środa, 31 października 2012

57. Przestrzeń między magnesami.

07 stycznia 2012
 

Witam moje kochane Elfiątka! Ten rozdział mam dla Was już od poniedziałku. Liczyłam na nadrobienie kilku notek do przodu, ale nieco się przeliczyłam. xP Poza tym ja, jak to mają ślimoki, nie byłabym sobą, gdybym się nie uszkodziła. Ofiarą padł nadpęknięty w połowie paznokieć. xP Ciężko więc wciskać ctrl + l, czy inne znaki polskie, więc proszę o wybaczenie, gdyby pojawiały się literówki.

Odpowiedzi:

Fusia^^ - Moje kochanie! Jesteś wreszcie! *rzuca się na Fusię i tuli* Mrrr ;3 Orion jest seksi, prawda? ;3 Hah, jakby to powiedziała Dżoana Krupa - jego oczy są hypnotizing xD Pierwsze piętro, nie pierwsze, ale by bolało. Nie skacz, a spokojnie nadrabiaj ;3 Akurat trafiłaś (dziś) na rozdział o godzeniu się xD Dziękuję ;3 Tobie też życzę bardzo dużo szczęścia i powodzenia u tak przystojnych chłopaków jak Ori xD

 

Star1012 - Hah, jaka ja się czuję dzisiaj pewna siebie i odważna i dumna XDD Już nikt mnie nie będzie chciał podpalić za Lucyfera XD Wyjazd, a raczej nieobecność Gabiego jest dziś dokładnie wyjaśniona, a Misiek może czuć się spokojny xD Oj, pomysł na ten rozdział to ja miałam XD Normalnie... przyszedł nagle i ciągnęła się wena niemal do końca xD

 

Kohaku - Haha, zdaję sobie sprawę z tego, jak pisałam kiedyś xD Pierwsze opowiadanie powstało ponad 6 lat temu, a dodałam je 3 lata temu. Nie chciałam żadnego z nich poprawiać, aby właśnie pokazać, że doskonalę się na krytyce i pomocy czytelników ;3 Doskonalę, no, może to za dużo powiedziane, ale poprawiam się trochę. ;) Co do różanego drzewa, to troszkę zajęło mi szukanie rośliny, której kolor - bez malowania, oczywiście, miały właśnie połączenie rudego z czerwonym i okazało się, że właśnie drzewo różane ma rdzeń koloru krwi xD Katastrofę planuję... ale z happy endem na końcu (jakoś nie mogę się przekonać do złego i smutnego finiszu w jakimkolwiek opowiadaniu). Całość nie opiera się na Wishu, ale dzięki niemu powstała xD Zmiana postaci na małe istoty, utrata ukochanego - tym razem syna i nie na zawsze, a chwilę, jakaś umiejętność poruszania wodą... uwielbiam Wisha. Mogłabym czytać te cztery tomy codziennie, a na pewno nie znudziłyby mi się xD (W moim opowiadaniu Misiek robi za Kohaku, a Lucek za... Koryu xD) 

 

Hansel - Dzisiaj Lucek chyba u Ciebie zapunktuje i wymażesz mu wszystkie winy xD Zdradzę Ci, że Michael będzie dzisiaj nieco bardziej... agresywny (pod koniec), aby później promienieć ze szczęścia, bo... Lucek w istocie się nawróci xD Oo, to ja też tak mam, że muszę "walczyć" o komputer z braćmi xD

 

Yaoistka^^ - ;3 Onet lubi wnerwiać ludzi, oj lubi --' Nie, Lu nie zamknął Miśka i Oriego w kuli, tylko w jednym z pokoi. Poza tym zamknął tylko tego drugiego - Michael może wychodzić, kiedy chce. Hahah, jesteś jedną z wielu, które nawet chcą się podpalić, aby trafić do piekła i wtłuc Luckowi... a dziś się to zmieni (mam nadzieję xD).

 

Churi^^ - ;3 Dni Lucka byłyby policzone... XD Jak to dobrze, że zdecydowałam się na "przyspieszenie" resocjalizacji rudzielca XD Oh, kochana, on uwielbia Miśka, tylko źle to okazuje xP Aduś (mogę?) nie bij Lucusia... on się potem zamknie w sobie, a Misiek będzie się z niego nabijał... to zbyt wielka kara xD

 

Akasha - Witam Cię serdecznie w mych skromnych progach ;3 Oj tak, wkładam sporo serca w to opowiadanie. Ono tworzy się w sumie na dniach xD Niemniej zanim zasnę, opracowuję chociaż kawałek, aby później przelać to na słowa. Wysiłek też jest, gdy wena nie dopisuje ^^'' Błędy ortograficzne i interpunkcyjne - wiesz... do tego potrzeba by bety, a to niestety kolejny obowiązek i spasowanie w czasie. Jestem sobie betą, o. xD Choć wydaje mi się, że jakoś ostatnio popełniam mniej błędów (podkreśla mi ortografię xD). 


Zielona Strefa

W sumie nie wiem, co napisać... hmmm, może to, że moje wspaniałe miasto informuje pasażerów o zmianie w rozkładzie dopiero w dniu owych zmian i tak, normalny człowiek spoza miasta dojedzie do niego, ale nie wróci, bo okazuje się, że sobota zamienia się w niedzielę, czyli 2 autobusy powrotne - o 11.35 i 16.50 XD

Pragnę serdecznie powitać Akashę!

Serdecznie zapraszam do czytania i przepraszam za błędy ^^

--------------------------------------------------------------------------------------------------




Mijał dzień za dniem, a poprawy stosunków między Lucyferem a Michaelem nie było widać. 
Demony, które były na miejscu, nie rozumiały nagłej zmiany. Owszem, ich Książę wyróżniał się srogością i dystansem, ale nie do archanioła, za którym jeszcze do niedawna wzdychał przez zwierciadło. Pokazywało ono miejsce lub osobę, jaką tylko zażyczył sobie właściciel. Być może, gdyby w pobliżu znajdował się nieodłączny przyjaciel, Gabriel, wszystko potoczyłoby się inaczej, jednak rudzielec jakby na złość, a może ze złośliwą premedytacją wysłał go dokądś, nie racząc poinformować o tym morskookiego. Musiał upłynąć dzień, aby blondyn sam wyszedł z inicjatywą, pytając o przyczynę braku anioła. Z krótkiej i zbywającej wypowiedzi dowiedział się, że wraz z Astrotem udał się do Nieba, załatwiając niecierpiące zwłoki sprawy odnośnie Królestwa Piekielnego.
Czemu zatem Książę sam nie pofatygował się do tej pracy? Podobno jego ojciec nałożył na niego o wiele więcej obowiązków, nakazując kategoryczne pozostanie w krainie.
Zbliżała się noc. Większość żołnierzy dawno już znajdowała się w swoich komnatach, przygotowując do snu udręczone cięższym niż zwykle treningiem. Dopiero w czterech ścianach mogli spokojnie narzekać na coraz bardziej nieznośnego Lucyfera. Zwłaszcza dziś. Kilkugodzinne manewry zamieniły się w połowo-dobowe tortury szermierki połączonej z używaniem magii. Wycieńczenie przychodziło więc szybciej, a Książę jak na złość nie ogłaszał przerwy, samemu szaleńczo katując drżące w spazmach bólu mięśnie. Baal, jako jego przeciwnik poruszał się płynnie i z lekkością, odkąd nabył nowe moce, dlatego nie czuł aż takiego zmęczenia. Niemniej po minach wojowników widział, że jeszcze chwila, a padną na ziemię, nie będąc w stanie złożyć broni i iść do pałacu. Starał się okazać w jakiś sposób, że należałoby zakończyć ten absurd, ostatecznie warcząc na głupotę mężczyzny i jego fanaberie. Zdenerwowany, rzucił na niego zaklęcie wiążące, ze zdziwieniem stwierdzając, iż walczący jak w transie Lucyfer próbuje się oswobodzić. Wyglądało to tak, jakby rudzielec motał w szale mieczem z drugą, wymyśloną osobą. 
Nie zważając na nieskoordynowane ruchy, Baal podszedł do niego i kiedy nadarzyła się sposobność, położył dłoń na jego ramieniu, przepuszczając uspokajające prądy aury. Długo jeszcze nie mógł wyjść ze zadziwiania, co było przyczyną stanu Lu.

Lucyfer
- Szlag by jasny wszystkich trafił! – wrzasnąłem, kiedy jakiś żołnierz wszedł mi w drogę. Co im się dzisiaj stało, do cholery? Mają okres buntowniczy, czy owsiki w tyłkach?! Przez nierozgarniętych wojowników musiałem spędzić dodatkowo dwie godziny na doprowadzaniu ich do porządku. Oczywiście starsi koledzy nie raczyli poinformować świeżaków o ciszy nocnej, więc nauczeni rozlazłości i podtykania pod nos, buszowali po pałacu jak stado słoni. Żeby byli chociaż cicho, ale gdzież by tam! Upili się, oblewając wstąpienie w szeregi armii. Czy ja wyraziłem na to zgodę? Oczywiście, że nie! Wcześniej narzekali, że na treningu przeszli chrzest bojowy i teraz nie mają sił palcem ruszyć? Faktycznie, butelkę podnosi się całą ręką, więc w magiczny sposób mogli na to znaleźć ukryte pokłady energii i wigoru.
Ehh... po co ja się denerwuję, skoro doprowadziłem ich do porządku. Zaraz dojdę do pokoju, rozbiorę się, wejdę pod ciepłą kołdrę i wreszcie zasnę... albo i nie.
- Kurwa mać! – niee, zabiję ich. To będzie najlepszy sposób i dla mnie najszybszy. Bez wyszukanych tortur, skomplikowanych ataków... zwyczajnie pourywam łby i zawieszę na palu przy zamku, jako przestroga dla reszty! Czy ja dostałem przywództwo nad zalewającymi się w trupa chłopcami? Nie? A może mam na czole napis „izba wytrzeźwień”?
Siedzący na kamiennej podłodze dzieciak podskoczył, słysząc mój krzyk. W błyskawicznym tempie podniósł się, ciasno przylegając do ściany i posłusznie skłonił głowę.*
Hmm... ktoś wstawiony nie mógłby wyprostować się tak szybko bez konsekwencji zawrotów. Niemniej nieprzestrzeganie wyraźnie zaznaczonych pór poruszania się po zamku nie powinno zostać bez echa. Podszedłem do chłopaka, czując od niego dziwny zapach... nie miałem wątpliwości, iż nie był stąd, dlatego ostrożnie, aby nie zauważył zmiany przepływu mocy, przygotowałem się do ataku. W końcu czekał tuż przy mojej sypialni.
- Co tu robisz?
- Nie wiem. – szepnął, wciskając się w ścianę za nim. Bał się jak cholera, ale czego? – Proszę, nie rób mi krzywdy... Ja... nie bij mnie... – odsłonięta twarz drżała od hamowanego szlochu... Swoją drogą dobrze wyuczonego.
- Dlaczego miałbym to zrobić?
Dzieciak niepewnie podniósł na mnie wzrok, nerwowo i z nieśmiałością zaglądając mi w oczy. Jasna, ciepła zieleń nie wyrażała żadnych uczuć poza strachem.
- Jestem w Piekle, a tutaj sprawia się ból... panie mój. – objął się jednym ramieniem, lekko garbiąc sylwetkę. Dopiero wtedy poświęciłem uwagę jego wyglądowi. Teraz miałem pewność, że nie jest demonem. Moi żołnierze wiedzieli, że jestem surowy, ale nie aż tak, by na młodych osobnikach wywierać wręcz panikę... o ile on wie, kim jestem. I co miał oznaczać jego zwrot?
Włosy o dziwnym odcieniu brązu, jakby lekko wypłowiałego, choć lśniły, były okropnie poszarpane i umazane koło czoła jakąś mazią. Przystojna, pociągła i nieco jeszcze dziecinnie pulchna na policzkach twarz niemal stapiała się kolorem z jasnymi i dużymi ustami. Nieco skośne oczy otoczone blado czerwoną obwódką niezwykle przyciągały. Miały w sobie coś z nierealności i mistycyzmu... jednak były smutne. Narzucone na ramiona szaty nosiły ślady przetarć i chyba ucieczek, zważywszy na powbijane gdzieniegdzie kolki sosen... Które rosły na Ziemi.
- Skąd pochodzisz?
- To jakaś kraina... Chyba z dala od jakiegokolwiek świata. Jeden z trzech kontynentów, których jeszcze nie odkryto. Nie znam nazwy, panie mój, przepraszam. – skulił się.
Jeszcze trochę, a zniknie z tej bladości. Musiałem mu chociaż przedstawić warunki jakie tutaj panują, to może uda mi się wyciągnąć z niego, jak się tu znalazł?
- Jestem Lucyferem, Księciem tego miejsca, ale nie obawiaj się. Ktokolwiek naopowiadał ci bzdur o okrucieństwie Piekła, ten najwyraźniej nie wie, co mówi. Zapewniam, że nie spotkasz się z jakimikolwiek przejawami agresji. – uśmiechnąłem się do niego. – Jak ci na imię?
Szatyn wahał się, maltretując złączone dłonie. Dłuższą chwilę zajęło mu podjęcie decyzji, nim zdołał się przemóc.
- Dominique, panie mój.
- Nie jestem twoim panem. Mów mu po prostu Lu. Jeżeli nic ci nie jest, radziłbym iść do moich żołnierzy. Oni pokażą jakąś wolną komnatę.
Przerażenie malujące się w zielonych tęczówkach zaczynało mnie intrygować.
- Ja... jestem człowiekiem i... mój pan chciał mnie ukarać, posyłając tutaj, abym dostał nauczkę... Ja... zmieniam zdanie! Błagam, ukaż mnie! – niespodziewanie zacisnął ręce na mojej koszuli, niemal płacząc. – Jeżeli tego nie zrobisz, panie mój, on zrobi to po stokroć mocniej! Proszę... – był absolutnie zdesperowany, ale jak mogłem mu pomóc? W ogóle... ta sytuacja jest niewiarygodna. Jak można tak traktować inną istotę? – Proszę... – usilnie zaciskał pięści, powstrzymując napływ łez.
Miałem tylko jeden pomysł.
- Na końcu tego korytarza znajduje się laboratorium. Zapytaj w nim o Baala i powiedz, że to ja cię przysyłam. Przekażmu to, co mówiłeś mnie i powiedz, aby zastosował Krzew Mojżesza. Już on będzie wiedział, o co chodzii... – otworzyłem szeroko oczy, gdy dzieciak skłonił się przede mną nisko.
- Przepraszam, naprawdę przepraszam, ale nie mam ani chwili do stracenia. Dziękuję i przepraszam. – powtarzał, chwilę później biegnąc we wskazane przeze mnie miejsce.
Stałem tam chwilę, wpatrując się w znikający powoli punkt. Doprawdy... dzisiejszy świat jest trudny do zrozumienia. W myślach kołatało mi się tylko jedno pytanie – co to miało być?
Potrząsając głową odwróciłem się, zmierzając do drzwi sypialni. Mam nadzieję, że nie czeka mnie już więcej niespodzianek.
Nacisnąłem klamkę i wszedłem najciszej jak mogłem. Po chwili przekonałem się o słuszności swych działań, dostrzegając śpiącego na łóżku Michaela. Westchnąłem.
Ostatnio miałem dla niego wyjątkowo mało czasu i jeszcze na dodatek wyżywałem się na nim. Racja, że posiadałem swoje powody, ale on... nie zasługiwał na takie traktowanie. Moją największą wadą jest brak umiejętności przyznania się do winy i przeproszenie, które tak łatwo przychodziło niedawno spotkanemu chłopcu. Hm, on z pewnością nie miał innego wyboru, ale z drugiej strony kierował to do kogoś obcego, dyktatora. Mogłem zaproponować mu zostanie w Piekle, ale skoro jego pan potrafił go tu przysłać, to odesłanie nie sprawi wielkich problemów.
Rozebrałem się, pozostając wyłącznie w bieliźnie. Dobrze, że wcześniej wziąłem prysznic. Chyba faktycznie przesadziłem z treningiem, zwłaszcza, patrząc na kilka nowych siniaków koło żeber i obojczyków. Baal coś na to poradzi. Pewnie ma jakieś zielska przyspieszające gojenie ran.
Uwielbiałem swoje łóżko. Ten, kto je zrobił, powinien dostać władzę nad jakąś krainą, słowo daję. Z przyjemnością usiadłem na nim, chwilę później dołączając resztę ciała. Nie chciałem budzić Michaela, więc jak co noc, obróciłem się do niego tyłem, czując pieczenie w prostującym się kręgosłupie. Brakowało mi wspólnych pieszczot, ale on ostatnio tyle przeszedł... Najpierw niech wypocznie, a potem możemy odreagować te dni.
Zapanowała cisza. Nareszcie, bo już myślałem, że znowu czeka mnie interwencja. Mimo wszystko nie mogłem zasnąć, rozmyślając o archaniele i o tym, jak potraktowałem go kilka dni temu, w incydencie pod biblioteką. Orion musi nauczyć się pokory, więc w jego przypadku nie jestem zmartwiony, ale Misiek... muszę mu to wynagrodzić i... Co to za dźwięk? Dziś już go słyszałem...
- Michael! – momentalnie odwróciłem się w jego kierunku, szarpiąc za ramię. – Śpisz? Masz jakiś koszmar? – chciałem go przewrócić na plecy, ale opierał się skutecznie.
- Ty... ty jesteś moim koszmarem, Lu! – pomiędzy jednym a drugim łkaniem następowały długie przerwy poświęcone gwałtownemu nabieraniu powietrza. – Zostaw mnie! – wrzasnął, kiedy po raz kolejny spróbowałem skierować jego twarz w moją stronę. Jednak kilka sekund później sam to zrobił.
Przekrwione i napuchnięte powieki zdradzały, że chłopak musiał płakać od dłuższego czasu.
- Co się stało? – przyklęknąłem obok niego, musząc pogodzić się ze zrzuceniem ręki z jego ramienia.
- Pytasz, co się stało? – syczał przez zęby, odsuwając się jak najdalej. – Tak?! To ja ci powiem! Miałem się poddać, zostawić wszystko i stąd uciec, ale nie umiem! Nawet, jeżeli traktujesz mnie jak rzecz, jak nikogo ważnego, to nie potrafię się uwolnić, a wiesz, czemu? Bo cię kocham... w przeciwieństwie do ciebie! Nawet własnego syna wołałeś zamknąć, odizolować, pozbywając się problemu. Powiedz mi, błagam, powiedz, dlaczego już mnie nie chcesz?! I tak z tobą zostanę, naprawdę, ale powiedz... – z biegiem czasu zaczął tracić w sobie wrogość do mnie, zastępując ją własną bezsilnością. Z zapłakanymi, ale pełnymi prośby i determinacji oczyma wpatrywał się w moje z nadzieją na odpowiedź.
Nie chciałem wyznawać prawdy i obciążać go tym wszystkim... jeszcze nie teraz, póki Gabriel nie przyniesie pomyślnych wiadomości, ale byłbym idiotą, gdybym dalej się przy tym upierał. Kilka tajemnic zachowanych w sekrecie nie uczyni czegoś złego, lecz w obecnej sytuacji mogłyby doprowadzić do wielkiej i trudnej do zasklepienia przepaści między mną a Michaelem, jaka niewątpliwie zaczęła się tworzyć. Zrezygnowany i pokonany przez archanioła, odchyliłem się w tył, zaczesując włosy.
- To nie tak. Nie przestałem czuć do ciebie ogromnej miłości, Misiu. Po prostu nałożyło się kilka spraw, które mnie przerażają i nie umiem sobie z tym poradzić. – zapowiadało się na dłuższą rozmowę. Usiadłem więc, zginając kolana, aby móc przenieść na nie ciężar ramion. – Zaczęło się od powrotu z Ziemi. Ojciec wezwał mnie do siebie, pamiętasz? – kiedy skinął głową, kontynuowałem. – Nie chciałem ci powiedzieć, o czym rozmawialiśmy... Chodziło o to ż... Bo widzisz... – zacinałem się, z frustracji pocierając dłońmi po twarzy. – On chce odejść, zrzec się przywództwa i oddać je mnie. Już teraz mam kilka ważnych rzeczy do załatwiania, przekazywanie wcześniejszych zajęć komuś zaufanemu. Tego jest tak dużo... Nie potrafię się w tym odnaleźć i często wpadam w szał, wyładowując się na tobie, czy żołnierzach... Byłem szczęśliwy, kiedy Orion poprosił o wstąpienie do armii. Pomyślałem od razu, że mógłbym powierzyć mu papierkową robotę, którą się zajmowałem. To by mnie odciążyło, a on...
- Czemu nie wyjaśniłeś mu sytuacji? Na pewno z chęcią by ci pomógł. – położył dłoń na mojej ręce, głaszcząc ją kciukiem.
Pod jego dotykiem poczułem falę dreszczy... tak dawno tego nie robiliśmy.
- To był najmniejszy problem. Jak wiesz... Gabriel i Astrot są w Niebie. Poprosiłem ich o to, bo... Wiesz, że jestem nosicielem światła. Kiedy zostanę pełnoprawnym władcą, dostanę spory pakiet nowych mocy... na rzecz reszty, która stanie się słabsza. Przez to, światło z kopuły, którym już kiedyś się pożywiałeś, przygaśnie. Dlatego z niecierpliwością czekam na odpowiedź od Boga, czy użyczy mi mocy archaniołów i członków Rady, którą umieściłbym do coraz bledszego płomienia, zapewniając mieszkańcom i... przede wszystkim tobie, Michaelu, jak najlepsze i najczystsze promienie i chociaż namiastkę Nieba. Wiem, że możesz tam wracać, ale przebywając tutaj potrzebujesz słońca, więc, oh! – jęknąłem ze zdziwieniem, kiedy blondyn skoczył na mnie, przygważdżając do chłodnej już pościeli.
- Zwariowałeś? Wiesz ile mocy wymaga włożenie tak ogromnej, skumulowanej energii? – wisiał nade mną, wyzywając, ale morskie tęczówki błyszczały przebijającą się radością.
Z kolei moje policzki zaczęły lekko parzyć.
- Powiedziałem, że zrobię dla ciebie wszystko. Dla Oriona też, ale należy mu się mała kara. Być może do tej pory obiecywałby sobie, że „ten żołnierz jest ostatnim”, ale sznurek tylko by się powiększał. Tymczasem zamknąłem go w izolacji... to jak odwyk, nie uważasz? – uśmiechnąłem się, mrugając do niego.
Michael milczał, rozważając wszystko. Czułem się fatalnie z myślą o tym, że nie powiedziałem mu tego wcześniej. Uniknęlibyśmy niepotrzebnych zgrzytów. Jednak było jeszcze coś, co chciałem mu wyjawić.
- Wiem, że źle znosisz przemianę charakteru spowodowaną ciążą, dlatego chciałbym, aby Gabriel zjawił się możliwie najszybciej, a on tymczasem opóźnia powrót już o dwa dni! To z tego powodu tak źle cię traktowałem i... ja... przepraszam. – z trudnością przyznawałem się do słabości, tak samo jak i ciężko, pewnie dlatego, że pierwszy raz, przyszło mi ukazywać błąd, jaki popełniłem. – Nie proszę o wybaczenie, bo na nie, nie zasługuję.
- O, z pewnością. – powiedział hardo, sztyletując mnie spojrzeniem (i przyprawiając o uwiężenie oddechu w płucach), aby zaraz łagodnie wylądować na mojej klatce piersiowej. – Myślałem, że mnie już nie chcesz...
- Chcę i to bardzo. – wsunąłem dłonie pod jego koszulkę, masując dolne kręgi. Tak dobrze znów móc trzymać go w objęciach. Poza tym, dzieląc z nim swoje strachy, ówcześnie wyżalając się z nich, poczułem się o wiele lepiej. – Jeżeli tylko zauważysz u siebie jakąś anomalię, powiedz mi o tym, dobrze? – wolałem nie ryzykować. Spóźnienie Gabriela pewnie było spowodowane czymś istotnym. To dlatego akurat jego wybrałem do tej roli, gdyż zależało mu na Michaelu i dla jego dobra pewnie byłby w stanie przeorać Niebo, aby tylko uzyskać potrzebne wiadomości, jednak każda chwila mogła decydować o zdrowiu mojego Anioła. – To ważne. – dodałem z naciskiem, kiedy pospiesznie pokiwał głową, jakby nie zdając sobie sprawy z wagi sytuacji.
- Tak, powiem. – rozciągnął moje usta, tworząc wielki uśmiech, po czym pocałował te szerokie, iście Jokerowskie wargi. – A teraz, ty niedobry, zły, zaniedbujący mnie, diable, postaraj się nadrobić wszystkie noce, w których raczyłeś pokazać mi swoje tyły... – zamyślił się, uderzając lekko palcem o policzek. – Chyba, że to był znak... Chciałeś bym był w tobie? – rozmarzył się, mrucząc przy moim uchu. – Miałem wziąć cię siłą, a ty udawałbyś słaby opór?
Moja bliskość działała na niego zbawiennie, jakby gnieżdżące się we mnie światło odbudowywało dawne „ja”. Niemniej teraz nie mogłem pozwolić sobie na filozoficzne wywody, kumulując koncentrację na archaniele i wyraźnym problemie, który wbijał mi się w pierś.
- Nawet gdyby, mój drogi, to teraz zmieniłem zdanie. – szepnąłem, drugą część zdania wciskając mu w rozwarte usta, kiedy dźwignąłem go z siebie, lokując na udach, a następnie popychając na poduszki. Zapowiadała się długa i waleczna noc, w której musiałem mu udowodnić, że darzę go nie tylko pożądaniem, ale i głębokim uczuciem.
-------------------------------------
* Nasz kochany, uroczy Dominique jeszcze się pojawi. Problem w tym, że o nim zapomnicie, bo opowiadanie z nim stworzy się za... no... na kilka lat? Nie wiem, ile będą trwały 3/4 następujące po Przestrzeni historie, Niemniej dam Wam znać, abyście powrócili do tego rozdziału i przypomnieli go sobie xD
Akemi (17:26)

1 komentarz:

  1. Hej,
    Dominique bardzo mnie ciekawi, a te słowa na koniec, że jeszcze go spotkamy... Lucyfer ma przejąć władzę, i w trosce Michaela wysłał Gabriela do nieba aby temu nie zabrakło światła, ale właśnie ciekawa wizja Lu na dole... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń