niedziela, 7 marca 2021

5. Wrogowie w miłości

Hejka! xD

Dzisiaj chłopaki wyruszają na podwój miasta. xD Szykują się nam atrakcje, wieczorek zapoznawczy i lekkie spięcie. Matt pokaże pazurki. Albo pazurek... no, co kto woli. xD

Bardzo dziękuję Wam za przemiłe komentarze. Zawsze czytam je z solidną dawką emocji i nie potrafię się powstrzymać, by od razu odpisać. xD Z Wami można góry przenosić!

Przyjemnie patrzeć na rozwój chłopaków. Takie z nich kochane, węszące wokół siebie wilczki (z wrażenia zakupiłam sobie zasłonę z wilkami. xD O, Fenrirze, miej nade mną litość. xD)

Pozdrawiam Was serdecznie i zapraszam serdecznie na piąty rozdział "Wrogów w miłości". Przepraszam za błędy.

-----------------------------------------------------------------------------------------

 

Matthew nie wiedział, ile długich godzin musiało minąć, by słońce wreszcie zechciało wstać, ale dziękował Fenrirowi za ten moment, w którym pierwsze promienie połaskotały go w oczy. Miał ochotę zmienić się w wilka i pognać prosto do pokoju Bena, za co zganił się w myślach tak mocno, że aż wykrzywił twarz w obrazie na samego siebie. Co nie przeszkodziło mu w wykonaniu szybkiego przeglądu ubrań, jakie ze sobą wziął i ujarzmieniu sterczących loków. Dlatego z sykiem zdenerwowania odkrył, że energia rozsadzała go na tyle, iż po dziesięciu minutach byłby gotowy wybudować dom, nie mówiąc o jego wykończeniu. Tak się spieszył, a przecież Ben wcale nie musiał już wstać. Wszak nie ustalili nawet konkretnej godziny.

Toteż podskoczył w miejscu, gdy nagły pisk naciskanej klamki zaskoczył go w środku rozmyślań, ale był to w stanie wybaczyć – zwłaszcza wtedy, gdy między szparą w drzwiach pojawiła się sylwetka Bena, a chłopak niepewnie zajrzał do środka. Gdy ich wzrok się spotkał, obydwaj poczuli się jak obezwładnieni zauroczeniem nastoletni chłopcy.

~o~

Krajobraz za oknem zmieniał się szybko. Jeszcze przed chwilą mijali drzewa i polany, a teraz przed nimi rozciągał się szereg niskich domostw. Zdecydowali, że powtórzą wczorajszy wypad Matta do miasta, tylko okraszą go innymi atrakcjami. Na pierwszy ogień wybrali zwiedzenie Ratusza. Ben ciekawie opowiadał o historii swego miasteczka, udzielając odpowiedzi na liczne pytania. Przyprowadził chłopaka pod olbrzymią makietę przedstawiającą Westmore i sąsiednie miasta, które dołączyły do sojuszu. Faktycznie, próba połączenia komunikacyjnego miasta z Chapis*, w którym mieszkała wataha Matta, była niezwykle trudna w realizacji. Ale nie niemożliwa.

- Gdyby każdy z przywódców swojego terenu przystał na nasz pomysł, wybudowanie prostej drogi jednopasmowej mogłoby mieć sens. Poza tym bezpośrednia trasa prowadząca przez te miasteczka ułatwiłaby ich rozrost, tak pod względem ekonomicznym, jak i edukacyjnym, nie uważasz? – Matthew podniósł głowę znad makiety, nad którą pochylał się już dobry kwadrans. Naprawdę zaangażował się w to przedsięwzięcie i choć wiedział, że z realizacją może być różnie, a już na pewno nie potrwa miesiące a lata, czuł, że to ważne. Miał nadzieję, że Ben podziela jego zdanie, więc kiedy jasnoniebieskie oczy w połączeniu z proszącą miną chłopaka zgrały się w podobnej mimice, mógł tylko parsknąć śmiechem i unieść się nieco po pocałunek. – No dobrze, dobrze, już się zamykam i idziemy dalej.

Benjaminowi nie przeszkadzała pełna żaru i pasji przemowa Davisa, a nawet chętnie się w nią włączał. Czuł wewnętrzną radość, że łączyły ich te same problemy, którym starali się zaradzić. Ze swoimi znajomymi poruszał całkiem inne tematy i nie chodziło o to, że on i Matt byli synami przywódców, więc interesowało ich coś innego, niż pozostałych Zmiennych. Poza tym dyskutowali o wielu różnych rzeczach, nawet głupich i nikomu do szczęścia nie potrzebnych, a jednak potrafili mówić o nich nawet i kwadrans, nie męcząc się tym. A skoro wykorzystał teraz swój niewątpliwy urok i najbardziej czarującą minę pełnego prośby szczeniaczka, zamierzał nie wychodzić z tej roli.

- A ja chcę się poprzytulać – wydął wargi, ignorując znaczące spojrzenie Matta, który postukał się po czole. Jemu za to wpadło do głowy coś, co mogło zrealizować tę sprawę. – I nawet wiem, jak to zrobimy. – Nie zastanawiając się dłużej, złapał dłoń chłopaka, splatając z nim palce i ruszył w kierunku wyjścia. Nie mieli stąd daleko do punktu docelowego, który sobie wyznaczył, ale gryzł się w wargi, by nie okazać radości, gdy Matt odwzajemnił gest, truchtając obok niego.

Kilka minut później, szybciej oddychając, znaleźli się przed niewielkim budynkiem, który otaczało druciane ogrodzenie. Aby przejść dalej, trzeba było wejść do lokalu, który okazał się czymś w rodzaju poczekalni. W środku nie było zbyt wiele osób, choć przeważały dzieci. I o ile niepozorny szyld z napisem „Retro Dance” niewiele mówił Mattowi, to już kontuar wypełniony butami na kółkach już tak.

- Ben – przeciągnął wyraz, zapierając się przekornie – ja nie potrafię jeździć na rolkach.

- Nie ściemniaj. Mówiłeś, że jesteś mistrzem łyżwiarskim, to z tym też sobie poradzisz, nie dramatyzuj. – Zmienny szarego wilka podszedł do młodej kobiety z zaczesanymi do góry włosami, prosząc ją o dwie pary butów, zaskakując towarzysza znajomością rozmiaru jego stopy. Od razu zapłacił za dwie godziny z góry, co w późniejszym czasie okazało się strzałem w dziesiątkę.

Początkowo Matt miał spore problemy i był wdzięczny wszystkim świętościom, że plac przeznaczony do jazdy był na tyle duży, by niewielu widziało jego upadki. W dodatku miękki tartan, po którym jeździli przez pół godziny, aby przyzwyczaić go do sprzętu, łagodził każde zetknięcie się z podłożem. Po dosyć mocnym otarciu łokcia, Ben szybko się zreflektował, przynosząc mu z recepcji ochraniacze i kask. Choć nie spotkało się to z przychylną reakcją blondyna, marudzącego na deprawowanie jego pięknych loków, Evans miał to głęboko w poważaniu i był zły na siebie, że wcześniej nie pomyślał o nakolannikach i reszcie.

Minęła godzina, a oni wreszcie poruszali się płynnie po utwardzonej powierzchni. Puszczana w tle muzyka zaczęła relaksować, a nie przeszkadzać, co obaj przyjęli z ulgą. Plac, po którym teraz jeździli, przypominał małe lodowisko. Zasady były te same – jazda mniej więcej po okręgu, unikanie stłuczek i dobra zabawa. Nawet Mattowi udało się przekonać Bena, by nieco przyspieszyli, choć nie obyło się bez drobnych potknięć, które zawsze kończyły się w ramionach tego drugiego.

- Mówiłem ci, że chcę się poprzytulać.

Davis zadrżał, słysząc niski głos przy swoim uchu. Zmęczone nogi dawały o sobie znać lekkimi skurczami mięśni. Dawno nie jeździł na łyżwach, więc teraz wychodziły z niego braki w kondycji. Bynajmniej nie cierpiał z tego powodu, bo Ben chętnie obejmował go w pasie, nadając rytm ich jeździe. Stykając się z jego bokiem czuł się pewniej i choć na koniec zaliczył spektakularny upadek na tyłek, śmiał się jak dziecko, siedząc na ziemi, nie będąc w stanie wstać o własnych siłach. Stojący nad nim brunet próbował go dźwignąć już dwa razy, ale trzęsące się ze śmiechu ciało nijak nie chciało współpracować. Nawet widział gotowość w oczach Bena do tego, by wziął go na ręce, ale gdy tylko propozycja wyszła z jego ust, Matt machnął ręką, przetoczył się na kolana i podpełzł do barierek, starając się na nich podciągnąć.

- Każde dziecko patrzy na ciebie z zażenowaniem. – Benjamin wręcz nie mógł się nadziwić niezdarności blondyna, choć połączenie chichotu z bolącym tyłkiem na pewno musiało tworzyć specyficzną kombinację. Dlatego wspaniałomyślnie odstąpił mu miękką ławkę, gdy ściągali z nóg rolki.

- Boli – jęknął Matt, wlokąc się do wyjścia i pierwszy przekraczając jego próg.

Ben uniósł brwi do góry w geście zapytania.

- Pomasować? – Uchylił się od przyjaźnie wymierzonego ciosu z pięści w bark. W rewanżu zmarszczył zabawnie czoło w parodii podrywu w stylu Don Juana cwaniaczka. – Moje ręce to dłuto, które wyrzeźbi twe ciało, wyszlifuje mięśnie i dopieści każdy szczegół.

Szare oczy otworzyły się szerzej, po czym uniosły nieco do góry.

- Śmiesz twierdzić, że jestem jak kłoda? – Nagle krzyknął, kiedy Ben przypadł do niego, zakradając lodowate ręce pod beżowy sweter i łaskocząc go po brzuchu.

- Co się rzucasz? Sprawdzam, czy jesteś z krwi i kości! – Drażnił się z chłopakiem, walcząc o odkrycie wyższych partii klatki piersiowej. Zdawał się zupełnie zapomnieć, że stoją w miejscu publicznym, a obok przechodzą zaciekawieni przechodnie.

- No siemka, Evans!

Głośne powitanie zaskoczyło ich. Ben odruchowo okrył brzuch Matta, stając grzecznie obok niego. Na widok dwójki dobrych znajomych wyciągnął dłoń, ściskając ją z każdym z nich.

- Cześć, chłopaki. Jak zawsze w duecie. – Posłał im rozbawione spojrzenie. Gdyby nie to, że byli jego dawnymi kochankami, czułby dumę z nieświadomego połączenia tej pary, gdy wzajemnie leczyli swe rany, wtedy jeszcze nie wiedząc, że mieli wspólnego „wroga”.

Niski, krótko ścięty Mulat położył dłoń na biodrze, taksując Bena tak sondującym spojrzeniem, że nawet sam zainteresowany poczuł się niepewnie.

- Coś bym ci powiedział, ale przy gościu nie wypada. – Jawnie obserwował nowy nabytek kumpla, przyznając, że jego gust wzniósł się na wyżyny dobrego smaku. – Widzimy się w Dziurawym Kuflu?

Benjamin spojrzał na Matta, chcąc się upewnić, czy spotkanie przy piwie nadal jest aktualne, po czym przytaknął Mulatowi.

- Widzimy się o osiemnastej. I nie, nie przedstawię was sobie teraz – dodał, gdy usta chłopaka zaczęły się otwierać, po czym nieco naciskając na plecy Matta, popchnął go, mijając oniemiałą dwójkę. Zaśmiał się, gdy do jego uszu doleciały słowa „tajemniczy” i „strzeże go jak Cerber”. Wiedział, że musi wytłumaczyć się blondynowi. – Gdybyśmy zostali dłużej, te plotkary stworzyłyby twój portret psychologiczny i zamęczyły nim każdego w barze. – Na pełne zrozumienia „och!” puścił mu oczko, skręcając w boczną uliczkę.

Było już po jedenastej, więc mieli jeszcze trochę czasu. Już wcześniej ustalili, że pójdą do kina, tak jak zaplanowali na dzień poprzedni – Ben wreszcie mógł bawić się palcami Matta i ściskać jego dłoń bez limitów. Pozostały czas wykorzystali na odwiedzenie festynu – kolekcja biżuterii szarego wilka w postaci bransoletki poszerzyła się o drewniany łańcuszek na rzemyku – a później udali się nad jezioro Willoughby, z którego słynęło Westmore. Wiele domów przylegało bezpośrednio do niego, a ciągnące się od każdych drzwi osobne molo zapełniało się powoli, czekając na powrót łódek. Ben wyjaśnił, że na sąsiednim brzegu mieszkają Zmienni rudego lisa i zamiast okrążać całe jezioro, zdecydowali się na wspólny transport z szarymi wilkami, jednocześnie zapewniając sobie codzienną rotację turystyczną.

Matt nadal nie mógł wyjść z podziwu nad rozciągniętym obszarem centrum. Kiedy zwiedzał z Tallantą, wydawało mu się, że najważniejsze miejsca są umieszczone blisko siebie i tak też było w jego miasteczku. Teraz jednak mógł na własnej skórze przekonać się, jak daleki był prawdy. Życie mieszkańców toczyło się praktycznie wzdłuż jeziora. Od punktu, w którym swą lokalizację miało kino, wspomniany przez Bena bar, tor do jazdy na rolkach i kilka sklepów, zdążyli przejść około kilometra. Pomijając Ratusz, najbardziej wysunięty na północ – choć Matt wiedział, że dalej znajduje się fabryka produkująca samochody i zakład stolarski – zdążyli minąć dwa hotele, pensjonat i mnóstwo sklepów z pamiątkami i innymi potrzebnymi produktami. Musiał przyznać, że miasteczko bardzo dobrze wykorzystało swoje położenie. Przy jeziorze była strefa handlowo-wypoczynkowa, w „centrum” znajdowała się rozrywka i urzędy, a dalej od wilgoci jeziora postawiono na sektor przemysłowy. Dziwiło go to, że przywódcy miasteczka woleli mieszkać praktycznie w lesie, z dala od innych, ale z drugiej strony rozumiał, co nimi kierowało. Nie chcieli „stać” nad swoją Rodziną i patrzeć im na ręce. Obserwowali ich z bezpiecznej odległości i doglądali, pozwalając na własną ewolucję. Przecież byli Alfami, wyczuwali nastroje mieszkańców i swoimi mocami ciężkiego nasienia bez problemu poradziliby sobie z awanturnikami.

Gdy na wieży kościoła – który dopiero teraz został zauważony przez Matta – rozbrzmiał dzwon obwieszczający godzinę osiemnastą, Benjamin zaproponował powolny spacer w kierunku baru. Nie spieszyli się, skubiąc watę cukrową ze wspólnego patyczka. Ben nie mógł się powstrzymać, gdy zobaczył minę blondyna na widok słodyczy. Trudno mu było uwierzyć, że chłopak nigdy tego nie jadł, ale przynajmniej on miał pretekst, by całować go przed wejściem do Dziurawego Kufla, tłumacząc się resztkami cukrowej pajęczyny przyklejonej do twarzy Matta.

Ich wejście do baru nie zostało na początku zauważone, co pozwoliło Benjaminowi na szybkie opisanie mężczyzn siedzących przy okrągłym stoliku w rogówce na końcu sali. Dwa przystawione tam krzesła zapewne czekały na nich.

- Od lewej, cichy i wrażliwy James, dalej Pan-100-Pomysłów Arthur i brylancik w tej grupie przygłupów, Thomas.

Matt wydawał się nad czymś główkować, po czym podsumował przemówienie bruneta.

- Czyli twój „pierwszy pocałunek”, „pierwszy alkohol” i „pierwszy seks” – wręcz stwierdził z całą dozą pewności, co do swojej racji i rozciągnął usta w cwanym uśmiechu, gdy znalazł potwierdzenie w zaskoczonej minie Bena. Napawał się swoim zmysłem detektywistycznym, ściągając jeansową katanę, gdy jego wzrok padł na przysiadającego się do tria nowego mężczyznę, który musiał wracać z toalety. – A ten? Pierwsza miłość?

- Adam.

Cholera. Trafił. Dobry nastrój opadł momentalnie wraz z wymuszonym uśmiechem Bena. Podczas gdy ich oficjalne i jawne pojawienie się zostało skomentowane głośnym buczeniem wcześniej spotkanych znajomych, Matt odważył się dyskretnie zlustrować sylwetkę byłego crusha Bena. Chyba nigdy nie poczuł się tak mało atrakcyjny, jak teraz. O mało nie został przyłapany na podglądaniu, więc skupił się na rozmowie z resztą.

- O rany, wielkie mi halo. Zmieściliśmy się w piętnastu minutach studenckich. – mruknął Evans, siadając na jednym z dwóch wolnych krzeseł, przewieszając ich kurtki przez oparcie.

Matt z ulgą przyjął swobodne zachowanie Bena, który nie obłapywał go jak własności, jedynie zetkniętym z jego kolanem dodając mu wsparcia. Sam odczuwał ten gest jako coś bliższego i miłego, więc nie miał zamiaru się odsuwać. Zwłaszcza w obecności Adama. I nie był zadowolony z tego, jak pazury zazdrości zaczęły wspinać się po jego kręgosłupie w kierunku serca. Zmusił się do odprężenia i witając się z każdym, tłumaczył, że jest Zmiennym białego wilka. Najwyraźniej zasady powitań były takie same jak u niego, bo wszyscy czterej – ku jego uciesze nawet Adam – odsłaniali lekko swe szyje w geście szacunku dla Alfy ciężkiego nasienia.

- No proszę, Ben pozwolił się komuś odezwać. Każdy jego nowy nabytek zostawał przez niego osobiście zaprezentowany – łaskawe, obszerne wyjaśnienia z ust Adama były niczym innym jak kąśliwymi uwagami.

Choć Matt osłupiał na moment, szybko pozbył się tego natrętnego uczucia, gdy usłyszał odpowiedź Bena.

- Matt nie jest każdym, Adamie.

Najwyraźniej nie spodobało się to chłopakowi, który skrzywił się, jakby wypił ciepłe piwo.

- A może żaden nie był tym kimś? – Nie ustępował, choć tracił pewność, czy chce usłyszeć więcej.

- Bardzo możliwe, że masz rację.

Pozostali uczestnicy tej wymiany zdań przerzucali spojrzenie z jednego mężczyzny na drugiego, gotowi wkroczyć z rozejmem, gdyby coś poszło nie tak. Chwilowa cisza – pełna zadowolenia i dla kontrastu ociekająca złością – pozwoliła na rozbicie napięcia i lepszemu zapoznaniu się z pozostałymi nowymi znajomymi Matta.

Para, którą poznali rano z Evansem, okazała się być wybuchową, ale bardzo sympatyczną mieszanką. Arthur nie bał się mieszać trunków, wykazując tendencję do bycia twardym zawodnikiem. Jego ciemniejsza karnacja w połączeniu z krótkimi, żołnierskimi włosami odejmowała mu lat, do czego przyznał mu się blondyn. Komplement z ust Matta skwitował uśmiechem i zapewnił, że faktycznie zdarzało mu się być pytanym o wiek, gdy kupował alkohol w innych miasteczkach. Jego partner, długowłosy, biały jak kreda, chłopak o wielkich, czarnych oczach nie mówił wiele, za to celnie ripostował cięte uwagi Adama, za co został przez Matta zakwalifikowany na miano przyjaciela.

Ostatni z sympatycznych przy stole, Thom, był drugim, po Adamie w kwestii wieku, najmłodszym z całej ekipy, miał dwadzieścia dwa lata. Od razu złapali wspólny język. Choć mężczyzna był bardziej wyważony od całej reszty razem wziętej, miał w sobie ten czar młodego chłopaka i potrafił pociągnąć temat. Załapał się w tutejszej fabryce i pomagał sąsiedniemu zakładowi stolarskiemu przy wyrąbie drzew, co tłumaczyło opiętą koszulę na ramionach i bicepsach. Podobnie jak wcześniejsza dwójka, był Zmiennym szarego wilka.

Inaczej miała się sprawa z Adamem. Rudy lis o twarzy greckiego boga jawnie pomijał Matta w swoich rozmowach, nie poświęcając mu zbyt wiele uwagi. Dlatego też Davis spiął się cały, gdy młodszy od niego o sześć lat chłopak zaszczycił go swoim komentarzem. Stało się to wtedy, gdy Ben opuścił swoje stanowisko w celu udania się po kolejne piwo dla nich, a Adam wstał z miejsca, obwieszczając konieczność odwiedzenia toalety. Aby wyjść z narożnika, musiał przejść obok Matta, mijając jego krzesło, jednak zanim to zrobił, zatrzymał się, opierając łokieć na stole, by wsunąć rozwiązane sznurowadło do wnętrza buta.

- Słuchaj, skarbie. Przed tobą było takich tysiące. Nie ekscytuj się, bo wraz z twoim wyjazdem jego łóżko zagrzeje kolejny chętny.

Gdyby Matt kiedykolwiek zastanawiał się, jak wygląda lisi uśmiech, teraz miał tego niepowtarzalny przykład. Skulił ramiona do siebie, opierając dłonie na przedzie krzesła i wbił wzrok w podłogę. Nie chciał, aby słowa wypowiedziane przez niewątpliwie zazdrosnego, a już na pewno nieprzychylnego mu chłopaka dotknęły go tak bardzo. Cisza, jaka zapadła, gdy Adam opuścił towarzystwo, wcale nie pomagała blondynowi. Musiał się jakoś pozbierać. Odchrząknął lekko i uniósł głowę. Powoli na jego usta wpłynął uśmiech, gdy trójka mężczyzn siedzących przed nim równocześnie uniosła kufle w geście toastu za niego. Cholera, kibicowali mu!

 - A co tu taka grobowa atmosfera? – Ben zjawił się z pełnymi kuflami, podając po jednym każdemu. Nie uszła jego uwadze przygnębiona aura Matta, a poza tym miał doskonały widok na to, co się przed chwilą wydarzyło. Zrezygnował z pogłaskania chłopaka lub chociaż dotknięcia go, bo obawiał się, że mógłby to źle odebrać.

- Matt zastanawiał się, dlaczego ten przybytek nazwano Dziurawym Kuflem, więc właśnie mu tłumaczyliśmy, że piwo leje się tu strumieniami, więc w czymkolwiek pijesz, zdaje się być bez dna. – Thomas po raz kolejny uratował sytuację, mrugając do Matta. Po chwili spojrzał w głąb sali i kiwnął nieznacznie głową, dając znać, że wraca ten, którego towarzystwa dzisiaj mieli już nieco dosyć.

Co z tego, że Adam był zabójczo przystojny, miał mieniące się zielenią i brązem oczy, a jego twarz mogłaby być jednocześnie tarczą do rzutek i artefaktem podczas dzikich masturbacji? Miał już swoją szansę z Benem i choć zachowywał się jak pies ogrodnika, mógłby się wreszcie przemienić w lisa i zaszyć w norze. Dla dobra ogółu. Jednak skoro Matt nie mógł na to liczyć, poczekał, aż chłopak go minie i usiądzie na miejscu. I choć wiedział, że postępuje dziecinnie, nie chciał sobie odmówić tego szczeniackiego zachowania. Zawsze mógł to zwalić na wypite procenty. Zanim jego obiekt zainteresowania w postaci Bena zdążył zareagować, obrócił się do niego przodem, złapał go lewą ręką za kark, przyciągając do siebie i pocałował tak, jak jeszcze nigdy nikogo. Szybko podjęte wyzwanie wywołało w nim jęk, gdy mokry język wsunął się do jego ust, więc póki jeszcze kontaktował, wyciągnął prawą rękę w kierunku Adama i przy wtórze gwizdów i oklasków pokazał mu środkowy palec, nie przestając się zabawiać mocno zaangażowanymi wargami Bena.

Początkowo Evans był lekko zdezorientowany, jednak szybko pojął, o co chodziło. W myślach poprzysiągł załatwienie Adamowi solidnego prawego sierpowego. Mattowi z kolei miał zamiar nawrzucać kilka rzeczy, ale to może jutro. Albo w sumie… po co? Te szare oczy jeszcze tak nie błyszczały, a ręce zaborczo, choć spokojnie, nie masowały jego szyi, mostka, klatki piersiowej. Jak tak dalej pójdzie, będą potrzebowali beczki z lodem, żeby się opanować. I jutro zdecydowanie musi upewnić Matta, że z jego strony nie jest to tygodniowa zabawa.

Jasna cholera, te usta zawsze potrafiły robić takie rzeczy? Rozsądek i myśli zdawały się rozmywać w głowie Bena. Jednak jakimś cudem zdołały dotrzeć do niego dźwięki powolnej, zremiksowanej piosenki**, która od kilku dni prześladowała jego i Matta, gdy tylko włączali radio lub pojawili się w miejscu z głośnikami. Davisowi także ten fakt nie umknął, bo gwałtownie przerwał mokry pocałunek, patrząc wyczekująco w błękitne tęczówki.

- Idziemy? – zapytali równocześnie i nie oglądając się za siebie, ruszyli na parkiet we wtórze ich melodii.

Matt położył swoje przedramiona na barkach chłopaka, który z każdą chwilą stawał się dla niego coraz bliższy. Prawą dłonią złapał palce lewej, stając tak, aby nie było przerwy między ich ciałami. Zamruczał cicho na dotyk rąk na swoich biodrach. W pełni zgadzał się ze słowami piosenki – gdy Ben go całował, czuł się tak, jakby mógł sięgnąć nieba, a nawet porwać z niego jedną z gwiazd. I wiedział, że jest to odwzajemnione, gdy długie, silne ramiona owinęły się wokół jego pleców, zaciskając się na materiale swetra, jakby w potrzebie i obawie. Przymknął oczy w momencie, gdy jego głowa znalazła się blisko serca chłopaka i westchnął z głębi siebie.

- Twe ramiona są zamkiem, w którym mogę się schować, a twe serce moim niebem. – wymruczane słowa spowodowały sensacje we wnętrzu Matta tak głębokie, że nie zapanował nad mocnym dreszczem sięgającym każdej komórki w jego ciele. Gdy usta Bena poruszały się, szepcząc z miłością każdy wyraz, muskały wrażliwe na dotyk ucho, wyrywając, wręcz wyszarpując z krtani urywany oddech tak bardzo podobny do łkania. Jednak żadna łza nie wypłynęła na wierzch. To nie był ten czas, choć pod powiekami zbierała się wilgoć. Oni przeżywali to głębiej, tuląc się do siebie, jakby jutra miało nie być. Kołysani rytmem kończącej się ballady pragnęli, by ta chwila nie minęła.


* Chapis – miasto wymyślone na potrzeby opowiadania.

13 komentarzy:

  1. Hej. Jak tu niekochac tych chłopców? Są tak przeuroczy i tacy do schrupania. Ben sprytnie wymyślił miejsce, w ktorym mogą się poprzytulac. A Matt świetnie sobie poradził na tych rolkach,jego upadek na tyłek i droga do barierek była tak przekomicznie,że normalnie dawno mi się tak buzia nie śmiała do telefonu . Zato rozgryzienie znajomych Bena poszło Mattowi zdecydowanie perfekcyjnie. No i już tego całego Adama nielubie ,ale i tu Matt u mnie zapunktował, i ten palec na koniec rewalecja. Coś mi się wydaje ,że Matt jeszcze nieraz nas zaskoczy. Pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! xD
      Ben to szczwana bestia - w końcu zadawał się z lisem. Coś mu z tego cwaniactwa musiało wejść w krew. xD Kochana, Matt jeszcze zdąży pokazać swoje umiejętności jazdy na łyżwach. ;> I wtedy to Benowi opadnie szczęka. xD Haha, bardzo się cieszę. ;3
      Oj tak, Matt trafił w dziesiątkę. Adama wręcz znienawidził, ale dam Ci taką małą podpowiedź - zajrzyj na początek opowiadania i zobacz, gdzie był Matt, gdy Liam znalazł się w jego domu. xDD Do kogo się udał.
      Matt ma kilka asów w rękawie, ale nie jest bez wad... i to też wypłynie.

      Usuń
    2. Zapomniałam... Oczywiście również serdecznie pozdrawiam! xD

      Usuń
    3. Hahaha. przegapiłam to. Och aż nie mogę się doczekać do tego momentu ,w ktorym Matt wróci od tych zmiennych lisow i to jeszcze w stanie agonalnej nietrzeźwości hahaha. Ciekawa ta ich historia, a to dopiero początek ich historia. Pozdrawiam w.

      Usuń
    4. Hmmm, nietrzeźwy nie będzie (w końcu prawie rzucił się na Liana). A będzie powód ku temu... :>

      Usuń
    5. Co racja to racja. Eh. Chyba muszę bardziej się skupić na czasach w tym opowiadaniu ;). A czy ten powód to Adam ?

      Usuń
    6. Hehe, Matt pojechał odnowić sojusz z lisami (czyli Adamem) chyba w 1 lub 2 rozdziale. Czyli choć mieli kiepski początek znajomości, zdążyli się polubić na przestrzeli lat. XD I te spotkania zazwyczaj kończyły się mocnym kacem. Tym razem jednak Matt zrezygnuje z picia - ale powód wyjdzie za jakieś 6 rozdziałów. XDD Więcej nie zdradzę, hahaha. XD

      Usuń
  2. Opowiadanie super,bardzo mi się podoba.Czekam na dalszy ciąg.Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! XD Cieszę się ogromnie! Akcja powoli się rozkręca (przynajmniej u tej pary). Haha, nawet w połowie jeszcze nie jesteśmy, a chłopaki już tacy zazdrośni. 😁 Pozdrawiam serdecznie! xD

      Usuń
  3. Hejka, hejka,
    no fantastycznie, Matt taki niecierpliwy... ale ja sobie to Bena wyobraźiłam wbiegającego w postaci wilka do pokoju Matta i ciągnącego to że szkoda czasu na leniuchowanie... ;) więcej pazurków Matta poproszę i miejsce na przytulanie cudowne...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! xDD
      Matt niecierpliwy i zaborczy, haha. xD Ben chętnie wparowałby do pokoju blondyna, ale po poprzednich wydarzeniach woli być raczej ostrożny, niż zniechęcić go do siebie. I nawet mu się to opłaciło, bo Matt był całkiem terytorialny, jak na niego. xD I słowo daję, uwielbiam tę piosenkę, którą załączyłam do tego rozdziału. Dzięki niej jest podtytuł "Wrogów w miłości".
      Więcej pazurków Matta... No, w różnych okolicznościach pewnie się pojawią. Z głupoty, zazdrości, na plecach Bena... Ups... xDD
      Dzięki! Pozdrawiam serdecznie! xD

      Usuń
  4. Hejeczka,
    o tak Matt taki och niecierpliwy na ten wypad... więcej pazurków poproszę, bo jak się zasmakuje to chce się więcej i więcej... no i miejsce na przytulanko...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! XD Gdyby Matt był w postaci wilka, gdy zobaczył Bena w drzwiach pokoju, to ogon by mu się zwichnął z powodu radosnego machania. XD Przytulania nigdy dosyć. A oni dopiero się rozkręcają. 😂 Pozdrawiam serdecznie! XD

      Usuń