22 maja 2011
Witam kochane elfiątka! Właśnie przed chwilą dokończyłam rozdział, więc Wam go szybko podaję, gdyż za moment chyba nie zagrzeję miejsca na komputerze xD Z racji tego nie powiadamiam, ale zrobię to prawdopodobnie jutro ^^ Dziś (jakoś więcej napisałam... xD) będzie Kamio i Baal, a muszę się Wam przyznać, że pisanie z punktu widzenia tego drugiego strasznie mi podchodziło, z łatwością wręcz XD
Odpowiedzi:
Fusia ;3 - Mraau, Fusia mnie tula, Mruff, Mruff! ;3 Haha, nieee, gdyby Misiek rodził TĄ stroną, to podejrzewam, że Lucek nie miałby już z niego pożytku xD A wiesz, że też się stęskniłam za Teppeiem? Poza tym pozostawienie go tak bez ochrony... samego, to nieodpowiedzialność. Dziś będzie Baal XD Oj tak, Daniel wpadł w oko Twojemu chrześniakowi xP
Sonietta - Czy Daniel będzie dla Orionka kimś więcej, to się jeszcze okaże xP Oj, niee, Orion to wcielenie zła.. no może na razie nie, ale w przyszłości... musi się wyszaleć XD
Star 1012 - Dalej będzie Kamio i Baal oraz ich nietypowa scenka xD Kłopotów na razie nie będzie... raczej... Bynajmniej nie u Lu i Miśka xD
Violet;) - Szkoła... ożywić tego, kto ją wymyślił i zamordować ponownie! xD
Zielona Strefa.
Pogoda jest cudna, a my się musimy babrać w nauce... to niesprawiedliwość == Ale jeszcze tylko niecały miesiąc. uff.
Dziękuję za wszystkie komentarze i zapraszam do czytania ;3 ;*
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kamio
Rzadko
się zdarza, aby gospodarz zostawił swego gościa na tak długi czas... Z
jednej strony nie miał wyboru, tu się zgodzę, ale mógłby załatwić mi
jakąś – bo ja wiem? – duszę do towarzystwa. Feyth miała kategoryczny
zakaz wychodzenia z mego ciała póki się dostatecznie nie podleczy, więc
jakakolwiek możliwość otrzeźwienia po końskiej dawce leków zdawała się
być jedynie marzeniem.
Nie
należałem wprawdzie do typu istot szczególnie gadatliwych, jednak
długie wędrówki, w czasie których byłem skazany na siebie i smoczycę,
zdecydowanie odbijały się na samopoczuciu. Samotność to coś strasznego,
co zawsze napawało mnie niepokojem i pragnieniem, aby ręka chłodu nigdy
mnie nie dosięgnęła.
Z
nudów ponownie zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu, które było
niezwykle ciepło urządzone – co udało mi się zauważyć dopiero teraz.
Brąz pasował do światła, jakie wpadało z zewnątrz. Broń także
prezentowała się całkiem interesująco i... Kogo ja chcę oszukać.
Niewiele brakuje, a zacznę przeliczać drobiny kurzu unoszące się w
powietrzu.
-
Muszę do toalety. – burknąłem buńczucznie w przestrzeń, ocierając się
potylicą o wezgłowie łóżka. Dokuczało mi to, że nie mogłem się nigdzie
ruszyć, uprzednio nie naruszając wciąż pobolewającej nogi. Czemu to
właśnie ja obrywam od życia najwięcej? – Oooh, zaraz zwariuję!
Drgnąłem, jakby przyłapano mnie na jakimś rabunku, kiedy drzwi skrzypnęły cicho, wpuszczając prawdopodobnie jakiegoś strażnika.
Dobra nasza – podenerwuję go przez chwilę, to i humor mi wróci.
Niestety,
jak już wspominałem – Fortuna, ta wredna jędza najwyraźniej uwielbia
się nade mną pastwić. Może sprawia jej radość upadlanie innych?
- Nie wrzeszcz tak, bo nie jesteś u siebie i z łaski swojej nie drażnij mych wrażliwych uszu.
Prawda, że facet ma własne ego zamiast mózgu? Znalazł się narcyz klasy pierwszej.
-
To mój tekst. – łypnąłem na niego groźnie. Jestem w stanie wiele
zrozumieć, naprawdę, ale żeby komuś sprawiało uciechę męczenie się nad
innymi? Chyba nigdy nie zrozumiem diabłów... i cieszę się, że nie
odziedziczyłem po ojcu jakiejkolwiek cechy... Bynajmniej - odpukać - do
tej pory nic się nie ujawniło. – Zawołaj kogoś, jeśli to nie kłopot. –
o, matko, kobieto cech czystych jak łza, pomóż mi zachować spokój i
opanowanie.
Po ironicznym spojrzeniu i donośnym prychnięciu nie sposób było się domyślić, że ten bancwoł ma mnie głęboko w poważaniu.
-
Nie dość, że przez ciebie nie jestem zdolny do normalnego poruszania
się, to jeszcze całkowicie mnie ignorujesz. Gdybyś spuścił z tonu to...
-
To co? – przerwał mi. Bezczelność! Chamstwo w państwie... Oj, kolego,
będziemy musieli inaczej sobie porozmawiać. – Wyliż swoje rany i znikaj
stąd jak najszybciej. Nie tolerujemy... – zatrzymał się, a jego wzrok
nabrał czegoś podobnego do okazywania wstrętu i odrzucenia, które nie
były mi obce. – Odmieńców.
-
Słuchaj... Nie mam nic do ciebie, ale nie pozwolę sobie na takie
traktowanie. Może i masz rację. Jestem odmieńcem, ale nie lepszym niż
ty.
Kiedy
zobaczyłem go z bliska, nie uszedł mi symbol wyryty na jego twarzy.
Doskonale wyczuwałem aurę stworzenia, które w nim drzemało, więc czym
prędzej ukryłem własną, aby pozostawać w ukryciu. W życiu bym nie
przypuszczał, że natrafię na inną, niż ja osobę posiadającą smoka... i
to niegdyś mającego służyć pod moim dowództwem. Feyth także musiała być
tego świadoma, gdyż powoli maskowała się na mej klatce piersiowej. Zuch
dziewczyna.
Oczy
demona zapłonęły czymś niebezpiecznym, ale chłopak nie był na tyle
nierozsądny, aby atakować leżącego... Taką miałem nadzieję... Złudną.
Ścisnął mnie za zdrowe ramię, przyszpilając do poduszki. Jeżeli myśli,
że dam się nabrać na odwrócenie uwagi z powodu cielesnej napaści, aby on
mógł poszperać mi w głowie, to źle trafił. Z uśmiechem tuszowanego
niezadowolenia odchylił się nieco, nie puszczając mnie jednak.
-
Masz się za twardego, tak? – uniósł wysoko brwi, irytując się. –
Zobaczymy czy dasz sobie radę w pojedynku. Wyzywam cię! – rozmawiam z
szaleńcem! Niech mnie ktoś stąd zabierze... i co... Co on wyprawia? Dlaczego znów się przybliża i... Patrząc prosto w oczy składa na ustach pocałunek.
Hm...
A to za co? Nie znam tutejszych zwyczajów, ale ten należy chyba do
najbardziej pokręconych. Spojrzałem na niego najbardziej niezrozumiale,
jak tylko potrafiłem, ukazując mu – mam nadzieję skutecznie – że nie
wiem, co to miało znaczyć.
- Podejmujesz się zadania? – skinąłem mu głową, bo to akurat byłem w stanie przyjąć do wiadomości.
-
Rozumiem treść stawianych mi warunków, aczkolwiek nie przyznaję się do
zaznania przyjemności. – wyznałem jak na przesłuchaniu, rumieniąc się
idiotycznie. Nie wińcie mnie za głupotę policzków! Nigdy nie byłem w
związku, więc trudno mi cokolwiek mówić o bliższych kontaktach, a co
dopiero je otrzymywać.
Litujące
się spojrzenie wcale nie łagodniejącego wzroku uderzyło we mnie
mocniej, niż kowadło w Kojota Wilusia... Muszę przyznać, że ziemskie
filmy przysparzały minie rzadko wielu powodów do poprawy nastroju.
- To był Pocałunek Śmierci, mieszańcu. Ostatni krok przed walką ostateczną.
Czego
ja się mogłem spodziewać? Chłopak musiał mieć trudne dzieciństwo, skoro
teraz chce się pozbyć balastu i wyżyć podwójnie... Tylko czemu tym kimś
muszę być ja?
-
Jestem od ciebie starszy, elfie. – prawie wypluł ostatni wyraz i
wyprostował się, mierząc mnie chłodnym, jak na ognisto władnego,
spojrzeniem.
-
Mógłbyś nie gardzić mym rodem? – wiele można wytrzymać, ale każdemu
kończą się zapasy hamulców. – Dla twej wiadomości, mój drogi, należę
także do gatunku demonów, więc opanuj się i... – dopiero teraz mnie
olśniło. – Cholerny diabeł. Wszędzie nos wsadzi. – warknąłem,
zwiększając czujność. – Jesteś taki jak Lucyfer! – miałem zamiar
kontynuować perorę na temat mego niezadowolenia odnośnie skanowania
myśli, jakie przepływały przez mą głowę, ale poczułem znajome mi parcie.
Biorąc wszystkie za i przeciw doszedłem do wniosku, że muszę się
ukorzyć i chociaż tymczasowo zapomnieć o dumie, którą jednak posiadałem.
Wiercąc się przez chwilę i targając włosy, jakby to miało wszystko
opóźnić, zwlekałem z wykonaniem czegoś koniecznego.
-
Możemy na moment zawiesić broń? – zdziwienie na jego twarzy to
najprawdopodobniej coś niemożliwego do osiągnięcia. Jak się będzie tak
marszczył i pozował na beznamiętnego, to jeszcze mu tak zostanie. –
Mam... do ciebie nietypową prośbę.
- Ty? To coś nowego. – bezpretensjonalny ton ociekał sarkazmem i pobłażaniem.
Przecież nie jestem górą lodową i chamem, do diaska!
-
Muszę do toalety. – tym razem owo stwierdzenie wypowiedziałem do kogoś,
a nie do pustego pokoju. – W związku z czym – kontynuowałem,
spodziewając się kolejnego, atakującego mnie pytania – potrzebna mi
pomoc, bo sam nie dojdę.
- Aż tak cię podnieciłem, że własna ręka nie wystarczy ci w zaspokojeniu?
Zacisnąłem
mocno pięści, powtarzając w myślach słowa uspokojenia. Ośmieszył mnie
bez dwóch zdań! Nie jestem nawet w stanie wymyślić jakiejś sensownej
riposty, bo oczywiście musiałem się zawstydzić, a jakże by inaczej! Że
też przy Michaelu nie miałem z tym kłopotów.
-
Mam... skręconą... kostkę – wysyczałem przez zaciśnięte zęby. –
Zresztą... Nieważne. Powiedz, gdzie mam iść. – po raz pierwszy tak
otwarcie zajrzałem w głąb jego źrenic i... nic. Studnia bez dna. Wrzuć
monetę, a cegłą dostaniesz.
Oszczędne
machnięcie na jedne z trzech drzwi w tej komnacie umożliwiło mi
powolną... ślimaczą misję ku speł... załatwieniu spraw fizjologicznych. I
czemu ta mała żmijka znów się ze mnie śmieje?
- Tylko erotyzmy ci w głowie.
... Dajcie pustaki i zaprawę – mur potrzebny od zaraz.
Nie wytrzymam z nim! Misiek! Spręż się i chodź tutaj!
Koniec użalania się nad sobą. Jestem magiem bojowym! Nie takie przeszkody się pokonywało!
Powoli,
aby się nie uszkodzić, ściągnąłem obydwie nogi na podłogę. Stanąłem na
prawej, niepokiereszowanej nodze i podpierając się o krzesło wstałem,
łapiąc równowagę. Różnica poziomów była na tyle wysoka, że lekko, ale
jednak zawirowało mi przed oczyma. Dodatkową trudnością były pozostające
w organizmie leki, które najwyraźniej uzupełniały jeszcze jakieś ubytki
mocy. Zakołysałem się, niczym wracający ze studniówki uczniak, mając tą
przewagę, że ktoś trzeźwy mógłby mnie złapać... choć z tym diabłem
nigdy nie wiadomo. Bark ponowił dzikie orgie, nagrzewając się do
temperatury bolidu F1, czym zasłużenie przesądził sobie u mnie sprawę –
na minus oczywiście – gdyż tknięty dobrocią (to on ma jakieś uczucia?)
demon objął mnie w pasie, podkładając ramię pod kolana.
Zabolało...
na tyle mocno, iż gdyby ktoś stał przede mną, dostałby w gratisie kilka
własnych zębów. Nie przypuszczałem, że jestem zdolny do takiego wykopu!
- Postaw! Nie jestem panienką, aby noszono mnie na rękach! – zaprotestowałem, kiedy praktycznie mijaliśmy próg łazienki.
- Proszę bardzo.
Niedelikatność, to przy nim cecha dodatnia, naprawdę. Praktycznie zrzucił mnie na ziemię, nie bacząc na nic. Kanibal, phie!
Natychmiast
zgiąłem się w pół, prawie całując sedes, kiedy prąd bólu przepłynął...
ba! Przeorał na wskroś lewą kończynę. Wstrzymałem oddech, czując jak do
oczu napływają mi łzy.
Wyrywanie zęba to przy tym nic szczególnego.
-
Pieprzony drań! – wyjąkałem jedynie, pragnąc ponownie położyć się na
łóżku. Dłuższe paznokcie, czy też pazury drapały porcelanową budowę
sprzętu, pozostawiając na niej pionowe kreski. Na ciało wstąpił mi zimny
pot. – Nie dotykaj mnie! – strąciłem jego dłoń z żeber. – Chcesz walki?
Dobrze, ale bądź uczciwy. – przechyliłem głowę, chcąc na niego spojrzeć
i wtedy po raz pierwszy ujrzałem coś na kształt skruchy.
Baal
Najzwyczajniej
w świecie nie odpowiadała mi ta istota. Czułem potęgę, którą
szanowałem, ale nie zamierzałem stosować wobec niego jakichkolwiek
środków służalczych.
Jednak
wiedziałem, że spełniając jego prośbę nie zrobię niczego dobrego. Miał
rację, mówiąc, że nie gram fair. Przekonały mnie o tym jego mocno
załzawione, wrzosowe oczy, na które opadała kaskada czarnych, falowanych
kosmyków. Wyglądał jak zraniona przez myśliwego sarna, która czekając
na śmierć gotowa jest się bronić do ostatnich chwil.
Może będzie jeszcze z niego pożytek i dobra zabawa?
Klepnąłem go w tyłek, gryząc wargi, aby się nie uśmiechnąć.
- Kto wypina, tego wina.
Kamio
Narcyz,
świr, a teraz także sadysta ze skłonnościami do molestowania. Pełen
pakiet... Trafiła mi się trójka w jednorękim bandycie! Drodzy państwo,
pula została rozbita!
Do
drętwiejącej powoli nogi dołączył nadszarpnięty bark, więc stać mnie
było jedynie na przylgnięcie do chodnej ściany, po której niewątpliwie
bym się zsunął, gdybym mógł. Jedną z przeszkód był ten parszywy
barbarzyńca. Odezwało się w nim sumienie, jakie dźwigało ciężar nie
tylko złego zachowania, ale także mojej osoby. Nie miałem sił na kolejne
dezaprobaty, bo i okazałoby się, że jestem niedojrzałym smarkaczem,
który za wszelką cenę chce pokazać, że jest silny.
Już
wyprostowany oparłem się o niego, kładąc głowę obok jego włąsnej, więc
wyobraźcie sobie, jak musiałem być zmęczony, skoro uczyniłem coś
takiego. W innych warunkach nigdy nawet nie tknąłbym go palcem, bo kto
wie, czy odzyskałbym go w całości.
- Rób, co do ciebie należy i wracamy.
Byłem
tego samego zdania, dlatego czym prędzej zabrałem się za odwiązywanie
supła, który rzekomo podtrzymywał spodnie, w których byłem, bo to
zadanie należało do ciasno przylegającej gumy... (ciekawe, kto mnie
rozbierał?) Ciężko mi to szło, bo owinięte wokół mnie ręce diabła
zastanawiały mi lepszą widoczność i... No właśnie.
- Ehem... – odkaszlnąłem nerwowo. – Nie możesz się odwrócić...
- To pytanie? – jak będzie tak prychał, to wyrwę sobie uszy i mu dokleję!
-
Postawię sprawę jasno. Nie mogę jedną ręką trzymać podwijający się
materiał i jednocześnie się załatwiać, więc użycz mi swej wszechpotężnej
dłoni. – musiałem mu trochę posłodzić i ochłodzić samego siebie. Pewnie
będąc na jego miejscu rzuciłbym wszystko i wyszedł, ale diabły podobno
nie zostawiają chorego w potrzebie... Aż miałem ochotę chichotać.
Aby
w następnej chwili zapaść się pod ziemię, bowiem demon bez żądnych
zahamowań wsunął rękę najpierw na moje biodro, by zaraz przesunąć ją w
bok.
-
Co ty robisz?! – wrzasnąłem lekko spanikowany, a on tymczasem przytulił
się do mnie, szepcząc na ucho tekst przysięgi na temat ratowania w
potrzebie. – Dobrze, zgadzam się, ale mnie
chodziło raczej o to, abyś odsunął spodnie, a nie trzymał za... ej! Bez
takich mi tutaj! – macać mu się zachciało! Jestem głupi, głupi, głupi!
Mogłem się domyślić, że ten idiota coś wykombinuje. Kiedy chciałem go
odtrącić, natychmiast skapitulowałem, czując zakleszczające się na
członku palce. – Trzymaj go prosto. – burknąłem ostatecznie, odwracając
twarz w drugą stronę, kiedy chłopak (dodam, że nieco ode mnie wyższy)
zaglądał mi przez ramię. – I nie mrucz, bo to ja tu jestem kotem.
Okrężne
ruchy kciuka na mej męskości powodowały to, czego nie powinny, więc już
po chwili z trudnością dokończyłem docelową czynność, z jaką tutaj
przyszedłem. Coraz częściej posapywałem jak zadowolony z czułego dotyku
mruczek, besztając się mentalnie za kretyńskie pomysły. Koniec pieszczot
bez spełnienia nie wchodził w grę – zwierzęco-człowiecze zachowania
nieco różniły się od ludzkich, gdyż w pierwszym przypadku oznaczało to
długotrwałe odchorowanie. Zmysły także miałem przyćmione, więc nie
wychwyciłem kolejnej aury, która pojawiła się w pokoju.
-
Czemu tu... o... to ja nie będę wam przeszkadzał. – leniwie obejrzałem
się w stronę właściciela dochodzącego jakby z oddali głosu, dostrzegając
jeszcze znaczący uśmieszek na twarzy Lucyfera. Jestem pewien, że zanim
wyszedł, usłyszał jeszcze przeciągłe miauknięcie wydobywające się z mojego gardła.
- Spełniło się. Własna ręka nie wystarczyła ci w zaspokojeniu.
Hej,
OdpowiedzUsuńmoże to Ball jest mu przeznaczony? Lucyfer musiał się pojawić w takim momencie... i czemu Kamio nie pokazał kim jest?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, a może to Ball jest mu przeznaczony? ech Lucyfer to musiał się pojawić w takim momencie... i czemu Kamio nie pokazał kim jest?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia