piątek, 5 października 2012

35. Jak pies z kotem.

14 czerwca 2010

Oi, moje Elfiaczki xD Dziś witam Was z nowym rozdziałem ;) Prawdopodobnie za tydzień notki nie będzie - pojawi się one shot... A Bynajmniej mam taką szczerą nadzieję. Powoli zmieniam wygląd bloga... Mam nadzieję, że taki już zostanie XD

Odpowiedzi:

Star 1012 - Haha, mój sukces ;3 Ja osobiście Naruto lubię, ale jeżeli mam pisać konkretne paringi... Pojawia się dzika rozpacz, czy oddam ich pierwowzór... Ale z drugiej strony, czemu mam oddawać? Przecież i tak nie będą robili tego, co w anime xD Nie przejmuj się, jak ktoś będzie Ci stale pisał, że czytasz nieuważnie. Po prostu niekiedy zdarza się, że jest całkiem odwrotnie - to autorzy piszą niezrozumiale dla czytelników, choć dla nich jest to jak najbardziej w porządku... W końcu to, co piszemy wychodzi od nas, więc rozumiemy wszystko xD Tylko nie zawsze udaje się to stu procentowo oddać ;P

VetChan - Nie wiem, czy zaglądałaś tutaj, bo Ci odpisałam, no ale teraz będę robić tak, jak dla Star 1012, Astry, Iceheart i kilku innych xD No właśnie m.in na blogu Vergithii Cię zauważyłam xD Nie wiedziałam, że to co piszę w komentarzach.. może mieć jakiś głębszy sens xD Może nie tak - zainteresuje kogoś innego, oprócz autorki XD No i po to załóż bloga, aby się szlifować, poprawiać, ulepszać. Na pewno nie byłoby tak źle, a przecież nie od razy Rzym zbudowano. Po słowach, jakie kierujesz do mnie śmiem twierdzić, że z płynnością sobie akurat radzisz xD Strumyk.. no po części tak jakby wybierał. Nie zna się swego losu xD Ale przemiany były też dziełem czystego przypadku - w końcu niewiele jest tam takich innych stworzeń. Wybrańcem była osoba zarówno wybrana przez to inne stworzenie (chodzi o to, że oni wybierali sobie pary, a więc ich ukochani byli Wybrańcami), ale też o tą inność, której w tamtym lesie tak mało.
JRockowego one shota... Nie zastanawiałam się. Na razie męczę się z paringiem Ichigo-Tasio i marnie mi idzie. Nie za bardzo lubię pisać one shoty (choć ten podziałał na mnie rozweselająco xD), ale muszę trochę odpocząć xD Męczy mnie zazwyczaj to, że jak pomysł mi się rozkręca, to nagle się okazuje, że z tego one shota wychodzi opowiadanie i ubolewam nad tym, że muszę je kończyć xD

Zielona Strefa.

Ha, notka była zagrożona. Zerwało mi linię wysokiego napięcia, a pech chciał, że akurat w moim pokoju jest tak, że gdy jedna faza pójdzie się... czesać, to w gniazdku prądu nie ma, ale żarówka świeci, więc komputer by nie działał ^^' Ale na szczęście udało się to naprawić. Ehh.. zaczyna się pokręcony tydzień xD

Dziękuję Wam wszystkim za komentarze ;3 Strasznie miło się to czyta i wiedza, że są osoby, które czytają, komentują, są ze mną, jest naprawdę niesamowita.

Witam VetChan, Werę i Uzumakiew XD

Zapraszam Was do czytania i przepraszam za możliwe błędy.

Ps: Dziś dalszy ciąg informacyjnej notki.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------

- To, co cieszyło nas najbardziej to, to, że po wcześniejszych utratach przytomności i powrotach do świata realnego zapominałeś o bolących wspomnieniach. Teraz też tak było, póki nie zacząłem tej opowieści. Subaru, czy pamiętasz cokolwiek z tych pięciu lat, które rzekomo spędziłeś z dala od Tenshiego zaraz po pożarze?
Brunet pokręcił głową. Nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa.
- No właśnie i... – mimo wszystko to teraz zaczynała się najgorsza część. – Byłeś w śpiączce dziesięć lat.
Misaki popatrzył na Hoshiego z prośbą wypisaną na twarzy. Pragnął, aby mężczyzna cofnął te słowa.
- To niemożliwe. – wyszeptał i spuścił wzrok, przetwarzając nabyte informacje.
Nikt nie chciał mu przeszkadzać, więc każdy milczał. Minuty ciągnęły się, a on siedział jak zaklęty. Kilka pytań cisnęło mu się na usta, lecz bał się odpowiedzi. W końcu przemógł się, a ciekawość zatryumfowała.
- Czy mój ojciec żyje?
-Biologiczny? Tak. Odnaleźliśmy go i wiemy, jak się nazywa. To on sponsorował wszelkie zabiegi próbujące wyciągnąć cię z tamtego stanu. Jeżeli chodzi o tego drugiego, to... Nie. Zginął w wypadku.
- Mizu san, a... Jakim sposobem się wybudziłem? Wybacz, ale po tym, co przeszedłem nie wierzę w cuda.
Teshi zaczął się wiercić, a Keizo wpatrywał się w niego, starając się nie roześmiać. Kusiło go, by opowiedzieć wszystkim, ale obiecał Hoshiemu, że tego nie zrobi. Zawsze za dużo gadał. Teraz jednak postanowił się wycofać. Oparł łokieć o stół i położył policzek na zwiniętej w pięść dłoni.
- Powiedz.
Bursztynowooki odwrócił się w kierunku Mizukiego z niedowierzaniem i wyrazem słodkiego zdziwienia. Jak to? Ma mówić? Dlaczego tak nagle? Przecież on był wiecznie postrzelony i rozbrykany. Nie nadaje się do poważnej rozmowy, jaka, ta szybko się zapowiadająca, miała właśnie być.
- Jesteś do tego upoważniony. Nie możemy ciągle traktować cię jak chłopca z pustym rozumkiem.
Brunet skrzywił się, pokazując jak cieszy się z tak miłej opinii na jego temat.
- wiesz, o co mi chodzi. – Mizu poczochrał mu włosy. – W końcu jesteś przyjacielem Subaru. Nikt inny nie zrobi tego lepiej. Trochę się obawiam, ale... – roześmiał się, z ulgą stwierdzając, że opanowuje go lekkość towarzysząca dobremu przeczuciu.
Keizo momentalnie poweselał, a serce zalała fala ciepła. Tak, on naprawdę wydoroślał. Do tej pory uważano go za mało rozgarniętego, gdyż był najmłodszym z domowników. Subaru był w śpiączce, a Aoi wyjechał, więc to bruneta z dwoma różowymi pasemkami otoczono ochronną bańką, nie pozwalając robić czegokolwiek bez ich zgody. Mimo, że miał dwadzieścia trzy lata, to stale był dla nich dzieckiem, którym trzeba się opiekować.
Chłopiec uśmiechnął się pokrzepiająco w stronę przyjaciela i nabrawszy powietrza wypuścił je powoli wraz z pierwszym zdaniem.
- Gdy byłeś nieprzytomny bardzo się o ciebie martwiliśmy. Wysyłaliśmy cię do najlepszych lekarzy, którzy przeprowadzali szczegółowe badania. Szereg uzdrowicieli, zielarzy, wróżbitów i innych mogących ci pomóc ludzi, starało się przywrócić twe ciało i umysł do świata realnego, lecz próby spełzły na niczym. Tymczasem nasz słodki aniołek poszedł do szkoły. Tak bardzo zawziął się, aby wyciągnąć cię z macek ciemności, że przenoszono go z klasy do klasy z zawrotną prędkością, niekiedy pomijając jakiś rok. Był w mediach, prasie, na językach całego Tokio. Geniusz o strukturze mózgowej podobnej do Einsteina. Badania wskazywały, że wykorzystywał siedem procent mózgu. Takim sposobem w wieku szesnastu lat dotarł na studia, ale nie byle jakie! Medyczne! Przeprowadzał doświadczenia, mieszał składniki, tworzył nowe substancje, lecz żadna z nich nie była na tyle dobra, by pomóc w śpiączce. Gdy tracił nadzieję pojawiła się Tatsui. – dostrzegł grymas na twarzy Subaru. – To ona wspierała go, pocieszała i nieustannie motywowała do dalszych badań. Pewnego dnia, gdy siedzieliśmy przy tobie, Subaru, zacząłeś pojękiwać. Myśleliśmy, że się budzisz, lecz okazało się, że mówisz przez sen. Do uszu dotarło nam słowo: „Komar”. Wtedy Tenshi wręcz krzyknął, jakby sobie o czymś przypominając. Szybko wybiegł na zewnątrz i zjawił się z powrotem po dwóch godzinach. Miał ze sobą jakieś tabletki, które rozkruszył, zmieszał z wodą z kroplówki, która była w zapasie i podał jako zastrzyk. Gorączka, która trawiła twe ciało, zaczęła ustępować nieznacznie po kilku kwadransach. Tak samo drgawki. Przez trzy dni otrzymałeś w sumie dwadzieścia cztery dawki. Nawet gdy objawy ustąpiły, podawaliśmy ci ten specyfik, który nazywał się Lu... Lu...
Misaki drgnął, słysząc cząstkę swego demonicznego imienia.
- Lumerax, na malarię. – Aoi pospieszył z wyjaśnieniami. – Pomogłeś mi z tym lekiem, wiesz? Mamrotałeś o Lucyferze i komarach. Jeden z zarażonych owadów musiał się gdzieś przypałętać, a że twój organizm był osłabiony, to dodatkowo przyczyniło się do złapania choroby. Później... – zerknął na Keizo. – A... To może dokończ. – zarumienił się, czując, że się zapędził.
- Dziękuję. – Dakori uśmiechnął się do niego ciepło. – Kiedy pojechaliśmy z tobą do Anglii, aby zaczerpnąć nieco więcej wiedzy, Tenshi zaręczył się tam z Tatsui, dając jej jednocześnie dowód miłości i podziękowania, że przez cały czas była przy nim. Po powrocie zaczęło ci się pogarszać. Siniałeś, traciłeś oddech. Baliśmy się o ciebie. Póki objawy były niegroźne i wystarczył zwykły Paracetamol, to jakoś dawaliśmy radę, ale później... – wzdrygnął się. – Wymiotowałeś, dusiłeś się i krzyczałeś, że pająki cię atakują. Pamiętając o wcześniejszej wskazówce, jaką nam dałeś, staraliśmy się coś znaleźć. W końcu Tenshi wpadł na artykuł o tych długonogich stworzonkach, które zamieszkiwały kiści bananów w... Anglii. Są wredne, małe, czarne, a ich jad jest pięciokrotnie silniejszy od jadu grzechotnika. Lubią ciepło i bestyjki chowają się na przykład w ogrodach. Takim sposobem sprowadziliśmy na ciebie fałszywą czarną wdowę. Steatoda nobilis. Cud, że udało mi się zapamiętać nazwę, ale jakbyś tyle, co ja posiedział w Internecie, aby dowiedzieć się czegoś o leczeniu, to też byś się nauczył. Teraz niech się produkuje Tenshi, bo na medycynie zna się dużo lepiej ode mnie.
Blondyn skinął głową.
- Przeraziłem się, gdy po pięciu latach przerwy znów oddalałeś się od odzyskania świadomości. Ostatecznym krokiem, który zmusił mnie do wyjazdu w celach poszukiwania antidotum było nabrzmienie i zmiana koloru twych żył, Subaru. – dostrzegł, że czarnooki nie spuszcza z niego wzroku. – Konieczna była surowica. Do czasu mego powrotu zaleciłem podawanie Mectansu, czyli sześciu tysięcy przeciwciał na jad oraz substancji liofilizowanej z dodatkiem fiolki dwa i pół mililitra rozpuszczalnika. Po ciężkich tygodniach udało mi się zmodyfikować odpowiedni lek, który natychmiast przekazałem memu pomocnikowi, aby go dostarczył. Antivenin Lactrodectus, surowica przeciw namnażaniu bakterii choroby i likwidująca ją. Nie wiedziałem, czy to zadziała, ale z raportów, jakie złożył mi asystent jasno wynikało, że stan się polepszył. Aby zlikwidować plamy po ukąszeniu, nakazałem wcierać w skórę spirytus.
-Taa i się opił, zwierzak jeden. – Keizo zawiesił się na przyjacielu, mierzwiąc mu włosy. – Cwaniaczek.
Teshis piorunował go wzrokiem.
- Z tym nie ma żartów. To cud, że udało się nam odzyskać Subaru, za który powinniśmy dziękować Bogu.
- Nie bądź taki skromny, bo miałeś w tym spory udział. – Mei zerknął na niego kątem oka. – W dodatku doskonale wyczułeś moment przebudzenia Misakiego. Wiąże was nić. – stwierdził dobitnie.
- Cz-Czy t-ty coś insynuujesz? – blondyna prawie zatkało po usłyszeniu takich słów. – To był czysty przypadek. – dodał z już pewniejszą miną.
- Bujaj las, a nie nas. – Dakori jak zwykle potrafił wymyślić celną ripostę. – Jesteś dla Subcia jak brat bliźniak, jak Yao Chengguang i Yao Chengrong, jak Frank i Ronald de Boer, jak Golcowie, jak… - zaprzestał, widząc przerażoną minę granatowookiego. – Wyczuwasz jego stan i nawet chorowałeś w tym samym czasie, co on.
- Bo się zamartwiałem. – Aoi rozwarł lekko usta i pochylając się w stronę Keizo w pozycji ataku, nie odwrócił wzroku. Dał tym do zrozumienia, że temat uważa za zamknięty, a jego kontynuowanie bezcelowe.
- Zmieniłeś się.
Karmazynowo-bursztynowe spojrzenie wydawało się blondynkowi nad wyraz podobne do tego, jakie posiada Mizuki. Domyślające się, mądre, znające prawdę oczy, które swej wiedzy nie przekazują krtani, by mogła je przedstawić za pomocą werbalnych środków przekazu. Wystarczy tylko ten blask na dnie źrenic.
- Czas to zrobił. – Tenshi posłał mu udręczone, a także mocno zmęczone spojrzenie. Jeżeli o medycynie mógł się rozwodzić całe godziny, tak na delikatne tematy całkowicie tracił siły i wszelki zapał. – Jestem zmęczony. – teraz, gdy miał zupełną pewność, iż Misaki jest zdrowy i nic mu nie grozi, miesiące i lata bez prawidłowego snu dały mu się we znaki. Żywienie też poszło w odstawkę, dlatego jego organizm się buntował. Emocje, które trzymały mięśnie w ostrych ryzach, teraz pozwoliły im się rozluźnić, przez co energia chłopca oklapła, osiągając niemalże kryzys.
- Zrobić ci herbatę, albo jakąś kanapkę? – Mizuki strasznie zżył się z nim. Traktował go jak co najmniej brata i robił wszystko, aby miał dobrobyt, a także zapewnił mu wybicie się na wyższe studia. Z czasem ciut tego żałował, gdyż czytając jego listy między wierszami, miał wrażenie, że Tenshi zanadto się przepracowuje. Jednak, kiedy dowiadywał się o coraz większych sukcesach swego ulubieńca, duma wręcz rozpierała jego serce.
- Nie, dziękuję. Pójdę troszkę odpocząć. – ziewnął, lecz zatrzymał się w półkroku. Odwrócił się w stronę Hoshiego i spróbował zrobić minę człowieka posiadającego w sobie ogromne pokłady werwy. – Chyba, że mam w czymś pomóc, bo oczywiście już...
- Nie! – zielone oczy Eiriego zapełniły się iskrami rozbawienia, gdy usłyszał jednoczesne zaprzeczenie z ust jego jak i fioletowookiego. On także był bardzo zadowolony z podbojów syna, choć długo zwlekał z pozytywną odpowiedzią odnoszącą się do wyjazdu blondynka.
- W takim razie zostawiam was. - skoro już sam Aoi prosił o odpoczynek, to nie można było mu odmówić. – Subaru, ty też powinieneś się z tym przespać. Jako twój lekarz, nalegam. – pokazał mu język i czmychnął na schody.
Misaki mruknął coś o nie robieniu sobie żartów. Usiadł przy stole i skrzyżowawszy ramiona na blacie, ułożył na nich brodę. Wiele się dowiedział i z trudem przyjmował do wiadomości te wszystkie nabyte informacje. Dziesięć lat bez świadomości to całe wieki. Będzie musiał poznawać od nowa każdy szczegół, drobnostkę. Przecież nie zrobi tego w ciągu tygodnia. Na to trzeba kolejnych lat, które bezmyślnie przepadną. No i Tenshi. Gdy tylko wyobraził go sobie w kuchennym fartuszku, na jego twarz wpłynął rozleniwiający uśmiech. Ta cudowna istotka już zaczęła zmieniać jego życie, kształtować je i napełniać szczęściem, lecz… Na jak długo? Aoi ma już osobę, którą chce chronić, a co najważniejsze, niedługo poślubić. I po co on się obudził?
- Przyjaźń też jest ważna.
Brunetp odskoczył na krzesełku, czując na swych barkach czyjeś ręce. Był pewien, że wszyscy już wyszli. Wkrótce koło jego głowy pojawiła się twarz Hoshiego, uśmiechająca się pokrzepiająco.
- A-Ale o co chodzi? – wydukał, starając się zachować powagę oraz kompletne niezrozumienie. Niby zdążył zauważyć, że nic nie może umknąć Mizukiemu, ale skąd miał wiedzieć, że chwilę wcześniej wyjawił na głos swe obawy i smutek o imieniu „Tenshi”?
-Ty już dobrze wiesz, o co. – zacisnął usta i klepiąc go przyjacielsko po plecach skierował swe kroki w kierunku drzwi. – Życie bywa trudne, ale wierzę, że tobie uda się ociągnąć upragnione cele. Wystarczy tylko postępować powoli i ostrożnie, a wtedy cierpliwość podwójcie odpłaci czekanie. – mrugnął do niego w progu i wyszedł, zostawiając Subaru z przemyśleniami odnośnie swego przekazu wiadomości i rad.
Chłopak miał przez to, co prawda jeszcze większy mętlik, ale też nieco mu się wyjaśniło.
- Muszę zaczerpnąć powietrza. – stwierdził ostatecznie, zabierając Eiriemu kurtkę, a Dakoriemu buty.
***
Po kilku godzinach życie w hotelu zaczęło się rozwijać, stawiając na nogi coraz to więcej domowników. Każdy przeciągał się, oswobadzając resztki umysłu z przyjemnego, sennego odrętwienia. Szemranie i odgłosy przyswajalne dla ucha ludzkiego cudownie wprowadzały w głośniejszy tryb człowieczy. Jednak trybiki jednego z jego przedstawicieli działały nadzwyczaj trzeźwo i po serii pytań owa istota zakłóciła powolny proces absorbowania głośniejszych dźwięków.
- Jak to: „Nie ma go.”?!
Akemi (13:31)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz