niedziela, 4 listopada 2012

15. Translate it to me…


28 Sierpień 2012

Witam Was, moje Elfiątka! Ha, mamy rozdział! Powiem Wam… to mój największy sukces mijającego tygodnia. xD Już myślałam, że go nie będzie, ale dałam radę. Jakoś. Ogólnie… dostałam pożętego kopa. xD Pomijam nieprzyjemne chwile, gdy dzień w dzień muszę tracić niemal dychę na bilety, bo praktyki mam 2 tygodnie przed czasem, a nikogo to nie obchodzi… miesięcznego też nie dostanę na tak krótki okres czasu, ogólnie jest śmiesznie. Najlepsze jest rozdawanie ulotek (noo, praktyki rlz xD) i wywiady z przechodniami. Ile się człowiek może dowiedzieć! xD A teraz z chęci upustu emocji… niech to to się wreszcie skończy. xD Chcę spać! Chociaż w sobotę! Bo niestety weekendy też zajęte. A jutro sonda uliczna. xD Chyba muzę zaopatrzyć się w gaz pieprzowy, bo pytania podobno mają być kontrowersyjne. xD


Odpowiedzi:Star1012 - Odpisałam Ci od razu, ale tu jakoś się przyzwyczaiłam. xD Odwiedziny będą pokazane tylko w urywku i to dziś. Udało mi się zrealizować cały plan odcinka, choć końcówka miała być inna… o jak bardzo inna. xD A za tydzień wreszcie przeprosiny Darka. To znaczy… kurcze, mam nadzieję, bo szykują się kolejne i nie wiem, które dać pierwsze. xD


Basia – ;3 Odpisałam Ci, ale tutaj to wkleję.  Może coś wspomnę o minie Radka, ale raczej zdziwi się, kiedy zobaczy Darka w drzwiach swojego mieszkania.  A brat niech jak najczęściej udostępnia Ci telefon. xD


Willowy – Też miałam kłopoty z netem. ;/ Netia… uch ==’ Wizyta w szpitalu będzie, a co z Radkiem... na razie wypoczywa.  Może masz uczulenie na jakieś konkretne rośliny? Albo na wodę, słońce. Albo, jeżeli się przebierasz, to coś jest w ubraniu? Metka jakaś lub to zależy od proszku? Mój brat uczulony jest na Vizir. xP


Kinmakur, gdzie jesteś?


Zielona StrefaZ nogą lepiej.  Pisałam o tym?… A, chyba nie. Prześladuje mnie fatum tego opowiadania. Gdy dodaję rozdział, zazwyczaj następnego dnia jestem tam, gdzie opisywałam miejsca opowieści. Ostatnio mamy Radka w szpitalu – ja byłam na pogotowiu. xD Jak słowo daję, zaczynam się bać. xD Coś (pająk) użarło mnie w nogę, która w środę/czwartek spuchła tak, że adidas nie chciał mi się na nią wcisnąć. Przy okazji sobotnich praktyk dokuśtykałam się na pogotowie. Wchodzę… a tam nie ma nikogo. Wczołgałam się na piątro… słyszę syrenę wezwania, a tu po lewej słychać przekręcany klucz w zamku i wychodzą z niego dwaj panowie medycy. xD Jeden borok od razu zwiał, a drugi pyta się, co mi dolega. No dobra chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć… sytuacja co najmniej dziwna, ale co mi pan w końcu doradził? Taaaak, mam iść do szpitala. Na nogach. Z tą opuchniętą… Około 45 minut drogi. Już idę. Jasssne.
Zapraszam na rozdział i przepraszam za błędy.


Edit 05.09.2012 r. – Notka pojawi się jutro. Bardzo przepraszam, że nie poinformowałam Was wcześniej. Zwichnęłam kostkę, złamałam kciuka i sfajczyłam słońcem plecy, więc trochę męczę się z pisaniem.  Aż chce się napisać – wszystkie atrakcje sponsorowało malowanie płotu. Raz jeszcze przepraszam.

-------------------------------------------------------------------------------------------------



W czwartek po południu lekarze szpitala najchętniej zażyliby środek uspokajający, aby nie musieć wysłuchiwać i oglądać szalejącego po korytarzu Darka. On nie przyjmował do wiadomości tego, iż badania Miki wymagały dłuższej analizy i musiały być kompleksowe, skoro od czasu przyjazdu do Polski Azjata zjawił się w przychodni jeden jedyny raz. 
Mikołaj także nie wyglądał na zadowolonego. Zajęcia kończył wcześnie, więc razem z bratem zdecydowali się na wspólne wyjście. Kiedy byli na miejscu, rozdzwoniła się komórka dwudziestojednolatka. Jeden z profesorów, który uczył chłopaka, dał mu niegdyś swój numer w razie nieoczekiwanych wypadków i dziwnym trafem nie kwapił się z zaangażowaniem w to starosty. Zaraz przy pierwszym spotkaniu wsunął Mikołajowi swoją wizytówkę do ręki, dodając, że ma się ona nie rozejść po grupie, aby nie nachodziły go w nocy napalone studentki. Żart przyjęto szybko, aczkolwiek jak poprosił profesor, tak się stało. 
Mężczyzna przepraszał gorliwie, jednak zakomunikował, iż jego zajęcia przypadające na piątek nie mogą się odbyć, a pozwolenie na to, by z nich zrezygnowano, niestety nie wchodzi w grę. W tym semestrze miał się odbyć egzamin z tego przedmiotu, a bez jego zaliczenia studenci będą mieli kłopoty. Każdy z wykładów wiązał się bowiem z wykonaniem dwóch projektów – w grupie i indywidualnie. Sprawdzenie obecności było dla mężczyzny czymś zupełnie niepotrzebnym, gdyż jeżeli kogoś nudził, nie chciał oglądać nieudolnie ukrytych telefonów, z których dobiegała muzyka jakiejś gry. 
Mimo tego, wielu uwielbiało go wysłuchiwać. Profesor opowiadał ciekawie, był zabawny i w sumie to on tak bardzo zgrał całą grupę i pokazał im, że łączą wspólne pasje. Zdarzały się jednak wyjątki, które najprawdopodobniej chciały się tylko prześliznąć i mieć tytuł magistra. To właśnie o nich chodziło mężczyźnie. Nieobecności nagromadzone od początku owocowały brakiem ocen. Owszem, wykłady był im skłonny zaliczyć, bo zawsze kiedyś w przeszłości pokazali mu się na oczy… Ale egzamin także prowadził on. I w tym momencie osoby z ocenami nie musiały się praktycznie o nic martwić. Co mógł zrobić z resztą? Normalnie przekazałby Mikołajowi, aby delikwenci stawili się u niego w gabinecie z pracami w dłoniach, ale skoro jutrzejsze, piątkowe zajęcia są odwołane, a święta raczej nikogo nie pchną ku nauce, wszyscy jak jeden mąż mają stawić się dziś o godzinie osiemnastej w celu doniesienia wszystkiego. Wiedział, że porywa się nieco z tym pomysłem, a garstka niezdyscyplinowanych będzie miała sporo do zrobienia, lecz w tym momencie szczerze mało go to obchodziło. Do końca semestru było jeszcze trochę czasu, owszem. Mimo to on wolał sprawdzić wszystko od ręki, aby studenci mieli półtora miesiąca spokoju, nie musząc martwić się przynajmniej o ten egzamin, a mieli ich mieć teraz aż pięć. Chciał ich odciążyć i miał nadzieję, że to zrozumieją. Na nieszczęście Mikołaja, profesor poprosił go o pomoc w porządkowaniu papierów i to dlatego po telefonie mężczyzny Kubiak wyglądał o kilka lat starszej. 
- Ja się wykończę. – mruknął, rozglądając się po pustej już sali. Cały dzień spędzony w mieście owocował bólem głowy i mocnym zmęczeniem. Dodatkowo na głowę zwaliła mu się Monika. Natknął się na nią tuż przed wyjściem ze szpitala. Najwyraźniej czegoś szukała przy recepcji, bo krążyła nieopodal, rozglądając się niepewnie dokoła. Na szczęście Darek wszedł do toalety, bo gdyby ją zobaczył, najpewniej któreś z nich musiałoby zostać w budynku na dłużej, w celu kompleksowych badań. Drugie pewnie trafiłoby na Trójkąt, a tam policjanci mieliby kolejny przykład głupoty młodych ludzi. 
Dziewczyna szybko go dostrzegła, aczkolwiek z większym ociąganiem postanowiła się przywitać. Mikołaj zastanawiał się nawet, jak by wyglądała taka konfrontacja. Wielokrotnie odtwarzał ją sobie w głowie, mając wiele scenariuszy. Od próby wyrzucenia Moniki przez okno, wyszarpania za włosy, po wezwanie ochrony. Tylko co by mu z tego przyszło? On gniewał się mocno, ale nie długo – chyba, że chodziło o wyjątkowe przypadki. 
Kiedy dziewczyna stanęła więc obok niego, nie popędzał jej, ani nie peszył zwrotami typu „i co chcesz mi powiedzieć?”, „jesteś zadowolona?”, czy tego typu podobnymi. I bardzo dobrze zrobił. Quasquai sama musiała się przemóc. Zajęło jej to co prawda kilka dobrych chwil, ale gdy już zaczęła, końca nie było widać. Ostatecznie wyszło na to, że w Konsulacie pracowała tymczasowo, gdyż od stycznia miała przejąć firmę kosmetyczną matki. Do tego czasu kuzyn wkręcił ją do tłumaczeń, aby poznała lepiej angielski w razie, gdyby któraś z jej klientek nie pochodziła z Polski. Do nowinek technicznych nigdy nie miała smykałki, toteż z pozoru proste działania mocno ją przerosły, a skoro współpracownicy, na których miała doskonały widok, radzili sobie tak dobrze, doszła do wniosku, że zrzucenie komuś jej porcji nie będzie czymś wielkim. Nie zainteresowała się jednak tym, że koledzy z zespołu dziennie robili tłumaczenia tylko do dwóch odcinków, gdyż upływający czas skracał możliwości na poprawki, a o tych nie wolno było zapominać. Automatycznie, gdy Radkowi odbierano te trzy godziny, on musiał nieźle kombinować, by zrobić zadanie na czas. Monika sądziła, że takie napisy tworzy się co najwyżej w godzinę, a reszta czasu to wyjście na papierosa. Nie znała się na tym, nikt jej wcześniej nie ruszył z pomocą. Skoro miała wysoko postawioną rodzinę, żaden z kolegów nie miał zamiaru zwracać jej uwagi, aby nie podpaść, a ona zawsze coś starała się zrobić, ale jak to wychodziło, wiedzieli już wszyscy. 
Gdy zrzuciła wszystko z barek, podczas kolejnej fali płaczu poczuła ciężar na swej głowie. Mikołaj nie miał sił dłużej się na nią gniewać, skoro na pogorszenie zdrowia jego przyjaciela zebrało się wiele czynników, a i Mika powinien mieć na tyle rozumu, aby samemu przerwać to ciągnące się od jakiego czasu pasmo nieszczęść. 
Kubiak zdołał ją uspokoić przyjaznym głaskaniem po głowie, jakby nagradzał niesforne dotąd dziecko. Powiedział jej, na jakim piętrze znajdzie Radka i pod jakie drzwi powinna się udać, po czym został przez nią mocno przytulony. Wtedy też zauważył brata, który z miną mówiącą „no dobra, pójdę na taki układ i jej wybaczę” stał kilka metrów od nich.
 Nie sądził, że dotyk kobiety będzie dla niego jakimś ważnym wydarzeniem, ale poczuł się dobrze… Chyba będzie musiał porozmawiać z mamą, aby powróciła do powitalnych uścisków. 
Później, zmierzając do wyjścia, przeżył coś, co odkurzyło mu wspomnienia sprzed lat. Na początku nie mógł dopasować tej twarzy do żadnej, jaką miał okazję spotkać, ale im dłużej stał w przejściu złączonym z innym korytarzem, sparaliżowany jasnymi, niebieskimi oczami, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że to ten, który przed laty tak dobrze go rozczytał. W natłoku przeżyć, jakie nałożyły się po pamiętnej mu mszy, zupełnie zapomniał o tym wysokim, już wtedy przystojnym chłopcu i jego przyjaznym uśmiechu, który przelewał tyle dobra i miłości, jakiej Kubiak wówczas nie otrzymywał od tych, którzy wydali go na świat. Teraz ten obraz powrócił z ogromną siłą, skłaniając go do wyjścia naprzeciw dorosłemu już mężczyźnie, który także stał, wmurowany w podłogę.
Przed wykonaniem działania powstrzymała go dłoń brata ciągnącego go ku wyjściu. No tak, w szpitalu zabawili więcej niż powinni, a studenta przecież czekały jeszcze zajęcia… Dał się ciągnąć przez jakiś czas, jednym uchem wpuszczając, a drugim wypuszczając słowa o jakimś Adamie, który „obiecywał przecież, że zjawi się w odwiedzinach u Radka”.
- Przyjechał taki kawał drogi i znów się spotkaliśmy… abym go stracił… – zamruczał, nadstawiając szyję po więcej pieszczot. – Pan profesor skrada się jak jakiś duch, czy co? – jęknął cicho, gdy bolący mięsień został nieco mocniej naciśnięty przez przyjemnie ciepłe dłonie mężczyzny. 
- Mówiłem ci, że po zajęciach masz mi mówić po imieniu. – Zmierzwił chłopcu włosy, całując go w czubek głowy. – Pachniesz apteką. – Skrzywił się, wąchając skrawek jego bluzy. – Coś się stało?
Mikołaj spojrzał na niego, uśmiechając się nieco przekornie. Kiedy dowiedział się, że jego ulubiony wykładowca jest gejem… a raczej nie ukrywa tego, gdy któraś ze studentek o tym wspomni, liczył, że kiedyś być może zapyta go o kilka spraw z tej kwestii. Zdarzało się, że mężczyzna podwoził go na dworzec autobusowy i właśnie w ten sposób zawiązała się mocniejsza więź między nimi. Kubiak przemógł się wreszcie i jemu pierwszemu powiedział o swojej orientacji. Odbyli długą rozmowę, ale było warto. 
Profesor zawsze znajdywał czas dla swoich studentów – nie ważne od problemu, jaki ich nękał. W przypadku swego ulubieńca wiedział, jak hormony potrafią dać w kość. Sam przecież był kiedyś w jego wieku. Gdy znajdywali się na osobności, profesor zaspokajał łaknienie Mikołaja poprzez drobne pocałunki składane raczej po ojcowsku i subtelne dotyki nie przekraczające pewnych granic. Już dawno zauważył, że chłopak jest pasywnym kochankiem, który lubi, gdy poświęca mu się uwagę, a w zamian, choć być może nieświadomie, odpłaca się mruczeniem i wyrazem zadowolenia. Wiedział też, że w tym ciele kryje się wielki żar, który rozniecić może wyłącznie ukochany mężczyzna. On nie próbował.
- Martwisz się o mnie, Lukas? – Wstając, otarł się o niego ramieniem jak łaszący się do właściciela kot. – Mój przyjaciel jest w szpitalu, ale to nic poważnego… Na szczęście jego choroba została szybko wykryta. Byłem u niego i ciut się zasiedziałem.
Jakże dobrze mężczyzna znał to proszące spojrzenie. I jak zawsze był na straconej pozycji, bo czy mógłby kiedykolwiek wygrać? Znowu spóźni do domu, w którym przywita go stary, nieco wyliniały już dunker* o czarno-białej sierści, jasnych, nieco niedowidzących już ślepiach przypominających sobie dobre czasy wyłącznie w czasie posiłku.
- Nich ci będzie, brodaczu w czerwonym kubraku, podwiozę cię. – Uwielbiał denerwować go porównaniami do przyjaciela każdego dziecka. – Wiesz, że w czerwonym wyglądałbyś bardzo apetycznie? – Mrugnął mu, wychodząc z sali, którą po chwili zamknął.
Chłopak wzniósł oczy do nieba, kierując się do portierni. 
- Przypominasz mi kogoś. – Pchnął oszklone drzwi, zderzając się z pędzącym na niego podmuchem chłodnego wiatru, który wraz z zimnem przyniósł też myśl o nadchodzącej zimie. – O kurcze… Właśnie! Zapomniałem! Która godzina? – zerknął na zegarek u prawej ręki. – Chyba jeszcze jest… Muszę skoczyć do Konsulatu. 
Lucas nie widział w tym problemu. To po drodze, więc parking gdzieś powinien się znaleźć. Ulice o tej porze nie powinny być zbyt tłoczne, dlatego zjechanie na pobocze nie było takie złe – zwłaszcza, że oddana do użytku Aleja Wolności znów została zamknięta z powodu kolejnych przeróbek. 
Mieli przed sobą kilka minut prostej drogi, którą pokonali nadzwyczaj wolno, będąc wyprzedzonym przez tramwaj. Śliska nawierzchnia, pomimo małego ruchu, nie zachęcała do szaleństw. Na szczęście dojechali bez szwanku i mogli już szybciej, bo schodami wyłożonymi dywanem, dostać się do celu.
Mikołaj jako pierwszy ujrzał czyjś tułów wystający znad potężnego ksera. Ktoś najwyraźniej użerał się z problematyczną machiną, która psuła się średnio raz dziennie. 
- Ty cholero jedna! Zobaczysz, obrażę się na ciebie i wyrzucę na złom, a wtedy zastąpi cię inny, piękny model, w którego z przyjemnością będę wkładać papier. – Głos ewidentnie należał do Damiana, a więc i podrygujący tyłek musiał być jego.
- Nie rób mi tego, mój panie i władco! – Mikołaj w momencie zwinął się ze śmiechu, gdy Kołodziej niespodziewający się kogoś o tej porze z całej siły uderzył w klapę ksera. Ze łzami w oczach obserwował, jak mężczyzna masuje się po bolącym miejscu, jednocześnie próbując zlokalizować złośliwca. 
- Zabiję cię i kłaki powyry…wam. – Na początku miał ochotę stłuc Kubiaka albo nawet go nieco po-molestować w ramach odwetu, ale stojący obok niego mężczyzna natychmiastowo wybił mu z głowy takie pomysły. W zamian za to Siwy oparł biodra o wielką maszynę, krzyżując ramiona na piersi. – Kogo ja widzę.
Początkowo student myślał, że to do niego, ale gdy usłyszał odpowiedź z ust profesora, zdębiał.
- Mógłbym powiedzieć to samo, Cartwright.** – Uśmiechnął się półgębkiem, podchodząc bliżej szefa tłumaczy. – Kopę lat. – Uścisnął wyciągniętą dłoń, przytrzymując ją o wiele dłużej niż robią to inni.
Oczy Kubiaka biegały od Lucasa do Damiana. Chłopak zmarszczył brwi… czyżby ci dwaj już kiedyś się spotkali? Podejrzliwie spojrzał na obecnie obserwującego go profesora, który z ociąganiem odsunął się od Kołodzieja, aby wierzchem dłoni pogładzić policzek studenta.
- Przegrzejesz się od myślenia. – Zażartował. – Poznaliśmy się szmat czasu temu. – Odwrócił twarz ku Kołodziejowi. – Byłem jego kochankiem do czasu, aż nie wyjechałem do Ameryki. Namawiałem go, by zabrał się ze mną, ale on twierdził, że jego misja jest na częstochowskiej ziemi. 
- I miałem rację, a ciebie nikt nigdzie nie gonił. – Odbił się od ksera, chcąc odsunąć się byle dalej. Nadal powracał wspomnieniami do wspólnych dni spędzonych u boku tego ciemnowłosego trzydziestopięciolatka, a gdy one w żywej postaci przyszły do niego, nie potrafił sobie z nimi poradzić. Paliły go i wzniecały dogasający ogień.
- Czekaj. – Lucas zdołał złapać Damiana, zanim ten mu się wymknął. – Nie miałeś obiekcji co do mojego wyjazdu. Nawet moja siostra mówiła, że przy każdym spotkaniu cieszyłeś się z podjętej przeze mnie decyzji.
- A co miałem robić? Zabronić ci rozwoju, którego tak pragnąłeś? – Wyszarpnął się, unosząc wysoko brwi. Lucasa poznał właśnie dzięki Sabine, jego siostrze, z którą chodził do szkoły. – Polska ci nie wystarczała, a teraz tu uczysz? – prychnął, gasząc część świateł, aby jak najszybciej uciec z tego miejsca. Zepsuty sprzęt naprawi jutro. 
- Hej… teraz brzmisz jak desperat i zraniona sarna, którą jeleń wystawił do wiatru.
- O, więc przyprawiałeś mi rogi?
Mikołaj nie wierzył w to, co widzi. Damian przyparty do muru? Ten Damian, który często puszczał w jego stronę niewybredne komentarze?
- Ej, ej, stop! – Lucas miał tego dosyć. O co w tym chodziło? Spotkał go po sześciu latach separacji, a ich rozmowa przypomina kłótnię starego małżeństwa. – Nigdy nie powiedziałeś, że mnie kochasz. Wołałeś zgrywać głupka, flirtować z wieloma na raz, a mnie zostawiać na deser. Większość z tamtych nie miała pustego portfela. Co mogłem sobie pomyśleć? Dobra, nie byliśmy związani papierem, ale nie mogłeś z tyłkiem usiedzieć na jednej kanapie? Musiałeś od razu sprawdzać kilkanaście? To dla ciebie wyjechałem, żeby czegoś się dorobić, bo może wówczas zatrzymałbyś mnie na dłużej, ty pieprzony hipokryto! – Już nie musiał udawać, że wielokrotnie widział podchody Damiana do innych mężczyzn. Przerwa bardzo mu pomogła i choć nadal kochał Damiana, nie biegałby już za nim jak napalona nastolatka. – Mikołaj, idziemy! – Ostatni raz spojrzał na byłego partnera, po chwili popychając przed sobą Kubiaka.
- Dokąd go zabierasz? – Stojący na szczycie schodów Kołodziej sam nie wiedział, co zrobić. Jeszcze kilka sekund temu był pewien, że ma opanowaną sytuację, a teraz patrzył na wychodzącego Lucasa trzymającego studenta za rękę.
- Do mnie! – padła krótka odpowiedź, po której nastąpiło mocne trzaśnięcie drzwiami. Profesor dyszał z wściekłości, wydmuchując nosem wielkie kłęby powietrza. Już dawno ktoś go tak nie zdenerwował. Drogę do samochodu pokonał niemal półbiegiem, włączając go do ruchu z ostrym piskiem opon.
- Po co kłamałeś? – Dopiero gdy wyjechali za miasto student zdecydował się na przerwanie ciszy. Nawet na moment nie przeszło mu przez myśl, iż mężczyzna faktycznie weźmie go do swojego domu.
- Żeby się dręczył.
- No tak… to oczywiste. – Miał ochotę parsknąć śmiechem i Lucas musiał to wyczuć, bo po zmianie biegu uderzył go przyjacielsko w ramię. – I nie powiedziałem mu, co u Radka… Może napiszę sms? – Otworzył trzymaną na kolanach torbę.
- Nie. Zostaw, bo domyśli się, że nie wiozę cię do mnie. O koledze dowie się jutro, a wątpię, by teraz o nim pamiętał. Ma ważniejsze rzeczy do przemyśleń. – Był pewny swego.
Chłopak posłusznie odłożył telefon, poprawiając się w fotelu. „Jak dzieci” – pomyślał, kręcąc głową. Kiedy światło lampy omiotło twarz jego profesora, zauważył błąkający się na ustach uśmiech. Zastanowił się, jak mógłby nazwać to zachowanie Lucasa na podstawie wiadomości, które dziś posiadł i uznał, że najlepszym będzie „wydoroślał”. Ciekawe, czy on też popełni takie błędy ze swoim ukochanym.
Przed oczyma pojawiły mu się jasnoniebieskie tęczówki, długie, czarne włosy i wyraz zaskoczenia w dużych źrenicach. 
Chyba już go popełnił, nie pytając o adres, czy chociażby imię.

————————
** Cartwright – ang. kołodziej. Taka gra słów chłopaków. 

Akemi (00:12)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz