poniedziałek, 29 października 2012

28. Przestrzeń między magnesami.

22 maja 2011

Witam kochane elfiątka! Właśnie przed chwilą dokończyłam rozdział, więc Wam go szybko podaję, gdyż za moment chyba nie zagrzeję miejsca na komputerze xD Z racji tego nie powiadamiam, ale zrobię to prawdopodobnie jutro ^^ Dziś (jakoś więcej napisałam... xD) będzie Kamio i Baal, a muszę się Wam przyznać, że pisanie z punktu widzenia tego drugiego strasznie mi podchodziło, z łatwością wręcz XD

Odpowiedzi:

Fusia ;3 - Mraau, Fusia mnie tula, Mruff, Mruff! ;3 Haha, nieee, gdyby Misiek rodził TĄ stroną, to podejrzewam, że Lucek nie miałby już z niego pożytku xD A wiesz, że też się stęskniłam za Teppeiem? Poza tym pozostawienie go tak bez ochrony... samego, to nieodpowiedzialność. Dziś będzie Baal XD Oj tak, Daniel wpadł w oko Twojemu chrześniakowi xP

Sonietta - Czy Daniel będzie dla Orionka kimś więcej, to się jeszcze okaże xP Oj, niee, Orion to wcielenie zła.. no może na razie nie, ale w przyszłości... musi się wyszaleć XD

Star 1012 - Dalej będzie Kamio i Baal oraz ich nietypowa scenka xD Kłopotów na razie nie będzie... raczej... Bynajmniej nie u Lu i Miśka xD

Violet;) - Szkoła... ożywić tego, kto ją wymyślił i zamordować ponownie! xD

Zielona Strefa.

Pogoda jest cudna, a my się musimy babrać w nauce... to niesprawiedliwość == Ale jeszcze tylko niecały miesiąc. uff.

Dziękuję za wszystkie komentarze i zapraszam do czytania ;3 ;*

------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kamio
Rzadko się zdarza, aby gospodarz zostawił swego gościa na tak długi czas... Z jednej  strony nie miał wyboru, tu się zgodzę, ale mógłby załatwić mi jakąś – bo ja wiem? – duszę do towarzystwa. Feyth miała kategoryczny zakaz wychodzenia z mego ciała póki się dostatecznie nie podleczy, więc jakakolwiek możliwość otrzeźwienia po końskiej dawce leków zdawała się być jedynie marzeniem.
Nie należałem wprawdzie do typu istot szczególnie gadatliwych, jednak długie wędrówki, w czasie których byłem skazany na siebie i smoczycę, zdecydowanie odbijały się na samopoczuciu. Samotność to coś strasznego, co zawsze napawało mnie niepokojem i pragnieniem, aby ręka chłodu nigdy mnie nie dosięgnęła.
Z nudów ponownie zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu, które było niezwykle ciepło urządzone – co udało mi się zauważyć dopiero teraz. Brąz pasował do światła, jakie wpadało z zewnątrz. Broń także prezentowała się całkiem interesująco i... Kogo ja chcę oszukać. Niewiele brakuje, a zacznę przeliczać drobiny kurzu unoszące się w powietrzu.
- Muszę do toalety. – burknąłem buńczucznie w przestrzeń, ocierając się potylicą o wezgłowie łóżka. Dokuczało mi to, że nie mogłem się nigdzie ruszyć, uprzednio nie naruszając wciąż pobolewającej nogi. Czemu to właśnie ja obrywam od życia najwięcej? – Oooh, zaraz zwariuję!
Drgnąłem, jakby przyłapano mnie na jakimś rabunku, kiedy drzwi skrzypnęły cicho, wpuszczając prawdopodobnie jakiegoś strażnika.
Dobra nasza – podenerwuję go przez chwilę, to i humor mi wróci.
Niestety, jak już wspominałem – Fortuna, ta wredna jędza najwyraźniej uwielbia się nade mną pastwić. Może sprawia jej radość upadlanie innych?
- Nie wrzeszcz tak, bo nie jesteś u siebie i z łaski swojej nie drażnij mych wrażliwych uszu.
Prawda, że facet ma własne ego zamiast mózgu? Znalazł się narcyz klasy pierwszej.
- To mój tekst. – łypnąłem na niego groźnie. Jestem w stanie wiele zrozumieć, naprawdę, ale żeby komuś sprawiało uciechę męczenie się nad innymi? Chyba nigdy nie zrozumiem diabłów... i cieszę się, że nie odziedziczyłem po ojcu jakiejkolwiek cechy... Bynajmniej - odpukać - do tej pory nic się nie ujawniło. – Zawołaj kogoś, jeśli to nie kłopot. – o, matko, kobieto cech czystych jak łza, pomóż mi zachować spokój i opanowanie.
Po ironicznym spojrzeniu i donośnym prychnięciu nie sposób było się domyślić, że ten bancwoł ma mnie głęboko w poważaniu.
- Nie dość, że przez ciebie nie jestem zdolny do normalnego poruszania się, to jeszcze całkowicie mnie ignorujesz. Gdybyś spuścił z tonu to...
- To co? – przerwał mi. Bezczelność! Chamstwo w państwie... Oj, kolego, będziemy musieli inaczej sobie porozmawiać. – Wyliż swoje rany i znikaj stąd jak najszybciej. Nie tolerujemy... – zatrzymał się, a jego wzrok nabrał czegoś podobnego do okazywania wstrętu i odrzucenia, które nie były mi obce. – Odmieńców.
- Słuchaj... Nie mam nic do ciebie, ale nie pozwolę sobie na takie traktowanie. Może i masz rację. Jestem odmieńcem, ale nie lepszym niż ty.
Kiedy zobaczyłem go z bliska, nie uszedł mi symbol wyryty na jego twarzy. Doskonale wyczuwałem aurę stworzenia, które w nim drzemało, więc czym prędzej ukryłem własną, aby pozostawać w ukryciu. W życiu bym nie przypuszczał, że natrafię na inną, niż ja osobę posiadającą smoka... i to niegdyś mającego służyć pod moim dowództwem. Feyth także musiała być tego świadoma, gdyż powoli maskowała się na mej klatce piersiowej. Zuch dziewczyna.
Oczy demona zapłonęły czymś niebezpiecznym, ale chłopak nie był na tyle nierozsądny, aby atakować leżącego... Taką miałem nadzieję... Złudną. Ścisnął mnie za zdrowe ramię, przyszpilając do poduszki. Jeżeli myśli, że dam się nabrać na odwrócenie uwagi z powodu cielesnej napaści, aby on mógł poszperać mi w głowie, to źle trafił. Z uśmiechem tuszowanego niezadowolenia odchylił się nieco, nie puszczając mnie jednak.
- Masz się za twardego, tak? – uniósł wysoko brwi, irytując się. – Zobaczymy czy dasz sobie radę w pojedynku. Wyzywam cię! – rozmawiam z szaleńcem! Niech mnie ktoś stąd zabierze...  i co... Co on wyprawia? Dlaczego znów się przybliża i... Patrząc prosto w oczy składa na ustach pocałunek.
Hm... A to za co? Nie znam tutejszych zwyczajów, ale ten należy chyba do najbardziej pokręconych. Spojrzałem na niego najbardziej niezrozumiale, jak tylko potrafiłem, ukazując mu – mam nadzieję skutecznie – że nie wiem, co to miało znaczyć.
- Podejmujesz się zadania? – skinąłem mu głową, bo to akurat byłem w stanie przyjąć do wiadomości.
- Rozumiem treść stawianych mi warunków, aczkolwiek nie przyznaję się do zaznania przyjemności. – wyznałem jak na przesłuchaniu, rumieniąc się idiotycznie. Nie wińcie mnie za głupotę policzków! Nigdy nie byłem w związku, więc trudno mi cokolwiek mówić o bliższych kontaktach, a co dopiero je otrzymywać.
Litujące się spojrzenie wcale nie łagodniejącego wzroku uderzyło we mnie mocniej, niż kowadło w Kojota Wilusia... Muszę przyznać, że ziemskie filmy przysparzały minie rzadko wielu powodów do poprawy nastroju.
- To był Pocałunek Śmierci, mieszańcu. Ostatni krok przed walką ostateczną.
Czego ja się mogłem spodziewać? Chłopak musiał mieć trudne dzieciństwo, skoro teraz chce się pozbyć balastu i wyżyć podwójnie... Tylko czemu tym kimś muszę być ja?
- Jestem od ciebie starszy, elfie. – prawie wypluł ostatni wyraz i wyprostował się, mierząc mnie chłodnym, jak na ognisto władnego, spojrzeniem.
- Mógłbyś nie gardzić mym rodem? – wiele można wytrzymać, ale każdemu kończą się zapasy hamulców. – Dla twej wiadomości, mój drogi, należę także do gatunku demonów, więc opanuj się i... – dopiero teraz mnie olśniło. – Cholerny diabeł. Wszędzie nos wsadzi. – warknąłem, zwiększając czujność. – Jesteś taki jak Lucyfer! – miałem zamiar kontynuować perorę na temat mego niezadowolenia odnośnie skanowania myśli, jakie przepływały przez mą głowę, ale poczułem znajome mi parcie. Biorąc wszystkie za i przeciw doszedłem do wniosku, że muszę się ukorzyć i chociaż tymczasowo zapomnieć o dumie, którą jednak posiadałem. Wiercąc się przez chwilę i targając włosy, jakby to miało wszystko opóźnić, zwlekałem z wykonaniem czegoś koniecznego.
- Możemy na moment zawiesić broń? – zdziwienie na jego twarzy to najprawdopodobniej coś niemożliwego do osiągnięcia. Jak się będzie tak marszczył i pozował na beznamiętnego, to jeszcze mu tak zostanie. – Mam... do ciebie nietypową prośbę.
- Ty? To coś nowego. – bezpretensjonalny ton ociekał sarkazmem i pobłażaniem.
Przecież nie jestem górą lodową i chamem, do diaska!
- Muszę do toalety. – tym razem owo stwierdzenie wypowiedziałem do kogoś, a nie do pustego pokoju. – W związku z czym – kontynuowałem, spodziewając się kolejnego, atakującego mnie pytania – potrzebna mi pomoc, bo sam nie dojdę.
- Aż tak cię podnieciłem, że własna ręka nie wystarczy ci w zaspokojeniu?
Zacisnąłem mocno pięści, powtarzając w myślach słowa uspokojenia. Ośmieszył mnie bez dwóch zdań! Nie jestem nawet w stanie wymyślić jakiejś sensownej riposty, bo oczywiście musiałem się zawstydzić, a jakże by inaczej! Że też przy Michaelu nie miałem z tym kłopotów.
- Mam... skręconą... kostkę – wysyczałem przez zaciśnięte zęby. – Zresztą... Nieważne. Powiedz, gdzie mam iść. – po raz pierwszy tak otwarcie zajrzałem w głąb jego źrenic i... nic. Studnia bez dna. Wrzuć monetę, a cegłą dostaniesz.
Oszczędne machnięcie na jedne z trzech drzwi w tej komnacie umożliwiło mi powolną... ślimaczą misję ku speł... załatwieniu spraw fizjologicznych. I czemu ta mała żmijka znów się ze mnie śmieje?
- Tylko erotyzmy  ci w głowie.
... Dajcie pustaki i zaprawę – mur potrzebny od zaraz.
Nie wytrzymam z nim! Misiek! Spręż się i chodź tutaj!
Koniec użalania się nad sobą. Jestem magiem bojowym! Nie takie przeszkody się pokonywało!
Powoli, aby się nie uszkodzić, ściągnąłem obydwie nogi na podłogę. Stanąłem na prawej, niepokiereszowanej nodze i podpierając się o krzesło wstałem, łapiąc równowagę. Różnica poziomów była na tyle wysoka, że lekko, ale jednak zawirowało mi przed oczyma. Dodatkową trudnością były pozostające w organizmie leki, które najwyraźniej uzupełniały jeszcze jakieś ubytki mocy. Zakołysałem się, niczym wracający ze studniówki uczniak, mając tą przewagę, że ktoś trzeźwy mógłby mnie złapać... choć z tym diabłem nigdy nie wiadomo. Bark ponowił dzikie orgie, nagrzewając się do temperatury bolidu F1, czym zasłużenie przesądził sobie u mnie sprawę – na minus oczywiście – gdyż tknięty dobrocią (to on ma jakieś uczucia?) demon objął mnie w pasie, podkładając ramię pod kolana.
Zabolało... na tyle mocno, iż gdyby ktoś stał przede mną, dostałby w gratisie kilka własnych zębów. Nie przypuszczałem, że jestem zdolny do takiego wykopu!
- Postaw! Nie jestem panienką, aby noszono mnie na rękach! – zaprotestowałem, kiedy praktycznie mijaliśmy próg łazienki.
- Proszę bardzo.
Niedelikatność, to przy nim cecha dodatnia, naprawdę. Praktycznie zrzucił mnie na ziemię, nie bacząc na nic. Kanibal, phie!
Natychmiast zgiąłem się w pół, prawie całując sedes, kiedy prąd bólu przepłynął... ba! Przeorał na wskroś lewą kończynę. Wstrzymałem oddech, czując jak do oczu napływają mi łzy.
Wyrywanie zęba to przy tym nic szczególnego.
- Pieprzony drań! – wyjąkałem jedynie, pragnąc ponownie położyć się na łóżku. Dłuższe paznokcie, czy też pazury drapały porcelanową budowę sprzętu, pozostawiając na niej pionowe kreski. Na ciało wstąpił mi zimny pot. – Nie dotykaj mnie! – strąciłem jego dłoń z żeber. – Chcesz walki? Dobrze, ale bądź uczciwy. – przechyliłem głowę, chcąc na niego spojrzeć i wtedy po raz pierwszy ujrzałem coś na kształt skruchy.

Baal
Najzwyczajniej w świecie nie odpowiadała mi ta istota. Czułem potęgę, którą szanowałem, ale nie zamierzałem stosować wobec niego jakichkolwiek środków służalczych.
Jednak wiedziałem, że spełniając jego prośbę nie zrobię niczego dobrego. Miał rację, mówiąc, że nie gram fair. Przekonały mnie o tym jego mocno załzawione, wrzosowe oczy, na które opadała kaskada czarnych, falowanych kosmyków. Wyglądał jak zraniona przez myśliwego sarna, która czekając na śmierć gotowa jest się bronić do ostatnich chwil.
Może będzie jeszcze z niego pożytek i dobra zabawa?
Klepnąłem go w tyłek, gryząc wargi, aby się nie uśmiechnąć.
- Kto wypina, tego wina.

Kamio
Narcyz, świr, a teraz także sadysta ze skłonnościami do molestowania. Pełen pakiet... Trafiła mi się trójka w jednorękim bandycie! Drodzy państwo, pula została rozbita!
Do drętwiejącej powoli nogi dołączył nadszarpnięty bark, więc stać mnie było jedynie na przylgnięcie do chodnej ściany, po której niewątpliwie bym się zsunął, gdybym mógł. Jedną z przeszkód był ten parszywy barbarzyńca. Odezwało się w nim sumienie, jakie dźwigało ciężar nie tylko złego zachowania, ale także mojej osoby. Nie miałem sił na kolejne dezaprobaty, bo i okazałoby się, że jestem niedojrzałym smarkaczem, który za wszelką cenę chce pokazać, że jest silny.
Już wyprostowany oparłem się o niego, kładąc głowę obok jego włąsnej, więc wyobraźcie sobie, jak musiałem być zmęczony, skoro uczyniłem coś takiego. W innych warunkach nigdy nawet nie tknąłbym go palcem, bo kto wie, czy odzyskałbym go w całości.
- Rób, co do ciebie należy i wracamy.
Byłem tego samego zdania, dlatego czym prędzej zabrałem się za odwiązywanie supła, który rzekomo podtrzymywał spodnie, w których byłem, bo to zadanie należało do ciasno przylegającej gumy... (ciekawe, kto mnie rozbierał?) Ciężko mi to szło, bo owinięte wokół mnie ręce diabła zastanawiały mi lepszą widoczność i... No właśnie.
- Ehem... – odkaszlnąłem nerwowo. – Nie możesz się odwrócić...
- To pytanie? – jak będzie tak prychał, to wyrwę sobie uszy i mu dokleję!
- Postawię sprawę jasno. Nie mogę jedną ręką trzymać podwijający się materiał i jednocześnie się załatwiać, więc użycz mi swej wszechpotężnej dłoni. – musiałem mu trochę posłodzić i ochłodzić samego siebie. Pewnie będąc na jego miejscu rzuciłbym wszystko i wyszedł, ale diabły podobno nie zostawiają chorego w potrzebie... Aż miałem ochotę chichotać.
Aby w następnej chwili zapaść się pod ziemię, bowiem demon bez żądnych zahamowań wsunął rękę najpierw na moje biodro, by zaraz przesunąć ją w bok.
- Co ty robisz?! – wrzasnąłem lekko spanikowany, a on tymczasem przytulił się do mnie, szepcząc na ucho tekst przysięgi na temat ratowania w potrzebie. – Dobrze, zgadzam się, ale mnie chodziło raczej o to, abyś odsunął spodnie, a nie trzymał za... ej! Bez takich mi tutaj! – macać mu się zachciało! Jestem głupi, głupi, głupi! Mogłem się domyślić, że ten idiota coś wykombinuje. Kiedy chciałem go odtrącić, natychmiast skapitulowałem, czując zakleszczające się na członku palce. – Trzymaj go prosto. – burknąłem ostatecznie, odwracając twarz w drugą stronę, kiedy chłopak (dodam, że nieco ode mnie wyższy) zaglądał mi przez ramię. – I nie mrucz, bo to ja tu jestem kotem.
Okrężne ruchy kciuka na mej męskości powodowały to, czego nie powinny, więc już po chwili z trudnością dokończyłem docelową czynność, z jaką tutaj przyszedłem. Coraz częściej posapywałem jak zadowolony z czułego dotyku mruczek, besztając się mentalnie za kretyńskie pomysły. Koniec pieszczot bez spełnienia nie wchodził w grę – zwierzęco-człowiecze zachowania nieco różniły się od ludzkich, gdyż w pierwszym przypadku oznaczało to długotrwałe odchorowanie. Zmysły także miałem przyćmione, więc nie wychwyciłem kolejnej aury, która pojawiła się w pokoju.
- Czemu tu... o... to ja nie będę wam przeszkadzał. – leniwie obejrzałem się w stronę właściciela dochodzącego jakby z oddali głosu, dostrzegając jeszcze znaczący uśmieszek na twarzy Lucyfera. Jestem pewien, że zanim wyszedł, usłyszał jeszcze przeciągłe miauknięcie wydobywające się z mojego gardła.
- Spełniło się. Własna ręka nie wystarczyła ci w zaspokojeniu.
Akemi (14:30)

2 komentarze:

  1. Hej,
    może to Ball jest mu przeznaczony? Lucyfer musiał się pojawić w takim momencie... i czemu Kamio nie pokazał kim jest?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, a może to Ball jest mu przeznaczony? ech Lucyfer to musiał się pojawić w takim momencie... i czemu Kamio nie pokazał kim jest?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń