17 sierpnia 2011
Witajcie, kochane Elfiątka! Miałam dla Was pewną in... *zasypia, a stojący nad nią Ariel powoli dostaje szału, po czym nie przejmując się niczym wyjmuje patelnię i uderza, budząc śpiocha* Ałaaa! Nie moja wina, że pogoda mnie dobija, no! xD Zresztą... czyszczenie dywanów w godzinach 11-13 nie jest dobrym pomysłem. =='
Ale, moje kochane istotki ;3 Miałam dziś przygotować Wam sondę... z której ostatecznie zrezygnowałam. Jak wiecie, Onet ostatnio szalał i wnerwiał. Z tego powodu zaczęłam przenosić się na blogspota... po czym musiałam się poddać. Rozdziałów jest zbyt dużo, a charakterystyki bohaterów chyba by mnie zjadły xD Niemniej będę prowadzić dwa blogi. Ten tutaj i na blogspocie - identyczne. Jeżeli Onet zaszwankuje, będziecie wiedzieć, gdzie czytać rozdziały. Do tego czasu zablokuję tam komentarze, bo po co macie się podwójnie produkować. Chciałabym, abyście pod tym rozdziałem napisali, co nie podoba się Wam w wyglądzie tamtego bloga. (link obok) Póki mam mało notek... xD A! Wysłałam do Onetu wiadomość. Być może niedługo serwisanci dodaję usługę ułatwiającą prowadzenie bloga - zaproponowałam im, aby zaistniała możliwość zmiany czcionki wszystkich rozdziałów od razu, aby przy zmianie wyglądu bloga nie marnować czasu. Może będą chcieli skorzystać z pomysłu xP
Jak widzicie, troszkę zmieniłam tło postów - mam nadzieję, że na lepsze dla Waszych oczu.
Odpowiedzi:
Churi ^^ - Mefi jest niegroźny ;3 To takie diable wcielenie Michaela, więc w sumie Misiek dotykał sam siebie O_O xDD Przepraszam, że dopiero teraz odczytuję informację o blogu koleżanki, ale zaraz zabiorę się za czytanie ;3 Szkoda, że od lipca niczego nie dodała. ;P
Star 1012 - Już wyjaśniam, co się dzieje z Orionem xP W sumie to znowu urwę w takim momencie... Zastanawiałam się, czy go dodać, ale jednak zdecydowałam się przełożyć informacje na kolejny raz xD Misiek ma zawsze strute sumienie... Piekło źle na niego działa xDD Mefi w Niebie... haa, to się okaże ;> "Owieczka" - Baal wyjaśniał, czemu:Mefi jest taki... miękki, jak się do niego przytula." Mefi to puchowy dywanik, poza tym Meeeczy xD Otóż to - Rafael i Baal zajęli się sobą i trochę... zbliżyli, a więc w kolejnym rozdziale może troszkę zaskoczę... hm. ;P Hahahaha xD Tak kara za rozbijanie związków musi być, bo faktycznie nic się u nich nie dzieje xD Kochana, ale mimo wszystko odnoszę wrażenie, jakbyś była profesjonalistką, która zawsze wypowie się tak... dostojnie i z rozwagą ;3
Vampirka_15 - Witam serdecznie ;3 O rany,w ciągu jednego dnia byłaś w stanie przeczytać 37 rozdziałów? Ilość to nic, ale treść... heeh XD Podziwiam - ja się wstydzę czytać własne opowiadania, bo wyłapuję błędy, choć sprawdzam rozdział po kilka razy xD Bardzo się cieszę, że opowiadanie przypadło do gustu. Mam nadzieję, że jego poprzednicy Cię nie zawiodą ;3
Sonietta,Yaoistka i Fusia będą miały ze mną na pieńku XDD
Zielona Strefa
Nie chwaliłam się Wam chyba... Niedawno upomniałam się o nagrodę w konkursie, który odbył się rok temu, ale nie powiadomiono mnie o tym, że zajęłam jakieś miejsce... a zajęłam ;P Drugie w konkursie plastycznym "W świecie mangi i anime". Niestety obrazki mi wcięło i nie mam co pokazać :P
Chciałabym przedstawić swój prezent urodzinowy, jaki dała mi Fusia (pisząc na Zygfrydziaku xD). Trochę późno dodaję, wiem xD i... ale to na koniec.
Spoglądał niepewnym wzrokiem na mężczyznę klęczącego przed nim. Serce waliło mu nienaturalnym tempem w klatce piersiowej. Mimo tego, iż znajdował się kilkakrotnie w takiej sytuacji nadal wstydził się tego dziwnego uczucia kumulującego się w jego podbrzuszu. Mężczyzna zsunął całkowicie bokserki z bioder chłopca, który nie wiedział, co ma zrobić z dłońmi, więc zaciskał je nerwowo na koszuli mężczyzny. Zajęczał rozkosznie, odchylając lekko głowę w tył, gdy poczuł zaciskające się usta mężczyzny na jego penisie. Starszy poruszał miarowo głową by sprawić jak najwięcej przyjemności 11-latkowi. Chłopiec doszedł po pewnym czasie w ustach swego "oprawcy".
- Jestem śpiący. - Ziewnął chłopiec. - Chodźmy już spać... tato.
Można pisać uroczo, można xD Bardzo dziękuję za prezent, Fusiaczku ;3
A teraz zapraszam na dwie mangi. Nawiązują tematem do prezentu, aczkolwiek nie posądzajcie mnie o fascynację nad yaoi z dziećmi. xD Po prostu spodobał mi się humor, kreska i brak brutalności. Cobra mansion of terror oraz Boku no Kanshiin
Raz jeszcze serdecznie witam Vampirkę_15. ;3
Zapraszam do czytania i przepraszam za błędy ;)
--------------------------------------------------------------------------------------------------
Obawy
o drugą osobę zawsze niosą dwa sprzeczne ze sobą stany, które niekiedy
mogą się łączyć. Najgorsze przychodzi wtedy, gdy dowiadujemy się o
wypadku, w jakim przyszło brać udział najbliższej nam osobie, a
irytującą niewiadomą jest niewiedza o tym, czy stało się coś poważnego.
Zaczynamy wyobrażać sobie czarny scenariusz, aby zaraz potem pocieszać
się myślami o lekkich zadrapaniach czy wspaniałym cudzie z udziałem
Anioła Stróża.
Nie
mniej denerwującym nasze serce zdarzeniem okazują się jakby specjalnie
sformułowane zdania, które mało mówią, a na dodatek osoba powiadamiająca
nie ma zamiaru dodawać nic więcej, prócz zwykłego „dowiesz się na
miejscu”.
Jednakże
choćby nie wiadomo kim był poszkodowany, czy to dalszy krewny, sąsiad,
przyjaciel, to po żadnym z nich nie cierpi się bardziej, niż po
krzywdzie własnego dziecka. Właśnie dlatego korytarz zamku wypełniały
szybkie, szaleńcze wręcz kroki dwójki rodziców.
Po
zdawkowym streszczeniu złego samopoczucia ich syna, Lucyfer wybiegł z
komnaty Mefistofelesa, prawie zderzając się ze stojącym nieopodal
magiem. Mężczyzna posłał w jego stronę pytające spojrzenie, które nie
zdołało zahaczyć o oczy, zatrzymując się na drgających od wysiłku
mięśniach pleców. Kiedy kotołak chciał wejść do pokoju i zapytać, co się
wyrabia, został zmuszony do gwałtownego odskoku, bezowocnie ratującego
przed bliskim spotkaniem z chłodną podłogą. Przemykający obok niego
Michael najwyraźniej wcale go nie zauważył, choć prawdopodobnie nie miał
nawet chęci, aby przeprosić za swoje zachowanie. Kamio wstał niepewnie,
otrzepując się i otwierając domknięte drzwi przywarł przezornie do
ściany. Chwilę później, mając pewność, że jego nos, ręce czy inna część
ciała nie ucierpią w kolejnym ataku wsunął się do środka. Skoro Mefi nie
wydawał się zainteresowany gonitwą, oznaczało to, że cała sprawa nie
tyczyła się jego osoby, a więc był wiarygodnym świadkiem.
-
Co się stało? Chłopaki wypadli stąd, nie... – dalsze słowa zagłuszyły
mosiężne drzwi, które czarownik tym razem zabezpieczył zaklęciem.
Gdy
on otrzymywał szczątkowe wiadomości, w drugiej części zamku dwójka
innych istot skręcała w ostatni z zakrętów, dopadając równocześnie do
laboratorium. Zziajani, jednak nie odczuwający zmęczenia szli obok
siebie nie odzywając się. Kierował nimi raniący rodzicielskie uszy
szloch dziecka, do którego już tak bardzo zdołali przywyknąć i pokochać.
Oszklone
i jakby osnute mgłą wejście do pomieszczenia przeznaczonego na operacje
były ostatnimi, jakie dzieliły ich od syna. Tuż przed nimi Lucyfer
ścisnął dłoń anioła, dodając mu otuchy, po czym przepuścił go przed
sobą.
Pierwsze,
co zobaczyli, to grono osób kręcących się wokół dużego stołu, na którym
popłakiwał maluszek, wiercąc się niespokojnie. Medyczne demony co rusz
wysnuwały inne teorie na temat możliwych chorób, jednak żadna z nich nie
mogła zostać zaakceptowana bez zgody ich przywódcy, a tak się składało,
że był nim mężczyzna, który nie tak dawno został poproszony o
towarzyszenie Rafaelowi w jego samotności...
Na
szczęście Baal został natychmiast zawiadomiony i w trybie
natychmiastowym winien się zjawić na miejsce codziennej pracy. Nikt do
tej pory nie potrafił wyjaśnić, jak dowódca armii oraz szef diablich
lekarzy potrafi pogodzić to wszystko ze sobą, jednak jednogłośnie
osądzili, iż nie zaniedbuje żadnego stanowiska, poświęcając się im bez
reszty. Dopiero niedawno trzeci czynnik nieco zaburzył system
czerwonowłosego, choć odkąd owy element zajmował się Mefistofelesem,
żołnierz znów powrócił do starego „ja”.
Zanim
tknięty przeczuciami Lucyfer zdołał powstrzymać archanioła łamiącego
reguły lekarskie, ktoś sam zainterweniował, barykadując w swych
ramionach szarpiące się wściekle ciało. Długie, zielone włosy pogwałciła
ręka Michaela, który dopiero przy uspokajającym głosie i niewyłonionej
do tej pory sile przeciwnika zdołał w miarę opanować wzburzone emocje.
Kiedy szamotanina dobiegła końca, pomiędzy palcami morskookiego
wystawały pojedyncze włosy, jakie udało mu się wyrwać, a za co miał
zamiar przeprosić ich właściciela.
- Wybacz... Rafaelu. Wiesz, że nie zrobiłem tego specjalnie i...
-
Wiem, ale jeżeli naprawdę jesteś skruszony, mógłbyś w takim razie
oswobodzić moją głowę, chyba, że zależy ci na zdjęciu skalpu. – ton nie
pozbawiony delikatnego humoru skierował się wprost do wczepionego w jego
bok blondyna. Gdy wraz z Baalem spacerowali po terenach łowców, które
już wcześniej mocno zainteresowały anioła, podbiegł do nich jeden z
żołnierzy, nakazując jak najszybszy powrót do pałacu i skierowanie się
prosto do laboratorium. Oszczędne, lecz precyzyjne doniesienie
spowodowało natychmiastowe przerwanie wypoczynku, toteż takim sposobem,
gdy tylko udało im się dobiec do celu, Rafael z miejsca pojął, co się
dzieje, jednocześnie doskonale znając Michaela i domyślając się, co
chłopak może wyczyniać. Podczas gdy on siłował się z rozszalałym
blondynem, Baal wydawał już rozkazy wymagające wyników badań i diagnoz.
-
Nasze technologie nie potrafią wyjaśnić zupełnie nic? – raczej nie
wydawał się być tym faktem specjalnie uszczęśliwiony. Porównywał
zestawienia danych i kręcił głową, kiedy raz po raz wychodziło na to
samo - pacjent jest zdrowy. Nie namyślając się więcej zakasał rękawy,
zaczesując ciemne kosmyki i wiążąc je gumką oplatającą nadgarstek.
Pochylił się nad dzieckiem i recytując kilka niezrozumiałych dla innych
słów wyciągnął dłonie równolegle do Oriona.
Do
tego typu leczenia konieczny był brak kontaktu wzrokowego, toteż już po
chwili powieki pokryły jasnoczerwone tęczówki, skupiając się oczyma
duszy na przyczynie płaczu maluszka. Początkowo poczuł się tak, jakby
wpadł po kolana w lepką, smolistą maź, z której nie ma ucieczki. W
rzeczy samej szybko pojął, jak swobodnie rzucona myśl okazała się
brutalnie prawdziwą. Do tego cichy, jeszcze ledwo słyszalny głos nie
miał zamiaru poprzestać na szeptach, nie dość, iż nabierając na sile, to
jeszcze przybierając wizualny obraz atakujących szaleńczo wron.
Niepokojący
się Michael mógł jedynie patrzeć, jak dowódca armii spina niektóre
mięśnie twarzy, a jego ręce zaczynają drżeć, jakby z zimna lub...
strachu. Tak, tego najbardziej obawiał się blondyn. Wręcz dałby sobie
skrzydło uciąć, że to, co teraz widzi demon nawiązuje do koszmaru
morskookiego, a może nawet pokrywa się w jedność. Nie był jasnowidzem,
ani nie wyczuwał czyichś stanów, ale bezpośredni atak małego diabła
kosztował wiele wysiłku i nigdy nie skończył się, bynajmniej dla niego,
łagodnym wyjściem do momentu świadomości.
Niecałe
pięć minut później byłby skłonny złożyć sobie gratulacje, podczas gdy
Baalowi potrzebna była pomoc silnego ramienia, na którym mógłby się
wesprzeć. Siła odrzutu od otulonego jasnością Oriona zdołała wywołać
niewielkie dla oka przeciętnego diabła, lecz ogromne dla medyków szkody,
kiedy odepchnięty brunet wpadł na szafki z kilkoma kolorowymi
probówkami.
- Misiek... popatrz.
Archanioł
najpierw upewnił się, że Rafael bezpiecznie usadził ledwo utrzymującego
się w pionie mężczyznę, potem przelotnie zatrzymał wzrok na Lucyferze, a
na koniec odwrócił się w kierunku, który wyznaczył mu rudzielec dopiero
teraz rozumiejący, jak bardzo i dlaczego morskooki boi się swojego
syna.
Czarne,
przerażająco chłodne oczy przeszywały jedną tylko postać, jaką już
niegdyś zdołały zaszczycić smolistym blaskiem. Tylko one wyróżniały się
pośród oślepiających promieni formujących się na kształt człowieczy.
Pojedyncze iskry niekiedy próbowały oderwać się od całości, ale udało im
się to jedynie na bokach głowy odradzającej się na nowo. Skrzyżowane z
Michaelem spojrzenie utrzymało się tylko na kilka chwil, a mimo to
zdążyło tak bardzo namieszać w uczuciach mężczyzny, iż kiedy światło
wreszcie zniknęło, a w jego miejscu pojawiła się mała istota, morskooki
wypchnął ku niej Lucyfera, choć dobrze wiedział, że siedzący na stole
chłopiec to jego syn, kochany Orion.
Doszło
do tego, iż pierwszym, co zobaczyły duże, pełne łez oczy, była niechęć i
lęk odbijająca się w całej sylwetce archanioła. Blondyn wyglądał niczym
zastraszona zwierzyna, której kat oczekuje niecierpliwie, aby dopełnić
zadania.
Jednak
nieco przesadzona wizja a łkający i nie mniej niepewny maluch raczej
nie pasowały do siebie zbyt dobrze. Właśnie ten widok zmiękczył serce
Księcia, odrzucając w kąt nieprzyjemne wrażenie nadciągających kłopotów.
Niby w jaki sposób kilkulatek miałby zaszkodzić potężnemu diabłu, czy
nie mniej umiejętnemu Michaelowi? Dlatego też wtulił w siebie drżące
ciałko.
-
Jakie ty masz śliczne różki! – czule dotknął niewielkich wypustek,
które nagle wydłużyły się i zakręciły. – Jak u baranka. – zaśmiał się,
mierzwiąc falujące, kasztanowe włosy dziecka. Musiał przyznać sam przed
sobą, że chłopiec był najbardziej uroczym stworzeniem, jakie
kiedykolwiek spotkał. Przy nim nawet najpiękniejsze anioły chowały się
daleko za blaskiem, jaki roztaczał wokół siebie. – Przemiana przeszła
nieco wcześniej, niż planowaliśmy, ale to nic. Najważniejsze, że
wszystko przebiegło sprawnie i bez problemów, prawda? – prócz Teppeia i
jego przyjaciela raczej nie miał bliższych znajomości z istotkami w
wieku swego syna, ale nie wyglądało na to, aby nie był w stanie sobie
poradzić.
-
Boli mnie główka. – malec potarł piąstką zaczerwienione policzki,
próbując zetrzeć z nich słone krople. Miał przy tym tak żałosną minkę,
iż stojący obok Lu niemal udusił Baala za to, że zamiast pomóc, woli
nieprzytomnie leżeć i się obijać.
- To pewnie przez różki.
Michael
przemógł się w końcu. Jeden jego krok równał się cofnięciu malca, a
więc postronny obserwator miał przed sobą żywy obraz zaciekawionych sobą
i jednocześnie obawiających się stworzeń.
Zabawa
w podchody przeciągnęłaby się dłużej, gdyby nie uciążliwe pulsowanie
przy wylotach baraniego poroża. Orion złapał się za nie, żałując
gwałtownych szarpnięć w kierunku przeciwnym do nadciągającego mężczyzny.
Tylko na chwilę spuścił go z oka, a archanioł już był przy nim,
wplatając palce w zawijające się kosmyki. Gdy nic złego się nie stało, a
tajemniczy dla chłopca osobnik przynosił ulgę piekącym skroniom,
odważył się unieść główkę, napotykając piękne, niebiesko-zielone
tęczówki. Jednak tym, co zainteresowało go najbardziej, był długi
warkocz jasnych pasem, które teraz spływały swobodnie po ramieniu
archanioła. Malec wyciągnął ku nim rękę i przeczesując je palcami,
wzdychał co jakiś czas.
-
Mam taki kolor oczków? – dziecinna jeszcze mowa i tak słodkie minki,
jakimi powoli przekonujący się do Michaela chłopiec obdarowywał obecny
obiekt zainteresowania wywołały uspokojenie wciąż podenerwowanej kadry
medycznej. On już ich miał w garści. Wystarczyłoby jedno słowo, a
ulubieniec dostałby wszystko w przeciągu jednego mrugnięcia powiek.
-
Nie, kochanie, ale masz za to miodowe, a to już bliska droga do złota. –
to właśnie najbardziej cieszyło Skrzydlatego. Po kpiącej i
obezwładniającej czerni pozostała jedynie ciemna źrenica. – Wiesz, kim
dla ciebie jestem? – w końcu ktoś musiał poruszyć ten temat. Niby jak
dzieciak miałby zwracać się do prawowitych rodziców? Po imieniu? – Ja
cię urodziłem i jestem twoim tatusiem, a on – wskazał na uśmiechającego
się, szczęśliwego ojca numer dwa – tatą. – nie umiał powstrzymać
śmiechu. No tak. Pary składające się z dwóch osobników o przeciwnych
płciach to zadanie miały zdecydowanie ułatwione.
- Tatuś i tata? – niewielka piąstka spoczęła na policzku szatyna. – Mam dwóch tatów?
-
Tatusiów. – Lucyfer poprawił go machinalnie, jednocześnie przytakując. –
Kiedyś tatuś na pewno ci to wyjaśni. On lubi takie tematy. Tata za to
nauczy cię walki i ała! – złapał się za bok, który przed chwilą miał
bliskie spotkanie z łokciem morskookiego.
Chłopczyk
najwyraźniej przetwarzał sobie wszystko. To miało dla niego sens. Nie
wziął się przecież z powietrza, a i przemiana była bardziej magiczna.
Póki co nie znał historii o bocianach, kapuście ani ludzkim porodzie,
więc tak czy inaczej musiał przyjąć przedstawioną wersję za słuszną i
jedyną. Poza tym zdrobnienie zastosowane dla jasnowłosego pasowało do
niego ze względu na funkcję, jaką pełnił. Przypadła mu przecież rola
wydającego na świat, a więc musiał być bardziej delikatny i... nie
oszukując się - uległy, skoro dał się zapędzić w rodzenie. Tak. To
musiało być to! W takim razie określenie „tata” już samo w sobie
brzmiało twardziej, poważniej i dominująco. – Zgadzam się na tatusia i
tatę. – zapewnił gorliwie, wyciągając rączki do tego pierwszego, który
co rusz parskał urywanym chichotem.
-
No chodź do mnie, myślicielu. Pewnie nie tylko ja chciałbym cię... –
dopiero teraz dotarło do niego, że ewidentnie brakuje mu pewnej osoby.
Nieco zaniepokojony spojrzał na przyglądającego mu się syna. – Gdzie
Daniel?
Wychodzący
z pomieszczenia medycy nawet się nie zatrzymali, rozchodząc się po
labiryncie laboratorium. Jedynie ciemnowłosa kobieta przystanęła na
moment, upewniając się, że z jej szefem wszystko w porządku.
-
Chodzi o białowłosego awanturnika, który prawie nas zaatakował, kiedy
staraliśmy się wyjaśnić, że bez Baala nie mamy pozwolenia na podjęcie
jakichkolwiek kroków z maluszkiem? Potraktowałam go nieszkodliwym
zaklęciem osłabiającym. Zaraz powinien się tu... – uchyliła się przed
pędzącymi w kierunku jej nosa drzwiami. Wyzywając, na czym świat stoi,
prychała wściekle, narzekając na niewdzięczność i okazywanie braku
szacunku, po czym wyszła, nakazując to samo reszcie.
Wbiegający
do środka żołnierz zatrzymał się gwałtownie, marszcząc brwi. Nigdzie
nie widział noworodka, które tutaj przyniósł. Zamiast niego, ramiona
archanioła okupował góra sześcioletni chłopiec.
Zarówno
diabeł jak i rogaty baranek mierzyli się badawczymi spojrzeniami, nagle
nabierając głębszego oddechu. Rysy twarzy złagodniały, a chóralny,
jednoczesny okrzyk ułożył się w jedno, choć składające się z innych
głosek słowo.
- Orion!
- Daniel!
Szatyn
o mało nie wypadł na ziemię, kopiąc żwawo nóżkami i wyciągając się ku
odbierającemu go mężczyźnie. Objął go zaborczo rączkami i pocałował
mocno w policzek, kilka sekund później zasypując go milionem informacji.
-
Tak się cieszę, że już umiem mówić! Wreszcie będę odpowiadał na twoje
pytania i chodził za tobą... chociaż teraz jest mi tak dobrze. – mruczał
mu w szyję, przymrużając oczy. – Lubię cię. Bardzo. Moje gaworzenie
polegało na mówieniu tych właśnie słów. – ziewnął sennie, ciaśniej
przylegając do białowłosego. – Tatuś mi powiedział, że kiedyś moje oczki
zrobią się złote, jak twoje... lubię... – głowa opadła na klatkę
piersiową żołnierza.
- Mój śliczny, rogaty aniołek.
Mężczyzna
znany był z tego, że potrafił uspokoić nawet najbardziej narwane
dziecko, a że Orion już dawno stał się jego ulubieńcem, który w dodatku
nie sprawiał problemów, poświęcał mu niemal każdą wolną chwilę.
Teraz Michael rozumiał fascynację Oriona. Złote oczy z pewnością na każdym kroku przypominałyby chłopcu o ukochanym opiekunie.
Z kolei Książę nie miał nawet możliwości ponosić na rękach odrodzonego szkraba, oddając pierwszeństwo swemu podwładnemu.
-
Wiesz, co, Misiek? Zaczynam się bać, że on nam go ukradnie. –
zażartował, obejmując blondyna w pasie. – Lepiej nie mógłby trafić... –
zamilkł na chwilę. – Wypadałoby zorganizować imprezę na cześć przemiany
naszego synka.
-
To nie głupi pomysł. – archanioł ufnie przylgnął do niego, wyobrażając
sobie wygląd udekorowanej komnaty, w której odbędzie się zabawa, czy też
przyjęcie urodzinowe.
Niestety, nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo będzie tego żałował.
Hej,
OdpowiedzUsuńrozdział świetny, jak się okazało mały przechodzi przemianę... a Daniel och tak, bardzo mi się podobały słowa Oriona, że go bardzo lubi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga