niedziela, 28 lutego 2021

4. Wrogowie w miłości

Hejeczka! xD

Na dziś mamy ciąg dalszy przeszłości chłopaków (chyba Was nie zaskoczę, gdy ZNÓW napiszę, że ich historia nadal jest przeze mnie pisana? xD  A u mnie jest już 10 rozdział, także wiecie...). Relacje chłopaków trochę nam się ochłodziły, ale charakterki to oni mają konkretne, więc możecie liczyć na zwroty akcji. xD

Dziewczyny moje, pragnę powitać Lucy! Mam nadzieję, że Ci się tu spodoba i razem z Agą, Basią i W. będziesz dzieliła się swoimi spostrzeżeniami. ;3

Oszaleć można z tą pogodą. Nie dalej jak 2 tygodnie temu machałam łopatą, odgarniając śnieg, a dzisiaj mogłam się opalać. xD Pogoda szaleje jak hormony Matta i Bena. xD

Zapraszam serdecznie na czwarty rozdział "Wrogów w miłości" i przepraszam za błędy.

-----------------------------------------------------------------------------------------

 

Obudzenie się z bólem głowy i kwaśnym smakiem piwa w ustach nie było dla Benjamina najprzyjemniejszym doznaniem tuż po otwarciu oczu. Wczoraj zapomniał zasunąć rolet i teraz ostre poranne słońce wypalało mu dziurę w głowie.

Z jękiem obrócił się na drugą połowę łóżka, przysłaniając ramieniem oczy. Powoli, klatka po klatce, wracały do niego zdarzenia z wczorajszego wieczoru. Był zły na siebie za swój pośpiech i jeszcze długo siedział w samochodzie. Jednak z każdą chwilą dochodził do wniosku, że przecież Matt nie jest nastolatkiem. Mógł mu dać w mordę i powiedzieć, że woli dziewczyny, ale on wyraźnie grał dla drugiej drużyny. Udawał niedostępnego czy był takim świętoszkiem typu „seks tylko z ukochanym”? Na Fenrira*, przecież tylko się całowali! Podnosząc głowę znad kierownicy wiedział już, że to nie on zawinił i z tą myślą włączył silnik i ruszył w drogę, po kilkuset metrach decydując się na bar. No właśnie… Jakim sposobem trafił z powrotem do domu?

Zerwał się na równe nogi, rejestrując w głowie dziki pisk sprzeciwu. Podszedł do okna i ze zdziwieniem dostrzegł swojego Nissana. Przygryzł wargę, opierając czoło o chłodną szybę. Naprawdę był takim idiotą, by kierować pod wpływem? Nie pamiętał, aby któryś ze znajomych odstawił go ofiarnie, ale gdzieś w głębi świadomości docierały do niego próby protestu ze strony kilku Zmiennych. Odsunął się od okna i pospiesznie podszedł do rzuconych na podłogę spodni, wyjmując z nich telefon. Jedna wiadomość – Jeśli przeżyłeś i dotarłeś do domu, jesteś jakimś cholernym szczęściarzem.

- Albo kretynem – mruknął do siebie, przecierając dłonią zmęczoną twarz. Nie ma to jak samoupodlenie. Jeżeli chce być dzisiaj w miarę używalnym stanie, powinien wreszcie zacząć doprowadzać się do porządku.

Dwadzieścia minut – i jedną chłodną kąpiel – później zszedł na śniadanie. Na dole zastał tylko swoją mamę podlewającą zioła w kuchni. Przywitał się z nią pocałunkiem w policzek i zanurkował do lodówki w poszukiwaniu soku i jakiegoś jogurtu.

- Gdzie tata? – zapytał, wsypując do kubeczka garść żurawin i suszonych bananów, sięgając do chlebaka po kromkę chleba.

- Dosłownie minęliście się ze sobą. Zabrał twój samochód i pojechał z Samuelem nad jezioro. Mają sprawdzać uszczelnienia koryt, ale wiesz, że to tylko wymówka? – Posłała synowi znaczące spojrzenie. Nie słyszała jeszcze, aby do badania bezpieczeństwa zapór były potrzebne wędki i spławiki. – Mieli dosyć damskiego towarzystwa, mężczyźni. – Prychnęła, przerzucając ciemny warkocz na prawe ramię.

Ben uwielbiał jej włosy, gdy był mały. Lubił je rozplatać i udawać, że okrywa się niewidzialną peleryną. Teraz dałby radę zakryć sobie nimi twarz, ale chętnie wtuliłby w nie nos, sprawdzając, czy nadal pachną oregano. Tak, dosyć nietypowo, ale kiedy inne kobiety otaczały się różami i słonecznikami, jego mam wolała bazylię, miętę i rumianek. A najlepiej całe parapety i półki tych ziół.

Przełknął połowę posiłku, popijając go sokiem jabłkowym, kiedy zdał sobie sprawę, że ojciec zabrał jego samochód.

- Mamo? Czemu tata nie wziął swojego jeepa? – Zmrużył oczy, wpatrując się uważnie w rodzicielkę. – Przecież mówiłem mu, że jadę dzisiaj z Mattem do centrum, żeby pokazać mu kino, kilka barów i nasz rynek. Umówiłem się już z chłopakami, że ich z nim zapoznam.

Kobieta przerwała obrywanie liści mięty potrzebnych do dekoracji mięsnego dania.

- Kochanie, twoja siostra jest już z Mattem pewnie w połowie drogi do… dokąd tam pojechali. – Machnęła ręką. – I uprzedzając twoje pytanie – spojrzała na niego uważnie – nie wydaje mi się, abyś miał na niego monopol. Zgodził się jej towarzyszyć i nic nie stoi na przeszkodzie, abyś bez niego zrealizował swoje plany. – Patrzyła, jak Ben odstawia resztki jedzenia do zlewu, wylewając do połowy wypity sok.

- A niby jak mam się tam dostać bez samochodu? – burknął, z piskiem wsuwając krzesło pod stół. – Nieważne. Nie jest psem, abym go prowadzał codziennie na smyczy.

- Hej! – Sara podniosła głos, ruszając za wychodzącym z kuchni synem. – Co cię ugryzło? – Stanęła u dołu schodów, podczas gdy Ben pokonywał po dwa na raz. – Przecież to fajny... chłopak – mruknęła do siebie, słysząc trzaśnięcie drzwiami. Założyła ramiona na piersi, kręcąc głową. – Jak z dzieckiem.

Podobnie jak mąż, nie chciała, aby porywczy charakter syna dosłownie wylał się gorącym strumieniem na ich gościach. Owszem, miło jej się patrzyło na te jawne podchody Bena i stanowczy dystans Matta. Jednak o ile kochała swego syna nad życie i pragnęła dla niego jak najlepiej, obawiała się, że zabawa i pstro w głowie jeszcze mu z niej nie wyparowały. A Matthew wydawał się być bardziej spokojnym i ułożonym wilkiem. Połączenie tej dwójki mogłoby sparzyć tego drugiego, choć istniało pięćdziesiąt procent szans na spoważnienie pierwszego. I niemal zatarła ręce, gdy kilkanaście minut później usłyszała kroki syna w kierunku wyjścia z domu, a po chwili w ich przydomowym garażu zabrzmiały silniki maszyn Bena. Ktoś tu musiał odreagować i ochłonąć.

- Trzymam za ciebie kciuki, synku. – Sara westchnęła, wyciągając z piekarnika popisowe danie.

~o~

Minęła już dobra godzina od czasu, kiedy Tallanta odstawiła Matta pod ich dom i odjechała do swojego chłopaka. Młody wilk zaszył się w swoim pokoju, przymykając oczy ze zmęczenia. Zakupy z dziewczyną to istne wariactwo. W całym swoim życiu nie wiedział tylu kolorów, co na jednej z sukienek, którą wybrała.

Zajęła mu większość dnia, wypełniając czas po brzegi. Najpierw zaliczyli dosłownie każdą z atrakcji festynu, który odbywał się przez cały tydzień. Namówiła go na Diabelski Młyn, wyścigi samochodów, przejażdżkę w konnej karuzeli, a na jednej z loterii udało mu się wygrać drewnianą, prostą bransoletkę z koralikami oraz przewieszką w kształcie wyjącego wilka. Schował ją wtedy do wnętrza zielonej kurtki, uśmiechając się do Tallanty, gdy powiedział, że ma dla niej właściciela. Jeżeli się domyśliła, zachowała to dla siebie.

Potem odwiedzili plac Czterech Kamieni. To w tym miejscu osiedlił się pierwsi Zmienni i na ich cześć wybudowano plac otoczony kamienną kostką, który zdobiły trzy fontanny z jedną dodatkową umieszczoną na środku. Miała wygląd strzelistej baszty sięgającej kilku metrów i z niej wypływały strumienie wody wpadające do pozostałych zbiorników przypominających talerze ułożone na zgrabnych nóżkach niczym od kieliszka do wina. Podstawy miały zdobione ornamenty i piękne, rzeźbione kwiaty. Całość prezentowała się imponująco – zwłaszcza wieczorem, kiedy fontanny mieniły się kolorowymi światłami.

Na koniec wycieczki Tallanta zabrała ich na boisko do gry w uliczną koszykówkę. Matt na początku nie odrywał wzroku od szybko podawanej między zawodnikami piłki. W jego rodzinnych stronach takie sporty nie występowały. Hokej, curling, snowboard – owszem.

A potem przyszły nieszczęsne zakupy poprzedzone wizytą w restauracji, aby naładować energię. Dlatego teraz z radością powitał ciszę i spokój. Przez cały dzień działał na dosyć wysokich obrotach i nie miał możliwości przemyślenia tego, co wczoraj powiedział Benjaminowi. Czuł, że przesadził. Zostało mu kilka dni do wyjazdu, a potem nieprędko zobaczy chłopaka. Co mu szkodziło trochę sobie odpuścić? To, że dla niego bliskość i czułe gesty wiązały się z uczuciem, nie musiało oznaczać, że każdy tak uważał. Nie zamierzał się zmieniać pod tym względem. Przyjechał tutaj po zawarcie sojuszu, a nie zyskanie wakacyjnego kochanka.

Jęknął przeciągle, rzucając się na poduszkę i odskoczył od razu, łapiąc się za kieszeń kurtki, której nawet nie rozebrał. Zajrzał do jej wnętrza i jego dłonie wyczuły znajomy kształt. Bransoletka. Jakby się nad tym zastanowić, nie widział Bena cały dzień. Mieli się wybrać do baru z jakimiś znajomymi, więc pewnie tam teraz jest, zalewając się w trupa. Nie jego sprawa. A może… Może mógłby do niego dołączyć? Co prawda dopiero wrócił z centrum, ale siedzenie w męskim gronie to jednak trochę coś innego.

- Nie bądź panienką, Matt. Rusz się, zaszalej, zabaw się, a potem rzuć i odjedź – zaśmiał się na swoje słowa, będąc pewnym, że przed wyjazdem usłyszał je od swojej matki. Chwycił w dłoń portfel i zgasił światło, zamykając za sobą drzwi. Zasunął kurtkę podbitą białym polarem. Czekała go jakaś godzina drogi, skoro miał iść pieszo. Udało mu się pokonać schody, korytarz i przedsionek, będąc niezauważonym, z czego poniekąd się cieszył. Nie chciał kłopotać gospodarzy o tej porze swoimi widzimisię.

Ruszył w kierunku bramy żwawym krokiem i równie szybko zatrzymał się w miejscu, zachodząc dom z drugiej strony. Nie mylił się. Samochód Bena stał przed garażem, zatem gdzie był jego właściciel? A może państwo Evans mieli więcej samochodów? Gdy podszedł bliżej, usłyszał dziwne dźwięki dochodzące z wnętrza przybudówki. Towarzyszyły im wyraźne kroki kogoś wewnątrz, więc choć nieco onieśmielony, pchnął lekko jasne, drewniane drzwi, zaglądając do środka. I musiał wstrzymać oddech, zauroczony tym, co zobaczył. Ciepłe, żółtawe światło rzucało jasne refleksy na całe pomieszczenie. Unoszące się w powietrzu pyłki kurzu wymieszanego z mikro-trocinami tańczyły dokoła, roztaczając specyficzny zapach drewna i spalin. Pewnie przed chwilą ktoś używał którejś z maszyn. Lecz nie to było najważniejsze. Na głębokich i długich półkach umieszczonych naprzeciw wejścia stało mnóstwo drewnianych domków dla ptaków, zabawek, młynków i narzędzi kuchennych. Podłoga zapełniona była częściami mebli, które z niesłychaną precyzją ozdobiono ręcznie, rzeźbiąc w nich zawiłe wzory. Mosiężne kufry, donice i stołeczki – niektóre już pomalowane – jakby czekały, aby ktoś je kupił. Matt z fascynacją ruszył na prawo, do serca pomieszczenia, zupełnie nie dostrzegając wpatrującego się w niego Bena.

- Boże, jak tu pięknie – szepnął do siebie chłopak, roziskrzonym wzrokiem odkrywając coraz to nowsze przedmioty, małe dzieła sztuki. Dopiero głośne chrząknięcie sprowadziło go na ziemię i aż wzdrygnął się, cofając. – Och, przepraszam. Cześć – postarał się o swobodny ton, choć trudno było mu wywnioskować, jak zachowa się Ben. Nieodgadniona mina i schowane za ochronnymi okularami oczy nie ułatwiały niczego.

- Cześć. Dobrze się bawiłeś z moją siostrą? – Ben nie mógł zobaczyć zmarszczonych brwi Matta. Odwrócił się do niego plecami, powracając do przerwanej czynności oczyszczania długiej belki. – Bezpieczniejsze towarzystwo, prawda?

Blondynowi nie spodobał się ton, z jakim zostały wypowiedziane te słowa. Do cholery, nie był jego własnością, to raz, a dwa – nie był tchórzem.

- Dla twojej wiadomości, to ona zaproponowała wyjście. Miałem się nie zgodzić? Nie bądź dzieckiem. Poza tym jestem teraz tutaj. – I on myślał, że z tym narwanym, obrażalskim wilkiem da się normalnie porozmawiać?

- Cóż za odwaga, Harry Potterze, dziesięć punktów dla Gryffindoru. – Nadal się nie odwracał. Strząsnął z ramion pył drzewny, odpinając guziki granatowego, roboczego kombinezonu. Pod spodem miał tylko cienki podkoszulek i bokserki, więc odruchowo spojrzał w kierunku niedalekiego stolika, upewniając się, że ubranie, w którym przyszedł, nie zaszło kurzem. Osunął górną część kombinezonu i wzdrygnął się, kiedy poczuł na swym odkrytym ramieniu chłodną dłoń. Odwrócił się zamaszyście przodem do Matta, patrząc z zadowoleniem, jak chłopak niepewnie cofa rękę. No dobrze, może nie był aż tak usatysfakcjonowany, a już zwłaszcza, gdy w szarych tęczówkach dostrzegł cień zbesztanego za nic szczeniaka. Wsunął lewą dłoń w związane gumką włosy i pomasował czubek głowy, wzdychając cicho. – Dobra, przesadziłem. Przepraszam. Naprawdę – dodał z naciskiem, nie spuszczając wzroku. – Byłem zły, bo wczoraj trochę się zagalopowałem i nie mogłem się za to zrewanżować, skoro nie miałem cię obok. – Pominął kwestię spicia się w barze i cudownego nie spowodowania wypadku na drodze. Zapaliła mu się czerwona lampka, gdy rysy twarzy Matta nabrały ostrości.

- Musiałem wtoczyć się w nocy na piętro, rozebrać i przy wtórze pijackiego bełkotu ułożyć na łóżku. Czytałem, kiedy przyjechałeś. – Już pewniej podszedł do niego, przyszpilając mroźnym wzrokiem. – I też byłem na ciebie wściekły. Mogłeś zrobić komuś krzywdę! Mogłeś… – zacisnął szczękę. – To było cholernie głupie, Ben.

- Wiem – zgodził się z nim, ostrożnie kładąc otwartą dłoń na lewym policzku chłopaka. Kciukiem pogładził skroń. Miał nad nim przewagę około ośmiu centymetrów, więc w przypływie zuchwałości przyciągnął go do siebie, kładąc podbródek na jego głowie. Chwilo trwaj, powiedział w sobie w myślach, po czym odkaszlnął i odsunął się na bezpieczniejszą odległość. – Pogadamy o tym jutro, dobrze? Cały dzień dłubałem w tych belkach i nie czuję rąk. – Wskazał na cztery dosyć solidne i grube kawałki drewna.

- Cały dzień?

Ben z uśmiechem przyjął rozluźnienie chłopaka, który uniósł zadziornie jeden kącik ust.

- No, nie robiłem tylko tego. – Na pytające spojrzenie blondyna odwrócił się i sięgnął po coś na stole. – Masz, dla ciebie. – Rzucił w jego kierunku niewielki przedmiot, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Był ciekaw reakcji Matta i z ulgą przyjął jego ciepły uśmiech. Z przyjemnością patrzył, jak chłopak dokładnie oglądał każdy drobny szczegół pieczołowicie wykonanego niewielkiego modelu samolotu pokrytego jedynie ochronną bejcą. Przyczepiony do skrzydła karabińczyk pozwalał na przywieszenie go do kluczy, czy, jak zrobił to Matt, łańcuszka przy portfelu. – Zbieram się na kolację. Idziesz?

Matthew pokręcił głową.

- Chciałbym tu jeszcze chwilę zostać. – Nie mógł oprzeć się dokładnemu obejrzeniu tych wszystkich cudeniek, które wyszły spod ręki Benjamina. Obiecał, że na pewno zamknie dokładnie przybudówkę i już nie oglądając się na dwudziestoośmiolatka podszedł do jego ostatniego projektu. Co też chciał zbudować? Na pewno musi go o to zapytać.

Kilkanaście minut później zakradł się cicho pod pokój, do którego poprzedniej nocy przyciągnął Bena i zapukał dwa razy. Przysunął ucho do drzwi, za co zaraz się skarcił. Przecież Ben wyraźnie mu powiedział, że porozmawiają jutro. Co on się zrobił taki niecierpliwy? Niemniej szurając lekko nogami skierował się do siebie, niezbyt chętnie szarpiąc za klamkę. Z zaskoczeniem dostrzegł, że wewnątrz pali się światło, więc popchnął mocniej drzwi, nie wiedząc, w jaki sposób zareagować na obecność Bena w środku. Chłopak siedział w jednym z dwóch foteli, których na pewno nie było, kiedy ostatnim razem stąd wychodził. Tak samo jak stolika i to z tacą pełną kanapek oraz napoi w szklanych słoikach z metalową słomką. Całe ciało mrowiło go z ekscytacji, choć starał się nie wywlekać aury szczęścia na wierzch. Najwidoczniej słabo mu szło, bo Ben odwzajemnił mu się szczerym uśmiechem.

- Wybacz, że bez zapowiedzi, ale jedzenie w dobrym towarzystwie po ciężkim dniu to coś, czego mi bardzo potrzeba. A znając moją siostrę, pewnie dała ci w kość, wiem coś o tym. – Łapczywie złapał za kanapkę z serem i szynką posypaną suszonymi ziołami.

- Jest świetna, choć muszę przyznać, że jej brat to godny rywal. – Z wdzięcznością umoczył usta w chłodnym, świeżo wyciskanym soku z pomarańczy, odkładając uwierający go w kieszeni spodni portfel z nową przywieszką. To mu o czymś przypomniało. Przez chwilę siłował się z zamkiem kurtki, którą rzucił niedbale na łóżko, ówcześnie wyjmując z jej wnętrza niewielki przedmiot.

- Ja też coś dla ciebie mam. Wyciągnij rękę. – Nieco niezdarnie nałożył bransoletkę na nadgarstek bruneta. Zaciskając troczki muskał opuszkami ciepłą skórę, uśmiechając się do siebie. – Wygrałem na loterii i pomyślałem, że... no wiesz. Jest drewniana. – O Fenrirze! Miał ochotę ukryć twarz w dłoniach i z poziomu podłogi kontemplować swój zanik logicznego myślenia. Na szczęście szybko wymyślił temat zastępczy, wybraniając się zgrabnie. – Powiesz mi, co budujesz, czy to jakaś wielka tajemnica? – Usiadł w fotelu, zauważając, że to z pewnością mniejsza wersja tego z dołu, który tak mu się spodobał. Usłyszał śmiech, więc skupił wzrok na Benjaminie.

- Po pierwsze, dzięki – pomachał przed sobą bransoletką, czując, że zaczynają czerwienić mu się uszy. – Po drugie... Mam takie marzenie, aby przed domem wybudować werandę z dachem. Dlatego zacząłem od belek podtrzymujących strop i tych wszystkich dodatków, krokwi, słupów. Jeszcze długa droga przede mną.

Matt z wrażenia przestał jeść. Z niedowierzaniem wpatrywał się w Bena, oczyma wyobraźni widząc to, co ten chciał zbudować.

- O rany, stary, pomyśl o bujanych koszach po bokach drzwi, małym hamaku i mnóstwie kwitnących roślin zawieszonych nad głowami!

Evans wskazał na niego palcem, przytakując mu chętnie. Dokładnie o tym samym myślał.

- Nie należę do jakichś przesadnych romantyków, ale miło byłoby spędzić czas z kimś bliskim, patrzeć na widok rozciągającego się przed nami miasteczka i może… wychowywać wspólnie dzieci. – Skarcił się szybko za takie wybieganie w przyszłość. Był jeszcze młody, miał sporo czasu na takie ckliwe historyjki. Kiedy jednak ujrzał w oczach Matta podobne pragnienie i pełne zrozumienie, nie był pewien, czy ten czas nie zbliżał się szybciej, niż sądził.

Cisza, która między nimi zapanowała, nie była zła. Mieli chwilę dla siebie, by przemyśleć swoje emocje i na spokojnie podjąć lub zmienić temat. Pierwszy odezwał się Matt, zagłębiając się w miękki fotel.

- Tam, u mnie, króluje turystyka zimowa. Wiesz, zjazdy na nartach, kuligi, pensjonaty. Niemal wieczna zima i krajobraz jak z bajki. Na pewno dla odwiedzających. Przyjemna bańka i spokojna oaza dla Zmiennych, moich rodziców i mnie. Urocze miasteczko. Tyle, że ja chciałbym czegoś więcej. Wyrwanie się na zewnątrz to dla mnie lekki szok i teraz widzę, co ojciec miał na myśli, zabierając tutaj. Jednak nadal jestem synem przywódcy i mam swoje obowiązki. – Zamilkł, starając się zebrać odpowiednie słowa. – Dzieli nas prawie tysiąc kilometrów i na początku byłem pewien, że ojciec oszalał, chcąc sojuszu z oddalonymi o lata świetlne wilkami, z którymi nawet bezpośrednio nie sąsiadujemy. Ba, jesteśmy z innych stanów. A jednak okazuje się, że sieć Zmiennych naprawdę jest ogromna. Obok was są rude lisy, za nimi swoje miasteczko zajmują białe, dalej na północ rozciąga się szerokie pasmo królików, niedźwiedzi i wreszcie my, białe wilki. Każdy z każdym ma kontakt i wie o sobie, gotowy nieść pomoc, bo choć nie grozi nam wyginięcie, jesteśmy w mniejszości, biorąc pod uwagę liczebność zwykłych ludzi. No i nasze mieszanie się genów z nimi. Chciałbym dowiedzieć się jak najwięcej, móc rozwinąć transport, by dziewięć godzin jazdy samochodem tutaj skrócić możliwe najbardziej. Gdybym mógł, własnoręcznie wybudowałbym kolej, ale ukształtowanie terenu robi swoje. Potrzebuję wiedzy i czasu, a zostały mi tylko cztery dni. – Smutek, z jakim to powiedział, zaskoczył nawet jego samego. Nie chciał, by jego głos drżał tak desperacko.

- Cztery dni – głucho powtórzył Ben, reflektując się, by jakoś wesprzeć Matta. – Musimy je solidnie spożytkować.

Obydwaj mieli wrażenie, że te słowa równie mocno ich zabolały, gdy wreszcie wybrzmiały, dotychczas powtarzane tylko w myślach.

Benjamin rzucił szybkie spojrzenie w stronę Matta. Chłopak spuścił nieco głowę, bawiąc się swoimi palcami. Zdecydowanie wpędzili się w wisielczy nastrój, dlatego Evans postanowił go przerwać lub chociaż odłożyć w czasie. Miał nosa, by nie urządzać tej posiadówki w swoim pokoju, bo teraz na pewno miałby ochotę nieco inaczej załatwić rozpędzenie przykrych myśli. Przeciągnął się, słysząc, jak strzelają mu kości, po czym wstał, biorąc w ręce tacę i dwa szklane kubki.

- Nie myśl o tym za dużo. Jutro zabiorę cię w kilka ciekawych miejsc i opowiem co nieco o okolicy. Może coś wpadnie do tej twojej ślicznej główki i stworzysz tę swoją kolej, a nawet dwie. – Uśmiechnął się szczerze, pokazując niemal pełne uzębienie, gdy blondyn wreszcie wydawał się być mniej spięty. – Kupisz ode mnie drewno na podkłady kolejowe i zarobimy miliony – paplał dalej, usiłując samemu otworzyć sobie drzwi. Kiedy mu się to wreszcie udało, odwrócił się z zamiarem życzenia Mattowi dobrych snów, lecz ucichł, widząc go przed sobą.

- Głupek. – Włosy koloru zboża zawirowały zgodnie z kręcącą się na boki głową, by po chwili zrównała się ona z poziomem oczu Bena. Blondyn uniósł się na palcach i patrząc prosto w błękitne oczy, zetknął się z nim wargami, całując je kilkukrotnie, po czym stanął mocno na podłodze. – Widzimy się jutro o świcie? Szkoda czasu na sen, hm?

Swoją odpowiedź dostał niemal od razu, z łatwością rozszyfrowując jej sens na swoich, teraz mokrych od pocałunków, ustach.



*Fenrir - w mitologii skandynawskiej ogromny wilk, jedno z trójki dzieci, jakie Loki miał z olbrzymką Angerbodą. (źr. Wikipedia).

8 komentarzy:

  1. Hej. Nieladnie ze strony Bena wracać po pijaku, niegrzeczny wilk. Dobrze ,że Matt mu pomógł. A co do Matta to widać ,że się chłopak łamie i jednak zaczyna zauważać ,że czas im się kończy i żal nie wykorzystać tego co się między nimi dzieje. Ale żeby skończyć w takim momencie, no nieladnie. Teraz będę się zastanawiać czy chłopcy pójdą na całość ,czy jednak Matt będzie się trzymał swoich zasad? Jakby nie było zostało im cztery dni. A może to Ben zostanie teraz wysłany w delegację do Matta i chłopaki nie będą musieli się rozdzielać? Hmm cały tydzień będzie mi teraz chodzić po głowie co ty im tam dalej wymyślisz. Pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! xD
      Ben czasami ma więcej szczęścia niż rozumu. Miał farta, że nic sobie po drodze nie zrobił. I jeszcze naprzykrzał się Mattowi. Boroczek musiał go tachać po schodach. I - oj tak - łamie się trochę. Zwłaszcza, gdy dostaje takie urocze prezenty (ostatnio wspominał, że chciałby przelecieć się awionetką, Ben to zapamiętał, czyli go słucha - i wystrugał mu samolot. ;)). Hahaha, zawsze miałam w sobie jakieś pierwiastki sadyzmu. xDD Niczego nie zdradzę. Niech to będzie niespodzianką. xD Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym, aby już była kolejna niedziela. xD Ale mam motywację, by dalej pisać. Dobra wiadomość - jestem w połowie 10 rozdziału i chyba wreszcie wracamy do teraźniejszości. Jednak z uwagi na przeciągający się wątek Matta i Bena całkiem poprzestawiało mi się to, co miałam napisać... i teraz mam kilka opcji. Obym wybrała taką, która się spodoba... Presja, presja, uch.

      Usuń
  2. Mi się podoba,na wszystko musi być odpowiednia pora.Czekam na dalszy ciąg, powodzenia życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejo! xD
      Bardzo się cieszę! Haha, o tak, na wszystko przyjdzie pora. Jak to się mówi - co się odwlecze, to nie uciecze. xD
      Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  3. Hejeczka,
    och cudownie, mam wrażenie, że Matt ma już zbawienny wpływ na Bena... no tak popijawa i powrót do domu w takim stanie nie najlepszy pomysł... ale zamiast spotkać się i znów pić, zaczął dłubać w drewnie... a Matt jest zachwycony tymi dziełami...
    weny, weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! xD
      Matt to taki uspokajacz. xD Poza tym Ben działa w jego obecności jak obronny pas cnoty. xD Tak to już z tym głuptasem jest. Zaszył się w swojej samotni i odreagowywał. Przynajmniej warsztatu nie podpalił. xDD
      Dzięki! Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  4. Hejeczka,
    fantastycznie, Matt jest zachwycony tymi wyrobami Bena, zastanawiam się co by się stało gdyby Bena nakrył jego ojciec wracającego w takim stanie samochodem... muszą dobrze wykorzystać te cztery dni jakie im zostały, ale może Ben podaruje ten fotel, który Mattowi się spodobał jak już będą wyjeżdżać...
    weny, weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie i cieplutko Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! XD
      Matt to cwaniak. Testuje Bena i chce go wybadać, jak się zachowa w danej sytuacji.
      Ojj, Ben miał wielkie szczęście, że nie wpadł ojcu w ręce.
      Hmm, mogę Cię dosyć mocno zapewnić, że chłopaki dobrze wykorzystają te 4 dni. XD Wesoło, krajoznawczo i nawet towarzysko (a tego ostatniego nie mogę się doczekać, aż opublikuję. ;3 To zdecydowanie mój ulubiony rozdział).
      Kochana Basiu, a po co podarować fotel, skoro może mu zapewnić miejsce w tym, który lubi, hehe. XD
      Pozdrawiam serdecznie! XD

      Usuń