piątek, 2 listopada 2012

5. Translate it to me...

07 maja 2012

Witajcie, Urwisy kochane! xD Znowu jestem spóźniona. Ale do tego to się już chyba przyzwyczailiście. Mój Wen ma chyba ustawiony tryb nocny... xD Dzisiaj, jak zapowiadałam - poznanie Mikołaja z Radkiem, a wcześniej opis miasta (zarys drogi pokonywanej z uczelni).

Odpowiedzi:

Yaoistka^^ - Chemia i fizyka... Chemię może bym zdała, ale fizyka O_O Łożeesz... Leżę i kwiczę. Z tym angielskim to jak dla mnie porażka - żeby w gimnazjum tak cisnąć? O_o Ja na swojej maturze strzelałam z angielskiego. xD Były 2 rzędy po 6 ławek i jeden po siedem ławek... siedziałam w tej siódmej i mało słyszałam. ;/ Ale dało radę postrzelać. xD Trzymam kciuki za wyniki!


Kinmakur - Byłeś 7 z 12 szkół? I Ty mówisz "nieźle". Genialnie! No wiesz, co?! xD Gratuluję! Krótkodystansowiec ;3 Ja- zanim się zbiorę na starcie, to już ludzie machają  mi z mety. xD A propos - oddzielnie. ;) Damian będzie, będzie, ale jeszcze nie teraz. xD Radzio z simów? xD W sumie... haha, i za to jaka z niego ładna mordka! xD


Willowy - Dwa tygodnie bez neta? o_o Aż mi się przypomniało, jak w ubiegłym roku (przez burzę) spalił mi się komputer. Twój odmówił posłuszeństwa, czy tez było jakieś wyładowanie? Dobrze, że już jesteś. ;3

 

Star1012 - Darek przekona się do Radka (stopniowo). xD Bardzo zawiedzie się na swoich osądach względem niego... potępi go, a niesłusznie, chociaż on jest taki - nawrzuca, nawrzuca, a to jego sposób na okazanie sympatii. Bo chce ochronić, a nie umie po ludzku powiedzieć. xD

 

Neko - Po Twoim komentarzu musiałam okładać się zimnymi rękami, bo taka byłam zawstydzona komplementami, które mi napisałaś! Fakt, czasami trudno ogarnąć, co kto mówi (zwłaszcza, jak nie podaję, czy mówi blondyn, tylko piszę, że mężczyzna, czy iluś tam latek) xD Szablon zawsze inny musi być! Musi nawiązywać do opowiadania (tapeta w nagłówku jest wzięta z mojego komputera. Ustawiałam ją tam. ;P) Jest wielu, wielu lepszych ode mnie, naprawdę. ;) Ja po prostu się rozwijam dzięki czytelnikom. Spełniam niektóre prośby, przez co patrzę na daną sytuację ich, no Waszymi oczyma. O nie, mam w zanadrzu 4 opowiadania. xD Dziękuję Ci za tak motywujący komentarz (aż kipiałam dzisiaj weną, kiedy pisałam rozdział!), choć wiem, że są lepsi. Ale... tak mi kurcze miło, że tak o mnie sądzisz ;3


Zielona Strefa

I po wolnym... (brzmi jak - po hymnie xD) Nadal trzymamy kciuki za maturzystów! Sprawujcie się nam dobrze, dajcie czadu na matematyce, językach i przedmiotach dodatkowych. Oby polski, który pisaliście w piątek, był popisem Waszych doskonałych umiejętności!


Rozdział dedykuję Neko (za bardzo motywujący komentarz ;3) i Grelci. 6.5.2009 roku (czyli ciut ponad 3 lata temu) weszła tutaj po raz pierwszy. ;3 Moja Ty siostro kochana. ;3


UWAGA! ROZDZIAŁ JUTRO! NIE MAM SIŁ WALCZYĆ Z ONETEM...


Zapraszam do czytania i przepraszam za błędy. O rozdziale powiadomię jak najszybciej.

-------------------------------------------------------------------------------------------------




Dzień pokoju numer dwa, potocznie zwanego „Mongs”, rozpoczynał się od godziny w pół do dziewiątej. Rozplanowany harmonogram idealnie pasował do pozostałych zajęć chłopaków, którzy poza tłumaczeniami dorabiali także w innych placówkach. Odkąd Radek zaaklimatyzował się i przystąpił do pierwszych napisów, zdecydowanie polepszył mu się humor. Po prostu nie wyobrażał sobie dnia bez wstawienia swojego tekstu na odpowiednią stronę, czy też udostępnienia czapteru mangi. Każdy na jego miejscu siedziałby sztywno na krześle, popijając kawę i zapisując kolejne linijki. On uwielbiał poznawać anime od tej „kuchennej” strony, dopiero później przeglądając cały odcinek, tym samym poprawiając usterki, które mu umknęły.
W międzyczasie zastanawiał się, jak zmienić ironicznie brzmiących „Mieszańców”. To fakt, że w ich ekipie pracował Czech, Japończyk i Polak, ale to nie obligowało nikogo do aż tak dosadnego wytykania im inności. Nie pozostało mu nic innego, jak poświęcenie kilku minut na skreślanie coraz to dziwniejszych pomysłów na określenie ich trójki. Bywały sytuacje, kiedy jeden z nich dokańczał pracę drugiego, a wtedy pojawiał się problem – kto w efekcie jest ojcem napisów? Stanowili na tyle zgraną drużynę (bynajmniej w tej kwestii, bo prywatnie aura Darka stawała się czarna w obecności Miki), aby łatwo rozwiązywać te problemy, za autora uznając tego, kto zaczynał, a w komentarzu uzupełniając informacje o pomocy.
- Co by tu wymyślić... Przecież nie będziemy Muszkieterami, czy też Fantastyczną Trójką... Kurczaki, no! Japońska cyfra mogłaby zostać źle odebrana... San leży blisko Ukrainy, a wyśmiewano by nas na całego... Przydało by mi się natchnienie – mruczał do siebie, jednocześnie odpalając firmowego laptopa. Smutek na chwilę zamienił się w ciche podniecenie, kiedy Radek, wpisując hasło, przypominał sobie, co wychodzi we wtorki. – Zetman... Trochę dziwaczne. Super bohaterowie pojawiają się dosyć często, ale tutaj początek był kapitalny... I do tego kochana manga „Boku wa kimi no tori ni naritai”! Yaojec, bo yaojec, ale jaki zboczony! – jeszcze nigdy nie doświadczył aż takiego podekscytowania, graniczącego z rozmową do siebie samego. Może i nie zwróciłby na to uwagi, dalej kontemplując losy Keia zakochanego w chłopaku swojej siostry, gdyby nieciche chrząknięcie od strony drzwi.
***
Mikołaj
Uwielbiam tę uczelnię. Słowo daję... gdyby ktoś zechciał podłożyć pod nią bombę, pomógłbym go kryć i umożliwić ucieczkę.
Dobra, okej, nie wypieram się. Mogłem wieczorem zajrzeć na mail, ale czy znajdzie się chociaż jedna osoba, która z ręką na sercu przyzna, że miałaby na to ochotę po dwugodzinnym tachaniu zniczy i staniu na mrozie podczas mszy? Ano znajdzie się – to połowa mojej grupy, która nie raczyła poinformować telefonicznie o godzinach rektorskich. A jakby ktoś nie miał dostępu do Internetu, to co ma robić? Zwlec się z łóżka o szóstej rano, tłuc się w autobusie przez kolejne trzy kwadranse (jak dobrze pójdzie), przemierzyć niemal dwa kilometry, na ostatnich metrach dostając lekkiej zadyszki i po wdrapaniu się na drugie piętro (tak naprawdę są cztery, ale szkoły chyba nie stać na windę, albo dba o zdrowie studentów) dowiedzieć się, że zajęcia... odwołano. Taaak, hurra... mogłem pospać trzy godziny dłużej. Ale! Nie ma tak źle, następny autobus o dziewiątej czterdzieści. Mogę spokojnie (cóż za piękne słowo) zawrócić i opuścić przestrzeń miasta, którego powietrze przetłuszcza włosy bardziej niż wylanie na nie oleju. Ależ wycinajmy drzewa! One zjadają tlen... chyba z mózgów pomysłodawców projektu.
O! Mogę załatwić pewną sprawę. Od jakiegoś już czasu gnębi mnie dziwny zamysł rozplanowania zabudowań, dlatego obiecałem sobie, że wreszcie przeprowadzę odpowiedni wywiad – choćby dla poćwiczenia przed zawodem.
Zanim tam jednak dotrę, trzeba odizolować się od huku miasta. Do tego celu potrzebna mi empetrójka i jej wyczucie względem mojego stanu emocjonalnego. Odkąd zepsuł się przycisk odpowiadający za przechodzenie z jednego folderu do drugiego, byłem skazany na losowanie piosenek i albo się z nimi zgadzałem, albo pojedynczo przesuwałem dalej. Jak to miałem w zwyczaju, najpierw nałożyłem słuchawki, a dopiero potem zacząłem bawić się w rozplątywanie kabelków. To odwraca uwagę od mijających cię ludzi, którzy komentują dosłownie wszystko. Ostatnio szedłem przed dosyć ładnie wyglądającą szatynką w długiej, szarej tunice i czarnych legginsach. Za mną nadchodziły dwie starsze kobiety. Już z daleka słychać był ich komentarze odnoszące się do „obnażających pupy, getrów” i „kusych bluzeczek obecnych panienek”. W duszy przyznałem im rację – dziewczyna może nie prowokowała, ale wyróżniała się spośród rówieśniczek w spranych dżinsach. Kiedy jednak kobiety zdołały mnie wyprzedzić, niemal klęknąłem na kolana przed kioskiem Ruchu, błagając o zamknięcie mnie za kratkami okienka. Ile mogły mieć lat? Zawsze wszystkich postarzam, więc odliczając dekadę z tego, co mi wyszło, doszedłem do wniosku, iż siedemdziesiątka stuknęła im kilka wiosen temu. Nie przeszkadzało im to odziać czarnych skór, dopasowanych biodrówek i (ta, ciekawe ile krokodyli musiało zginąć) błyszczących, mieniących się łuskami torebek. Jak nie kochać naszego kraju? No jak? Tolerancja wylewa się z innych poprzez podobne ubieranie się, ale słowa zawsze nasączone są jadem. A potem dziwi się jedna z drugą, że w autobusie ktoś chciał im coś zwinąć. Ja za to dziwię się temu, że taki śmiałek miał w sobie odwagę pchać rękę do czegoś, co kiedyś mogło być gardłem gada.
Muzyko, daj mi wiarę w ludzi... Albo i nie. Chociaż w sumie... Life Burns w wykonaniu Rasmusa i Apocalyptyci mogłaby stać się hymnem Częstochowy. Słowa: „wybraliśmy drogę potępienia, dajemy to życie naszym dzieciom i uczymy je, by nienawidziły tego miejsca” mogłyby zostać zmienione na „same uczą się nienawiści, patrząc na innych”. Ale i tak kocham tutaj przyjeżdżać. Zawsze znajdzie się coś godnego większej uwagi. Czasami nawet ogarniają mnie myśli, że miasto jest o wiele ładniejsze od... Krakowa chociażby. Już widzę falę nagonki, która przetacza się przez usta każdego mieszkańca, czy turysty. Może jestem dziwakiem, może jestem masochistą, ale zwiedzając uliczki stolicy Małopolski, odnoszę wrażenie, że pomiędzy nimi nie mógłby przechodzić żaden osobnik cierpiący na klaustrofobię. Ciasno tam jak cholera, wszędzie zielone, zabytkowe niemal dachy... Kraków to jedno wielkie muzeum, którego unowocześnianie zepsułoby cały urok... a zatem miasto stoi w miejscu. Z Częstochową jest jak z Japonią po trzęsieniu ziemi – prace są gruntowne, z rozmachem i na wielką skalę. Różnicą jest czas wykonania (wiadomo, u nas dłużej).
Przechodząc przez zatłoczoną trasę na Jana Pawła II, zawsze uważam, aby nie zrobić uciechy czającym się tam kierowcom. Ciężkie samochody wytłoczyły potężne koleiny, w które nieuważne ofiary własnych telefonów, potykają się, lądując boleśnie na asfalcie. Już nie raz podczas zimy rozjechały mi się tam nogi.
Jeszcze dziesięć minut i będę na miejscu... A po prawej zaczyna się nam złomowisko żywych samochodów. Żywych, bo na chodzie, a złomowisko, gdyż rutynowi kierowcy nie patrzą na znaki robót drogowych, zasilając połowę Alei Wolności. Wyjazdu nie ma, bo niby jak. Zastanawia mnie tylko, jakim sposobem oni później, nie tyle, co odbiorą pojazdy, o ile dojadą do pracy? Zawsze widziałem tylko auta – bez kierowców... czyżbyśmy posiadali trójkąt bermudzki? Albo potwierdziły się tezy stawiane w „Z Archiwum X”? To też ciekawy temat na artykuł. Jeżeli tylko uda mi się złapać żywego właściciela pojazdu, nie omieszkam wykorzystać okazji.
Idąc wzdłuż cichego cmentarzyska musiałem skrzywić się szpetnie, kiedy zupełnie impulsywnie zerknąłem na wielkie bilbordy powieszone do ścian Cinema City. Byli rodzice pokarali mnie długimi włosami i zbyt rozbieganym spojrzeniem. Co tam jest? Daruję opisów, aczkolwiek niemal codzienne obserwowanie prawie trzymetrowych głów aktorów zmienia nasz pogląd o ich lubieniu, czy też nie. W końcu zawsze zbyt nadmierne obcowanie – z muzyką, ulubionym plakatem, czy aktorem właśnie – prowadzi do „przejedzenia się nim”.
Takim sposobem, z Rasmusem w uszach, dotarłem do celu podróży. Gmach Konsulatu położony w bliskim sąsiedztwie z dwoma (najświętszymi) przybytkami mangaków był niczym pomocna dłoń wyciągnięta w moją stronę. Wybudowano go stosunkowo niedawno, jednak ludzie, którzy w nim pracowali, musieli choć trochę ogarniać rozgardiasz miasta.
Ostatni raz przed wejściem spojrzałem na zegarek. Za piętnaście dziewiąta... Mam czas.
***
Radek drgnął nerwowo, gdy zdał sobie sprawę, iż nie jest sam w pokoju. Pierwszą jego myślą było: „to nie jeden z naszych, bo oni wchodzą bez pytania”. W istocie osoba, która zakłóciła spokój rozmowy Miki z sobą samym, nie pochodziła z „kręgu”. Mężczyzna zdziwił się jego obecnością. Czyżby Adam zatrudnił nowego pracownika? Może coś mu się jednak nie spodobało w blondynie?
- Przepraszam, ale... odesłano mnie tutaj. Podobno nie ma nikogo z konsulatu, a reszta... – nieznajomy uśmiechnął się znacząco. – nie wydawała się być zbyt chętna do współpracy.
- Jasne, wchodź. – Radek pospiesznie zamykał program do tworzenia napisów, zastępując go skanami anglojęzycznej książki. Trzeba mieć się na baczności. Nigdy nie wiadomo, w jaki sposób zadziała inspekcja, a on nie chciał, by praca tłumacza filmów została wyciągnięta na światło dzienne i popchnięta ku wyższym władzom. Trzymał się z daleka od problemów. Gdy odwrócił się w stronę towarzysza, ten stał niepewnie na środku pokoju. – Ah, no tak... jakaś leżanka ma przyjść dopiero jutro. – Siadaj tutaj. – wskazał mu jedno z dwóch wolnych krzeseł obrotowych, przyglądając się chłopakowi. – W czym mogę ci pomóc?
Dopiero po tym pytaniu młody nieznajomy zareagował tak, jak powinien na początku.
- Przepraszam, mam na imię Mikołaj i jestem studentem drugiego roku filologii polskiej. – sięgnął do torby, wyjmując z niej notes z ołówkiem i legitymację, którą pokazał blondynowi. Po chwili zawahał, się, dobierając słowa tak, by nie urazić rozmówcy. – Ile już tutaj mieszkasz?
Radek nie dziwił się chłopakowi, pytanie kwitując wesołym uśmiechem. Bawił go też fakt przejścia na „ty”.
- Pięć lat.
Z twarzy Mikołaja czytało się jak z otwartej księgi.
- Tyle... hm... Czy... Czy twoi rodzice wiedzą, że tutaj... jesteś?
Mężczyzna roześmiał się, wcześniej tłumiąc napad chichotu. Nie miał serca męczyć i tak zestresowanego chłopaka, dlatego pospieszył z wyjaśnieniami.
- Na pewno wiedzą, ale nie muszą mnie pilnować. Mam trzydzieści lat, Sosenko, a nazywam Radek. – wyciągnął dłoń, mocno ściskając automatycznie podaną przez studenta rękę. – W Japonii twoje imię oznacza korzeń sosny, aczkolwiek ja widziałbym cię w roli tego drzewa. Jesteś silny, piękny jak ono i... ładnie pachniesz. – mrugnął mu, nalewając soku do dwóch kubków.
- Aha... – potrząsnął głowa, z wdzięcznością odbierając naczynie i upijając długi łyk. – P-Przepraszam za moją ignorancję. Jeżeli uraziłem pana w jakiś sposób... tak... mówiąc bez tytułów... Myślałem, że ma pan piętnaście lat! – próbował się tłumaczyć, mnąc sfatygowany nieco notes.
Radek nie tamował jego słowotoku. Jedyną reakcją było położenie dłoni na kształtnym ramieniu.
Tym samym dowiedział się, z jakiego powodu zawdzięcza wizytę dwudziestojednolatka i co może zrobić, aby w jakiś sposób zaspokoić jego ciekawość. Kiedy zbierał się do odpowiedzi na jedno z pierwszych pytań, do pokoju wszedł (oczywiście bez pukania) jeden z pracowników działu horrorów.
- Radziu, bo ja mam problem... oj... nie wiedziałem, że masz gościa. – niski, nieco wychudzony mężczyzna zamarł z jedną nogą za progiem, przenosząc ciekawe spojrzenie na długowłosego młodzieńca. – To ja może przyjdę później.
Mikołaj wstał pospiesznie, odstawiając nie wiadomo kiedy opróżniony kubek.
- Nie, nie, proszę zostać. Naprawdę – dodał, widząc, że tamten się waha. – Przyjdę innym razem. Teraz i tak spieszę się na autobus. – A panu... – wbił wzrok w ciepłe, piwne tęczówki. – dziękuję za picie i byłbym wdzięczny, gdyby przemyślał pan odpowiedź. Wiem, że konsulat mógłby mieć więcej do powiedzenia na ten temat, ale pan bardziej wzbudza moją sympatię. – potarł policzki, czując zbierające się w nich gorąco. Przeklęta nieśmiałość. Do dziewczyn zawsze umiał zagadać!
- W takim razie przychodź, kiedy tylko zechcesz, byleby do godziny piętnastej. Potem mamy kolejną zmianę.
Mikołaj potaknął, zapisując to na kartce i uścisnąwszy dłonie obydwu mężczyzn, zebrał się do wyjścia. Zanim zniknął za drzwiami, raz jeszcze odwrócił się do Radka, układając usta w zawadiacki kształt.
- Pan naprawdę jest radością... Dopasowane imię. – odprowadzał go perlisty śmiech nowego znajomego.
Akemi (02:15)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz