piątek, 2 listopada 2012

1. Translate it to me...

08 kwietnia 2012

Witam moje najukochańsze Elfiątka! 

Dziś rozpoczynamy nową historię i właśnie w tej kwestii należałoby co nieco wyjaśnić.

Na początku zaznaczam, że akcja dzieje się w moich okolicach, toteż łatwo będzie mi opisywać krajobraz, a i może wplatać będę prawdziwe zdarzenia po lekkich przeróbkach (oczyma moimi, ale z perspektywy Mikołaja. xD) 

-> O czym? 

Czy zastanawiacie się nad tym, jak to jest, kiedy ktoś tłumaczy Wam napisy do filmów? Ile czasu na to poświęca, jak często ściga się z konkurencją lub po prostu mierzy się z czymś nowym? Teraz będziecie mieli okazję poznać to bliżej. Tytuł w nagłówku, jak zauważyliście, jest po angielsku. Tak lepiej brzmi. Polskie tłumaczenie jest... niezupełnie takie, o jakie by mi chodziło. "Translate" od razu kojarzy się z tłumaczeniami filmów, bądź czegokolwiek - z angielskiego na polski, a słowo "wytłumacz to mi" brzmi... zwyczajnie. Nie ma ukrytego dna. W moim przypadku zależało mi na "przetranslatowaniu" zarówno tekstów, jak i wielu rzeczy, z którymi borykać się będą nasi bohaterowie. 

-> Jak długo?

Nie mam pojęcia. xD Nie planuję sagi, to pewne, ale niezbadana jest wyobraźnia. Myśli ludzie - granic pozbawione ;P

-> Pseudonimy?

Tak, to zdecydowanie najlepsza część i jestem z tego niezmiernie dumna. Otóż opowiadanie poświęcam w pełni dwóm głównym bohaterom - brawa dla Gruchy i Ziutka. ;3 Zgodzili się na użyczenie swych pseudonimów. Kto oglądał Naruto, ten wie, że grupa Gruchy tłumaczyła napisy do tego anime, a ja zapragnęłam odwdzięczyć się im za to swoim opowiadaniem. O ile oni mnie nie zawiedli, to zrozumiałe, że ja mam wątpliwości, czy podołam poziomowi. Jednak z Waszym wsparciem powinnam dać radę. xD

->Nagłówek?

Nie jest mój - niestety. Postać także nie wiąże się z historią, ale siedzi na właściwym miejscu. Jedyne, co tutaj jest moje, to efekty Photoshopa i tapeta na komputerze. ;) Serio. Wklejałam ją od siebie, bo jak widzicie, jest na niej program Aegisub, dzięki któremu tworzy się napisy. XD

-> Kopiowanie?

Patrz punkt wyżej - skoro używam prawdziwych nazw, a ich autorzy zgodzili się na to, kopiowanie uważam za surowo zabronione! Nie zablokuję kopiowania, gdyż niekiedy używanie tej funkcji do cytowania. Ufam Wam.


To chyba tyle w tej kwestii. Opisy bohaterów pojawią się z upływem czasu. XP


Odpowiedzi:

Kinmakur - Nie ma to jak element zaskoczenia. xD Mocno trzymałam się przyrzeczenia o nie nie wyjawianiu nawet rąbka tajemnicy. Inaczej nie byłoby zabawy. xP Nie zostałam pobita, aczkolwiek zastanawiam się nad pisaniem one shotów z naszymi bohaterami - w końcu w serialu byli razem, a w życiu prywatnym? xP O czym będzie nowe opowiadanie wyjaśniłam powyżej. ;P Co do blogów innych - po lewej masz "Niesieni na skrzydłach" Zobacz sobie listę blogów, które czytam. Na pewno znajdziesz coś dla siebie. ;3

Neko - To jest zupełnie inne opowiadanie. ;P One shoty o bohaterach z Przestrzeni pewnie będą... kiedyś, ale nie jest powiedziane, że połączę ich tak, jak w serialu. Co do odnajdywaniu się zaginionych dusz - miałam taki pomysł, ale nie spisałam go i zapomniałam... o! Przypomniało mi się! xD Neko, natychu! XD Muszę to spisać koniecznie, bo zostanie wykorzystane za jakiś spory czas. Dziękuję. ;) Boję się tego rozdziału... nie wiem, jak zostanie przyjęty. Teraz napisałam w pierwszej osobie, ale za tydzień ruszy trzecioosobowa perspektywa. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Zdrowie średnio dopisuje, ale ostatnio odpędziłam grypę. xD

Kohaku - To ja przepraszam, że tak zwlekam z wejściem na Twojego bloga. Podaj mi go raz jeszcze. Zagubił mi się... kurcze, a muszę go dodać do listy. Tak to jest. Kiedyś głowę zostawię w tramwaju. Haru wo Daite Ita? Nie znam... co nie stoi na przeszkodzie, aby poznać. xP Wielu pisało mi, że zarówno Przestrzeń jak i poprzednie części napisałam na podstawie Siewcy wiatru, ale ja nie znam tej książki. xD Nowe opowiadanie jest pisane kilka dni przed dodaniem, dlatego muszę się pilnować, aby nie strzelić gafy. xD

Willowy - Chyba nikt nie spodziewał się serialu xD Ja wpadłam na ten pomysł kilkanaście rozdziałów przed końcem i jakoś przypadł mi do gustu... najlepsze pomysły tworzy się podczas kąpieli. XD

Yaoistka^^ - Moja kochana xD Koniec daje do myślenia - co się stanie z Kio i spółką? xD Będą one shoty, ale to na razie przyszłość. Teraz mamy pierwszy rozdział nowego opowiadania. xD

Vampirka_15 - Mrrr, jak dobrze widzieć Cię z tym nickiem. xD Hahah, wiem. xD Końcówka wyszła trochę naciąganie. Opisałabym to szczegółowiej, ale już po prostu nie miałam sił. Musiałabym dodatkowo napisać kolejny rozdział, aby wyglądało to bardziej realnie. ;P

Akasha - Niee, teraz rozpoczynamy opowiadanie z zupełnie innej beczki. XD Muszę uważnie rozglądać się po moim mieście, aby zbytnio nie przesadzić w opisach. Kurcze... to będzie jak reklama Częstochowy xD Zakładaj bloga, kochana! Ja będę pierwszą czytelniczką, a jak! Ja też bałam się pisać... zaczynałam stosunkowo wcześnie, bo mając 14 lat XD Jak tylko pójdzie pierwszy rozdział, to od razu będzie lepiej. Trzymam kciuki ;3

Shiru - Moja droga, a teraz to mi się rozszyfruj, bo w tym czasie aż trzy czytelniczki powróciły do pisania, a Twój nick niewiele mi mówi. xD

Star1012 - Ja się cieszę, że w końcu zakończyłam opowiadanie. Trochę mnie już przygniatało, chociaż przyznaję, że ostatni rozdział był fajną odskocznią. xD Ciekawa jestem Twojej opinii z obecnego rozdziału. ;3

Teki - Serial wpadł mi do głowy kilkanaście rozdziałów przed końcówką. xD Miałam więc czas, aby się do niego przyswoić, ale ciężko było zachować to w sekrecie. Hahaha, wersja książkowa Przestrzeni musiałaby się wiązać z dwoma poprzednikami (Gdyby ogień był wodą oraz Jak pies z kotem, a te są w innym stylu, niż Przestrzeń). Czasami zdarzają się sny, które coś podpowiedzą, albo dadzą pomysł na nowe opowiadanie, o tak. To jest zawsze fajne uczucie (gorzej, jeśli spojrzę w okno, bo pomysł ucieka). Uh, wreszcie zabiorę się za Twojego bloga. Widzę, że już masz pierwszy rozdział ;3 Ahh, Lancet to mój ulubieniec! XD Z racji, że wiem, co on będzie robił xD Taka dobra, kochana duszyczka.

Fusia - Cześć, kochana xD Oczywiście, że Cię pamiętam. No za takie teksty powinnam Cię trzepnąć xD Hahaha, Mikołaja wylicytowała Fusae! XD Ooo, kochana, Twój bratanek nieźle sobie poszalał xD A wiesz jak ja za Tobą tęskniłam?! Łańcuchami Cię przywiążę i tyle! Zdrada... wizja pobicia wisi w powietrzu. Cenię to, że mi napisałaś, czemu nie czytasz Przestrzeni. Przecież wiem, że to, co piszę nie musi podobać się wszystkim (czasami mnie się nie podoba, ale bardziej od zbłaźnienia obawiam się nie dostarczenia rozdziału na czas xD) Kochana, chciałabym dać "Justynę", ale w opowiadaniu pojawi się chyba tylko jedna dziewczyna i będzie dosyć... wredna i niemiła, a nie chciałabym jej nadawać Twojego imienia. Weź... nie, żebym obrażała Moniki, ale znam trzy i dwie są... szkoda gadać. xD Podejrzewam, że pokochasz Lanceta xD

Madzik - Witam serdecznie! Mam nadzieję, że opowiadanie także Cię zaintryguje i będziesz tu często zaglądać. ;3


Zielona Strefa

Dziś nietypowo. Zapraszam na bloga HANSEL, KATSUMI i TEKI!!! 

Na razie z sondą damy sobie spokój. ;P


Serdecznie witam Madzik!

Z OKAZJI ŚWIĄT PRAGNĘ ZŁOŻYĆ WAM NAJSERDECZNIEJSZE ŻYCZENIA! ZDROWIA, RADOŚCI, ZAJADANIA SIĘ NAJPYSZNIEJSZYMI SMAKOŁYKAMI (OCZYWIŚCIE KALORIE MAJĄ UMYKAĆ WRAZ Z WYDYCHANIEM POWIETRZA), KOLOROWYCH PISANEK I GŁOŚNYCH ŚMIECHÓW W MIŁYM GRONIE. A JUTRO... NIE DAJCIE SIĘ ZLAĆ, ALE BĄDŹCIE PIERWSZYMI, KTÓRZY WSTANĄ O ŚWICIE, OBLEWAJĄC DOMOWNIKÓW. XD WESOŁYCH ŚWIĄT, KOCHANI!

 

   

Przepraszam za błędy i tak długi wstęp. Ciągle mam wrażenie, że zapomniałam o czymś wspomnieć. xD

--------------------------------------------------------------------------------------------------





Dziś mija równa dekada, odkąd powziąłem decyzję o spisaniu zdarzeń, które miały
 miejsce w czasie najważniejszego okresu w moim życiu. Wiele się wtedy wydarzyło i zaręczam, że nie zawsze mogłem cieszyć się dobrą opinią ze strony innych. Już odkąd skończyłem osiem lat los kopał mnie w tyłek i najwyraźniej nie zamierzał przestawać przez kolejne, mocno burzliwe lata.
Wiem, że we wcześniejszych notatkach wspominałem o sobie, ale z perspektywy czasu należałoby to lepiej nakreślić. W końcu chcę to wreszcie ukazać światłu dziennemu, a więc chwalenie się przeszłością należy odpowiednio opatrzyć.
Wychowywałem się w normalnej rodzinie. Każda przy tej ulicy taka była. Często wyobrażałem sobie, jakby to było, gdybym został uprowadzony przez mafię. Rozumiecie? Mafia w Polsce, ale chyba z bliskowschodnim rodowodem.
Z poprzednich słów chyba jeszcze nikt nie wyczuwa ironii.
Oh, zapewne zaczynacie węszyć, rozmyślać, o co może mi chodzić. Pojawiają się pomysły – jeden wymyślniejszy od drugiego. Pozwolicie, że im zaprzeczę.
Moi rodzice byli cudownymi osobami, choć jak wszyscy, szanowali i gonili za pieniędzmi. Wtedy mieszkałem w całkiem przyjemnie pachnącej ulicy Warszawy. To dziwne, że nie pamiętam jej nazwy, a obudzony w środku nocy zawsze bezbłędnie odpowiem, gdzie dostać się w jakiś zakątek miasta, w którym aktualnie przebywam. Może dlatego, że jest co najmniej trzy razy mniejsze? Stolica bijąca moją małą ojczyznę o ponad siedmiokrotną liczbę populacji... śmietnik ludzi. Ludzi, którzy nie mieli podstaw, by krzywo spojrzeć na szanowaną rodzinę Wolskich, a przecież tego nigdy się nie uniknie. Nawet roztoczenie nade mną ogromnego klosza stanowić miało tymczasową kryjówkę. Do tego czasu byłem jednak bezpieczny. To zabawne, ale z obecnej perspektywy wygląda do tak, jakby rodzice wiedzieli, że w przyszłości także przydałaby mi się ich opieka. Szkoda, że tak szybko się poddali, ale od początku. Nieco zbyt bardzo odbiegłem od sedna.
Popijając kawę zastanawiam się, jak rozpocząć to tak, aby nie rozmienić się na drobne. Swoją drogą ciekawe, czy jej słodki smak wpłynie na moje słowa.
Znowu ironia.
Na początek małe przypomnienie – tak dla potomnych – i część właściwa. Nazywam się Mikołaj Kubiak i odkąd ukończyłem studia filologiczne staram się wpajać innym, że najpierw pisze się imię, a potem nazwisko. Za dwa miesiące skończę trzydzieści dwa lata i będę musiał uważać na to, aby za kolejnych trzydzieści pięć nie stracić pracy. Wiecie, podniesienie progu emerytalnego na chwilę obecną może mnie jeszcze nie złapie, ale lepiej ulokować się w przyjemnym gniazdku i z niego nie wychodzić.
Jak wspominałem, od ósmego roku życia los nie obchodzi się ze mną łaskawie. Dzieciństwo jawi mi się dosyć przyjemnie, o ile za takie można uznać rozpieszczanie i podtykanie pod nos wszystkiego, byleby mi dogodzić. Ojciec i matka prześcigali się w tym... chyba lubili rywalizację. Pewnie gdybym powiedział im, aby zmienili wygląd szarej Warszawy, stanęliby na głowie, by sprostać nowemu wyzwaniu. Dla nich byłem bardzo dobrym władcą, który rozumie potrzeby ścigających się po ser szczurów. Szybko pojąłem, do czego to doprowadzi. Obstawiałem dwie opcję – zabraknie mi pomysłów, albo im się znudzę. Drugie było mniej prawdopodobne. Dlaczego? Rodzice nie traktowali mnie jak przedmiotu, nie bili, nie znęcali się. Polska jest mimo wszystko ograniczona w kwestiach nowinek technicznych (i nie tylko), toteż w połowie trzeciej klasy usłyszałem o planach przeprowadzki do Stanów. Oczywiście miałem wyrazić swoje zdanie, co do miejsca, a tak się składało, że zanim w głowach rodziców zakiełkował pomysł wyjazdu, ja już wiedziałem, co odpowiem. Nie na darmo przez trzy lata chodziłem do jednej z najlepszych podstawówek. Skoro oni wybrali Amerykę, należało rozpatrzyć to pod względami zachcianki i znalezionej, dobrze płatnej pracy. Któż nie skorzystałby z polepszenia i tak niezłego dobrobytu, prawda? 
A jednak zaświeciła mi się w głowie czerwona lampka. Nie chciałem jechać. Teraz tylko czasami żałuję tej decyzji. Zwłaszcza wtedy, gdy przeprowadzając luźną rozmowę przed wywiadem wysłuchuję szczęśliwych historii dumnych matek, których dzieci zarabiają krocie, przebywając za granicą. Mimo tego zawsze przywiązywałem się do rzeczy. Nie lubiłem zmian. Minęło przecież tyle lat, a ja zawsze noszę przy sobie bandanę z reniferami. Dostałem ją w moje piąte święta Bożonarodzeniowe i nie potrafiłem się z nią rozstać nawet podczas spania. Aktualnie układam ją na stoliku nocnym.
Pewnie założyliście, że odmowa przeprowadzki wywołała niemałą burzę i w istocie macie rację. Kto, jak nie ja układał dzień własnych rodziców według rozkazów różnego typu? Na swoje szczęście posłużyłem się fortelem. Czyż nakazanie im samodzielności i zatrudnienia w tej samej firmie, aby objąć prezesurę nie było dobrym rozwiązaniem? Potraktowali je niezwykle poważnie i już miesiąc później żegnałem ich na płycie lotniska. Nie spodziewałem się powrotu. Kiedy wejdziesz między wrony musisz krakać jak i one... a rodzice lubili wyzwania. Cofnięcie się do obecnego stanu na pewno by ich nie zadowoliło.
Wiecie... na początku nie odczuwałem jakichś głębszych uczuć. Smutek był dla mnie abstrakcją, szacunek – nieznanym wyrazem w słowniku.
Matka zadbała o to, abym trafił do domu zastępczego. Obiecała, że będzie co miesiąc przysyłać pieniądze i inne gadżety, a ja w zamian miałem nie narzekać na zmianę otoczenia.
Gdzie się znalazłem? Na wsi. Wiem, wiem, wcześniej wspominałem o mieście, ale zarówno tam, jak i w mojej miejscowości spędzam niemal tyle samo czasu. Obydwie aglomeracje znam jak własną kieszeń.
Zatem – wieś. Krowy, kury, indory... Myślałem, że jestem w zoo. 
Społeczność sześciuset ludzi mieszkających wzdłuż jednej drogi... Phie, drogi – w stolicy taki paseczek nie nadawałby się nawet na jednokierunkową. Do tego wszędzie biegały psy. Zaletą, którą wtedy doceniłem, była cisza przerywana szumem wiatru, śpiewem ptaków o poranku i głośnymi grzmotami podczas burzy, której mimo wszystko bardziej bałem się w mieście.
Przygarnęła mnie koleżanka taty ze studiów. O ile on dostał się na nie, mając znajomości, o tyle ona zawdzięczała to własnej inteligencji, o czym niejednokrotnie przekonuję się do dziś.
Pierwsze tygodnie okazały się etapem próbnym. Ja badałem ją, a ona starała się dociec, dlatego jestem taki rozkapryszony. Jakże mnie wtedy irytowała!
„Myślisz, że mi tu dobrze? Będziesz tańczyć pod mój wygrywany rytm” – myślałem, knując w pomarańczowych ścianach pokoju. Jak on się różnił od poprzedniego! Tyle w nim było... ciepła.
Jej mąż wyjechał z synem na kilka dni, aby ona, na swój matczyny sposób, pomogła mi w przyzwyczajeniu się do nowej sytuacji. 
Nie byłem dla niej najmilszy... 
Kiedy do naszej dwuosobowej „drużyny” dołączył gospodarz domu wraz z trzynastoletnim synem, rozpoczęła się najgorsza część. Chłopak na wstępie zaznaczył, że nie będzie mnie niańczył. Chyba nie muszę dodawać, jak wyglądały nasze relacje w szkole?
Z całą trójką walczyłem równy rok. Nienawidziłem wsi, dziwnych zapachów i wścibskich ludzi oglądających mnie jak przedmiot na wystawie. Nie byłem nim, nawet rodzona matka nie uznawała mnie za niego. Musiał minąć jakiś czas, abym zrozumiał, że byli ciekawi.
Od zawsze towarzyszyły mi długie włosy. Pamiętam, że mama takie miała, dlatego ich nie ściąłem. Trzymam się zasady – kiedy zabraknie osoby, którą kochałeś, zmień coś w swoim wyglądzie, aby ci ją przypominał. Z tym akurat nie miałem problemów. W końcu odziedziczyłem tę czarną pelerynę. Niekiedy żałuję, że ją mam... rozczesywanie zajmuje lwią część dnia, a użeranie się z targającym nimi wiatrem uświadamia mi za każdym razem, że ciężar nie jest spowodowany wagą włosów a naniesionym z powietrza piaskiem.
Dniem przełomowym okazał się czwarty października roku 2002, kiedy byłem w piątej klasie. Chłonąłem nowe środowisko i niechętnie przyznawałem samemu sobie, że zaczyna mi się podobać. Ludzie na wsi mają nieco inny tok myślenia. Podobnie jak pobratymcy z miast chcą zaoszczędzić i mieć dobrą pracę, ale osiągają to lepszymi środkami. Przede wszystkim zaopatrują się w to, co najpotrzebniejsze i zanim zadzwonią po pomoc, kiedy coś się zepsuje, najpierw sami próbują rozwikłać problem, tym samym ucząc się czegoś nowego.
Wracając do pamiętnego dnia... Coś we mnie pękło. Bariery izolowania się od przykrości zostały mocno naruszone, jakby dawno nie używane zaczęły kruszeć.
Dzieciaki często powtarzają informacje zasłyszane od rodziców i dzielą się nimi w przerwach między lekcjami. W stolicy nierzadko, nawet wśród drugoklasistów zdarzały się okazy celnie dopiekające innym. W mojej miejscowości sytuacja wyglądała inaczej. Język ostrzył się dopiero później, zatruwając jadem tak silnym, jakby zbierał się przez wszystkie poprzednie lata.
Po jakichś zajęciach... chyba polskim, bo rozmawialiśmy o modelu rodziny, kilkoro liderów grupy, z którymi nie miałem zamiaru utrzymywać kontaktu dłuższego niż był konieczny, postanowiło niedyskretnie wytknąć mi wysokie pochodzenie. Określili mnie mianem księcia, który kręci nosem na sługi takie jak oni. Z kartonu wycięli koronę i nie omieszkali mi jej nie włożyć. Zaśmiewali się przy tym, kłaniając się w pas. Na początku traktowałem to z przymrużeniem oka. Niestety najdłuższa z przerw naszpikowana była wyzwiskami i bolesnym przypominaniem tego, że zostałem porzucony, że gdyby nie rodzina Kubiaków, pewnie zostałabym królem domu dziecka. Nie byłem z kamienia, naprawdę. Czas spędzony na wsi, wśród przychylnie patrzących ludzi… wciąż dających mi szansę bardzo zmienił moje podejście.
Pobiegłem wtedy prosto do domu. Tak, nie miałem oporów przed nazwaniem go „swoim”. Nie zapomnę zdziwienia wymalowanego na twarzach domowników, kiedy zamiast zwyczajowego odstawienia plecaka na półkę, rozebrania się i zamknięcia na dłuższy czas w pokoju, stanąłem w progu, płacząc żałośnie. Niemal w ułamkach sekund znalazłem się w ciepłych objęciach nowej mamy, opowiadając chaotycznie o każdym szczególe tego, co bolało moją duszę. To nie było łatwe, ale z każdym słowem czułem opadający ciężar przeszłości.
„Oni już nie wrócą, prawda? – twierdząca odpowiedź rozbudziła kolejne fale szlochu. Nie wiem, ile czasu kołysałem się z nią w mocnym uścisku, ale nie chciałem się odsuwać.
Podczas kolacji dowiedziałem się, że Darek, syn Kubiaków  podsłuchał rozmowę dzieciaków z mojej klasy. Nie chciał się wtrącać, ale kiedy po raz pierwszy zobaczył jak płaczę, uciekając ze szkoły, pobił ich, dając do zrozumienia, że jestem pod jego opieką.
Wtedy też poprosiłem mamę, bo nie sposób to ukryć, aby skontaktowała się z moimi wyrodnymi rodzicami i poprosiła o zrzeknięcie się wszelkich praw, które umożliwiłyby im zabranie mnie do siebie. 
Najbardziej bolała ich odpowiedź... zgodzili się bez żadnych sprzeciwów.
Na szczęście adopcja poszła błyskawicznie. Być może z boku wygląda to nieco dramatycznie, naiwnie i cokolwiek głupio, ale naprawdę potrzebowałem tego, aby mówić do kogoś „mamo”, „tato”. 
W prezencie otrzymałem „brata”.
Obecnie pracuję około dwudziestu kilometrów od rodzinnej miejscowości. 
Uwielbiam powiedzenie „nie ten twoim rodzicem, kto urodził, ale wychował”. Jeżeli w jakiś sposób miałbym opisać wspomnianą już metropolię, użyłbym dwóch słów i tyleż samo symboli.
Spieszę z wyjaśnieniami – gdy między „wsią” a „miastem” wstawić sumę, a zaraz za nimi znak równości, uzyskano by dumnie brzmiący wynik, „Częstochowa”. Niech mieszkańcy nie czują do mnie urazy. W końcu jestem jej częścią i nie dopuściłbym się zdrady, jednak trzeba przyznać rację płynącą z tych słów. Niemalże trzystutysięczna społeczność, choć nie zna się osobiście, żyje w większych grupach, a więc w pewien sposób kiedyś musi dojść do przemieszania. To tutaj najczęściej słyszy się „jaki ten świat mały!”. 
Co przyciąga do stolicy kultu religijnego? Oh, gdybym się nad tym rozwodził, przyszłoby mi napisać pracę doktorancką, toteż przytoczę tylko kilka cudów.
Na szczególną uwagę zasługuje krzyżowy układ dróg głównych. To zdecydowanie największa anomalia odróżniająca nas chociażby od Krakowa – tam wszystkie ścieżki prowadzą do Rynku, a w Częstochowie co najwyżej wyjdzie się w całkiem nieznajomej dzielnicy. Dalej mamy oczywiście Jasną Górę z plastykowymi medalikami w cenie pięciu złotych. Nie ma to jak goniący cię sprzedawcy, którzy namiętnie zajmują się przyczepianiem mini broszek do klapy płaszcza, żądając zapłaty. Nie wiadomo, czy w koszt wlicza się zapięcie drobnego mechanizmu.
Oh, byłbym zapomniał o tramwajach. Tutaj sprawa jest szalenie prosta, aczkolwiek nie raz zdarzyło mi się uczestniczyć w zabawnej rozmowie turysty i informatorki z dworca MPK. Niby skąd strudzony wędrowca mógł wiedzieć, że mamy tylko jedną linię?
Ostatnio coraz więcej tutaj Romów. Gdzie byli w czasie zimy – ich wille raczą wiedzieć. Nie jestem rasistą, proszę was. Sam potrzebuję tolerancji, ale z czasem każdego zaczyna irytować widok dziecka tłukącego się po całym wagonie, trzymające w dłoni kubek po kawie z McDonalds’a.
W dalszych opowiadaniach przedstawionych z perspektywy trzecioosobowej, a opierając się na wspomnieniach osób, o których będę pisać, przytoczę wiele więcej przywar Częstochowy, ale już teraz przyznaję, że kocham to miasto.
Za co? – zapytacie. – Ma tyle wad!
I chyba za nie tak bardzo je lubię. Przynajmniej coś się dzieje.
Na zakończenie chcę jeszcze napomknąć o jednej rzeczy, aby nie wprowadzać was w błąd. Darek, mój brat, jest gejem. Dowiedziałem się o tym w dniu osiemnastych urodzin. Niezły prezent, nie ma co. Drugim była wiadomość o jego wyprowadzce, kiedy tata kazał mu się wynosić. Wbrew pozorom nie był człowiekiem uprzedzonym... raczej miał żal, że Darek ukrywał to przed nim.
Trzeba wspomnieć, że w tym domu panowała jedna podstawowa zasada – brak tajemnic. Trąca przekraczaniem granic intymności, ale w istocie dobrze działa na funkcjonowanie rodziny. Jeżeli nic nie ukrywamy, nie możemy też kłamać, a jeśli nie kłamiemy, jesteśmy szczerzy i mamy coś, czego mi brakowało – szacunek do drugiego człowieka.
Nie żałuję tego, ale gryzie mnie, że tamtego dnia nie poszedłem za ciosem, ogłaszając wraz z Darkiem własny coming out.
Wszystkim, którzy udzielili mi rad i poświęcili czas na spisanie wspomnień – niezwykle dziękuję. Bez was ta historia nie miałaby miejsca. Tymczasem chowam się w cień, ustępując miejsca najbliższym przyjaciołom. Nie zapomnijcie o mnie. Pojawię się wkrótce.
Akemi (19:11)

5 komentarzy:

  1. Fajny rozdział :) coś mnie tknęło, aby zacząć czytać od początku xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny rozdział :) coś mnie tknęło, aby zacząć czytać od początku xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Uznaję, że bardzo ciekawie się zaczyna C:
    Hm..w sumie to po raz pierwszy skomentowałam jakąś notkę :D
    Więc wiedz, że naprawdę mi się spodobało :)
    Powodzenia w tworzeniu
    ~Sue-chan

    OdpowiedzUsuń
  4. Częstochowa 3O tysięcy ludzi ?? Toć teraz 230 tysięcy jest, a było więcej. Choć ja rozumiem, fikcja haha
    A opowiadanie świetnie się zaczyna jak zawsze C:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo słuszna uwaga. :D Po tylu latach mam ochotę sama siebie trzepnąć mocno w głowę. xD Zapewne myślenie i pisanie niekiedy nie szło mi w parze - już zmieniam na to, co miało być, czyli "niemalże trzystutysięczna". Dziękuję! xD

      Usuń