poniedziałek, 29 października 2012

18. Przestrzeń między magnesami.

19 lutego 2011

Hejo, Elfiątka urocze xD Z dumą i jednocześnie lekkim szokiem patrzę na cyfry obecnego opowiadania. Szczerze przyznam, iż zakładałam, że będzie ich góra 20, a na to się nie zapowiada... Może nie dobrnę do trzydziestki, ale fakt rozszerzenia się opowiadania mile mnie łaskocze xD

Odpowiedzi:

Fusia xD - Eee no, powtarzasz wynik sprzed tygodnia xD Mruffiasto Cię Mruffuję, Mruff, mruff XD Oh, no bo synek będzie taki właśnie... rozwiązły, o XD Ale tylko przez jakiś czaas *złowieszczy uśmiech* Potem się będzie zmieniał... Trafi kosa na kamień, hy hy xD  Mefi i Raf to niemal twórcy kamer - podglądacze z nich wyśmienici i do tego pamiętają każdy szczegół, aby później, niczym Anna Maria Wesołowska, czyhają tylko, aby przytoczyć dowód zbrodni w odpowiednim momencie xD

Sonietta - Hmm, czy z syna Miśka będzie bokser... stawiałabym raczej na coś innego ]:> Ma silne nóżki... biodra też nieźle szarżują do przodu... xD Mefi nie jest w ciąży xD Ten diabeł nie mógłby być rodzicem... bo albo rozpieściłby swoją pociechę, albo stworzył potworka xD Lu dziś trochę okaże, że cieszy się... czy też dba o malca, ale jeszcze nie odważy się przyznać otwarcie, że szaleje z uciechy na wieść o przyszłym potomku xD

Star 1012 - Bardzo dziękuję xD W sumie najpierw dodałam rozdział, a dopiero później szukałam broszki ^^'' Znalazłam ją gdzieś tam w odmętach Wujcia Google xD Lu nie zapomniał, jak to jest być aniołem XD Gdyby tak było, przyjąłby opcję ojcostwa, a tak wie, co się stanie, jeżeli zabraknie archanioła o najczystszym sercu, który budzi nowe aniołki do życia xD

 Zielona Strefa.

Dziś rozdział trochę wcześniej ze względu na to, że jutro prawdopodobnie nie będzie mnie w domu, a jak wrócę, to późno... Raczej. xD Dobija mnie pogoda i ciśnienie, przez które moja głowa ma chyba ochotę oderwać się od reszty ciała i zakopać w poduszkach xD

Dziękuję pięknie za wszystkie komentarze ;3 Rozdział dedykowany Wam wszystkim, a jak!

Za błędy, które zawsze się pojawiają, niezmiernie przepraszam.

PS; Dziś nie powiadamiam... Wybaczcie mi.

--------------------------------------------------------------------------------------------------
Intuicja i sny są zwierciadłem duszy człowieka – podobnie jak oczy. Codzienne troski odbijają się w marach nocnych, strasząc nas lub wręcz przeciwnie – ubarwiają i prowadzą do śmiechu, tworząc karykatury. Może być i tak, że zamykając powieki marzymy o czymś konkretnym, co chcielibyśmy zobaczyć samemu i po obudzeniu, pochwalić się na przykład bezproblemowym sterowaniem śmigłowca, zdobyciu tytułu Miss Świata bez tak zwanych „pleców”, zmianą płci, czy rozmową z ulubionym bohaterem.
Na te ostatnie rarytasy Lucyfer nie mógł sobie pozwolić.
Dręczyły go wizje ogarów rozszarpujących jakieś zawiniątko.
Kiedy Książę zdołał odciągnąć psy od – o zgrozo – czerwieniejącego materiału, jakie prawdopodobnie okrywało człowieka, rozplątał nadmiar górnej części, dostrzegając jasne pasma włosów.
Coś mu mówiło, aby czym prędzej stamtąd uciekał, ale ciekawość zwyciężyła.
Zaledwie kilka sekund później żałował, że nie posłuchał swej intuicji. Spod koca wystawała podrapana głowa Michaela. Jego oczy wpatrywały się niemal oskarżycielsko w Lu, a usta powtarzały coś od dłuższego czasu.
Pomimo ogromnego szoku i wielkiej niechęci, ktoś tak jakby pochylał rudzielca ku poznaniu kolejnej prawdy.
- Zabijasz nasze dziecko... zabijasz... Pomóż mi... Nie mogę oddychać. – roztrzęsiony głos archanioła przytłaczał całą otaczającą ich aurę.
Powietrze zdawało się parzyć płuca obydwojga, jakby właśnie połykali rozżarzone węgle.
Lu miał nieodparte wrażenie umykania gruntu spod nóg. Złapał głowę blondyna, przyciskając ją do siebie i bojąc się jej stracić. Teraz liczyła się dla niego bardziej, niż Sezam dla Ali-baby.
- Pomóż mi... Obudź się!
Piwnooki otworzył szeroko oczy, podnosząc ciało do siadu. Tak mocno nim szarpnął, iż zastane stawy dały o sobie znać, chrupiąc jeden po drugim. Chłopak ukrył twarz w dłoniach, próbując uspokoić rozszalały ze strachu oddech. Spomiędzy rozszerzonych nieco palców można było dojrzeć mokre od łez i potu oczy, których źrenice drgały szybko, niczym u człowieka będącego pod wpływem głębokiego szoku. Klatka piersiowa unosiła się raz za razem, czas płynął, a uczucie niepewności, co do realizmu we śnie, nie ustawało.
Mało tego! Lu był bombardowany myślami, które nakazywały mu sprawdzić, co dzieje się z Michaelem. Gdy wreszcie im uległ, złapał za brzeg cienkiego koca, zrzucając go z siebie jednym pociągnięciem.
Nie kwapił się z ubiorem, pozostając w czarnym, aksamitnym szlafroku ze złotymi nićmi tworzącymi u dołu trzy połączone ze sobą róże, a na plecach rozpostarte, choć niewielkie skrzydła. Rozpuszczone włosy drapieżnie atakowały powietrze, kiedy ich właściciel parł do przodu, stukając delikatnie podeszwami butów na niewielkim obcasie.
Mijając rzędy drzwi, chłopak zastanawiał się, dlaczego, gdy potrzeba się gdzieś dostać, droga, jak na złość, niemiłosiernie się dłuży? Dobrze, że nauczył się planu zamku, gdyż w obecnym przypadku każda minuta zwłoki mogła się okazać przyczyną tragedii.
Wreszcie – ostatni zakręt, rzeźba gryfa i upragniona klamka, która mało co, a zostałaby w ręku piwnookiego, gdyby ten zastosował odrobinę więcej siły.
Wbiegając, liczył na to, że tym razem przeczucia go zawodzą i tak naprawdę cała ta panika była niepotrzebna.
Niestety, los nie był zbyt wylewny, jeżeli chodzi o rozdawanie szczęścia zaraz z rana.
Przy łóżku Michaela klęczała dwójka chłopców, którzy także zajmowali ten pokój. Wystarczył szybki rzut oka, aby przekonać się, że coś jest nie tak, a oni w ogóle sobie nie radzą, gdyż na widok rudzielca niemal rzucili się na niego, jakby ten był co najmniej uzdrowicielem. Młodszy, Mefistofeles, zaczął coś nieskładnie tłumaczyć, więc Lu zignorował co drugie słowo, wyłapując te, które nakierowywały na meritum sprawy. Już po chwili domyślał się, że ma to coś wspólnego z natychmiastową pomocą, czy wręcz reanimacją. Ale kogo, skoro archanioł wyglądał na osobę kipiącą zdrowiem, choć nie można było zaliczyć go do najspokojniejszych? Zaszklone oczy świadczyły, że jednak coś mu dolega i wreszcie to on zdołał wysłowić wyraźnie, acz krótko, jaki ma problem.
- Dziecko... Dziecko! – z wrażenia zaczął panikować, lecz czuwający przy nim Rafael nakazał mu głęboko oddychać.
Piwnooki przyklęknął przed Michaelem, podwijając mu koszulkę. Uprzednio poczekał, aż blondyn oprze się o wezgłowie łóżka, aby obydwóm było wygodnie i komfortowo. Położył dłonie na brzuchu morskookiego, przymykając oczy.
Jedną z jego umiejętności była zdolność badania przed dotyk. To samo tyczyło się sprawdzania prawidłowego rozwoju płodu. Kiedy tylko działo się coś niepokojącego, każda przyszła matka kierowała swe kroki do pałacu, prosząc o wizytę. Co prawda tę funkcję pełnił także Baal, ale za sam fakt tego, że chłopak znany był jako bezlitosny i bezwzględny diabeł, nie zachęcała do oddawania się pod jego niewątpliwie czarne skrzydła i niedelikatnie dłonie.
Oczy Księcia prześwietlały teraz wnętrze Michaela, dopatrując się zmian, jakie mogły zajść, niepokojąc przyszłego rodzica.
Wkrótce obawy oraz sen, który w efekcie wyszedł na proroczy, upewniły go o słuszności przyjścia tutaj. Otóż niewielka główka dziecka kręciła się niespokojnie, a drobne rączki dotykały owiniętego wokół szyi jelita, nie wiedząc, co z nim zrobić. Lu zareagował natychmiast, posługując się swą mocą najostrożniej jak potrafił, aby nie zranić maleństwa.
Czarno granatowe pasma, czy wręcz strumienie energii wpływały przez skórę blondyna, formując się na końcu w prowizoryczne palce, które poluźniały zaciskające się więzy. Uważnie, choć zważając na upływający czas, wyswobodziły jedną z dwóch pętli. Gdy zabierały się za ostatnią, niewiarygodnym sposobem dziecko szeroko otworzyło oczy, ukazując Lucyferowi dwie bezdenne studnie. Było w nich tyle żalu, smutku i rozgoryczenia, które przecież nie powinny się znaleźć u tak młodej i do tego nienarodzonej jeszcze istoty.
Nagle wyraz twarzy malca zmienił się, zastępując go bardziej złowieszczym. Usta rozjechały się w szyderczym uśmiechu, a ciałko zaczęło wciągać w siebie moc piwnookiego, który syknął głośno. Na jego czole wystąpiły kontury żył,  a po skroni potoczyła się kropla potu.
Pomimo doznanego szoku, nie zaprzestawał wykonywanej czynności, uwalniając dziecko ostatkiem sił. Wycofał się szybko, czując wzbierające się w nim fale słabości. Kiedy tylko ręce oderwały się od brzucha archanioła, rudzielec osunął się na podłogę, łapiąc z trudem oddech. Nawet, gdyby chciał podzielić się swoimi odkryciami, nie był w stanie wykrztusić chociażby słówka. Zmęczenie osiągnęło najwyższy próg możliwości.
- Lu! – morskooki wyskoczył z łóżka, opadając tuż przy osłabionym diable. Martwił się o niego, odkąd chłopak zaczął drżeć, coraz bardziej kuląc swą postać. W przypływie werwy złapał go pod ramionami, chcąc usadowić go przynajmniej na fotelu, jednak pełen surowości głos skutecznie zniechęcił do definitywnego wykonania nałożonego własnoręcznie zadania.
- Oszalałeś? Jesteś w ciąży, więc nie możesz nic dźwigać! – Mefi dał znać Rafaelowi, aby ten zastąpił miejsce Michaela, podczas gdy on objął kolana Księcia. – Na raz... i... Hop! – równocześnie z zielonowłosym unieśli w powietrzu Lucyfera, kładąc go pospiesznie na szybko zaścielonym, więc równym posłaniu.
- Masz w sobie... antychrysta... czy co? – w pytaniu rudzielca pobrzmiewało rozbawienie, choć ciężko było je wychwycić przez głębokie sapanie. – Ta mała bestia pożerała moją moc.
- Widziałeś je? – mimo wielu poniżeń, ciekawość i tak zatryumfowała. Oczy blondyna zdawały się nią płonąć. Co dziwne, zamiast zainteresować się stanem zdrowia diabła, które nadszarpnął jego przyszły potomek, zachowywał się jak typowy rodzic, który obserwuje USG swojego bobasa. Zaraz jednak przypomniał sobie, że nie wypada postępować w ten sposób. – To znaczy... Jaki antychryst?!
Rudzielec pokręcił głową, na ile pozwalały mu mięśnie drgające od niewielkich wyładowań w ciele.
- Dzięki za troskę. – prychnął, lecz uśmiech zniknął z twarzy, gdy tylko chłopak zdecydował się na silne podciągnięcie na rękach, aby wygodnie oprzeć się na poduszkach. – Jasna cholera... – przeklął cicho, sycząc co jakiś czas.
Michael pospieszył mu z pomocą, nasłuchując się kilku postękiwań i pomruków niezadowolenia.
- Będziemy... Będziesz miał syna. – Lu poprawił się, wyraźnie zmieszany, choć nie przegapił porozumiewawczych spojrzeń Mefiego i Rafaela. Zmarszczył nieco brwi, jednak ponownie skupił się na blondynie. – Miałem sen, w którym deklarowałeś, iż nie możesz oddychać. Po przebudzeniu dręczyło mnie dziwne wrażenie, które nakazywało mi niezwłocznie udać się do ciebie... A właśnie... – piwne tęczówki nabrały ciemniejszych odcieni. – Nie przypominam sobie, aby pozwolił ci...
- Oh, nie smęć i opowiadaj, co działo się z dzieckiem. – młodszy diabeł usiadł obok archanioła, ponaglając wzrokiem do wyjawienia szczegółów.
Oczywiście Książę nie byłby sobą, gdyby nie spróbował zamrozić spojrzeniem tak pyskatego demona, ale pod wpływem tych dwóch morskich diamentów nie mógł długo pozostawać w pozie złego i niedobrego.
- Dzieciak zaplatał się w jelita, więc używając mocy udało mi się go wyswobodzić, ale w trakcie zaczął wysysać ze mnie energię, uśmiechając się przy tym... dosyć specyficznie. – wzdrygnął się, przypominając sobie owy gest.
Michael wyraźnie się zmartwił, siadając bokiem do Lucyfera. Westchnął, przygryzając wargę, co rudzielec odebrał jako zagadkę do rozwikłania.
- To oznacza, że do porodu zostały góra dwa dni... i bardzo ciężki oraz długi czas samego rodzenia.
- I diabelnie bolesny. – dopowiedział zielonooki, przecierając skronie. Wiedział na ten temat o wiele więcej, ale też rozumiał decyzję blondyna, który póki co nie zamierzał oświecić Lu.
Zapewne archanioł przestrzegał swych reguł, własnych zasad, jakie mogły brzmieć mniej więcej tak: „Jeżeli ktoś wybierze cię spośród wielu i pokona wewnętrzne przeszkody, nie dowiadując się istotnych szczegółów, które mogłyby zadecydować o jego decyzji, staje się godnym i odpowiednim partnerem.” Mówiąc w skrócie – im mniej Lu wie, tym lepiej, bo w kryzysowej sytuacji sam podejmie właściwe działanie, kierując się uczuciami, a nie naciskami ze strony innych. Ważną kwestią jest to, czy wszyscy będą tak skorzy do trzymania języka za zębami, a po ostatnim wyczynie Ukyo oraz jego sporej wiedzy, nigdy nie wiadomo czy nie ulegnie, gdy Michael znajdzie się w niedogodnej sytuacji.
Póki co, trzeba mieć nadzieję.
- Pozwól, że uleczę twe ubytki mocy. – Rafael pochylił się nad piwnookim, kładąc mu dłoń na policzku. Zerknął na minę blondyna, która do najweselszych nie należała, tak samo jak ta u Mefiego. Prychnął na ten widok, biadoląc w myślach, że też przyszło mu pracować z takimi zazdrośnikami. – No, już, wystarczy. Nie dąsajcie się na mnie. Michael nie może dokonać transfuzji, bo istnieje ryzyko ponownej penetracji ze strony dziecka, a czy ktoś widzi tutaj innego anioła?
Reszta musiała niechętnie przyznać rację, ale Lu odniósł wrażenie, że te słowa miały podwójne dno.
- Gabriel wybrał się z Asem na obchód Piekła. Jeżeli chce adoptować Teppeia i przyprowadzać go tutaj, musi zdać raport Bogu, czy warunku są dobre, obywatele kulturalni, a bezpieczeństwo zapewnione w dwustu procentach. – zielonooki przechodził samego siebie, jeżeli chodzi o rozmowność. – Dlatego radzę ci szybko pogodzić się z Michaelem. Gabi nie podaruje ci tego, jak potraktowałeś jego ulubieńca, a ja nie zamierzam siedzieć cicho. – to już wyszeptał do ucha Księcia, uśmiechając się ledwie zauważalnie, gdy pod palcami wyczuł zaciskającą się szczękę.
Akemi (23:37)

2 komentarze:

  1. Hej,
    ten sen Lucyfera był proroczy, och dziecko zabierało mu siły, i ten uśmiech przerażający...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, och ten sen Lucyfera to był proroczy, dziecko zabierało mu wszystkie siły, a ten uśmiech wręcz przerażający...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń