02 stycznia 2011
Oi, moje Elfiki ;)
Witam Was z nieco innym repertuarem, niż powinnam, co zapewne zauważyliście. Nic nie dzieje się bez przyczyny, więc spieszę z wyjaśnieniem. Otóż planowałam one shota na Nowy Rok, jednak coś mi nie wyszło xD Po dłuższej chwili zastanowienia, doszłam do wniosku, że dobrze się stało. Dlaczego? Otóż... W przyszłą niedzielę nie będzie notki.
Wiem, że będzie czas na jej napisanie, bo w końcu czwartek i piątek są wolne, ale ja mam kolokwia, na które muszę się uczyć - a raczej wreszcie ruszyć lektury =='. Jednak! Ha haa, nie zostawię Was bez niczego. Dziś dodaję pierwszą część one shota, więc druga będzie za tydzień - w ramach notki. Nie chcę pisać opowiadania tak... oby szybko i już dodać. Mam nadzieję, że będziecie cierpliwi - choć ze mną trudno wytrzymać - i przetrwacie ;)
Odpowiedzi:
Sonietta - Kiedyś Kio i Misiek nie byli w płytkich relacjach, ale im nie wyszło ;P Co do pytań - z chęcią odpowiadam ;3 - Misiek będzie miał jedno dziecko... podejrzewam, że z dwoma by się biedak wykończył xD Owszem, będzie miał zachcianki... i humorki xD Trucizna z poprzedniego opowiadania to tak jakby... przywiązanie. Lu "wstrzykuje" Miśkowi przywiązanie do niego, poniekąd głębsze uczucie ;)
Fusae-Cahn - Mruf, Mruff *ściska* Dziękuję ;3 Na razie robię chłopakom wakacje. Gdyby Niebo upadło, to... Ziemia razem z nim xD Wyobrażasz sobie te orgie? xD Gdzieś musi być naturalny ląd xD Jak Misiek zaszedł w ciążę... gdy się łączą pewne substancje, to dochodzi do zapłodnienia, prawda? ;> Haha, pamiętam, że jesteś chrzestną i... Będziesz Mediusą... znaczy się.. Aby Diablica nieco niższej rangi, co do mocy, mogła wejść do Nieba, musi zmienić imię, no i jakie będzie miała? Fusae, a co! xD
Aleey - Bardzo mnie cieszy, że spodobało Ci się moje opowiadanie ;3 Mam nadzieję, że nie zrazisz się tym, że na razie nie odwiedzę Twego bloga... ten tydzień będzie dla mnie dosyć zawiany, więc postaram się go nadrobić... po kolokwiach, czyli od... hmm... 14. No chyba, że w tym tygodniu coś mi się uda ;)
Star 1012 - Haha, no racja xD Kio chciałby sobie jeszcze trochę pożyć xD Zapewniam, że to, co było kiedyś między Kio a Miśkiem, jest już nieaktualne ;P Dziękuję za życzenia xD Oj, rewelacje Gabrysia zostaną nieco odsunięte, ale nie na długo ;P
Zielona Strefa.
Przez najbliższe dwa tygodnie może być u mnie ciężko z nadrabianiem zaległości na Waszych blogach, więc bardzo proszę o cierpliwość ;P
Serdecznie witam Aleey ;3
Dziękuję za komentowanie i czytanie.Oby i ten rok był tak wspaniały jak ubiegły oraz byście znów zechcieli mi towarzyszyć ;3
----------------------------------------------------------------------------------
- Patrzcie,
kto idzie. – blondwłosy nastolatek skrzyżował ramiona, opierając się o
maskę ssangyonga kyrona. Typowe zachowanie, jak na samolubnego chłopaka
przystało, mnożyło się dosyć szybko w jego obecnym towarzystwie
obejmującym pięciu członków o dosyć nieciekawych uśmieszkach. – Nasz
kochany Sally! – zacmokał w powietrzu. – Szkoda, że wczoraj wyrzuciłem
ci te urocze spodenki i bluzeczkę w kratę. Kajam się niepomiernie za to,
że pozbawiłem się widoku oglądania chłopaka, który musiał wbić się w
sportowy strój własnej siostrzyczki.
Reszta jego kolegów zarechotała złośliwie, dyskretnie obchodząc nowo przybyłego nastolatka..
-
Daruj sobie. – mruknął zaczepiony młodzieniec, starając się przejść,
ale najwyraźniej paczka blondyna nie miała nic do roboty... poza
dokuczaniem mu. Nie dość, że ta zima nie skąpiła śniegu i niskich
temperatur, to jeszcze jakieś osły utrudniają mu powrót do ciepłego
domu.
-
Nie zbywaj mnie! – chłopak złapał się teatralnie za serce, udając, że
szlocha. – Damom nie przystoi odchodzić od tak zacnego towarzystwa. –
delikatnie skinął głową, nie odrywając wzroku od dręczonego kolegi, aby
nie domyślił się, co zaraz nastąpi.
I
faktycznie, chwilę później Sally nawet nie zdążył krzyknąć, gdy jeden z
pomocników blondyna zastawił mu usta, a reszta mocno przytrzymywała
otrząsającego się z napadu chłopca.
- No! Teraz prezentujesz się o wiele lepiej. – lider bandy wyraził swoją opinię, odsuwając się od własnego dzieła.
Sally na całe szczęście nie ucierpiał, tak samo, jak jego ubranie, jednak włosy...
Z
racji okrągłej, dziecięcej buzi, jego rodzicielka często związywała mu
kosmyki w dwie urocze kitki. Z czasem przestała to robić, lecz pamięć o
tej fryzurze przetrwała, przez co szatyn musiał wysłuchiwać wielu
docinek.
Miodowe
włosy zostały spięte kolorowymi słoneczkami, a dotąd opięta opaską
grzywka rozdzielała się na czubku głowy, przykrywając czoło. Teraz każdy
pomyliłby Salliego z dziewczyną, co niewątpliwie cieszyło blondyna,
który śmiał się w najlepsze.
Jednak stan radości nie trwał zbyt długo.
- Wiesz co, Letto? Twoje pomysły coraz bardziej dziecinnieją.
Zza
rogu stacji benzynowej wyłoniła się kilkuosobowa grupa. Na jej czele
stał całkiem wysoki brunet o niemożliwie ciemnych, granatowych
tęczówkach lustrujących nieco przestraszonego Salliego, który gorzej nie
mógł trafić.
Zazwyczaj
prześladowano go pojedynczo, ale nigdy nie przyszło mu stanąć w ogniu
dwóch gangów, które wiele by dały, by móc bez przeszkód obserwować jego
upadki. Problem tkwił w tym, że obydwie za sobą nie przepadały. Jedna
ścigała się przed drugą, aby wymyślić coś niesamowitego, dotąd nie
wykonanego, więc teraz, gdy to Letto wydawał się być na wygranej
pozycji, brunet wcale nie był z tego powod zadowolony. Owszem, mógłby
posunąć się do takiego świństwa, aby przegonić rywala, gdyż jego brygada
liczyła więcej uczestników, ale nie pozwalała mu na to duma
pełnokrwistego hrabiego. Tytuł ten krążył wśród jego rodziny już
przeszło od pięciu pokoleń, więc i on musiał godnie reprezentować tak
szlachetne korzenie.
-
Za to twój refleks słabnie z dnia na dzień. – odciął się blondyn,
chichocząc w duszy, gdy zaobserwował diametralne zmiany na pociągłej,
beznamiętnej masce ukrywającej emocje. Gdy pierwszy raz zobaczył tegoż
chłopaka, miał dziwne wrażenie, że stoi przed nim średniowieczny wampir.
– Przykro mi, że pozbawiam cię zabawy, ale życie jest brutalne. Może
innym razem uda ci się wywęszyć naszego małego pupilka. – chciał dolać
oliwy do ognia, więc nie bacząc na pozwolenie Salliego, pogładził czule
jego rumiany z zimna policzek, pozostawiając na nim niewielki ślad
ochronnej pomadki do ust.
Niemal czarne tęczówki błysnęły ostrzegawczo, oczekując reakcji szatyna.
Z
racji tego, że młodzieniec znalazł się między młotem a kowadłem, musiał
się chwilę zastanowić nad tym, co ma wybrać. Z jednej strony przyszło
mu się zmierzyć z „Uchihowym mścicielem” jak to zwykł sobie mawiać, po
obejrzeniu któregoś z kolei odcinka słynnej anime. Czarny Charakter
Górzystych Terenów był dosyć popularną osobistością, ale nikt nie
próbował się do niego za bardzo zbliżyć, nie chcąc się narażać, ani
wejść w posiadanie tak groźnego wroga. Bądź, co bądź, jego rodzina była
dosyć wpływowa, więc jeżeli ktokolwiek śmiałby mieć zatarg z jej
członkiem, musiał liczyć się z uszczerbkiem na psychice. Aby życie było
śmieszniejsze, młody hrabia posiadał dokładnie to samo imię, co jego
kreskówkowy odtwórca. Chłopak nie był jednak Japończykiem – ot, jego
matka znalazła stare akta swej prababki, w których można było doszukać
się informacji na temat założyciela rodziny – Sasuke I Asatio.
Najmłodsza pociecha rodu została więc obarczona jeszcze wyższą, niż
reszta, poprzeczką – godnym reprezentowaniem tak znamienitego imienia,
które przejął.
Ale trzeba wspomnieć także i o drugim młodzieńcu, który wywodził się z nie mniej licznej i szlachetnej rodziny.
Letto, bo to o nim mowa, faktycznie zaczął hamować się z pomysłami dla szatyna, jakby… przestało go to bawić?
Nie, to niemożliwe. Może po prostu szykował coś większego?
Jego
ojciec był szefem mafii. Tak, z waszymi oczami jest wszystko w
porządku. Mafia. Może nie taka szablonowa, ale policją z pewnością nie
można ich było nazwać, a płatni zabójcy to mocno przesadzone określenie.
Po prostu dbali o porządek miejsca, w jakim żyli, czyli Anchorage –
największego miasta Alaski. Z racji tego, że faktycznie było ono dosyć
rozległe, musieli działać dosyć prężnie, jeżeli chodziło o przestępstwa
dokonywane na nieco większą lub mniejszą skalę. Wiadomo, że w biznesie
zawsze dochodzi do przekrętów, a więc pomoce finansowe są bardzo
potrzebne, dlatego rodzina Letto skrzętnie jej udziela… Oczywiście z
odpowiednim procentem i warunkiem spłaty na umówiony termin. Jeżeli
delikwent okaże się niewiarygodny, albo będzie na tyle głupi, aby chcieć
się wymigać od spłaty, zostanie odpowiednio potraktowany.
Tak,
czy inaczej Sally miał ciężki orzech do zgryzienia… I mało czasu, więc
rozważywszy wszystkie za i przeciw, odetchnął nieco głębiej, zwracając
się ku blondynowi. Jeżeli miał wybierać, wolał znosić tortury Letto.
-
Sall! Nie zapominaj, że widzimy się dzisiaj u mnie w domu. – mroźny
głos bruneta przestraszył chłopca, który z wrażenia zamknął usta. A już
miało być tak pięknie.
Szatyn zebrał się w sobie, wypiął dumnie pierś i spojrzał hardo w oczy Sasuke.
- Pieprz się. – syknął, chwytając blondyna za rękę i szarpiąc go ku południowej części miasta, zaczął co sił uciekać.
Trzeba
mu to wybaczyć – kto by postąpił inaczej, widząc ciążący nad nim
nagrobek z napisem: „Zmarło mu się młodo, bo sam kusił los”?
-
Nic nie mów. Nie jesteś od niego lepszy, ale czasami wykazujesz ludzkie
odruchy. – wysapał Sally, nie spoglądając na towarzyszącego mu
młodzieńca.
^^^
Kiedy kilka godzin później skulona postać kurczowo obejmowała szczupłe kolana, szczerze żałowała swej wcześniejszej decyzji.
Tak,
jak Sasuke zapowiedział, nasz główny bohater zjawił się w jego domu.
Dlaczego? Otóż Sally także odznaczał się wśród całego miasteczka.
Zapytacie pewnie, czym?
Spieszę z wyjaśnieniem.
Ojciec
szatyna zajmował się leśnictwem – szeroko rozumianym. Podlegały mu
Parki Narodowe, rezerwaty, parki krajobrazowe… Ogólnie rzecz biorąc –
wszystko co zielone i posiadające chlorofil. Z tego powodu miał wiedzę
na temat rozmnażania się tamtejszych zwierząt oraz tego, które są
gatunkiem zagrożonym lub wręcz przeciwnie – ich populacja przekroczyła
normę. Równowaga w przyrodzie być musi, więc założono Stowarzyszenie
Anchorage Leśnictwa Łowieckiego Yeti – SALŁY (teraz wiadomo skąd wzięło
się imię Salliego). Jednak… co ma yeti do lasów, prawda? Otóż
stworzenie to jest nieuchwytne, trudne do zobaczenia, toteż aby legenda
z nim związana, przetrwała przez następne stulecia, trzeba czasami o
nim wspomnieć, pokazać – nawet sfałszowane przez mafię zdjęcia – i
pozwolić mu się ukryć na jakiś czas – tak samo jak z rzadkimi okazami
fauny.
Raz
na jakiś czas urządzano polowania – w których rodzina Sasuke była
mistrzami w tym fachu, więc liczne trofea zalegające ogromne ściany
łyskały szklanymi ślepiami cielsk wypchanych zwierząt, czy też samych
głów.
Jednak co porabia nasz bohater...?
Jak
już zdążyłam przytoczyć – ojcowie Letto i Sasuke odznaczali się
surowością do swych pociech, chłodnym zachowaniem i rygorem (no, może
rodziciel tego pierwszego był nieco bardziej wyrozumiały). Z kolei pan
Woolth, ojciec szatyna, był poczciwym, przemiłym mężczyzną, który nigdy
nie narzuciłby swej latorośli jakiegokolwiek wyboru. Nie zabierał go na
polowania – znając gołębie serce syna. Nie uczył go na bezwzględnego,
przestrzegającego zasad chłopca – gdyż sam taki nie był. I co
najważniejsze – nie miał zamiaru, aby Sally poszedł w jego ślady. Dobrze
wiedział, że chłopak uwielbia przyrodę, jednak odróżnienie północy od
południa stanowiło dla niego problem porównywalny z odpowiedzią na
pytanie – czy zebra jest czarna w białe paski, a może wręcz przeciwnie?
Lubił
towarzystwo Salliego, więc orientował się w jego zainteresowaniach,
które teraz kręciły się wokół medycyny, choć Młody coraz częściej
pomrukiwał o weterynarii, więc może, może wyrośnie z niego obrońca
przyrody.
Z
powodu bólu w sercu, jaki pojawiał się za każdym razem, gdy szatyn
słyszał dobiegające z lasu odgłosy strzałów, teraz musiał cierpieć
ogromne katusze... Był sam jeden w pokoju pełnym zwierzęcych trofeów.
Niestety ucieczka stamtąd graniczyła z przebiegnięciem stu metrów
poniżej sześciu sekund, gdyż mściwy (jakże dopasowane słowo!) Sasuke nie
mógł przeboleć swej porażki. Gdy tylko zauważył wchodzącego do jego
domu Salliego, pociągnął go za sobą.
Niestety i tym razem szczęście go opuściło, gdyż został zatrzymany przez własnego ojca.
-
Dokąd zabierasz swojego przyjaciela? – gdyby nie to, że szatyn był
dosyć rozpoznawalny, a także, jak wiadomo, należał do rodziny Woodlth,
głowa mafii w ogóle nie przejmowałaby się losem jakiegoś tam chłopca.
Jednak z tego powodu, iż leśniczy uplasował się do miana jego
przyjaciela, obowiązkiem pana Asatio było odpowiednie zachowanie względem Salliego oraz traktowanie go na równi z Sasuke.
-
Chcę pokazać ogród, ojcze. – brunet umiał podejść mężczyznę, gdyż
wymienione przez niego miejsce było chlubą jego rodu. Takim oto sposobem
zapunktował w oczach rodziciela, a jednocześnie nie wzbudził podejrzeń,
kiedy zamiast po kilku zawiłych zakrętach skręcić w lewo, udał się w
drugą stronę. Otworzył grube, drewniane drzwi i pchnął tam
zdezorientowanego blondyna. – No, mały. – mruknął z szelmowskim
uśmiechem na ustach. – Posiedź sobie tutaj i podziwiaj waleczność mego
ojca. – po tych słowach zamknął drzwi na klucz, o czym później
przekonał się Sally, spokojnie kierując się do wspomnianego ogrodu.
Przecież gdyby zwyczajnie wrócił na przyjęcie, ktoś mógłby się
zaniepokoić tym, że nie ma z nim ślicznego szatynka – w końcu rozmowie z
panem domu przypatrywało się wiele ciekawskich spojrzeń.
Młody
Woodlth stał tymczasem na środku pokoju, nie wiedząc, co się dzieje,
lecz kiedy tylko się odwrócił… gdy tylko jego oczy spoczęły na ścianach –
każdej z osobna – cofnął się o krok, wiedząc, że tuż przed nim rozgrywa
się dramat. To, czego on nienawidził, zebrało się w jednym
pomieszczeniu, jakie dla Salliego wydawało się kurczyć. Nigdy nie
cierpiał na klaustrofobię, ale w tej konkretnej chwili owy lęk napadł go
z podwojoną siłą. Chłopiec podbiegł do jedynego źródła ucieczki –
drzwi, gdyż okno było zdecydowanie za małe, aby go wypuścić oraz za
wysokie, by móc spokojnie z niego zeskoczyć.
Klamka
nie chciała ustąpić. Ba! Nie poruszyła się nawet o milimetr, więc
szatyn wtopił się w kąt pomieszczenia – jak najdalej od widoku przed nim
– i zsunął się po ścianie, chowając głowę w kolanach. Ciągle miał
wrażenie, że kilkanaście par oczu, jakie tkwiły w wypchanych zwierzętach
– począwszy od sów, na niedźwiedziach skończywszy – nagle
zainteresowały się jego osobą.
I nie pomagała myśl o tym, że one nie mogą mu nic zrobić...
Ciężko mi to ogarnąć... na początku było o jakimś złapanym blondynku... a potem... już sama nie wiem co! o.o
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńbiedny Sally, że aż tak musi mieć przechlapane, czemu uparli się na uprzykrzaniu akurat mu życia? wyjdzie z tego pomieszczenia...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga