wtorek, 30 października 2012

45. Przestrzeń między magnesami.

12 października 2011

Witam moje Elfiaczki! Dziś wyjątkowo wcześnie (chyba tak będzie co drugi tydzień), bo mam na 15. (tia, a dojazd na 2 godziny przed zajęciami --'). Dziś troszkę marudzenia, ale za tydzień będzie ostrzej. Wiem, że miało być więcej o Kio, ale w przyszłym tygodniu poświęcę mu niemal całą notkę, obiecuję. Jestem jeszcze troszkę zamotana z zajęciami i zapisywaniem się do grup... Tak nawiasem - jestem na rozszerzeniu z angielskiego... po rozszerzonym niemieckim w liceum xD

Odpowiedzi:

Vampirka_15 - Happy end jeszcze będzie xD Troszkę dramatyzmu nie zaszkodzi, a mnie pomoże rozwinąć akcję xD

 

Yaoistka^^ - Komputery to zło XD Lubią się psuć w czasie szkoły, kiedy akurat trzeba nam napisać jakiś referat xD Kto mówi o zakończeniu opowiadania? xD Kurcze... naprawdę zostawiłam rozdział w takim formacie, że wszyscy sądzą, iż to koniec... no może nie wszyscy xD To opowiadanie będzie miało jeszcze z 6/7 rozdziałów... a może i więcej, więc na koniec się nie zapowiada w najbliższym czasie. O nim powiadomię xD

 

Star1012 - Tak, Misiek zawsze będzie częścią nieba, to prawda xP Wbrew pozorom odzyska co nieco, ale to z czasem. Jeżeli chodzi o zakaz na piekło... to zostanie wyjaśnione (za 2 rozdziały, o ile nie planuję niczego wrąbać nagle do historii xD) Kio też póki co nie ma się gdzie podziać... ale jeszcze tylko przez krótki czas xP Hahaha, to dobrze, że emocje działały ;3 To dla mnie największy komplement, że udało mi się ich tyle w Tobie wzbudzić ;3 Mediusa była na chwilę. Może jeszcze gdzieś przemknie, ale to raczej sprawa wątpliwa xD

Zielona Strefa

Nienawidzę takiej pogody ==' Czuję się, jakby mi wyjęto baterie xD Hah, chyba działam wyłącznie dzięki słońcu. ;P

Dziękuję za komentarze i przepraszam za błędy.

Zapraszam raz jeszcze na bloga Shiro_san  oraz na bloga Chiyeko&Tsuki

EDIT 13.10.2011 r. - Moje szkraby kochane. Mam dla Was sondę i proszę o rozważne głosowanie, gdyż tylko raz można to uczynić. Bardzo mi pomożecie w rozmyśleniach.

SONDA

EDIT 2, 16.10.2011 r. UWAGA! Kolejny rozdział byc może pojawi się z dwudniowym opóźnieniem! Wiąże się to z dużym nakładem czytania na przyszły tydzień... Studia trzeba jakoś zdać ^^'''

--------------------------------------------------------------------------------------------------
 
 
 
 
W tym miejscu szum miasta wydawał się być schwytany przed dźwiękoszczelny klosz. Wszystko tutaj było odwrotnością życia publicznego, choć od niego dzieliły mieszkańców zaledwie trzy kilometry. Główny powód spokoju stanowił szeroki pas lasów, stojących dumnie niczym mur broniący dostępu napastnikom. Dwa światy nie przenikały do siebie, działając na umownym, nie spisanym pakcie, pozwalając na brak ingerencji w dane środowisko.
Cisza przerywana odgłosami zwierząt rolniczych oraz zwykłych zajęć gospodarskich musiała ustąpić nieznanym dotąd zjawiskom zupełnie nie przystosowanym do nowego otoczenia.
Stojąca na uboczu chata stała się nagle hotelem, w którym pomieścić miało się teraz nie dwoje, a dziewięcioro osób.
Jednak zanim do tego dotrze...
Głośny chlupot upadającego w kałużę ciała pociągnął za sobą kolejne, podobne wyczyny. Czyjeś sylwetki pojawiały się znikąd, na moment zawisając w powietrzu, aby następnie klapnąć na wilgotne podłoże błota pomieszanego z ostatnimi, nie roztopionymi jeszcze brejami śniegu. Najgorszej miała istota znajdująca się pod swymi towarzyszami, zostając pechowo wytypowaną na miękkie posłanie i utrzymywanie ciężkich, wielokilogramowych mięśni.
- Zejdźcie... ze mnie. – upaprana w ziemi twarz zdołała przecisnąć się na wierzch, umożliwiając przygniatanym płucom dostęp do tlenu. Na moment istota ta, niewątpliwie samiec, zdawała się zapomnieć o tym, dlaczego wyrwano ją z objęć ciepłego mężczyzny, zamieniając to na zbiorowy uścisk. Dopiero chwilę później dotarło do niej przebijające się przez chmury światło słoneczne oraz muczenie krów. – Sekunda... gdzie ja jestem?! – wydarł się do ucha najbliżej położonego przyjaciela.
Ten cokolwiek nie był z tego zadowolony, zrzucając z siebie zbyteczny ciężar.
- O żesz w kurkę kopana... – Astrot stęknął, dziękując niebiosom za możliwość zaczerpnięcia oddechu. – Kto nas tak urządził? Pytam grzecznie. – zastrzegł, rozglądając się po posiadaczach najbardziej grobowych min na całym kontynencie. – Potem będę bił.
Poprawiający się Gabriel zmroził go spojrzeniem piwnych oczu. Równie brązowe teraz włosy zdecydowanie mu nie pasowały, toteż szybko oczyścił się. Nie miał pojęcia, dlaczego odesłano ich wszystkich na Ziemię. Albo inaczej – co do Lucyfera i Michaela nie miał wątpliwości. Wiedział, co blondyn zrobi, ale czemu Bóg przeniósł także i ich? Przecież zgodził się na propozycję.
- Nie chcę nic mówić, ale czy ja czasem nie miałem zostać w Niebie?
Zdezorientowany anioł odwrócił się pospiesznie. Dotychczas nie zauważył nikogo więcej prócz ich czwórki, a teraz okazało się, że Rafael i Mefisto także wpadli w sidła dziwnego planu lub bardzo głupiego fortelu.
Nikt nie będzie wiedział więcej od byłego archanioła. W końcu to on wysłuchiwał nakazu Stwórcy, więc także Jego woli.
Kilka głów najwyraźniej pomyślało o tym samym, zwracając się ku wciąż siedzącemu na mokrym podłożu morskookiemu. Chcieli jak najszybciej dowiedzieć się o celu przenosin, lecz jak nagle ten pomysł zagościł w ich umysłach, tak szybko przygasł.
Patrzenie na Michaela niemalże odbierało im szczęście, a jednocześnie dodawało szoku. Tego drugiego chyba bawet więcej, skoro żaden z nich nie mógł wykonać chociażby kroku, będąc zupełnie wytrąconym z równowagi. Ostatnie chwile wypełniły przedziwne wydarzenia, które powielały się z kolejnymi minutami, nie pozwalając na przyzwyczajenie się chociażby do jednej.
Pozbawiony mocy mężczyzna nie miał siły wstać. Symbol pełnionego stanowiska – bezużyteczne teraz skrzydła – ociekały błotem i strzępkami trawy, tak samo jak i długie włosy zakrywające lewy profil. Nieosłonione niczym nogi drżały z zimna, czerwieniejąc z powodu porywistego, szczypiącego jeszcze wiatru, którego póki co nie przegnała nowa pora roku. Chłopak podtrzymywał się na prawej ręce, choć widać było, iż drżące nie tylko z chłodu ramiona nie zdołają długo wytrzymać. Kiedy powoli, z niechęcią zwrócił ku nim twarz, mężczyźni poczuli jak ich serca gwałtownie kurczą się, a oddech zatrzymuje w piersi.
Blondyn łkał. Jego łez nie chciała wchłonąć ziemia, jakby były dla niej piętnem smutku nie do przyjęcia, zbyt wielkim. Przerywanych szlochem słów nie można było w żaden sposób rozróżnić.
Jedynie Lucyfer miał pojęcie o tym, co może być przyczyną bezbrzeżnego smutku, która tkwiła także i w nim. W żadnym wypadku nie myślał o Michaelu, jako o słabszej stronie ich związku, bardziej kobiecej. To, że on sam wstrzymywał łzy, nie oznaczało jeszcze, iż miał kamienne serce. Morskooki w pewnym sensie urodził Oriona, a więc posiadał instynkt macierzyński, który działał nieco inaczej, niż zachowanie diabła. Poza tym anioł zawsze pozostanie aniołem, a wrażliwości nie da się od tak odrzucić. Gdy cząstka mężczyzny, w postaci syna, nagle została mu odebrana, poczuł się fatalnie, jakby ogołocono go z największego skarbu. Lucyfer nie mógł wiedzieć, co rozgrywa się teraz w tym wątłym ciele, ale mógł się domyślać, będąc jednocześnie ojcem.
Odsuwając przyjaciół przyklęknął na jednym kolanie, ostrożnie gładząc jasną głowę.
- Pozbawiono cię mocy, syna, a teraz nawet normalnego ciała... Dlaczego nie podzielono kary ze mną? – z trudem hamował swój gniew, umieszczając Michaela na lewej dłoni i posługując się zaklęciami, aby strój anioła znów wyglądał nieskazitelnie czysto.
 Zmarznięte ciałko od razu wtuliło się w palce, łaknąc ciepła. Kiedy wyrzekł się bycia archaniołem, odebrano mu możliwość czarowania, czy choćby posługiwania się magią leczniczą lub najbardziej podstawową do użytku codziennego. Sylwetka zamieniła się w dwudziestocentymetrowego, pulchnego aniołka o nieco większej, niż reszta ciała, głowie. Takiej postaci używano wyłącznie do śledzenia ludzi, aby nie ingerować zbyt bardzo w ich świat, a zarazem nie zostać zauważonym.
Drobne rączki raz po raz pocierały czerwieniejące już oczy, zaciskając się na stroju Lucyfera, aby ukryć w nim twarz i stłumić płacz. Do tego doszły obawy o to, iż przez obecny wygląd zostanie całkowicie zignorowany przez rudzielca, który porzuci go na rzecz mniej kłopotliwego anioła.
- Ja... teraz nie jestem... wcale użytecz-ny. – zakasłał, szlochając coraz silniej. – Chcę odzyskać Oriona, ale w tak... w takim stanie... – rozpłakał się na dobre, gdy duża dłoń demona przycisnęła go do piersi Lucyfera.
Przyglądający się temu aniołowie odwracali wzrok. Dla nich nie było gorszej kary od oglądania ich najlepszego przyjaciela w chwilach takich, jak ta, gdy nie mógł sobie poradzić z czyimś cierpieniem lub własnym. Obydwojga zaskoczył ten dziwny splot wydarzeń, gdyż nie mogli przypomnieć sobie, aby wcześniej miał miejsce podobny incydent.
- Było wielu przed tobą, ale Bóg nie pozbawiał ich zwyczajnego wzrostu.
Gabriel jedynie potwierdził przypuszczenia reszty. W końcu to on był jednym z najstarszych aniołów, więc historię Nieba znał od podszewki. Morskooki nie był pierwszym i pewnie ostatnim, który oddał swe serce diabłu, ale niewątpliwie dostał najgorszą opcję dalszego życia u boku ukochanego... o ile ten wyrazi taką zgodę. Tak. Poświęcenie, poświęceniem, ale Piekielni mają swoje potrzeby.
- Teraz już... nie będziesz mnie chciał. – cichutki głos usłyszeć miał tylko syn Władcy Piekieł.
Gdy niepewne ogłoszenie dotarło do uszu rudzielca, ten z niebywałą jak na niego delikatnością odsunął blondyna od siebie, aby nieco unieść splecione dłonie, na których spoczywał anioł. Od razu zastawił go w ten sposób, aby chłodny wiatr nie miał dostępu do morskookiego.
Pozwolił sobie na moment rozczulenia, widząc zawsze wojowniczego Michaela jako małą, kruchą kluseczkę. Bezsprzecznie urodziwa buzia zwrócona bezpośrednio w jego stronę rumieniła się – od płaczu, czy też skumulowanych emocji. Nie mógł pozwolić mu czekać.
- Decydując się na bycie z tobą, pokochałem każdą postać, pod którą mógłbyś się kryć. – widział, jak jego słowa działają na blondyna i domyślał się, że nie wystarczą do reaktywacji dawnego „ja” byłego archanioła. – Poza tym jedyna różnica polegać będzie na tym, iż co nieco stanie się ciaśniejsze, ale nie mam zamiaru zgłaszać zażaleń.
Skrzydlaty zmrużył czupurnie oczy, prychając na rozwiązłość diabła. Doceniał ofiarowaną mu pomoc i niewyobrażalnie cieszył się z braku odtrącania. Dla niego, podobnie jak i wszystkich Skrzydlatych, miłość miała najważniejszą wartość i jeżeli któryś z nich powierzył swe serce jakiejś istocie, oddawał się jej w całości i na zawsze.
Z kolei demony nie przywiązywały się do innych tak bardzo, o ile ich związki można takimi nazwać. Przeważnie koalicja partnerów odbywała się na płaszczyźnie czysto towarzyskiej, a o uczuciach nie mogło być mowy. Drugiej połówki nie szukali, uważając wszystkich za idealnych kochanków, ale zdarzały się oczywiście przypadki stałych małżeństw – zwłaszcza wtedy, gdy diabły osiągały wiek odpowiadający ludzkim czterdziestolatkom.
Co zaś tyczy się Lucyfera... Najwyraźniej podjął się przyspieszonej wersji zakładania rodziny.
Całując malutkie usta anioła miał wrażenie, jakby dobierał się do dziecka, lecz wystarczyło zagłębienie się w morskich tęczówkach i czarnych źrenicach, by odnaleźć w nich starą już duszę.
- Pamiętasz sytuację, gdy byliśmy tu po raz ostatni? – nie powstrzymał głośnego śmiechu, jednocześnie wytykając blondynowi kwestię jego upicia się. – Konkretnie chodzi mi o wydarzenie wcześniejsze, gdy prawie zdradziłem naszą obecność tamtym chłopakom. Jednemu z nich przedstawiłem naszą historię. – dokładał szczegółów, aby rozjaśnić dawną, a jakże długo przeprowadzaną opowieść. – Rzuciłeś się na mnie w tej małej postaci, a było w tobie tyle siły i woli przekonania mnie o swoich racjach. Przypomnij sobie, co wtedy czułeś. To byłeś ty, Misiu, nie ktoś obcy, więc jak miałbyś nie poradzić sobie z odzyskaniem Oriona, skoro udało ci się usidlić mnie, największego podrywacza?
- Co racja... – Mefisto ugryzł się w język, chowając przezornie za plecami Rafaela. Przecież nie musiał zdradzać tego, iż kilkakrotnie zdarzyło im się pocałować, czy dotknąć... to wszystko dla wyższego celu!
Jednak Michael jakby nie usłyszał wypowiedzi młodszego diabła. Przetwarzając to, co powiedział mu Lucyfer, jednocześnie rozpatrywał to w dwóch rozchodzących się drogach. Po pierwsze – oryginalny stan zdania, mającego na celu podbudowywanie mocno nadszarpniętej wiary w siebie, a po drugie... sam fakt tego, że robił to właśnie rudzielec, nie krępując się przy innych.
Oh, wiadomym jest, iż nie miejsce i czas się liczy, ale tak wrażliwe i nasączone ciepłem słowa nieczęsto wypływały z ust Księcia. Zazwyczaj chwalił, czy podburzał do walki znanymi metodami, przywodzącymi na myśl pojedynki rycerskie, a teraz najzwyczajniej w świecie wyłożył serce na dłoni. Tej samej, na której spoczywał anioł. Blondyn rumienił się, co w połączeniu z jego wielkością dawało śmieszny obrazek. Gdyby przyrównać go do bajkowego Dzwoneczka, z pewnością owa wróżka oddałaby zwycięstwo dużo większym policzkom morskookiego.
Rozentuzjazmowany serafin zapomniał nawet o braku możliwości lotu, toteż chcąc skorzystać z wyrastających z pleców skrzydeł zdziwił się, gdy jego poczynania zakończyły się na krótkim podskoku potrzebnym do pofrunięcia. Obejrzał się za siebie, chcąc sprawdzić brak reakcji, jednak nic niepokojącego nie udało mu się wychwycić. Kiedy odwrócił głowę w kierunku Lucyfera, lekko drgnął, widząc jego twarz kilka centymetrów przed swoją. Uznawszy to za dobrą kartę i możliwość odwdzięczenia się za dopingujące słowa, wyciągnął pulchne rączki i złapał w nie brodę diabła, ciągnąc ku sobie. Nie speszył się, jak to miał w zwyczaju, a wyłącznie przymknął powieki, stykając swe usta z o wiele większymi, ale nadal przyjemnie miękkimi, a zarazem jędrnymi wargami rudzielca. Żałował, iż na chwilę obecną nie może mu dać zbyt wiele przyjemności płynącej z owej pieszczoty, ale korzystając z obecnego rozmiaru zapragnął wykorzystać go w bardziej użytecznym wymiarze. Skoro inwencja Lucyfera mogłaby „pożreć” mu połowę twarzy, to czemu on miałby nie skusić się na coś więcej?
Z całą stanowczością całował to jedną, to drugą wargę demona, niekiedy pozwalając sobie na umiejętne podgryzienie jej, związane później z polizaniem czerwieniejącego miejsca.
Możliwe, iż zajmowałby się tym o wiele dłużej, lecz chrząknięcie noszące w sobie znamiona natarczywości nakazało mu porzucenie przyjemności na rzecz bardziej przyziemnych – o ironio – spraw. W końcu nie byli sami, a obecny obszar należał do ludzi, więc głupotą i wielkim niedopatrzeniem okazało się zignorowanie ukrycia wszelkich anomalii, jak na przykład samego Michaela.
Mężczyźni gwałtownie rzucili się przed Lucyfera, chcąc zasłonić i tak zauważonego już anioła, będąc gotowym na ostateczność w postaci wymazania wspomnień człowiekowi.
Osoba, która zakłóciła ich spokój okazała się chłopakiem o smolistych włosach z czego ich dwa, granatowe pasma ciągnące się od skroni wyraźnie odcinały się od reszty, sięgając pasa. Szare spojrzenie oczu o wyrazie najgłębszej obojętności nie skupiało się na nikim konkretnym, jakby zarazem chciało dobrze rozeznać wszystkich i jednocześnie mieć przywitanie za sobą.
- Wiele mnie w życiu zdziwiło, więc nie chowajcie blondyna za sobą. – momentami łamiący się jeszcze głos po kończącym się etapie mutacji wyraźnie irytował bruneta. Starał się mówić jak najmniej, a jednocześnie treściwie. – Nie mnie to oceniać, ale macie szczęście, że czasy palenia na stosie dobiegły końca.
Książę miał wrażenie, że skądś zna chłopaka. Miał o tyle ułatwione zadanie przypomnienia sobie tego, iż ostatnio rzadko przebywał na Ziemi. Cofając się we wspomnieniach o rok i dopasowując sylwetki ludzi do tej jednej stojącej przed nim, wreszcie olśniło go. Z wciąż spoczywającym na dłoni morskookim przebił się przez zgrany mur.
- Znam cię! Eryk, prawda? Jesteś barmanem w... – usiłował wyszukać też nazwy, ale ta uciekała mu.
- Depo, no tak... – młodzieniec wydawał się być lekko zbity z tropu, marszcząc czoło. Przecież zapamiętałby kogoś takiego, a ewidentnie nie mógł go skojarzyć. Dopiero przeniesienie spojrzenia na małą postać odświeżyło mu pamięć. – To ty upiłeś się u mnie, a on – tu wskazał na rudzielca – wyciągnął cię z rąk jakiegoś gościa w kapturze!
- To był Kio, ale masz rację. – Lu uśmiechnął się. Zaraz jednak mina lekko mu zrzedła. – Słuchaj... niespecjalnie zdziwiła cię nasza obecność i... – obejrzał się. – Skrzydła u tamtej dwójki.
Nim brunet zdołał cokolwiek odpowiedzieć, wyręczył go pojawiający się nagle inny mężczyzna.
- Ukyo!
- Lucek! – były opiekun czarownic uścisnął wolną dłoń Księcia. - Gdybyś był człowiekiem i miał za faceta kogoś takiego jak ja, to wszystko wydawałoby ci się z czasem zwyczajne. Nawet pojawiający się w ręce ogień.
Nikt nie miał zamiaru pytać go o to, dlaczego nie reaguje zaskoczeniem na obecność tylu magicznych istot, skoro sam zdecydował się przenieść na Ziemię. Od zawsze było wiadomym, iż Ukyo wie wszystko, ale nie może dzielić się tą wiedzą z innymi. To tak jakby wyjawienie przyszłości, więc znajomość jej mogłaby podkusić kogoś do zmienienia kilku kwestii, doprowadzając do chaosu.
Michael jeszcze chwilę układał sobie wszystko w całość, pamiętając „porwanie” przez złotowłosego oraz jego słowa skierowane do Lucyfera: „- Chcę być na Ziemi. No i... Tęsknię.” To o bruneta chodziło! Musiał obserwować go przez Lustro i zakochać się od pierwszego wejrzenia. O ile dobrze pamiętał, od tamtego czasu minęły ponad dwa tygodnie, bo siedemnaście lub osiemnaście dni, a oni mimo wszystko nie wyglądali na znużonych sobą. Co prawda Eryk wykazywał więcej dystansu, lecz zapewne wiązało się to z – po pierwsze nagłą adoracją Ukyo, który nie odstępował go na krok, oferując siebie i swoją miłość, a po drugie, chyba nie myślał nawet, że wieloletnia fascynacja kobietami może przegrać z jednym mężczyzną wywracającym jego szablonowy ideał dziewczyny, który w efekcie pasował do byłego czarownika. Poza tym świadomość tego, iż złotooki zrezygnował z pełnionego przywództwa na rzecz jego oraz śmiertelności bardzo łechtała jego ego. Oczywiście nie od razu się zgodził i nadal wyglądał na zastanawiającego się, ale na tym etapie pozwalał na trzymanie jego ręki (i to przy ludziach!), a to już kolejny krok do przodu.
- Nie chcę wam przerywać, ale zanim Ukyo zapomni całkowicie… - brunet kaszlnął, wyzywając kogoś od idiotów wymyślających przemiany dojrzewania. – Dzisiaj w naszym... moim łóżku pojawił się jakiś chłopak z kocimi uszami. Miał przy sobie jaki list, w którym było napisane, aby odszukać jego towarzyszy. Ukyo miał wiedzieć, gdzie i sądząc po jego rozleniwieniu domyślam się, iż chodziło o was, więc może...
- Kocich uszach?! – Michael o mało nie spadł, przytrzymując się kciuka Lucyfera. – To przecież Kio!
Akemi (12:16)

1 komentarz:

  1. Hej,
    och ale czemu tak? biedny Michael została mu odebrana moc, ale podoba mi się, że Lucyfer jest taki troskliwy, ale też czemu wszystkich to spotkało, no i Kio też się pojawił, ale nie z nimi, tylko wylądował w łóżku Eryka...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń