środa, 31 października 2012

61. Przestrzeń między magnesami.

05 lutego 2012

Witam Was, kochane, słodkie Elfiątka. Alleluja - nareszcie jestem. Moja wina, moja wina. Leń mnie ogarnął, ale wreszcie zebrałam się w sobie i napisałam tyle, ile miało być, nie przerywając wcześniej, ani nie poddając się, kiedy nagle brakowało motywacji. Znów mamy rozdział z wątkiem niepewności na końcu, ale tak miało być (haha XD) Planuję jeszcze 3/4 rozdziały. Zbliżamy się wielgaśnymi krokami do końca. Szczęście i nieszczęście, bo zawsze gorzej jest rozpocząć historię z nowymi bohaterami niż kontynuować z tymi, do których już się przyzwyczaiło ;P

Odpowiedzi:

Hansel - Internet nie sługa - czasami wnerwia tym, że go brakuje xP Haha, dziś będzie Kio i Baal - na momencik, ale jednak to coś. Lucek w ogóle przechodzi załamanie nerwowe. Orion podobnie, chociaż w jego przypadku - on coś zrobił, a Lucek zachowuje się trochę jak warzywo. Misiek to anioł - on musi pomagać, a poza tym... kocha Oriego i nie może nawet na moment zostawić go w jakimś kłopocie.

 

Star1012 - Haha, tak zmieniasz czasami, ale nie przejmuj się w ogóle! Ja kiedyś napisałam przepis na spaghetti (niedawno... z miesiąc temu), bo był potrzebny na jedno z zajęć... całe szczęście, że podjęłam się podwójnego sprawdzenia, bo dopiero za drugim razem zauważyłam, że zamiast "Proponowałabym produkty z Biedronki" - miałam rodzaj męski... w całym tekście. XD Nie, Misiek nie umarł tak do końca ;> Gdyby tak było - zniknąłby od razu, a jego ciało jednak nadal istnieje xP Komentarz nie jest dziecinny, wcale, a wcale. Bracia uważają mnie za swojego brata, a więc nie przejmuj się, gdy i ja zacznę kiedyś coś pisać w rodzaju męskim xD

 

Akasha - Będzie cud XD Aby było groteskowo - cudem będzie Cud, który sam zrodził xD Lucek to takie trochę... warzywko. Z kolei Orion najpierw robi, potem myśli, ale akurat to już wiadomo i w tym jednym przypadku okaże się zbawienne. Dobra, to rozdziały będą co niedzielę XD W tym rozdziale jeszcze nie ożywię Miśka, chociaż w sumie... jakby nie było to on już ożył, tylko nikt o tym nie wie, bo zajęli się Orionem xD

 

Aniołek - Zachowanie Lu i Oriona będzie zupełnie odmienne. xD Hehe, chyba dostarczę dzisiaj emocji xD Nie płacz *głaszcze i tuli* Będzie dobrze, zobaczysz. Może teraz wygląda to na tragizm, ale w ostateczności zakończy się happy endem.

 

VetChan - Pojawiasz się i znikasz, tak? xD Mam nadzieję, że u mnie przełamiesz tę konwencję i jednak zostaniesz na dłużej. xD Uuu, ja i beta... = kataklizm. Zajęć mam dużo, a sama z rozdziałem wyrabiam się jak osioł pod górkę. Piszesz, że masz styl stricte naukowy - to bardzo dobrze! Naprawdę. Jesteś w dużo lepszej pozycji niż ja czy inni zaczynający pisać. Masz wyrobiony styl, dobry, zdyscyplinowany. To co najmniej 3/4 sukcesu. Jesteś człowiekiem, a więc posiadasz uczucia. Z pewnością umiesz je ubrać w słowa, a to, (jak ja Ci zazdroszczę!) że piszesz właśnie naukowo sprawia, iż masz ogromne podstawy do tego, by uważać Cię za średnio zaawansowanego, chociaż dopiero miałabyś zaczynać. Niee, Misiek nie umarł tak na zawsze. Luckowi dobrze zrobi taka rozłąka, a i Władca miał w tym swój cel XD Połechtałaś mnie przytoczeniem Wigilijnego czaru ;3


Zielona Strefa

Zimno, zimniej... przymarzam? XD Może jeszcze nie, ale stanie na przystanku to nic przyjemnego. Moje kochane Elfiątka - bardzo Was wszystkich proszę o wsparcie w przyszłym tygodniu. Czekają mnie wyniki z jednego egzaminu i jeszcze dwa do napisania, dlatego pokładam w Was nadzieję podtrzymywania na duchu. Niechże poczuję Waszą obecność ;3

Przepraszam za błędy. Serdecznie zapraszam do czytania. 

A! Tuż przed nim proszę pozbyć się ostrych narzędzi sprzed zasięgu rąk... bo boję się o siebie XD

--------------------------------------------------------------------------------------------------




Wieści roznoszą się szybko, zwłaszcza tam, gdzie ludzie żyją w zwartym gronie. Do takiego na pewno można zaliczyć pałac Piekielny, w którym przebywały różne grupy – dzieci, żołnierze, medycy, świta królewska, czy zamożniejsze małżeństwa korzystające z przywilejów, wspomagając niższe partie drabiny społecznej. To właśnie oni wychodzili ze swoich komnat, poruszeni nagle powstałym hałasem. Z ust do ust przechodziła informacja o złym stanie kochanka Piekieł, który nie wiedzieć czemu zemdlał, w zastraszająco szybkim tempie tracąc kontakt z otaczającym go światem. Czynności życiowe zamierały jak gaszona przez podmuchy wiatru świeca. Każdy chciał wiedzieć, co się dzieje. Ciekawość – pierwszy stopień do Piekła. W niektórych przypadkach magnaterii krainy ognia przysłowie to było najlepszym przykładem prawdziwości słów przodków.
Aby poza mury zamku nie wyciekły niestworzone historie, strzępki nowin przekazywał im jeden z żołnierzy, wsłuchując się w odgłosy rozmów prowadzone za zamkniętymi drzwiami laboratorium. Nawet najmniej uzdolniony lekarz, czy też nawet praktykant udzielał się jak mógł, starając zapobiec tragedii.
Gdy jakiś czas później Lucyfer przemierzał odcinek dzielący go od Michaela, często słyszał ciche pomruki ubolewania nad straconym archaniołem.
- Niby Skrzydlaty, a naprawdę dało się z nim porozmawiać.
- No właśnie! Kiedyś pomógł mi znaleźć moją cenną biżuterię! I to posługując się powietrzem, dasz wiarę? To niesamowity...– za każdym razem, gdy ktoś rozpoczynał podobne rozmowy, a zauważał rudzielca, momentalnie milknął, spuszczając wzrok na buty.
Książę tym bardziej denerwował się, przyspieszając kroki, choć i tak prawie już biegł. Dopóki nie ujrzy Michaela na własne oczy, nikomu nie uwierzy, nawet gdyby to był jego własny ojciec.
Z mocno bijącym sercem minął pilnującego drzwi żołnierza, nie kwapiąc się z ich zamknięciem. Niczym taran parł naprzód, kierując się tam, gdzie paliło się światło. Z racji późnej już pory zapalano lampy naświetlane energią płynącą z ziemi. Nie zastanawiano się, gdzie jest jej źródło, póki wszystko działało jak należy.
Dopiero metr od jasnego pomieszczenia Lucyfer zawahał się, myśląc o tym, że to, co powiedział mu Daniel może być prawdą, a jeżeli tak miało być w istocie... to czy on chciał ją poznać lub, co gorsza, potwierdzić?
Z większym dystansem podchodził do poprzedniego entuzjazmu, a jednak nie ustawał iść. Tak cholernie bał się, co zastanie. Przez głowę przebiegła mu myśl o tym, jak czuje się teraz Baal, skoro stanowisko medyka, jakie pełni, w ogóle nie zostało wykorzystane, ale równie szybko skupił się na własnych odczuciach. Nawet nie zauważył, że od kilku minut oddychał wyjątkowo płytko.
Złowróżbna cisza z obranej przez niego sali potęgowała wzmożony strach. Mimo to Lucyfer musiał tam wejść. Zmagając się ze sobą przekroczył próg, zauważając czarnowłosą kobietę sprzątającą jakieś narzędzia. Kojarzył ją skądś, ale nie mógł sobie przypomnieć. Może była przy przemianie jego syna? Możliwe, aczkolwiek nie miał zamiaru zastanawiać się nad tym dłużej. 
Tym, co zaraz potem przykuło jego wzrok był pochylony głęboko Gabriel siedzący na obrotowym, białym prześle.
Obok niego stał Astrot. Gdy tylko zobaczył Lucyfera, pogładził ramię anioła, a ten machinalnie obrócił twarz w jego kierunku. Podpuchnięte oczy jeszcze zdradzały, że ich właściciel niedawno ronił łzy, nie próbując ich zetrzeć. Ręce drżały mu, gdy wyciągnął jedną z nich do Księcia, prosząc go tym samym, aby do niego podszedł. Nie miał sił na kłótnie... wiedział, że w głównej mierze to on zawinił, zbyt długo szukając osób potrzebnych do otrzymania zgody na doładowanie Piekielnej Kopuły. As wielokrotnie powtarzał mu, że zawiodła konstrukcja Nieba, która to nie dba o ważny aspekt komunikowania się na większe odległości.
Kiedy więc białowłosy nie otrzymał żadnej odpowiedzi ze strony rudzielca, skulił się, zastawiając twarz dłońmi. Zachowanie diabła tłumaczył tym, iż mężczyzna nie wybacza mu, a potępia.
Tymczasem do Lucyfera jeszcze nic nie docierało. Nie widział dłoni Gabriela, ani wychodzącej z pokoju kobiety szepczącej słowa współczucia. Liczył się tylko zastygły w bezruchu, lekko wybrzuszony koc oraz zasłaniające kogoś dłonie, które spleciono na klatce piersiowej. Trzeba było wykonać kilka kroków, by dowiedzieć się, kim jest osoba, nad jaką tak wielu płacze, ale jak to zrobić, skoro nogi nie chcą wykonać żadnego ruchu? Dopiero po chwili, gdy Książę planuje ucieczkę, a z pewnością odwrót w tył doszedłby do skutku, posuwają się żmudnie, wyprzedzając demona.
Szpitalne łóżko miało wielu pacjentów, ale rzadko zdarzało się, aby byli tak młodzi.
Na śnieżnej poduszce rozsypały się jasne kosmyki anielskiej osoby. Wyglądały jak aureola, zwłaszcza, że zimne ciało Michaela było o wiele bielsze od jego włosów – teraz niemal złotych, a normalnie po prostu jasnych. Jedynie różany odcień ust zachował dawną świetność, sięgając wraz z nimi delikatnego półuśmiechu. To właśnie on załamał Lucyfera jeszcze trzymającego się nadzwyczajną siłą woli. Dla niego ten gest okazał się decydującym, rozbijając resztki spokoju.
Mężczyzna nie czuł, jak leciał ku podłodze. Ogromny ciężar ugniatał mu kark, dając złudne wrażenie, jakby cały smutek we wszechświecie wbijał go w ziemię, ściskając i wyrywając serce. Następne momenty upłynęły na obserwowaniu wirującego pokoju i zapanowaniu nad obezwładniającą kończyny niemocą. Krew zdawała się przestać płynąć, pozwalając na to, by przez żyły wierciły się nieprzyjemne prądy... jakby igły lodowe.
Dopiero drugie spoliczkowanie przywróciło mu krążenie. Siarczyste uderzenie w pewien sposób skłoniło go do obejrzenia osoby, która zdecydowała się na ten krok.
Płonące smutkiem, czerwone oczy Astrota wyszukiwały w Księciu oznak ponownej zapaści. Gdy tylko zorientował się, co zaczyna dziać się z ciałem rudzielca, w dwóch krokach znalazł się obok niego, ocalając od upadku. Z trudem dociągnął go na łóżko i posadził na wolnym skrawku.
Chcąc podeprzeć się na prawej dłoni, Lucyfer natrafił na ramię archanioła. Będąc w wielkim szoku, gwałtownie wycofał się, tym samym zsuwając koc z Michaela. Wciąż działały silne emocje, które rzucały nim, jak nieporadnym stateczkiem podczas sztormu. Zależy, z której strony doznawał bodźców, tak idealnie odskakiwał od nich w przeciwnym kierunku. Jednak to, że przez ten ułamek sekundy poświęcił na omiecenie wzrokiem całego pokoju, dostrzegł wysokiego, postawnego mężczyznę o spiętych wysoko, jasnobrązowych włosach, w które wpleciona była korona z owalnym, karmazynowym kryształem. Przerażająco jaskrawe, czerwone oczy wpatrywały się karcąco wkredowe oblicze Księcia. Mimo iż nie wyglądał na starszego, od rudzielca dzieliły go tysiąclecia.
- Ojcze... – ciche, niemal brzmiące jak pojedynczy objaw kaszlu słowo zabrzmiało nad podziw spokojnie. Nie minęła jednak chwila, aby piwnooki pozornie uspokojony obecnością Władcy zapłonął gniewem. – Dobrze wiedziałeś, co się stanie i nic nie zrobiłeś!
- Ty także nie zachowywałeś się ostatnio tak jak należyty kochanek. Postawiłeś obowiązki nad rodzinę. – opanowany brunet umiał znaleźć stosowną ripostę, nie unosząc się w żaden sposób, ani też nie dając po sobie poznać, że jest zdenerwowany, czy choćby zaniepokojony tym, co się stało.
Lucyfer zaśmiał się gorzko, a wraz z upływem czasu śmiech ten przeradzał się w coś szyderczego i przerażającego.
- Nie zapominaj, że to ty nakazałeś mi to wszystko! Kazałeś wykonywać nowe obowiązki, abym mógł cię zastąpić i...
- Nie zmuszałem cię do niczego. Sam przystałeś na moją propozycję. Nigdy nie dałem ci wyraźnych oznak tego, iż już teraz pokładam w tobie nadzieję na zastępcę.
- Nie pieprz! Posyłałeś mnie na inspekcje wojska, abym zaniedbał Michaela! Gdyby nie to, zauważyłbym...
Uniesione delikatnie dłoń natychmiast uciszyła wszelki spór ze strony rudzielca. Może i trząsł się z gniewu i rozpaczy, ale nadal czuł ogromną potęgę własnego ojca.
- Jak widać nie sprawdziłeś się. Może kiedyś nadejdzie odpowiedni moment. – starszy imiennik Lucyfera skinął w kierunku pozostałych mężczyzn. Uważał za wystarczające to, co powiedział. Wcale nie musiał tu przychodzić, a jednak przełamał się. Nigdy nie wyjawiłby tego, jak bardzo ubolewa nad śmiercią archanioła, choć mógł zdradzić rąbek skrywanej wewnątrz tajemnicy. Obróciwszy się nieco profilem, utkwił spojrzenie w przeczesującym włosy synu. – Zajmij się Orionem. On teraz potrzebuje największej opieki, a ty... niedługo znów będziesz szczęśliwy. – z niewzruszoną miną obserwował wykrzywiające się w grymasie usta. Doskonale zdawał sobie sprawę z myśli krążących po głowie rudzielca. Wyłapywał te, które obwiniały go, aby zaraz zastąpiły je inne, w których to piwnooki zaczynał rozumieć, jakie popełniał błędy. Za wszelką cenę chciał dowiedzieć się, dlaczego Orion odmawiał posilania się światłem.
- Zrób coś... – Książę nie wymagał. On prosił, z desperacją szukając wsparcia w ojcu. Podczas ostrej wymiany zdań nie był w stanie zrównać się z nim, tym samym wstając, gdyż ołowiane nogi ciążyły mu nawet podczas siedzenia. – Ja nie umiem bez niego żyć. – ledwo słyszalny głos przebijał się przez zastawiające twarz dłonie. Oszalałe z bólu oczy nie umiały skupić źrenic na jednym punkcie, kręcąc się niespokojnie, aż natrafiły na ciemniejący nieopodal przedmiot. – Skrzydła... Skrzydła!
Krzyk oderwał Władcę od wertowania walki z samym sobą. 
- Misiek... dlaczego mi nie powiedziałeś! Obiecałeś... – zduszony jęk zamarł w gardle rudzielca, gdy schylając się na podłogę po jedno ze smoliście czarnych piór natrafił na ich większe ilości. Zatrzymane w piersi jak ptak w klatce serce ruszyło, mocno uderzając, kiedy odsuwał koc, chcąc sprawdzić prawdziwość wysnutej teorii i jakże żałował, że w ogóle pomyślał o czymś takim. 
Po bokach blondyna gęsto ścieliły się strzępki jego skrzydeł, jakby ktoś powyrywał je w akcie furii i obsypał sadzą. Rudowłosy w tej chwili zamienił się w nieszkodliwego diabła najniższej rangi. Nie oponowałby, gdyby ktoś napadł na pałac i dokonał zamachu na jego życie. Mało tego! Wyobrażając sobie taką sytuację, wolał zginąć u boku Michaela, toteż ułożył się na boku, plecami niemal wykraczając poza brzeg łóżka. Nie chciał odsuwać archanioła. Dla niego blondyn był niemal jak artefakt, najcenniejszy skarb, którego najdrobniejsze poruszenie mogłoby prowadzić do uszkodzenia. Podciągnął się nieco wyżej, aby górować nad głową morskookiego. Kiedy pomyślał, że już nigdy nie ujrzy jego pięknych tęczówek, nie zapanował nad targającym go, pojedynczym załkaniem. Odgarnąwszy kosmyki z bladej twarzy Michaela przypomniała mu się chwila, gdy mężczyzna zawijał dłuższe pasma na palec, okazując tym swoje zdenerwowanie i prawdomówność. 
- Pewnie ciągnąłbyś je teraz i wrzeszczał na mnie, że dopuściłem do tego, aby nasz syn zemdlał. – wierzchem dłoni otarł pierwszą, lecz nie ostatnią łzę tego, czy następnego dnia. – Siedziałbyś przy nim cały czas, nie odzywając się do mnie, a później... – z coraz większym trudem przychodziło mu mówienie. Czuł, że musi to zrobić. – Później kazałbyś mi przeprosić. Wytoczyłbyś potężne działa, wygłaszając wykład, jak powinien zachowywać się odpowiedzialny ojciec, a wieczorem drażniłbyś się ze mną i... – wtulił się w szyję blondyna, odgradzając twarz od reszty. Nie musieli widzieć, jak płacze, choć dobrze widzieli coraz mocniej poruszające się od wstrząsów szlochu ramiona. – Tak bardzo cię kocham.– powtarzał raz za razem, jakby przysięga tych słów miała pomóc mu w odzyskaniu archanioła. Wiedział, że nie jest to możliwe, nie w ich przypadku. 
Fakt tego, że oficjalnie nie byli istotami żywymi, sprawiał, iż teoretycznie nie mogli zginąć. Wyjątkami były sytuacje takie, jak ta obecna, których nie dało się cofnąć, ani naprawić. Prędzej czy później Michael zniknie. To jedno zdanie cały czas odpychał od siebie Lucyfer. Jednak ilekroć to robił, ono powracało ze zdwojoną siłą.
Choć z czasem zaczął boleć go bok, nie miał zamiaru odsuwać się od blondyna. Niekiedy popadał w odrętwienie, aby za moment reagować wściekłością, gdy ktoś próbował skłonić go od odpoczynku i zostawienia archanioła, zobowiązując się do opieki podczas nieobecności Lu. Na nic zdawałysię prośby, nakazy, czy nawet groźby. Medycy wchodzili i wychodzili niezauważani przez Księcia. Przynoszone przez nich jedzenie – choćby najbardziej wymyślne i na co dzień uwielbiane przez rudzielca, pozostawało nietknięte. Mężczyzna nie liczył godzin. Nie wiedział, czy minął kwadrans, a może doba odkąd odebrano mu najcenniejszą osobę, ale brak snu zaczął przedzierać się przez otępiony bólem umysł, tym samym udostępniając mu urywki rozmów. Świat, który stworzył w wyobraźni był dużo lepszy od tego rzeczywistego, w którym nie znajdował się Michael.
- Podobno nasz Władca wysłał wiadomość do Nieba z wyjaśnieniami, co się stało i prośbą, aby na razie nikt tu nie przybywał. – popołudniowa zmiana w postaci Baala i będącego na dniach kotołaka omawiała najświeższe wiadomości. Ten drugi musiał siłą uzmysłowić demonowi, że to nie jego wina, iż nie miał możliwości pomóc archaniołowi.
- Pewnie chce jak najlepiej dla Lucyfera.
- Tak... żeby mógł się pożegnać. – Kamio zamilkł, zaplatając i szarpiąc spływające po ramionach włosy. Długo zastanawiał się nad zaistniałą sytuacją. Wczoraj wieczorem poniosło go, kiedy krzyczał na Baala. Ze zdenerwowania omal nie omdlał, jakby zapominając o stanie w jakim się znajduje. Potem pluł sobie w brodę, że zamiast na spokojnie wbijać szpilę w honor demona, przytakując mu, został usadzony przed sztabem medyków, którzy badali, czy wysokie ciśnienie nie zaszkodzi ciąży. W końcu nie wytrzymał i zarzucił mężczyźnie, że zależy mu wyłącznie na dziecku, a gdy ono się urodzi, elf nagle okaże się zbędny, bo nikogo nie obchodzi to, jak czuje się on sam. Jeszcze rano nie zapowiadało się na pogodzenie tej dwójki, ale najwyraźniej musiało być coś na rzeczy, skoro teraz trzymali się za ręce, niemal sklejając się ze sobą. Może śmierć blondyna uświadomiła im, jaką głupotą są sprzeczki o błahostki, kiedy po drugiej stronie stoi prawdopodobieństwo braku sposobności do pogodzenia się? – Wiesz... Słyszałem od Daniela, co się stało. Michael oddawał swoje porcje światła na rzecz Młodego. Twierdził, że Ori to w końcu pół anioł, w dodatku po szybkich przemianach, a więc radykalnie potrzebuje tego, co Skrzydlatym niezbędne do codziennej egzystencji. Nie podejrzewał chyba, że chłopak zainteresuje się losem społeczeństwa Piekła, ukradkiem rozdając swój posiłek. Misiek oddał mu całą swoją moc. Gdyby przyszedł później... prawdopodobnie to Orion byłby na miejscu Michaela. – zmarszczył brwi, wpatrując się uważnie w przestrzeń między drzwiami. Nie dałby sobie głowy uciąć, ale wydawało mu się, że zobaczył jakiś cień. – Chyba jestem zmęczony. – mruknął, pocierając powieki. Jego wzrok był o wiele lepszy od przeciętnego diabła i anioła. Czy więc na pewno uległ halucynacji?

Orion
Otworzyłem oczy, zmęczony przewracaniem się z boku na bok. Wszyscy unikali mnie, odkąd znalazłem się w laboratorium, a ja po prostu chciałem wiedzieć, dlaczego tu jestem. Pamiętam tylko moment, w którym upadłem na łóżko, a potem... Potem obudziłem się w innym pokoju. W drzwiach nie błyszczała blokada, a jakiś osobnik w białym fartuchu zaproponował mi kleik. Wyglądał poniekąd jak pielęgniarz, przez co porównałem go od razu do człowieka. Jakby nie patrzeć – ludziom zawsze bliżej było do diabłów niż aniołów. Dziwiłem się, że jeszcze nie odwiedził mnie żaden z ojców, ale wycieńczony, znów zasnąłem.
Teraz leżę. Leżę i czekam na cud, bo niezmienna pozycja spłaszcza mi pośladki. Poza tym jestem głodny.
- Jest tu ktoś? – zapytałem z nadzieją, rozglądając się dookoła. Kiedy nie potrzeba, to oczywiście walą drzwiami i oknami, żeby się wtrącić, a tak to nie ma żywego ducha. Dosyć tego. Sam poszukam wszystkiego, co tylko chcę. Na szczęście nikt mnie nie pilnuje. Po plecach przebiegł mi dreszcz ekscytacji na myśl, że wreszcie jestem wolny. Nie mam zamiaru zastanawiać się, z jakiego powodu dostąpiłem dobroci opatrzności, ostrożnie wychodząc z zajmowanej salki.  
Chyba jeszcze nie zapędziłem się w te rejony, toteż muszę uważać, aby nie zostać złapanym. Miałem taki głupi zwyczaj, że zamiast uciekać od znajomych głosów, których właścicieli mogli zaszkodzić mi, a nie pomóc, szedłem ku nim jak oporna ryba – pod prąd. To z lewej, to z prawej pojawiały się jakiś szmery, a ja jak ten idiota sunąłem przy ścianie, idąc szerokim, jasnym korytarzem. Niewielkie strzałki na brzegach każdego zaułka wspomagały moją nawigację, podpowiadając, którędy do wyjścia. Byłem już niemal pewny, że zaraz znajdę się w przyjemnie chłodnym skrzydle pałacowym, do czasu, aż usłyszałem swoje imię. W pierwszym odruchu chciałem rzucić jakieś zaklęcie w tamtym kierunku, ale na ułamek sekundy przed podjęciem decyzji dotarło do mnie, że nikt nie podejmuje próby złapania i uwięzienia mej skromnej osoby, a jedynie rozmawia z kimś. I tutaj objawia się właśnie zgubna natura postrzelonego diabła. Drzwi wyjściowe były po prawej – osobnik przywołujący me imię po lewej. Co wybrałem? Wiadomo.
- Nie podejrzewał chyba, że chłopak zainteresuje się losem społeczeństwa Piekła, ukradkiem rozdając swój posiłek. Misiek oddał mu całą swoją moc. Gdyby przyszedł później... prawdopodobnie to Orion byłby na miejscu Michaela. – usłyszałem głos poznanego niedawno kotołaka, przysuwając się bliżej futryny. O czym on mówił? Co się stało z tatusiem? Czy to miało związek z jego skrzydłami?
W chwili pomyślenia o tym, zmiażdżyła mnie odpowiedź pojawiająca się znikąd. Tak jakby... z części mojego ciała został wyciągnięty spory kawałek. Jakby poinformowano mnie bezpośrednio o... nie przejdzie mi to przez myśl.
Wycofałem się pospiesznie, nie widząc, ale patrząc gdzie idę. Już po chwili znalazłem się z powrotem w sterylnej sali, bez emocji podchodząc do łóżka.
- A więc to przeze mnie tatuś nie... Nie ży... nie żyje. – wydukałem, łapiąc się deski z jedzeniem położonej obok. Palce natrafiły na metal, więc spojrzałem na niego, rejestrując nóż do obierania owoców. Niewiele się zastanawiając objąłem rękojeść, przystawiając ją do oczu. Co z tym zrobić? Jestem taki słaby... gdybym miał jedną rasę nic by się nie stało, bo dostosowano by odpowiednie jedzenie, a tak jedno wykluczało drugie. Anielskości nie mogłem się wyrzec, ale...
Pchnięty paniką, kiedy zamknięte przeze mnie drzwi skrzypnęły cicho, podjąłem decyzję, nie zastanawiając się nad skutkami. Usłyszałem krzyk protestu, ale było już za późno. Wypełniony adrenaliną i cierpieniem po utracie ukochanego taty początkowo nie poczułem zupełnie nic. Impulsy biegnące do mózgu zaatakowały mnie chwilę później, rzucając na kolana. Wypuszczony z ręki lewy róg sturlał się gdzieś, umazany wypływającym z niego, niebieskim płynem. Skuliłem się, ściskając okaleczone miejsce, które ku mej zgrozie zaczynało odrastać. Jakby tego było mało, oczy zaczynały zachodzić mgłą, a później oślepiło mnie niewiarygodnie jasne, ale ciepłe światło.
 Do pojedynczego głosu drżącego przerażeniem dołączyły kolejne, ale nie mogłem się skupić na ich rozróżnieniu. Nasilający się ból coś jednocześnie uśmierzało, jakby przygotowywało na gorsze. I rzeczywiście. 
Skumulowana kula blasku zdawała się gnieździć we mnie, więc kiedy wybuchła, odebrała mi świadomość. W ostatnich sekundach kontaktowania ze światem poczułem obejmujące mnie ramiona, w których poczułem się na tyle bezpiecznie by wcisnąć się między nie, wciągając dobrze znany mi zapach Daniela.

Akemi (20:36)

1 komentarz:

  1. Hej,
    wspaniały rozdział, Lucyfer jest taki zagubiony, jego ojciec potępił go za to, że jednak obowiązki były ważniejsze od rodziny, a Orion co zrobił...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń