niedziela, 21 lutego 2021

3. Wrogowie w miłości

 Hejka! xD

Tak jak obiecywałam, dzisiaj cofamy się w czasie. Aktualizacja - nadal nie skończyłam tego wątku. jakaś blokada mi się wbiła, chociaż nadal ładnie udaje mi się pisać rozdział na tydzień. ;3

Kochane dziewczyny! Odpowiedzi pod Waszymi komentarzami są w poprzednim rozdziale. Przechodzicie same siebie pod względem pociechy, humoru i kopa energii, jakie mi dajecie. ;3

Dzisiaj będzie dużo Bena i Matta. Jak mogłabym podsumować ten rozdział? Hmmm. "Małe podchody". xD Dlaczego małe? Bo na wielkie trzeba będzie poczekać - ale niedługo, chłopaki to niecierpliwe wilczki.

Nie przedłużając, zapraszam serdecznie na trzeci rozdział "Wrogów w miłości" i przepraszam za błędy.

PS: Dzięki za wiadomości dotyczące rozpoznawania się Zmiennych między sobą. ;3 Uwzględnione - dopisane.

-----------------------------------------------------------------------------------------

 

Tereny, na których mieszkało stado wilków szarych, obfitowały w żyzną glebę, piękne lasy i bogatą faunę i florę. Zachowania i postępowania pierwszego przywódcy oraz całej grupy różniły się znacząco w stosunku do czasów, w których obecnie żyli Zmienni. Technologia nie rządziła bezpieczeństwem – alarmy, kamery i drony stanowią integralną część społeczeństwa. Pochylenie się nad tymi dobrociami ułatwiało życie w spokojnym miasteczku. Wcześniej, gdy głównym Alfą stada był ojciec Bena, nie było możliwości aż takiej kontroli nad sąsiadami, którzy ich otaczali. Owszem, szpiedzy donosili o wielu nieproszonych gościach, lecz ileż można żyć w świecie przypominającym codziennie mini wojnę o przetrwanie?

Zwłaszcza, że ziemie, które zajmowały wilki z tego stada, były bardzo rozległe i stanowiły smakowity kąsek dla okolicznych Zmiennych. Wtedy jeszcze system otaczania się sąsiadami – czy to lisów, zajęcy, niedźwiedzi – nie był tak popularny i preferowano trzymanie się na dystans. Jednak ludzie zaczęli zamieszkiwać nawet mało użytkowe tereny, wchodząc na terytoria Zmiennych, co powoli skłaniało tę wyjątkową rasę do zawarcia paktu o zajmowaniu części ziem po ówczesnym jej wykupieniu przez innych, w taki sposób, by niejakimi grodami oddzielać się od człowieka. Dzięki temu miasteczka – czasami nieco wymieszane – potrafiły ciągnąć się na wiele kilometrów wzdłuż i wszerz, będąc małą ojczyzną dla Zmiennych. Mogło to przypominać zamek i otaczające go dwory, za którymi ciągnęła się rzeka, tworząc naturalną fosę przed innymi. Niekiedy kilkanaście wiosek tworzyło taki okrąg, a z kolei takie okręgi rozsiane były po całym kontynencie.

Zanim jednak ten plan rozwinął się na tyle, by był na zadowalającym poziomie, należało go doskonalić, a w niektórych stadach dopiero zacząć wprowadzać, jak w przypadku watahy ojca Bena. Nawet wśród jednej z największych grup w okolicy, Zmiennych wilka białego, zaczęto rozmyślać o połączeniu się z pobratymcami, co było sporym przełomem po latach niesnasków wywołanych starymi waśniami między przodkami.

W tym calu Alfy obydwu klanów postanowiły się spotkać, aby omówić szczegóły. Należy też dodać, że ówczesne zimy były potężnymi potworami, gdzie delikatnego terminu „chłodu” używano wtedy, gdy temperatura osiągała dopiero minus piętnaście stopni. Dlatego też połączenie się z grupą zamieszkującą zielone łąki wydawało się kusić nawet Zmiennych, których naturalnym środowiskiem były polarne krajobrazy. Przede wszystkim byli też w sporej części ludźmi. Wieki przemian i pozostawaniu w skórze zwierzęcia już dawno odeszły i coraz częściej sięgano po ludzki pierwiastek. Można by uznać, że role się odwróciły i teraz forma wilka była atrakcją i pozwoleniem na odprężenie po godzinach chodzenia na dwóch nogach. Przyjemnie było za to oglądać młode, które za nic miały zmęczenie i bawiły się do nocy.

To też z ich powodu obydwa stada zdecydowały się na rozmowy. Trzeba było dbać o swoje pokolenia.

 Dziesięć lat temu

Od kilku lat na świat zaczęło przychodzić coraz więcej młodych. Dlatego tym bardziej trzeba było połączyć siły z sąsiadami, by ochronić siebie nawzajem. Poza tym wymieszanie gatunków odświeżyłoby geny.

Młodsze pokolenie dostrzegało plusy przebywania w pośredniej formie, choć nadal musieli się wiele nauczyć. Po tylu latach bycia wilkiem wydawało im się śmieszne poleganie na małym, krótkim nosie i dużo wolniejszych nogach. Dlatego cenili sobie możliwość częściowej przemiany, bo mogli chociaż „uruchomić” wilczy wzrok, widząc w ciemności i na dalsze dystanse. Kolejną nowością były stosunki płciowe, o wiele bardziej odczuwalne, zmysłowe i tak bardzo pociągające, że młody, nieco szalony syn przywódcy nie szczędził ich sobie, eksperymentując z każdą płcią. Jego siostra, Tallanta, była w tej kwestii o wiele bardziej powściągliwa. Zwłaszcza, że już miała upatrzonego partnera i nie zamierzała zachodzić w nieplanową ciążę. Cechowała się większym spokojem i roztropnością, napawając ojca dumą i nadzieją na połączenie z braterskim stadem białych wilków.

Wódz Alfa z delikatnym uśmiechem obserwował swojego syna wracającego z grupą znajomych. Szczeniackie, wesołe i błyszczące oczy chłopaka lśniły na jego roześmianej twarzy. Gdyby tylko Ben chciał wreszcie nieco spoważnieć, a jego siostra przychyliła się do wyjścia za mąż za syna Alfy Zmiennych białego wilka...

- Synu, miałeś pomóc w przygotowaniach. Wiesz, że to ważny-

- Krok w naszą przyszłość. – Ben przewrócił oczami, reflektując się, gdy ojciec posłał mu ciężkie spojrzenie. – Tak, wiem, przepraszam. Co mam robić, ojcze?

Mężczyzna uniósł brwi, krzyżując ramiona na piersi.

- Teraz? Poskromić to, co masz w spodniach i spieprzać do domu, aby zmyć z siebie tę orgię zapachów. – warknął na niego, przepuszczając na schodach. Niech jego partnerka będzie mu świadkiem, że co noc błagał w myślach, aby głupi syn był chociaż minimalnie ostrożny i nie wpędził się w kłopoty. Owszem, chciał być dziadkiem, ale Ben w ciągu jednego swojego wypadu zapewniłby mu z kimś przypadkowym co najmniej dwójkę brzdąców. Chwała niech będzie cudom medycyny z tymi wszystkimi zabezpieczeniami i tabletkami na uśpienie rui. – Za pół godziny chcę cię widzieć na dole.

Benjamin pokornie skinął głową, zatrzymując się jednak w drzwiach. Spojrzał na ojca, starając się, by w jego głosie nie słychać było zainteresowania.

- Kto będzie?

Mężczyzna westchnął cicho. Oby jego synowi nie przyszło nic do tej rozczochranej głowy, bo jeśli spotkanie i rozmowy zostaną zerwane przez jego nadwyżki w popędzie, to osobiście go wykastruje.

- Czy ja ci wyglądam na jakiegoś jasnowidza? Na pewno zjawią się co ważniejsi oficjele i wodzowie białych wilków. Z synem – dodał, widząc, że chłopak oczekuje na więcej informacji. Jego serce zadrżało na uśmiech, nad którym nie zapanował Ben. Jeżeli istniały jeszcze jakieś świętości Zmiennych, to niech zgromadzą się wokół tego miasteczka, bo wszystkie pomoce mogą być potrzebne. A może by tak przywiązać Bena i zakneblować? Nie, pewnie nawet to by nie wystarczyło.

Gdy nadeszła godzina zero, przywódca wyszedł przed dom, zaalarmowany warkotem kilku samochodów. U jego boku kroczyła piękna, czarnowłosa żona w towarzystwie dwóch Alf – pomniejszych dowódców pomagających zarządzać rozwijającym się miasteczkiem. Z uwagą obserwowali gości, którzy wychodzili z pojazdów. Od razu zauważyli najważniejsze osoby, zresztą sama aura wystarczyła, by domyślić się, gdzie jest wódz.

- Josua, Sara – potężnie zbudowany mężczyzna naznaczony drobnymi bliznami na twarzy uśmiechnął się i poklepał gospodarza spotkania po plecach. Jego krótkie na bokach, a dłuższe na czubku włosy z podniesioną grzywką iskrzyły siwizną, choć twarz przeczyła jego wiekowi. Wyglądał na jakieś czterdzieści lat, choć miał ich o dobre dwadzieścia więcej. – Moja żona przeprasza, że nie mogła się zjawić. Mamy obecnie kilka ciężarnych na dniach i wiecie, jak to jest. Wszystkie ręce na pokład.

Oj, wiedzieli. Sami mieli podobnie jeszcze dwa tygodnie temu.

- To my dziękujemy, że przybyliście do nas. – Sara pozwoliła pocałować się w dłoń, kładąc ją później na ramieniu chłopca stojącego obok. – Ach, gdybym miała drugą córkę, walczyłabym o wasz związek. – Posłała mu psotny uśmiech, gdy z gracją ujął jej szczupłe palce, składając na nich pocałunek. – Masz cudownego syna, Samuelu.

Mężczyzna nie ukrywał swojej dumy, przytakując. Uwielbiał swoją rodzinę, a Mattowi byłby skłonny wiele dać, byleby ten był szczęśliwy.

- Nie tak bardzo jak wasze dzieci, Saro – powiedział uprzejmie, skupiając wzrok na długonogiej szatynce trzymającej w dłoni puchar wypełniony winem. Z chęcią umoczy w nim wargi. – O ile będzie mi dane zobaczyć waszego męskiego potomka, moje słowa nabiorą większej wagi.

Para Zmiennych drgnęła, posyłając sobie zdenerwowane spojrzenia. Na szczęście nie musieli długo czekać, bo już po chwili skrzypnęły drzwi, zza których wyszedł przystojny dwudziestoośmiolatek z szerokim uśmiechem na twarzy. Dosyć luźnym krokiem podszedł do przywódcy białych wilków i uścisnął mu mocno dłoń, skłaniając pokornie głowę. Póki co zbywał marsowe miny rodziców. Przecież przyszedł! I tak posiedzi tylko tyle, ile będzie konieczne i... Zmarszczył brwi, skupiając się na młodym mężczyźnie. Na lekko drżących nogach podszedł bliżej, nawąchując ostrożnie. Co za ponętny zapach! Przekrzywił lekko głowę, z wdzięcznością odpowiadając na powitanie. Jego gorące dłonie zamknęły wyciągniętą w jego stronę chłodną rękę Zmiennego, ale oczy nie odrywały spojrzenia od twarzy chłopaka. Widział już wielu mężczyzn wilka białego, ale żaden nie posiadał tak specyficznej urody. Włosy kolory zboża, prosty i szczupły nos, masywne brwi, lekko kwadratowa szczęka i te przymrużone teraz, szare oczy otoczone hebanowymi rzęsami. Miał ochotę sprawdzić, czy są takie długie, na jakie wyglądają.

- Benjamin. – Wykrztusił wreszcie, ciesząc się, że to on pierwszy odzyskał mowę. Chciał go mieć. Dla siebie. Na wyłączność. Ojciec mówił, że na ile przyjechała ta cała delegacja? Cholera, nie słuchał go. Cóż, musi dobrze spożytkować ten czas.

- Matthew. – Chłopak wyglądał na lekko zaskoczonego już od momentu, gdy zobaczył tego Zmiennego. Podobały mu się jego gęste loki, przeciwieństwo jego jasnych. Ciekawiło go, czy są sztywne i mocne, bo on swoje kwalifikował raczej jako miękkie i dosyć puszące się. Bez cienia żalu oblizał wargi, na których wylądował wzrok Benjamina. Nawet tam, skąd pochodził, docierały do niego wieści o nadpobudliwym chłopaku ze sfory wilków szarych. Nie zamierzał niczego mu ułatwiać, zwłaszcza, że choć dostrzegał jego urok, nie przepadał za takimi typami. Pragnął swojej rodziny, z młodymi i choćby miał sam je urodzić w późnym wieku, to jego priorytet. Cóż, w Benie próżno było szukać instynktu ojcowskiego. – Będziemy tak tu stać, czy wejdziemy do środka? – Patrzył, jak jego ojciec zostawia go za sobą, pogrążony w rozmowie z gospodarzami. Podejrzewał, że jego nowy towarzysz raczej nie będzie zainteresowany spotkaniem i dopracowywaniem szczegółów porozumienia. On chciał na nim być. W końcu kiedyś zastąpi ojca i jeśli dobrze pójdzie, będzie kontynuował ten ważny plan, jakim było połączenie się z szarymi wilkami. Nie czekając na reakcję Bena, wyciągnął wciąż uwięzioną dłoń i nie odwracając się za siebie ruszył do domu. był już przy wejściu, gdy Ben jednak go zaskoczył swoją obecnością i szarmancko otworzył przed nim drzwi. Miał ochotę parsknąć śmiechem, ale zdobył się tylko na uniesienie brwi w geście zapytania. Czy ja ci wyglądam na dziewczynę? – zdawały się mówić jego oczy. Bez słowa przekroczył próg i skierował się na prawo, skąd słyszał głosy. Drewniane wykończenia, tak odmienne niż w jego domu, fascynowały go zdobieniami i solidnością. Tutaj nie było tak chłodno jak w hrabstwie Quebec, dlatego nie trzeba było ocieplać murów dodatkowymi materiałami. Nawet kuchnia była przytulna, choć nie jakoś specjalnie duża. Za to salon… Aż sapnął na liczne paprocie poprzewieszane pod sufitem z grubych bali, wysokie drzewka ozdobne i wielki, marmurowy kominek ze strzelającym drewnem wewnątrz. Od podejścia do niego odgradzał go podłużny, zakończony miękko stół, wokół którego ustawiono dziesięć krzeseł. W rogach zauważył fotele wyglądające na wygodne i za przyzwoleniem gospodyni, umościł się w jednym z nich. O tak, mógł tutaj zostać.

Nie uszedł mu niepewny wzrok Bena. Pewnie chciał go dręczyć pod stołem. Niedoczekanie. Zaraz obok niego ustawiono mniejszy stolik, na którym wylądowała poproszona niedawno smolista, gorzka kawa oraz talerzyk z przysmakami z okolic, wypiekanymi jeszcze dzisiejszego ranka.

W tym pomieszczeniu, choć było wiele ciekawych urządzeń, jak telewizor i bujane krzesło, wszystko miało swoje miejsce i nie rozpraszało. Ciekawiło, owszem. Dlatego po szybkim rekonesansie, oczyścił myśli i skupił się na rozpoczynającej się debacie. Wiedział, że mają tu zostać na tydzień, nie licząc dnia przyjazdu – on wraz z ojcem oraz czterech innych Zmiennych, zajmujących się finansami, szkołami (chciano wprowadzić wymiany uczniowskie), zdrowiem i komunikacją. Chłonął wszystko, od czasu do czasu wtrącając swoje uwagi ku uciesze ojca i gospodarzy, którzy zdawać by się mogło – byli zaskoczeni jego wiedzą i tym, że zdołał chyba poprzestawiać coś w ich synu, który także ochoczo proponował swoje pomysły. Wszyscy wiedzieli, że nie da się w jeden dzień dotknąć każdej naglącej sprawy, dlatego mieli czas. Co ważniejsze sprawy pobieżnie omówili, aż zastał ich wieczór. Cóż, skoro do tej pory nie wybuchła żadna większa kłótnia, nie wróżyło to źle ich paktowi. Ojciec wydawał się być zadowolony, a i państwo Davis uśmiechali się, rozluźnieni. Coraz częściej schodzili na bardziej przyziemne tematy, żartując z tego, jak nowemu pokoleniu objawia się chroniczny objaw przytępionego węchu, co do partnerstwa. Prawdą było, że więź zdarzała się rzadko, jednak z uwagi na to, że wilki mają świetny węch, wyczuwają osobę, z którą ich serce i dusza będą tworzyć udany związek.

- Ben, zaprowadź Matta do jego pokoju. Na pewno jest zmęczony. – Przywódczyni stada zaczęła pomagać swoim Betom w uprzątnięciu resztek kolacji. Nie mogła ukryć, że jej syn mocno jej dzisiaj zaimponował. Zastanawiała się jednak, czy sporego udziału nie miał w tym młody chłopak przed nią. Przed chwilą rozmawiała o tym z mężem, ale Josua machnął ręką, mówiąc, że byłby szczęśliwy, gdyby tylko skończyło się na zauroczeniu. Ona widziała to nieco inaczej. Ben często sprowadzał do domu różnych znajomych i niezależnie od sytuacji, zachowywał się w ich otoczeniu jak wesołek i pozer. W przypadku Matta było inaczej. Mówił poważnie, ostrożnie przedstawiając swoje racje i przemyślenia. Ze wstydem przyznała, że podobał jej się taki Ben, bo przypominał syna przywódcy, a nie „tego chłopaka od Evansów”. Jej zadowolenie powiększyło się, gdy zauważyła, jak poirytowana jest mina Bena, który został, delikatnie mówiąc, sprowadzony do pionu. Jego dłoń, którą położył płasko na plecach Matthew, została strącona, a chłopak stanowczo stanął przodem do niego, mierząc go złym spojrzeniem. Zaśmiała się w duchu. To dopiero musiał być szok dla jej syna… Tak brutalny kosz.

Benjamin

Nie rozumiałem tego chłopaka. Czy białe wilki nie uprawiały przygodnego seksu? Przecież to całkiem zdrowe podejście na rozładowanie hormonów i napięcia. A ten tutaj odpycha mnie, jakby nigdy tego nie robił. Cały dzień spędziłem na siedzeniu, choć muszę przyznać, że się nie nudziłem. Ale należy mi się chyba jakaś nagroda, prawda?

Dlatego z premedytacją poczekałem przy drzwiach tymczasowego pokoju Matta, aż ucichnie szum prysznica. Musiałem go zobaczyć. Ostrożnie nacisnąłem na klamkę, oddychając z ulgą, gdy ustąpiła. Nie zauważyłem go od razu, więc cicho wszedłem dalej. Mimowie wpełzł mi na usta zadziorny uśmiech, gdy opierałem się o odrzwi, spoglądając na kręcącego się przy łóżku chłopaka.

- Do twarzy ci w tym ręczniku. – Zagadałem, obserwując nadal nieskrępowanego blondyna, którego biodra przykrywał tylko biały, frotowy materiał. Mniejszym ręcznikiem pocierał mokre włosy. Odwrócił się w moją stronę i uniósł brwi w tym prowokującym geście, po czym rzucił we mnie przemoczonym materiałem.

- Zanieś to do wyprania, dzięki. – Odwrócił się do mnie plecami, gdy zdejmował prowizoryczne okrycie, po czym odłożywszy je na poręcz krzesła, wszedł pod kołdrę. – I gdybyś był tak miły, to zgaś światło, skoro już tam stoisz.

Zagotowało się we mnie. On sobie chyba kpi?! Właśnie zobaczyłem jego nagi tyłek, a on każe mi spadać na drzewo i jeszcze mu usługiwać? Przeklęty wilczur! Już miałem do niego podejść, kiedy usłyszałem głos mojej mamy. Cholera, że też akurat teraz czegoś ode mnie chciała! Warknąłem pod nosem, ze złością wychodząc z pokoju. Dopiero za drzwiami zorientowałem się, że faktycznie zgasiłem światło, a w palcach zaciskałem materiał ręcznika. Niech to szlag!

~o~

Następny dzień był niewiele przyjemniejszy dla Benjamina. Nie, Matt go nie unikał, jednak zwinnie wymykał się od wszelkich bliższych kontaktów. Brunet nie pamiętał, kiedy ostatnio trafił mu się tak uparty chłopak. Zazwyczaj jego znajomości nabierały szybkiego tempa, więc i tym razem nie zamierzał dać się spławić.

Trzeciego dnia postanowił wprowadzić swój plan w życie. Porozmawiał z przywódcą Alf białego wilka, czy mógłby zabrać Matta na całodzienną wyprawę po ich miasteczku, aby bliżej opowiedzieć o nowinkach technicznych i ich zaletach, które mogłyby się przydać w ich rejonach. Wysoki mężczyzna wzruszył tylko ramionami, podśmiewując się pod nosem. Najlepsze w tym wszystkim było to, że Matt został postawiony przed faktem dokonanym i teraz siedział na przednim siedzeniu czarno-zielonego Nissana Patrol rocznik 2000, wklejając się w boczną szybę. Ben siłą woli starał się nie denerwować. Zagadywał swego towarzysza i prowadził długie monologi, ale jego cierpliwość zaczynała się kruszyć. W pewnym momencie zahamował mocno na poboczu, odwracając się przodem do Zmiennego.

- Słuchaj, o co ci chodzi? Nie musiałem cię niańczyć, skoro wolałeś siedzieć w domu.

Szare oczy ciskały w niego gromy.

- Owszem, nie musiałeś, a jednak zdecydowałeś za mnie. Wywiozłeś gdzieś bez mojej zgody i jeszcze masz pretensje, że nie jestem rozmowny!

Ben potrząsnął głową z niedowierzaniem.

- Przecież nie zrobię ci krzywdy, okej? Nie uśmiecha mi się gnicie w czterech ścianach i opowiadanie w teorii o tym, co się tutaj dzieje. Uznałem, że wolałbyś zobaczyć co nieco na własne oczy.

Na twarz Matta wpłynęło nieznacznie niezrozumienie. Nie dalej jak wczoraj Benjamin był gotów towarzyszyć mu nawet w toalecie, co rusz podrzucając seksualne podteksty, a dzisiaj spłynęła na niego dobroć i stał się gospodarzem z prawdziwego zdarzenia? Nie za bardzo chciał uwierzyć w tę przemianę. Sceptycznie przytaknął mu, żeby kontynuował podróż, uważniej rozglądając się dookoła. Właśnie podjeżdżali pod jakiś starszy budynek otoczony młodymi krzewami i żywopłotem. Z tyłu można było dostrzec huśtawki.

- To moja szkoła. Uczyłem się w niej do piętnastego roku życia. – Ben odpiął pas, z ulgą przyjmując podobny gest w wykonaniu Evansa. – Potem przeniosłem się w inne miejsce, nieco dalej i tam spędziłem kilka lat, przyuczając się do zawodu. – Zamknął drzwi, wsuwając klucz do zamka i przekręcając go. Na pytające spojrzenie chłopaka odpowiedział – No co? Bycie synem przywódców nie zwalnia mnie z obowiązku kształcenia się w wybranym kierunku. A dla zaspokojenia twojej ciekawości powiem, że fotel, w którym z takim uwielbieniem siedziałeś pierwszego dnia, wyszedł spod mojej ręki.

Matt wywrócił teatralnie oczami, pozwalając sobie na delikatny uśmiech. Dał mu wolną rękę i pozwolił poprowadzić się do wnętrza budynku, mijając zaciekawione dzieci. Niektóre z nich podbiegały do Bena i uwieszały się na jego nogawkach. Ze skrytym zadowoleniem patrzył, jak chłopak głaszcze głowy dziewczynek, by po chwili dokazywać z chłopcami. Ten szczery uśmiech nie mógł być fałszywy. Może nieco pomylił się w kwestii jego osoby? Odrobinkę?

Od niektórych z dzieci wyczuwał słabą woń Zmiennych, co go w pewien sposób zaskoczyło. Nie sądził, że nawet w szkole zdecydowano się na koedukacyjną naukę z ludźmi. Poza tym najwyraźniej mocno ufano swoim pociechom lub naprawdę dobrze je wychowano, ponieważ, choć ich stosunki z człowiekiem nadal były ukrywane, należało pamiętać, że dzieci mogły się ujawnić. Nieważne, czy zdarzyłoby się to przypadkowo lub też aby zaimponować rówieśnikom, a jednak system tej szkoły zdawał się działać świetnie przez wiele lat. Błogosławiona była ich naturalna zdolność emanowania specjalną aurą Zmiennych, którą wyczuwali tylko inni. Tak jak i umiejętność roztaczania wokół hormonów, które pomagały w dużych skupiskach ludzi lub w nowych miejscach, gdzie węch był przytłumiony innymi zapachami, w nie-seksualny sposób wysyłając informację „Hej, nie jestem człowiekiem, więc możesz ze mną swobodnie pogadać na nasze tematy”.

Po piętnastu minutach był już o wiele bardziej rozluźniony, wchodząc w swobodną rozmowę z Benjaminem. Podzielił się z nim nawet swoim marzeniem o locie awionetką. Nie bał się wysokości, ale unoszenie się w górze różnie mogłoby się skończyć. Tym niemniej z ciekawością przyglądał się patrolującej okolice maszynie.

Nawet później, gdy odwiedzili kilka domostw prowadzących małe gospodarstwa, z pasją angażował się na każdy temat.

- Studnie to naprawdę istne błogosławieństwo. Nie trzeba codziennie udawać się do źródeł czy korzystać z wodociągów, skoro ma się własne ujęcie wodne. Tak samo siłownie w tych mini-parkach. Nie dość, że sadzicie nowe drzewa w zamian za wycinkę starych, to jeszcze zyskujecie miejsce do ćwiczeń na świeżym powietrzu. – Ekscytacja to mało powiedziane, co czuł. – Uważam, że dobrym pomysłem byłoby stworzenie przynajmniej niewielkich piaskownic, by młode mamy mogły wyjść z dziećmi na spacer, trochę poćwiczyć i jednocześnie zająć czymś pociechy.

- Masz rację, to całkiem mądre. I prawie jak wieczorki zapoznawcze. Mamy poznawałyby się, nawiązywały znajomości i nie czuły takiej presji, jaką na pewno mają w domu. – Musiał przyznać, że rozmowy z Mattem rozpędzały w nim istny pociąg pasji. Przyłapał się nawet na myśli, co on robił do tej pory, nie przejmując się społeczeństwem, które wokół niego żyje. Z cichym jękiem zawodu przywitał bramę wjazdową na teren domu. Odhaczyli dzisiaj sporo miejsc i jutro mieli zamiar kontynuować zwiedzanie.

- U nas teraz mogłoby być z tym ciężko, ale ojciec napomknął coś o kupnie ziem w pobliżu, aby dać alternatywę młodszym pokoleniom na lepszy start. Wiesz… nasze geny Zmiennych zaczynają się nieco rozmywać. Nie żyjemy już po trzysta lat i nie jesteśmy w przewadze zwierzętami, tylko ludźmi, więc i klimat musi być dla nas łagodniejszy, abyśmy mieli jak przetrwać. I pogodzić się z obecnością ludzi wokół… nas. – Matt dokończył kulawo. Nie zarejestrował momentu zatrzymania się samochodu, lecz teraz, odwracając się stronę Bena, zastygł w bezruchu, niemal stykając się z nim nosem. Do tej pory zdążył się całkowicie odprężyć, pochłonięty interesującymi dyskusjami z chłopakiem. Nawet skrajnie błahe tematy nabierały wyjątkowego czaru, gdy obydwaj omawiali je z pełną powagą. Nigdy tak nie miał, nawet ze swoimi wieloletnimi znajomymi. Dlaczego więc po tak dobrym wrażeniu, jakie wywarł na nim Ben, teraz musiał to wszystko spieprzyć tym niepotrzebnym pocałunkiem?

Kiedy tylko jasnoniebieskie, jak u haskiego, oczy Bena zderzyły się z chmurną szarością, jakaś wewnętrzna siła popchnęła go do przodu, wprost na usta Matta. I już sekundy później wiedział, że zrobił coś mocno nie tak, gdy odepchnięty, zderzył się plecami z bokiem swojego siedzenia.

Głęboko ukryte rozczarowanie wypłynęło na powierzchnię stalowych źrenic, szybko będąc zakopanym grubą warstwą złości.

- Ben, nie tędy droga. Ten dzień mógł zakończyć się dobrze, a ty wszystko zniszczyłeś. – Matt jeszcze chwilę siłował się z pasami bezpieczeństwa, po czym wyszedł z samochodu, głośno trzaskając drzwiami. Jego długie kroki nabierały rozpędu, a przy schodach do domu niemal biegł, prawie zderzając się z gospodarzem domu. Pospiesznie przeprosił i już spokojniej pokonał dzielące go metry.

Josua spojrzał na niego ze zdziwieniem, po czym na w pół zaniepokojony i podejrzliwy, ruszył w kierunku, z którego prawdopodobnie przyszedł młody Evans. Nie bardzo zdziwił go widok swojego syna siedzącego w samochodzie. I może nawet powiedziałby mu kilka przykrych słów, gdyby nie to, co zobaczył, będąc w jeszcze na tyle bezpiecznej odległości, by zostać niezauważonym. Benjamin wyładowywał złość na skórzanej kierownicy, uderzając w nią raz za razem, by po niecałej minucie objąć ją mocno, kładąc głowę między ramionami. Nie zapowiadało się na to, że zbyt szybko stamtąd wyjdzie. Starszy Alfa wycofał się pospiesznie, znikając z zasięgu wzroku syna. Syna, który od dawna nie był zbywany i najwyraźniej bardzo się tym faktem przejmował.

8 komentarzy:

  1. Hej. Muszę tu zaznaczyć ,że początek ich znajomosci zaczął sie ciekawie. Patrząc na poczynania Bena ,to Matt chciałby byc zdobywany, a nie zaliczany. I dobrze. widać ,że Mattowi zależy na czymś więcej. Szkoda mi trochę Bena w końcu tak pięknie wymyślił ten dzień z Mattem ,a dostał kosza,ale myślę ,że tak szybko się nie podda i wyląduje swoje złości i wymyśli następny genialny plan na podryw. Także rozdział świetny, czekam na dalszą część i pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! xD
      Otóż to! Matt chce być zdobywany. Ba, nawet trochę podroczy się z Benem. A Jemu z kolei taki prztyczek w nos nie zrzuci korony z głowy. Poza tym, jak słusznie zauważyłaś - ma mocny charakter i łatwo się nie poddaje. Ma kilka dni i (mam nadzieję) całkiem udane pomysły na pozostałe dni.
      Tak naprawdę poznali się wcześniej, ale o tym będzie w dalszych rozdziałach. Już nie mogę się doczekać dwóch z nich. xD
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. Bardzo fajne, chłopaki wymiatają.Czekam na dalszy rozwój wypadków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! Witam Cię serdecznie! Haha, dzięki, chłopaki na pewno są ucieszeni. 😁 Zawirowania dopiero przed nimi, ale nie uszkodzę ich, hehe. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  3. Hejeczka,
    dka mnie to mało, no naprawdę ledwo zaczęłam czytać, a tutaj już ostatnia kropka...
    o matko Ben został tak brutalnie odrzucony... rozbawiła mnie scena weź ręcznik, i zgaś światło...  był bardzo miły dzień a potem po prostu spieprzył mówiąc szczerze... Ben dobiera się chyba do wszystkiego co się rusza...
    przywiązuje do krzesła stawiam laptopa, ptasie mleczko i termos z kawą...
    mi jest bardzo miło czytać o nich i nie przeszkadza mi, że dużo rozdziałów zajmą bo chcę widzieć jak Ben zdobywa Matta, wyobrażam go sobie w postaci wilka z wywieszonym jęzorem i robiącym wszystko co tylko Matt będzie chciał...
    miałam coś jeszcze napisać ale no zapomniałam... moż mi się przypomni...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! xD
      Każdy rozdział ma taką sama długość, z ręką na sercu. xD Ben do tej pory miał wielu na skinienie palca, a tu zjawia się jakiś chłopak i ma w nosie jego pseudo-zaloty. Musi sobie przewartościować niektóre rzeczy, a może uda mu się odkryć w sobie (i kimś) coś wyjątkowego. Hmm, czy Ben dobierał się do wszystkiego, co się rusza? Hm, dokonuje selekcji, kochana. xD Ma swoje typy, haha. xD
      Takie dobroci dla mnie? *_* Dam się przywiązać! xD Dzisiaj mam akurat wolne w pracy (wyjątkowo), więc mam zamiar zajechać klawiaturę. xD
      O, kochana, Ben nie będzie musiał przemieniać się w wilka, by go zdobyć... Chociaż... w sumie masz rację jednak! Ale nic nie zdradzę. xD Tak czy inaczej pozdobywa sobie dwa razy. ;> Zaciekawiłam, hm? xD
      Hahaha, pewnie! Jakby coś, to pisz, ja czekam w gotowości. xD
      Pozdrawiam serdecznie! xD

      Usuń
  4. Hejka, hejka, hejka,
    jestem Julianem i śpiewam tak "dla mnie to mało", kurcze ledwo zaczęłam czytać, a tutaj już koniec rozdziału...
    Matt och tak fantastycznie potraktował Bena, jak widać z niego to taki lekkoduch... ale wydaje mi się, że Matt chce być zdobyty a nie zaliczony... ja chce zobaczyć Bena latającego za Mattem ;)
    weny życzę...
    Pozdrawiam cieplutko Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejeczka! XD
      Uwielbiam króla Juliana! XD Spokojnie, niedługo nowy rozdział. Będzie fajnie. :3
      Matt jest ostrożny i bardzo rodzinny. Chce kogoś na stałe, a do Bena go ciągnie. I dlatego tak się hamuje, żeby pragnienie nie wzięło góry nad zdrowym rozsądkiem. Jeszcze będzie między nami gorąco. XD
      Pozdrawiam serdecznie! XD

      Usuń