niedziela, 14 marca 2021

6. Wrogowie w miłości

Hejka! xD

Wstawiam rozdział wcześniej z powodów technicznych/pogodowych. Wczoraj była jakaś mała wichura i do 10 rano dzisiaj nie miałam internetu. Wolę nie ryzykować, że sytuacja powtórzy się wieczorem. xD 

Oj, szósty rozdział jest najdłuższy z wszystkich, które do tej pory napisałam. O ile poprzedni miał w sobie trochę czułości, to w tym... No, mam nadzieję, że wszyscy będą zadowoleni, if you know what I mean *wink*. xD

Ślicznie dziękuję za komentarze (i rozbudowane rozmowy! xD). Pisałam już Wam dziewczyny, że jesteście niesamowite? xD

Ależ jestem ciekawa Waszych reakcji! Ostatnie opowiadania były raczej... powolnie rozwijające się w sferze zbliżeń (no, po moich pierwszych tekstach z niemal próbami gwałtu, najwyraźniej przeszłam jakąś zmianę biegunową). A teraz postanowiłam nie czekać. A wiecie, jak to jest - otwórz puszkę ze słowami "nagi tors/omdlewające spojrzenie/lubrykant", a wygramoli się cały pakiet doznań łóżkowych. Gdyby jednak komuś było mało tego, co w tym rozdziale się wydarzy (a to ci zboczuszki by z Was były xD), zaręczam - będzie więcej. xD

Zapraszam serdecznie na szósty rozdział "Wrogów w miłości". Przepraszam za błędy i pozdrawiam Was serdecznie!

-----------------------------------------------------------------------------------------

 

Powieki Matta uniosły się powoli, zgodnie z wolą ich właściciela. Przywoływany w głowie obraz jego tańca z Benjaminem rozmazał się pod wpływem wpadających przez okna promieni słońca, ale nie miał im tego za złe. Gdyby mógł, zamknąłby tamte chwile w pozytywce i odtwarzał w każdej wolnej minucie. Z drugiej strony wolałby przeżywać je na żywo, a nie tylko polegać na marzeniach. Po udanej końcówce wieczoru – ich spektakularny taniec zamknął Adama na dobre – wrócili spokojnie do domu. Aż zaśmiał się, przypominając sobie, że dopiero w połowie trasy dotarło do niego, że Ben nie pił, więc mógł prowadzić samochód. Opary różowych serduszek chyba przysłoniły mu myślenie.

Obrócił się na bok, obejmując ramionami poduszkę, w którą wtulił twarz. Strasznie imponowało mu to, że Ben, choć nie szczędził mu dotyku i pocałunków, odstawił go pod drzwi i poszedł spać do swojego pokoju. Czy gdyby chodziło mu tylko o spuszczenie ciśnienia i zaliczenie świeżego „towaru”, nie wykorzystałby momentu? Wstyd się przyznać, ale wczoraj Matt chyba byłby gotowy na wszystko. I dzisiaj być może by tego żałował… Dlatego z głupią miną pocierał policzkiem o poszewkę, wzdychając ostatecznie i przymykając oczy. Czuł się taki zrelaksowany i senny, choć wolał wstać i rozpocząć dzień z Benem. Wbrew swoim myślom ułożył się na brzuchu, podkładając dłonie pod czoło, aby znaleźć najwygodniejszą pozycję. Nawet nie wiedział, kiedy znów zasnął.

Obudził go dotyk na ramionach. Był dosyć specyficzny, więc mruknął, zaintrygowany i otworzył oczy. Gdy dotarło do niego, co się dzieje, jęknął przeciągle, podnosząc się na prawym przedramieniu. Drobne pocałunki przeniosły się wyżej, przez szyję i podbródek docierając wreszcie do ust.

Towarzyszący mu teraz Ben opierał się dłońmi na kołdrze, wisząc nad nim. Kiedy nie spotkali się w kuchni na śniadaniu, postanowił sprawdzić, gdzie jest Matt. A skoro zbliżała się już jedenasta, nie miał innego wyboru, jak obudzić chłopaka. Zwłaszcza, że mieli przed sobą niemal godzinną jazdę samochodem. Nie chciał zdradzać niespodzianki. Jedyną wskazówką było to, aby blondyn nie ubierał się zbyt ciepło, ale wziął ze sobą grubszą kurtkę na wszelki wypadek.

Mógłby kontynuować te przyjemne pieszczoty, ale wolał je zostawić na później, dlatego odsunął się, z rozbawieniem patrząc na wciąż nieco zaspanego chłopaka. Gdy udało mu się złapać jego bardziej przytomne spojrzenie, przechwycił je i nie pozwolił na rozproszenie. Ostrożnie, otaczając łóżko, przesunął się w stronę jednego z foteli, które nadal znajdowały się w pokoju po pamiętnym wieczorze. Dopiero usiadłszy, odwrócił wzrok na stolik, a następnie jego błękitne tęczówki znów zetknęły się z szarymi.

Matt przygryzł wargę, patrząc na tacę z jedzeniem. Nie mógł przed sobą ukrywać, że schlebiały mu takie, bądź co bądź, urocze zaloty i starania.

- Jak będziesz mnie tak dalej rozpieszczał, to jutro też przedłużę drzemkę. – Z chwilą wypowiedzianych słów dotarła do niego brutalna prawda, że jutro będzie ich ostatnim dniem. Po minie Bena można było wywnioskować, że pomyślał podobnie. Blondyn skarcił się w myślach i wstał pospiesznie, nie przejmując się swoją nagością. Taka mała nagroda na poprawę nastroju. Pochylając się nad chłopakiem pocałował go w policzek i z uśmiechem zabrał stos przygotowanych wczoraj ubrań, znikając za drzwiami łazienki.

~o~

Od dobrych dwudziestu minut nie jechali już utartą drogą do miasta, a kolejne tyle kluczyli między drzewami i krzakami. To zdecydowanie nie była dobrze znana wszystkim i uczęszczana trasa. Chwała niech będzie Fenrirowi, że ten samochód miał sprawne resory, bo poziom trzęsienia mógłby zapewnić chłopakom wstrząśnienie mózgu. Matt nie miał nic przeciwko trasom wyczynowym, ale w duszy błagał, aby choć przez minutę nie musiał trzymać się drzwi i deski rozdzielczej, mimo że był mocno przypięty pasami. I wreszcie jego modlitwy zostały spełnione, gdy wjechali na rozległą przestrzeń ukwieconą łąką po lewej i polami po prawej stronie. Mało tego! Wjechali na drogę, prawdziwą, ubitą drogą. Nie opanował westchnięcia, gdy opadł swobodnie na siedzenie, odwracając głowę w kierunku kierowcy.

Ben również na niego spojrzał, na krótką chwilę kładąc dłoń na jego kolanie. On był przyzwyczajony do takich wertepów, ale gdyby miał wsiąść w zaprzęg i pozwolić ciągnąć się swoim zwierzęcym braciom po największych zaspach, też pewnie miałby kamień w żołądku.

Dojeżdżając do skrzyżowania, wrzucił lewy kierunkowskaz i powoli skręcił, oddychając z ulgą. Nie mógł wcześniej sprawdzić, czy jego niespodzianka będzie w takim stanie, w jakim tego zapragnął, ale teraz widząc ją przed sobą bardzo się ucieszył. Zaparkował pod jednym z drzew i wyłączył radio.

- Wysiadaj i idź na brzeg.

Matt posłał mu zdumione spojrzenie i nie dotyczyło ono prośby chłopaka, a tego, co dla niego zrobił. Obecnie był środek lutego i jeszcze wczoraj na własnej skórze przekonał, się, że ogromne jezioro w Westmore jest całkowicie odmrożone. Jakim więc sposobem to, co miał przed oczami, wyglądało na ogromne zamarznięte lodowisko? Wzrok go mylił? Musiał to sprawdzić, więc wyplątał się z pasów i szarpnął za klamkę, wychodząc na zewnątrz. Odszedł już około dwadzieścia metrów, gdy Ben go dogonił, wręczając do ręki parę łyżew.

- To się nazywa dobre przygotowanie – skwitował zaangażowanie Evansa popchnięciem go w bok.

Ben zaśmiał się, oddając kuksańca.

- Na wschód od Westmore są dwa mniejsze zbiorniki, a za nimi kolejne dwa, które mieszczą się w obrębie naszej watahy, jednak o tej porze roku są kapryśne i lód pod nimi może być cienki. Za to tutaj... – rozejrzał się po szerokiej przestrzeni skutej lodem – sam widzisz. Podjechaliśmy od północnej strony. Gdybym skusił się na dłuższą trasę, której chciałem ci oszczędzić, zobaczyłbyś, że na połowie jeziora nie ma już śladu po zimie. Taki cud natury i pewnie wina prądów wodnych z okolicznych rzek. Za miesiąc nadciągną tu turyści, aby się wykąpać i sprawdzić, skąd wzięła się nazwa jeziora.

Zaintrygowany Matt podniósł głowę, sznurując mocno swoje łyżwy. Och, zdecydowanie to ciasne uczucie przylegania buta do nogi lubił o wiele bardziej niż wczorajsze, gdy miał na nogach rolki.

- Odpowiadając na twoje niezadane pytanie – kontynuował Ben, stojąc już w swojej parze łyżew na chropowatej tafli – musisz tu podjechać i coś krzyknąć. Cokolwiek. Mruczenie nic nie da – roześmiał się na rozanieloną minę blondyna, gdy jego stopy zetknęły się z lodową powierzchnią. Uroczy z nich duet. On to szczur lądowy na kółkach, a Matt z kolei spełniałby się jako wilk morski.

Srebrne ostrza gładko przesuwały się do przodu, dokładnie tam, gdzie chciał Davis, który stanął obok bruneta i nabierając powietrza w płuca, wykrzyczał:

- Ben świetnie całuje! He, he – mocniej podkreślił swój śmiech, stając w lekkim rozkroku. I już po chwili usłyszał zewsząd swój głos rozchodzący się falami, odbijany, zniekształcany, cichnący. – Och, jezioro Echo? Lepiej nie przyprowadzać tutaj żony i kochanki. – Ukrył uśmiech za gęstwiną jasnych loków, objeżdżając Bena dookoła. – Seks też raczej odpada, bo zapętlone pojękiwania zabiłby ze wstydu. – Pewnie złapał ramię chłopaka, ciągnąc go dalej od brzegu. – Ale z całowaniem nie byłoby problemu… Tylko najpierw musiałbyś mieć z kim – odepchnął się z wdziękiem, odwracając tyłem do Bena i zostawiając go w tyle.

O ile Evans był dobrym rolkarzem, o tyle na łyżwach nie czuł się tak pewnie. To nie przeszkodziło mu w podjęciu wyzwania i po minucie intensywnej gonitwy do sukcesu mógł zaliczyć brak wywrotki, ale do Matta nie zbliżył się bardziej, jak na metr.

Te zwinne jak u jaszczurki ruchy przypominały mu taniec na lodzie i pewne niewiele by się pomylił, gdyby za pewnik uznał, że Matthew urodził się z maleńkimi łyżwami na nogach. Albo przynajmniej były one pierwszymi butami, po tych niemowlęcych. Oparłszy dłonie na kolanach, uspokajał oddech, przyglądając się kręcącemu piruety chłopakowi.

- Pobaw się, wyszalej, a potem grzecznie złapiemy się za rączki i zrobimy kilka rundek.

 - Jesteś pewien?

Ben wyprostował się, z czułością obserwując uśmiechniętego Matta jeżdżącego tyłem, robiącego jaskółkę i obniżającym swe ciało tak nisko, że prawie dotykało lodu. Oczywiście, że był pewien. Jak mógłby odebrać mu to szczęście, którym emanował, gdy tylko zobaczył zamarznięte jezioro? Szczerze powiedziawszy czuł się trochę winny, że wczoraj zabrał go na rolki. To, że on lubił jazdę na nich, nie oznaczało, że miał prawo zmuszać do tego innych, dlatego chciał się zrehabilitować. Odetchnął, gdy Matt zapewnił go, że świetnie się wczoraj bawił i mógł poznać jego pasje, lecz mimo to chciał sprawić mu radość i zabrać tutaj, z dala od tłumów. Dzięki temu Davis mógł swobodnie skakać, robić różne kombinacje i upadać, gdy łyżwa zahaczyła o szorstką powierzchnię. Po trzeciej wywrotce blondyna i mijającej ponad godzinie, gdy zostawił go samego, samemu obserwując uważnie stan zamarznięcia jeziora, zdecydował się interweniować.

- Kto by pomyślał, że nawet twój konik okaże się dla ciebie niezbyt łaskawy. – Podtrzymał dłonie chłopaka, który klęknął na lodzie, by łatwiej było mu wstać. – Jesteś za stary na poduszkę ochraniającą tyłek, więc uważaj trochę. Chyba… że robisz to specjalnie i reflektujesz jednak na ten masaż?

Matt pokręcił głową z dezaprobatą, na przekór wtulając się w ramię Benjamina, splatając z nim palce.

- Na razie nic mnie nie boli, ale co będzie wieczorem? W razie czego wiem, gdzie jest twój pokój. – Omiótł go powłóczystym spojrzeniem i odsunął na długość ramion, nie wypuszczając dłoni partnera. Tak, chyba mógł myśleć o nim w ten sposób. Pozwolił przyciągnąć się z powrotem, tym razem przylegając plecami do klatki piersiowej Bena. Trudno było im w ten sposób jechać, a już zwłaszcza, gdy nieco niższy Matt wykonywał szybsze i krótsze ruchy nóg, bez synchronizacji z Evansem. W efekcie podbrzusze tego drugiego zaczęło go palić w spodniach.

Ależ on go kusił! Świadomie czy nie, to było zdecydowanie za dużo.

- Matt… jęknięcie, które wyszło z ust Bena pierwotnie miało być stanowczym ostrzeżeniem. Zatrzymał ich, przyciskając mocno biodra do pośladków blondyna. Na ten dotyk obydwaj sapnęli, wiercąc się nieświadomie.

Ciepły oddech Evansa zabawił się z jasnymi lokami, aby po chwili jego zęby zatopiły się delikatnie w zagięciu szyi. Gdy zdał sobie sprawę, z tego, co robi, pospiesznie ucałował to miejsce, liżąc je językiem.

- Przepraszam – mruknął cicho, przeklinając się za swoje pochopne decyzje. Oznaczenie partnera nie mogło odbyć się w takim miejscu. Poza tym nie chciał się spieszyć. Znali się dopiero od tygodnia!

Napięte teraz ciało Matta zdradzało silne zdenerwowanie, jednak po słowach przeprosin uspokoił się nieco i ufnie odchylił głowę. Nie pożałował swej decyzji, pojękując cicho na mokre pocałunki podskubujące skórę karku i obojczyków. Wiedziony instynktem ujął prawą dłoń Bena i kierując nią wzdłuż swojego uda dotarł do pachwiny, ostatni ruch zostawiając mężczyźnie. I jakże szybko mógł się przekonać, że myślą podobnie. Jęk na pograniczu z krzykiem odrzucił jego głowę do tyłu. Ramiona wsparły się na plecach Bena, nie dowierzając swojemu balansowi i równowadze. Na pytanie, czy Matt jest pewien, ze złością szarpnął zamek spodni, patrząc dziko na toczący się po lodzie, oderwany metalowy guzik. Śmiech przy jego uchu był nad wyraz drażniący, ale szybko o nim zapomniał, wstrząśnięty dotykiem chłodnych palców i powiewem mroźnego powietrza na jego nagim kawałku ciała. Nie wiedział, jakim cudem nogi jeszcze utrzymywały go na lodzie, dlatego z wdzięcznością przyjął objęcie go ramieniem w talii. Miał ochotę wyć i stękać jednocześnie, pchając mocno w dłoń Bena. Na granicy świadomości rozsunął nieco szerzej nogi, błagając w myślach, by łyżwy stały stabilnie, ale było to niezwykle trudne zadanie. Gdy umiejętne palce błądziły między jądrami, rozdzielając je od spodu środkowym palcem, z ust Matta wydostało się głośne kwilenie, a on sam pochylił się niebezpiecznie do przodu.

Ben stanął pewniej na nogach, mocniej przyciągając do siebie blondyna. Szarpnięcie spowodowało powrót Davisa do poprzedniej pozycji przy jego torsie, więc mógł patrzeć nieskrępowanie na jego czoło zroszone potem, przymknięte w ekstazie oczy i te usta, niezmiennie otwarte i łapiące powietrze. Wiedział, że Matt jest blisko. Nakrył trzon penisa, nadgarstkiem nadając tempo ruchów. Miał dobry widok na to, jak bardzo podniecony jest blondyn. Bordowa główka była mokra i sterczała dumnie do góry. I wtedy, gdy jasnoniebieskie oczy zahaczyły o te piękne, szare, rozwarte szeroko i pełne uczuć, wraz z drażniącym masażem kciuka, z gardła Matta wyrwał się głęboki, pełen ulgi krzyk odbijający się echem. Ben nie przestawał pocierać drżącego mu w ręce penisa. Z fascynacją przeniósł wzrok na wspaniałe widowisko, jakie rozgrywało się przed nim, gdy białe strugi nasienia stapiały się z taflą zamarzniętego jeziora. Wciąż podtrzymywał Davisa, którym jeszcze przez dobrą minutę targały dreszcze. Dopiero wówczas blondyn ochłonął i z uśmiechem na ustach doprowadził się do porządku, zapinając spodnie tylko na suwak. Zgrabnie okręcił się w ciasnym uścisku, po czym bez słowa opadł na kolana, pociągając za sobą osunięte nieco jeansy Bena, nie wiadomo kiedy odpięte. W wielkich, szarych oczach kryło się tyle niewinności, a usta tak brutalnie przeczyły temu obrazowi! Już sam fakt tego, że Matt z niesłychaną wirtuozerią ssał go, a jego język po mistrzowsku traktował każdy najwrażliwszy punkt, doprowadzał Bena do wrzenia z zazdrości.

- Ekscytuje mnie twoja wprawa, ale wkurwia doświadczenie, jakie musiałeś nabyć. Zapamiętaj sobie, że więcej uczniów nie skorzysta już z twoich usług. A jeśli stanie się inaczej – zawarczał, biorąc w garść włosy z tyłu głowy Matta, przytrzymując ją w miejscu, by sam mógł nadawać rytm i wbijać się niemal po migdałki – takiemu śmiałkowi przegryzę gardło, a ciebie zniewolę. – Wychrypiane z palącą powagą słowa nijak miały się do delikatniejszych ruchów i pieszczotliwego drapania skóry głowy blondyna, pozwalając mu na przejęcie kontroli. Palił go dotyk lewej dłoni mężczyzny, który zaborczo owinął ramię wokół uda, masując jego pośladki. Zanim doszedł, ostrzegł go i z uśmiechem patrzył, jak jego własne soki wytryskują w większości na lód, choć jedna kropla właśnie spływała po policzku Matta.

Davis przyjął ofiarowaną mu dłoń, nie ufając swoim nogom. Nadstawił się po pocałunek i z przyjemnością pozwalał Benjaminowi zlizać nasienie, sekundę później atakując jego język swoim własnym. Słonawy smak nie był nieprzyjemny i obiecał sobie, że następnym razem zdecyduje się na więcej. Wolał to jednak zachować dla siebie, więc zamiast tego, posyłając Benowi filuterny uśmiech, powiedział:

- Niniejszym święcę to miejsce i nadaję nazwę Jeziora Obfitości.

Gdy do jego uszu doleciał rozbawiony, mocny śmiech, dotarło do niego, że mógłby go słuchać bez końca.

~o~

Słońce już dawno zaszło, a na niebie pojawiły się miliony gwiazd rozświetlających ciemność. Był jeszcze księżyc, zawieszony nisko, okrągły, wścibski. Żadna najmniejsza chmura nie śmiała nawet przykryć części jego tarczy, dbając by miał doskonały widok na dwójkę mężczyzn wtulonych w siebie na drewnianym balkonie. Podglądał ich, gdy rozsiedli się na wiklinowej kanapie, okrywając kocem i milcząc zawzięcie.

A oni po prostu rozmyślali, nie wiedząc, jak odnaleźć się w nowej sytuacji. Gdy późnym popołudniem przyjechali do domu, czekał na nich niezły rozgardiasz. Członkowie stada Matta, którzy do tej pory pomieszkiwali w mieście u innych szarych wilków, teraz przyjechali swoimi samochodami, pakując rzeczy ich przywódcy.

Zdezorientowany Ben nie spodziewał się usłyszeć od nich tego, że wyjazd został przeniesiony o jeden dzień wcześniej. Informatorzy granic dali znać, że jezioro, przez które musiały przeprawić się samochody, zaczyna topnieć. Każdy kolejny dzień zwłoki mógłby być tragiczny w skutkach, więc należy się pospieszyć. Oczywistym było, że nie wyruszą w nocy, ale zaraz z rana…

Nietrudno było się domyślić podłego nastroju, jaki dopadł zarówno młodego Davisa jak i syna gospodarzy szarych wilków. Ten drugi po kolacji zaszył się w swoim pokoju, odmawiając uczestnictwa w niewielkiej imprezie pożegnalnej. I tak z trudem przełknął posiłek, nie wybuchając ze swoimi emocjami. Dlatego wolał się wyciszyć. Pół godziny później usłyszał ciche pukanie do drzwi, ale nie odpowiedział na nie. Chwilę później skrzypienie paneli dało mu znać, że intruz nie przejmował się jego chłodnym zachowaniem. A nawet przyniósł ze sobą gruby koc i nic nie robiąc sobie z marsowej miny na twarzy Bena, usiadł między jego nogami, naciągając na nich ciepłe okrycie. Pozwolił otoczyć się zmarzniętymi ramionami i wpatrując się w czarny las i jaskrawo świecący księżyc, zatopił się w myślach. Nie chciał wyjeżdżać. Nawet te kilkanaście godzin więcej robiło dla niego wielką różnicę i bał się tego, jak będzie wyglądało ich rozstanie. Z jednej strony miał za sobą wtulającego się w niego desperacko Bena, a z drugiej wiedział, że ich rozłąka może potrwał nawet kilka miesięcy. I cholernie bał się powiedzieć to na głos, choć już kilka razy próbował. Wątpił, by Ben to zrozumiał. Nie chciał stawiać go w pozie ignoranta, lecz był bliski pełnego przekonania, że mężczyzna nie ma pojęcia, jak trudna jest trasa poza granicami hrabstwa Orleans.

Co się jutro stanie? Matt bał się odpowiadać na to pytanie. Zresztą mieli przed sobą jeszcze jedną noc. I na tym postanowił się skupić. Nie chciał niczego żałować. Z cichym westchnieniem odsunął koc, podnosząc się z miejsca. Odwrócił się przodem do Bena, posyłając mu przygnębiony, ale ciepły uśmiech i złapał palcami jego dłonie, ciągnąc je nieco do góry. Od razu je wypuścił, odsuwając się do tyłu i wiedząc, że skupia na sobie całą uwagę, skierował się do wnętrza pokoju, stając tuż za progiem. Poruszając zgrabnie biodrami pochwycił dół granatowej bluzki i uniósł ją w górę, przekładając przez głowę. Gdy wełniany materiał odkrył gładkie, jasne plecy, Matt spojrzał przez ramię i mrugnął w kierunku bruneta.

- Chodź.

Jedno słowo wystarczyło, by przygnębiony Ben zerwał się z miejsca, podążając za idącym przed nim cieniem, już nie oświetlanym księżycem. Wchodząc do pokoju niemal zderzył się z Mattem i zasyczał, gdy ostre zęby zaatakowały jego wargi. Pocałunek nie był długi, lecz nie można mu było odmówić gwałtowności. I nie trzeba było więcej, by zdezorientowany Ben nie zarejestrował tego, jak Matt sprawnie obrócił go w stronę łóżka. Dlatego z jękiem zdziwienia opadł na nie podczas wykonania kroku w bok. Promienie księżyca blado rozjaśniały pokój, ale pospiesznie włączone przez blondyna lampki nocne zmiękczyły ostre kształty mebli. Tym samym nadały Mattowi blasku, ożywiając grę jego rąk sunących po nagiej klatce piersiowej.

- Chcę się z tobą pieprzyć – wyszeptane w przestrzeń słowa wibrowały w uszach Bena, posyłając prąd do wszystkich jego części ciała.

Evans patrzył na rozgrywany przed nim spektakl, uchylając usta w niemym zachwycie. Usiadł pospiesznie na łóżku, ścigając górną część odzieży i opadł na poduszki za nim, chłonąc każdy ruch przyszłego kochanka. Dłonie mierzwiące włosy koloru zboża i palce zakradające się między wargi, jakby strącały z nich krople wody. Potem te same opuszki kręciły kółka wokół drobnych, ciemnych sutków, a paznokcie zahaczały o nie, doprowadzając do twardnięcia. Jak zahipnotyzowany podążał za płasko ułożoną dłonią gładzącą wąską talię i stęknął, gdy palec wskazujący zagłębił się w przedniej kieszeni spodni blondyna, masując odznaczające się już wzniesienie. Druga ręka Matta była hojniejsza, bez żadnych zahamowań sięgając na przód, by odpiąć cztery guziki. Odsłonięte pasmo jasnych, kręconych loków wypełniły śliną usta Bena. Ale zanim przyciągnął do siebie mężczyznę, ten cofnął się i drapieżnie wolno wspiął na łóżko, klęcząc przed nim na kolanach i dłoniach.

- Wypełnij mi usta.

Ben był niemal pewien, że po tych słowach powierzchnia sufitu wypełniła się gwiazdami. Na Fenrira, tak bardzo go pragnął! Nie marzył o niczym więcej, ale nie chciał też, by Matt miał o nim złe wyobrażenia. Dlatego z bólem między nogami odetchnął głębiej i usiadł, dotykając policzka Matta.

- Nie. – Wytrzymał zdziwione, a następnie przerażone spojrzenie wyraźnie zastygłego w bezruchu mężczyzny. – Chcę się z tobą kochać, nie pieprzyć. – Widok ulgi spływającej na twarz Matta był dla niego jak balsam. Różnica w tym, co powiedział, była ogromna.

- Ja też, Ben. Ale w naszym przypadku jedno nie wyklucza drugiego.

Obaj zaśmiali się do siebie, rozumiejąc bez słów. Obezwładniająca potrzeba i pragnienie mieszały się z koniecznością okazania partnerowi szacunku i dobroci. Ben nie spodziewał się, że Davis wykona ten krok.

- Matt, to nasza ostatnia noc. Ja nie chcę... żebyś myślał o mnie, że wykorzystuję sytuację. Dlatego może powinniśmy pocze- – palec wskazujący ułożony na wargach Matta nakazał mu przerwać. Patrzył cierpliwie, jak mężczyzna pokonuje dzielącą ich odległość, aby w końcu usiąść na jego splocie słonecznym, zostawiając stopy za sobą.

- Opowiem ci bajkę. – Zakołysał biodrami, celowo pobudzając bruneta. – Dawno temu, gdy rodzice pewnego białego wilka postanowili odwiedzić cieplejsze tereny w celach wakacyjnych, natrafili na miłą sforę. Przywódcy tamtych Zmiennych okazali się bardzo uprzejmi i po jakimś czasie zaproponowali im coroczne odwiedziny. Tak się składało, że obydwie Rodziny miały dzieci, jednak syn białych wilków był bardzo nieśmiały i wolał chować się w lesie, obserwując wszystko z oddalenia. – Pochylił się, składając pocałunek niebezpiecznie blisko pępka Bena, jednego z najwrażliwszych miejsc na jego ciele. – Miał doskonały widok na nastoletnie rodzeństwo, ale najbardziej spodobał mu się chłopak. Od tamtej pory podczas przyjazdów poświęcał mu sporo uwagi, jednak nie odważył się podejść bliżej. – Zagłębił język w niewielkiej dziurce, otaczając ją ustami. Napięte mięśnie Bena wiele mówiły mu o przyjemności, jaką mu daje, dlatego zaprzestał opowieści na długie dwie minuty, bawiąc się reakcjami mężczyzny. Gdy wreszcie dotarł do jego sutków, mocno otarł się o niego, ujeżdżając przez spodnie. – Słyszał o nim wiele plotek i sam miał okazję przekonać się, co do ich słuszności. Dlatego zwlekał z bezpośrednim kontaktem, czując jedynie niechęć. I wyobraź sobie jakie było jego zdziwienie, gdy po tylu latach zostali sobie przedstawieni, a Casanova, który jeszcze niedawno żywo poczynał sobie z jakimś chłopakiem, przy nim jakby pozbył się maski. Wyglądało to tak, jakby bardzo starał się zmienić – ucałował go w obojczyk – dojrzeć – tym razem usta zetknęły się ze szczęką – i stać osobą godną zaufania, przywódcą stada – wargi sunęły po policzkach, błądząc po nich, jakby po omacku czegoś szukały. – Nie chciał imponować, sztucznie się wybielać i chować, ale pokazał białemu wilkowi swoją przeszłość, swych przyjaciół i kochanków, gotów na krytykę. Głupi, nie widział, że już po trzech dniach zdobył jego serce, ale dalej się starał i robi to nadal – z ulgą znalazł drugie usta, poświęcając im wiele uwagi. Niemalże położył się na torsie Bena, pomrukując z przyjemności, gdy ich języki splotły się ze sobą w bratobójczej walce. Żaden nie chciał ustąpić, przepychając się i siłując, ale Matt był na straconej pozycji. Gwałtownie uniósł głowę, jęcząc gdzieś ponad głową Evansa, gdy silne dłonie wślizgnęły się pod jego spodnie, a szeroko rozstawione palce mocno złapały w garść jego pośladki. Nie miał czasu patrzeć na mimikę twarzy Bena, kiedy ten odkrył u niego brak bielizny. Być może nawet się nie zdziwił, gdyż jego ręce nie przestały pracować, nadając lędźwiom Matta posuwiste ruchy w górę i do przodu. Prawy łokieć podtrzymujący blondyna ugiął się, a mężczyzna zaszlochał cicho w zagłębienie szyi Benjamina, gdy poczuł, jak palce lewej dłoni zjeżdżają z jego pośladków na rowek między nimi, zaciekawione otwierającym się wejściem. Davis wiedział, że jak tak dalej pójdzie, wszystko potoczy się nie po jego myśli. I choć błagał w myślach, by móc wreszcie połączyć się z Benjaminem, pragnął dać mu więcej przyjemności. Z ogromnym wysiłkiem wycofał się, pozwalając brunetowi na przytrzymanie jego bioder.

- Nie zapominaj, że ja też jestem Alfą. – Nadludzkimi siłami nadał swojemu głosowi stanowczości i władzy. – Pogardziłeś moim gardłem, odmówiłeś wzięcia cię głęboko, tak, abym nosem zanurkował w twoje pachwiny. Więc żądam od ciebie tego, z czego sam zrezygnowałeś. Natychmiast – uniósł głos, patrząc na niego z góry. W oczach płonęła mu gorączka. Nie spodobał mu się jednak uśmiech Bena rozjeżdżający się w pobłażliwym grymasie. I nawet nie wiedział, kiedy ich role odwróciły się, a to on teraz leżał na plecach z nadgarstkami wciśniętymi w materac łóżka. Zadrżał, obserwując wiszącego nad nim bruneta, który wolną ręką ścisnął jego policzki.

Ben z nieprzyzwoitą radością wessał się w te chętne powtórnej walki usta, w które chwilę później syczał słowa.

- Może i jesteś Alfą, słońce, ale przywództwo należy do mnie. – Zaśmiał się, gdy Matt wygiął kark do tyłu, przymykając oczy przy wtórze własnego jęku. Musiał podsycić ten żar, dokładając drwa, więc uwolnił mu ręce. Z wdziękiem pozbył się jego spodni i płasko opadł na posłanie, wprost między szeroko rozłożone nogi. O tak, Matt wręcz parował uległością, a on zamierzał to maksymalnie wykorzystać. – No cześć, mój drogi – roziskrzone oczy utkwił w stojącym pensie sączącym swoje soki. Mimo braku naturalnego oświetlenia, nadal prezentował się świetnie, o ile nie lepiej niż przed kilkoma godzinami na lodowisku. Teraz widział go z bliska i musiał przyznać, że był piękny. Wygięty lekko w lewo, dosyć spory, nieprzesadnie długi i szalenie bordowy. Przeczuwał, że w przypadku Matta nie skończy się na jednym orgazmie. A przynajmniej już on się o to postara. I choć cierpiał, będąc uwięzionym w spodniach, jedyne, o czym teraz myślał, to o rozkoszy, jaką musi zapewnić mężczyźnie. Dlatego nie bawił się w gry wstępne. Może jeszcze kiedyś będą mieć więcej czasu, ale nie teraz, nie tutaj, gdy wygłodniałe usta marzyły, by Matt je wypełnił. Z westchnieniem objął wrażliwą główkę i od razu wziął ją całą wraz z trzonem. Gdzieś na granicy świadomości usłyszał przekleństwo wykrzyczane przez Davisa, po czym spojrzał na niego w momencie, gdy mężczyzna wyciągnął do niego dłoń, aby docisnąć mu głowę do końca. Już i tak musiał przytrzymywać mu biodra, dziko wyrywające się do góry. Cudownie było mu słyszeć skomlenie i prośby o więcej, ale z przykrością musiał wyrwać się z silnego uścisku. Łapiąc Matta w połowie ud, dźwignął je do góry, niemal zginając w pół. Wyszarpał jedną z poduszek, na szybko podkładając ją pod tyłek blondyna i z fascynacją skupił pociemniały wzrok na kuszącej go dziurce. Upewniwszy się, że Matt na niego patrzy, zanurkował między jego pośladkami, zasysając się na drżącym kręgu. Głośny pisk zmieszał się z odgłosami cichego mlaskania, a chwilę później blondyn złapał się pod kolanami, umożliwiając Benowi lepszy widok. Obydwaj czuli, że Matthew niewiele brakuje, dlatego Ben musiał nieco zwolnić. Dobrą okazją do tego było pozbycie się swoich spodni i skarpet. Zaplątawszy się w jedną z nogawek, przeklął siarczyście i usiadł na brzegu łóżka. Pospiesznie zerknął w stronę Davisa i niemal zawył, pragnąc wrócić na swoje dawne miejsce. Dwa mokre palce Matta wsuwały się w niego rytmicznie, podczas gdy on sam wciąż trzymał nogi w powietrzu, wolną dłonią podtrzymując jedno z kolan. Kiedy nawilżył swoje palce, tego Ben nie wiedział, ale pokusa zastąpienia ich swoimi pomogła mu z uporaniem się ze zbędną odzieżą. Nie kłopotał się z odciąganiem ramienia mężczyzny. Po prostu dołożył swoje dwa palce, spijając krzyk z ust Davisa. Splatał je z tymi należącymi do Matta i ostrożnie rozciągał go, szukając odpowiedniego kąta. Gdy wsunął je głębiej, wyczuł niewielkie zgrubienie, więc nacisnął na nie z premedytacją. I właśnie wtedy gdzieś w okolicy mostka poczuł wilgoć i z satysfakcją odkrył, że Matt doszedł, znacząc spermą swój brzuch. Grube krople wypływały z podrygującego członka, wypluwając białą ciecz jak wulkan lawę. Nie mógł się oprzeć i ujął go w prawą dłoń, wywołując kolejną falę przyjemności, dopóki wygięte w łuk plecy nie opadły z przeciągłym westchnieniem, a penis zmiękł nieco, pozwalając położyć się na lewej pachwinie.

Świszczący oddech na pograniczu z hiperwentylacją wydobywał się z szeroko otwartych ust Matta. Łapał powietrze haustami, z rozleniwieniem umieszczając ręce nad głową i zmysłowo poruszając tułowiem. Nadal nie był zaspokojony i chciał czegoś więcej. Dlatego otworzył jedno oko i uniósł prawy kącik ust w uśmiechu.

- Jeżeli chcesz cudownej jazdy bez trzymanki, radzę mnie teraz wysłuchać. – zaczął, podnosząc się powoli do siadu. – Położysz się teraz grzecznie i pozwolisz mi działać, a zaręczam, że jeszcze nie raz poprosisz mnie o tę pozycję.

Jeżeli Ben miał jeszcze jakieś wątpliwości, tak w tym momencie się ich pozbył. Nie wiedział, jak było z Mattem i nie chciał go skrzywdzić. Coś w jego wzroku musiało powiedzieć o tym blondynowi, bo gdy zamieniali się miejscami, mężczyzna położył mu rękę na ramieniu, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy.

- Dawno tego nie robiłem, owszem, ale nie jestem dzieckiem. Nie skrzywdzisz mnie, rozumiesz? – Jasnoniebieskie i szare tęczówki badały się nawzajem dłuższą chwilę, ale Matt czekał cierpliwie. W nogach łóżka czekał na niego lubrykant, który ze sobą przyniósł i naprawdę chciał już z niego skorzystać, ale rozumiał Bena i jego obawy. Nawet schlebiało mu, że ten martwi się o niego, jak o prawdziwego partnera. Iskierki nadziei paliły go w oczy, ale nie pozwolił im się uwolnić i z ulgą przyjął delikatne skinięcie głową. Dopiero wtedy sięgnął po małą buteleczkę, wzruszając ramionami na rozbawione spojrzenie Bena. No przecież po to tu przyszedł. Ostrożnie nalał na wnętrze dłoni sporo produktu i na kolanach podszedł bliżej. Najpierw zatroszczył się o penisa Benjamina, nawilżając go solidnie. Przy okazji znów postawił go na baczność, bo do tej pory zdążył już nieco opaść. Dopiero gdy upewnił się, że zadbał o partnera, przekroczył rozciągnięte szeroko nogi Evansa, podkładając pod nie swoje łydki. Jego usta zamrowiły, więc schylił się po pocałunek i został na dłużej, rozkoszując się ponowną penetracją chciwych palców Bena. Tym razem jednak zapowiadało się na dłuższe przygotowania, tak jakby ich krótka rozmowa ostudziła emocje, ale nie zapał. Poczuł za sobą ruch i już wiedział, że brunet ugiął kolana, aby jemu było łatwiej. Zaśmiał się na to nieme ponaglenie, ale czekali już wystarczająco długo. Przyjemne rozluźnienie w dolnych partiach upewniło go tylko, że nadszedł czas. I gdy już sięgał do tyłu, zatrzymał go nieco niepewny głos Bena.

- Nie chcesz… No wiesz… Z zabezpieczeniem? – Delikatnie zmarszczone brwi bruneta uniosły się w górę na widok poważnego wyrazu twarzy kochanka. – Zawsze je stosowałem – zapewnił – więc jestem czysty, ale jeśli chcesz, to możemy… – Miał ochotę zbesztać się lub kopnąć mentalnie za to całe jąkanie się. On się nie jąka, do cholery! I gdy poziom zmieszania, frustracji i złości zmierzał do niewłaściwego punktu, Matt powiedział coś, co wypełniło pustką głowę Evansa.

- Nie jesteś moim pierwszym, ale będziesz ostatnim. Dlatego chcę cię poczuć, każdą tkanką, każdą wypukłością i najdrobniejszą nawet żyłką. Weź mnie – końcówka zdania utonęła w błogim stęknięciu, gdy dawno niepracujące mięśnie przyjęły w sobie potężnego intruza. Przyzwyczajenie się do niego musiało chwilę potrwać i choć chęci Matta były szczere, nie mógł szarżować. Na próbę napierał i cofał, opierając mokre dłonie na torsie Bena. W ten sposób, lekko wypięty, bardziej się rozluźniał. Taktyka zaczynała przynosić efekty i centymetr po centymetrze rozciągane ścianki przepuściły Bena dalej, aż wreszcie Matt mógł bez większego bólu usiąść płasko. – Witaj w domu – głupiutki tekst wyrwał z obydwu gardeł szczere parsknięcie. Davis z czułością przyjął na swym policzku głaszczącą go dłoń, która poskramiała jego loki, odgarniając za ucho część z nich. Jednocześnie posłał mu niedowierzające spojrzenie, gdy biodra Bena zapadły się w materac, by następnie unieść się sugestywnie w górę. I to by było na tyle w kwestii czekania, aż się przyzwyczai. Nieco niepewnie przeniósł łydki bardziej do przodu, dzięki czemu zyskał większą równowagę. I choć za jego plecami „czuwały” zgięte nogi Bena, on nie zamierzał na nich polegać. Chciał mu urządzić pokaz pełen grzechu, zapomnienia i seksualności. Pierwsze ruchy jeszcze wywołały grymas na jego przystojnej twarzy, ale kolejne przyniosły przyjemność. Opadając na penisa, przygryzł wargę, dopasowując się do przeciwstawnych ruchów, jakie wykonywały biodra Bena. Jego dłonie wędrowały po całym ciele, pieszcząc uda, pachwiny i brzuch, który poruszał się lekko, gdy Matt był wypełniony.

Benjamin chłonął łapczywie każdy najmniejszy gest kochanka. Z wielkim zafascynowaniem patrzył, jak ten unosił się na nim, wypinając lekko pośladki do tyłu, po czym płynnie wypychał lędźwie, poruszając nimi na boki. I znów, i znów, nie przestając pieścić się dłońmi. Nie chciał być biernym widzem. Jego ręka wystrzeliła w stronę uda blondyna, głaszcząc je z zadowoleniem, po czym pewnym ruchem chwycił znów twardego penisa, masując go u podstawy. Został nagrodzony zadowolonym pomrukiem i wpatrującymi się w niego, złotymi, wilczymi oczami. Przeklął cicho, rosnąc jeszcze bardziej między nogami. Nie wiedział, że jego tęczówki już dawno zmieniły kolor, a aura Alfy napastliwie otacza Matta, doprowadzając blondyna do zawrotów głowy. Obydwaj nie byli w rui, więc ryzyko zapłodnienia było niewielkie, a sama możliwość wejścia w Davisa jeszcze głębiej, odbierała mu resztki samokontroli. Potrzebował zmiany pozycji. Klepnięciem w kolano dał mu sygnał, na który oboje zareagowali błyskawicznie. Matt znów leżał na plecach, otwierając się na Evansa, a on z kolei umościł się przed nim, wchodząc w niego jednym, mocnym pchnięciem. Nie mógł odmówić sobie skosztowania tych czerwonych, nawilżanych językiem ust, więc w towarzystwie nagłej, głębokiej penetracji i otarcia się o ten punkt we wnętrzu Matta, złączył ich wargi w brutalnym pocałunku. Lewą dłonią odsunął udo blondyna na bok, wolnym ramieniem obejmując go wokół karku.  Specjalny, dodatkowy mięsień u podstawy jego penisa zaczął się spinać. Nieco mniejszy od jąder, zwany opuszką żołędzi, był odpowiedzialny za tak zwane zakleszczenie. I kiedy orgazm przysłonił oczy czarną mgłą, zdołał przecisnąć go w całości, trzęsąc się w rozkoszy. Cały załadunek wtryskiwał się do środka ciepłymi kroplami, nie znajdując ujścia na zewnątrz. Przetaczające się przez niego dreszcze wraz z kurczącymi się boleśnie jądrami nie pozwalały mu powstrzymać się od ciągłego napierania na Matta. Czuł się tak, jakby ktoś podłączył go do ładowarki. Miał wielu kochanków, ale jeszcze nigdy nie przeżył tak intensywnych doznań, które falami cofały się i powracały. Nie wiedział, ile już dochodzi, ale nareszcie przez jego zaciśnięte gardło zaczęło przedostawać się więcej powietrza, które łykał łapczywie. Dopiero teraz poczuł głaszczące go po plecach palce i zauważył, że leży policzkiem w okolicach mostku Matta. Nie miał sił, aby podnieść głowę, więc tylko musnął ustami odsłonięty kawałek skóry, słysząc ciche parsknięcie. A gdy w jego skołtunione włosy wplątały się zaczepne palce, mógł tylko pomrukiwać, przymykając oczy. Czekał ich około kwadrans w tej pozycji. Zakleszczenie miało ułatwić zapłodnienie, więc choćby chcieli, nie mogli się od siebie odsunąć. A że nie chcieli…

Kilkanaście minut później Ben dmuchnął w ciemny punkt na torsie blondyna, wyrywając z jego ust obiecujące westchnięcie.

- Jakie jest zakończenie tej bajki?

Na chwilę zapanowała cisza. Matt zastanawiał się, rozluźniając w objęciach partnera.

- Przekonamy się. A póki co udowodnij, że jesteś prawdziwym Alfą. – Poruszył się sugestywnie, czując wysuwającego się z niego członka, na co zareagował drżącym westchnięciem. Chyba nie wiedział, na co się pisał. Diabliki w jasnoniebieskich jeszcze tęczówkach wykonały drakoński taniec, pobudzając ich na nowo.

8 komentarzy:

  1. O było bardzo gorąco, chłopaki poszli na całości.Bardzo mi się podoba powodzenia i czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chłopaki nie mogli za bardzo wytrzymać. xD Już ich nosiło od dłuższego czasu. xD "Rączki przy sobie" - to nie dla nich. xD
      Pozdrawiam serdecznie! <3

      Usuń
  2. Hej. Kochana powiem ci ,że tym rozdziałem wywarlas na mnie ogromne wrażenie. Napewno było gorąco i romantyzmu też nie zabrakło. Matt wcale nie jest taki grzeczny jak mi się wydawało. Chłopak w tym rozdziale był bardzo odważny. Teraz już trochę się wyjaśniło ,że chłopcy znali się już wcześniej,a w sumie to Matt podglądał Bena i już wtedy coś go ciągnęło do niego. Chodź już wiemy ,że przystojniak są razem to ciekawi mnie jak to dalej rozegrasz . Pozdrawiam i czekam na następny rozdział . W

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejo! xD
      Ooo, dziękuję bardzo! Uwierz na słowo, że mocno się zarumieniłam na Twój komplement.
      Ha! Matt ma ukryte zdolności. xD Na początku pokazał, że potrafi być zazdrosny i agresywny (już nasz biedny zajączek się o tym przekonał), a także czasami (naprawdę czasami) zbyt pospieszny w słowach. I niemal dokładnie taki był w młodości, więc jeszcze zdąży palnąć głupstwo. Ale nadrabia to uroczymi przeprosinami oraz chęcią dania partnerowi możliwości wyboru. Jakby to precyzyjnie opisać... Gdy już kogoś ma, to kocha do utraty tchu, tylko boi się, że druga strona jeszcze tego nie odwzajemnia, więc nie chce wywoływać litości i sztucznego przywiązania. Raczej wycofa się i skontroluje, czy partner zechce kontynuować znajomość. Nieco egoistyczne, trochę ostrożne.
      Oj, będzie co czytać. xD
      Pozdrawiam serdecznie! xD

      Usuń
  3. Hejeczka,
    zgłaszam się na Twoją betę, co z tego że nie zauważam błędów ortograficznych czy stylistycznych czy braku lub za dużej ilości przeciwników... ważne że wcześniej przeczytam... :D
    jak ja teraz dam radę wytrzymać, chociaż i tak tutaj jest lepiej bo jest z góry ustalone kiedy się pojawi rozdział, bo gdyby tego nie było to chyba kilka razy w ciągu godziny zaglądała... ;)
    gorąco, to na lodowisku a później... wcześniejszy wyjazd niekorzystnie ale wykorzystali ta noc cudownie, a akceptujesz coś takiego że i Matt będzie tym dominującym on też jest alfą... tutaj już mamy wielką zmianę w Benie z takiego myśąlcego o sobie na pełnego troski, wyobrażam sobie wzrok ojca Bena takiego szczęśliwego, że ktoś okiełznał jego syna... ;) wyobraźiłam sobie Bena który przemienia się wlka zaraz po tym jak zniknął samochód z Mattem z zasięgu wzroku i wyje...
    weny, wrny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! xD
      Haha, oż Ty! xDD Tak się uroczo wkręcać na betę, ładnie to tak? xD A nie ma! Odkrywam w sobie cechy sadysty. xDDD Jeszcze Cię zachęcę, bo w niedzielę będzie smutno, wzruszająco i nieoczekiwanie pojawi się sojusznik, ha! A teraz czekajmy do niedzieli. xD
      Ooo, dzięki! Muszę zapisać sobie opowiadanie na mailu, bo jeśli *odpukać* ponownie wydarzyłaby się taka sytuacja, jak w tę sobotę (nagła awaria światłowodu), to jestem uziemiona z możliwością dodania rozdziału z czegokolwiek innego (pecet nie rozpoznaje mojego telefonu, chlip, chlip).
      No właśnie powiem Ci, że doszłam do wniosku, iż warto czasami urozmaicić chłopakom życie. Nie zawsze w związku są takie określone pozycje. Poza tym mamy do czynienia z Alfami i jak bardzo Matt nie pasowałby na uke, tak staram się zatrzeć w nim ten stuprocentowy zapał do bycia na dole.
      O tak, rodzice Bena są prze-szczęśliwi, że wreszcie mają namacalne dowody na to, iż ich syn będzie odpowiedzialnym przywódcą, który ich zastąpi. Ben zaszył się w swojej pracowni po odjeździe Matta. Gdyby biegał po lesie, mógłby jeszcze skrzywdzić niewinne istoty. xD Poza tym zrobiłam taką scenę, jak zmienia się razem z Mattem... ;> O, kochana, na nudę to oni narzekać nie będą. xD
      Pozdrawiam serdecznie! xD

      Usuń
  4. Hejka, hejka,
    ja chcę niedziele, już natychmiast (tupie nogą) ;)
    jak gorąco, no po prostu... lodowisko naprawdę Ben się stara, ale urzekła mnie ta historia Matta... tak Ben jakieś czekoladki... jak Ben zniesie to rozstanie chyba będzie wył po nocach, albo zabarykaduje się w warsztacie i będzie działał z altaną ;)
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! xD
      Hahaha, już niedługo. Aż zerknę, co będzie... Hm, spięcie, niebezpieczeństwo i kuszenie. Warto. xD
      Powiem Ci, że z tą altaną to nie byłby zły pomysł. Ale Ben, jak to on, ma te swoje zwierzęce zapędy. Przecież nie pozwoli uciec swojej ofierze... Ups... Y... Ukochanemu, oczywiście. xD
      Matt też zbyt rozgarnięty nie będzie. Jednak obydwu to wyjdzie na dobre. Jeden, który do tej pory ranił, zostanie zraniony, a drugi, który jak kocha, to całym sercem, odpuści. Ale w jakich okolicznościach... Dowiesz się za trzy dni. Jejku, jak ten czas pędzi. Dopiero co dodawałam rozdział. xDD
      Dzięki!
      Pozdrawiam serdecznie! xD

      Usuń