piątek, 5 października 2012

OneShot - Dla Katsumi - Mafiozo.

05 marca 2010

Oi, Elfiątka ;3 jak wspominałam, dodaję dziś rozdział. Fakt, że miałam to zrobić o godzinach popołudniowych, ale wypadł mi wyjazd.

Oneshot dedykowany Katsumi, która dziś obchodzi swoje szesnaste urodziny. Kochana - Wszystkiego najlepszego, ogromnej weny, świetnych wyników w nauce, wiecznego uśmiechu na twarzy, radości, zdrówka (^^), wielu pomysłów, spełnienia marzeń i yaoi 24/7 xD Dzięki temu, że napisałam tego oneshota czuję się lżej, nieco odciążona, a poniższą historię pisałam jak natchniona (co ostatnio nie zdarza mi się przy "Jak pies z kotem" xD) Mam nadzieję, że Ci się spodoba ;3 Sto lat!!!

  
Ludzie nie lubią być obserwowani. Zwłaszcza, jeżeli czują się z tego powodu zagrożeni i nie mogą z tym nic zrobić. Ta niewiedza, czy ktoś ocenia cię na plus lub wręcz odwrotnie, staje się czynnikiem zszargania naszych nerw. Gdy trwa kilka tygodni, przeradza się w czystą obsesję, dzięki czemu zamykamy się w czterech ścianach, zasuwamy rolety, wprawiamy drzwi z ośmioma zamkami, zakładamy alarm i przenosimy numer telefonu z ogólnodostępnego na zastrzeżony. Paranoja zżera każdą komórkę ciała, doprowadzając człowieka do stanu nieużywalności. Tak, życie potrafi dokopać, lecz zdarzają się też osoby z silną psychiką, preferującą dewizę „Carpe diem”. Chłodne, racjonalne podejście do problemu, pewny siebie krok, być może zmierzający ku otchłani jest pierwszym sygnałem do tego, że dzieciak nadaje się do mafii prowadzonej od lat przez swych przodków.
Jeden z nich, których niewielu na świecie, wspinał się po schodach okazałego budynku, który, jak i gromada oddanych współbraci, należał do niego. Już drugi dzień nie uczestniczył w misji i zaczęło mu się z tego powodu bardzo nudzić. Mało znaczące zadania, do których go nie fatygowano ze względu na szybko przeprowadzane działania na „szarych” ludziach, powtarzały się coraz częściej. Dlaczego? Otóż znakomitości i bardziej wpływowi oraz konkurencyjne organizacje zajmujące się skrytobójstwami, zaczęły się go poważnie bać. Kilka razy dał dowód swej siły i od tamtej pory tylko wyłączni głupcy zdecydowali się mu przeszkadzać.
Mężczyzna otworzył drzwi prowadzące na dach i stanął pod daszkiem, unikając tym sposobem lejących się z nieba strug deszczu. Czarny płaszcz drgał niepewnie, poruszany wiatrem, aby po chwili odsłonić śnieżną koszulę z wyszytym symbolem gwiazdy, na której to ramionach płonęło pięć ogni. Wilgotne powietrze oraz drobne krople zacinały szybko na ciało, które uwydatniło przyjemne dla oka mięśnie.
Istniał jeszcze jeden powód, dla którego obawiano się go... Mężczyzna był niebezpiecznie przystojny, a tak pięknej istoty nie może dotykać zwykły śmiertelnik. – Tak o nim mówiono.
Zadziwiająco ciemnozielone oczy, teraz wpatrywały się w przestrzeń przed sobą, mimo iż dostrzegły, że ktoś patrzy na ich właściciela.
- Gratuluję. Niewielu udało się podejść do mnie tak blisko. – odezwał się sztylet okryty satyną. Kąciki ust powędrowały w górę, ukazując rozbawienie mafiozo.
Jakiś cień zamajaczył kilka maserów od niego, aby wyłaniając się, pokazać szczupłą postać młodzieńca, który, szczerze powiedziawszy, wyglądał jakby nie jadł od kilku dni.
- Długo już tu jesteś?
- Pytasz, jakbyś nie wiedział. – Tym razem rozbrzmiało czyste złoto stworzone przy dźwiękach harfy.
Zadowolone prychnięcie rozniosło się po ścianach niedomkniętej klatki schodowej.
- Czego chcesz?
- Porozmawiać.
Mężczyzna podszedł do barierki, opierając się o nią plecami, wciąż nie patrząc na intruza. Był wściekły, że nikt nie pokwapił się, aby wejść na dach i sprawdzić, czy nikogo tam nie ma, przez co sam musiał to zrobić i do tego zmoknąć. Nawet nie zauważył, kiedy ów osobnik podszedł do niego, co samo w sobie włączyło czerwone światełko w umyśle. Chłopiec był zwinny, szybki i należało na niego uważać.
Czyste złoto zacisnęło dłonie na górnej rurce, aby po chwili ręce odepchnęły się lekko, nie puszczając jednak źródła podparcia. Młodzieniec zachwiał się, lecz nic nie zrobił w tej sprawie. Minuta za minutą jego tułów wykrzywiał się w bok, a palce poluzowały uchwyt. Wkrótce jego biodra przylgnęły ściśle do mężczyzny, ciągle gotowego do odparcia ataku.
- Nie za dużo sobie pozwalasz?
Jednakże intruz nie odpowiedział, oddychając całkiem głośno. Woda spływała mu po twarzy, dając złudne wrażenie, jakoby chłopak się pocił. Tak naprawdę był zimny, co właśnie odczuwał starszy osobnik. Po krótkiej chwili, młodzieniec odsunął się po nim na podłogę. Zielonooki spojrzał w dół i z niesmakiem na ustach przekroczył go, ruszając ku wejściu do domu, do którego w istocie nie dotarł. Westchnął głęboko i przeklinając własną głupotę, że w ogóle ruszył się z ciepłego wnętrza, podszedł do chłopca. Przeszukał go i przerzuciwszy jego rękę przez kark, złapał ją lewą dłonią, drugą obejmując szczupłą talię. Odczuwając ciężar omdlałego ciała, jęknął w duchu, lecz nie zrezygnował z doniesienia go do środka. W końcu po części odpowiadał za jego stan. Doskonale wiedział o tym dachowcu, który dwa dni spędził na koczowaniu pod drzwiami prowadzącymi do domu. Gdy dotarli do salonu, ułożył go w fotelu i wtedy po raz pierwszy obdarzył go spojrzeniem.
Smoliste włosy, po których spływały zimne krople, staczające się z grzywki przysłaniającej czoło i oko, kontrastowały z przeraźliwie bladą cerą. Sine usta, teraz lekko rozwarte, uwalniały małe obłoczki pary, podobnie jak kształtny, mały nos.
Mężczyzna złapał za suwak szarej bluzy i rozsunął go.
- Cholera!
Cienki materiał prezentowałby się dobrze, gdyby to były zawody na „Mistera mokrego podkoszulka”.
Szybko zrzucił zbędne ubranie, a następnie dobrał się do spodni. Nawet bokserki ociekały wodą, więc nie przejmując się nagością chłopca, zsunął je z niego. Nie obeszło się bez dotknięcia ud, dzięki czemu działania mężczyzny nie ograniczyły się tylko do okrycia kocem. Znalazłszy wiaderko, nalał do niego gorącej wody i podstawiwszy go pod siedzisko młodzieńca, włożył mu nogi do środka. Sprawdziwszy, czy wszystko jest w porządku, poszedł się przebrać i naszykować coś do jedzenia. Nie był głodny i sam się sobie dziwił, że przejął go los jakiegoś dziecka. Za mało akcji! To na pewno to!
Dziesięć minut później, czyste złoto zaczęło się budzić i po chwilowym zawieszeniu w nieświadomości, uzmysłowił sobie, że jest nagi. Przeniósł zdezorientowane spojrzenie na źródło swego obnażenia, a następnie na miskę ryżu, za którą zabrał się z wielkim zapałem.
- Dzięki. – mruknął, wycierając usta wierzchem dłoni, tuż po spożyciu posiłku. – Ale darowałbyś sobie te środki usypiające. Myślisz, że nie spodziewałem się tego? – zaśmiał się, widząc lekko zdziwiony wzrok. – Nie poznajesz mnie. – Blask z oczu zniknął, zamieniając się miejscami z rozczarowaniem.
Te słowa bardzo nie spodobały się mężczyźnie i coś mu podpowiadało, że ten chłopak nie powinien był tu być.
- Jak się nazywasz? Jak! – wrzasnął, mrużąc wściekle oczy.
- Domyśl się. – Dzikie prychnięcie wzbudziło w mężczyźnie skłonności do brutalnych przesłuchań.
Podszedł do niego i kładąc dłonie na oparciu, zmierzył go chłodnym spojrzeniem.
- Wkurwiasz mnie.
Jeszcze bardziej zdziwiło go to, że dzieciak nawet nie drgnął, będąc pod wpływem najgroźniejszego z wyrazów twarzy.
- Daruj sobie.
Wtedy na jego ustach wykwitł uśmiech.
- Jun Mao, ah tak! Syn tego kretyna z triady. – Chłopak spiął się na te słowa, zaciskając zęby. – Chciałeś mnie sprawdzić? A może tatuś przysłał cię, abyś mnie sprzątnął? No, no nieźle cię traktuje. Skazując dzieciaka na dwa dni i to w taką pogodę. – Sięgnął po szklankę, która w blasku świec mieniła się wszelkimi kolorami kryształu. Nalał do niej whisky i przysunął do ust brzeg naczynia, upijając łyk, czując od razu rozchodzące się w nimciepło.
Czyste złoto odwróciło głowę i przygryzło wargę.
- Ojciec mnie wydziedziczył.
Trach! Kryształ trzasnął o panele, rozpryskując się na kawałki i znacząc po ich powierzchni bursztynowy ślad. W nagłym impulsie, mężczyzna schylił się, aby pozbierać szkło, a wtedy jeden z odłamków wbił się w palec, raniąc go.
Był ciekaw, czemu Luen Mao zrobił taką rzecz, szczególnie, jeżeli od ładnych paru lat uczył chłopca na swego zastępcę, mając jeszcze pod ręką starszego syna.
W tym samym momencie Jun wysunął nogi z wiadra i klękając obok zielonookiego, ujął jego dłoń w swe ręce. Otworzył usta i z nabożną czcią zlizał krew ze skaleczonego miejsca. Następnie objął wargami cały koniuszek, trącając go językiem, równocześnie patrząc prosto w zaskoczone tęczówki.
- Wcale mu się nie dziwię. – Pokręcił głową, sunąc wolną dłonią po policzkach Mao. – Pięknie. Trafił mi się napalony szczeniak.
Chłopak wstał gwałtownie, zrzucając z ramion koc.
- Kochaj się ze mną. – zażądał.
- Chcesz mieć, chociaż to? Zrezygnowałeś z pewnej posadki na rzecz gorących nocy z przystojnym bossem yakuzy, więc sądzisz, że za takie poświęcenie należy ci się seks? A nuż uczynię cię moją „księżniczką na tronie”.
Brunet nie poruszył się nawet o milimetr, lecz jego oczy wyrażały chęć mordu. Po chwili ich wyraz zamienił się w iskrę tryumfu.
- A jeżeli tak?
Mężczyzna uniósł brew w geście zdziwienia i zaczął bębnić nogą o podłogę. Wyglądał tak, jakby się nad czymś zastanawiał, aż w końcu wstał i ruszył w kierunku drzwi. Gdy znalazł się na korytarzu, Jun poczuł, jakby ktoś uderzy go w twarz.
- W sumie czemu by nie spróbować podzielić się swym łóżkiem? – Doleciał do chłopca nieco przytłumiony głos, na co zachichotał i udał się w ślad za przyszłym kochankiem.
Wsunął się między drzwi, wyłapując wzrokiem około tuzin zapalonych świeczek, które oświetlając ściany, ukazywały ich naturalny, bordowy kolor. Cienie w postaci ogromnych zapałek zakończonych kształtem podobnym do łyżeczki, pochodziły wprost z szerokiego łóżka, zaścielonego śnieżnym prześcieradłem, które w jednym miejscu było mocno pomarszczone.
Mężczyzna spoglądał na zupełnie rozluźnionego Juna, odpinając mankiety rękawów i podciągając je do góry. – Zamknij drzwi. – Nie mógł odmówić sobie oceniania zmierzającego ku niemu ciała, które na lewej piersi prezentowało wytatuowaną, czerwoną różę; znak przynależności do triady. Lekko wyrzeźbione mięśnie brzucha, ud i łydek, ukazywały, że ich właściciel nie należy do płotek, czy często puszących się synalków z bogatych rodzin lub irytujących Tajwańczyków z mafii Tong.
Jednak czar pewności prysł wraz z wejściem na łóżko. Chłopak przysiadł na lewej nodze, drugą wyginając w kolanie. Pierś z kwiatem poruszyła się, pozwalając ręce na podparcie tułowia. Mao wyglądał jak zagubione szczenię.
- Na pewno tego chcesz?
- Dziwne, że pytasz.
Zielonooki zaśmiał się szczerze.
- Wbrew pozorom, nie jestem aż tak zdesperowany, aby każdego, kto zechce się ze mną przespać, przyjąć z namiotem w spodniach. – Odpiął guziki koszuli, której szybko się pozbył. – Dlaczego ja?
- Ojciec się rzucał. Mówił, że muszę cię poznać, polepszyć kontakty, bo chciał uszczknąć coś z twoich inwestycji. Byłbyś świetnym kontenerem na pożyczki. Wbijał mi do głowy, że mam cię oczarować i wyłudzić pieniądze, więc kilka lat temu doszło do spotkania. Tylko szkopuł był w tym, że ojciec nie spodziewał się, iż zakocham się w tobie.
Mężczyzna zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć takowe poznanie. Głowa, która dotychczas była skierowana w bok, gwałtownie obróciła się w stronę młodzieńca.
- „Bello, pericoloso, misterioso... Mio angelo!”,  to ty...?
Chłopiec skinął głową.
- Zajebiście. – Zielonooki potarł ręką twarz. – Wtedy zbyłem cię, bo kto poważnie potraktowałby takiego podlotka? Choć przyznam, poprawiłeś mi humor, gdy określiłeś mnie mianem Anioła. Szkoda, że nie zdążyłeś się przedstawić. – Uśmiechnął się złośliwie. – Spaliłeś buraka i zwiałeś, aż się za tobą kurzyło.
- Wypchaj się!
- Wolę ciebie.
Czyste złoto wydało z siebie okrzyk bezbrzeżnego zdziwienia, gdy przedramiona zakleszczył silny uchwyt, przyciskający do prześcieradła.
- Nie nadaję się na trofeum. Trociny zamieszałeś aplikować od tyłka strony? – Ciepłe powietrze połaskotało gładką szyję, powodując, iż kilka włosków na karku, stanęło na baczność. – Kiedy ojciec dowiedział się, że nie interesują mnie jego plany chcące ci zapewne zaszkodzić w jakiejś niewiadomej przyszłości, trochę się wściekł. Gdy mu powiedziałem, iż prędzej odejdę z triady, niż przyłożę rękę do knowania przeciw tobie, stwierdził, że to się nawet dobrze składa. Jeszcze gorsze piekło rozpętało się, kiedy wyjawiłem mu swoją orientację i obiekt westchnień. O ile to, że wolę facetów, mógłby przełknąć, o tyle wiadomość, że pieprzę się z jego wrogiem, już nie bardzo.
- Próbował cię sprzątnąć, prawda? – Mężczyzna pogładził niewielką szramę w okolicy brzucha, zadaną prawdopodobnie przez pistolet.
- Draśnięcie. – Machnął ręką. – Wiesz co? Może to głupie, ale ja nawet nie mam pojęcia, jak masz na imię.
- Chciałbyś je krzyczeć podczas spełnienia? – Usta wygięły się w łuk, równocześnie podszczypując wrażliwą skórę w zagłębieniu szyi.
- Nie pochlebiaj sobie. – Przymknął oczy, zaczerpując sporą dawkę tlenu, gdy zęby zielonookiego wgryzły się w bark, następnie zaciskając się i zostawiając drobny ślad.
- Deriel Enkeli**.
Jun zaśmiał się, przykładając do czoła palec środkowy i wskazujący.
- Miałem rację. Jesteś Aniołem.
Dłoń mężczyzny utknęła między jego biodrem a bokiem bruneta, zmierzając niespiesznie coraz wyżej.
- Zdejmiesz spodnie?
Zielonooki westchnął w brzuch chłopca, odsuwając się od niego. Rozpiął zbędny materiał i rzucił go w kąt, na powrót przylegając do ciepłego ciała.
- Nie sądziłem, że z takiego żółtodzioba, zamienisz się w całkiem ładnego łabędzia.
Mao nie był w stanie odpowiedzieć, czy chociażby wydobyć z siebie głosy, gdy zwinne ręce pogładziły sugestywnie wnętrze ud. Deriel zawisł nad nim, z pasją obserwując reakcje kochanka. Już po kilku minutach wiedział,ż e podbrzusze to najwrażliwszy punkt na ciele dzieciaka, więc wykorzystując tą informację, przyssał się do tego miejsca. Jun stęknął rozdzierająco, gryząc zginanie kciuka, aby uciszyć swe jęki. Biodra wystrzeliły do przodu, a młodzieniec złapał się za włosy, kręcąc głową, by po chwili zjechać nimi na twarz i zakryć ją dłońmi, podczas gdy zielonooki masował okrężnymi ruchami dwa różowe punkciki na klatce piersiowej. Przerywany, płytki oddech zmusił Mao do oderwania rąk od twarzy, które, gdy usta Ekeli’ego skupiły się na zasysaniu skóry jąder, gdzie może powstanie malinka, zacisnęły się na prześcieradle, rozszarpują je. Mężczyzna rozsunął jego nogi, podciągając je do góry i wydając krótką komendę:„Trzymaj”, zmusił go do większego rozwarcia. Chłopak odsunął kolana na bok, mocno ściskając swe uda. Deriel klepnął go w pośladek, dając do zrozumienia, co zaraz zrobi. Rozsuwając obydwie półkule, spojrzał na okolone drobnym paskiem włosów wejście, po czym rozpogodził się i uśmiechnął.
- Malutkie.
Zbliżył się do niego, pozwalając, aby męskość prześliznęła się po linii wyznaczającej środek zgrabnego tyłeczka, aż wreszcie natrafiła na punkt, w którym mogła się zagłębić. Wchodząc w niego powoli, sunął dłońmi po pachwinach, na moment zatrzymując się przy wzwiedzionym członku i kładąc go główką w stronę przeciwną niż znajdował się na co dzień. Po kilku sekundach położył się na brunecie, podkładając ramiona po jego plecy, aby ściślej go obejmować. Starał się zająć go czymś, aby nie odczuwał tak bardzo dyskomfortu, bólu i braku lubrykantu, który pomógłby rozciągnąć delikatne wnętrze. Z drugiej strony, ktoś taki jak oni, nie potrzebował łagodnego traktowania. Przecież to mafiozo.
Mocno napierał biodrami, dopychając się coraz głębiej i głębiej, szybciej i silniej, trąc z zapalczywością swym brzuchem o męskość Juna. Przesunął policzkiem w bok, chwilowo chwytając ustami za twardy i sterczący sutek. Począł go drażnić lub całkowicie liżąc, decydował się nagle na intensywne zasysanie. Wtedy patrzył prosto z niesamowicie zamglone oczy Mao, traktując krwiście czerwony punkcik tak samo, jakby robić to z jego członkiem. To wystarczyło, aby chłopak wygiął się okazale, krzycząc... Ba! Zdzierając gardło, ogłosił bardzo mocne i obfite spełnienie, plamiąc ich swym nasieniem. Trzeba dodać, iż imię zielonookiego zostało użyte wiele razy, a za ostatnim, odbiło się od ścian, niczym grzmot podczas burzy. Deriel, zafascynowany drżącymi w spazmach rozkoszy mięśniami odbytu, które zaciskały się na pulsującym organie, z całej siły uderzył w prostatę Juna, wyrywając z jego krtani przeciągły jęk, zmieszany z westchnieniem, kiedy poczuł, jak wypełnia go ciepła, lepka substancja. Mężczyzna wyswobodził go ze swych objęć, pozwalając zarazem puścić nogi, na których odbijały się zaciśnięte palce bruneta. Wyszedł z niego, zauważając kilka uronionych kropel krwi. Mimowolnie uśmiechnął się, znacząc jego ciało subtelnymi muśnięciami. Przygryzł dolną wargę młodzika, aby zaraz uważniej skupić się na pocałunku. Łączyli ze sobą oddech, nie mogąc przestać, lecz jak wiadomo, w takich momentach zapomina się, co czego służy nos, więc oboje musieli się odsunąć.
Jun doskonale zdawał sobie sprawę ze znaczenia pocałunku „mafijnego”, z kolei Enkeli wiedział, że stracenie cnoty wiąże się zoddaniem się w ręce tego, który ją „zabrał”. Obie te rzeczy równały się jednemu, jakkolwiek można myśleć, iż nie są jednakowe w stosunku do siebie. Błąd! Pocałunek to rzecz intymna, którą powinno się szanować i podarować tylko ukochanej osobie, tak samo jak swą niewinność. Dlatego Deriel opadł obok bruneta, podsuwając ramię po jego głowę i pozwalając bawić się kilkoma ciemnymi kędziorkami na piersi.
- Wiesz, co się z tym wiąże? – zapytał.
- Tak.
- Trzeba będzie się ukrywać. – Spojrzał na niego z rozbawieniem, dostrzegając wzruszenie barków, ale i iskrę radości w oczach. – Widzę, że jesteś tym strasznie przejęty.
- A powinienem? Proszę cię. Mam dwadzieścia lat, nie pięć.
- I do tego niepełnoletni. – Zgiął nogę w kolanie, jeszcze bardziej rozszarpując prześcieradło. – Wiesz, co ci powiem? – Dodał po chwili ciszy. – Po pierwsze; jesteś cholernie ciasny. Po drugie; masz niezłe ciało. Po trzecie; będę cię chronił i nie pozwolę tknąć, a po czwarte... Odwróć się, bo mam na ciebie ochotę.
Mao parsknął śmiechem, widząc przymykające się oczy kochanka.
- Może za parę godzin, staruszku. Ale nie martw się! Przy mnie się wyrobisz. – Posłał mu kpiący uśmiech.
- To tylko sześć lat różnicy. Poza tym... Masz jeszcze jakieś rozkazy?
Brunet podniósł się, wpatrując z niezrozumieniem w zielone oczy Enkeli’ego.
- Co się dziwisz? Najpierw powiedziałeś: „Kochaj się ze mną.”, później kazałeś zdradzić moje imię, a teraz?
- Jesteś złotą rybką, czy co? Ała! – warknął, gdy mężczyzna uszczypnął jego męskość. – Jest takie jedno, niby nic. – Machnął lekceważąco ręką. – Zostań ze mną na zawsze. – Poważny wzrok i utkwione w zieleni, tęczówki nie pozwoliły sobie na drgnięcie, wyłapując chociażby najdrobniejszy, fałszywy ruch.
- To da się załatwić. – Deriel przyciągnął go do mocnego pocałunku, miażdżącego wargi. Po chwili popchnął go na poduszkę i odwracając tyłem, lewą rękę umieścił na jego plecach, a drugą pozwolił mu oprzeć się o materac łóżka. Zmusił go do wypięcia się i przechylił się tak, aby móc mu spojrzeć w oczy. – A teraz ten staruszek pozwoli sobie na lekki ruch. W końcu musi nabrać krzepy, aby dorównać napalonemu buntownikowi. – mówiąc to, wywoływał kolejny, piękny łuk, formując go z ciała Mao.
Widzicie? Czyż nie wspominałam, że ciągła presja spowodowana podglądaniem, nie prowadzi do obsesji?... Na punkcie obserwatora?
--------------------------------------
* Piękny, niebezpieczny, tajemniczy... Mój Anioł.
** Anioł - po fińsku.
Akemi (00:33)

2 komentarze:

  1. Hej,
    uwielbiam takie kliamty mafijne, naprawdę piękne wyszło...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń