poniedziałek, 29 października 2012

20. Przestrzeń między magnesami.

06 marca 2011

Hejo xD Elfiaczki moje xD Podaję Wam kolejny rozdział, choć sama nie wiem, co o nim myśleć. Łapię lenia, więc zamiast pisać w zeszycie, wyręczam się komputerem... Ale jak szybko przychodzą mi do głowy pomysły! XD Muszę się jakoś zdyscyplinować w przyszłym tygodniu... już to kiedyś mówiłam do siebie, hehe xD

Odpowiedzi:

Sonietta - Haha, tak Lu dostanie ochrzan, ale w przyszłej notce xP Gdyby Misiek miał bliźniaki, to Lu chyba wytargałby sobie włosy z głowy xD O niee, zdecydowanie. To byłoby zbyt wiele, zbyt duża kara nawet dla niego. xD Dziecko wysysało moc z Lucka, aby...no przejąć po części moc diabelską. Co on się będzie ograniczał do tego, że jest pół diabłem, pół aniołem i ma moc anielską... nie lepiej jest mieć także demonią? XD

Star 1012 - Pewnie, że Rafael ma złośliwy charakter ;> On jest inny tylko dla Mefiego... no i Miśka, bo ich traktuje jak - odpowiednio - braciszka i najmilsze i najukochańsze stworzenie na świecie i nie tylko. Faktycznie, Misiek powstrzymał się przed powiedzeniem imienia Lu... ;> Ale, spokojnie, będzie je mruczał po kilka razy, gdy.. dojdzie do... konieczności xD


Zielona Strefa.

Cały tydzień był zdrowo porąbany. Jak nie dzielenie się na grupy do technologii, to dzielenie się na grupy do nauk, albo do gramatyki, bo trzeba ją był odrobić... A w sobotę powiadomiono mnie (telefon z dziekanatu, mraau, ależ zaszczyt xD), że zgubiono mój indeks xD Koniec, końców znaleziono go (podałam im jego rysopis, hah xD Ehh, a miałam go w okładce... XD).


Przepraszam za błędy i możliwe utykanie w kwestii stylistycznej ^^'

Dziękuję za komentarze ;3


UWAGA!!! W NIEDZIELĘ NOTKI NIE BĘDZIE, PRZYJEŻDŻA MÓJ (ZNIENAWIDZONY) KUZYN, WIĘC NIE BĘDĘ MIAŁA KIEDY NAPISAĆ ROZDZIAŁU. UWIERZCIE, ŻE MNIE TO WCALE NIE CIESZY ;/

------------------------------------------------------------------------------
Kobieca intuicja to naprawdę dobra rzecz. Ostrzeże przed niebezpieczeństwem, podpowie, doradzi... Czasami się myli.
Michael miał nadzieję, że ta, która należy do niego i z pewnością jest męska, nie zawiedzie i pomoże na czas. Korzystając z jej zasobów zaczął pocierać kamień broszy.
- Oby mnie nie zawiódł. – szepnął, zbiegając po pałacowych schodach. Żałował, że nie wysłuchał pełnego raportu żołnierza, bo wtedy być może nie musiałby szukać Kio po całym Piekle. Z tego powodu, pamiętając o obietnicy przywódcy łowców, liczył na szybsze odnalezienie. W końcu, co kilkadziesiąt głów, to nie jedna.

Kamio
Widziałem go! Na pewno się nie mylę!
Oh, wcale się nie zmienił. Odkąd pamiętam, byliśmy dla siebie niczym dwoje rozbrykanych, ale bardzo szanujących się braci. Jednak z czasem nasze relacje zaczęły przekształcać się w coś innego, głębszego. Na nasze nieszczęście nie było nam dane rozwijanie tego uczucia. Muszę przyznać, że zabolało mnie, kiedy Bóg nakazał mi zachować umiar i pokorę, jednoznacznie zakazując kochania Michaela inaczej, niż przyjaciela.
Oczywiście nie było mowy o natychmiastowym powodzeniu tej prośby, więc metodą prób i błędów powoli udawało mi się wybudować w sobie mur i dystans. Wiele razy został zburzony, a to wszystko przez te pytające, morskie tęczówki. Nie sposób im odmówić czegokolwiek, a już na pewno nie miłości.
Dopiero po dłuższym czasie dotarło do mnie, że ja tak naprawdę nie kochałem Michaela i zastanawiając się nad tym dłużej, wydedukowałem, iż Bóg chyba to przewidział.
Nie od razu pogodziłem się ze swoimi sprzecznościami, jakie walczyły w mej głowie. Kiedy pojawił się Lucyfer, dodatkowo przekonywałem siebie, że nie mogę pozwolić na odbicie mi archanioła... Tyle, że widziałem już własną przegraną. Ich spojrzenia były tak inne od naszych!
Ja, nieco szalony, drapieżny i w pewien sposób wulgarny oraz on, dystyngowany, troskliwy i nieco niebezpieczny. A jednak czułem od niego coś dobrego, tajemniczego i magnetycznego. Nie miałem z nim szans.
Powiedziałem o tym Michaelowi i, jak to bywa, zostałem wyśmiany.
„Nie mów głupstw. Przecież wiesz, że ty jesteś dla mnie najważniejszy.” – deklarował za każdym razem, a ja czułem się podle, nie mówiąc mu o nakazie Boga.
Postanowiłem go przygotować na te słowa, które prędzej czy później musiały nastąpić.
Nie chodzi o to, że tak po prostu ulotniło się całe uczucie. Tu chodziło o coś bardziej skomplikowanego.
O ile połowę tego sekretu mogę zdradzić bez problemów, o tyle dalsze wątki muszą, że tak to ujmę, same się wykształcić bez mojej pomocy.
Dostąpiłem bardzo ważnego zaszczytu i jednocześnie brzemienia w postaci woli Boskiej. Otóż... Ja i Michael stanowilibyśmy wręcz idealną parę i nasz związek byłby jak najbardziej wskazany – wiadomo, anioł plus anioł równa się doskonałość.
Z racji tego, iż Bóg kocha bezwarunkowo i nas sprawdza, najpierw zrzucając cierpienie, to później odpłaca to z nawiązką. To miało nas czekać, ale jak do tego dojść... nie wie nikt – nawet Najwyższy.
Po wielu próbach powiedzenia blondynowi o tym, co mnie czeka, gdy nie wyrzeknę się jego miłości, dałem sobie spokój. Byłem samolubny, wiem, ale nie umiałem inaczej.
Dziwiłem się, że Bóg nic w tej kwestii nie robi, aż wreszcie pewnego dnia zjawili się jego wysłannicy.
O ironio. Przybyli wtedy, gdy Michael śpiewał dla przyszłych aniołków, a ja wsłuchiwałem się w te piękne dźwięki, samemu czując w sobie rosnące ciepło.
Traciłem życie w Niebie, a w tym samym czasie młodzi skrzydlaci otrzymywali je.
Przedstawili wyrok, który skazywał mnie na wygnanie.
Poprosiłem posłańców o kilka minut, w których mógłbym pożegnać się z Michaelem, a jakie, ku ogromnej uciesze dostałem. To dziwne, że w kryzysowych sytuacjach człowiek potrafi dostać takiego kopa, aby był w stanie wyjawić największą tajemnicę, czy najgorsze grzechy, a ja przecież miałem żyć dalej, nie traciłem życia... Jednak bałem się utraty przyjaciela, a nie chciałem, aby do tego doszło.
To był cios dla nas obydwóch, ale nie było odwrotu. Chłopak przyjął to mężnie, mówiąc, że będzie mnie szukał, choćby miało to trwać całe stulecia.
Nie sposób go nie uwielbiać, prawda?
Domyślałem się, że to nasze spotkanie nie nastąpi zbyt szybko, o ile kiedykolwiek, ale do tego czasu Michael zrozumie, że nie byliśmy sobie pisani.
Teraz był mi potrzebny... Dlaczego? Wiązało się to z drugą częścią wiadomości od Boga. Musiałem znaleźć się w pobliżu blondyna, aby mógł poprowadzić mnie ku mojemu własnemu szczęściu.
Błądząc pomiędzy światami dowiedziałem się wreszcie, gdzie jest morskooki. Na początku byłem szczerze zdziwiony, ale zaraz uprzytomniłem sobie, czego może tam szukać. Potem wynikły komplikacje – odkryto mnie i zablokowano dostęp do Nieba, na czym ja mogłem skorzystać. Gdyby udało mi się dotrzeć w progi Szatańskie, zaszyłbym się tam na okres przywracania normalnego ruchu w Niebie, który umożliwiłby powrót Michaela.
Gdy spotkałem go na Ziemi, nie mogłem uwierzyć własnemu szczęściu! Jednak już czułem, że coś jest na rzeczy... Te niebezpieczne iskry w oczach Lucyfera niosły ze sobą magiczne wyładowania, które w przypadku normalnego człowieka mogłyby go mocno poturbować, o ile nie zabić. Wycofałem się więc, nie czując porażki, a szczęście, że mój cherubin znalazł miłość.
O, przepraszam, już nie mój.
Mając w garści pióro Lucyfera mogłem swobodnie przemieścić się do jego pałacu, aczkolwiek pozostanie niezauważonym stanowiło dosyć spore wyzwanie... któremu nie podołałem.
Wpadłem jak śliwka w kompot.
Już od momentu zbliżenia się do zamku na odległość nie większą, niż sto metrów, poczułem silne uderzenie mocy czającej się gdzieś na mnie. Po postawieniu kilku kroków upewniłem się, że chyba ktoś ma zły dzień, albo lubi znęcać się nad innymi... Choć połączenie tych propozycji wydaje się najlepszym rozwiązaniem.
Zdążyłem mrugnąć powiekami, w ostatniej chwili umykając fali płomieni, jakie zaatakowały mnie z prawej strony.
Cholera, musiano mnie śledzić, skoro bez nakazu ujawniania mej twarzy zdołano rozpoznać we mnie inną, niż przeważającą tutaj, rasę.
Wskoczyłem na dach jakiegoś domu, umykając kolejnym kulom krwistego żywiołu, do których dołączyły też czarne. Tych drugich wolałbym unikać, gdyż z tego, co zdołałem dostrzec, pochłaniały każdy możliwy do zniszczenia skrawek. Z tego powodu musiałem pozbyć się płaszcza. Nie powiem, aby mnie to specjalnie martwiło – miałem dzięki temu większe pole manewru, ale i byłem bardziej odsłonięty – jednak posiadałem jeszcze jedną, choć krótszą pelerynę.
Przebywałem tutaj już około dwóch dni ziemskich, więc byłem obyty z zakamarkami budynków, które mogły zapewnić mi schronienie.
- Cholera! – że też w takich miejscach musiało być tak wilgotno! Przecież to Piekło, do diaska, a nie piwnice, więc czemu... O... No ładnie. Teraz to mnie zaskoczyli. Diabły umiejące władać wodą? Musieli przejść ostre treningi, skoro przeważnie reagowali na ten żywioł tak jak koty. – Nie chcę wam nic zrobić!
Taaak, na pewno mnie posłuchają.
Rozejrzałem się na boki, poszukując jakichś pomocnych mi źródeł, jednak jedyne, co było mi dane ujrzeć, to ciemność uliczek i pozamykane okna. Przymknąłem oczy, dzięki którym mogłem „zobaczyć” ewentualne magiczne przedmioty, które powinny mienić się na fioletowo. I kiedy już coś takiego wypatrzyłem, dotarcie do tego uniemożliwiła mi przeszkoda w postaci, jak mniemam, diabła. Odbiłem się od niego dosyć mocno, potykając się i staczając z dachu. Nie było mowy o podaniu mi pomocnej dłoni, kiedy zwisałem z rynny, więc mając za sobą cztery metry wysokości, a przed – nieprzychylnego mi wroga, wybrałem to drugie, z sykiem przyjmując prawdopodobne złamanie kostki.
Zawyłem cicho, chwilowo nie mogąc ruszyć się z miejsca i plując sobie w brodę przez własną nieuwagę, kiedy na twarz padł mi cień demona. Podniosłem na niego wzrok, nie starając się w nim ukazać jakiejś formy bólu czy poddaństwa i... Gdyby to były inne okoliczności, pomyślałbym, że trafiłem na bardzo przystojnego faceta.
Cóż, realia są inne.
- Myślałeś, że mi uciekniesz? Ty, nic nie znaczący i słaby?
Dobra… ktoś tu ma wysokie mniemanie o sobie.
- Pogadamy, jak stoczysz ze mną uczciwą walkę. – wysyczałem, przyglądając się stojącym wokół mnie łowcom. Nie ma co, chyba uznali mnie za bardzo groźnego przestępcę, skoro zaangażowali w to tak liczną grupę. Czułem, że muszę coś zrobić, jeszcze bardziej zbliżyć się do zamku, więc przykładając prawą dłoń do klatki piersiowej, przytuliłem drżące zwierzątko, jakie towarzyszyło mi od dłuższego czasu. Wiedziałem, że się boi, dlatego nie bacząc na stan zdrowia, jaki uniemożliwiał mi chód, zebrałem resztki sił, wybijając się nad zszokowanym pyszałkiem.
Kiedy przesadziłem całą długość budynku i upadłem na podłoże, wykonując przewrót w przód, usłyszałem niemiłe chrupnięcie w ramieniu. To było już ponad moje siły, których nie miałem okazji wykorzystać w pełni.
***
Wybiegający z pałacu Michael usłyszał przeraźliwy wrzask. Wzdrygnął się, nerwowo przeszukując wzrokiem najbliższą okolicę. Coś mu się wydawało, że znajdzie Kio szybciej, niż sądził, ale na pewno nie chciał zrobić tego w taki sposób, jak ten.
Widząc zbierającą się w grupkę brać łowców oraz szykującego się do zadania ostatecznego ciosu Baala, pobiegł w tamtą stronę, gotów zasłonić własnym ciałem tego, kto ma ponieść tą straszną karę. Domyślał się, że tą osobą może być jego najdroższy przyjaciel, więc przyspieszył, krzycząc z daleka, aby powstrzymano się z wydaniem wyroku. Niemal rzucił się na opartego o mur Kio, zamykając oczy, aby w jakiś sposób ulżyć sobie w przyszłym ciosie, jaki przyjmie na siebie.
Jednak nic takiego się nie stało, pomimo, że upłynęło kilka dobrych sekund.
Blondyn niepewnie otworzył jedno oko, widząc przed sobą żołnierza, który poinformował o przybyciu Kio do Piekła.
Daniel stał tyłem do Michaela z wyciągniętą przed siebie ręką, którą podtrzymywała w nadgarstku druga dłoń. Młodzieniec blokował atak Baala, choć widać było, że coś jest  z nim nie w porządku. Nogi ugiął w kolanach, coraz bardziej na nich klękając. Niespodziewanie opadł z sił, jednak ktoś nie pozwolił mu upaść.
- To ty!
- Verrier, do usług, piękny aniele. – przywódca łowców uśmiechnął się do morskookiego, posyłając kulę ognia w stronę niezamieszkałego domu, którego jedna ze ścian od razu runęła. – Przepraszam, że tak późno, ale twe myśli były tak rozproszone, że zanim je rozszyfrowałem, minęło trochę czasu.
Pozostający z tyłu Lucyfer zatrząsł się z wściekłości.
- Baalu… Ostatnimi czasy bardzo mi podpadasz. Rozumiem, że nie celowałeś w Michaela, ale gdyby coś mu się stało... Gdyby coś stało się naszemu dziecku, bądź pewien, że już bym cię zgładził.
Łowcy przezornie wycofali się o kilka kroków, widząc stan ich Księcia.
Ten, jakby starając się opanować, przeniósł spojrzenie na leczonego przez Verriera żołnierza. Podszedł do niego, uderzając go delikatnie w głowę.
- Nie masz wystarczającej mocy, aby zablokować cios Baala, ale udawało ci się to przez jakiś czas… I gdyby nie to, że twa poprzednia rana nie została całkowicie zagojona, być może udałoby ci się tego dokonać. Jestem z ciebie dumny. – pogładził jego białe jak śnieg włosy. – A ty... – zaśmiał się, widząc przestraszone spojrzenie morskookiego. – Uważaj na nasze maleństwo. – spojrzał sugestywnie na wypukły brzuch archanioła, po chwili marszcząc brwi. – Co ci jest?
Usta Kamio rozjechały się ku górze.
- Albo zaraz będzie rodził, albo... wchodzi w ostatni etap ciąży. – rozbawione spojrzenie spoczęło na Lucyferze. – No, panie ogier, bierz się pan do pracy, bo stajnia stoi otworem, a tor wyścigowy czeka na start.
Akemi (20:57)

2 komentarze:

  1. Hej,
    czyli to przyjaciel Michaela jest odpowiedzialny, ostatnie zdania mnie rozbawiły... jak dobrze jest mieć pomoc łowców...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale,  ostatnie zdania mnie rozbawiły, i jak się okazuje to przyjaciel Michaela... 
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń