sobota, 6 października 2012

One shot z okazji urodzin

02 lipca 2010

Ajaj, jednak nie ma to jak własny blog, mam nadzieję, że za bardzo tutaj nie namieszam.

Akemi kochana wiem, że jutro masz urodziny, ale mówiłam ci, że czas mnie goni,  a wyjazd tuż, tuż, tak więc dzisiaj dodaję dla ciebie one shota. Już jakiś czas temu fabuła weszła mi do łebka, ale dopiero dzisiaj mogę ją tutaj przepisać... No cóż, myślę, że jako tako się spodoba, chociaż nie mam pojęcia czy uda mi się przekazać to, co czuję. Ostatnio sama wiesz jak jest... Mam nadzieję, że nie tylko ty zrozumiesz treść, którą chcę przekazać, może inni też poczują to, co napiszę? Postaram się jak najlepiej odzwierciedlić odczucia tego rozdziału. Chociaż w końcu nie liczą się błędy, ale klimat i to, czy będę potrafiła kogoś w to wciągnąć. Pozostaje mi tylko zacisnąć palce i trzymać kciuki, uda mi się?

Ano... Miałabym prośbę. Pomiędzy kawałkami tekstu podam kilka utworów z you tube, jeśli ktoś chce bardziej poczuć atmosferę, niech sobie tego przesłucha, ale przełącza w momencie, kiedy już dojdzie do następnej nuty. Oczywiście wiem, że nie każdy lubi taki styl muzyki albo co, ale tych, którym to będzie odpowiadać bardzo namawiam :3.

Jeszcze pragnę ci życzyć wszystkiego najlepszego, abyś była zdrowa, cieszyła się nawet z najmniejszych rzeczy, utrzymywała dobre stosunki ze wszystkimi, na których ci zależy. Dostała się na wymarzoną uczelnię ( i dostaniesz, ja to wiem), została tym kim chciała i przenigdy się nie poddawała. Najważniejsze jest wierzyć w siebie, a tej wiary ci nie brakuje. No, w takim razie zapraszam na one shota, proszę, przeczytaj go z muzyką jaką dałam, może przynajmniej to pomoże się bardziej wczuć. Za błędy wybacz, ale zawsze gdzieś ucieknie mi literka, a tnąca się nie wiadomo dlaczego klawiatura wcale nie ułatwia mi zadania.

Oczywiście paring nie jest w 100% oparty na anime, dlatego nie weźcie mi za złe, jeśli wprowadzę coś innego, no, zapraszam ^^.


Gilbert x Oz
(Pandora Hearts)

~'~'~'

( Angelic Serenade )



MROK, BÓL I ZWĄTPIENIE PRZYSŁANIAJĄ MI RADOŚĆ...
Słoneczny dzień, kolejny już w tym tygodniu zapowiada się tak samo monotonnie... Nie mogę już tego wytrzymać. Chociaż... Od kiedy panicz Oz wrócił, nie może być gorzej. Jeśli miałbym przeżywać takie dni w jego obecności, którą mi daje - nie mam nic przeciwko, byleby on tutaj był.

Leniwie spojrzałem na ogromne, gdzieniegdzie wysuszone drzewo, za którym znajdowało się miejsce gdzie wszystko się zaczęło. Grube konary, w niektórych miejscach mocno popękane z łatwością produkowały wielkie liście opadające na ziemię jedynie wtedy, kiedy zaczynał padać śnieg. Bujna trawa bez żadnych chwastów... Kolorowe kamienie... Tamte schody... Ciągle to samo, nic się nie zmienia. Jednak... Być niewidocznym zaczyna stawać się trochę uciążliwe, ale czego ja oczekuję? Jestem tylko jego sługą, sama obecność wystarczy. W zupełności...

TAK, OSZUKUJ SIĘ DALEJ...
Z trudem przeniosłem wzrok na całą posiadłość. Od razu po powrocie panicza ten dwór zaczął tętnić życiem, jak paręnaście lat temu. Co on tam musiał przeżyć... Bije od niego ogromna, wewnętrzna siła, pewność, której nigdy wcześniej nie posiadał w takim natężeniu...

Z zamyślenia wyrwał mnie jeden płatek tańczący wdzięcznie na wietrze. Ulotny, zwiewny, leciutki...

- No dobra. - mruknąłem pod nosem, po czym zręcznie zeskoczyłem z marmurowej framugi okna.

Czas na trening, muszę być silniejszy, o wiele bardziej niż teraz. Inaczej nawet nie będę miał odwagi spojrzeć paniczowi w oczy. Gdyby nie on, byłbym zapewne strachliwym dzieciakiem czy popychadłem. Pomyśleć, że on pod tym względem nic się nie zmienił, a ja? Jak mógłbym z nim być? Jestem taki beznadziejny...

Westchnąłem, chowając się pod kapeluszem. Moje czarne włosy sporo podrosły. Z tyłu były bez zmian, lecz z przodu pasma po obu stronach głowy spokojnie okalały moją twarz, ciągnąc się aż do mostka. Miałem na sobie swój ulubiony płaszcz oraz białe rękawiczki. Nie powiem, żeby było zbyt gorąco.

Ciche stukanie o porcelanowy chodnik rozeszło się wzdłuż korytarza prowadzącego do biblioteki oraz wielkiej sali, pełniącej rolę parkietu. Wydawać by się mogło, że wszystko jest jak dawniej...

CICHA NADZIEJA AKCEPTACJI NOWOŚCI ZABIJA MNIE OD ŚRODKA...
- O, Raven! - znajomy głos nakazał mi się odwrócić i unieść trochę głowę, abym pokazał swoje podłużne, przymrużone z przyzwyczajenia oczy.
- Tak? - posłusznie zatrzymałem się w połowie drogi, patrząc na przybysza.
- Zdejmij ten kapelusz, przecież nie jest tak zimno! - zaśmiał się i podbiegając do mnie zrzucił go z moich włosów - No, tak o wiele lepiej.
- Yhm. - ogromny grymas goszczący na moich ustach wyraził wszystko co chciałem powiedzieć.
- Ehh... - przysiadł sobie na pobliskiej werandzie - Gdzie się znowu wybierasz? Ostatnio ciągle gdzieś znikasz.
- Muszę trochę potrenować, szkoda czasu. - odpowiedziałem lustrując każdy najmniejszy kawałeczek twarzy.

Włosy jak zwykle pięknie ułożone, żółciutkie, podobne do świeżego rzepaku, który wprost uwielbiam. Te oczy... Zawsze przenikliwe, radosne, pełne życia, które swoją drogą nie żałuje mu wielu problemów...

- W takim razie idę z tobą. - swobodnie opadł na podłoże i z uśmiechem pociągnął mnie za rękaw.

Bez najmniejszego protestu, lecz trochę zdziwiony pozwalałem, aby leciutko popychał mnie za ramię kierując nas do upragnionego pola treningowego. Dlaczego znowu to robi... Patrzy na mnie, a potem uśmiecha się powalająco, poświęcając mi więcej czasu niż innym... Przecież on mnie nie poznał, więc dlaczego? Nie mogę mu powiedzieć kim jestem, ponieważ mógłby się poczuć źle, bardzo źle... Wszyscy diametralnie się zmienili, urośli, a on? Wciąż taki sam jak sprzed laty, młody, prężny... Nie mogę mu tego zrobić. Nadal w ciszy będę go bronił za cenę własnego życia, w końcu jestem...

- To tutaj? - przerwał moje myśli, wskazując na niewielkie drzewka.
- Tak. - faktycznie, bardzo rozmowny dzisiaj jestem - Proszę tam usiąść, nie zamierzam panicza omijać. - wskazałem na większy kamień położony za okręgiem, w którym będę ćwiczył.
- Tak, tak, nie chcę ci przecież przeszkadzać. - odpowiedział łagodnie i skierował się w tamto miejsce, natomiast ja zdjąłem nakrycie głowy oraz wyciągnąłem ulubioną broń.

PRAWDZIWA NATURA NIE POZWALA SIĘ UJAWNIĆ... NAKAZUJE CIERPIEĆ W NIEWIEDZY.
Spokojnie napełniając mocą puste komory na naboje, oceniałem najwyżej położone punkty wyryte w korze dębów. Cichy trzask oznajmił, iż mogę zaczynać. Panicz wygodnie usadowił się w cieniu głazu i opierając brodę na nadgarstku czekał, aż zrobię pierwszy krok.

Westchnąłem niegłośno, gdyż przez niego nie będę mógł potrenować specjalnych zdolności, które czuję, że będą mi niedługo potrzebne. Zostają te obowiązkowe, pozwalające mi na nazywanie się jego ochroniarzem. Szybko okręciłem się dwa razy wzdłuż własnej osi naciskając na spust. Cztery wiązki energii przebiły drewno na wylot, a listki poderwane do lotu od razu spaliłem magią, używając drugiej dłoni. W międzyczasie, kiedy czwórka drzew roztrzaskała się na liczne połowy, niezauważalnie wyciągnąłem katanę i zupełnie jak cień błyskawicznie podbiegłem do każdego z nich, rąbiąc korę na kawałeczki. W rezultacie  dla zwykłego oka widoczny był tylko mój ruch, wióry lecące z dębów oraz ponowne stanięcie na środku sporego kręgu. Płaszcz tak samo jak rośliny, które zaatakowałem, powoli opadł na dół. Panicz ledwie otworzył oczy i zamrugał kilka razy z niedowierzania. Po chwili podniósł się na równe nogi i odchrząknął znacząco.

- To było... W ogóle nie widziałem, abyś podbiegł do drzew... - wymamrotał coś z trudem - W takim razie pójdziesz ze mną na wzgórze, gdzie mam odebrać coś ważnego.
- Tylko ja? - odłożyłem pistolet, wygładzając ubranie.
- Miałem iść sam, ale rada nie wyraziła na to zgody. Myślałem, żeby wziąć Break'a, ale jutro niestety gdzieś jedzie.
- Paniczu, Break jest ode mnie o wiele lepszy, mogę go zastąpić w jego sprawie. - odparłem zgodnie z prawdą.
- Nie przepadam za nim. - pokręcił nosem - A zresztą idziemy tylko na spotkanie, co może się stać? Po tym co widziałem nie powiedziałbym, że jesteś słabszy. Break lubi tworzyć złudne pozory.
- Niech panicz nie zapomina, kim pan jest. Break może i tworzy złudne pozory, ale z pewnością jego moc przewyższa moją.
- Wiem, dlatego biorę ciebie. - ujął w dłoń kosmyk moich długich, przednich włosów, wywołując duchotę w płucach - Bardzo mi kogoś przypominasz... - spojrzał w moje oczy, a ja cichutko przełknąłem ślinę.
- Mało prawdopodobne, wiele ludzi jest na świecie. - spokojnie odtrąciłem jego dłoń poprzez niespodziewany obrót.
- Może i wiele, ale nie każdy jest taki sam.
- Nie jest i nie będzie, człowiek jest tylko człowiekiem, nawet bliźniacy w środku bardzo się różnią. Są chwile, kiedy czuje się różnice, ale trzeba odnaleźć ten moment. - odrzekłem z pokorą.
- W środku... - przyłożył dłoń do swojej piersi zamyślając się na jakiś czas - Masz rację. - uśmiechnął się szeroko.

NIE PRZYPOMINAJ MI SWOJEGO UŚMIECHU... TERAZ NIE MOGĘ STANĄĆ W MIEJSCU...
Szum lasu wzmógł się o kilka stopni, a wiatr zabawił się dołem mojego płaszcza. Włosy blondyna dźwięcznie zaszeleściły i rozbłysły w malutkich pasmach słońca przedzierającego się zza koron drzew. Nagle poczułem dziwny uścisk w żołądku i wielką ciężkość na sercu. Nieme stuknięcie małego obcasa o drobny kamień odbiło się dogłębnie w moich uszach.

- Dobrze, bądź u mnie o 9:00. - rozkazał, poprawiając swój kołnierz.
- Zrozumiałem.

Machnąłem mu ręką, uprzednio do połowy składając pokłon, po czym rozpłynąłem się w powietrzu, znikając w cieniu spróchniałych konarów.

Przypominam mu kogoś... Powiedział to takim głosem i popatrzył tak, że nie mam wątpliwości o kim myślał. Nie, on nie może sobie o mnie przypomnieć. Tamten chłopak odszedł wraz z moją słabością. Skoro teraz odkryłem swoją prawdziwą naturę muszę nosić w duszy lekkość... Wspomnienia nie mogą przysłaniać odpowiedniego toru, którym pragnę podążać.

Zeskoczyłem na piaszczystą ścieżkę, przytrzymując spory kapelusz. Jednak... Za nic nie oddałbym tych wspomnień, są moją nieodłączną częścią, która raniąc dodaje siły niezbędnej do ochrony panicza.

BEZ NICH NIE MÓGŁBYM ISTNIEĆ.


***

( Over my Head )


- Paniczu, jest kwadrans po dziewiątej, spóźnisz się.  - energicznie zapukałem w ogromne mosiężne drzwi, nakładając na uczucia maskę obojętności.
- No idę, idę... - przytłumiony głos zdawał się ledwo odpowiadać - Jeszcze chwil... - usłyszałem jak coś twardego przewraca się na ziemię, a głuchy krzyk został stłumiony przed prawdopodobnie poduszkę.

Bez zastanowienia wtargnąłem do jego komnaty, od razu zostając oślepionym przez intensywne słońce, pożerające pokój w całości. Przymknąłem powieki szukając Ozariusa. Zauważyłem tylko wystającą stopę między nogą stołu, a jego obrusem oraz wywróconym krzesłem.

- Paniczu Oz? - wyciągając go spod mebla oceniłem jego stan.
- Spać... - mruknął cicho, ledwo otwierając szklaczki. Przez taki widok zachciało mi się zaśmiać, ale powstrzymując się, postawiłem go na równe nogi - Nie wyspałem się... - podczas ziewania zakrył dłonią twarz.
- Nawet nie pytam dlaczego. - pokręciłem głową widząc krytyczny stan jego ubrania. Po prostu... Temperatura podskoczyła mi o kilka stopni. Koszula chłopaka była zapięta nie na te guziki co trzeba, a w połowie odkrywała jego tors, natomiast spodnie powoli zaczęły osuwać się na dół - Niech panicz... Jakoś się ogarnie no! - nie mogąc wytrzymać odwróciłem się w przeciwną stronę. Te czerwone zasłony zrobiły się nagle takie interesujące...
- No już, już... - przeciągnął się i ślamazarnymi ruchami poprawił wizerunek - Chodźmy.

Zarządził, po czym bez zbędnych przygotowań opuściliśmy bogatą posiadłość. Przez jakiś czas droga była wygodna, jednak w pewnym momencie musieliśmy wejść do lasu, stąpając po nieco mokrej trawie. Zerknąłem na niego, kiedy chód stał się trochę chaotyczny. Panicz powoli przysypiał, tracąc kontakt z rzeczywistością. Zgrabne nogi po pewnym czasie splątały się ze sobą, przez co upadł na ziemię.

- Nie no muszę chwilkę pospać, wtedy mi przejdzie. - jęknął niewyraźnie z trudem siadając po turecku.
- Musimy iść i tak jesteśmy już spóźnieni. - pochyliłem się znacznie, aby złapał moją dłoń.
- Schyl się. - podparł ręką swoje ciało i powoli stanął na dolnych kończynach. Jak rozkazał, tak zrobiłem nie oszczędzając mu badawczego spojrzenia - Obudź mnie za kilka minut. - ziewnął, gramoląc się na moje plecy.

Czując jego ciepło wstrzymałem oddech, ale po chwili uspokoiłem emocje. Wygodnie umieściłem jego kolana na talii, po bokach przytrzymując je dłońmi, a on zaplótł ręce na mojej klatce piersiowej, głowę tuląc do łopatek. Czy on w ogóle ma jakąś wagę? Jest taki leciutki...

JEDNAK CZY JEST SZANSA, ABY BYŁ MÓJ?


***

( Doomsday )


Mimo spokojnego marszu, od wczoraj czułem, iż wydarzy się coś poważnego, a w dodatku to przeczucie z każdą chwilą rosło, zaczynając mnie trochę niepokoić. Dojrzałem w powietrzu nutkę czegoś złego, toteż wspinając się na klif, który posiadał ogromną polanę, przysiadłem obok sporego, wysuszonego drzewa. Delikatnie położyłem panicza na podłożu, opierając jego głowę o zagłębienie w korze. Sam przystawiłem dłoń do prawego boku spodni, rozglądając się dookoła. Teraz byłem przekonany, że coś się zbliża, czułem to, a mój umysł nigdy nie zawodził. Widząc, że Oz zaczyna się powoli wybudzać, odszedłem od niego kawałek.

- Nie ruszaj się stamtąd paniczu. - zarządziłem poważnym tonem głosu, przez który od razu oprzytomniał.

TO BĘDZIE COŚ BARDZO ZŁEGO, TA AURA MNIE PRZYTŁACZA...
Jak na zawołanie zobaczyłem, jak cały rządek ognistych pocisków leci w moją stronę. Zdążyłem odejść tylko na jeden bok, przez co dwie z kul przecięły skórę na barku oraz udzie. Syknąłem cicho widząc, jak kolejna salwa w zabójczym tempie zmierza wycelowana w moją osobę. Od razu odbiegłem na prawo, następnie przeskakując na rękach i schylając się nisko, prześlizgnąłem się parę metrów dalej. Nie miałem czasu skupić mocy, gdyż ostre naboje wypełnione sporym ładunkiem, pociągnięte za linki cofnęły się raniąc mój drugi bok. Jeszcze kilka razy odskakiwałem w tył, aż nagle wypatrując napastnika zniknąłem, pojawiając się tuż obok niego. Błysk mojej katany oślepił wszystkie obserwujące nas tęczówki, a zgrzyt ciśniętych w siebie stali zatarł się ze sobą trwając w drgającej postawie. Mój wróg nie miał zamiaru odpuścić, a jego siła przekraczała co najmniej ludzką. Zebrałem w dłoniach znaczną część energii i dzięki temu wyrzuciłem osobnika spomiędzy bujnych krzewów, od razu atakując go od góry. Usłyszałem dzikie warknięcie, a bestia turlając się, podskoczyła na równe nogi.

Osz cholera...

Tylko to przemknęło mi przez myśl, gdy zaskoczony zostałem powalony na ziemię. Jedynie mój miecz ochronił szyję, przed odcięciem głowy. Jeden z legendarnych zabójców pochodzących ze sfer otchłani cisnął we mnie cały gniew.

- Oddaj nam panicza Ozariusa, to oszczędzisz swoje życie. - powiedział chłodno, zaciskając palce na mojej krtani.

Otworzyłem szeroko oczy, nie będąc w stanie zrobić niczego więcej. W dodatku piekły mnie całe plecy, a noga rwała od upadku na korzenie. Patrzyłem na maskę z dziwacznymi wzorami, która zakrywała jego twarz. Uścisk był wręcz żelazny, gdyż on twardo trzymał swoją rękojeść jedną ręką, a ja z ledwością dorównywałem mu dwiema. Zerknąłem na chłopaka, który z uchylonymi ustami całkowicie zszokowany patrzył na zaczynającą się walkę. Chce mi zabrać kogoś, kogo kocham? No trudno... Tak go nie pokonam, więc żeby móc się z nim zmierzyć, muszę użyć tej mocy. Nie oddam nikomu panicza, nikomu!

- Heh. - odparłem demonowi, uśmiechając się pewnie.

Biała moc, która nagle wydostała się ze mnie dużym strumieniem, przerzuciła mężczyznę parę metrów dalej, a ja podniosłem się, cisnąc w niego ostrzem. Nie było nic widać, oprócz oślepiającego paska przesuwającego się między drzewami, które od razu były w znacznym stopniu rozszarpywane.

NIGDY... NIKOMU... NIE ODDAM PANICZA...

( The Distance to Oblivion )
Po chwili wielki wybuch oświetlił blaskiem teren dookoła nas, a następnie ogromna fala mocy przepłynęła dalej, tworząc porywiste kręgi powietrza. Chłopak zasłonił dłońmi oczy i z trudem łapał powietrze, mając jego nadmiar. Pojawiłem się przed nim, rozrywając gęstą mgłę utworzoną po uderzeniu.

WIEM, ŻE JUŻ NIE BĘDZIE JAK DAWNIEJ...
Lekka, śnieżna poświata otaczała moją osobę, a ja ściągając maskę obojętności uśmiechnąłem się do niego bardzo czule, patrząc w te słodko otwierające się oczka. Z moich pleców wyrastały potężne skrzydła, pokryte nieskazitelną bielą, która na odległość biła odczuwalną dobrocią i ciepłem dla każdego potrzebującego pomocy. Mięciutki puch lekko falował, poruszany muśnięciami prążków mocy. Dwa przednie kosmyki na samych końcówkach pokryły się z 5 centymetrów białym kolorem. W moich tęczówkach przelewało się złoto, mieniąc się przeróżnymi barwami. Dotknąłem jego ramienia, dodając mu tym samym otuchy.

- Ty jesteś tym legendarnym aniołem, który ma zgładzić swoje przeciwieństwo, jeśli ono zaatakuje pierwsze? - ledwo to z siebie wydusił.
- Tak, to ja... - odpowiedziałem niskim głosem, który lekko zawibrował wbijając się w uszy słuchacza.
- I tylko jeden z was może wygrać albo oboje zginiecie? - przerażenie w jego oczach wciąż rosło, a barwa wypowiedzi zaczęła się nieco łamać.
- Nie martw się, na pewno go pokonam i wrócę. Przecież muszę ciebie ochraniać, prawda? - musiałeś poznać również tę legendę?!
- Twój głos... Sprawia, że mam chęć ci zaufać nawet, jeśli to by było kłamstwo... - zawiesił dłoń w powietrzu, kiedy chciał dotknąć mojego policzka.
- Będzie dobrze. Obiecuję, że wrócę. - kaszlnąłem jednorazowo czując wewnętrzny krwotok. Moja bliźniacza strona okazała się być silniejsza, niż przypuszczałem - Niestety paniczu, ty musisz wrócić.

MUSISZ PAMIĘTAĆ. ANIOŁ ZAWSZE KOGOŚ BRONI, JEST CZYIMŚ STRÓŻEM, DLATEGO...
- Nie możesz! - krzyknął panicznie, kiwając głową na boki.
- Paniczu, wrócę. A nawet jeśli... Jestem tylko sługą. - odwróciłem głowę, kątem oka obserwując podnoszącego się powoli demona.
- Żadne 'jeśli'! Dlaczego ty?! Przecież, przecież...
- Paniczu. - zaśmiałem się subtelnie - Ej, paniczu, wiesz co? - zdezorientowany popatrzył w moje oczy.

Jedną ręką otworzyłem mały portal, prowadzący bezpośrednio do domu. Wiem, że nie mam szans wyjścia bez ran, ale on... Musi żyć za wszelką cenę. Sięgnąłem skrzydeł i wyciągnąłem jedno pióro. Jego tęczówki drgały, a usta chcąc coś powiedzieć jedynie zaciskały się w niepewności. Zamknąłem dłonie, wcześniej całując jedwabną energię, która kryła się pod anielskim pierzem. Otworzyłem oczy, patrząc pewnie. Już się nie waham, wiem kim jestem, co muszę zrobić i gdzie jest moje miejsce.

- Paniczu... - rzekłem półgłosem - Panie Oz... Niech pan wie, że od zawsze byłem panu oddany, tylko i wyłącznie panu, pomimo wielu lat... Czekałem... Nie wyobrażałem sobie życia bez pana, dlatego przebywanie w pańskiej obecności jest dla mnie zaszczytem. Niech pan nigdy nie zapomina przeszłości, która tak wiele wniosła w moje życie... - wsunąłem w jego trzęsące się dłonie miękkie piórko i zakleszczyłem je w ciepłych objęciach chłopaka - Naprawdę... Wszystko co dla pana robiłem, to z czystej woli. Pan jest cudowny... Poza panem nic się nie liczy, świat nie istnieje. Niech pan nie zapomni... Nie zapomni, że kochałem od pierwszego spojrzenia i kochał będę przez całe życie tylko pana...
- Raven... - sapnął na wydechu, nie wiedząc co powiedzieć. Był oszołomiony, a mój rywal powoli dochodził do siebie.
- Jeszcze jedno. - uśmiechnąłem się szczerze wiedząc, że teraz pozna prawdę, która ciążyła mi już od wielu miesięcy, lat... - Pokonałem swój lęk do kotów, udało mi się! - uniosłem ręce, wymachując nimi spokojnie.

Bez cienia wahania otworzył szeroko oczy i drgnął bardzo widoczne. Pomogłem mu wstać, biorąc go na ręce, aby za chwilę wrzucić go do portalu zapewniając bezpieczeństwo. Zakleszczył palce na moich ramionach.

- Gi... Gi... - potok łez zaczął lecieć, a jego dłonie natychmiast podążyły w stronę mojej twarzy. Już miały dotknąć... Zatopić się... Ale... Uśmiechnąłem się smutno i pchnąłem go w głąb świetlistego korytarza, od którego biła ogromna moc - Gilbeeeert!!! - przeraźliwy, przyprawiający o dreszcze przeciągły krzyk razem z otoczeniem rozerwał również moją duszę.

Jak myślałem, od razu odkrył kim tak naprawdę jestem, ale... Dlaczego nie jest mi lżej? Czuję okropny ból, rozpalający mnie od środka?

WINNY !
Przez to, że zdekoncentrowałem się na chwilę, napastnik rzucił mną o drzewo, raniąc skórę ostrymi linkami, które natychmiast docisnęły mnie do dębu, dostając się do mięśni. Zachłysnąłem się własną krwią, która ciurkiem naszła mi z żołądka do gardła. Klatka piersiowa, nogi, ręce, brzuch, szyja... Przez metalowe sznury nie mogłem się ruszyć, a ciepła posoka kapała z moich warg.

Cholera! Nie mogę nawet zebrać mocy, czyżby antymagiczne bransolety? Niedobrze... Fatalnie... Nie mam szans...

Opuściłem głowę, co jakiś czas kaszląc bardzo głośno. Pozwalałem, aby czerwone kropelki regularnie opadały na ziemię.

Tak nie może być... Obiecałem, że wrócę i co, poddaję się? Teraz? Obiecałem... Za wszelką cenę muszę cię zobaczyć, nie ma innego wyjścia! Nie wyobrażam sobie istnienia bez ciebie, nie chcę! Stałem się silny tylko dla ciebie. Wrócę, ale... Za drogą cenę... Chyba zbyt drogą...

Moje usta zaczęły drżeć, a łzy wydostały się spod powiek.

ANIOŁ, KTÓRY MA POKONAĆ BLIŹNIACZĄ DUSZĘ UTRACI WSZELKIE WSPOMNIENIA JAKIE DOTĄD ZDOBYŁ.
Nie chcę ich stracić... Nie chcę... Są dla mnie najcenniejsze... Tyle mi dawałeś, mówiłeś, śmiałeś, rozwalałeś dosłownie na łopatki, głaskałeś, czekałeś... Nie mogę zapomnieć, nie chcę zapomnieć! Wtedy będziesz cierpiał, ale... Tak bardzo chcę ciebie zobaczyć... Wybaczysz mi, prawda? Wybaczysz głupie zachowanie, które przysporzy ci smutku... Jestem taki samolubny, tak cholernie samolubny, ale chcę na ciebie patrzeć...

Zacząłem głośniej szlochać, a śnieżna energia powolutku parowała z mojego ciała, rozrywając kolczaste druty. Nie chcę! Czuję się jak malutkie dziecko... Boję się... Razem ze wspomnieniami... Utracę możliwość uczucia, jakim darzę cię od dawna, co daje mi powód do życia...

NIE TĘSKNIMY ZA LUDŹMI, KTÓRYCH KOCHAMY. TĘSKNIMY ZA TĄ CZĄSTKĄ NAS SAMYCH, KTÓRĄ ONI ZE SOBĄ ZABIERAJĄ.
Dlatego... Proszę cię... Patrząc na pióro, pamiętaj kim byłem... Przynajmniej ty. Matko, jak się boję... Nie chcę stracić wspomnień, nie chcę, nie chcę...

Mocno zacisnąłem palce na rękojeści, stając naprzeciwko mojego kata.

- Nie chcęęę!!! - zdarłem chyba wszystkie struny głosowe, a moje oczy rozbłysły niepokonanym błękitem.

PRZEPRASZAM...
Kolejny raz biała błyskawica pokryła całe wzgórze, a niebo rozdarło się na dwie części.

Pisk walczących, chłodnych stali, grzmoty nawarstwione w jednej chwili, ogromny łoskot... Głuchy jęk, upadek, wypluta krew, łamane kości, spalone otoczenie... Posoka krwi brnąca wśród zielonej w tym jednym miejscu trawy...


***

( The World )


- Gilbert! Gilbert! - ktoś potrząsał moim ciałem... Ciemność jest taka miła... Ciepła... Cholera, to boli! - Gilbert! Obudź się, wiem, że nie śpisz!

Leniwie otworzyłem powieki, żałując od razu tej decyzji. Po chwili przyzwyczajenia rozejrzałem się po pomieszczeniu. Gdzie ja jestem?

- Pić... - wychrypiałem wskazując na szklankę.
- Proszę. - jakiś młody chłopak trzęsąc się jak osika czekał z niecierpliwością na dalsze ruchy.
- Gdzie ja jestem?
- Nie wiesz gdzie jesteś? - wyczułem ból w jego głosie, przez co zmarszczyłem czoło.
- A kim... Ty w ogóle jesteś? - podniosłem się do połowy i syknąłem, czując łamiący ból w krzyżu.

Blondyn przytrzymał moje plecy, zaś jego wzrok wydawał się taki, jakby rozpaczał od paru dni... Od środka... Czułem się okropnie. Boli mnie dosłownie wszystko, do tego nie mam pojęcia...

PUSTKA... JAK OTCHŁAŃ... BEZDENNA... NIEZMIENNA...
Przeszedł mnie zimny dreszcz, aż zabrakło mi tchu. Przyłożyłem do głowy dłoń i ślepo patrzyłem w kąt pomieszczenia.

Ja... Nic nie pamiętam...! Co jest... Co się stało?!

W panice zacząłem nerwowo rozglądać się wokół, napotykając zdziwione spojrzenie młodego.

- Gilbert? - zapytał nieśmiało, siadając na skraju łóżka. Satynowa pościel krętymi ścieżkami, w rezultacie ugięła się pod jego małym ciężarem. Oświetlenie było średnie, gdyż na zewnątrz zapadał zmrok.
- Co się stało?! - lekko złapałem go za barki - Gdzie ja jestem?! Nic nie pamiętam, nie pamiętam... - zacząłem powtarzać to jak mantrę. Czuję, że zapomniałem bardzo ważnej rzeczy, o której muszę pamiętać...
- Spokojnie... - przytulił mnie do siebie, starając się załagodzić drgania, przejmujące kontrolę nad moim ciałem.

Nagle coś przebiegło od jego klatki piersiowej. Impuls! Spojrzałem na koszulę, która miała pod sobą zawieszone na rzemyk piórko. Natychmiast jak dziki zacząłem odpinać jego górną garderobę, ślepo ufając przeczuciu, że to ma jakieś powiązanie.

- Gilbert, co ty... - podniósł zdezorientowany dłonie, bojąc się wykonać najdrobniejszej czynności.

BIEGNIJ... BIEGNIJ... NOWA PRZYSZŁOŚĆ CZEKA...
Dotknąłem śnieżnego puszku i aż odebrało mi powietrze. Tęczówki rozszerzyły się jak pięciozłotówki, a wspomnienia... Wszystko...

- Gilbert!

Zacząłem kaszleć z natłoku wrażeń, które do mnie napływały. Owe piórko coraz bardziej emanowało jasną poświatą, a ja zacząłem się dusić.

- Gilbert!

SILNA WOLA, KTÓRA POZWOLIŁA ZACHOWAĆ WSPOMNIENIA...
- Gilbert!

WIELKIE PRZYWIĄZANIE, POZWALAJĄCE PAMIĘTAĆ...
- Gilbert!

TO JEST WŁAŚNIE ODDANIE...
W końcu wziąłem duży wdech, a malutka lotka rozprysnęła się na drobne kawałeczki, srebrząc czystą pościel, którą byłem okryty.

ISTNIENIE ANIOŁA WRAZ Z TĄ CHWILĄ ODESZŁO, DAJĄC WSPOMNIENIA...
Wielki płacz wezbrał na sile, przez co załkałem głośno, obejmując kurczowo panicza. Moje palce blisko zbliżyły nasze ciała, a głowa wylądowała koło jego ucha. Nigdy więcej nie chcę zapomnieć, nigdy!

- Gilb...?
- Paniczu Oz, przepraszam! Nie będę mógł cię ochraniać... Już nie jestem aniołem, które zawsze podziwiałeś, przepraszam... Przepraszam! Jak zwykle przysporzyłem wielu kłopotów i zmartwień... - między słowotokiem szybko pociągałem nosem, a powieki nie chciały się w ogóle otworzyć - Bałem się, że pana stracę. Tyle wspomnień... Ja... Przepraszam...
- Gilbert. - uniosłem głowę, aby zobaczyć najpiękniejszy uśmiech istniejący na świecie.

TWÓJ GŁOS, KTÓRY ODBIERA ZMYSŁY... ZAWSZE GO ROZPOZNAM, PÓJDĘ ZA NIM WSZĘDZIE...
- Za dużo dzisiaj mówisz. - zaśmiał się, ujmując w dłonie moje policzki - Czekałem bardzo długo na ciebie, nie anioła. Sam w sobie jesteś silny i tylko ty możesz mnie chronić.

Dotyk wszczepiający się w moją duszę należy tylko do niego. Spojrzenie, które teraz jest takie czułe, uporządkowane, i w porównaniu do mnie dorosłe, ten jeden raz spokojne...

Bladoróżowe wargi zatopiły się w moich, pieczętując wszystkie uczucia, które skrywałem od lat. Ból, radość, szczęście, strach - teraz to wszystko będzie należało do nas. Ciepło, zapach, miłość... Tak, to jest mój pan, za którym pójdę nawet do piekła.

WARTO WIERZYĆ W MARZENIA.

WARTO WALCZYĆ.

WARTO KOCHAĆ, CHOĆBY NIE WIADOMO CO SIĘ STAŁO.

WYGRAŁEM W Z GÓRY PRZEGRANEJ WALCE, DOSTAJĄC SIĘ DO SŁODKIEJ NIEWOLI, Z KTÓREJ NIE CHCĘ UCIEKAĆ.

JEST DOBRZE...
~'~'~'

YaoixGrelka

~'~'~'


Akemi (21:29)

1 komentarz:

  1. Hej,
    Bardzo wzruszający tekst, cudownie po prostu uwielbiam szczęśliwe zakończenia...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń