niedziela, 21 marca 2021

7. Wrogowie w miłości

Hejka! xD

Polubiłam się z popołudniowym zamieszczaniem rozdziału. xD Mam większego kopa do pisania następnych.

Proszę, proszę, mamy już siódmy wpis! Siedem tygodni z chłopakami... Akcja chyba nie pędzi za bardzo, a przynajmniej mam taką nadzieję, bo inaczej spłaszczą się emocje. A tego byśmy nie chcieli. Co to tam dzisiaj mamy... Oh, pierwsze spięcie! No, no, ten, kto widział z Benjaminie w większości bawidamka, może się mile zaskoczyć. ;3

Kochane moje, dotrwałyśmy do niedzieli! Dlatego bez dodatkowych wstępów zapraszam Was serdecznie na siódmy rozdział "Wrogów w miłości". Czy będzie szczęśliwy? xD Przepraszam za błędy i pozdrawiam Was serdecznie!

-----------------------------------------------------------------------------------------

 

Ranek zastał mężczyzn w swoich objęciach. Kiedy późną nocą ich zmęczenie nie pozwoliło im na nic więcej, prócz subtelne dotyki i badanie własnych ciał, wypukłości i blizn, zaczęli rozmawiać. Poruszyli wiele tematów, zarówno typowych dla synów przywódców, jak i tych lżejszych, o sobie. Matt nie był zbyt zadowolony, że na dzisiejszym pożegnaniu miał być obecny Adam. Zbliżało się odnowienie sojuszu z jego stadem, które tym razem zaplanowano na terenie Evansów. Nie omieszkał napomknąć o swoich obawach, w odpowiedzi otrzymując śmiech i zadowolony uśmiech. Nie był pewien, czy to mu wystarczyło, by się uspokoić. Ciśnienie podwyższyło mu się wraz z pierwszym uszczypliwym komentarzem Adama, ale puścił go mimo uszu.

Starał się także nie zwracać uwagi na dyskretnie obwąchującego go ojca, który co jakiś czas posyłał mu pytające spojrzenia. Nie był dzieckiem i nie zamierzał się tłumaczyć. Owszem, przyjeżdżając tutaj zapierał się rękami i nogami przed wszystkimi insynuacjami rodziców o możliwości połączenia dwóch Rodzin, ale skąd miał wiedzieć, że ten postrzelony chłopak, którego obserwował od długiego czasu, przy jego boku lub dla niego dokona tak ogromnej przemiany? Stało się, nie cofnie ani swoich czynów, ani tym bardziej uczuć, choć w tej kwestii nadal starał się być wstrzemięźliwy. Gdyby tylko ta wyciekająca z niego irytacja na pojawiającego się w pobliżu Adama nie była tak widoczna...

Około godziny dziesiątej Zmienni wilka białego byli gotowi do wyjazdu. Chłopcy odeszli na bok, zostawiając za sobą swoich rodziców. Podczas tego tygodnia zapadła decyzja o zawarciu paktu między nimi, a przywódcy już umawiali się na wspólne wędkowanie. Relacje zdecydowanie były pozytywne.

Matt nienawidził stresujących sytuacji, a ta obecna właśnie nią była. Zawsze wtedy mówił głupoty, nie zastanawiając się nad ich sensem, jakby ktoś wkładał mu słowa do ust. Czuł, że kłótnia wisi w powietrzu, a dwukolorowe oczy Adama śledziły go napastliwie, tylko go denerwując. Był wdzięczny Benjaminowi, że starał się rozładować napięcie, ale on chciał się przytulić, powiedzieć kilka słów nieprzeznaczonych do uszu postronnych, a, do kurwy nędzy, nie mógł!

- Czy on może sobie już iść? – zapytał, ignorując fakt, że Adam stał zaraz obok, wywracając oczami, jakby uważał, że Matt zachowuje się jak obrażone na cały świat dziecko.

Najgorsze miało nadejść wraz z całą wiązanką słów rudego lisa.

- Słonko, muszę pocieszyć przyjaciela. Wiesz, jestem takim uroczym zastępstwem, póki nie zechce znaleźć ukojenia po niewątpliwej stracie – podkreślił nieszczerze – kogoś… w rodzaju czasoumilacza.

Dosłownie kilka centymetrów od jego twarzy ze świstem przeleciała zawinięta pięść Matta, a to tylko dlatego, że Ben zareagował w porę. Odwróciwszy się do przyjaciela, spiorunował go wzrokiem.

- Adam, spasuj. Jesteś lisem, więc powinieneś wyczuwać więź między mną a nim – wskazał głową na Davisa. – Nie rozstaniemy się i najwyższy czas, byś się z tym pogodził.

Młodszy mężczyzna wzruszył ramionami, wyciągając je przed siebie z ugiętymi łokciami po bokach. Dłonie zwrócił do góry, pokazując tym swoje niewinne intencje.

- Może i nie, ale twoja armatka w spodniach nie wytrzyma tylu miesięcy bez aktywnego bara-bara. – Adam z zaskoczeniem dostrzegł, że jego przyjaciel ściąga brwi w niezrozumieniu, a Matt wyraźnie drga, spinając się nieco. Ha, Białasek mu nie powiedział! Z rosnącym zadowoleniem i poczuciem wykonanej misji zamaskował cisnący się na usta zwycięski uśmiech i posłusznie zrobił kilka kroków w tył. – Dobra, dobra, już mnie nie ma.

Mężczyźni poczekali, aż Adam oddali się na bezpieczniejszą odległość i wtedy Ben ścisnął mocno nasadę nosa, wzrokiem żądając wyjaśnień.

- O czym on mówił? Dlaczego mielibyśmy się nie widywać? No?! – podniósł głos, krzyżując ramiona na piersi.

Agresywno-obronna postawa partnera nie ułatwiała niczego Mattowi. A nawet przestała sprzyjać spokojnym wyjaśnieniom, gdyż blondyn przejął jego nastrój.

- Chyba słyszałeś, dlaczego wyjeżdżamy wcześniej. Wody topnieją na rzekach i jeziorach. Komunikacja jest ograniczona i bylibyśmy odcięci od swojego stada, a tłumaczyłem ci milion razy, że przez jezioro Świętego Wawrzyńca nie prowadzi żaden most. I póki się to nie zmieni, jesteśmy zmuszeni albo płynąc wpław przez prawie dwa kilometry, albo –

- Machać do siebie z dwóch przeciwnych brzegów. Dzięki, że dopiero teraz mi to mówisz. – Wyrzucił w górę ramiona, sztyletując spojrzeniem Matta. – Mam na ciebie czekać jakieś siedem miesięcy? – z chwilą wypowiedzenia tych słów wiedział, że źle je dobrał. Nie to chciał przekazać, ale było już za późno.

- No wybacz, ale to bardziej twoje tereny niż moje. Powinieneś wiedzieć o takich prostych rzeczach. U mnie nie ma tego problemu, zima trwa dłużej. – Szare oczy zwęziły się w wąskie szparki. – Poza tym, Ben, ty nic nie musisz. – Wysyczane jadowicie słowa zabolały bardziej, niż gdyby je wykrzyczał. Widział to po bólu, jaki pojawił się w kulącej się nieznacznie sylwetce Evansa.

Nozdrza Bena zafalowały, zabierając mu oddech. A więc to jego winą była zmiana pór roku? Do licha, o co oni się teraz kłócili? Musiał się uspokoić. Musiał ich uspokoić. Ostrożnie przygarnął do siebie niższego o kilka centymetrów blondyna, bojąc się jego odtrącenia.

- Słuchaj... przecież mogę załatwić jakąś łódkę, nawet drewnianą. A budowa mostu nie potrwa długo. – Zacisnął szczękę, gdy głowa pełna jasnych loków, na której opierał swój podbródek, poruszyła się w zaprzeczeniu.

- Tak naprawdę ta rzeka to nie jedyna przeszkoda na trasie. Może i u mnie jeziora są dłużej skute lodem, ale za miesiąc to samo stanie się z Chibougamau, największym zbiornikiem w prowincji Quebeck, przez które od połowy kwietnia do listopada jesteśmy odcięci od świata. I tylko przeprawa przez nie gwarantuje nam udanie się na południe. – Nacisnął na klatkę piersiową Bena, odpychając go delikatnie. Nie patrzył mu w oczy, wściekły na siebie za to, co powie. – Będę robił wszystko, aby nasze miasta jak najszybciej połączyły się wspólną, bezpieczną trasą, ale to zajmie lata. I wiedz, że to, co mieliśmy, jest dla mnie bardzo ważne i cenne, ale nie mogę cię nawet prosić o to, byś czekał. Ja… ja chcę, ale ty…

Ben poczuł, jak jego głowę zaczynają wypełniać ciche szumy oznaczające zbliżającą się migrenę. Nie mógł uwierzyć. Kiedyś to on w ten sposób zostawiał, a teraz los miał mu się odpłacić. Ale nie to było istotne. Czy Matt całkowicie przekreślił zaufanie w stosunku do niego? Wcześniej mówił o zmianach, które w nim dostrzegł i cieszył się, że Ben traktował go dojrzale, a teraz zamierzał się poddać? Chwała Fenrirowi, że go nie oznaczył, bo mógłby usłyszeć, że kompletuje sobie harem! Nie, to nie mogło się tak skończyć, prawda? Te dni, które spędzili razem. Ta noc, pamiętna noc i wspólny poranek… Czuł się tak, jakby ktoś rozciął mu żołądek. Przełknął gulę zatykającą mu krtań i spróbował zażartować, choć kiepsko mu wyszło.

- Podoba mi się twoja zazdrość, ale naprawdę nie masz do niej powodów. – Z niedowierzaniem wpatrywał się w zaciętą minę Matta. Pokręcił głową, odsuwając się od niego. Przecież nie będzie przed nim klękał i wyznawał głębokich uczuć. Myślał, że upewnienie się, co do ich zażyłości, mieli już za sobą, ale najwyraźniej blondyn naprawdę mu nie ufał. To zabolało. – Nieważne, myśl, co chcesz. Zadzwoń, jak dojedziesz. Chociaż tyle należy się twojemu usłużnemu kochankowi na jedną noc. – Nie mógł powstrzymać się od raniącego komentarza, ale przynajmniej dzięki niemu szare oczy wreszcie na niego spojrzały, rozwarte w szoku i jakby nagłym olśnieniu. – Co? Dotarło, jak twoje kulawe wyjaśnienia brzmią dla drugiej strony? Gratuluję, masz teraz świetną okazję poczuć się mną. – Odtrącił jego dłoń, cofając się o dwa kroki, po czym spojrzawszy na niego z rozczarowaniem, prychnął, odwracając się w kierunku przywódcy sfory białego wilka.

Matt patrzył, jak Ben wymienia uścisk dłoni z jego ojcem, rozmawiając o czymś. W pewnym momencie Alfa zapytał go o coś, a brunet spojrzał w stronę Matthew zimnymi, błękitnymi oczami. Powiedział coś, nie odrywając od niego wzroku, po czym na kolejny komentarz ze strony rozmówcy pokręcił stanowczo głową, odsunął się i odszedł w kierunku domu. Minął go jednak i Matt poczuł szczypanie w oczach. Od matki Bena dowiedział się, że mężczyzna owszem, uwielbiał od czasu do czasu zasiedzieć się w swojej pracowni stolarskiej, ale najczęściej był to jego prywatny azyl i próba zaszycia się, gdy stało się coś złego. Coś, co go zraniło. Tym razem niechlubnym powodem miał być właśnie on i nie czuł się z tym dobrze.

Jak na automacie pożegnał się z gospodarzami, posyłając naciągane uśmiechy i obiecując przyszłe nie-wiadomo-kiedy odwiedziny. Wsiadając do samochodu ojca, trzymał się dzielnie, machając Tallancie na pożegnanie. I choć widok za oknem zaczynał się powoli rozmazywać, wbijał wilcze pazury w skórę, zaciskając szczękę. Dopiero, gdy zostawili za sobą tablicę „Westmore, zapraszamy ponownie”, pozwolił sobie na pojedyncze załkanie, gryząc mocno wargi. Kilka minut później głowa rodu Evans z ciężkim sercem skupiała się na wyboistej drodze, zerkając w stronę syna. Dawno już nie słyszał tak nieszczęśliwego szlochu.

~o~

Minęły dwa dni od niezbyt przyjemnego rozstania i tyleż samo czasu ciszy ze strony Matta. Tego, że delegaci białych wilków dotarli bezpiecznie do domu, Ben dowiedział się od rodziców. W akcie dojrzałości na spółkę z ironią wysłał blondynowi wiadomość o treści Dobrze, że szczęśliwie dojechaliście. A tak przy okazji, dzięki za informację. Odpowiedzi zwrotnej nie dostał. Wiedział, że ich kłótnia była jakimś kosmicznym nieporozumieniem i być może on najbardziej był jej winien, ale zachowanie Matta też nie należało do najmądrzejszych. Poza tym zaborczość i zazdrość nie są dobrymi doradcami. Może nie był idealnym partnerem w przeszłości, jednak tylko ślepy nie zauważyłby tej wyjątkowej zażyłości między nimi! Nie musieli od razu brać ślubu. Prawdopodobnie nie sprzyjały im warunki i czas, w jakim się poznali, ale, u licha, byli przed trzydziestką. Związek na odległość to nie koniec świata, a Ben mógłby się wykazać swoją wiernością.

Niemal zaśmiał się, powtarzając to słowo w głowie. Nie dalej jak miesiąc temu nie miał problemu z umawianiem się z dwoma chłopakami, a teraz najchętniej kupiłby dwa komplety pasów cnoty, by nikt nie mógł dobrać się do niego i Matta.

Wściekał się na siebie także za to, że nie mógł się skupić na spotkaniu w sprawie odnowienia sojuszu z lisami. Już myślał, że dorósł do roli pomocnika i prawej ręki ojca, a teraz zacinał się przy umowach dotyczących wspólnej turystyki obydwu miast. Całe szczęście, że sąsiedzi znali go od dziecka i najprawdopodobniej zaznajomieni z jego historią, podpowiadali mu, klepiąc przyjaźnie po plecach. W środku jednej z takich mini konferencji nie wytrzymał i trzasnąwszy dokumentami o stół po prostu wyszedł, odprowadzany surowym i zmartwionym spojrzeniem rodziców. Ojciec później powiedział mu kilka ciężkich słów, a on, ze spuszczoną głową słuchał wszystkiego i potakiwał, wbijając puste spojrzenie w swoje stopy.

Trzeciego dnia obudził się zupełnie słaby. Mięśnie bolały go, jakby ktoś masował je w przeciwnych kierunkach, chcąc rozszczepić. Głowa pulsowała tępym bólem, ale na to przynajmniej miał jakieś lekarstwo. Ubrany i odświeżony, skierował się na dół do kuchni. Zastał w niej mamę, podlewającą swoje zioła. W pomieszczeniu rozchodził się przyjemny zapach wanilii i ciasta. Kobiecie towarzyszyła żona Alfy rudych lisów, co przypomniało mu, że zupełnie zaniedbał swojego przyjaciela. Swoją drogą obecność Adama była dla niego niepokojąco cicha. Normalnie już chciałby wepchnąć mu się w ramiona, a tak naprawdę, poza kilkoma spotkaniami na korytarzu, nie odbyli żadnej dłuższej rozmowy. Obiecał sobie, że to zmieni. Musi zająć czymś myśli. Nie podda się przygnębieniu i... Zamarł w pół kroku między korytarzem a kuchnią, słysząc brzęk kilku drobnych rzeczy uderzanych o drewnianą podłogę. Chłód, jaki wdarł się do jego serca, gdy ujrzał swoją bransoletkę i jej koraliki porozsypywane dookoła, sprawił, że nagromadzone od trzech dni emocje dały swój upust.

- Synku, co to… Och. – Sara Evans zaintrygowana dziwnym dźwiękiem, obróciła się wraz ze swoją towarzyszką w stronę wejścia i westchnęła, zakręcając kran, pod którym podlewała miętę. Bez słowa podeszła do Bena i matczynym gestem przytuliła go do siebie, chowając jego głowę w swoich ramionach. Delikatnie zakołysała się z nim, całując go w ciemne loki.

- Mamo, ja nie chcę go stracić. – Słowa przerywane szybkimi wdechami osolone były wypływającymi z oczu łzami. Ta bransoletka podarowana przez Matta, teraz zerwana, leżąca smętnie na podłodze, załamała go zupełnie. – Potrzebuję go.

- Wiem, dziecko. Rozumiem. – Tuliła go tak, jak robiła to, gdy był małym dzieckiem.

Oboje nie zarejestrowali cichego skrzypienia drzwi w głębi korytarza, wdzięczni lisiej przywódczyni za bezszelestne zostawianie ich samych.

~o~

Jakiś czas później Ben znów siedział w swoim pokoju, naciągając koraliki i zawieszkę na nową gumkę bransoletki. Musiał ją mieć w całości, jakby miała służyć dobrej wróżbie, że to, co zerwane, można naprawić od nowa. To mu przypomniało o Adamie. Być może przyjaciel nie był ostatnio dla niego zbyt dobrym towarzystwem, ale kochał go jak brata. Co w zestawieniu z tym, jakie rzeczy z nim wyrabiał, wywoływało u niego mocny rumieniec zażenowania. Miał nadzieję, że lisek pogodzi się z jego decyzją dotyczącą Matta. Nie widział ich w roli kolegów spijających sobie z dzióbków, ale może z czasem się to zmieni?

Nie, nie ma co gdybać. Nastroił się bojowo, rugając się w duszy, po czym ruszył do drzwi. W tym też momencie ktoś w nie zapukał, więc zdziwiony, czym prędzej złapał za klamkę. Zastając za progiem Adama, zmieszał się, nie wiedząc, jak zareagować. I nie musiał.

- Masz, ty mazgaju. – Dwudziestolatek wypchnął swoją rękę do przodu, uderzając nią w klatkę piersiową Bena. Trzymana przez niego niewielka książeczka zaszeleściła pożółkłymi stronami. Butnym spojrzeniem spod rzęs obserwował przyjaciela i uśmiechnął się krzywo, gdy ten wyciągał z jego uchwytu przyniesiony przedmiot z pozaznaczanymi fragmentami. Patrzył, jak oczy bruneta wędrują na okładkę, czytając tytuł, po czym szybko podrywają się, krzyżując z jego zielono-brązowymi tęczówkami. Załapał, całe szczęście. Marszcząc ze złości czoło, przestąpił z nogi na nogę. – A tylko spróbuj mu powiedzieć, że ci pomogłem, to rozpowiem wszędzie, że masz mikroskopijnego maluszka w gaciach, rozumiemy się? Jeszcze tego brakuje, żeby ten biały wilczur insynuował, że wepchnąłem cię w jego łapy, podając na tacy i – z jękiem przyjął mocny uścisk okraszony rozradowanym uśmiechem. – Dobra, weź, bo mu naskarżę, że go zdradzasz. A teraz spadaj czytać. – Wywinął się zgrabnie z ciepłych ramion.

- No, no, bo pomyślę, że go lubisz. – Benjamin nie mógł uwierzyć w to, co zrobił dla niego Adam. Że też sam na to nie wpadł! Miał ochotę raz jeszcze objąć chłopaka, ale ten stanowczo wysunął przed siebie ręce, jakby chciał go odepchnąć.

- Nie marnuj czasu, bekso. – Po raz kolejny nazwał przyjaciela podobnym epitetem, dając mu tym jasno do zrozumienia, że widział go płaczącego. O tak, nie pozwoli mu o tym zapomnieć na długi czas. Z tym postanowieniem udał się do swojego pokoju. I choć gdzieś w głębi nadal coś do niego czuł, wiedział, że z tą cholerną miłością nie jest w stanie wygrać.

Tymczasem Ben zamknął drzwi i zanurzył się w fotelu, będąc już w połowie pierwszej strony. Pradawne Rytuały głosił tytuł książki, a skrupulatnie pozaznaczane fragmenty ułatwiały mu odnalezienie odpowiedzi na swoje pytania. Tak, z tą wiedzą miał szansę raz na zawsze pokazać Mattowi, że jest w stanie wiele dać od siebie, by z nim być. Stare, ale jakże wiążące formuły przysięgi, konkretne gesty, nieco prymitywne, a już na pewno staroświeckie obrzędy oznaczenia oraz akceptacja tej drugiej Rodziny. To się mogło udać! Pospiesznie mruczał pod nosem potrzebne mu zdania, na wszelki wypadek notując je na kartce. Oczywiście zamierzał zabrać ze sobą książeczkę. I choć nie wątpił, że sfora białych wilków ma u siebie podobny egzemplarz, wolał nie ryzykować.

Słońce wisiało wysoko na niebie, gdy przeczytał akapit na ostatniej stronie. Uda mu się! Będzie bolało, ale co mu tam! Zerwał się z miejsca i otworzył z rozmachem hebanową szafę dwudrzwiową. Wyciągnął z niej długi, podróżny worek i wrzucił do niego najpotrzebniejszą odzież, w tym kilka par grubych skarpetek, ocieplacze i rękawiczki. Zmienił swoją garderobę, zakładając ocieplaną koszulę i podszyte polarem spodnie. O ile dobrze pamiętał, na dole przy wyjściu wisiała jego puchowa kurtka, a w szafeczce na buty stała para śniegowców. Na wszelki wypadek postanowił zabrać je ze sobą, gdyż podczas jazdy samochodem dla własnego bezpieczeństwa wolał zostać w traperach. Dudniąc podeszwami o schody, zeskakiwał co drugi stopień, niemal wywracając się na jednym z ostatnich. Na szczęście wszystkie potrzebne mu rzeczy faktycznie były tam, gdzie myślał. Z haczyka zawieszonego obok drzwi zdjął kluczyki do swojego samochodu i musiał się zatrzymać, usłyszawszy głos swojego ojca.

- Tak, tato? – Ze zniecierpliwieniem na twarzy wpatrywał się w swoich rodziców. – Ja muszę do niego pojechać. To jest dla mnie –

- Wiemy – przerwała mu mama. Pewnym krokiem podeszła do syna i złapała za jego nadgarstek, odwracając go wierzchem do góry. Stanowczo rozwarła jego palce i ułożyła na nich ciężki, srebrny pierścień z białym okiem wilka w środku. – Samuel zostawił go nam z wyraźnym nakazem, aby dać ci go tylko wtedy, gdy będziesz w pełni poważny i gotowy do zawalczenia o Matthew. Jesteś Alfą Evansów, przyszłym przywódcą naszego stada. Nie czekasz, aż zdobycz podejdzie ci pod nos. Ty sam ją zdobywasz, zrozumiano?!

Gdyby nie powaga sytuacji, Ben parsknąłby śmiechem na perorę w stylu przemowy trenera zagrzewającego przed meczem. Zamiast tego wyraźnie i głośno przytaknął, rozwiązując rzemyk swojego łańcuszka, nawlekając na niego pierścień, by nigdzie mu nie zginął – nawet podczas przemiany.

W oczach rodziców zawsze dostrzegał dumę, nie ważne, jak dobrze coś zrobił, ale w tej chwili miał wrażenie, że ich wilcze źrenice płoną żywym ogniem. Uściskany przez nich, pożegnany dobrym słowem i życzeniami powodzenia, wyszedł z domu, poprawiając spadający z ramienia worek.

Kątem oka dostrzegając Adama, uniósł trzymaną w dłoni książeczkę w geście zwycięstwa, dając mu tym do zrozumienia, że jest jego dłużnikiem. Wtedy jeszcze nie wiedział, że przyszłość upomni się o swoje i to on będzie w roli rozjemcy. Historia lubi się powtarzać. Teraz jednak parsknął śmiechem na znajomy mu gest środkowego palca skierowany w jego stronę. Z Adamem poznali się na terenie lisów. Przeprawił się przez jezioro Willoughby, aby dostać się na tamtejszy festiwal. Tak naprawdę nie obchodziło go to całe przedsięwzięcie, ale wiedział, że pojawią się na nim młode, spragnione potańcówek i muzyki osoby, a zwłaszcza chłopcy. Nie sądził, że piorun trzaśnie go w momencie ujrzenia siedemnastoletniego wówczas smarkacza. Tak, jak powiedział mu kiedyś Matt, odgadując poprawnie jego zażyłość z Adamem – to była jego pierwsza miłość. Imponował mu młody, chętny i zapatrzony w niego dzieciak. Zupełny powiew świeżości. Wszystko świetnie układało się przez dobry rok, aż do Bena dotarło, że zauroczenie to nie to samo, co trwałe uczucie, a pierwsza miłość w tym wypadku nie będzie ostatnią. Dlatego chyba po raz pierwszy kulturalnie rozstał się z kimś, zamiast postawić go przed faktem dokonanym, czyli zastaniem w łóżku z innym. W końcu naprawdę lubił Adama i nie żałował żadnego dnia, który z nim spędził. Po prostu… nie chciał go ranić i dawać nadziei, a jednocześnie gorąco prosił, by nie zrywali kontaktów. Na szczęście młody lis był na tyle mocno zraniony co i dumny, by przełknąć gorycz porażki, w zamian przeprowadzając jawny ostracyzm dla każdego nowego chłopaka jego eks, wbijając szpile na poprawę humoru. Przejawiał iście ślizgońskie cechy, jak na rude zwierzątko. Ale czemu Ben miałby się dziwić? W końcu lisy to szczwane i przebiegłe istoty o słoniowej pamięci.

6 komentarzy:

  1. Hej. Ile się tu zadziało. Klutnia Bena z Mattem była straszna. Jak oni mogli się tak rozstać? Dobrze ,że Ben się ogarnol ,bo rozstanie dla niego też nie było łatwe. Co do Adama to jednak nie jest taki najgorsze. Myślę ,że jak Matt się dowie o tym,że on dał Benowi podpowiedz, to jednak zmieni o nim zdanie. Duma rodziców Bena była ogromna w końcu wiedzieli ,że ich syn zaczyna poważnie myślec o życiu. Szkoda ,że ten rozdział tak szybko się skończył .najchętniej całą tę historię przeczytalabym od razu.pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejo! xD Haha, oj tak, taki trochę rollercoaster. xD Kochana, uwierz mi, że gdy pisałam scenę rozstania, płakałam jak bóbr, a moja mama tylko chichrała się pod nosem. Ben przełknął rolę Casanovy. Tak naprawdę gdyby Matt był Omegą, spokojnie okazałoby się, że on i Ben to partnerzy więzi przeznaczeni tylko sobie.
      Ooo, dzięki! Też chętnie przeczytałabym całość. xD Ale nie ma tak dobrze, trzeba przelać na papier te swoje fantazje. xD
      Pozdrawiam serdecznie! xD

      Usuń
  2. Hejeczka,
    no co oczom kota ze Shreka odmówisz? ;P
    jak mi smutno, takie słowa, ale Ben poczuł w końcu jak musieli się tamci których porzucił czuć... och Adam mnie zaskoczył i to pozytywnie, Ben do dzieła, walcz...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! xD
      Hahaha, oj trudno byłoby mi odmówić takim oczom. xDD
      Oj tak, Ben mógł wreszcie wejść w rolę tego odrzucanego, a Matt z kolei wpadł we własne sidła. Na pewno zabolały go słowa Bena, ale było w nich trochę prawdy.
      Adam jeszcze się pojawi. Mam nadzieję zrobić z niego takiego trochę cwaniaka pewnego siebie, ale z ciepłym serduszkiem w środku. Zobaczymy, co mi wyjdzie. xD
      Dzięki!
      Pozdrawiam serdecznie! xD

      Usuń
  3. Hejka,
    och no płakać się chce, kto tu bardziej wymaga przytulenia, naprawdę żal mi się zrobiło Matta, jak dla mnie to jest tym bardziej uczuciowym, wszystko o wiele bardziej przeżywa... ale i Ben odczuł na własnej skórze jak czuli się poprzedni kochankowie...  Adam - no może cię bardziej polubię... ale wiesz co mi teraz wpadło do głowy, tak wiem, że to dziesięć lat wcześniej od pierwszego rozdziału, ale wpadła mi do głowy para Adam - Liam ;)
    weny i chęci życzę...
    Pozdrawiam serdecznie i cieplutko Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejeczka! xD
      Matt jest uczuciowy, to prawda. Choć w zestawieniu z jego agresywną naturą, co do potencjalnego zagrożenia, gdy chodzi o Bena, robi się z niego niezła mieszanka. xD Ben też trochę się zmienił. Odkrył się, o ile można tak powiedzieć. Wcześniej nie roztrząsałby rozstania, a teraz nie mógł powstrzymać rozczarowania. I nie mógł nie wbić szpili Mattowi, złośliwiec jeden. xD
      Hahaha. xD Adam i Liam, hmm... Przyznaję, że to bardzo ciekawa opcja. Adam z pewnością nie lubi takich bardzo uległych, a Liam mimo, że jest Omegą, to do potulnych na pewno nie należy. No, przynajmniej nie w obliczu pewnych osób. xD
      Dzięki! xD
      Pozdrawiam serdecznie! xDDD

      Usuń