niedziela, 7 lutego 2021

1. Wrogowie w miłości

Hejka! xD

Dzisiaj mamy mały przełom, bo rozpoczynamy nowe opowiadanie. Gdybym miała w skrócie opisać to, jak się z tym czułam, powiedziałabym, że nerwowo przebieram nogami z ekscytacji.

Jestem Wam winna soczyste wyjaśnienie, odnośnie tego opowiadania (choć pierwszy rozdział powinien udźwignąć "ciężar"). 

Akcja - Miasta w większości są prawdziwe - a przynajmniej ich nazwy. Nigdy tam nie byłam, więc posiłkuję się jedynie widokiem z satelity Google Maps. Lawirujemy między Mistissini w prowincji Quebec (Kanada) a Westmore w hrabstwie Orleans (USA). Część historii rozgrywa się troszkę na północ od Mistissini. 

Bohaterowie - Postaciami są Zmienni, czyli (u mnie) istoty, które mają zdolność dokonywania przemian w trzech stopniach. Dla przykładu, główny bohater jest Zmiennym białego zająca. Potrafi zmienić się w: 1. futrzastego zajączka, 2. człowieka z uszami zająca oraz ma możliwość zmiany źrenic na zajęcze, 3. człowieka bez atrybutów. Dodatkowo opowiadanie zawiera uniwersum Omegaverse - występujące tam społeczeństwo dzieli się na Alfy, Bety i Omegi. U mnie są też zwykli ludzie. Co poszczególne grupy znaczą u mnie, przeczytacie w poniższym rozdziale. Ze swojej strony dodam tutaj jeszcze, że z pewnością każdy kochający czytelnik zostanie ciocią lub wujkiem bobasa zrodzonego z męskiej ciąży. Nie lubisz mpregu? - wybacz, tu go znajdziesz.

Czas akcji - Wpakowałam się chyba na minę, bo umieściłam bohaterów w czasach współczesnych. No cóż, zobaczymy, czy bardzo tego pożałuję.

Wygląd bohaterów - Jak widzicie po prawej, umieściłam zdjęcia bohaterów. To są moje obrazki - co ciekawe, rysowane w 2017 roku. Już wtedy robiłam je z myślą o tym opowiadaniu. Moja prędkość spisywania pomysłów jest tak szybka, jak ja na rowerze, no cóż. xD Dwie ostatnie postaci mam ze stronki udostępniającej obrazki za darmo (podobnie jak obraz w nagłówku, który przerobiłam, aby pasował do opowiadania). Aha - tych dwóch miłych panów wygląda młodo, ale tak naprawdę są przed czterdziestką. Po prostu tak wyglądali dziesięć lat temu, a że ich historię opisuję później właśnie z perspektywy, gdy mieli po około 30 lat, zdecydowałam się na takie a nie inne zdjęcia. 

Refki - Oczywiście choć rysowałam swoje postaci, wzorowałam się na innych (prócz Connora, bo on jakoś tak "sam" się naszkicował). Nie mam, niestety, linku do autorów, ale mam oryginalne obrazki. Zatem refka Liama wygląda TAK, z kolei rysując Celeba wzorowałam się TYM, a jako wzór Adama sugerowałam się TAKIM panem, którego pewnie kojarzycie (Ryuichi Asami - Viewfinder, autor Ayano Yamane).

Tytuł - Oby wrogów udało mi się przekazać, bo póki co w moich wyobrażeniach minuta kłótni zamienia się w dzikie, łóżkowe pląsy. W życiu jeszcze tak nie miałam, by bohaterowie robili mi w głowie na przekór i ciągnęło ich ku sobie z taką mocą. Drugi człon tytułu wpadł na salony dosłownie kilka chwil przed zamieszczeniem obrazka w nagłówku. Natknęłam się na zremixowaną wersję piosenki (z klipem o miłości Draco i Harrego) i tak bardzo wpasowała się ona w to opowiadanie, że musiałam ją uhonorować. xD Co do Drarry wreszcie - w opowiadaniu znajdą się małe smaczki z fandomu Harrego Pottera. Zresztą, spójrzcie na oczy dwóch głównych postaci. xD To opowiadanie jednak NIE BĘDZIE kopią lub wrzuceniem w świat Zmiennych naszych "Złotych" chłopców, bo ja do fanficów się raczej nie nadaję. Owszem, mogę nadać cechy malfoyowskie, ale Caleb Malfoyem nie będzie. Co innego, że ma ślizgońskie nazwisko. xD

Mam wrażenie, że wszystko już przekazałam. Powyższa informacja pojawi się wkrótce jako osobna notka w karcie u góry opowiadania. 

Zachęcam do komentowania i bardzo dziękuję Adze i Basi za to, że są. Dzięki, dziewczyny! Bez Was nie miałabym takiego zapału. Chciałabym też zapytać, czy wolicie, gdy odpowiadam Wam pod Waszymi komentarzami, czy mam to robić pod najnowszą notką. Decyzja należy do Was, ja się dostosuję. xD

Na razie to tyle. W razie pytań, zachęcam do sekcji komentarzy. A tak w ogóle to podoba Wam się jaśniejszy wygląd bloga?

Dobra, nie  przedłużam! Zapraszam serdecznie na pierwszy rozdział "Wrogów w miłości" i przepraszam za błędy.

-----------------------------------------------------------------------------------------


Akcja dzieje się w czasach współczesnych. Pewnie podczas pisania nie raz będę się za to przeklinać…

Noc o tej porze roku wydaje się być natchniona magią. Budzący się jak z zimowego snu księżyc wreszcie wisi nieco wyżej na niebie. Nadrabia jasnym blaskiem kilka miesięcy oszczędnej obecności, pieszcząc nieśmiało wystające kępy trawy, które gdzieniegdzie jeszcze przykrywał białawy śnieg. Strumienie szemrały cicho, a zmęczone dziennym lataniem ptactwo skryło się bezpiecznie wśród gałęzi drzew, które zaczynały przyozdabiać się zielonym, skąpym dywanem liści.

Las nocą zazwyczaj niepokoił swoim wyglądem. Nocna zwierzyna czaiła się w mroku, a iluzja mrocznych cieni nadawała głębi. Czasami słychać było nawoływania wilków i pohukiwania sowy. Z pozoru sielankowy obraz zmąciło mocne poderwanie się jakiegoś ptaka do lotu. Natura rządziła się swoimi prawami i dopuszczała mieszanie się gatunków, które – choć nie było to ich zwyczajowe środowisko – pojawiały się na przekór wszystkiemu.

Bystre, żółte oczy orła zauważyły swoją zwierzynę. Lawirując skrzydłami zbliżał się do szarego kłębka z białym ogonem. Zając. Średniej wielkości, młody, zapewne smaczny. Biegł szybko, odbijając się mocnymi ruchami do przodu, byleby uciec, skryć się i przetrwać noc. W jego ruchach nie było już tak wiele gracji – musiał pokonać dużą odległość i przecenił swoje umiejętności. Wiedział, że podstawą do jego ocalenia jest skrycie się w bezpiecznym zaciszu nory. Jednak to nie był jego teren, nie miał swego stada u boku. Był sam. Czuł, że orzeł jest już blisko i lada moment wczepi się w niego swoimi szponami. Nie zarejestrował faktu, że zostawił za sobą otwartą przestrzeń, teraz poruszając się po sztucznie stworzonym jeziorze suchych liści, tak odpowiednich w czasie jesieni, a nie nadchodzącej wiosny. Dlatego ze szczerym szokiem wydał dźwięk zaskoczenia, gdy pazur orła otarł się o niego w momencie, gdy łapy utraciły pewny grunt, posyłając go w dół, do wykopanej przez człowieka nory. Pułapka zapadła się pod nim, otaczając go gałązkami, liśćmi i ziemią. Jednocześnie metalowy zatrzask szczęknął głośno, przestraszając kołującego nieopodal orła. To było jedyne szczęśliwe zdarzenie, jakie miało miejsce dla drżącego ze strachu zająca, bo w tym samym momencie jego łapę i długie ucho przecięła iskra intensywnego, porażającego bólu. Wpadł we wnyki. Próbował się szarpnąć, co jeszcze bardziej pogrążyło jego sytuację. Czuł jak metalowe zęby zagłębiają się w mięso, a dokoła rozchodzi się zapach krwi.

Nad wyraz cichy i spokojny zając położył się płasko na ziemi. Nie chciał walczyć. Pogodził się z losem, który najwyraźniej taki miał dla niego plan. Uciekał, by w efekcie zginąć w samotności. Tylko raz wzdrygnął się w słabej imitacji odruchu obronnego, gdy kilka metrów od niego zgodnie zabrzmiały dwa odgłosy skowytu. Czerwone, zasnute mgłą nieprzytomności oko otworzyło się do połowy, dostrzegając wilka pochylającego się nad jego miejscem, w którym najprawdopodobniej miał zakończyć swój żywot. Wciąż chłodny wiatr owiał jego futro pod włos, wstrząsając nim delikatnie. Kiedy przymykał oko, za skraju otępienia i senności nie wiedział już, czy zmieniający się kształt rzucający na niego cień to wymysł jego wyobraźni, czy faktycznie dotarł do Zmiennych.

~o~

Hrabstwo Orleans to rozległa kraina ciesząca się przede wszystkim przeważającymi terenami zalesionymi i niezbyt wielką, choć i tak imponującą liczbą ludzi. Dlatego było to najlepsze miejsce dla tych, którzy, cenili swoją prywatność, ale nie separowali się od człowieka na siłę. Zmienni, bo o nich mowa, dzielą się na wiele gatunków. Jedni mogli latami żyć bez konieczności przemiany w swoją zwierzęcą formę, a inni z powodzeniem mieszkają tuż obok zwyczajnego człowieka z uszami wiewiórki. Dla kontrastu jednak pojawiały się i takie gatunki, które preferowały większą przestrzeń i bezstresowe zrzucanie ubrań, by pokicać po łące w negliżu. Poza tym nie wszyscy ludzie są na tyle wyrozumiali, by zostawić ich w spokoju, a nawet zdarzały się przypadki porwań w celach finansowych czy bardziej prywatnych… na pograniczu fetyszu i dobrego smaku.

Zmienni potrafią przemienić się w trzy formy – zwierzęcą, pół-ludzką i ludzką. Mogą zatem polować, a także w cywilizowany sposób poruszać się między półkami sklepowymi. Podział terytorium działa zgodnie z tym, który funkcjonuje w świecie fauny, choć oczywiście rozwój i szeroko rozumiana urbanizacja rozproszyły ich na różne strony świata. Nadal jednak szanują swoje tradycje i gromadzą się w stada, grupy bądź watahy, by tworzyć swoje małe społeczności. W swoim towarzystwie rozumieją się najlepiej i nie muszą zdradzać swych genów ludziom.

W przeważającej większości członkami głowy Rodzin, jak lubią o sobie mówić, mieszkając w tym samym mieście lub na ranczach, są Alfy o różnej ciężkości nasienia – od słabego, czyli niższego szczebla, po średnie i ciężkie. Pierwsi zarządzają mniejszymi inwestycjami lokalnymi – sklepami, warsztatami samochodowymi, kwiaciarniami. Zazwyczaj nie potrzebują wielu pracowników, ale jeśli zachodziła taka potrzeba, korzystają z asortymentu dużo większej liczebnie grupy Bet. Jeżeli ktoś urodził się z genem Bety, raczej nie mógł liczyć na kierownicze stanowisko, chyba, że był ponadprzeciętnie inteligentny. To dosyć przykre i natura nie popisała się w tej kwestii, gdyż Bety nie posiadają pierwiastka władzy, tak jakby ktoś wyciął im tę umiejętność podczas tworzenia w łonie matki. Z pewnością są wiernymi kompanami, świetnymi pracownikami, jednak ustępują sprytowi i wewnętrznej sile Alf, nawet tym o słabym nasieniu. Co nie oznacza, że nie mogą łączyć się z nimi w pary. Prawdą jest jednak, że większą szansę na spłodzenie potomka miały w tym związku Alfy, nawet mężczyźni. Oczywiście zdarzały się przypadki porodów u Bet, lecz był to proces trudny i nierzadko pełen starań i łez. I dostępny w większości dla kobiet. Każde dziecko było na wagę złota.

Druga grupa Alf, średnie nasienie, szczyci się piastowaniem ważniejszych urzędów, typu polityk, minister, sportowiec. Ustępują tylko tym najsilniejszym, prawdziwym władcom stada. A do nich z kolei, w mniejszych sforach, należą panowie ziem, którzy prócz zarządzania swoją Rodziną, zajmują też kluczowe miejsca w świecie ludzi, by zachować pozory, ale i finansowo utrzymać całą machinę gospodarstwa.

Istnieje jeszcze jedno, bardzo rzadkie i pożądane grono Zmiennych. W zależności od utartych tradycji i przekonań, szanowano je lub traktowano jak niższą formę życia. Omegi, bo o nich mowa, stanowią dwa procent całej społeczności Zmiennych. To doskonali kochankowie, którzy w czasie okresu płodnego dają stuprocentową pewność poczęcia potomka. Nierzadko wśród elit traktowano ich jako żywe inkubatory do płodzenia dziedziców, jednocześnie wraz z pierwszym krzykiem dziecka odbierając do niego wszelkie prawa. Prawdziwym skarbem jest Omega przeznaczona dla Alfy, podarowany przesz los partner więzi. Istnienie takiej osoby jest tak unikalne, iż można było mieć wątpliwości, czy to aby nie jakaś miejska legenda, a jednak w żadnej mierze nie minięto się prawdą. Związek takiej Alfy i Omegi jest czymś ponadprzeciętnym, czego żadna para nie może doświadczyć. Łączące ich uczucie, namiętność palą żywym ogniem.

Jednak z uwagi na sporadyczne pojawianie się na świecie Omeg, nawet przeznaczeni partnerzy więzi musieli uważać, aby ich nie rozdzielono. Dlatego też zostawienie na karku Omegi ugryzienia osłabia jej zapach, jaki wydziela podczas rui. Tygodniowy okres wzmożonego napięcia seksualnego byłby zagrożeniem dla tej grupy, a zwłaszcza dla samotnych jednostek, gdyby nie stworzenie stosownych medykamentów, które tłumią zapach i chuć. Jednak Omegi różnie na nie reagują, więc szczęśliwy „posiadacz Alfa” musi oznaczyć swojego partnera. Przykry obowiązek wygląda jak metaforyczne przypalanie znaku dla bydła. I najgorsze w tym jest to, że mimo niezaprzeczalnej wyjątkowości Omeg, zdarzały się i nadal zdarzają Alfy, którym nie przeszkadza nimi pomiatać.

Na szczęście społeczność w Westmore była innego zdania. Wręcz chlubili się swoimi obywatelami tej z pozoru kruchej grupy, pozwalając jej członkom na swobodne wykonywanie mniej wymagających zawodów.

Mieszkańcami tego miasteczka są w większości Zmienni wilka szarego. Wataha liczy nie więcej jak około dwieście osób. Każdy się zna, pomaga, na ile może i co najważniejsze – naprawdę kocha swoich przywódców. Dzięki nim, gdyż głównymi Alfami jest dwóch mężczyzn, żyją w zgodzie z każdym ze Zmiennych, którzy zamieszkują sąsiednie miejscowości, w tym lisem rudym oraz białym, co w przypadku tych drugich stanowiło duże wyzwanie. Przyczyn należałoby szukać w przeszłości, gdyż Zmienni lisa białego prowadzili między sobą jawne wojny klanowe, a co dopiero mówić o brataniu się z krewniakami wilka, dla których dawno minął czas odbierania sobie ziem. Wilki nie wypierały się swoich korzeni, ale wraz z upływającymi dekadami przyzwyczaili się do tego, że są również ludźmi, co było wygodne pod względem spokojnej możliwości osiedlenia się na swojej ziemi. Choć stanowią potężną grupę rozsianą na całą Kanadę i część ziem USA, z radością przyjmują do swoich szeregów innych Zmiennych. Oczywiście zdarzały się odstępstwa, lecz nawet wśród ludzi trudno o jednomyślny pokój i rozejm.

W obliczu zagrożenia nawet psy i koty potrafiły bronić swoich pobratymców, stając ramię w ramię. A gdy ktoś był ranny, nie ważna była jego rasa. I tak też stało się z małym, szarym zającem z białym ogonem.

Kiedy dwie pary rąk wyciągały go ostrożnie z dołu, nie był już świadomy otaczającego go otoczenia. Był młodym Zmiennym, do tego bardzo wrażliwym na przemiany. Stresujące sytuacje sprawiały, że nie panował nad sobą i błyskawicznie dokonywał przekształcenia w formę zwierzęcą. Dlatego tak źle czuł się wśród swojego stada, ciągle wyśmiewany i uziemiany w domu, aby o ich świecie nie dowiedzieli się ludzie. Nie pochodził stąd, dlatego wyczerpująca wędrówka oraz zranienie osłabiły go, a umysł nakazał się poddać. Na szczęście dla niego, inni podjęli decyzję o pomocy i uratowaniu mu życia.

Jeden z wilków, Thomas, ściągnął swoją granatową kurtkę, błyszczącą w świetle księżyca, zawijając w nią bezwładnego zająca. Uważał, aby nie poruszyć wnykami, co przy jego ogromnych dłoniach, jak na przysadzistego mężczyznę przystało, musiało wyglądać dosyć komicznie, gdyż jego towarzysz parsknął śmiechem, zakrywając ręką usta.

- Chcesz go nieść? – zapytał go nieco obruszonym głosem, omijając wystający z ziemi korzeń. – Przypominam ci, Kyle, że to był twój pomysł, aby zapuścić się tak daleko. – Schylił się, gdy drugi z wilków opuścił gałąź sosny, aby ta nie uderzyła go w twarz. Obaj mieli przydzielony dyżur konkretnego terenu wokół domu swoich Alf. Lubili to robić i chętnie sprawdzali zagrody ze zwierzętami, odsyłali kręcącą się wieczorami młodzież i ogólnie czuwali nad bezpieczeństwem. W „normalnym” świecie byliby stróżami prawa, jednak tutaj, na wydzielonej przestrzeni ogrodzonej drutem pełnili rolę ochrony. Owszem, mieli cudownych sąsiadów, jednak zbłąkani wędrowcy, tacy jak niespodziewany zając, mimo wszystko wzbudzali niepokój. Nie chcieli bezsensownych wojen na swoim podwórku. Poza tym to było ich miasteczko i nie zamierzali narażać jego mieszkańców.

- Całkiem sprawnie sobie radzisz. – Kyle poprawił swoje nieco zmierzwione, jasnorude włosy, wsuwając je niedbale pod ciemny, wełniany szalik. – Jakoś kilka minut temu nie przeszkadzało ci, że nikt nas nie zobaczy. – Uśmiechnął się do siebie, sunąc językiem po nadal obrzmiałej, dolnej wardze. Radosny nastrój wzmógł się na jego twarzy, gdy wyczuł dotyk dłoni Thomasa na swojej, a po chwili ich palce splotły się ze sobą.

- Każda chwila z tobą jest dla mnie ważna. – Z cichym zadowoleniem pogładził kciukiem knykcie mężczyzny, niechętnie rozłączając ich dłonie, by skupić się na niesionym Zmiennym. Nie chciał go upuścić, a do domu Alf mieli jeszcze kawałek dosyć nierównej, zwodniczej nocą, drogi. 

Kyle wypuścił ciężko powietrze, wzbijając w górę obłok pary. Jego partner nieczęsto zdobywał się na tak jasno świadczące o jego miłości słowa. Wolał okazywać mu uczucie niż o nim mówić, a on z kolei nie szczędził mu czułości. Kochał go i był wdzięczny, że pomimo jego statusu Bety, traktowano jak równego sobie. Mimo wielu wspólnych lat razem nadal zdarzały się momenty, gdy wprost nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Jego małą rodzinę spotkała tragedia, gdy podczas przeprowadzki do Westmore w ich samochód uderzyła naczepa, która odpięła się od innego pojazdu. Wtedy, siedząc na tylnym siedzeniu, przypięty pasami, był całkowicie świadomy tego, że jego rodzice zginęli na miejscu, a on, zwisając głową w dół, powoli się wykrwawia. Dachowali, to było pewne, a trzask rozbijanych szyb nadal dźwięczy mu w głowie. Kierowca kolizyjnego samochodu natychmiast wezwał pomoc, a Thomas był tym, który zatrzymał się na poboczu, dostrzegając wypadek. Mężczyzna od razu wiedział, że ma do czynienia ze Zmiennym, więc powiadomił odpowiednie służby, które przybyły przed tymi wezwanymi przez ludzi. Tylko dzięki niemu wyszedł cało z tego wypadku, którego jedynymi śladami, prócz bólu z powodu straty rodziców, były cienkie, białe rysy na policzkach od przecięć po szkle. Gdy pierwszy raz zbliżyli się do siebie, Thomas objął dłońmi jego twarz i z niespodziewaną dla takiego olbrzyma delikatnością całował każdą z blizn, a wraz z kolejnym gestem upuszczał nową łzę, szepcząc ciche podziękowania, że Kyle przeżył. Uwielbiał mu to przypominać, drocząc się z nadąsaną miną, że romantyczna strona Thomasa chyba już na zawsze się ukryła. A potem drżał pod jego ciemniejącym spojrzeniem i wiedział, że spędzą cudowną noc. Czasami śmiał się, że w takich chwilach byłby gotowy spłodzić mężczyźnie potomka, gdyby ten go o to poprosił.

Nawet nie zauważył, że tak bardzo zagłębił się w swoich myślach, lawirując między przerzedzającymi się stopniowo drzewami. Dopiero widok jasnej łuny oświetlonego domu otrzeźwił go nieco.

- Zawiadomię Benjamina o naszym przybyciu. – Sięgnął do tylnej kieszeni czarnych jeansów, wyciągając telefon. Po krótkiej rozmowie z Alfą spojrzał na Thomasa, a następnie na trzymanego w ramionach Zmiennego. – Ciekawe co mu się stało?

Mężczyzna wzruszył ramionami, mrucząc potwierdzająco. Ciemne, kręcone włosy połaskotały odsłonięty kark.

- Dowiemy się jutro. Zobacz – wskazał ruchem głowy w kierunku werandy niskiego, ale dużego metrażowo domu zbudowanego z desek.

Na schodach oświetlonych lampą aktywującą się na ruch stała dwójka Zmiennych. Jeden z nich, niewątpliwie kobieta, musiała niedawno przyjść, gdyż wciąż trzymała w ręce walizkę lekarską, z której wystawał stetoskop. Pomimo późnej pory, gdyż było już grubo po dwudziestej drugiej, miała na sobie biały kitel i niskie na obcasie, robocze obuwie medyczne. Gestykulowała mocno do czasu, aż dostrzegła, że zbliżają do niej.

- Witaj, Harper. – Obaj kiwnęli głowami, dostrzegając ślady złości na jej pięknej, oliwkowej twarzy. Choć była niezwykle urodziwa, niewielu odważyło się zaproponować jej związek. Nad życie uwielbiała leczyć i niekiedy zastanawiano się, czy swoich pacjentów kocha tylko wtedy, gdy są chorzy, bo po opuszczeniu przez nich jej kliniki raczej nie wdawała się z żadnym z nich w większe zażyłości.

Kobieta mruknęła coś pod nosem i ignorując ich zupełnie, podeszła do zawiniątka owiniętego w kurtkę Thomasa. Gdy mężczyzna rozsunął nieco materiał, pobieżnie obejrzała małego Zmiennego.

- Dajcie go do środka, a potem wynocha.

Jej charakter również pozostał wiele do życzenia, lecz była profesjonalistką, gdy chodziło o leczenie. Choć wielu na nią narzekało, po cichu cieszyli się, że mogli liczyć na kogoś takiego w kwestii zdrowia.

Kyle nie ruszył się z miejsca – nie chciał wchodzić do domu Alfy. Nadal krępowała go bezpośrednia zażyłość wszystkich w miasteczku, a już zwłaszcza miłe usposobienie przywódców tutejszych Zmiennych – urocze urozmaicenie od poprzedniego miejsca, w którym żył. Z radością przyjął postawę partnera, który prócz wejścia na pięciostopniowe schody prowadzące na werandę nie zrobił żadnego kroku w kierunku drzwi. Spojrzał tylko na swego Alfę i bez słów podał mu zająca, uważając na uwięzione we wnykach drobne ciałko. Gdy lekarka wraz z Benjaminem zniknęli we wnętrzu domu, Thomas odetchnął, krzywiąc się nieco na czerwone plamy krwi na swojej koszulce. Już miał się odwrócić, kiedy na jego barkach wylądowało ciepłe okrycie, przykrywając część pleców i chłodne już przedramiona. Uśmiechnął się ciepło do Kyle’a, przytrzymując dłoń, która spoczywała na jego barku.

- Usiądźmy. – Zaproponował, ciągnąc mężczyznę na schody. Choć dzieliła ich sześcioletnia różnica wieku, jego partner czasami zabiegał o niego tak, jakby troszczył się o młodszego od siebie. Thomas pozwolił mu umościć się na niższym schodku, sam siadając za nim i przytulając się do niego pleców. Z rozmachem rozciągnął oversize’owy sweter Kyle’a, aby prowizorycznie ogrzać ich obu. Otoczył go ramionami i z zadowoleniem wcisnął brodę w ciepłą szyję. Po chwili zaczął składać na niej drobne pocałunki, łaskocząc go oddechem.

Dwudziestosześciolatek zachichotał cicho i oparł się wygodniej, odsuwając głowę na bok, by ułatwić ukochanemu poszerzenie swojej niecnej, ale jakże przyjemnej napaści. Miał wrażenie, że Thomas wyczuwa ustami szybki szum jego krwi w tętnicy, gdyż namiętnie poszczypywał jej okolice, w pewnym momencie nawet zostawiając w tym miejscu zaborczą malinkę.

- Nie musisz mnie oznaczać, przecież jestem tylko twój. – Wyciągnął prawą rękę z ciepłego kokonu, by wczesać ją w zawijające się pasma czarnych włosów mężczyzny. Uwielbiał ich miękkość i to, że były odpowiednio długie, by trzymać je w garści, gdy Thom budził go rano pieszczotami skoncentrowanymi na jego pachwinach. Kochał te zdolne usta, a jeszcze bardziej doceniał ich kunszt, gdy łączyły się z wilgotnym, gorącym językiem. Aż przymknął oczy z wrażenia. I byłby dalej przyjemnie rozmarzony, gdyby nie przerwało mu skrzypnięcie drzwi i ciężkie kroki idącego w ich kierunku Alfy.

- Ta hetera wygoniła mnie z domu. – Benjamin oparł się o słup podtrzymujący dach nad werandą, stojąc kilka kroków za nimi. Nie był zły. Wiedział, że gdy w grę wchodziło leczenie, Harper stawała się bezwzględna i potrzebowała przestrzeni. Dobrze, że miał pokój w dosyć sterylnym stanie, który stał pusty, przygotowany na ewentualnych gości. Na moment pogrążył się w myślach, przypominając sobie niedużego zająca oblepionego zakrzepłą krwią. Zapadłe boki wiele mówiły o jego dawnym, ostatnim posiłku, a biały ogon wskazywał na to, że najprawdopodobniej Zmienny pokonał wiele kilometrów. Jak wskazywało umowne, terytorialne oznaczenie, białe zające raczej zajmowały Kanadę i choć Westmore nie znajdowało się jakoś daleko od granicy, to jednak było to już USA. Co skłoniło takiego młodego osobnika do zapuszczenia się w te rejony? Miał nadzieję dowiedzieć się już wkrótce, a tymczasem potrząsnął głową, odganiając myśli na bok. – Pięknie razem wyglądacie. – Uśmiechnął się do mężczyzn, spoglądając na nich z lekką zazdrością. Jego partner musiał wyjechać na kilka dni, aby odnowić sojusz ze Zmiennymi rudego lisa i pewnie wróci w stanie agonalnej nietrzeźwości, a on musiał zostać, aby dopilnować miasteczka. Jeszcze tylko tę noc spędzi samotnie, a jutro wreszcie będzie mógł cieszyć się towarzystwem i obecnością ukochanego. Tęsknił za tymi niesfornymi włosami zaczesanymi w wysoki, niewielki kucyk. Często sprzeczał się w tej kwestii z partnerem, gdyż wolał go w naturalnie rozpuszczonych. Wtedy układały się miękkimi falami wokół tego skroni, kości policzkowych i karku. Włosy koloru dojrzałego zboża, nawet szumiały pod wpływem wiatru w ten sam, kojący sposób. A kryjące się za nimi bystre, szare oczy… Och, dlaczego Matthew nie może być już obok? W swoim niemal czterdziestoletnim życiu nigdy nie spotkał kogoś o tak czarującym uśmiechu. Nikt nie potrafił jednocześnie wyginać warg w krzywym grymasie i kusić wzrokiem. Ujmujący, czarujący i cholernie seksowny – zwłaszcza, gdy delikatny zarost wykluwał się na szczupłej twarzy naznaczonej nielicznymi zmarszczkami. Nie byli równolatkami, ale nie dzieliła ich duża różnica wieku, ot dwa lata. Matt był młodszy, mniej porywczy, jednak jeśli w grę wchodziła rywalizacja o Bena, nie miał sobie równych. Nawet po ślubie nic się w tej kwestii nie zmieniło. Benjamin odruchowo spojrzał na złotą obrączkę, gładząc ją kciukiem.

- Podobnie jak wy.

Alfa uniósł głowę i roziskrzonym wzrokiem przytaknął Thomasowi. Cenił sobie tego mężczyznę. Kiedy go poznał, nie sądził, że zaprzyjaźni się z tym małomównym Alfą średniego nasienia. Owszem, mieli wspólną przeszłość i czuli się ze sobą bardzo dobrze, jednak Thom zdawał się być cały czas kimś w rodzaju nieodkrytego talentu, a on najwyraźniej nie miał stać się tym, który by w tym pomógł. Lecz kiedy na ich ziemi pojawił się Kyle, Ben z przyjemnością obserwował nagłe zmiany w zachowaniu mężczyzny. Ich romantyczna historia, choć początek miała dosyć smutny, rozwijała się powoli, acz sukcesywnie. Ktoś stojący z boku nigdy nie domyśliłby się, że Kyle nie jest przeznaczonym partnerem więzi, gdyż wraz z Thomasem właśnie w ten szczególny sposób emanowali swoją aurą. Tak jak teraz, całując się jawnie na oczach swojego przywódcy. Ben chrząknął głośno, unosząc oczy delikatnie do nieba.

- Chłopaki, proszę, zmywajcie się, bo gdy Harper zastanie was w intymnej sytuacji, będzie gotowa sprawdzić poziom waszych płodnych dni. – Zaśmiał się głośno, gdy mężczyźni odsunęli się od siebie, krzywiąc w niesmaku usta. Wyobraził sobie jak kobieta naprędce rozpakowałaby swoją walizkę, aby zacząć badania.

Kiedy kilka minut później żegnali się, życząc dobrej nocy, Alfa zapytał Kyle’a, czy mógłby wygospodarować jeden dzień wolny, aby oprowadzić zająca po miasteczku, gdy ten nieco wydobrzeje. Otrzymawszy pozytywną odpowiedź pomachał im krótko i z duszą na ramieniu wszedł do domu.

7 komentarzy:

  1. Hej.zapowiada się ciekawie. Już dawno nie czytałam o zmiennych i ciąży czegos nowego,wiec będę tu zaglądać. Pozdrawiam i weny życzę w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! Dziękuję za komentarz. O ciąży nie będzie wiele (przygotowuję delikatny grunt, żeby przy kolejnym opowiadaniu nie było to zbyt nagłe i dziwne). Serdecznie zapraszam i polecam pozostałe opowiadania - choć styl tych sprzed lat może być... nieco słabszy. Mistrzem reklamy to ja raczej nie zostanę. xD
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. Hejeczka,
    aby nie było smutno (ja dopiero teraz spostrzegłam rozdział), więc przeczytanie do soboty dopiero... jestem zachwycona opisem i tym całym konspektem, a i nie mam niec przeciwko mprg a wręcz... przygarniam blodwłosego bobaska ;) tylko czy Ci go oddam to nie wiem ;)
    a z tą odpowiedzą na komentarze powiem, że jest mi obojętne, chociaż pod komentarzem to od razu widać, że przeczytałeś ;)
    weny, weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, hejka! xD
      A widzisz, bo ja te rozdziały wstawiam późnym wieczorem w niedzielę. Póki co mam notki na zapas, ale w ten sposób daję sobie trochę czasu, gdyby kiedyś *odpukać* ich zabrakło. Oby nie, oby nie!
      Wow, cieszę się, że podoba Ci się cały konspekt ;3 To siedzi we mnie już od dobrych 3 lat. Aaa, kochana, zobaczymy, jakie włoski będzie miał bobas. na razie jeszcze *zerkam na chłopaków* okej, no jest już w planach, ale minie, zanim coś się ujawni. Jak pisałam W. pod jej komentarzem, na razie robię grunt pod kolejne opowiadanie, bo tam już będziemy mieli ostry wjazd z dzieckiem. xD
      Mnie klawiatura płonie, gdy widzę komentarz, więc bez problemu będę odpisywała. ;3 Ba, uzależniam się od telefonu, sprawdzając, czy przyszło mi powiadomienie na mail o nowym komentarzu. xD A że wolę odpisywać na komputerze, to mogę mieć lekki poślizg. xDD
      Pozdrawiam Cię serdecznie! xD

      Usuń
  3. Hejeczka,
    przybyłam, zdobyłam, zwyciężyłam...
    ty zła kobieto tak niecnie wstawiać rozdział podczas mojej nieobecności? i jak mogłaś mi nie powiedzieć, że to będzie mprg (no chyba że ja tego nie przeczytałam, ale nie... ja być niewinna ;))
    gdybym wiedziała, to bym od razu chciała mieć to opowiadanie nawet bez zakończenia "Właściwej drogi"... :P (wiem, że przygotowujesz grunt, ale ja się cieszę i będę czekać ;))
    to dopiero pierwszy rozdział i za dużo to nie da się powiedzieć, ale podobają mi się postacie, wszystko pięknie ukazane, zastanawiam się jak są wstaje tylko stwierdzić czy to zmienny czy zwykły króliczek... no właśnie co stanie się z naszym szaraczkiem teraz, a może odnajdzie spokój i nie będzie zawsze w stresie się przemieniał...
    biorę bruneta o zielonych oczach i nie oddam ;)
    całkiem obojętnie mi jest gdzie odpiszesz, bo i tak przeczytam ;) choć pod komentarzem to szybko się dostanie odpowiedź ;)
    przesyłam multum weny tyle jakie są te chołdy śniegu... (jestem całkiem zasypana)
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, hejka! :D
      Hahaha, kajam się mocno i łapiąc za serce, zginam się w pół. xDD A widzisz, taką niespodziankę Ci zrobiłam. xD
      O nie, Właściwa droga musiała się zakończyć. To moja porażka i zwycięstwo w jednym. I jeszcze jakaś nadzieja płonna na to, że może zła passa nie-umienia (xD) opowiadań realnych wreszcie się skończy i wyszło, jak wyszło - 8 lat pisania. No ale teraz, proszę ja Ciebie, mamy Zmiennych! Możliwość przemiany, szybkości i tak dalej. *_* Czuję się tak, jakbym dostała wiatru w żagle. A mpreg postaram się troszkę rozwinąć, obiecuję. :D
      Oj tak, po tym rozdziale niezbyt wiele można powiedzieć - prócz to, że jest sporo informacji. Ale spokojnie, będę się je starała powtarzać i spełniać podczas kolejnych rozdziałów. :D Po prostu musiałam mieć fundamenty. xD
      O! Słuszna uwaga, co do "wyniuchania" pobratymców. Muszę to wyraźniej zaznaczyć. Ogólnie rzecz wygląda tak, że oni wszyscy mają takie swoje zapachy, których ludzie nie wytwarzają. No ale bardziej to nakreślę, dziękuję! <3
      Zajączek jest w dobrych rękach. ;3 Przekonasz się jutro... Chyba jutro. ^^' Albo za tydzień. xD
      Hahaha, no i zgarnęła sobie pseudo Harrego. xD Poczekaj, poczekaj, jeszcze i Caleb zdobędzie Twoje serduszko. ;3
      Łączę się w odśnieżaniu. W pracy - cały plac, w domu podwórko. Myślałam wczoraj, że mi strzeliła kość ogonowa. xD
      Dziękuję ślicznie i będę odpowiadała na bieżąco w taki razie, bo to zawsze szybsza konwersacja, a nie tylko 1 wiadomość na tydzień. xDD
      Pozdrawiam serdecznie! xD

      Usuń
  4. Hejeczka, hejeczka,
    nie zdążyłam... ale co będzie tak jak mówiłam, że każdy skomentuję pod względem moich wrażeń... spodziewaj się lada dzień pod dwójką mnie ;)
    o tak u mnie też sa zaspy, ja chcę koniec zimy...
    witaminkę "D" przesylam ;D ;D ;D ;D
    fantastycznie, już mnie uzależniłaś od tego opowiadania ;) zastanawiam się jak rozpoznają czy to zmienny czy zwykły człowiek (bo to ciekawa kwestia - czy no jakieś feromony (no ale nie wyjaśnia dlaczego Thomas rozpoznał Kayla jako zmiennego wtedy w tym samochodzie))... a nasz szaraczek może znajdzie swoją "przystań", no i Harper uwielbiam ją, tak przegonić alfe ;)
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie i cieplutko Basia

    OdpowiedzUsuń