, na oczach twoich znajomych. – Matt z ulgą przyjął możliwość płynnego poruszania się w kochanku, odciągając jego udo w bok, by pogłębić ruchy. Nareszcie, po przyjemnym rozciąganiu i zabójczym pieszczeniu powstrzymywanego orgazmem penisa, mógł wpychać się w niego niemal po jądra. Z cichym uśmiechem przyjął opadającą na jego ramię głowę Bena, który krzyczał już otwarcie. Najwyraźniej rola pasywa i doznawane odczucia zamieniały jego język w galaretowaty narząd. Albo odkrył właśnie w brunecie pierwiastek perwersyjnej nierządnicy łasej na wulgarne igraszki i słowa. Z zaintrygowaniem podjął tę grę. – Oparłbym cię o stolik, przy którym siedzieliśmy i pozwoliłbym opaść twoim spodniom do kostek. A ty, jak posłuszna dziwka, wypiąłbyś się do swojego pana, błagając, bym cię zerżnął na oczach Adama. Ostatni raz pozwoliłbyś na siebie patrzeć, by mu udowodnić, jaka jest przepaść między nim a mną. – Nie potrafił powstrzymać na wodzy instynktu zdobywcy. Ben był jego, do cholery! Z wściekłością zacisnął dłoń na jego penisie, nie pozwalając mu dojść. Sam już był blisko, ale w głowie zrodził mu się pewien plan. Najpierw jednak pozwoli sobie na spuszczenie swojego ładunku. Trzymał podstawę jąder Benjamina, gubiąc rytm swoich bioder. Z głośnym warknięciem wbił się w bark mężczyzny, zostawiając na nim ślad własnego połączenia, który przypieczętował wpuszczaną do ciała esencją partnerstwa i gorącym nasieniem. Nie rozluźniał szczęk, ciągle zanurzając się we wnętrzu Evansa, jakby bestia w nim dorwała ofiarę i nie pozwalała uciec. I choć silny instynkt nakazał uruchomić dodatkowy mięsień na penisie, oparł się pokusie, szybkim ruchem wychodząc z Bena. Ostatnie krople tryskające z czubka skapnęły na pośladki, a on mimo zmęczenia uniósł się i na kolanach podczołgał do wezgłowia łóżka, łapiąc mocno ramę, do której niemal się wtulił. Mimo osiągnięcia spełnienia, czuł w sobie jeszcze większy żar, który kumulował się w jego wnętrznościach. Nadchodziła ruja, a on, jako Alfa, potrzebował partnera na okres tygodnia, w czasie którego raczej nie wyjdzie z łóżka. Oprócz tego, nie mógł się oszukiwać - jak błądzący po omacku potrzebował światła, tak on pragnął rodziny. Hormony rozszalały się w nim z siłą tornada, a Matt, ociekając od tyłu, szlochał na każdy dotyk rąk Bena. Połączeni partnerzy często rozumieli się bez wypowiedzenia jednego słowa. Posłusznie złapał swoje pośladki, rozchylając je na bok i łkając, przyjął Bena w całości. W tej chwili nie potrzebował ponownego przygotowania. Uległa cząstka krążyła w jego żyłach, rozluźniając mięśnie. Choć doszedł chwilę temu, wystarczyła dłoń przykrywająca mu penisa, by osiągnął głośno spełnienie, nie przestając poruszać tyłkiem, by zadowolić partnera. I wreszcie doczekał się cudownego wypełnienia.

Ben doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Feromony, których nie dało się pomylić z niczym innym, wżerały się jego nozdrza, powodując zawroty głowy. Pojęcia nie miał, jakim cudem udało mu się zagryźć wargi i nie spuścić, gdy Matt go oznaczył, ale za to nadrobił to sobie z nawiązką. Z dziką radością zakleszczył się w ukochanym, szarpiąc lędźwiami w zniewalającej rozkoszy, która przetaczała się po nim z głębokimi westchnięciami. Jednak okazało się, że nie było mowy o odpoczynku. Z szokiem wypisanym na twarzy opadł na plecy, przygwożdżony siadającym na nim Davisem. Mimo braku możliwości wysunięcia się z niego, Matt okręcił się ostrożnie dokoła, lokując pośladki w pachwinach mężczyzny. Nie mógł się na nim swobodnie unosić, gdyż umiejętność zakleszczenia nie pozwalała wciąż tryskającemu strugami penisowi na wyjście. Dlatego Matthew kręcił kółka i zaciskał mięśnie odbytu, podniecając się ponownie.

W normalnych okolicznościach musieliby poczekać kilkanaście minut, jednak ruja rządziła się swoimi prawami. Nie było czasu na zaczerpnięcie oddechu. Matt po prostu musiał dość. On wręcz tego potrzebował. I z ulgą przyjął chętną reakcję Bena oraz jego niemalejącego w nim członka, który raz po raz uderzał w nadwrażliwą teraz prostatę. Kolejny orgazm przyszedł równie gwałtownie co następny. I kiedy zdawać by się mogło, że to fizycznie niemożliwe, by Matt był w stanie ponownie wykrzesać z siebie coś więcej, bo na podniecenie nie narzekał, biała, wciąż lepka struga wystrzeliła z wąskiej szparki. Blondyn wyglądał na przeraźliwie osłabionego, z bladą cerą i czerwonymi wykwitami na szyi oraz policzkach. Ale wtedy uwięziony penis wydostał się z niego z mokrym mlaśnięciem, a w niego wstąpiły nowe siły. Z niespotykaną dotąd mocą przepchnął się w tył, ciągnąc za sobą Bena i rozłożył przed nim nogi, wzrokiem błagając o… o wiele. Naprawdę wiele.

- I kto tu jest czyją dziwką, Davis? – Niech Wielkim Wilkom będą dzięki, że trafili na siebie z Mattem. I on, głupi, myślał, że dotychczasowe przygody łóżkowe trudno będzie pobić komukolwiek w przyszłości, nie mówiąc już o tym, że dokona tego jego osoba. Oh, mało wiedział o świecie, ale na szczęście dostał szansę naprawienia tego z właściwą osobą. I łapy precz od Matta, inaczej własnoręcznie rozerwie je w przegubach, zanim ofiara zdoła poczuć aurę więzi.

Na tym kończyła się jego wędrówka myśli. Mając pod sobą partnera w potrzebie, nie mógł marnować sił na niepotrzebne wspominki. Miał misję i zamierzał wyjść z niej zwycięsko. Oby łupem nie padło zatarcie się jego członka, bo Fenrir mu świadkiem, ale Matt był jakimś pieprzonym sadystą, zaciskając się na nim jak imadło. Ponadto z każdą chwilą zaczął intensywniej odczuwać najdrobniejszy dotyk, który wypalał ścieżki po oddechu, pocałunku, liźnięciu i dotyku samymi opuszkami. W przypływie gwałtownego orgazmu zauważył, że obydwaj przeszli w swoje pośrednie formy. A więc bestie postanowiły zerwać się ze smyczy, aby sobie poużywać, pomyślał, zaciekle walcząc o pozostanie świadomym. Jego potyczka z wilkiem w nim musiała zakończyć się ustąpieniem na rzecz tego drugiego. Zwłaszcza, gdy złociste tęczówki Matta, które spoglądały na niego spod niebotycznie długich, czarnych rzęs szły w parze z kusząco przygryzionymi ustami. Ostatnie, co pamiętał, to zwierzęcy ryk wydostający się z jego gardła i smak krwi, gdy zassał się i zahaczył zębami o dolną wargę.

~o~

Samuel właśnie kończył rozmowę z przywódcą Alfy z Westmore, rozłączając połączenie, gdy do gabinetu weszła jego małżonka. Miała nieco zmartwioną minę, co powtarzało się cyklicznie od poprzedniego dnia. On również czuł niepokój, ale nie chciał go okazywać. Od przybycia Benjamina minął tydzień, a on wraz z Mattem nie wychodzili z pokoju na dłużej niż to było potrzebne. Ruja zdawała się tylko nieznacznie zelżeć i o ile można to było złożyć na karb zawarcia więzi, o tyle niepokój o ich zdrowie był jak najbardziej na miejscu.

- Nadal zabraniają się zbliżać? – zapytał zmęczonym głosem. Doskonale zdawał sobie sprawę, że znalezienie się w zasięgu rąk, czy czegokolwiek, co posłużyłoby za broń, przekraczając wyimaginowaną granicę, doprowadziłoby do tego, że jego syn wraz z partnerem zaatakowaliby bez skrupułów.

- Powiedzieli, żebyśmy jeszcze trochę wytrzymali. – Kręcone blond kosmyki, niemalże bliźniacze, choć krótsze, odbicie włosów Matta, zaczesane zostały do tyłu drobną, kobiecą ręką.

- Mieli na myśli naszą ciekawość pchającą nas pod drzwi czy uspokojenie się ich hormonów? Jak uważasz, Victorio? – Zapytał przekornie, puszczając oczko żonie.

Kobieta wzruszyła ramionami, przysiadając na szeroko rozstawionych kolanach Samuela. Pogładziła jego szorstki policzek, a on ujął jej dłoń, wtulając się w nią z czułością. Tego życzył swojemu synowi. Bezgranicznego szczęścia i możliwości znalezienia oparcia w drugiej osobie, która obdarzy go uczuciem. Miał nadzieję, że kimś takim jest właśnie Benjamin.

O prawdziwości swych pragnień mógł się przekonać kilka godzin później. Podczas kolacji spędzanej z Victorią dołączyli do nich dwaj doprowadzeni do względnego porządku, lecz mocno rozczochrani mężczyźni. Z zadziorności i rozpusty, które Matt szlifował każdego z poprzednich siedmiu dni, nie pozostało już zbyt wiele. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego krzyki musiały nieść się szerokim echem po całym domu. A skoro już o krzykach mowa, jego głos, gdy wreszcie przedostał się przez krtań, brzmiał jak zdarta gramofonowa płyta, która się zacina.

- Nareszcie to już koniec. – Wychrypiał, siadając ostrożnie na krześle obitym szarym, miękkim materiałem.

- Przynajmniej na następne pół roku. – Łaskawie dodał Ben, przejmując rolę mówiącego. Jego głos był tylko w ciut lepszym stanie, który poprawił się po wypiciu szklanki wody. – Mam nadzieję, że w razie czego nie macie nic przeciwko zostaniu dziadkami? – Szlag trafił ich zabezpieczenie, o którym nie było kiedy pomyśleć. Po prostu rzucili się na siebie i poddali ochocie na chwilkę zapomnienia. Nie w głowie im były konsekwencje, dlatego z rosnącym napięciem obserwował reakcję przyszłych teściów.

- Bardziej martwiłbym się wami w roli rodziców. – Zauważył rzeczowo Samuel, mimo wszystko klepiąc przyjaźnie kolano Bena. Przecież gdyby był im przeciwny, nie oddałby mu swojego pierścienia. Połączyli się, a to już wiele mówiło o szczerości i zaangażowaniu w ten związek. – Muszę przyznać, że zaimponowałeś mi, gdy wypaliłeś sobie znak.

Benjamin uśmiechnął się, przypominając sobie tamtą chwilę.

- Cóż, ogień w kominku zachęcał do zbliżeń, a rodowa szabla akurat miała na klindze potrzebny do rytuału symbol. Dodałem jedno z drugim i jakoś tak wyszło. Oficjalnie jestem waszym członkiem Rodziny.

Każdy w pomieszczeniu dobrze wiedział, co to oznaczało. Ben podpisał na siebie niejaki „wyrok”, jak informowała zawartość książeczki Pradawnych. Mimo wszystko gorzej to brzmiało, niż okazywało się w rzeczywistości. Po prostu Evans w pełni uginał się nad wyższością Davisów i był gotowy zrezygnować dla Matta ze swojego poprzedniego stada. No dobrze, jednak nie była to jakaś lekka sprawa. Z drugiej strony, jeżeli wyprowadzka z domu rodzinnego miała gwarantować mu życie u boku blondyna, był w stanie poświęcić o wiele więcej. I Matt dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego powzięta przez niego już wcześniej decyzja musiała zostać wypowiedziana na głos. Mężczyzna ujął dłoń partnera, splatając z nim palce. W gruncie rzeczy nie ustalił tego z nim i maleńkie ziarno niepewności, które samoistnie w sobie zasiał, zaczęło go uwierać. Być może właściwszym byłoby, aby najpierw porozmawiał z Benem? Zaciekawiona mina bruneta i spokojne rysy twarzy rozczulały go, zwłaszcza, że kilka godzin temu tej męskiej, przystojnej urodzie towarzyszyły grymasy przyjemności i bólu pragnienia. Na samą myśl o tym jego usta wygięły się ku górze. Zaraz jednak spomiędzy jego warg wydostał się syk, gdy zasklepiona rana po ukąszeniu przez zęby Bena otworzyła się. Zanim zdołał w jakikolwiek sposób zareagować, ciepła dłoń zetknęła się z jego policzkiem, a kciuk starł zapewne kroplę krwi. Z drżącym sercem spojrzał na Evansa, instynktownie wyginając się ku niemu. Z miłością w oczach patrzył, jak mężczyzna pochyla się w jego kierunku, więc zmrużył oczy, wyciągając szyję. Niemal nie zaskomlał, czując na pobolewającej wardze pojedyncze liźnięcie, a potem skromny, czuły pocałunek.

- Kocham cię – wyszeptał wprost w usta Benjamina, zaciskając palce na rękawie jego bluzki. Jeżeli zamierzał się zadeklarować, teraz miał ku temu idealną okazję. – I chcę dbać o te wszystkie rośliny i kwiaty, które zasadzimy na werandzie. Widziałem twoje uschnięte kaktusy i zrobiło mi się ich żal. – Zaśmiał się, obserwując ogromne, błękitne tęczówki błyszczące w nagłym zrozumieniu. Na moment zamilkł, wtulając się w ciągle spoczywającą na jego policzku dłoń. – Marzę o wspólnych porankach, podczas których obserwowalibyśmy budzące się z oddali Westmore. Tęsknię za zapachem drewna i widokiem kompletnego skupienia i uwielbienia widocznego na twojej twarzy, gdy spod twych dłoni wychodzą nowe dzieła sztuki. Pragnę otulać się twoim zapachem, odpoczywając przed snem w blasku księżyca. A potem rozbudzać się pod wpływem twoich dotyków i kochać się z tobą do świtu, próbując… położone na jego ustach palce Bena zatrzymały jego wyznanie. Z oddechem ciężko zamierającym w płucach spojrzał na niego z lękiem. Zmarszczone czoło wygładziło się jednak, a ciało odprężyło. Gdy ktoś patrzył w taki sposób, jak brunet, nie mogło być wątpliwości, że podziela w pełni zdanie mówcy.

- Ja też, Matt. Będziemy próbować, abyśmy stworzyli własną rodzinę i nie zamierzam się w tej kwestii ograniczać. – Mrugnął przekornie, po chwili poważniejąc. – Chcę być jednak pewien, że wiesz, co robisz. Moi rodzice mają Tallantę, która może przejąć watahę. Ty jesteś jedynakiem.

Niezręczne chrząknięcie przypomniało mężczyznom, że mają widownię, która jak dotąd nie podjęła żadnych kroków ku temu, by zanegować ich decyzje. Teraz najwyraźniej Samuel zdecydował się zabrać głos.

- W naszym stadzie nie praktykuje się dziedziczenia. Nie jest to niedopuszczalne, oczywiście, jednak niesprawiedliwością byłoby siłowe przywiązywanie dziecka do miejsca swego urodzenia na rzecz szczęśliwego życia u boku partnera. Co nie zmienia faktu – dodał, obserwując rozlewającą się radość na twarzach mężczyzn – że kocham swojego syna i chciałbym mieć pewność, że nie działa pod wpływem emocji. – Z jednej strony czuł smutek, że zawsze obecny w jego życiu Matt postanawia opuścić przysłowiowe gniazdo, ewidentnie dojrzewając, a z drugiej przepełniała go duma. To, jak patrzył na niego syn, przypominało mu siebie sprzed wielu lat, gdy oświadczał się Victorii. Mógł się założyć, że to twarde, pewne spojrzenie i wyciskające łzy pragnienie, rozsadzające serce ze szczęścia, ujęło go równie mocno jak jego ojca przed kilkoma dekadami. Musiał pozwolić płynąc rwącej rzece.

- Tato, ja do niego należę, rozumiesz?

Rozumiał doskonale. I być może wielu jego braci wyklęłoby go za tę myśl, ale żałował, że Matt nie był Omegą, bo namacalnie czując mieszającą się woń syna i przyszłego zięcia nie wątpił, że wtedy z pewnością byliby dla siebie partnerami więzi. Choć kto powiedział, że dwie Alfy nie mogą stanowić solidnego związku? Prosty przykład dawał on sam, z uśmiechem nakrywając spoczywającą na jego ramieniu dłoń żony, która najwyraźniej pomyślała o tym samym.

~o~

Kilka dni później zakończyły się przygotowania do przeprowadzki. Wszyscy byli bardzo zaangażowani w tę sprawę przede wszystkim ze względu na pogodę i roztapiające się jeziora i rzeki. Organizacja spadła na barki przywódców i bardzo pomocnych Bet, gdyż świeżo upieczeni narzeczeni rzucili się w wir pracy dotyczącej udoskonalenia komunikacji między miastami. W pośpiechu kontaktowali się z okolicznymi przywódcami, przedstawiając swój plan budowy drogi łączącej przede wszystkim Chapis z Westmore, ale to był plan tymczasowy, który mieli nadzieję w przyszłości rozwijać. Zdążyli niemalże na styk, więc wyjeżdżając, mieli podpisane wstępne umowy zatwierdzające ogólny zamysł z możliwością dyskusji nad szczegółami.

Przed nimi jawiła się nieco niebezpieczna o tej porze podróż do domu Bena. Ponad dwie godziny jazdy zaprzęgiem – ze względu na lżejszy przejazd. Postanowili, że pozostałą trasę pokonają naprawionym samochodem Bena, którym zajęli się tamtejsi Zmienni. Mijane krajobrazy wyglądały zjawiskowo i brunet dopiero teraz mógł się tym nacieszyć. Gdy miał z nimi do czynienia ostatnio, skupiał się raczej na drodze przed nim i wyostrzał zmysły, by dotrzeć do Matta. Teraz siedzieli razem w saniach, mając z przodu siedem wytresowanych psów prowadzonych przez wydającego komendy Betę. Nieco obawiali się przeprawy przez zdradliwe jezioro, więc mając je przed sobą stanowczo nakazali swojemu woźnicy przebycie go w pojedynkę wraz z ich bagażami, troszcząc się o jego zdrowie i bezpieczeństwo – zwłaszcza, że z nieba zaczęły opadać drobne płatki śniegu. Część ich dobytku, który zabrali ze sobą, ważył swoje, dlatego nie zamierzali kusić losu. Sami postanowili urozmaicić sobie resztę drogi. Pokonanie godzinnej trasy do samochodu, mając możliwość zamiany w wilka, kusiła ich obydwu, a zwłaszcza Bena. W końcu jego partner już go widział w tej formie, a on nie miał tej przyjemności. Wcześniej pozbyli się swoich ubrań, okrywając się tylko kocem i gdy Beta odjechał, znikając im z oczu, dokonali przemiany. Na początku obwąchiwali się wzajemnie – jeden bardziej zafascynowany od drugiego. Śnieżnobiała sierść Matta wybijała się nawet na zimowym tle dokoła. Z kolei ciemnoszare futro Bena, bardzo gęste, nadawało jego ciału objętości, czyniąc z niego dorodnego i groźnego samca. Blondyn zadrżał, wpatrując się w swojego partnera, na widok którego zapewne niejeden człowiek, a pewnie i nawet wilk uciekałby w popłochu. Pełne gracji ruchy przyciągały i powodowały zastygnięcie w bezruchu. Gdzieś na dnie umysłu kiełkował mu irracjonalny pomysł, którego realizacji bardzo chciał się podjąć. Ułożywszy uszy po bokach głowy obniżył tułów, wypinając się nieznacznie. Spokojny dotąd Ben cofnął się lekko, zaskoczony pozycją partnera. Dopiero po chwili zrozumiał, co wpadło do głowy temu napalonemu wilkowi. Parsknął śmiechem, wykrzywiając wilczy pysk w uśmiechu. Z niemałym zainteresowaniem obszedł drżącą, białą kupkę pożądania, ustawiając się przodem do uniesionego wysoko ogona. Matt naprawdę miał szalone pomysły, a ten znajdował się chyba na samym szczycie. Czy mógł mu odmówić? Na Fenrira, nie miał najmniejszego zamiaru! Wdrapał się łapami na grzbiet partnera i położył się na nim brzuchem, przyciągając go do siebie. Skoro mieli za sobą udane zbliżenia w postaci ludzkiej i pół-zwierzęcej, czemu by nie spróbować w formie wilków?

Trzymało się ich szczęście, że żadne z okolicznych dzikich naturalnych wrogów nie spacerowało w okolicy, bo mieliby poważny problem. A już zwłaszcza niecały kwadrans później, gdy połączeni, stali tyłem do siebie na drżących łapach, uspokajając się po dzikim orgazmie. Robienie tego na łonie natury, z dreszczykiem emocji towarzyszącym cały czas, przysporzyło im w istocie silnych doznań.

- Mam nadzieję – odezwał się po dłużej chwili Matt w wilczym języku – że w przyszłości nasze dzieci nie zapytają nas, czy Zmienni mogą uprawiać seks w tej postaci.

Ben zaśmiał się, nakrywając pysk łapami.

- Już to słyszę „o fuj, tato, nie musiałem wiedzieć, czy akurat wy to robiliście!”. – Z jękiem przyjemności udało mu się oprzeć tylną łapę o biodro Matta, by wysunąć się z jego wnętrza. Niemal od razu poczuł szorstki język na swoim nosie, odwzajemniając się równie entuzjastycznym pocałunkiem. Drobna pieszczota zamieniła się w subtelne przepychanki, aż wreszcie goniąc się nawzajem, wpadli w zaspę, powarkując na siebie zaczepnie. Dopiero teraz zauważyli, że delikatnie prószący śnieg przybrał na sile, a mroźny wiatr przenikał do kości. Wiedzieli, że muszą się spieszyć, by dotrzeć do samochodu o względnie wczesnej godzinie, ale zabawa w formie wilka była taka absorbująca! Kiedy jednak uspokoili się i podnieśli, rozglądając dokoła, wesoły nastrój rozpłynął się w powietrzu.

- Zabłądziliśmy.

O ironio, wilki zgubiły trop! Jeżeli uda im się wrócić na trasę, nigdy w życiu nie przyznają się komukolwiek do tego zawstydzającego faktu. Śnieżyca rozszalała się nieco, a oni popędzili w kierunku niewielkiej jaskini, chcąc na chwilę odsapnąć. Kręcenie się w kółko tylko marnowało ich siły. Ułożyli się obok siebie tuż przy wejściu i pozwolili sobie na rozluźnienie. Dlatego też prawie wyszli ze swoich ciał, gdy ktoś za nimi kichnął cienko, przepraszając. Najeżeni, odwrócili się i zamarli. Przed nimi siedział skulony chłopak, podciągając nogi pod brodę. Jego długie, szare uszy wyglądały nieco komicznie i nieproporcjonalnie do małej, zgrabnej głowy. Coś w jego zapachu było dziwnie znajome i musiała minąć minuta, by Ben zorientował się, że ma przed sobą Zmiennego zająca, którego już kiedyś spotkał.

- To ty! – Warknął w wilczej mowie i zaraz ucichł. Nie miał pojęcia, czy Inni rozumieli jego słowa, należąc do odmiennego gatunku. Jednak podjęta przez chłopaka rozmowa przekonała go, że jest to możliwe.

- Tak. Cieszę się, że udało mi się sprowadzić pomoc na czas. Mogę? – zapytał, wskazując dłonią, że chce podejść bliżej. Zadowolony, że obaj mężczyźni wyrazili zgodę, przysunął się, gładząc puszyste pyski. – Dużo słyszałem o tutejszych wilkach, ale jak dotąd nie mogłem się za bardzo oddalać od mojego stada. Przynajmniej nie wtedy, gdy oni patrzyli. – Sięgnął do kieszeni spodni, wyjmując z niej rzemyk z wisiorkiem w kształcie wilczego pazura. – Planowałem podarować go tobie – zwrócił się do Bena, posyłając mu uśmiech – ale widzę, że masz coś podobnego i bardzo ci drogiego. – Uważnie obejrzał spoczywający na szarej piersi wisiorek-prezent od Matta. – Dlatego, jeżeli się nie pogniewasz, oddam to w jego ręce. – Zachęcony trącającym go mokrym nosem, rozwarł rzemyk i przełożył go przez głowę białego wilka. – Obydwa są drewniane, więc nawet pasują. – Zaśmiał się swobodnie, rozsiadając się wygodnie pomiędzy Zmiennymi. – Pomogę wam się stąd wydostać, gdy śnieżyca nieco zelżeje. Wbrew pozorom całkiem nieźle radzę sobie w terenie i wiem, gdzie jest wasz samochód, bo chyba do niego zmierzaliście? – Przechylił głowę na bok, a długie ucho przysłoniło mu pół twarzy.

- Tak, będziemy wdzięczni.

I faktycznie, pół godziny później biegli za zwinnym zającem, który pozostawił ubranie w jaskini, nawąchując jej zapach, by mógł do niej trafić. Jak na Zmiennego z tak długimi uszami poruszał się imponująco dynamicznie, z lekkością omijając powalone drzewa, wspinając się pod górę i skrzętnie uciekając przed naśmiewającymi się z niego współbraćmi ze stada. W tym ostatnim bardzo pomagały groźne spojrzenia dwóch wilków, którzy z niepokojem wysłuchiwali niewybrednych komentarzy. Dalsza podróż minęła w miarę spokojnie i gdy na horyzoncie zamajaczył czarno-zielony Nissan, zajączek zatrzymał się, stając na tylnych łapach.

- Teraz już sobie poradzicie. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. – W dwóch skokach znalazł się przy wysokich łapach wilków, ocierając się o nie.

Mężczyźni wymienili między sobą spojrzenia i schylili się, by delikatnie przygryźć wrażliwe uszy. Czuli wdzięczność do tego uroczego Zmiennego, a już w szczególności Matt, który dzięki niemu miał przy sobie całego i zdrowego partnera. Dlatego też czuł się w obowiązku, ale i miał taką potrzebę, by upewnić zająca, że także chce podtrzymać tę znajomość.

- Gdybyś potrzebował pomocy, poszukaj watahy z Westmore, której przywódcami są dwie wilcze Alfy Evans. – Nie uszedł mu zaskoczony, a zarazem szczęśliwy błysk w oczach Bena na wzmiankę o tym, że Matt zamierza przejąć jego nazwisko.

Pożegnawszy się z miłym zającem, pobiegli w kierunku samochodu, aby rozpocząć podróż do domu. Do ich domu.

10 komentarzy:

  1. Ha ha to się chłopaki rozkręcili.Bardzo fajne czekam na ciąg dalszy, powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! XD Oj tak, chłopaki poszaleli konkretnie. XD Puściły im hamulce, hehe. Teraz będzie już trochę spokojnej. XD
      Pozdrawiam serdecznie. XD

      Usuń
  2. Hejeczka,
    co za rozdział... zastanawiam się czy chce włożyć rece w gęste futro naszych wilków, czy przytulić zajączka... Matt taki och, ale ciekawie by to wyglądało o czym mówił, że mógł zrobić wtedy w tym klubie... i ta gonitwa jako wilki...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! xD
      Haha, podejrzewam, Basiu, że chłopaki są bardzo zainteresowani podziałem pieszczot. xD Co do Matta, to wątpię, aby wtedy, w barze, był gotowy na to, o czym mówił w tym rozdziale. Wtedy jeszcze był dosyć niepewny Bena, chociaż może teraz dałby się ponieść... Grunt, że hamulce mu puściły. xD
      Dziękuję pięknie. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. xD

      Usuń
  3. Hej hej. Trochę późno, ale już przeczytane:) .rozdzial gorący i czytało się go z wypiekami. Muszę przyznać ,że chłopaki rozkręcili się na dobre ... Szaleć nawet w wilczej formie ;) na miejscu ich dzieci też bym niechciała tego wiedzieć hahaha. A na koniec wspólne spotkanie chłopaków z króliczkiem . Szkoda ,że nie mogli go odrazu zabrać ze sobą . Podsumowując czekam z niecierpliwością na następny rozdział. uwielbiam chłopaków są razem tak slodziasni normalnie do schrupania. Pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejeczka! xD Nic się nie dzieje, cieszę się, że jesteś. ;3
      Hahaha, musiałam powstrzymać swoje dzikie wodze fantazji, aby nie opisać tego, jak się chłopaki zabawiali w wilczej formie. xD
      Aj, to prawda, szkoda, że nie mogli zabrać Liama. Chłopak mniej by wycierpiał, ale w tamtym momencie chyba nie chciałby iść - w końcu miał przy sobie Caleba. xD
      Dziękuję bardzo. ;3 Postaram się, aby pozostali też byli kochani. ;3
      Pozdrawiam serdecznie! xD

      Usuń
  4. Hejka, hejka,
    wiesz co chyba poczekam na skończenie tej historii... bo dopriowadzisz mnie do... bo co to za rozdział... taki gorący... chcę przytulić zajączka... ale przytulić się do gęstego futra naszych wilków tez jest kuszące...  gonitwa jako wilki doprowadziła do zgubienia się...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejeczka! xD
      Hahaha, takie te nasze wilczki pobudzające zmysły. xD Dobrze, że mieli Liama przy sobie, bo by tam zamarzli. Musieliby latać z gołym tyłkiem. xD W końcu ubrania zostawili w zaprzęgu. xD
      Dzięki! Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  5. No to był gorący rozdział. Chłopaki sobie nieźle poszaleli. Przyznam jednak, że raczej nie przepadam za opisami stosunków seksualnych kiedy zmienni są zwierzętami. :) Nie będę udawać, że to nie dla mnie, ale przeczytałam. :)” Choć kto powiedział, że dwie Alfy nie mogą stanowić solidnego związku?” Dokładnie. Nikt tego nie powiedział. Aż mi się przypomina tekst, który miałam pisać, a raczej seria omegawerse w której jeden tom miał nosić tytuł: Kiedy alfa kocha alfę” czy jakoś tak.
    No i dzieci, może kiedyś się zdecydują na dzieci. :D I znów spotkaliśmy dzielnego zajączka. :) Coś czuję, że niedługo wrócimy do teraźniejszości i poznamy historię długouchego Liama. Dzięki za rozdział i muszę pamiętać, że już niedługo wrzucisz kolejny. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka. XD
      Haha, no ja też za tym nie przepadam, dlatego tylko wspomniałam o tym w taki delikatny sposób. Chciałam pokazać, że z Matta nieźle ziółko, kiedy się rozkręci. XD
      No to ja czekam na takie opowiadanie z Alfami w roli głównej.
      Kochana, oni bardzo chcą dzieci i w najnowszym rozdziale będziesz się mogła o tym przekonać... O ile dam radę go wstawić, bo padł mi router, a na telefonie coś ciężko mi idzie. ^^"
      Hahhaahha, jakbyś wyczuła. XD Właśnie wracamy do teraźniejszości. XD Jak najbardziej zapraszam na kolejny rozdział. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń