Hejo, hej!
Doszłam do wniosku, że potrzebuję jakiegoś metaforycznego kata nad sobą, aby pilnował mojej systematyczności. xD Pisze się ktoś? xD
Rozciągnął mi się nieco rozdział i zbyt wiele szokujących informacji raczej nie znajdziecie... Ale powiem Wam, że nigdy nie pomyślałabym, że robienie gofrów tak mocno wpływa na wyobraźnię. xD Dwie godziny wystarczyły, abym dobrze przemyślała sobie drugą część tego opowiadania i sama siebie zaszokowałam. Obawiam się, że przekombinuję i wyjdzie słabo... Dlatego liczę na szczere opinie. Zresztą zawsze takie są, także wezmę wszystko na klatę. xD
Póki co jeszcze nie kończę tej części. Ło, gdzie tam... Znając mnie, to ta śniegowa kula nabierze kształtu za jakieś 8 rozdziałów. xD Jeszcze czeka nas akcja w górach, bal maturzystów, zakończenie szkoły i rewelacje w życiu Dylana, ło... Kiedy to napisałam, zdałam sobie sprawę, że faktycznie jeszcze sporo przed nami. xD
Nie przedłużając, zapraszam na czwarty rozdział Zaklętych ust. Przepraszam za błędy i życzę miłego czytania. ;3
PS: Gdyby we wtorek lub środę nie pojawił się rozdział, to znaczy, że moje procesy myślowe nad Zaklętymi ustami nadal wrzą. xD
PPS: W zeszłą niedzielę pojawiła się jeszcze jedna notka, więc zapraszam do czytania. xD
Niespodziewany podarunek od Dylana był głównym tematem poruszanym przez ostatni tydzień w domu Caleba i Liama. Jeden jak i drugi mieli odmienne zdania, co do powodów dobrej woli chłopaka. Zmienny lisa wietrzył jakiś podstęp, instruując Alexa, aby uważał na siebie w obecności Cartera. Z kolei jego mąż kręcił w niedowierzaniu głową.
- Cal, kochanie, przerzuć się na lżejszą literaturę, bo kryminały ci nie służą – zaśmiał się, klepiąc białowłosego po kolanie. – Przyjęcie wyciągniętej na zgody dłoni jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a już zwłaszcza, gdy przypomnisz sobie słowa Alexa. Z tego, co mówił, wynika, że Dylan sam wyszukał wszystkie informacje bez porozumienia ze swoim ojcem, a chyba zdajesz sobie sprawę, co to oznacza.
O, Caleb doskonale wiedział. Ale nie mógł w pełni zrozumieć, dlaczego młody Zmienny niedźwiedzia zaryzykował w tej sprawie. Gdyby to wyszło na jaw, miasteczko, w którym przebywała rodzina Morganów, mogłyby rozpocząć małą wojenkę przeciwko Stannard. Rozpowszechnianie utajonych informacji na temat wygnanych Zmiennych nie brzmiało zbyt dobrze, bo mogłoby wiązać się z linczem. Czas w tym przypadku nie leczył ran.
- No już, nie marszcz czoła, lisku. – Liam uwielbiał zwracać się w ten sposób do swojego męża. Zawsze działało perfekcyjnie, gdy chciał odwrócić jego uwagę. Tym razem też się to udało.
To nie tak, że tą jedną przysługą – nawet tak wielką – z miejsca uznał obecnego Wodza niedźwiedzi za przyjaciela domu. Co to, to nie. Ale widział, ile dla Alexa znaczyła niepozorna, cienka teczka, a raczej jej wypełnienie. Odkąd chłopak u nich zamieszkał, jeszcze nigdy nie uśmiechał się tak szczęśliwie. Liam nawet odnosił wrażenie, że jego zajęczy pobratymiec zmienił też stosunek do niego i Caleba, jakby tych kilka zdjęć zrzuciło z jego barek stres i obawy. Chłopak spędzał z nimi więcej czasu i żywiołowo opowiadał o swoim bracie, podpytując Liama o jego relacje z Connorem. Obaj z Calem mieli nadzieję, że najdzie czas, kiedy Alex będzie mógł odwiedzać Charliego. Póki co musieli uszanować decyzję jego rodziców, a zwłaszcza matki, która obawiała się reakcji innych Zmiennych na swoje młodsze dziecko. Tam, gdzie mieszkali, miała większą kontrolę nad sytuacją i w każdej chwili mogła interweniować. Dobrze wiedziała, jak negatywne były myśli Zmiennych ze Stannard, choć Charlie nie był niczemu winny.
Podobnie jak Alex, ale jego traktowano zgoła inaczej. Liam czasami miał wrażenie, że niektórzy Zmienni są naprawdę mocno ograniczeni, upatrując w czerwonowłosym chłopaku uosobienia rajskiego jabłka, które chciało skusić swym wyglądem, ale mu się nie udało.
- Chciałbym, aby wreszcie patrzono na Alexa, jak na normalnego chłopaka, nastolatka, ba, nawet Omegę, a nie dzieciaka z piętnem bycia „od TYCH Morganów”. – zielone oczy spojrzały na Caleba z mieszaniną smutku i złości. – Nie mówię, by ojciec Dylana ułaskawił rodziców Alexa, ale czemu utrudnia sprawę z braćmi?
Zmienny lisa uniósł głowę znad dokumentów dotyczących dofinansowania przez hrabstwo remontu boiska szkolnego i niewielkiego basenu. Jego zmęczony wzrok mówił sam za siebie, że batalia o pozyskanie środków nie będzie zbyt łatwa. Kiedy jednak jego szare oczy spoczęły na Liamie, nie mógł powstrzymać uśmiechu. Z czułością odgarnął kruczoczarny kosmyk włosów, wsuwając go za ucho ukochanego.
- Bo jest idiotą?
Liam zgromił go spojrzeniem, ale po chwili parsknął śmiechem, wtulając policzek w ciepłą dłoń męża.
- Może jego syn okaże się mądrzejszy i bardziej skory do negocjacji?
Gdyby brunet chciał określić emocje, które pojawiły się na przystojnej twarzy Celeba, na pierwszym miejscu wymieniłby niedowierzanie, a potem politowanie.
- Uhm, a ja dzisiaj pozwolę ci dominować w łóżku.
Caleb miał też tę cudowną umiejętność psucia humoru. Odkąd zostali parą, to on najczęściej wiódł prym w byciu „górą”, co zupełnie nie przeszkadzało Liamowi, choć kilka razy podstępem i urokiem, którego nie można mu było odmówić, dosłownie uwiódł mężczyznę, stawiając na swoim. Powodem posępnego nastroju Omegi było zatem pełne pesymizmu podejście białowłosego.
- Żebyś się nie zdziwił. – Uniósł wysoko głowę, odsuwając się od przyjemnego masażu głowy, jaki fundowały mu palce Cala. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że swoje słowa wypowiedział w dobrą godzinę.
Światła reflektorów na moment zabłysnęły przez szyby długich okien, a cichy warkot silnika upewnił mężczyzn, że mają gości. Obaj spojrzeli na zegar wiszący w salonie, który wskazywał kilka minut po dwudziestej. Być może latem nie byłoby nic dziwnego w tych nieoczekiwanych odwiedzinach, ale teraz, gdy jesień mocno dawała się we znaki, a słońce zachodziło około siedemnastej, raczej nie dochodziło do takich spotkań bez przyczyny. Goście zawsze byli mile widziani, nie wspominając o rodzinie, jednak Liam nie rozpoznawał samochodu wyraźnie oświetlonego przez ustawioną na ruch czujkę. Dopiero gdy nieznajomy otworzył drzwi i wysiadł, ujawniając swoją tożsamość, Zmienny zająca dosłownie rozpromienił się ze szczęścia. Z niewinną miną obrócił się przodem do Caleba i zagryzł wargi, by się nie roześmiać. Przechodząc obok nieco, poklepał go po klatce piersiowej, oddychając drżąco w hamowanych napadach chichotu.
- Ktoś tu dzisiaj będzie wciskał się w materac – w soczyście zielonych tęczówkach zalśniły psotne iskierki – i to nie będę ja. – Nie kryjąc zadowolenia, wyminął męża, podchodząc niespiesznie do schodów. – Alex, ktoś do ciebie! – Czasami miał wrażenie, że związek z Calebem cofa go emocjonalnie do podekscytowanego wszystkim dziecka, ale uwielbiał tego mężczyznę. Dlatego też dobrze go znał i choć rozpierała go ciekawość, wiedział, że musi udobruchać ukochanego.
Cal nigdy dobrze nie wypowiadał się o obydwu Wodzach Stannard, z dystansem podchodząc do tamtejszej społeczności Zmiennych, a już zwłaszcza po akcji z włosami Alexa.
Z tego też powodu Liam nie dziwił się wrogiej aurze, jaką świadomie lub nie wytwarzał jego mąż. Jako jego wsparcie i głos rozsądku, odpowiedział swoimi feromonami, składając czuły pocałunek na ściągniętych w wąską linię ustach.
- Uwielbiam, kiedy jesteś taki nabuzowany i męski, ale chyba zapomniałeś, że nienawidzę, gdy pokazujesz się w tym stanie przed kimś innym. – pozornie spokojny głos bruneta owinięty był cienkim woalem zazdrości. Początkowo chciał tylko uspokoić Caleba, ale teraz ich aury starły się niebezpiecznie. Nie mogli narzekać na brak namiętności, a ogólne napięcie sytuacyjne tylko temu sprzyjało.
Lisie, podłużne oczy rzucały wyzwanie Liamowi, podobnie jak cwany, zadziorny uśmieszek.
- Prowokuj mnie dalej, a nasz gość zobaczy na żywo, jak uprawia się miłość.
Smukłe ciało Zmiennego zająca wygięło się w stronę Caleba, przylegając do niego, gdy Liam zarzucił mu ramiona na szyję. Unosząc się na palcach, otarł się o jego biodra.
- Uprawia? – wymruczał do ucha białowłosego, drażniąc je gorącym oddechem. – Mam nadzieję, że nie pożałujesz nawozu swojej spragnionej marchewce.
Równo z agresywnym pocałunkiem, w pomieszczeniu rozbrzmiał dzwonek do drzwi i pełen zażenowania jęk Alexa.
- Znajdźcie sobie wolny pokój, czy coś.
Zapatrzeni w siebie mężczyźni zetknęli swoje czoła, przymykając oczy. Ramiona drżały im w słabo hamowanym śmiechu, ale nie odsunęli się od siebie nawet wtedy, gdy Alex otwierał drzwi wejściowe. Cal owinął ramię wokół talii męża, przyciągając go do siebie. Teraz, mając go u boku, mógł skupić się na pojawiającym się w progu Zmiennym niedźwiedzia, posyłając mu najbardziej neutralne spojrzenie, na jakie było go stać.
Chyba nie wyszło.
Wysoki, jasnowłosy chłopak odchrząknął niepewnie, nie będąc przekonanym, czy wybrał dobrą porę do odwiedzin. I choć zapytał uprzejmie, czy nie przeszkadza, małżeństwo nie zdążyło mu odpowiedzieć, uprzedzone przez Alexa.
- Co ty tu robisz? – fiołkowe oczy rzucały Carterowi podejrzliwe spojrzenia. – Jak na kogoś, kogo rodzina reaguje na mnie jakby miała alergię, dosyć często pojawiasz się gdzieś obok. Mówiłeś tatusiowi, że tu przyjedziesz? A może jesteś masochistą?
- Alex! – ostry głos Liama przerwał zaciekły monolog nastolatka. Mężczyzna nie miał zamiaru się wtrącać, ale nie mógł pozwolić na to, by ten młody Omega powiedział coś, czego później może żałować. Dłuższą chwilę gromił go spojrzeniem, czekając, aż chłopak spuści wzrok. Dopiero wtedy skupił się na cichym gościu. – Rozumiem, że wpadłeś na dłużej i kubek herbaty to absolutne minimum, które przyjmujesz bez sprzeciwu?
Stojący obok Caleb – prócz nadąsanej miny – czuł wewnętrzną dumę z przemiany męża. Uwielbiał te chwile, kiedy mężczyzna sięgał po ukryte w sobie pokłady pewności siebie, nie dając rozmówcy czasu na wtrącenie zaprzeczenia.
Dylan zatem nie miał nic do dodania. Skinął posłusznie głową i ruszył za młodszym gospodarzem domu. Małym korytarzem udali się prosto do szerokiego, otwartego salonu z kominkiem, przed którym ustawiono dużą kanapę i podłużny stolik kawowy. Każdy, kto tylko zobaczył ten mebel, wyrażał swój głęboki zachwyt i nie inaczej było w przypadku Zmiennego niedźwiedzia. Gruby, drewniany blat uzupełniały różnej wielkości szczeliny wyglądające jak małe rzeki. Użyta do tego celu specjalna, błękitna żywica rozświetliła się, gdy tylko Liam nacisnął ukryty pod spodem włącznik.
- Wygląda na pracę Wodza Westmore. – szaro-niebieskie tęczówki dzielnie nawiązywały kontakt z każdym z dwóch rozmówców. Zmienny lisa został w kuchni.
- O proszę, koneser sztuki z ciebie. – Alex nie zamierzał siedzieć cicho. W pobliżu Dylana uruchamiało się w nim coś, co nakazywało mu sprzeczać się z chłopakiem o najdrobniejszą pierdołę.
- Jedni dbają o wygląd, a inni dostrzegają piękno w naturze. – Carterowi nawet powieka nie drgnęła, gdy to mówił.
Dobrze wiedział, że stąpał po cienkim lodzie, ale lubił wyzwania.
- Nie potrzebowałbym się upiększać, gdyby nie twój narwany kolega. Chociaż muszę mu oddać, że zrobił mi przysługę. – Ogniki płonące w jego oczach nie były wyzwaniem przypominającym rzucenie rękawicy. On wręcz domagał się riposty, na którą na pewno znalazłby odpowiedź.
- Nie zaprzeczę.
Nie tego spodziewał się gotowy do pyskówki Alex, zamierając z rozchylonymi w szoku ustami. Słowa Dylana zupełnie wytrąciły go z równowagi, wymazując z głowy jakąkolwiek uszczypliwość. I być może dłużej pozostawałby w tym zawieszonym stanie, gdyby nie zbawienne przybycie Caleba niosącego tacę z aromatycznie pachnącą herbatą. Mężczyzna nie miał pojęcia o małej potyczce dwójki chłopaków i chyba wyszło mu to na dobre. Na pewno nie byłby zadowolony z korzystnego wyniku po stronie Dylana.
Nie potrafił przekonać się do tego Zmiennego. Coś go w nim irytowało, ale nie był w stanie tego nazwać. Najchętniej wyprosiłby już niechcianego gościa.
Tymczasem Dylan wyprostował się na krześle, które podstawił mu Alex, gdy tylko wszedł przed blondynem do pomieszczenia. Tym sposobem Carter siedział tyłem do kominka, znajdując się naprzeciwko Sly’ów i nastolatka. Czuł się jak na przesłuchaniu. Przyjechał tutaj w konkretnym celu, ale wiele w tym było z mało przemyślanej strategii. Flynn o mało nie przywiązał go do szafy, gdy tylko dowiedział się, co planuje jego przyjaciel. Ale on nie mógł nic poradzić na to, że czuł się w obowiązku do wyjaśniania niektórych kwestii. Zwłaszcza, że dotyczyły Rogersa.
- Chciałbym przeprosić w imieniu Flynn’a za wszystkie przykrości i szkody, których był sprawcą.
Niemal w tym samym momencie Cal i Alex prychnęli, wyrażając swoje niezadowolenie. Na szczęście rozmowę zostawili Liamowi.
- Nie stało się nic wielkiego, prócz wizyty fryzjerskiej i kilku drobnych sprzeczek. – Pozory, jakie stwarzał, dając złudne wrażenie, że zapomniał o tym, jak wściekły był, gdy Alex przybiegł o domu z płaczem lub kiedy gotował się w środku, jak chłopak niby odrabiał lekcje, a tak naprawdę bił się z myślami, wyraźnie mając problem, na moment uśpiły czujność bardziej ufnego Cartera. – Uważam jednak, że to nie ty powinieneś siedzieć przed nami, chcąc załagodzić konflikt… o ile zależy ci na tym, by nasze stada żyły w dobrych relacjach.
- Zgadzam się z mężem. – I to by było na tyle z niedawnej, wyszeptanej ukradkiem prośby, aby Caleb zachował spokój i się nie odzywał. – Pojawiasz się praktycznie nocą, bez zapowiedzi i myślisz, że załatwisz wszystko tanimi przeprosinami, które wyprodukujesz na siłę? Jaki z ciebie Wódz, skoro nawet twoi Zmienni zrzucają na ciebie obowiązek rozwiązania ich problemów? – bez skrępowania ciskał w chłopaka kolejnymi przytykami, bombardując go chłodnym spojrzeniem. – Liam, co o tym sądzisz?
- Nie chcę rozdmuchiwać tej sytuacji, więc tym razem odpuścimy, ale skoro już bawisz się w głuchy telefon, przekaż, proszę, swojemu pobratymcowi, aby zostawił Alexa, bo w przeciwnym wypadku program wymiany studentów, który podpisaliśmy ze Stannard, zostanie rozwiązany z waszej winy. I wtedy obarczymy was kosztami zerwania umowy, a tego chyba raczej nie chcecie. – Wręcz anielski uśmiech, jaki zdobił usta Liama, nijak miał się do jego pobłyskujących złotem oczu. Uwolnił część mocy swojej Bestii, nie przejmując się tym, że jest to nieco kontrowersyjny zabieg skierowany na młodego jeszcze Wodza innego stada.
Przysłuchujący się temu Alex o mało nie nadwyrężył szyi, gwałtownie obracając ją w kierunku Liama. Zdziwienie wymalowane na jego twarzy powoli przeradzało się w kompletny brak zrozumienia nad straceniem panowania nad sytuacją. Nie sądził, że Liam posunie się do aż tak drastycznych środków i szczerze powiedziawszy nie widział w nich sensu.
- Hej, chwila… – podniósł głos, marszcząc nasadę nosa. – Dzięki, że stoicie po mojej stronie, ale nie przesadzacie trochę? – wstał nagle z zajmowanego dotąd miejsca. – Nie tylko Flynn umilał mi dni swoimi genialnymi pomysłami. W większości byli to mieszkańcy Newark, więc to raczej nie świadczyłoby zbyt dobrze o was, a przecież nie w tym rzecz. Nie da się wszystkich upilnować. – obszedł stół, zatrzymując się nad wpatrzonym w niego Dylanem. Bez skrępowania klepnął go wierzchem dłoni w ramię. – Porozmawiamy na zewnątrz.
Najbardziej zaskoczonym zmiany obrotu sytuacji był Caleb, więc nie zareagował, gdy niewygodny dla niego gość pożegnał się z nim, pewnie krocząc u boku Alexa. Może nawet otrząsnąłby się z odrętwienia i wyszedł za dwójką młodych Zmiennych, gdyby nie chichoczący mu w rękaw Liam. Zupełnie nie rozumiał zachowania męża, zastanawiając się, czy czasem nie doznał jakichś luk w pamięci.
- Co tu się, u licha, dzieje? – zapytał w miarę spokojnie, przechylając głowę.
- Oh, Cal. – Liam westchnął, wciąż mocno rozbawiony. – Ty też byłeś taki poważny i zdystansowany.
Jaskrawa myśl przebiegła przez głowę Zmiennego lisa, kształtując obraz tego, co wyobraźnia podsyłała młodszemu Sly’owi. On nie był aż tak szalony, by dopatrywać się czegoś więcej między chłopakami. Nie, żeby znał Cartera na wylot, ale odnosił wrażenie, że obecność Alexa jest mu mocno nie na rękę… Ale z drugiej strony zainicjował już dwa spotkania z Morganem, z czego jedno było dosyć ryzykowne, a drugie dziwnie przypominało wymówkę.
Na pewno Cal nie opuści gardy, pozwalając niedźwiedziom panoszyć się na jego terenie. Teraz jednak pozostało mu pstryknięcie męża w środek czoła, po chwili całując zaczerwienione miejsce.
- Odstaw strzały, diabelski Amorku, bo zabraknie ci ich na mnie.
Liam pomasował obolałe miejsce, posyłając spod zasłaniającej go dłoni zaczepny uśmieszek. Nie omieszkał przygryźć zębami dolnej wargi, prowokując Caleba.
- Tobie nie są potrzebne. Przecież już jestem twój.
~ o ~
Kwadrans później
Dylan
Rozmowa z Alexem przebiegła nad podziw spokojnie. Nie mógł powstrzymać języka przed obrzuceniem mnie kilkoma kąśliwymi uwagami, ale przynajmniej przyjął przeprosiny.
Może ta wizyta była głupotą z mojej strony, ale gdy tylko dowiedziałem się, co zrobił Flynn, podniosło mi się ciśnienie. Owszem, rozumiałem jego chęć odegrania się w jakiś sposób za czyny ojca Alexa, ale nie oznaczało to, że pochwalałem te metody. Odkąd odbyłem rozmowę z tą Omegą, nie mogłem wyrzucić z głowy słów na temat gloryfikowania Alf. Było w tym trochę racji, co nieco mną wstrząsnęło. Z drugiej strony sprawa Alexa była odrębnym bytem. Może i chłopak nie wiedział o wielu rzeczach, ale ja też nie miałem na to wpływu. Gdyby na jego miejscu tych pięć lat temu była jakaś inna Omega, nie byłoby żadnego kłopotu. Wszystko rozbijało się o to, że to Alex był problemem i gdyby jakimś cudem objawiła się we mnie chęć przyjęcia oferty związania się z nim, to nie mogłem tego zrobić. Nie z nim. Zwłaszcza nie z nim!
Dlatego też, gdy przyjechałem do domu, którego właściciele przyjęli pod swój dach Flynna na czas trwania wymiany uczniowskiej, obiecałem sobie, że to był ostatni raz, kiedy aranżowałem te niedorzeczne spotkania.
Mocne postanowienie powtarzałem sobie w myślach razem z przemową, którą zamierzałem dać przyjacielowi na temat nie pakowania się w kłopoty.
Flynn siedział w fotelu, obrócony przodem do komputera. Sądząc po kolorowych wykresach, właśnie odrabiał jakieś zadanie. Odwrócił się w moją stronę, kiedy tylko usłyszał jak wchodzę. Miodowe, wiecznie zwężone oczy otworzyły się nad wyraz szeroko, przeszywając mnie na wylot, a zaciskające się w wąską linie usta zapowiadały nadchodzącą burzę.
- Ja pierdolę, Dylan.
Wystarczyło jednak tylko to jedno, a jakże treściwe zdanie, bym wiedział, że metaforyczny plaster o nazwie „Alex” będzie mi cholernie trudno zerwać.