27 stycznia 2010
Witam moje Elfiątka xD *zakłada kombinezon ochronny* Tak lepiej. Dodaję notkę, tak, jak obiecałam. Trochę ze mną lepiej, ale w szkole nie pojawię się do poniedziałku. Lepiej się wyleżeć.
Ara - serdecznie witam xD Onet bywa zdradliwy, ale trzeba go kochać ;P
Zapraszam do czytania i... Miłej lektury.
A! I żeby u Was nie było - 42 stopni, jak to zapowiadają xD
- Zostaw! – wrzasnął Tenshi. – Pozwolisz mu zginąć? Ty? Jego pomocnik? – Oburzony, szarpnął Eiriego za rękaw, niszcząc go.
- Myślisz, że mnie to nie obchodzi? Ale ty też jesteś ważny. Ty...
- Nie powinieneś się mną przejmować! Pilnuj Lucyfera! – krzyknął i nie bacząc na płomienie, wskoczył do kuchni.
Subaru
patrzył, jak sześciolatek krzywi się z bólu, raniąc ciało. Myślał, że
chłopiec odpuści po jednym, góra dwóch metrach, lecz on szedł w zaparte.
Gdy zostało mu jeszcze pół drogi, Misaki przybliżył się do niego i
przytulając, ugasił płomienie jednym z zaklęć. Przez chwilę spowijała
ich fioletowa mgiełka.
- To w taki sposób Tenshi wyleczył twe rany i zapalenie płuc! – Mizukiego olśniło. – Ech, że też on mimo wszystko cię lubi.
Chłopczyk
płakał coraz ciszej. Gdy leczenie ran zostało ukończone, Subaru
odsuwając go od siebie, wyminął stojących w drzwiach czterech
pomocników, na moment zatrzymując się przy tych swoich. Spojrzał na nich
wściekle i zmroził wzrokiem.
- Jesteście słabi. – Odwrócili głowy. – Wyjeżdżamy.
Zapanowała nieznośna cisza.
Eiri i Keizo spojrzeli ze smutkiem na swych partnerów. Ci z kolei skinęli przyzwalająco głowami.
- Wiecie, że to może długo potrwać? – Ognistowłosy chciał się upewnić.
- Maksimum pięć lat, bo dłużej nie wytrzyma. – Mizuki wystawił język.
Gdy
dziesięć minut później wychodzili z hotelu, zerknęli w stronę kuchni, w
której na zimnej podłodze siedział Tenshi, opierający czoło o posadzkę.
Nawet kiedy po kolejnym kwadransie jechali autobusem na lotnisko,
pozycja chłopca nie zmieniła się. Tylko płacz był gorętszy i krzyk
bardziej nieopanowany.
***
Siedząc
w samolocie, Subaru obserwował widok z okna, który w jego mniemaniu był
poniżej przeciętnej, bo cóż ciekawego może być w chmurach? I dlaczego
układają się w kształt jego twarzy? Naprzeciw, z mocno niepewnymi minami, spoglądali na niego Eiri i Keizo.
- Czego? – warknął na nich, nie mogąc znieść palącego wzroku.
- Ucieczka to nie jest dobre rozwiązanie.
-
Jak to, nie? Przecież o to chodziło temu Ryoninnowi. Z daleka nie będę
mógł psuć tego, co naprawi Tenshi. – Oczywista odpowiedź nie zawsze musi
być zgodna z sumieniem i myślami tego, który ją wypowie.
- Odkąd to stałeś się taki ułożony? – Prychnął pogardliwie ognistowłosy.
- Wolałbyś patrzeć, jak powoli niszczę twego synka, tak, by jak najdłużej cierpiał? – odgryzł się.
- Po cholerę mówisz takie głupoty? Ja z Mizukim potrafiłem się dogadać.
- To trzeba było z nim zostać. Ja się nie trzymam.
Iskry niemal sypały się z ich oczu.
- Lu, odbiło ci do reszty? – Skwitował dobitnie Dakori. – Musimy być przy tobie, żebyś nie owinął jakiegoś numeru.
- Odczep się!
Postanowili
go nie męczyć. Podróż do Sapporo upłynęła w ciszy i mimo, że na usta
Mefisto i Astrota cisnął się kpiący uśmieszek, nie mieli na tyle
wredności, by ujrzał on światło dzienne.
***
Dni płynęły, miesiące, rok, pięć lat. Zarówno Tenshi, jak i Subaru czuli, że coś jest nie w porządku.
-
Wiesz, że od paru miesięcy twoja moc znacznie spadła? – Zielonkawe oczy
badawczo przyglądały się Synowi Piekieł. – Mam nadzieję, że zdajesz
sobie sprawę, co musisz zrobić?
- Ja tak, za to ty chyba nie. – Brunet rzucił mu na kolana piątą część Ewangelii.
Po dziesięciu minutach oczy Eiriego rozszerzyły się bezwiednie.
- Chyba nie zamierzasz…?
- Tak właśnie. – Pod wpływem diabelskiego spojrzenie na dojrzalszej twarzy, chłopcy skrzywili się z przerażeniem.
Yakuza
szatańska, trzej muszkieterowie. Ze smarkatych dzieci stali się
poważniejszymi, lecz niekoniecznie milszymi osobami. Eiri, teraz
dwudziestodwuletni mężczyzna tylko pozornie sprawował pieczę nad resztą.
Przecież liczyli sobie sporo wieków, jak na istoty demoniczne. Mimo to,
jego ciało potrafiło robić takie rzeczy, których młodsi niestety nie
mogli, na przykład noszenie ciężkich pakunków lub po prostu większa
wytrzymałość. Długie, czerwone włosy upiął zieloną opaską pod kolor
oczu. Nieodzownie wyzywający, krwisty golf na zamek, który nie doczekał
się uwagi by go zapiąć, chronił minimalnie.
-
Po grzyba ci ten łach na wiosnę? Wszystko w koło kwitnie, a ty
zakładasz robótkę jakiejś babci, której się najwyraźniej w domu nudziło.
– Keizo ziewnął przeciągle.
- Szanuję starszych. – Prychnął Chisato. Brązowe dzwony zaszeleściły cicho, kiedy założył nogę, na nogę.
Osiemnastoletni
Dakori rozwalił się w fotelu. Drapieżne pazurki uformowane z włosów, z
pewnością pobudzą fantazję Uedy, kiedy dojdzie do ponownego spotkania.
On się nie cackał z ubraniem. Włożył sprane jeansy, które „same
przefarbowały się na czarno”, jak to stwierdził chłopak, gdy w pralce
przez przypadek znalazła się pasta do butów. Koszulka prezentowała się
lepiej, ale do skromnych nie należała: „Królowa jest tylko jedna!”
Natomiast Subaru... On wyglądał jak młody bóg! Koszulka w bordowym kolorze i złotych naszywkach na lewej piersi, ciasno opinająca opalone ciało,
podsuwała różne perwersyjne myśli. Na dodatek trzy guziki od góry były
niedopięte, a kołnierz został postawiony na stójkę. Hebanowe spodnie z
pozaszywanymi kieszeniami dopełniały wystroju, a włosy tegoż samego
odcienia, łaskotały odsłoniętą szyję i oczy.
Eirino zagwizdał przeciągle.
- Nic, tylko cię brać.
Obecny szesnastolatek zmielił jakieś przekleństwo i z niewzruszoną miną zrzucił nogi Keizo ze stołu.
- Wracamy.
Oniemiali chłopcy rozdziawili szeroko usta.
- Mucha wam wpadnie.
- Lu... Czy ty naprawdę musisz to...
- Tak. – Przerwał Eiriemu, próbującemu się wymigać.
Niemniej,
gdy Subaru wyszedł, ognistowłosy z nieukrywaną radością w oczach
chwycił przegub kolegi i popędzili razem z kierunku oddalającego się
czarnowłosego.
***
Po
szesnastogodzinnej podróży pociągiem nocnym dotarli wreszcie na
miejsce. Nie spodziewali się serdecznego przyjęcia. Mimo to na stacji
zauważyli cztery osoby i... Kota.
- Moje kochanie! – Zaraz po wyjściu wagonu, Eiri prawie zapłakał z wrażenia.
- Nie okazuj swoich słabości. Pokaż Mizu, że to on ma o ciebie zadbać. – Głos Subaru ociekał sarkazmem.
- Ale ja mówiłem do kota. – Wypalił dwudziestodwulatek, a Hoshi załamał ręce.
Po chwili silne ramiona objęły jego szczupłą talię.
- Idealny. – Ognistowłosy zamruczał z jękiem ulgi. – Pięć lat bez ciebie, to koszmar nie do opisania.
Fialetowooki zarumienił się, a wiatr zwichrzył długi
kucyk, prawie do ziemi, przez co kilka pasemek uniosło się niesfornie,
dodając ich właścicielowi uroku. Wrzosowa tunika z szarym paskiem i dużą
klamrą ładnie podkreślała drobną figurę, z kolei obcisłe, białe szorty
uwydatniały jędrną część dolnych partii. Bladoróżowe sandały urozmaicały
widok. Nieopodal, inny reprezentant Diabełków zachłannie wpatrywał się w
swego towarzysza.
Maiyu
stał pokornie z boku i spoglądał nie zainteresowany w Nieboskłon. Tak
naprawdę miał ochotę wziąć Keizo na pobliskiej ławce i kochać się z nim
do utraty tchu.
-
Cześć. – rzucił tylko i dalej zajął się oglądaniem ptaków latających
tylko sobie znanymi ścieżkami. Tym samym popełnił błąd, gdyż nie
zwracając uwagi na Dakoriego, nie mógł się obronić. Przed czym? Przed
powaleniem na ziemię. Osiemnastolatek zaczął gorączkowo wręcz ściągać z
niego turkusowy kaftan z długimi rękawami, mocując się z kokardami przy
guzikach. Nie przejmował się, że spodnie koloru kawy właśnie ociekają
błotem.
- Mai. – zajęczał żałośnie, gdy chłopak, z rozbawieniem wymalowanym na twarzy, przytrzymał jego nadgarstki.
- To ja miałem...
- Ale za długo maltretowałeś mnie wzrokiem. – Usprawiedliwił się ze swego postępowania.
- W domu. Ludzie patrzą. – Ueda odgarnął mu włosy z czoła.
- No i dobrze, niech zazdroszczą!
Jednak
nagana w oczach ukochanego spowodowała ogólne obrażenie się chłopca,
lecz po chwili, gdy anielski wyraz twarzy został zastąpiony tym iście z
Piekła rodem, a wskazujący palec Keizo, którego dłoń nadal była w
posiadaniu Uedy, zatopił się we wnętrzu ust Maiyu, Mefisto był gotów
przedstawić taniec hula, gdyby Rafael miał taką zachciankę.
Ktoś zakasłał donośnie, odrywając ich od siebie.
- Aki! Isa! – zawołał uradowany ognistowłosy i rzucił się w ramiona brata. – Nadal pachniesz jabłkami.
Chłopak
zaśmiał się wdzięcznie. Nic się nie zmienił. Jedynie włosy lekko mu
pojaśniały. Stał w czarnym, przedłużanym płaszczu i trząsł się wyraźnie.
Pod spodem miał tylko jaskrawie żółty podkoszulek i niebieskie spodnie.
Z kolei jego partner owinięty był w szalik a la Harry Porter.
- Czemu wam tak zimno? – Keizo nie krył zdziwienia.
- Biegało się po deszczu. – Mruknął niechętnie Sato.
- Ta, biegało. – Dakori przewrócił oczyma. – Chyba pełzło.
Isa,
opatulony w biały golf z pomarańczowymi paskami wzdłuż materiału oraz
grube, zimowe dresy i kozaki, wyglądał, jakby wrócił z Karaibów i nigdy w
życiu nie przypuszczał, że temperatura niższa niż dwadzieścia stopni,
może w ogóle istnieć.
Tymczasem kot zerkał ciekawie na towarzystwo i zadowolony, że Akira wziął go na ręce, schował pyszczek pod jego płaszcz.
- Gdzie reszta? – Subaru zdołał wreszcie dojść do słowa.
-
Jak wiadomo, rządy cesarza niech trwają lat tysiące. Niestety, tacie
wydało się to za długo i dodatkowo coraz mniej czasu spędzał w domu,
gdyż musiał wykonywać swoje obowiązki. Dlatego posunął się do
odstąpienia od tronu i w efekcie wyjechał z Fayem na wycieczkę, żeby
odpocząć. – Wyjaśnił Aki. – Z kolei Kibie trafiła się fucha i poleciał z
Koryuu do Nowego Yorku. Zespół się posypał, bo Yuki dorobił się syna i
chce wraz z żoną tworzyć szczęśliwą, spokojną rodzinę.
- Aha. – mruknął w odpowiedzi.
Chłopcy spojrzeli na siebie ze zdziwieniem. Nagle kot zasyczał wściekle.
- Tenshi, Tenshi, gdzie jesteś? – Subaru zachichotał, a później zaczął się głośno śmiać. Jego oczy były niebywale krwiste.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz