niedziela, 14 lutego 2021

2. Wrogowie w miłości

Hejka! xD

Dzisiaj rozdział jest troszeczkę wcześniej. Dowiecie się co nieco o zajączku, także stay tuned. xD Z kolei w przyszłym rozdziale cofniemy się o dziesięć lat. I słowo daję, to miały być góra dwie notki, a wyszło... No tak wyszło, że jeszcze nie skończyłam. xD Cała ja. xD

Drogie dziewczyny, na Wasze wiadomości odpowiedziałam w poprzednim rozdziale, bezpośrednio pod komentarzami. ;3 Jesteście wspaniałe, wiecie? <3 Aż mnie energia ponosi (przynajmniej wewnętrznie i duchowo, bo fizycznie coś mi wigor spadł. Może to przez brak słońca, kto wie? xD)

Zbyt dużo akcji nie ma, ale przynajmniej może choć trochę wyrobicie sobie zdanie o bohaterach. A akcja przyjdzie, spokojnie, już Matt i Ben się o to postarają w przyszłości. xD

Nie przedłużając, zapraszam serdecznie na drugi rozdział "Wrogów w miłości" i przepraszam za błędy.

PS: Czy u Was też są takie ogromne zaspy śniegu? Słowo daję, dawno na Śląsku, w moich okolicach, nie było takiej zimy! 

PPS: Wszystkiego najlepszego z okazji Świętego Walentego! ❤️️ A dla singli, takich jak ja, życzę wszystkiego najlepszego w Dniu Singla - w końcu to już jutro. xDD  ❤️️

-----------------------------------------------------------------------------------------

 

Ciepło, wygodnie, cicho. To czuł Zmienny zająca, gdy wróciły do niego wszystkie zmysły. Wiedział, że jest nagi, lecz przykrywa go jakiś miękki materiał. Wciągnął powietrze i od razu otworzył oczy. Nie był w lesie, ba, nawet w pobliżu natury. Dom? Ktoś go zabrał? Dowiedział się o nim?

Obrazy z wczorajszej nocy zalewały mu umysł i wreszcie wpadło mu wspomnienie ścigającego go orła. Niepewnie spojrzał w dół i dopiero teraz zauważył, że jest w swojej ludzkiej formie. Jak mógł wcześniej tego nie poczuć? Jego prawa noga została obandażowana, podobnie jak jedno z długich, zajęczych uszu – co pozwoliło mu myśleć, że jednak znajduje się w pośrednim ciele.

Rozejrzał się niepewnie dookoła, podciągając na łokciach. Za sobą miał wygodną, puchową poduszkę, a pod tyłkiem rozłożono jakąś matę, zapewne po to, by nie ubrudził łóżka krwią. Prócz kilku prostych mebli – szafki nocnej, okrągłego stolika i komody połączonej z biblioteczką, znajdowało się tu duże, przestronne okno przysłonięte blado-szarą zasłoną oraz drzwi, przez które chciał w najbliższym czasie wyjść. Teraz jednak był raczej uziemiony. Przeklęta regeneracja nie działała na nim tak szybko, jak na innych Zmiennych. Nie mógł zamienić się w zająca, gdyż wówczas proces leczenia byłby o wiele dłuższy, więc o potajemnej, mizernej ucieczce też nie było mowy.

Z jękiem opadł na poduszkę. Był otępiały od leków, choć z pozoru nieszkodliwe pobolewanie w miejscu rany po wnykach zaczynało promieniować mocniej z każdą chwilą. Nerwowo otarł krople potu z czoła. Wolałby jednak mieć na sobie choć bieliznę, skoro na pewno przyjdzie mu skonfrontować się z właścicielami domu. Ciekawiło go, gdzie dotarł. Może i był już pełnoletni, miał dwadzieścia lat, ale ucieczka od własnego stada w pojedynkę zakrawała na głupotę. I jeszcze trafił do wilków… Chociaż skoro go wyleczyli, nie mogli być źli. To pozwoliło mu na rozluźnienie i przymknięcie oczu.

Nie na długo jednak. Nagle, niczym uderzenie w gong, do jego nozdrzy doleciał silny zapach kogoś o bardzo, bardzo rozzłoszczonej aurze. Usłyszał podniesione głosy i przypomniał sobie, że chwilę temu wyraźnie wychwycił warkot silnika samochodu. Ktoś musiał przyjechać i chyba wyczuł jego obecność. Co się z nim stanie? Dlaczego zaopiekowano się nim, a teraz ta wściekła aura krzyczy wręcz, że nie życzy sobie jego obecności? Nie miał zbyt wiele czasu, aby się nad tym zastanawiać. Niemal wcisnął się w zagłówek łóżka, gdy drzwi, w które do niedawna tak tęsknie się wpatrywał, trzasnęły z rozmachem, odbijając się głośno od ściany. Do pomieszczenia wpadł jak burza wysoki mężczyzna, którego włosy, zwłaszcza teraz, przypominały lwią grzywę. Kiedy mroźne, szare oczy natrafiły na jego niemal trawiasto-zielone, miał wrażenie, że kurczy się do rozmiarów swojego zająca. Zamarł w bezruchu, czekając na kolejny krok tego niebezpiecznego mężczyzny. Mężczyzny, który wycelował palec w jego stronę i z warkotem wydostającym się spomiędzy uniesionych warg wykrzyczał:

- Kto to jest, do cholery?! – Nie czekając na odpowiedź podszedł szybko do chłopaka, napinając mięśnie, jakby do tej pory nie wyglądał dostatecznie przerażająco. Był samcem Alfa i nie pozwoli, aby jakiś inny Zmienny wylegiwał się w tym domu i to pod jego nieobecność. Co ten Ben sobie wyobrażał? Podświadomie wiedział, że zdrada to ostatnie, o co mógłby posądzać partnera, jednak niepewność przejęła nad nim kontrolę. Opary złości falowały delikatnie wokół niego, jakby podgrzewał się od środka, a nasiliły się, gdy dostrzegł nagą klatkę piersiową Zmiennego. Usłyszał przestraszony pisk wydostający się ze ściśniętego gardła chłopaka i domyślił się, że jego oczy najprawdopodobniej zmieniły się w wilcze.

W tym samym momencie, w którym wykonał kolejny krok, Zmienny zająca szarpnął się do tyłu, jakby chciał wtopić się w oparcie łóżka i momentalnie zastygł w chwilowym bezruchu, gdy przeszył go bolesny skurcz. Z krzykiem na ustach wygiął się do przodu, łapiąc mocno za prawe udo. Spomiędzy jego zaciśniętych palców można było dostrzec jak cienkie prześcieradło zabarwia się krwią. Po policzku spłynęła mu łza, gdy krzycząc wciąż, rzucał się w swoim posłaniu. To tak bardzo bolało.

Alfa zmarszczył czoło, wycofując się nieznacznie, gdy potrącający go Benjamin ominął go i próbował uspokoić chłopaka. Patrzył, jak mężczyzna klęka lewym kolanem na łóżku i jedną ręką przytrzymuje ramię rannego, drugą kładąc mu na czole, mrucząc coś pod nosem. Delikatny, iluzoryczny wiatr przetoczył się po pokoju, wnikając w każdego w promieniu kilku metrów. Ozdrowieńcza zdolność Alf do uspokajania dzięki sile przywództwa potrafiła wyciszyć rozszalałe emocje i tak też stało się tym razem. Chłopak opadł na poduszkę z łagodnym zdziwieniem na twarzy, wciąż oddychając głęboko. Patrzył na Bena z wdzięcznością, szlochając cicho.

- Okryj się do połowy, a ja sprawdzę, czy szwy nie popękały. – Zdenerwowany mężczyzna uśmiechnął się oszczędnie, gdy chłopak bez zawahania wykonał jego polecenie. Czuł na sobie badawczy wzrok swojego partnera, ale teraz nie miał zamiaru zawracać sobie nim głowy. Gdyby to zrobił, Zmienny zająca zapewne uciekły w przestrachu. Aby zająć czymś myśli, skupił się na zdejmowaniu bandaża, uważając na to, by nie naruszyć opatrunku blisko skóry, do którego już przyschła czerwona posoka. Wyjął z kieszeni marynarki niewielką buteleczkę, odkorkowując ją zębami, po czym wylał zawartość na zranione udo. O wiele łatwiej było mu ściągnąć zwilżoną gazę, która nadawała się do wyrzucenia. Sprawnie zastąpił ją nową, wyjmując ją spod łóżka wraz z woreczkiem zapełnionym bandażami. Bez słowa opatrzył chłopaka i wyciągnął z jego rąk rąbek prześcieradła, by z powrotem okryć nagie ciało. Musiał zapamiętać, aby w późniejszym czasie przynieść mu coś do przebrania. Z tym postanowieniem wyprostował się i wreszcie odwrócił, spoglądając na drugiego z Alf. Zanim jednak zaczął rozmowę, usłyszał cichy, delikatnie drżący głos, wciąż naznaczony urywanym łkaniem.

- Dziękuję.

Benjamin westchnął głęboko, pocierając dłonią o kilkudniowy, czarny zarost. Skinął głową w kierunku chłopaka i wzruszył ramionami, jakby uważał swoją pomoc za coś normalnego.

Kiedy oczekiwał przyjazdu swojego partnera, nie tak wyobrażał sobie jego powrót. Marzył o wspólnej kąpieli i nacieszeniu się sobą z powodu rozłąki. Tymczasem, gdy tylko Matthew przekroczył próg domu, stężał nieoczekiwanie, wąchając powietrze. Widział, jak jego łagodne rysy stają się ostre i podejrzliwe, a w momencie uzmysłowienia sobie, że nie są sami, jego twarz wykrzywiła się w gniewie. Nie mógł mu nic wytłumaczyć. Mężczyzna wściekł się i wybiegł z salonu, kierując się do ich pustego pokoju, nie bacząc na prośby Benjamina. A teraz stał przed nim, wyraźnie zbity z tropu, ale wciąż tak irytująco pięknie wzburzony. Luźno narzucona katana jeansowa i obcisły, granatowy podkoszulek pod nią wcale nie ułatwiały sprawy. Cholera, chętnie pozbyłby się też tych obcisłych chinosów w kolorze beżu. Zwłaszcza wtedy, gdy partner przeniósł ciężar ciała na drugą nogę, wypychając odznaczającą się męskość.

- Ben, chyba nie pora na to. – Słusznie zauważył Matt, pozwalając sobie na uszczypliwe zadarcie nosa. – Kim on jest i co robi w naszym domu?

Chłopak poruszył się nieco, poprawiając na poduszkach. Nie uszedł mu zapach, jaki rozsiewali wokół siebie mężczyźni i poczuł gorąco wkradające się na policzki. Uspokajał się powoli i uznał, że nie uniknie wyjaśnień, a jest je im winny. Zwłaszcza temu, który się nim zaopiekował.

- Nazywam się Liam Tylor i jestem Zmiennym białego zająca. Pochodzę z obrzeży miasta Mistissini, w południowo-wschodniej części Kanady. I od dwóch lat uciekam przed moim stadem, a raczej zdrowo nawiedzonym ojcem. – Łatwo poszło! Nawet zdołał powiedzieć to wszystko na dwóch wydechach, więc z pewnością został zrozumiany… mimo szybkości, z jaką mówił. Przygryzł dolną wargę, gdy obydwaj przywódcy zmierzyli go podejrzliwym spojrzeniem. A jednak te skąpe wyjaśnienia nie wystarczą. Zrezygnowany, podkulił zdrową nogę i objął ją ramionami, przytulając policzek do kolana. Długie, zwisające uszy położył płasko na głowie, krzywiąc się, gdy proste, dużo ciemniejsze od włosów Bena, kosmyki zahaczyły o poranione miejsce. – Od małego wyśmiewano mnie za nie. – Pomasował końcówkę śnieżnobiałych uszu. – Są całkowicie inne niż te, które powinien mieć mój gatunek, czyli szare na wiosnę i lato, a białe na jesień i zimę. I przede wszystkim krótkie. Dobrze, że chociaż ubarwienie futra zmienia mi się tak, jak powinno. – Przez śmiech przebijała się pogarda i igiełki smutku. – Kiedyś żyliśmy na – zastanowił się – większym odludziu i było nas kilkaset. Jednak ludzie pokochali mroźne klimaty i z początku mała grupa przyjezdnych przekształciła się w ogromne miasto. Młode zające nie chciały żyć w wiecznym strachu i ukryciu. Pragnęły wiedzy i ruszenia naprzód. W ten sposób nasz gatunek zaczął mieszać się z ludzkim, przez co na świat przychodziły dzieci pozbawione mocy Zmiennych. W niektórych przypadkach partnerzy zajęcy wiedzieli o nas i pomagali nam na peryferiach, jednak mój ojciec zdecydowanie odcinał się od rasy człowieka. Uważał, że to grzech, że tylko czystość krwi jest ważna. – Przymknął oczy, z rozrzewnieniem przypominając sobie dzikie harce na ośnieżonych szlakach. Tam był wolny. – Dlatego postanowił, że ode mnie i mojego starszego brata rozpocznie masową reprodukcję młodych. Rozumiecie, co przez to mówię? – Długie rzęsy uniosły się, ukazując wypełnione łzami, zielone oczy. – Nie chciałem… Nie mogłem! Miałem zaledwie jedenaście lat, kiedy ojcu zaświtał w głowie ten pomysł. Na szczęście mój brat zdołał go jakoś uspokoić na kolejne lata. Uspokoić – prychnął z pogardą. – Dobre sobie. Gdy została nas garstka, zaledwie setka, powziął plan o połączeniu sił z naszymi sąsiadami, Zmiennymi białego lisa. Bratał się z teoretycznym wrogiem, a jak się później okazało, z równie nawiedzonym przywódcą. Od tamtej pory Caleb, syn Alfy lisów, chodził za mną krok w krok. Chyba chciano nas sparować, chociaż wiadomo, że to, czy jesteśmy Alfą, Omegą, czy Betą objawia się dopiero po osiągnięciu szesnastu lat. Dlatego każdy młody osobnik, który chciał się wyrwać do miasta, był niemal więziony, byleby tylko nasze stada nadal trwały. A przecież ci, którym udało się uciec, także odnajdywali szczęście w innych stadach! Po prostu nie mogli znieść tej chorej presji u nas… – Pozwolił sobie na cichy, bezgłośny płacz, czując spływające po policzkach łzy. – Byłem jednym z najdrobniejszych. Nawet niektóre dziewczynki były silniejsze. A te cholerne lisy dokładały swoje pięć groszy, czyniąc z mojego życia piekło. Niby miało mnie to zahartować – zaszlochał, od razu zaciskając szczękę, by się uspokoić. Dopiero po minucie lub dwóch mówił dalej. – Tak się złożyło, że nasze stada należały do ludu Pradawnych Narodów. W moich żyłach płynie krew bardzo starych Zmiennych. Wręcz byłoby szkoda, abyśmy wymarli – niemal wypluł te słowa. – Przez te wszystkie rytuały poznawcze, liczne Noce Pełni, gdy sprawdzano młodych Zmiennych, czy pierwiastek przynależności do jednej z trzech „pozycji społecznych” już się uaktywnił, coś poprzestawiało się w naszych organizmach. Cały proces tak jakby się wydłużył, wypaczył. Jednym ujawniało się to w dniu ich osiemnastych urodzin, a innym, cóż… Ja nie wiem do tej pory, kim jestem. – Nie umknęło mu znaczące spojrzenie Alf, które skierowali na siebie. Ach, być może teraz mógłby się już czegoś dowiedzieć o sobie. – Pech chciał, że na ponad dwudziestu młodych, była tylko jedna Omega. Jedna! Najgorsze jest to, że Omegi można zaciążyć już w chwili, gdy się o tym dowiadują. – Widział, jak na twarze mężczyzn wpłynęło zrozumienie. Nie musiał więcej tłumaczyć. –  Kiedy nadszedł ten dzień, w którym miałem osiemnaście lat, znów siłą zaciągnięto mnie na środek miasta wraz z innymi nastolatkami, aby nas sprawdzić. Mój brat jest Alfą, więc ojciec od razu zaczął go przygotowywać do roli szefa stada. Do osiągnięcia zdolności rozpłodowej, a taką nabywa się w dwudziestym pierwszym roku życia, miał jeszcze rok czy dwa, więc chuchano na niego i dmuchano, selekcjonując co lepsze Omegi ze stada lisów. Nawet mężczyzn. To był obrzydliwe. Wzdrygnął się. Niewiele pamiętam z tego dnia Nocy Pełni. Wiem, że ktoś się zbuntował, jakaś grupa chciała przeforsować otaczających nas dorosłych, a mój brat... On tam stał, blady, przerażony. Z ruchu jego warg wyczytałem, że mam uciekać. Nie zastanawiałem się dwa razy. Od tamtego czasu podróżowałem stopem lub uciekałem w zwierzęcej formie, bo jakby mało mi było tego, że jestem słabszym ogniwem swego gatunku, to nie potrafię zbyt dobrze kontrolować przemian i w sytuacjach stresowych nagle z człowieka staję się zającem. Dlatego zaszywałem się w lesie, aby nie wzbudzać podejrzeń oraz by nikt z mojego stada mnie nie znalazł. I... tak bardzo chciałem bezpieczeństwa. Normalności. – Opuścił głowę, płacząc już otwarcie. Z westchnieniem ulgi przyjął delikatny dotyk dwóch ciepłych rąk, gdy mężczyźni przysiedli obok siebie na łóżku, wydzielając z siebie uspokajającą esencję, nadprzyrodzony dar. Pozwolili mu się wypłakać, odreagować i cierpliwie trwali przy nim, za co był im wdzięczny. Musiał minąć kwadrans, aby zdołał wreszcie na nich spojrzeć jaśniejszym wzrokiem. – Mój brat nie był idealny, ale wtedy, w tamtym momencie, tak jak siedem lat wcześniej, miałem wrażenie, że ocalił moje życie. – Dokończył opowieść, gotowy na wszelkie pytania.

Mężczyźni mimo to milczeli, przetrawiając całą sytuację. Nie mogli pojąć tego, jak władza zdołała przesłonić zdrowy rozsądek, popychając przywódcę stada do poświęcenia własnych dzieci, aby kontynuować swój gatunek. Do ich miasta, do Westmore, chętnie wprowadzały się coraz to nowsze osoby. Nikt stąd nie uciekał, nie obawiał się o swoje młode. Prawdą było, że dokonywali względnej selekcji w przypadku ludzi, bo nie chcieli mieć u siebie zapalonych myśliwych, czy też osób stwarzających zagrożenie, ale tak naprawdę i wśród Zmiennych zdarzały się niezwykłe przypadki głupoty. Po prostu mieli to szczęście, że ich niewielkie miasteczko w większości zamieszkiwali spokojni Zmienni.

Jednak byli pewni, że każdy, kto odnalazł swojego partnera, cenił go i troszczył się o jego dobro. To przypomniało Benjaminowi o ważnej kwestii, którą poruszył chłopak. Ostrożnie wyciągnął rękę, głaszcząc go między zajęczymi uszami.

- Powiedz nam, czy białe lisy też przechodziły przez konieczność analizy swoich genów? – Gdy dwudziestolatek potwierdził skinieniem głowy, kontynuował. – Co się stało z synem przywódcy?

Liam wzdrygnął się, pocierając ramiona dłońmi.

- Niezależnie od tego, kim ja miałem zostać, mieliśmy być parą. Jak mówiłem, byłem wtedy drobnym chłopakiem, więc uznano, że nawet w roli Alfy stanowiłbym dobrą partię do rodzenia dzieci. Mój starszy o dwa lata brat ma wspaniałe ciało, więc w nim pokładano nadzieję na rozbudowę klanów. Ja byłem, cóż, co najwyżej przystawką. A Caleb? On... myślałem, że był inny. – Nie chciał zbyt wiele o tym mówić. – Dręczył mnie, doprowadzał do łez... uspokajał, opatrywał… Myślałem, że jesteśmy ponad tym przeklętym losem, ale kiedy zaczynało być dobrze, zawsze wyciągał ukryty w sobie nóż i odzierał mnie z marzeń. Tak bardzo go nienawidziłem. Przez te dwa lata mojej ucieczki pielęgnowałem w sobie to uczucie, ale teraz? Wszystko mi jedno. Gdyby pojawił się na mojej drodze, po prostu naplułbym mu w twarz. Nie pytajcie mnie o niego więcej, proszę. – Duże, zielone oczy przepełnione były smutkiem i udręczeniem. Ostatnie miesiące spędził na samozwańczym treningu. Biegał, aby wzmocnić mięśnie i kondycję. Podczas wędrówki zatrzymywał się na sezonowe prace u ludzi, zyskując pieniądze, jedzenie i muskulaturę. Nie był jakimś siłaczem, próżno było szukać napiętych bicepsów, jednak nie przypominał już tego niskiego chudzielca o rozwichrzonej czuprynie. Tym razem to on miał pytanie do nich.

- Wy wiecie, prawda? Czy jestem Alfą? – dopowiedział, stanowczo spoglądając w oczy swoich rozmówców.

Ben zawahał się. Z przepraszającą miną przeniósł ciężar odpowiedzialności na swego partnera, który zgromił go spojrzeniem.

- Jesteś Omegą, Liamie. Bardzo wyjątkową, z uwagi na twoje pochodzenie.

Chłopak wciągnął ze świstem powietrze. Rozwiązały się od razu dwie istotne dla niego kwestie. Pierwszą był wybuch Matta sprzed godziny. Sam na jego miejscu byłby zły i niepewny, gdyby w domu zastał swojego partnera w towarzystwie obcej Omegi. Drugą ważną sprawą było zachowanie brata. Chciał ochronić Liama – zarówno przed ojcem, jak i niewątpliwą koniecznością związania się z synem przywódcy białego lisa. I tak by do tego doszło, ale wiązał się z tym przekazywany przez pokolenia skutek. Co innego niby-związek dwóch Alf, które mogły na niby udawać próby stworzenia rodziny. Jednak Omegi Pradawnych Narodów charakteryzowały się tym, że miały mnogie ciąże i po porodzie mogły niemal od razu zajść w kolejną. Tak się składało, że był dosyć unikatowym nabytkiem i z przerażeniem dotarło do niego, że właśnie zdradził się tym dwóm Alfom, które najwyraźniej zdawały sobie z tego sprawę.

- Nie panikuj, chłopcze. – Ben starał się dodać młodemu Zmiennego nieco otuchy, posyłając w jego stronę serdeczny uśmiech. – Nie skrzywdzimy cię. Byłeś z nami szczery i nic, co  mogłoby przynieść na ciebie kłopoty, a zostało tutaj powiedziane, nie dotrze do żadnych innych uszu. Zaklinam się na duszę Alfy i przywódcy. – Przyłożył dwa palce do ust, całując opuszki, po czym podążył nimi przez brodę, do piersi i wykonał zamaszysty ruch w bok. Z ulgą dostrzegł, że Matt uczynił to samo. Była to bardzo wymowna przysięga, niemal przyrzeczenie, którego złamanie mogło mocno nadszarpnąć zaufaniem Alf. Jednocześnie oznaczało to, że byli szczerzy i uczciwi w swoich zamiarach. Ben zamierzał przytrzymać chłopaka w tym domu na jakiś czas, a potem zaproponować mu niewielkie mieszkanie bliżej centrum, by mógł tam spokojnie pracować i wtopić się w tłum. Kiedy jednak poczuł na barku dłoń swojego partnera, który wyraźnie dawał mu znać, że jeszcze nie skończyli, zaniepokoił się. Nie ułatwiał tego nieodgadniony wyraz twarzy Matta, który mocno się nad czymś zastanawiał i rzucał coraz to bardziej sceptyczne spojrzenia w kierunku chłopaka. Jakby sam nie wierzył w to, co podejrzewał. Ben z rodzącą się ciekawością usiadł na podłodze, aby mieć dobry widok na obydwu mężczyzn.

Tymczasem Matthew starał się przypomnieć sobie jak najwięcej i gdy uznał, że i tak nie jest pewny, czy ma słuszność, zdecydował się zapytać młodego Zmiennego o coś, co nawiązywało do jego przeszłości.

- Liam, czy uciekając ze swojego stada, szukałeś kogoś konkretnego, aby się u niego schronić?

Pytanie zbiło z tropu chłopaka, jednak kiwnął głową, przygryzając policzek od wewnątrz, gdy próbował przypomnieć sobie konkretne nazwisko. Tymczasem Matt mówił dalej.

- A pamiętasz może dwóch Zmiennych wilka, którym pomogłeś przedostać się przez ośnieżone i zdradliwe pagórki, zwinnie, jak na zajączka z tak długimi uszami, omijając drzewa i wszelkie przeszkody, w tym swoich pobratymców? – Wyraźnie rozluźnił się, gdy na pięknej twarzy chłopaka dostrzegł szok i niedowierzanie. Powoli, jakby chciał uczcić tę chwilę, sięgnął do swojej szyi, wyciągając spod koszulki rzemyk z wisiorkiem w kształcie wilczego pazura. Jak dziś miał przed oczami spotkanie z tym Zmiennym, gdy podczas wyprawy z poselstwem do szarych wilków zastała go śnieżyca i wraz z Benem zgubił trop. Wtedy pewien mały, ciekawski intruz w ludzkiej formie podarował mu ten właśnie wyrzeźbiony w drewnie prezent i zamieniając się w zająca, wyprowadził na właściwą drogę.

- Evans... – cichy szept wydostał się spomiędzy warg Liama, który nie bacząc na ranę, klęknął ostrożnie i wpadł w ramiona Alfy. – Powiedziałeś wtedy, że gdybym potrzebował pomocy mam szukać watahy, której przywódcami są wilki o nazwisku Evans. – Nie wiedział, czy limit na łzy wyczerpie mu się właśnie dzisiaj, ale wzruszenie odebrało mu całą niepewność i strach. – Szukałem was, tak długo was szukałem. – Pozwalał głaskać się po plecach przez dwie pary rąk, poddając się wspólnemu kołysaniu na boki. Gdyby jego ojciec choć raz zachował się podobnie, wysłuchując jego rozterek, być może teraz byłby w innym miejscu. Jednak nie, to zdecydowanie nie skończyłoby się dla niego dobrze. – Ja naprawdę nie będę wam przeszkadzał. Gdy tylko wyzdrowieję, od razu zamienię się w zająca. Mogę jeść jedną marchewkę dziennie, tylko błagam, nie wyrzucajcie mnie stąd. Nie… nie zróbcie mi krzywdy.

Alfy spojrzały na siebie ponad ramieniem Liama. Nie było mowy o pozbyciu się tego Zmiennego, którego przy swoim pierwszym spotkaniu pokochali za chęć do życia i zawziętość w przeciwstawieniu się zawiści, o jaką nie posądzali zajęcy. I choć wydarzenie to miało miejsce ponad dziesięć lat temu, ich niemal ojcowska miłość odżyła na nowo. Ben przysunął się bliżej i pocałował swojego partnera, jednocześnie obejmując ramionami Liama.

- Żartujesz? W końcu sami cię zapraszaliśmy. My już raczej nie będziemy mieć dzieci – wiedział, że Matt ma co do tego odmienne zdanie – a ty jesteś już podrośnięty, odchowany… czy może być lepiej? – stęknął, gdy chłopak odchylił łokieć, precyzyjnie umieszczając go pod żebrami Bena. – Tylko popracuj nad sobą, bo bicie nowego tatusia nie wygląda zbyt dobrze. – Roześmiał się serdecznie, przeczuwając, że czeka ich jeszcze wiele poważnych rozmów. Musieli przede wszystkim wiedzieć, czy byłe stado Liama nie podąża za nim. W końcu utracenie Omegi i do tego przodka Pradawnych, na pewno nie pozostało bez echa. Aż nie chciało mu się wierzyć, że ten długouchy zajączek wyśmiewany przez swoich pobratymców wyrośnie na kogoś tak ważnego. To skłoniło go do zagłębienia się we wspomnienia sprzed lat, gdy sam był jeszcze narwanym i, cóż, głupim wilkiem, który o mało nie stracił szansy na miłość.

7 komentarzy:

  1. Hej. rozdział świetny. Coraz więcej można sobie zobrazować. Biedny ten nasz zajączek. Nie dosyć że ranny, to jeszcze tyle przeszedł.smutne to co chciał z nim zrobić ten jego ojciec. Dobrze,że miał na tyle odwagi żeby uciec. Patrząc na to co przeszedł mam nadzieję ,że teraz liamowi będzie lepiej. Co do dwóch alf, to bardzo mi się podobaja, coś czuję ,że z nimi będzie wesoło .pozdrawiam i życzę weny. W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! xD
      Bardzo dziękuję! Staram się nie wprowadzać wszystkich wiadomości w jednym rozdziale, ale jednak trzeba sporo wyjaśnić (a już zwłaszcza moje pokręcone pomysły), więc cieszę się, że jest w miarę zrozumiale napisane. xD
      Przygoda Liama z jego ojcem jeszcze się nie skończyła. Niestety, przeszłość ciągnie się za nim pomimo jego ucieczki.
      Haha, trafiłaś, będzie wesoło. A już w następnym rozdziale pojawi się ich prywatna historia, także zapraszam serdecznie. xD Pozdrawiam i dziękuję za komentarz! <3

      Usuń
  2. Hejka, Basiu! xD
    Odpowiadam Ci pod najnowszym postem, bo może tak będzie Ci wygodniej. ;3
    Haha, jak najbardziej spodziewam się Ciebie pod tym rozdziałem. xD Nie przejmuj się, jeśli nie zdążysz. Na spokojnie, ja zawsze poczekam, odpiszę. ;3
    Hm, ja chyba jeszcze chciałabym nacieszyć się zimą, choć dzisiaj, gdy rozbierałam drzewka ze świątecznych girland (tak, wiem, jestem zdrowo rąbnięta, że trzymam choinkę do Walentynek. xD), z powodu zimna łzy płynęły mi ciurkiem... i zamarzały. xD To było dosyć specyficzne uczucie. xD
    Chętnie przygarniam witaminę "D". ;3 ;3
    Haha, dzięki! To bardzo ciekawe - Aga też zwróciła mi uwagę na kwestię rozpoznawania się Zmiennych od ludzi. Muszę to mocniej nakreślić - ale masz rację, chodzi o coś w rodzaju feromonów/innych zapachów. Tym niemniej muszę to dodać w trzecim rozdziale. ;3 O Harper postaram się jeszcze wspomnieć, by nie była postacią "na jeden rozdział".
    Pozdrawiam serdecznie! ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    jak układałam w głowie ci chcę napisać to tego było tak dużo, a teraz mam pustkę, cholercia ja już obgryzam paznokcie w oczekiwaniu na rozdział następny... przygarniam Liama i nie tylko marcheweczką go karmić będę... nie za ciekawie u niego w przeszłości, ale teraz... Matt - walę cię w ten twój pusty łeb, no cóż zrozumiała jest jego reakcja, obcy i jeszcze omego, o stanie to nie wspomnę w domu, no ale bez przesady... jak się okazuje miał z nimi styczność już i ich poszukiwał, no a teraz znalazł pseudo "rodziców" (wyobraźiłam sobie Matta karmiącego Liam'a z tekstem "no nie bądź taki zjedz za tatusia :))
    niech moc tworzenia będzie z Tobą
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! xD
      Hahahe, nie przejmuj się. xDD Dla mnie najważniejsze jest to, że jestes i przeczytałaś. ;3
      Liam na pewno skorzystałby z Twojej propozycji. xD Matt ma trochę racji, że zachowuje się tak obronnie. No i nie wiedział, czy Liam jest w rui (a tę kwestię jeszcze wyjaśnię i Matt z chęcią przyjmie poklepanie po plecach i zrozumienie. xD).
      Ahahaha, oj tak, choć bardziej powiedziałabym: Ben - zjedź za tatusia, a teraz za mamusię *zerk na Matta*. xD
      Dzięki wielkie! Pozdrawiam serdecznie. ;3

      Usuń
  4. Hejka, hejka,
    czytanie Twoich odpowiedzi sprawia mi wielką przyjemność i od razu humor jest jeszcze większy :D
    o tak Matt i jego agresja (wali Matta wałkiem po głowie - a co należy mu się), przestraszył mi mojego małego szaraczka... jest zrozumiałe to - omega i jeszcze naga (skąd wiedział, rentgen w oczach ma?), ale chyba partnerowi należy ufać ;) życie nie miał za ciekawe, bardzo dało mu w kośc, i och spotkał ich już kiedyś, i poszukiwał, i odnalazł ;) może przypadek ale jest... ale tak odchodowane dziecko - jakie to plusy same... żadnego wstawania nocą, pilnowania czy ktoś się nie kręci niepowołany koło niego... a co do Caleb'a to po słowach Liam'a nie mam dobrego zdania, ale dam mu szansę (chyba)...
    aby czas mi szybko minął do kolejnego rozdziału... ;) uzależniłaś mnie już od tego testu...
    weny życzę Tobie i dużo pomysłów oraz chęci... no i witaminka "D", oraz siły (zawalę projekt, ale tobie bardziej są potrzebne)
    Pozdrawiam serdecznie i cieplutko Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! xDD
      Dziękuję! Ja uwielbiam czytać komentarze, bo od razu dostaję takiego kopa pt. "Hej, Akemi, Ktoś czyta twoje opowiadania, więc bierz się do roboty, bo nikt tego za ciebie nie napisze, leniu ty!" xDD
      Matt ma takie specyficzne podejście. Ale na wszystko mam wytłumaczenie i jestem pewna, że razem z Agą jeszcze założycie mu fanclub. xD A wiedział, że Liam jest nagi, bo mu zobaczył naglą klatę i się trochę wkurzył. xD A na te jego złości naprawdę jest wytłumaczenie (ale Benjamin nie jest temu winny!).
      Caleb ma... też swoje powody, by odtrącać naszego szaraczka. Wiem, słabo to wygląda, że tak ich wszystkich tłumaczę. Póki co nadal piszę historię Bena i Matta. Miała być krótka, a bohaterowie rozrośli mi się z charakteru i zachowania. Więc obecnie mam szkic na Caleba, a pewnie ewoluuje on, gdy mi się lisek pojawi "pod klawiaturą". xD
      Oooo. <3 Cieszę się baaardzo! Od razu mam wigor do pracy. xD A jaki projekt robisz? No nie, no! Ja się podzielę i weną i witaminą "D". Razem sobie poradzimy. xDD Jeszcze dwa dni i nowy rozdział. ;3
      Pozdrawiam serdecznie. <3

      Usuń