piątek, 5 października 2012

Notka Specjalna dla moich Elfiątek ^^

22 grudnia 2009

Moi najdrożsi. Przepraszam, że nie dodałam wczoraj notki. Dwa autobusy mi nie przyjechały i musiałam czekać dwie godziny na następny, aby wrócić do domu... A po przyjeździe miałam siły tylko na owinięcie się w koc i uśnięcie. Dziś też miało być szybciej, ale Wigilia klasowa przeciągnęła się, no i było sprzątanie w domu. Na szczęście udało mi się dokończyć to, co dla Was planowałam od dłuższego czasu. Nawet lepiej, że dziś jest Notka Specjalna xD

Najpierw odpiszę:

Chieko - Nie ma to jak Internet, zawsze pomoże... Szkoda tylko, że czasami, jak na złość, nie chce odnaleźć tego, co szukamy, aby mieć jeszcze chwilę wytchnienia xP Dziękuję za życzenia. Niech te Święta będą niezapomniane, a odwilż, zapowiadana  w telewizji, oby Cię nie dotknęła xD

Luni - Czyli z Ciebie jest Aniołek? xD Nie w każdej sytuacji odnajdziesz w sobie Tenshiego XD Bronić go będą, a jakże, ale raczej przed Subaru.

Pragnę tę notkę zadedykować Kirhan, która za dwa dni będzie miała urodziny ;* Wszystkiego najlepszego, kochana! Aby Syriusz Ci nie psocił za bardzo, Potter wyrobił zmysł orientacji i uważał na siebie, Peter zachwycił swą wybrankę, a Remi pomagał Ci w uspokajaniu tych kochanych, wspaniale przez Ciebie opisywanych Huncwotów. Weny, dużo śniegu, cudownej świątecznej atmosfery, prezentów pod choinką, a także i dostarczonych do rąk i spełnienia wszelkich marzeń (i postanowień Noworocznych) ;*

Ehh... Mam jeszcze jedną wiadomość. Rok. Dokładnie rok dziś minął, odkąd na łamach mego bloga ukazała się pierwsza notka. Chciałabym Was podziękować za pomoc, za wkład, rady i za to, że tak czynnie i aktywnie przyczynialiście się do rozrastania się kart historii. Bez Was nie byłoby wielu pomysłów. To zabawne, gdy przypomnę sobie, jak w ukryciu tworzyłam ten blog xD A teraz? Hm, mam wiele poparcia, ba! Pomocy ze strony rodziców, braci. I Wy, moje kochane Elfiątka, małego Skrzaciątka, jesteście nierozłączną częścią, etapem w moim życiu, którego nigdy nie zapomnę i zawsze będę go wspominać z łezką w oku. Ale, ale, ja się nigdzie nie wybieram XDD Pisać będą, się wie XD Jesteście wspaniałymi ludźmi. Zazdroszczę Waszym rodzinom, iż posiadają tak cudowne, kochane istoty. Serdecznie Wam wszystkim dziękuję, za tak niezapomniany rok wrażeń. To dzięki Kirhan, co już wiele razy wspomniałam, tutaj jestem i kłaniam się Tobie, kochana, bo jesteś ze mną od samego początku i jeszcze nie masz mnie dosyć (chyba) =* Jeszcze raz - DZIĘKUJĘ WAM Z CAŁEGO SERCA!!! ♥ A także życzę Wesołych Świąt i Niesamowitego Sylwestra.

 

Czasami mamy dosyć ograniczeń i rozkazów, które nie pozwalają nam na pełne bycie sobą. Przecież każdy ma prawo do popełniania własnych błędów, jednocześnie czerpiąc z życia pełnymi garściami. Bądź kowalem własnego losu. – powiedzą rodzice, gdy akurat uważają, że w końcu jesteśmy dorośli i powinniśmy zachowywać się dojrzale. Innym razem, kiedy nasza decyzja im nie odpowiada, oburzają się, powołując się na nierozwagę i dziecinność. Najgorsze jest jednak to, że każą nam załatwiać coś po szkole, jakby sami nie mogli tego zrobić, mając samochód oraz firmę znajdującą się trzy kilometry od centrum. Tak właśnie było z naszym ciemnowłosym szatynem, który, jak jeden z wielu, doświadczał u swych rodzicieli syndromu pracocholizmu i wiecznego braku czasu. On musiał codziennie tak opracować szybkość drogi na dworzec PKS, aby zdążyć na autobus. Akurat wtedy, gdy miał tylko pół godziny do odjazdu, musiał coś szybko załatwić. Ówczesny poniedziałek, choć ciężki, okazał się czymś zapowiadającym rychłą zmianę w jego życiu... O ile weźmie sprawy w swoje ręce, lub nie będzie się wzbraniał. Tak właśnie trzydziestego listopada, w dzień wróżb, Daniel zmierzał w kierunku gabinetu weterynaryjnego, mieszczącego się kilka kroków od jego szkoły. Dokładnie naprzeciwko. Chłopak długo szukał owego miejsca, aż w końcu jego tata doinformował go w tej kwestii. Rodzice nie byli źli. Bardzo kochali syna, starali się dla niego, jak najlepiej, lecz nic nie zastąpi prawdziwej rodziny. Małżeństwo wracało późno i nawet nie mieli kiedy porozmawiać z pierworodnym, a co dopiero zajmować się psem, jakiego posiadali. To Daniel zauważył, że zwierzak choruje, lecz myślał, że rodzice zainteresują się tym. Przecież psiak codziennie wyczekiwał na nich pod drzwiami, by chociaż ich ujrzeć, otrzeć się o nogi.
Uczeń trzeciej klasy ogólniaka, dobrze zapowiadający się dziennikarz, a także osoba z predyspozycjami na medyka, wkładał dużo pracy, by osiągać wysokie wyniki. Nie miał zamiaru liczyć na znajomości uzyskane od rodziców, o nie! Chłopak chciał sam wszystko zrobić i dostać się na wymarzone studia.
Owego poniedziałku, przechodząc przez pasy, zastanawiał się, co też weterynarz zaleci jego pupilowi. Na jego miejscu zastosowałby „Lopatol 500”, chociaż lepiej byłoby wziąć większą tabletkę i podzielić ją na pół, a w razie ewentualnego nawrotu dolegliwości, podać po raz drugi. Wiadomym było, że lekarz nie da mu całego opakowania, tylko właśnie jedną pigułkę. W dodatku chłopak nie może narzucać czegoś specjaliście, prawda?
Niepewnie otworzył drzwi i znalazł się w przestronnym pomieszczeniu. Z lewej strony znajdowała się szklana ściana, która kryła za sobą różnego rodzaju leki. Szymczyk był tu pierwszy raz, więc dłuższą chwilę stał bezradnie, nie wiedząc gdzie się udać. Po upływie minuty pokonał odległość do drzwi mieszczących się w prawym rogu. Spojrzał na tabliczkę o danych weterynarza i jego licznych tytułach. Na usta wkradł mu się grymas, gdy przeczytał nie tyle, co nazwisko, ale imię – Jan. Dokładniej, dr hab. n. wet* Jan Golc.
- No pięknie – pomyślał. – Zaraz wyjdzie jakiś bubek, który powinien już dawno odejść na emeryturę i będzie się wymądrzał. – nacisnął na dzwonek i oczekując na „bubka”, zaczął nucić słowa ulubionej piosenki. Nie miał zwyczaju myśleć o kimś w zły sposób, lecz ten dzień był dla niego wręcz uciążliwy. Nauczycielka postawiła mu niesłusznie ocenę niedostateczną, gdyż nie zaznaczył na kartkówce kąta sinus. Naliczył się, namęczył, nie widząc czy wynik jest prawidłowy, pół nocy spędził nad rozwiązywaniem przykładów i wszystko poszło na marne. Przez to zamyślenie nie zauważył, że śpiewa na głos, a weterynarz wpatruje się w niego.
- Za wcześnie na kolędników, chyba, że praca aż tak mnie pochłonęła i nie jestem na bieżąco.
Daniel, który dotychczas miał wzrok utkwiony w podłogę, gdyż zawzięcie rozmyślał o niesprawiedliwości szkolnej, otworzył usta, by chociaż się przywitać i powiedzieć o problemie, z jakim do niego przyszedł.
- Mam... psa. – tylko tyle wykrztusił, kompletnie zamierając. Nie tego się spodziewał.
Spod zgrabnych szkieł okularów okalających delikatne oprawki w bordowym kolorze, zerkały na niego piwne, roześmiane oczy. Mężczyzna był zaskoczony aż tak dużym wrażeniem, jakie niewątpliwie wywarł. Nie chcąc, aby młody klient był skazany na możliwe przyłapanie przez innych wchodzących, na wlepianiu w niego wzroku i to z otwartymi ustami, gestem zaprosił go do środka, jednocześnie zamykając za nimi drzwi.
- To cudownie, a coś z nim nie tak? – uśmiechnął się, jak zadowolony kociak, którego ktoś podrapał po brzuszku.
Chłopiec starał się zreflektować, więc odwrócił wzrok. Golc okrążył go, by chwilę później usiąść na krzesełku za biurkiem.
- Ja chciałbym coś na odrobaczenie. – Daniel wreszcie wyjawił to, co było meritum jego sprawę. Wciągnął powietrze, by przy wypuszczeniu go, nieco się opanować. Dla pewności policzył jeszcze do dziesięciu i spojrzał na niego odważniej, chcąc kontynuować swój wątek, przed czym powstrzymał go weterynarz.
- Rozumiem, iż owy środek ma służyć pupilowi, a nie panu? Zdanie, jakie pan wypowiedział, brzmi dosyć podchwytliwie. – humor mężczyzny był dziś najwyraźniej nastawiony na dobrą zabawę. Golc oparł się wygodnie, krzyżując ramiona na piersi.
- Proszę nie łapać mnie za słówka. To chyba gabinet weterynaryjny, a nie przychodnia lekarska! – chłopiec oburzył się i podnosząc głos, zwęził oczy, nadając twarzy surowszy, a zarazem doroślejszy wyraz.
- Nie chciałem pana urazić. – Jan posłał mu przepraszające spojrzenie, któremu jednak bliżej było do pobłażliwości. – Jest pan przecież osobą dorosłą, a ja zachowałem się tak nieodpowiedzialnie. – drwił, najwyraźniej drwił, lecz nie w złych intencjach. Pochylił się nad biurkiem i wziąwszy długopis między palec wskazujący a kciuk, utkwił w chłopcu wzrok profesjonalisty. – Ile pies ma lat i jakiej jest rasy?
Zmiana postawy mężczyzny lekko zbiła go z tropu, lecz po chwili dotarły do niego pytania.
- Może pokażę zdjęcie. – sięgnął ręką za siebie, aby dostać się do zamka od torby. Rozsunął go i po kilku sekundach szperania, wyciągnął telefon. – Nie wiem, co to za rasa. Kuzyn znalazł dwa młode i jednego mi podarował. Mówił, że jakiś lekarz określił wiek tego mojego na cztery tygodnie. U mnie jest już około sześciu dni. – odnalazł najlepsze ujęcie i pokazał je mężczyźnie.
- Młody z niego psiak, więc nie mogę dać zbyt silnej dawki. – niebieski długopis spotkał się z czystą kartką, zamieszczając na niej jakieś litery. Szuflada szurnęła, by Golc mógł wydobyć z niej opakowanie, mieszczące dwie tabletki. Oddał chłopcu telefon, przerywając chwilową ciszę, krótkim: „Proszę.” – Niech pan da to pupilowi razem z wodą lub w posiłku, aby na pewno zjadł. Jedna powinna wystarczyć, gdyż więcej mogłoby zaszkodzić. W razie braku efektów, po pół roku należy zaaplikować drugą, nie wcześniej. To silny specyfik, który dla tak młodego psa okazałby się trucizną, jeżeli dostałby go za dużo.
Daniel chłonął wszystko, starając się niczego nie przeoczyć. Dodatkowa wiedza z pewnością mu się przyda, mimo, że sam także zastosowałby ten lek.
- W ciągu tygodnia powinno przejść, prawda? Kilka składników „Lopatolu 500” zabija szkodliwe bakterie w organizmie, powodując ich ostateczne wydalenie. – brwi Jana ułożyły się pod kątem, marszcząc nasadę nosa. – Jestem co prawda z klasy humanistycznej, ale chodzę też na rozszerzoną biologię. – wyjaśnił nastolatek, odbierając instrukcję przyjmowania tabletki. – Wiem, co nieco, dlatego...
- Rozumiem. – głos mężczyzny wydał mu się nad wyraz zmysłowy, a początek wyrazu zabrzmiał jak mruczenie, od którego po ciele przebiegł mu dreszcz. – Cieszy mnie to, że młodzi ludzie interesują się nauką i leczeniem zwierząt.
Chłopak odwrócił głowę, speszony tymi słowami.
- Niesienie pomocy jest bardzo pięknym i coraz rzadszym zjawiskiem, dlatego pozwoli pan, że już pójdę. Nie mogę zwlekać i patrzyć, jak mój Akito cierpli.
Golc natychmiast wstał z krzesełka i sięgając ręką po kremowy kartonik, okrążył biurko i stanął naprzeciw zarumienionego ucznia.
- Powiadomi mnie pan, jak działa lek? – spojrzał mu w oczy i uśmiechnął się delikatnie. Na gest otwarcia wyciągniętej dłoni nastolatka, położył na niej wizytówkę. Następnie objął mu rękę obiema swoimi. – W takim razie, do usłyszenia.
Głowa Daniela pochyliła się, dając do zrozumienia, że jej właściciel potakuje. Serce biło mu szybko, dając znać mózgowi, że chłopiec doświadcza w tym momencie uczucia, jakie nazywane jest zauroczeniem, czy nawet miłością. Gdy ów impuls dotarł do jego świadomości, przestraszył się. Postanowił szybko się wycofać, lecz jak na złość ramię torby zaplątało mu się o nogę. Poczuł się potwornie niezdarnym i już wyobrażał sobie, co myśli o nim Jan. Gdy próbował wyszarpać uwięzioną kończynę, sprawa tylko się pogorszyła.
- Poczekaj, pomogę ci. – przeszedł na „ty”, co według ucznia dowodziło, że uważa go za dzieciucha, który nawet nie potrafi wyplątać się z własnoręcznie, lecz nieumyślnie zastawionej pułapki. Mężczyzna dźwignął jego nogę, sprawnie radząc sobie z szelką od torby. – Już po kłopocie. Oh, właśnie.Przepraszam za bezpośredni zwrot... Ja jestem Jasiek. – wyciągną rękę w kierunku Szymczyka.
Szatyn usłyszał szum krwi nabiegającej do głowy. Chwila minęła nim odwzajemnił powitalny gest.
- Daniel. – powiedział całkiem normalnie, mimo kolan, które lekko drżały przez głębokie spojrzenie dwudziestopięciolatka. – Nie musiał się pan... Nie musiałeś się przedstawiać. – poprawił się przez karcący wzrok weterynarza. – Przecież nie znamy się i...
- A musimy? Przecież to nie zbrodnia. – usłyszeli dzwonek do drzwi. – W dodatku każdy mi tak mówi. – dodał, otwierając nastolatkowi.
Chłopak wyszedł, a na jego miejsce do pomieszczenia wkroczyła młoda, elegancko ubrana kobieta. Chwilę taksowała go zdegustowanym spojrzeniem, które zmieniło się diametralnie pod wpływem osoby Golca.
- Dzień dobry, panie Janie. – Szymczyk gwałtownie odwrócił się w stronę mężczyzny, lecz ten puścił mu oczko i zamknął drzwi. Niedawny ból w sercu, który nie wiedzieć czemu się pojawił, równie szybko zniknął. Głęboko schowana myśl nie miała prawa dostać się w dalsze rejony serca, duszy, czy umysłu, chociaż jej maleńka iskierka dawała o sobie znać.
- Nie wszyscy mogą mówić do niego tak, jak ja!
***
Kilka dni później Daniel znów stał pod drzwiami gabinetu, choć tym razem w innym celu, niż poprzednio. Długo bił się z myślami, czy ma to zrobić, ale w końcu błysk odwagi pomógł mu podjąć decyzję. Nie przewidział tylko tego, że Golc wyjdzie ze swojego sanktuarium, zdziwi się, a później oprze o futrynę i ze skrzyżowanymi rękoma będzie oczekiwał na wyjaśnienia. Gdy tylko chłopiec powrócił do pozycji wyprostowanej, najpierw podskoczył, przestraszony kocimi, niezdradzającymi jakiegokolwiek szmeru, ruchami. Uzmysławiając sobie, jak bardzo się wpakował, przeklął się w myślach, jego policzki zapłonęły, a głowa skierowała się w bok. Mężczyzna oczekiwał objaśnień, choć perspektywa do napawania się zmieszaniem, wydała mu się interesująca. Wykorzystując fakt, że Daniel na niego nie patrzy, klęknął i podniósłszy z podłogi różę oraz mały blankiecik, zajął się jego treścią. Efekt, jaki wywarły na nim słowa tam zapisane, był natychmiastowy. Oczy mu pojaśniały, a na usta wypłynął radosny uśmiech.
- „Dziękuję za pomoc, która okazała się ratunkiem dla mojego psa.” Bardziej ogólnie się nie dało? – słabo ukrywał chęć roześmiania się. – Wiele czworonogów trafiło do mnie przez ostatni tydzień.
Chłopak zaczął żałować, że się tam zjawił. Mógł zwyczajnie wysłać podziękowania, lub po prostu mimochodem wspomnieć o wyleczeniu, w późniejszym czasie, kiedy Golc już by go nie pamiętał. I dlaczego coś ciepłego spoczywa na jego głowie?
Dopiero po chwili uprzytomnił sobie, że delikatna ręka mierzwi mu włosy.
- Nie smuć się. Co prawda róża i to czerwona, to dosyć wymowny gest, ale śmiem twierdzić o innych zamiarach, jakie tobą kierowały. – jego oczy błyszczały, gdy dostrzegł panikę w głębi źrenic Daniela. – Albo i nie. – mruknął cicho, aby go nie usłyszał. – Nikt mi jeszcze nie podziękował za skuteczną pomoc w podleczeniu zdrowia swojego pupila. W końcu to mój obowiązek, ale ty... Doceniłeś mnie, za co jestem ci bardzo wdzięczny. To bardzo miłe uczucie, gdy wie się, że istnieje osoba zadowolona z moich poczynań i do tego obdarowuje mnie prezentem, chociaż wcale nie stara się naprowadzić mnie na swój ślad. Gdyby nie to, że wyszedłem z gabinetu po leki, nie dowiedziałbym się, cóż to za urocza istota. – z przyjemnością podziwiał roztrzęsione ręce i uciekające spojrzenie szatyna. – Z drugiej strony, od razu widać, że masz duszę romantyka oraz piękne pismo, które mogło mnie zmylić. To szczęście, że udało mi się ciebie złapać. W dodatku miałeś dać znać, jak podziałało lekarstwo dla Akito.
Szymczyk wstrzymał oddech, czując także przypływ energii, adrenaliny oraz szybsze tętno.
- Zapamiętałeś imię mojego psa. – nie zdawał sobie sprawy, że zniżył głos do szeptu. – To znaczy... Wiem, że to nietypowa... nazwa i pewnie dlatego... – postanowił się uciszyć, gdyż poplątane i nieudolnie skonstruowane zdania niczemu nie pomagały.
- Hmm... Czworonoga, który posiada tak inteligentnego, przystojnego i – ośmielił się musnąć zewnętrzną stroną palców jego różowiutki policzek. – uroczego pana nie mógłbym zapomnieć.
Osiemnastolatek działał, jak w amoku, więc i pytanie, które zadał, było płynące prosto z serca.
- Nie mogłeś zapomnieć mnie, czy psa? Bo zrobiłeś przerwę przed „uroczego”, a dalej pociągnąłeś jakby jedno zdanie. – zachłysnął się, cofając w tył, gdy dokończył swą wypowiedź. Przygryzł wargę nie wiedząc, co ze sobą począć. Cóż teraz pomyśli sobie o nim Jasiek? Bojąc się tego, niepewnie spojrzał na mężczyznę.
Golc puknął go delikatnie płatkami kwiatu w nos.
- Czuję się, jakbym dostał prezent od Mikołaja, który podesłał mi ciebie. – zaakcentował ostatni wyraz i roześmiał się serdecznie.
Ten uśmiech, jak i prowizoryczna odpowiedź na wcześniej zadane pytanie, mało co nie wywołały jęku zachwytu ze strony Daniela, który przez ostatnie dni nie mógł przestać myśleć o nowopoznanym mężczyźnie. Czasami nachodziły go wizje o odwiedzeniu Golca, powołując się na błahostki takie, jak... I w tych momentach nie umiał sobie czegoś wymyślić. Dosłownie nic, więc chodził z głową w chmurach, nie zwracając zbytniej uwagi na otoczenie. W końcu zdecydował się na taki krok, jaki właśnie się wydarzył. Co prawda miało wyjść inaczej, ale nie możemy dostać wszystkiego, prawda? Teraz chciał się jak najszybciej stamtąd wydostać, więc zerknął w stronę zegara, wiszącego nieopodal.
- Jak późno! Muszę już iść. – czuł, że głupim jest wybranie sobie akurat wtorku na okazanie wyrazów wdzięczności. Lekcje, które odbywały się prawie do szesnastej, skazywały go na oczekiwanie na autobus oraz, co za tym idzie, późny powrót do domu. Plan, który miał polegać tylko na zostawieniu róży i udaniu się jak najszybciej na PKS, spalił na panewce, a na dodatek środek transportu mu uciekł. Cóż z tego? Przecież Daniel nie będzie tutaj czekał na następny.
Nie oczekując na reakcję mężczyzny, wybiegł z gabinetu. Chwilę później, lampa, która bezpośrednio oświetlała drzwi, była świadkiem typowego, zimowego zachowania. Cień, jaki zamajaczył w szybie futryny, wykonał kilka wygibasów, jakby ktoś odprawiał dziwny taniec, po czym ułożył się w jedną linię i opadł, dodając efekt dźwiękowy w postaci przedłużonego jęku.
Przestraszony weterynarz natychmiast podszedł do drzwi i otworzył je z rozmachem. Nie bacząc na mróz, wyszedł na zewnątrz w fartuchu lekarskim, klękając obok Daniela.
- Nic ci się nie stało? – przebiegł spojrzeniem po jego ciele, sprawdzając pobieżnie, czy chłopiec nie doznał większych obrażeń.
- Nie, tylko – syknął cicho – mój łokieć.
Golc ostrożnie dźwignął rękę nastolatka. Zauważył przetarty materiał, pod którym zaczęła zbierać się krew. Wokół jego gabinetu była istna ślizgawka, a dodając do tego liczne zanieczyszczenia spowodowane spalinami, zaczął się obawiać, czy aby w ranę nie wdało się zakażenie.
- Muszę to sprawdzić. – pomógł mu wstać, nie przejmując się zapewnieniami, że wszystko jest w porządku. – Jeszcze tylko zamknę. – poinformował go, gdy z powrotem znaleźli się na korytarzu. – Poczekaj chwilkę. – spojrzał mu w oczy, chcąc zlustrować stan Szymczyka.
Gdy wyłonił się z pokoiku, w jakim przyjmował klientów, Daniel dojrzał jakieś opakowania w jego ręce. Mężczyzna wyjął klucz i przekręcił nim dwa razy w zamku. – Teraz możemy iść. – poprowadził go pod drzwi z lekami i otworzył je przed nim. Następnie minęli kilka rzędów pigułek, zastrzyków i innych medycznych środków.
Szatyn ze zdziwieniem rozglądał się po, jak mu się wydawało wcześniej, małym wnętrzu. Złudzenie spowodowane ilością medykamentów, było niesamowite.
W końcu dotarli do następnych drzwi. Chłopak obawiał się wejść. Kto wie, gdzie jego towarzysz chce go zaciągnąć?
Księżyc, który świecił bardzo mocno, postanowił rozjaśnić twarz ucznia na tyle, by Jan ujrzał w jego oczach lekki strach. Na ten widok uśmiechnął się pod nosem i pierwszy wkroczył za próg.
- To mój dom. Jest połączony z gabinetem, więc nie tracę czasu na dojazdy. – odsunął się, aby zrobić miejsce dla swego gościa. – Idź do pokoju na lewo, ja zaraz przyjdę. – odebrał od niego kurtkę i zniknął za rogiem.
Dopiero teraz chłopak mógł rozejrzeć się dookoła. Zewsząd otaczały go obrazy zjawiskowo pięknej natury, czy też fotografie zwierząt. Delikatne zasłony wpadające w brzoskwiniowy kolor, tym bardziej wskazywały na spokojne usposobienie weterynarza. Nikłe światło lampy stojącej w kącie mogło nasuwać na myśl aurę intymności, tajemniczości oraz w szczególności odrealnienia od rażącej bieli za oknem. Piękny, własny świat, jaki stworzył lekarz, było warte uwiecznienia, chociaż Daniel śmiał wątpić, czy jakikolwiek aparat byłby zdolny uchwycić tak majestatyczną doskonałość.
- Podoba ci się? – Szymczyk drgnął, słysząc sympatyczne nuty w głosie Golca.
- Tak. – uśmiechnął się, znów zerkając na misternie pomalowany wazon.
- Należał do mojej matki. – dwudziestopięciolatek zamyślił się, zapewne wspominając ją. Po chwili melancholii ocknął się i podszedł do kwiecistego przedmiotu. – Teraz będzie jeszcze bardziej wspaniały. – odsunął się, pokazując mu wsuniętą do środka różę, jaką od niego dostał.
Serce Daniela ścisnęło się na moment, aby później rozluźnić się i zanurzyć w przyjemnym cieple.
Weterynarz zachichotał cicho i zwinnie lawirując pomiędzy dwoma fotelami, usiadł koło niego.
- Pokaż łokieć. – delikatnie wyciągnął rękę z rękawa bluzy. Sięgnął po białą butelkę, w tym samym czasie ściskając w dłoni watę. – Może szczypać. – polał ranę, wodą utlenioną, z ulgą stwierdzając, że żadna paskuda nie dostała się pod skórę. Dla pewności przyniósł także wodę w misce oraz mydło. – A teraz przemyjemy. – zachowywał się jak troskliwy ojciec. Po przeprowadzeniu wszelkich działań, obłożył grubym bandażem łokieć nastolatka i zabezpieczył haczykami. – Do wesela się zagoi. – poklepał go po ramieniu i wstał, zabierając ze sobą wcześniej przyniesione przedmioty. Gdy wrócił, zastał gościa w stanie pół śpiącym. – Coś się stało? – usiadł obok niego.
- Nic. Po prostu jestem na nogach od szóstej rano i padam na twarz. Miałem trzy sprawdziany i kartkówkę, więc czuję się wypompowany. – ziewnął, zasłaniając ręką, usta. – Kiedy zrobiłeś te kanapki? – spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Przed chwilą. – uśmiechnął się i podstawił mu talerz. – Bierz, smacznego.
Daniel wziął jedną, przyglądając się jej, jakby się bał, że zawiera jakieś środki odurzające.
- Pyszna! – wykrzyknął, odgryzając spory kęs.
Poprzez szkiełka okularów wyglądało zadowolone spojrzenie roziskrzonych oczu.
- Cieszę się.
***
Po jakimś czasie chłopak zaczął usypiać. Melodyjny głos rozmówcy był tak subtelnie wdrażający go w błogość, iż nawet wstyd spowodowany tym, że praktycznie nie słuchał tego, co Golc do niego mówił, był zepchnięty na margines. Dopiero, gdy zegar wybił dwunastą, Daniel zerwał się z kanapy.
- Muszę iść! – rozejrzał się, w poszukiwaniu kurtki.
Na usta mężczyzny wkradł się smutny uśmiech.
- Niczym Kopciuszek. – położył dłonie na kolanach.
Nastolatek opadł powrotem na dotychczas zajmowane miejsce. Pochylił się do przodu  i zamilkł, jakby rozmyślając nad słowami, które padły.
- Nie mam dokąd wracać. – cichy szept rozniósł się po ścianach obłożonych karminowymi panelami. – Dom stoi pusty, bo rodzice wyjechali do pracy na kilka dni. Mają wrócić dopiero na święta, a ja jestem skazany na przebywanie sam na sam z wiejącymi zimnem, pokojami. Co mam zrobić? – odwrócił się w stronę weterynarza, pokazując mu nagromadzoną niepewność, żal, smutek i łzy. Łzy człowieka samotnego, którego nie obchodzą pieniądze, które rodzice tak ciężko próbują zarobić, lecz właśnie oni sami. Mama i tata, osoby, które kocha i chce być z nimi, chce, by go wspierały, chwaliły za osiągane wyniki, a jak na razie po prostu odsuwają się od niego.
Mężczyzna współczuł mu i rozumiał, gdyż kiedyś sam znajdował się w podobnej sytuacji, lecz jemu udało się wykrzyczeć to, jak bardzo tęskni. Ta krucha istota przed nim, może okazać się za wrażliwą, by niszczyć marzenia rodziców.
- Powiedz im o tym. – nachylił się nad nim, kładąc rękę na plecach. – Niewiele kosztuje, a skutki mogą cię zdziwić. Czasami to, co wydaje nam się głupim rozwiązaniem, okazuje się najlepszym. Niby mała rzecz, niewielki wkład, lecz tak naprawdę czy nie takie właśnie maleństwa doprowadzają nas do tryumfu? Nie ma nic gorszego, jak rozbita rodzina. Plany, czym one są dla nas, gdy nie ma się kto z nami cieszyć z ich realizacji, sukcesu? Nie uważasz? – starł kciukiem łzę, wypływającą z kącika tonących w słonej wodzie, oczu. – A wiesz, że płacz jest dobry na przemycie... Daniel. – szepnął czule, obejmując rozedrgane ciało, wtulające się w niego ufnie. Przysunął go bliżej siebie, oplatając ramionami. Lewą ręką masował tył jego głowy, chcąc go tym uspokoić. Długo siedzieli w takiej pozycji, co ani jednemu, ani drugiemu wcale nie przeszkadzało.
W międzyczasie lampa zdążyła zgasnąć, dostosowując się do delikatnego klaśnięcia, wykonanego przez swego właściciela.
- Dostałem dziś od ciebie różę oraz wspaniałe towarzystwo i mile spędzony czas. – cisza pieściła głos weterynarza, nadając mu nieskazitelny i anielski ton.
- Rozumiem, że mam już iść? – oczy, które zapomniały widoku światła, teraz boleśnie zwęziły się pod wpływem księżyca.
- Oczywiście, że nie. – Jan wsunął rękę we włosy chłopca, pozwalając palcom, aby je przeczesywały. – Chcę ci powiedzieć, że jesteś moim Mikołajem. W końcu mamy dziś szósty grudnia, a ty zjawiłeś się, aby pokazać mi swą anielską postać. – promienie satelity Ziemi były na tyle mocne, iż ukazywały w całej krasie policzki Daniela, które nabierały koloru truskawek.
- To ty wiele dla mnie zrobiłeś, wysłuchałeś i pomo... – wskazujący palec wylądował na jego wargach.
- Nie skończyłem. Chcę ci powiedzieć... Wyznać... – nabrał powietrza i wypuścił je głośno. Przymknął oczy, a gdy je powtórnie otworzył, paliła się w nich determinacja. – Czasami szukamy daleko, a tak naprawdę wystarczy przejść przez drogę. Drogę, która zawiedzie nas do szczęścia. I mówię w tym momencie o sobie, bo widzisz... – im więcej mówił, tym bardziej zaczynał się zacinać, dlatego teraz zainterweniował Szymczyk, wykonując identyczny gest, co jego towarzysz.
- Nie. – chciał się roześmiać, widząc, jak twarz mężczyzny spina się. – Co niby miałbyś robić w mojej szkole? Pytać o posadę biologa? – nie opanował gromadzącego się śmiechu. – Mam satysfakcję, bo to ja cię poderwałem. – przygryzł wargę, patrząc na niego jak najniewinniej.
Jan odetchnął i tym razem zupełnie zmienił mu się wyraz twarzy, który obecnie wyrażał chęć mordu, ale tylko na chwilkę. Szybko jego oczy stały się łagodne i pełne troski.
- Mógłbym zatrudnić się jako twoja pielęgniarka. Skoro nie potrafisz chodzić ani po prostej drodze, ani po lodzie... – przerwał, widząc zakłopotanie i zawstydzenie nastolatka. – Ciekawe, czy dobrze wyglądałbym w stroju higienistki. – zamyślił się, zerkając na ściśle przylegającego do niego chłopca, który za wszelką cenę starał się uniknąć kontaktu wzrokowego.
Weterynarz oparł głowę i zamknął oczy, uśmiechając się. Czuł się taki lekki i tak bardzo szczęśliwy, iż dopiero po jakimś czasie jego receptory zmysłu zdołały wychwycić, że ktoś go obserwuje. Serce powędrowało do gardła, a następnie wróciło na swoje miejsce, gdy mężczyzna napotkał na parę pięknych oczu, które ułożone były na równi z jego. Nawet nie wiedział, kiedy Szymczyk usiadł bokiem na jego kolanach. Co prawda kosztowało go to wiele, ale rezultat był zadowalający. Po kilku zbliżeniach wykonanych z obydwu stron, oboje mogli wreszcie zbliżyć się na tyle, by niemal poczuć ciepło bijące z ich policzków.
Tym razem księżyc postanowił nie być na tyle wścibskim i zawołał do siebie siostry chmury, aby przysłoniły jego tarczę. Przecież i on musi czasami odpocząć, prawda? Jednak zanim jego promienie całkowicie wniknęły w ciemność, zdążyły jeszcze, w geście przyzwolenia, musnąć złączone w pocałunku usta.

----
* dr hab. n. wet - Doktor habilitowany nauk weterynaryjnych. 
Akemi (22:31)

2 komentarze:

  1. ło matko cudowny one-shot :)
    Bardzo mnie się podoba :)
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)
    http://my-yaoi-world.blogspot.com/?zx=27ace2d8de0cd94b

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniale, ten pomysl Daniela z podziękowaniem cudowne...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń