niedziela, 28 marca 2021

8. Wrogowie w miłości

Hejo! xD

Dzisiaj trochę później. Zmiana czasu śpiąco na mnie wpływa. xD

Co to też dzisiaj nawywijają nasi chłopcy? Ach, no tak, Ben zapewni nam rozrywkę. Pokusiłabym się nawet o słowa "Sponsorem odmrożeń w dzisiejszym odcinku jest pewien nadgorliwy wilk". xD Ale musicie mu przyznać samozaparcia! 

Nareszcie pogoda przestała wariować i można w miarę przewidzieć, jak się ubrać. Jeszcze w tamtym tygodniu albo szczękałam zębami, gdy po pięknym poranku boleśnie wpijała mi się szpila śniegu. Lub odwrotnie - rozpływałam się w golfie. xD Dlatego też życzę Wam, abyście wszyscy byli zdrowi, bezpieczni i szczęśliwi.

Zapraszam Was na ósmy rozdział "Wrogów w miłości". Przepraszam za błędy i pozdrawiam Was serdecznie!

-----------------------------------------------------------------------------------------

 

Przeprawa przez jezioro Świętego Wawrzyńca faktycznie do najbezpieczniejszych nie należała, ale na szczęście udało mu się przejechać po wciąż oblodzonej powierzchni. Klął na siebie mocno, zapominając o wymianie opon na zimowe. Jego ukochany Nissan prawie odtańczył salsę na środku jeziora i tylko siłą tylnego napędu dotoczył się do brzegu. Pierwszą rzeczą, jaką zrobi po powrocie – lub, jeśli zdecyduje się zostać, po ustaleniach z ojcem przez telefon – będzie budowa albo zlecenie komuś postawienia kilku mostów ułatwiających swobodny przejazd. Do licha, mieli dwudziesty pierwszy wiek! To, że zajęli niemalże pustkowia, nie oznacza, że ich rozwój cywilizacyjny i technologiczny miał wyglądać jak w jakimś pieprzonym średniowieczu. Dobrze, poszerzali horyzonty i zyskiwali nowych sojuszników oddalonych nawet o wiele tysięcy kilometrów. Może i trasa między nimi była trudna do pokonania, jednak na świecie nie z takimi problemami sobie radzono. Lotniska raczej nie wybudują – ogromne połacie gór i wielometrowych drzew nie zachęcały, ale mosty czy drogi to zupełnie inna bajka. Trzeba wyjść poza strefę komfortu i własnego miasteczka. Nie muszą od razu zbudować czteropasmówek z bocznymi zjazdami. Wystarczy wąska, asfaltowa droga. Gdyby się uprzeć, mogliby przemieszczać się w zwierzęcych formach, jednak długość trasy, a i sam fakt, że lubili swoją człowieczą formę, zdecydowanie dyskwalifikowały ten pomysł. Muszą, po prostu muszą (!), coś z tym zrobić.

Myśl ta napędzała go do tego stopnia, że przestał zdawać sobie sprawę z siły, z jaką naciskał gaz. Pchany złością, nadwyrężał samochód, który pokonał dla niego już wiele trudnych i wymagających tras.

Na szczęście dla niego, miał w skrytce mapę okolic. W innym przypadku jakoś w połowie drogi zgubiłby się kompletnie między uderzająco podobnym krajobrazem. I choć gdzieniegdzie widać było wyjeżdżone ścieżki, zawsze w pewnym momencie kończyły się one, zastąpione suchym poszyciem lasu lub kamienistym podłożem. A i wjechanie w gęste trawy nie stanowiło pomocy, gdy spragnieni wędrówek Zmienni pokonywali je na motorach, wyżłabiając maszynami wiele różnych rozwidleń. Kiedy więc przed oczami Bena zamajaczyły ośnieżone szczyty gór, westchnął z ulgą, zatrzymując się na poboczu jednej z nielicznych ścieżek dla samochodów. Musiał coś zjeść – kupił coś na szybko w poprzednim miasteczku – i ubrać ciepłą kurtkę. Nie chciał włączać ogrzewania na pełną moc, by nie przeciążać akumulatora. Podrasowany czy nie, Nissan lubił go niemile zaskakiwać.

Po kilku minutach, gotowy do drogi, przekręcił kluczyk w stacyjce i zaniepokoił się dźwiękiem, jaki usłyszał. To nie brzmiało jak prawidłowe odpalenie silnika. Za drugim razem na szczęście się udało, więc nie zaprzątał tym sobie dalej głowy i z większą werwą ruszył polaną. Był mocno zdziwiony tym, że większą część trasy stanowiły tereny płaskie. Myślał, że będzie musiał omijać górskie krajobrazy, a póki co szczyty, które widział, wcale się znajdowały się bliżej.

Miał przed sobą jeszcze ponad godzinę drogi, a skostniałe ręce odmawiały mu współpracy z kierownicą. Nie chciał się zatrzymywać, bo poprzedni, krótki postój „za potrzebą”, skończył się błaganiem samochodu, aby odpalił. Musiał jednak sprawdzić trasę, więc nie wyłączając silnika, zaczytał się w mapie. Jeśli wierzyć instrukcji, znajdował się pół godziny od jeziora Chibougamau, o którym wspominał Matthew. I przeklął głośno, gdy zobaczył, że jest ono o wiele szersze od jeziora św. Wawrzyńca w miejscu, które było najbardziej bezpieczne do pokonania. Dalej trasa miała prowadzić przez miasto, jego peryferie, aż wreszcie byłby u celu. Ben z niepokojem wpatrzył się w niebo przed nim, gdyż kończył się dzień. Gdy wyjeżdżał, było nieco po jedenastej, więc w teorii, dodając dziewięć godzin, które zazwyczaj były uśrednionym czasem potrzebnym na przejechanie trasy Westmore-Chapis, na miejscu miałby znaleźć się grubo po zachodzie słońca. Jednak jego piracka szarża Nissanem skróciła ten czas o godzinę. Dlatego, choć początkowo wściekł się, uderzając dłońmi o kolana, nic nie mógł poradzić na to, że samochód ostatecznie odmówił posłuszeństwa. Męczył go wielokrotnym przekręcaniem kluczyka, słuchając zawodzącego rzężenia, aż wreszcie poddał się, wiedząc, że tym sposobem całkowicie zniszczy silnik.

Na dworze zaczynało się szybko ściemniać, a on od kwadransa siedział z głową opartą o kierownicę, doskonale zdając sobie sprawę, że nikt mu nie pomoże. Było około osiemnastej, gdy z cichym brzęczeniem telefon poinformował go, że zostało mu dziesięć procent baterii. Wykorzystał je częściowo na wysłanie wiadomości do rodziców, gdzie obecnie jest, nie wspominając o problemach. Szybko doszedł do wniosku, że musi przełknąć dumę i skontaktować się z Mattem. Może nie spełni się jego marzenie o zaskoczeniu mężczyzny swoim przyjazdem, lecz nie uśmiechało mu się zamarznięcie na obcym terenie. Jednak los najwyraźniej dzisiaj nie chciał mu już pomagać i przy trzeciej próbie skontaktowania się z blondynem, dźwięk nawiązywanego połączenia zerwał się, a ekran telefonu zamarł i pokrył się czernią. Świetnie! – pomyślał kąśliwie Ben, rozważając swoje możliwości. Mógł spróbował naprawić samochód, jednak ciemniejące niebo raczej nie było jego sprzymierzeńcem. Pozostała mu więc jedna opcja i aż wzdrygnął się, zdając sobie sprawę, że innego wyboru nie ma. Musi przebiec pozostałą trasę, jednak nie w wersji ludzkiej. Tak naprawdę nienawidził swojej przemiany w wilka. Odkąd był mały, starał się przywyknąć do kurczących i zmieniających się kości, naciąganej skóry i niemiłego uczucia zmniejszania się. Ale czego nie robi się dla miłości?

Poklepawszy się po udach, dodał sobie odwagi, po czym wyszedł na ziąb, mając natychmiastową ochotę zaszycia się z powrotem w jeszcze ciepłej kabinie samochodu. Ależ był głupi! Przegrzał silnik, pędząc jak wariat, a teraz czas, który zyskał, uciekał między palcami. Pozostał mu tylko gniew, a on potrzebował koncentracji. Aby zająć czymś myśli, wyciągnął swój podróżny worek, z którego wyjął małą, czarną saszetkę typu nerka. Schował do niej niewielką książeczkę oraz bransoletkę i pierścień, zostawiając jednak wisiorek podarowany przez Matta. Tuż przed przemianą zarzucił ją przez plecy, regulując ramię saszetki, torbę wrzucając do samochodu. Niedługo wcześniej, drżąc z zimna, pozbył się swoich ubrań, aby ich nie zniszczyć i przymknął oczy. Mrowienie skóry przyszło szybko, a zmiana ułożenia kości powaliła go na kolana. Czuł, jak pod skórą przemieszczają się jego wnętrzności i doskonale zdał sobie sprawę, kiedy cały proces dobiegał końca. Powiew zimnego wiatru na szarym futrze był tutaj dobrym drogowskazem. Nie miał jak tego sprawdzić, lecz żywił szczerą nadzieję, że podarowany mu naszyjnik nadal wisi na jego szyi. Z ulgą przyjął za to, że nerka, którą aż za mocno przewiązał wokół swojego ludzkiego ciała, świetnie przylegała do wilczej wersji.

Nie oglądając się już za siebie, pomknął w mrok, modląc się do Fenrira, by mapa, którą dokładnie studiował kilka chwil temu, dokładnie wbiła się do jego głowy. Unosząc wysoko nos, starał się wyśledzić kierunek i uśmiechnął się w duszy, ewidentnie czując zapach wody. Chibougamau było już blisko, więc przy jednostajnym biegu uda mu się dotrzeć do Matta około pierwszej.

Marznące łapy nie stanowiły dla niego problemu. Niepokoić zaczął się wtedy, go do jego uszu zaczęły dolatywać nawoływania prawdziwych wilków i po raz pierwszy zaczął żałować, że coś tak prozaicznego jak ból zniechęcało go do tej pory do kolejnych prób przemiany. Wówczas wiedziałby, czym się kierować, gdy oddalając się od źródła wycia i na szczęście zostawiając za sobą jezioro, był niemal pewien, że zgubił orientację w terenie. Jak na złość, niebo przysłaniały chmury, więc księżyc nie mógł oświetlić mu drogi, a gwiazda polarna nie miała szans wskazać kierunku. Musiał się czymś ratować. Nieco spanikowany coraz mocniejszymi zapachami przyrody, jakie przygniatały go swoją wielobarwną paletą, odszukał drzew porośniętym mchem, co w pokrytym zimą terenie graniczyło z cudem. Łapami drapał w korę, szukając zielonego dywanu i niemal zaskomlał, odnajdując go. Wysokie drzewo porośnięte wilgotnym sojusznikiem wskazywało na to, że za sobą ma wschód, a nie południe, więc faktycznie pogubił drogę. Skorygował swój błąd, ustawiając się przodem do pozbawionej mchu kory i popędził przed siebie w ciemną noc. Nie miał pojęcia, która może być godzina i był wdzięczny swym wyostrzonym zmysłom, a przede wszystkim wzrokowi. Umiejętność lepszego widzenia w nocy była niemalże błogosławieństwem, które ocaliło go przed wpadnięciem w ogromną kałużę. Najwyraźniej nawet to, że te okolice słynęły z mrozów, nie oznaczało, iż nie zdarzają się wyjątkowe sytuacje anomalii pogodowych. Co prawda widział na mapie wiele mniejszych zbiorników wodnych, ale miał nadzieję, że uda mu się je ominąć.

Niestety, brak księżyca robił swoje i już po chwili poczuł, jak pod łapami kruchy śnieg zamienia się w taflę nierównego lodu, która wkrótce pękła, pochłaniając go pod wodę. Biegł ile sił w łapach, więc nie miał szans uskoczyć przed przeszkodą, dlatego z całych sił machał kończynami, byleby wydostać się na brzeg. Za każdym razem, gdy myślał, że dotarł wreszcie do pewnego lądu, kawałek zamarzniętej powierzchni pękał, podtapiając go.

Kończyły mu się siły, ale wiedział, że musiał walczyć. Czując przejmujące zimno, rwał do przodu, z cichym skomleniem zanurzając łapy w śniegu i najprawdopodobniej stałym lądzie, gdyż ten nie zarwał się pod jego ciężarem. Podciągając się z całych sił, wyczołgał się z lodowatej wody i – choć marzył, by paść na brzuch ze zmęczenia – stanął na dygoczących łapach, otrzepując się energicznie. Chciał pozbyć się wilgoci, zanim ta przylgnie do jego futra, a on sam skostnieje i zamieni się w lodową rzeźbę. Było mu potwornie zimno. Musiał zmusić się do biegu, aby podwyższyć swoją temperaturę. Teraz, nawet, gdyby chciał, nie dałby rady zamienić się w człowieka. Dlatego miał szczerą nadzieję, że jest już blisko. Nie zaprzątając sobie głowy odnalezieniem maksymalnie poprawnego kierunku, ustalił, skąd przypłynął, po czym kontynuował wyprawę.

Zmęczenie dało o sobie znać już po kilkunastu minutach w towarzystwie zaciekle walczącej z nim śnieżycy. Od samochodu dzieliły go ponad cztery godziny biegu, które do tej pory zdołał pokonać. I brakowało mu werwy sprzed tego czasu. Samotna gonitwa przez ośnieżony krajobraz była jedyną plamą składającą się z czerni, bieli i szarości, jaka migała mu przed oczami. O ile do tej pory mu to nie przeszkadzało, o tyle teraz, zakopując się po pachy w śniegu, gdy łapy nie dawały rady utrzymać go prosto, miał ochotę wyć o pomoc.

Na dodatek zdawało mu się, że znów słyszy wilki w oddali… a może całkiem blisko? Nie wiedział, czy te błyskające na złoto oczy to światła miasteczka, a może jednak jego zwierzęcy krewni – para lecąca mu z pyska działała jak mgła, zamazując wyraźne kształty. Już wiedział, że porwał się na surrealistyczny plan i jeśli przeżyje, sam da sobie potężny wycisk wulgaryzmów i przykrych epitetów.

Kilkanaście minut wilczego biegu dzieliło go od najbliższego miasteczka, w którym mógłby się zatrzymać i poprosić o coś do jedzenia. Oby tylko zamieszkujące je zające nie pomyślały o nim jak o potencjalnym wrogu.

Za wilczym śladem podążę w zamieć i twoje serce wytropię uparte. Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamień rozpalę usta smagane wiatrem.*

Dosłownie słaniał się na boki, gdy tuż obok przemknął jakiś mały, biały cień. Nadludzkimi siłami skoncentrował się, aby ustalić, gdzie ten intruz mógł się udać i ze zdziwieniem odkrył, że stoi przed nim niewielki, długouchy zając. Choć nadchodziła wiosna, jego uszy nie zmieniły ubarwienia na szare, tak jak jego miękkie futerko, które przecinały już bure pręgi. Ich długość również była niezwykła. Oniemiały, stałby tam nadal, wpatrując się w dziw natury, gdyby nie delikatna, ulotna wręcz woń Zmiennych.

Tak, udało mi się! – krzyknął w myślach, odprężając wszystkie mięśnie. Jednak zaraz poczuł rozczarowanie, gdy zając odwrócił się od niego i pognał w mrok. Chciał zapytać go o drogę, więc wykorzystał szansę i pobiegł za nim. Choć w normalnych warunkach nie miałby trudności z dotrzymaniem tempa, tak teraz zmuszał się do otwierania szeroko oczu, które kleiły mu się od zmęczenia i potrzebny snu. W chwili słabości jego łapy zaplątały się o siebie, a on runął jak długi na puch, lądując bokiem wilczego pyska w zaspie. W oddali majaczyły światła miasteczka, a on był wyczerpany. Oddychając ciężko, ułożył uszy po sobie i kumulując głos w przeponie i krtani, wydał przeciągłe, rozpaczliwie wycie podobne do jęku. Cisza huczała mu w uszach na przemian z wiejącym wiatrem. Nikt nie nadchodził.

Benjamin nie miał pojęcia, ile czasu spędził na odganianiu zmęczenia. Zanim powieki opadły, odgradzając go od świata, a przytomność opuściła na jakiś czas, usłyszał kilka warknięć i chyba, tak, chyba mieszały się z pomrukami samochodu.

~o~

Obudził się i ostrożnie uchylił powieki. Musiał być już dzień, bo ciężkie, bordowe kotary po jego prawej stronie były rozsunięte, wpuszczając do pokoju przyjemnie jasne światło. Leżał w wygodnym łóżku, przykryty co najmniej dwiema warstwami kołdry. Słyszał trzaski drewna palącego się w kominku naprzeciwko niego, wykończonego białą cegłą. Zaraz obok dostrzegł zawieszony na hakach stary miecz z klingą. I choć nie widział dokładnie jego wykończeń, wiedział, że ten przedmiot jest tym, którego musi użyć zgodnie z poleceniami książki Pradawnych. O ile Matthew będzie go chciał… To przypomniało mu u pierścieniu i gdy chciał dotknąć zawieszonego na szyi wisiorka, zauważył dwie rzeczy. Pierwszą było to, że znów stał się człowiekiem. Na to miał proste wytłumaczenie – ciepło i bezpieczeństwo, które go otaczały, pozwoliły mu na regenerację i przemianę. Druga istotna sprawa uniemożliwiała mu ruch lewą ręką i dopiero teraz dostrzegł, że ktoś położył głowę na jego przedramieniu, posapując cicho we śnie.

- Matt. – Te kręcone blond włosy nie sposób było przypisać do kogokolwiek innego. Siedzący na krześle blondyn przechylony był maksymalnie do przodu, robiąc sobie poduszkę z ramienia Bena, który ostrożnie przekręcił się na lewy bok, by móc zanurzyć palce wolnej dłoni w tych splątanych lokach. Ciekawe, ile czasu mężczyzna spędził przy nim, pilnując go. Mógł sobie tylko wyobrazić, jak wściekły będzie Matt, gdy się obudzi, a sądząc po jego cichych pomrukach, właśnie miało to nastąpić. Z czułością obserwował, jak Davis unosi głowę, ukazując mocno zaspane, jasne oczy z sinymi podkowami wokół nich. Ben przesunął kostkami palców po zaczerwienionym i odciśniętym policzku. – Cześć. – Szepnął, gdyż jego głos odmówił mu posłuszeństwa.

Szare oczy rozszerzyły się nieco, po czym zostały częściowo zasłonięte powiekami, gdy Matt zmarszczył czoło. Wyprostował się, uważając na zastane podczas snu mięśnie i wykrzywił usta w wiele mówiącym geście złości.

- Ty idioto! – wysyczał, niezdolny do krzyku. Już on wiedział, że jest na granicy kompletnego szału, gdy był niezdolny do wrzasków będących oznaką szaleńczej złości, a pozornie spokojna kłótnia stanowiła apogeum wybuchu. – Myślałeś, że kim jesteś? Jakimś pieprzonym bohaterem, który wklepał kody na nieśmiertelność? Mogłeś tam zginąć! – Jasne tęczówki pociemniały, jakby rozpętała się w nich burza. – Gdybyśmy nie dotarli na czas…

- Wiem, przepraszam. – Srogie spojrzenie, jakie posłał mu Matt, uciszyło Bena na moment. – Opowiesz mi, jak mnie znaleźliście? – Wydało mu się słusznym posunięciem złagodzenie gniewu blondyna i choć miał ochotę rzucił go na łóżko i całować, musiał ograniczyć się do obdarowania go najlepszym uśmiechem, jaki mógłby mu dać.

Młody Zmienny białego wilka westchnął głęboko, starając się uspokoić. Teraz, kiedy Ben był tuż obok, bezpieczny i zdrowy, miał wrażenie, że jego serce dosłownie roztapia się w jego klatce piersiowej. A jednocześnie dłonie zaciskał w pięści, chcąc dać mu porządny wpiernicz. No ale mężczyzna leżał… a to nie honor bić kogoś w takim stanie, prawda?

- Po godzinie zauważyłem, że do mnie dzwoniłeś. – Zaczął niechętnie. – Zdziwiło mnie to, że próbowałeś kilkukrotnie, ale gdy chciałem się z tobą skontaktować, połączenia nie udało się zrealizować.

- Padł mi telefon.

Matt skinął głową, kontynuując.

- Udało mi się zadzwonić do Tallanty, a ona powiedziała, że wysłałeś im wiadomość, gdzie jesteś i od tamtej pory już nic nie pisałeś. Nie muszę mówić, jak bardzo byłem zszokowany tym, że chcesz mnie odwiedzić? – Warknął sarkastycznie, przenosząc się na skraj łóżka. – Z rodzicami zdecydowaliśmy się poczekać na ciebie, jednak gdy minęła godzina od twojego teoretycznego czasu przyjazdu, ty cholerny piracie drogowy, zaczęliśmy się niepokoić. Około dwudziestej pierwszej skontaktowałem się ze Zmiennymi z tamtych terenów, z których dzwoniłeś i jakież było moje zdziwienie, gdy powiadomili mnie, że znaleźli zepsuty samochód bez właściciela, który musiał go opuścić już jakiś czas temu. Pomimo trudności potarliśmy tam po półtorej godzinie. Oczywiście nigdzie nie zobaczyliśmy cię po drodze. Kilku naszych ruszyło z zaprzęgami psów i to oni znaleźli cię pierwsi.

Ben teraz już wiedział, jakie było źródło tego uporczywego wycia, które go ścigało. Odganiając myśli, skupił się na Matthew.

- Poinformowali nas, gdzie jesteś, ale nawet terenówką ciężko było jeździć w kompletnych ciemnościach, zwłaszcza, gdy ktoś uporczywie lawirował między drzewami. – Matt uniósł brwi, gdy Ben oparł plecy o zagłówek i przyciągnął go do siebie, opierając na torsie. – I o mało nie przejechaliśmy jakiegoś zająca, który wepchnął się nam pod koła. Okazało się, że był Zmiennym, więc przeszedłem przemianę w wilka i razem z nim udało się nam ciebie znaleźć. Poinformowaliśmy twoją Rodzinę, że jesteś już z nami, więc większy opiernicz czeka cię, gdy tylko postawisz nogę na ziemi Westmore. – Zaśmiał się, gdy niósł głowę, by spojrzeć na zaciekawione i lekko przestraszone oczy mężczyzny. – Słowa twojego ojca. Nie współczuję.

- Dzięki, Matty. – Schylił głowę, całując go w czoło. Dostrzegł na nim zmarszczkę irytacji, gdy zdrobnił jego imię. – Skoro zawdzięczam ci życie, a serce i tak już dawno oddałem, może wreszcie mnie pocałujesz?

Przebiegły uśmieszek wykwitł na ustach Davisa i nie znikał z nich nawet wtedy, gdy od warg Bena dzieliły go milimetry. Niespiesznie odsunął kołdry, odsłaniając nagie cało bruneta. I choć w oczach płonęło pożądanie, a język wysunął, samym czubkiem drażniąc wargi Evansa, Matt zdobył się tylko na cichy pomruk i dwa słowa, po których przesunął się i stanął z dala od mężczyzny.

- Nie zasłużyłeś. – Podejmując walkę spojrzeń, Matt wiedział, że ją wygra, gdyż już po chwili, celowo napinając mięśnie, gdy wychodził, czuł na sobie rozzłoszczony wzrok okraszony podnieceniem. Gdy zatrzymał się w progu, zerkając przez lewe ramię, o mało nie zaśmiał się z satysfakcją. – Dobrze, że ci nie odmarzł. – Mrugnął do niego przekornie. – To mój zastępczy pokój, więc odpoczywajcie do woli. – Z cichym szelestem zamknął drzwi, zostawiając Bena samego.

Mężczyzna miał ochotę warczeć. Jeżeli będą parą, a Matt od czasu do czasu zaserwuje mu tak erotyczne sytuacje, to on już nie mógł się doczekać. Co przypomniało mu o zadaniu, z jakim tutaj przyjechał. Z ulgą wyczuł pod palcami wisiorek, a przez oparcie krzesła przewieszono jego niewielką saszetkę. Miał nadzieję, że nikt nie badał jej zawartości. Najpierw jednak musiał uspokoić swoje libido, a skoro właśnie leżał w łóżku Matta… Przymykając oczy mocno złapał swojego penisa, po czym przywołał w głowie obraz sprzed chwili, wiedząc, że na spełnienie nie będzie musiał długo czekać. A obecnie trochę przyjemności musiało mu wystarczyć. Zwłaszcza w obliczu tego, co sobie zaplanował.



* Pieśń Priscilli – Wilcza zamieć.

12 komentarzy:

  1. Bardzo fajne ,czekam na więcej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! xD Będzie więcej, będzie moc! xD
      Pozdrawiam serdecznie! xD

      Usuń
  2. Hej. Jak zawsze rewelacja. Po Benie nic innego się nie spodziewałam. Facet ma siłę zaparcia. Darzy do swojego celu ,którym jest Matt . A Matt jak zawsze niezawiodl jego podejście do tego co zrobił Ben jest rewelacyjne. Zamiast paść Benowi w ramiona i go nie wypuszczać, ten postanowił dać mu nauczkę. Normalnie uwielbiam ich. A teraz czekać następny tydzień do kolejnego rozdziału eh. Mam nadzieję że ten czas szybko zleci. Pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! xD
      Dziękuję! ;3 Haha, prawda? Ben jak się uprze, to nie ma przebacz. xD Ale w sumie to taka jego stała cecha. Musi być nieugięty - ktoś łatwo poddający pomysły raczej nie odnalazłby się w stolarce, rzucając w kąt pierwszy nieudany mebel. xD Matt jest takim uroczym draniem. xD I jeszcze pokaże te swoje zadziorności kochane. xD Już mamy poniedziałek, a to zawsze szybciej. xD
      Pozdrawiam serdecznie! xD

      Usuń
  3. Hejeczka,
    fantastycznie, no Ben co za nieodpowiedzialność z jego strony, bo gdyby nie udało się mu wydostać z tego jeziora... ale można usprawiedliwić go - zakochany jest, ale Matt to powinien go chyba trzepnąć... czyżby spotkali naszego zajączka już? ;)
    a już tak na zaś... Wesołych Świąt życzę...
    weny i pomysłów życzę...
    Pozdrawiam serdecznie i cieplutko Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! xD
      Hahaha, spokojnie, Matt go jeszcze trochę ukarze. xD Tak, Benowi trzeba wybaczyć tę chwilową głupotę. xD Nie liczył się z konsekwencjami.
      Tak! Dokładnie, Basiu, słusznie zauważyłaś! Chłopaki spotkali naszego Liama! xD
      Ooo, dziękuję pięknie! Tobie również życzę Wesołych, zdrowych, pogodnych i radosnych Świąt!
      Dzięki. ;3
      Pozdrawiam serdecznie! xD

      Usuń
  4. Hejeczka,
    chyba trzepnę Bena za tą nieodpowiedzialność, ale może Matt zrobi to skuteczniej ode mnie ;) uff tak się bałam jak wpadł do tego jeziora... ocho czyżby już pojawił się nasz mały zajączek ;) a pojawi się jeszcze raz z nimi...
    Wesołych Świąt życzę...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejo, hejo! xD
      Kochana moja, możesz liczyć na Matta. Już on sobie poradzi z Benem. xD No musiał sobie Ben trochę pocierpieć... ale dobro wróci do niego z nawiązką. Tak! xD Haha, pojawił się nasz zajączek i masz rację, będzie jeszcze o nim mowa. xD
      Dziękuję, również życzę wesołych, udanych i zdrowych Świąt!
      Dzięki. xD
      Pozdrawiam serdecznie! xD

      Usuń
  5. "Nie współczuję", "Dobrze, że ci nie odmarzł." No, tak, jeszcze mu się przyda. :D Matt jest genialny. Ha, ha, ha. Jak dobrze, że Ben do niego dotarł i wyjaśniło się w jaki sposób królik im pomógł. Tak, jak widzisz, zabrałam się za ten tekst i go nie przeczytałam, a pochłonęłam. Ja tam cieszę się, że ta historia dzieje się w USA itd. i, że do tego jest to współczesność. Widać, że od kiedy pisałaś ostatnie teksty przeszłaś przemianę. Historia jest spójna, ma ręce i nogi. Do tego ja jako przeciwniczka długich opisów, muszę napisać, że u Ciebie są one bardzo fajne i czyta się je z przyjemnością. Powiedziałabym nawet, że tworzysz bardzo obrazowe opisy. Łatwo przy ich czytaniu zobaczyć wszystko w głowie. Do tego postacie są super. Poznajemy teraz historię Matta i Bena, ale wiem, że głównym bohaterem jest Liam i nie mogę doczekać się części o nim. Tak samo jak nie mogę doczekać się tego ślubu czy cokolwiek to będzie jeżeli chodzi o Matta i Bena. Bardzo mi szkoda, że nie czekałam na całość, bo ciężko będzie mi teraz czekać na kolejne rozdziały (dostaniesz dużego kopa, jeżeli przerwiesz ten tekst i nie będzie przez lata dalszego ciągu :D), ale wytrzymam. Fajnie się to czytało, jest to przyjemny, ujmujący tekst. A kiedy Ben się obudził i odkrył, że Matt śpi na jego ramieniu, to miałam łzy w oczach. A i co jeszcze, podobał mi się ten upór Matta na początku. To jak odpychał Benna. Lubię takie kąski, zanim wybuchnie wielka miłość. Pozdrawiam i weny życzę, czasu do pisania i czekam na kolejny rozdział.

    Ps. Nie umiem się zabrać za Właściwą drogę" Nie wiem czy to przez to gdzie dzieje się akcja. Od lat nie czytałam niczego o Azjatach i ciężko mi do tego wrócić. Zdecydowanie wolę takie teksty jak Wrogowie w miłości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! xDD
      Ha, no ba, ta część Bena jest bardzo ważnym elementem. xD A już zwłaszcza w obecnych rozdziałach. ;3 Hahaha, Liam jest zajączkiem. xD
      Bardzo się cieszę, że Ci się spodobało. ;3 Początek pisało mi się dosłownie w chwilę. Teraz jest troszkę gorzej, bo więcej postaci muszę ogarnąć, ale sama sobie taki los zgotowałam. xD
      Czas osadzania historii w Japonii chyba mi minął. W Polsce tez już miałam opowiadania i tak średnio mi się to pisało. Stany stwarzają wiele opcji. xD
      Łoooo. ;3 Dzięki bardzo! Opisy uruchomiły mi się podczas czytania drarry i jakoś tak strasznie zafascynowałam się tym, że w pięknym opisie można nakreślić tak wiele! Dialogi też są super, bo mogą mocno ruszyć historię do przodu. Ale jakoś tak... polubiłam się z opisami. Odpaliłam słownik. xD
      Przyznam Ci się, że pisanie rozdziałów na zapas ma tę dużą zaletę, że po dłuższym czasie, gdy czytam to, co napisałam, zdążę już nieco zapomnieć i wtedy łatwo stwierdzam, czy nadal rozumiem te opisy. xD I czy mogę zobaczyć to samo, co chciałam przekazać.
      Jeżeli chodzi o ślub, to tego akurat nie pokażę... raczej. Chyba, że przyda mi się to później, ale póki co przysięga musi wystarczyć. xD
      Zaczynam się bać, wiesz? xD Ze strachu i tego kopa będę grzecznie pisać dalej. xD Widzisz, jak Ty mnie pięknie potrafisz zmotywować? Zawsze w Ciebie wierzyłam. ;3
      Mnie też ten fragment doprowadził do wzruszenia. Już nie wspominając, jak płakałam, gdy ich rozdzielałam (mama miała ze mnie ubaw, gdy chlipiąc pod nosem, pisałam dalsze rozdziały. xD).
      Matt nie jest taki łatwy. Pragnie rodziny, partnera, na którym może się wesprzeć i zaufać. Trochę oddaję w nim siebie. ;)

      Wcale się nie dziwię. xDDD Poza tym już sam fakt tego, w jakich bólach i męczarniach była pisana Właściwa droga i ile ona powstawała sprawia, że się odechciewa. xD Ale mogę Cię zapewnić, że końcówka jest całkiem sympatyczna. I o ile przez 3/4 opowiadania nie dzieje się wiele w życiu erotycznym głównego bohatera, tak na koniec - proszę ja bardzo, podany na tacy. xD

      Dziękuję Ci ślicznie za tak przemiłe słowa (i wsparcie!). ;3 W zakładce zapomniałam wrzucić dziewiąty rozdział, a jutro będzie dziesiąty, więc masz 2 notki na raz. xDDD
      Pozdrawiam Cię serdecznie. ;3

      Usuń
    2. Często początek tekstu pisze się chwilę, a potem to jest męka. Bywa też, że jest na odwrót. Spotkały mnie już obie te rzeczy.
      To ja się cieszę, że czas osadzania akcji, postaci w Japonii Ci minął. Mnie już dawno to minęło. To mnie się dobrze o chłopakach z Polski pisze, ale najlepiej to USA wchodzi w akcję. To się liczy najbardziej i można poszaleć. Duży kraj, mogą być i plaże i lasy i góry. Wszystko co się zamarzy dla postaci.
      To dobrze, że czytając po jakimś czasie opisy, to możesz je zrozumieć i widzisz to co chciałaś przekazać. A pisząc o ślubie miałam na myśli Przysięgę. Dla mnie to jedno i drugie, aczkolwiek patrząc na to jak do tego podchodzi Ben, to Przysięga jest czymś większym od ślubu. :D Przeczytam dwa zaległe rozdziały, to może się tego dowiem.
      „Pragnie rodziny, partnera, na którym może się wesprzeć i zaufać.” I dobrze. Niech oczekuje wiele i nie łapie za byle co. Musi być pewny. Tobie również życzę takiego dobrego partnera. :)
      Tego kopa to się bój. :D
      Czuć, że Właściwa droga była pisana w bólach i męczarniach. Dla mnie brakuje lekkości w tym tekście. Chwilami czytając mam wrażenie, że jakby zabrakło większego rozbudowania historii i postaci. Jakbyś plan na tekst miała inny, a wychodziło coś innego. Jeszcze nigdy nie czytało mi się Twojego tekstu ciężej. Pewnie ostatnie rozdziały pisane po latach będą totalnie inne. Ja i tak podziwiam Ciebie, że to ukończyłaś. Ja nie wiem czy bym to zrobiła. Mam wiele zaczętych tekstów, sprzed lat, wiele podobnych do dzisiejszych, nie z akcją w Azji itd. ale nie potrafię z nimi ruszyć do przodu.
      Rozdziały Wrogów w miłości nadrobię. No i tak ten 9 przegapiłam, bo patrzyłam na spis treści. :)

      Usuń
    3. O, to mnie rewelacyjnie pisało się szkic. Początek był taki sobie, a potem potrafiłam napisać dwa rozdziały dziennie. xD
      Tak, jesteś mistrzynią osadzania bohaterów w Polsce. ;3 I owszem, masz rację - USA daje większe pole do popisu. Możesz pokombinować z bohaterami, nadać im inny charakter. Wcielić w wilki. xDDD
      Dla Bena duże słowa to coś takiego... szczególnego. Nie jest typem wylewnym. Musiał zagrać va banque, jeśli chciał być pewien, że Matt dobrze go zrozumie. Sporo ryzykował, ale opłaciło mu się to... na szczęście. ;3 A życie jeszcze poważnie wystawi go na próbę. ;)
      Oooo, dziękuję pięknie! <3 ;3
      Hahahah. xDD
      " Chwilami czytając mam wrażenie, że jakby zabrakło większego rozbudowania historii i postaci." - trafiłaś w dziesiątkę. Na początku miałam ogromne plany, duże opisy, a potem gnałam, byleby pchnąć historię. Uwierz, że tu miało być bardziej dramatycznie... Dlatego może to i dobrze, że "Właściwa droga" powstawała tak długo, bo aż tam bardzo się nie zbłaźniłam. O... dopiero teraz przeczytałam Twoją dalszą wypowiedź i właśnie idealnie zgadłaś. xD Najlepsze jest to, że ja miałam takie wysokie, wysokie wyobrażenia, co zrobię z bohaterami, a gdy przysiadłam nad końcówką, to miałam takie " WTF? Akemi, o czym ty myślałaś, głupku? Przecież nie może być TAK, bo dwa rozdziały wcześniej zrobiłaś SIAK i zablokowałaś sobie możliwość tej drogi". xD Ile ja się napociłam, żeby to ogarnąć w miarę logicznie...
      Kochana, Ty na pewno dałabyś radę ukończyć takie opowiadanie!
      Zachęcam mimo to do "Właściwej drogi". Wolę wiele nie obiecywać, lecz dać małą iskierkę, że nie ma tragedii. xDDD
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń