wtorek, 30 października 2012

43. Przestrzeń między magnesami.

29 września 2011

Witajcie kochane Elfiątka xD Mamy jednodniowy poślizg, ale to przez mojego brata xD Dodałabym wczoraj rozdział, gdybym miała jeszcze pół godziny, no ale... xP A teraz czas na coś, czego dawno nie było, czyli...

OGŁOSZENIA PARAFIALNE

W przyszłym tygodniu zaczynam zajęcia. Szczerze powiedziawszy nie wiem, jak wyrobię się z dodawaniem rozdziałów, więc dajcie mi tydzień na organizację xD Muszę dopasować plan do pisania, a wtedy być może zmieni się dzień publikacji - ze środy na: piątek, niedzielę lub środa pozostanie, bo raz mam ją wolną, a raz nie. Ostatnia opcja nie bardzo mi się widzi, bo wtedy na przykład za tydzień rozdział były w piątek, a za dwa - w środę i tak zamiennie. Nie chcę robić chaosu, dlatego wytrzymajcie ;)

Odpowiedzi:

Star 1012 - Masz brązowy medal, jak nasi siatkarze xD Na błogosławieństwo ze strony Orifiela jeszcze przyjdzie czas, zważywszy na mroczną aurę Oriona (ha, dziś dodałam jego drugą przemianę - w obrazkach obok ;P) Co do żywiołów ognia i wody... jestem z wodnego znaku, ale po sobie wiem, że do Nieba mi daleko xDD Poza tym wody się boję (to jakiś znak! xD), pływać nie umiem... na starość czeka mnie gorące życie... albo raczej nie życie xD Przejrzałaś mnie xP Tak, Mefi idzie do Nieba, a Gabi do Piekła ;P W końcu ktoś musi wspierać Miśka. Strajk głodowy komputera? Hmm... wrzuć mu jakieś dane na pożarcie xD

 

Churi^^ - Niezrozumiałe? Gdzież to? ;> Pogryzę i nakażę sprostowanie xD Lucek się piekli (jaki ja mam dziś dziwaczny humor xDD)  Dzisiaj będziesz miała okazję zobaczyć nieco doroślejszą wersję Oriona xP

 

Vampirka_15 - Lubisz zawstydzać? Póki co mój przypadek to doskonały obiekt do eksperymentów xD Rumiany królik doświadczalny xD (Ta, odwala mi dziś strasznie xD) Imion jest wiele... Sama staram się ich jakoś upchnąć i ogarnąć, ale co to będzie za tydzień @@ Chyba najdłuższa notka z wszystkich, jak tak teraz myślę, co w niej zawrzeć ^^'


Zielona Strefa

Kończy się wolne. Nie zgadzam się! Powinien być miesiąc szkoły, a reszta wolne xD

Zapraszam do czytania i przepraszam za wszelkie błędy. Ah! I dziękuję za komentarze ;3

PS: Nie mam pojęcia, czemu znowu tekst jest odkreślony ><

--------------------------------------------------------------------------------------------------




Im bliżej sali konferencyjnej, tym wyraźniej słychać było podniesione tony sprzeczających się dwóch osób. Zmierzający tam Orifiel coraz bardziej obawiał się o to, co może zastać. Przecież obrady jeszcze się nie zaczęły, więc kto mógł tak krzyczeć? Poza tym wezwano by go, a z tego, co pamiętał, spotkanie zostało wyznaczone na południe, a obecnie dochodziła jedenasta.
Gdyby nie to, że zaraz po obudzeniu wyczuł czyjąś aurę kręcącą się przed jego komnatą, mógłby wylegiwać się jeszcze jakiś czas.
Musiał jednak przyznać słuszność niespokojnej duszy o białych włosach, iż przypomniała mu o kwestii, której zapomniał poruszyć poprzedniego dnia. Odprowadziwszy Gabriela do jego pokoju, ówcześnie wygrzebując z dna szafy strój, jakiego szczerze nie przepadał, udał się wprost do osób rezydujących nieopodal miejsca przesłuchań.
Długa, powłóczysta suknia szwendała się między jego nogami, nie tylko utrudniając stawianie kolejnych kroków, ale i narażając na wywrócenie się.
- Gdybym upadł, to "coś" by mnie przygniotło... – przystanął na moment, mając wrażenie, iż ciężar sukni przyciąga go do podłoża, wykrzywiając kręgosłup. – Brakuje mi tylko balkoniku, bo włosy pasują pod starczy wiek. – syknął wściekle i nie przejmując się spoglądającym na niego aniołem, którego wzrok wyrażał niepomierne zdziwienie i ubaw, złapał boki stroju, podciągając je do góry, przez co obnażył bose nogi.
Warcząc na niewygodę i walcząc z przytroczonymi do paska, białymi, krótkimi butami na pół obcasie ruszył naprzód.
- Wyglądasz jak panna młoda, mój drogi.
Orifiel nie zatrzymał się nawet, zaledwie poświęcając intruzowi spojrzenie wyblakłych od wysiłku tęczówek. Jeśli ponownie urządziłby postój, równie dobrze mógłby wcale nie wychodzić z komnaty. Postanowił dojść do celu, którego wejście znajdowało się już tak blisko, choćby miało się to wiązać z trwałym uszczerbkiem na zdrowiu. I jak on ma w tym stać przez najbliższe godziny, skoro kilkuminutowa trasa, którą zawsze pokonuje z uśmiechem na ustach, teraz równa się bardzo ciężkiej pokucie za niewyobrażalnie wymyślne grzechy.
- Zaburzasz mój rytm. – sapnął.
Chwilę później kroczący u jego boku Kripon musiał zwolnić i podejść nieco bliżej, aby w razie czego mógł go złapać, gdyby kolejne potknięcie znów naruszyło równowagę blondyna.
- Ty... masz lepiej. – archanioł powłóczył nogami, słysząc w uszach własne bicie serca. – Zwiewny materiał, który więcej odsłania, sięgając połowy ud... Ładny, złoty kolor. Lekkie ozdoby... Ile waży to moje ustrojstwo? – oparł się ciężko o drzwi, z których to, jak się okazało, dobiegały odgłosy kłótni. – A ja... Milion warstw brudzącego się i strzępiącego... tego czegoś. – nawet nie umiał odnaleźć nazwy na rodzaj materiału, który przysparzał mu tyle problemów z oddechem. – Kiedy będzie po wszystkim spalę to z radością. – mruknął do siebie, naciskając klamkę. Ostatnimi siłami otworzył drzwi na oścież. Zaraz na powitanie dostał poduszką w twarz, na szczęścia małych rozmiarów. Utrzymując nerwy na wodzy wczołgał się do środka. Tak się martwił, pędził, by pomóc zażegnać konflikt, a tu okazuje się, że na próżno, bo Lucyfer i Michael cofnęli się w latach, dokazując niczym nastolatki.
Morskooki tarzał się po łóżku, próbując zepchnąć z siebie łaskoczącego mu brzuch diabła, a ich dowody zbrodni w postaci porozrywanych poszewek, które wcześniej okrywały spore poduszki oraz pióra, walały się dosłownie wszędzie. Jedno z nich właśnie frunęło w dół tuż na nos Orifiela. Archanioł spojrzał na nie, mrużąc oczy, po czym zdmuchnął, przenosząc morderczy wzrok na zamierającą w momencie parę.
- O.
- Gratuluję elokwencji, Książę. – nawet nie starał się ukrywać złości, jaka go teraz ogarniała. – Pędzę tu na złamanie karku,ryzykując poobdzieranie nóg, – pokazał lekko zaczerwienioną skórę. – a wy się bawicie! Za niedługo przybędzie Sefer. Jestem pewny, że na rozdzielenie was ma wiele haków i argumentów, a i odebranie Oriego idzie w tej pokrętnej mimo wszystko grze, a wy wolicie spędzać ten czas na takim czymś... Misiek... Sądziłem, że zależy ci na rodzinie. Gdzie się podział dawny ty? – wyczuwalne w głosie rozczarowanie podziałało na jego przyjaciół niczym kubeł lodowatej wody. Od razu usiedli posłusznie, spuszczając głowy. – Nie chodzi mi o to, by was karać, ale czy nie lepiej byłoby, gdybyście obmyślali konspekt rozmowy, którą będziecie musieli przeprowadzić? – coraz trudniej przychodziło mu mówienie, dlatego na chwilę przed utratą kontroli nad ciałem złapał się za serce.
Kripon skoczył ku niemu, podtrzymując go dosłownie centymetry nad podłogą.
Zaniepokojeni mężczyźni szybko sprzątnęli kłębiący się na łóżku bałagan, udostępniając posłanie omdlałemu archaniołowi.
Brunet szybko odkrył powód nagłego osłabienia Orifiela.
- Mówił coś o źle dopasowanej szacie, ale nie podejrzewałem aż takiej dominacji masy stroju nad jego własnym ciężarem. – z ledwością doniósł blondyna, wspomagając się pomocnymi ramionami Lucyfera. Gdy mógł odetchnąć, otarł kroplę potu ze skroni, pochylając się nad klatką piersiową nieprzytomnego mężczyzny. – To go dusi. – ośmielił się wydać osąd, podnosząc głowę, aby spojrzeć w równie przerażone, złote oczy. – Daniel, chodź tutaj.
Stojący w progu żołnierz zawahał się tylko na kilka chwil, aby w następnym momencie pojawić się tuż obok członka Rady. Nie próbował go odepchnąć, czy choćby w jakiś sposób źle potraktować, od razu zakładając, iż ten nie ma nic wspólnego ze złym samopoczuciem jego brata.
- Spróbuj rozciąć materiał z drugiej strony w ten sposób, aby nie uciskał żeber. – stworzył w dłoni kształtne ostrze uformowane z magii, pokazując jak należy wykonać jego zadanie, jednocześnie nie raniąc archanioła.
Obydwoje ostrożnie posuwali się naprzód, dopingowani cichymi słowami ze strony pozostałej dwójki.
Lucyfer prześwietlał ciało chłopaka. Nie zauważył poważnego uszczerbku, aczkolwiek brak tlenu w płucach nie był najlepszym rokowaniem. Może i nie szczycił się fachowym rozeznaniem medycznym, lecz podstawy przyswoił doskonale, dlatego natychmiast zajął się oszukiwaniem płuc, dostarczając im własnej mocy. Przepływ filtrujący żyły wciąż mieszał zawartą tam krew, jednocześnie produkując potrzebny tlen. Mimo wszystko nic nie trwa wiecznie, toteż pozostali pomocnicy musieli się spieszyć. Na szczęście nie dość, że zadanie szło im bardzo prężnie, to na dodatek bezpiecznie, więc obyło się bez konieczności leczniczej interwencji.
Twarz Orifiela zaczęła nabierać kolorów, gdy mężczyźni uwolnili go, mając jednak problem z dopasowanym wcięciem w talii. Szczerze powiedziawszy, to właśnie brunet płonął ogniem gniewu, gdyż Daniel, widząc budzącego się brata, zaczął śmiać się z nieudolnych prób członka Rady.
- Nie chcę być grubiański, ale chwilę temu trząsłeś nogami ze strachu, a teraz, zamiast pomagać, przeszkadzasz. – mężczyzna nie należał do tych, którzy wolą być grzecznymi dla rodziny swego partnera, aby gładko wejść do ich kręgu. – Co za... – w porę ugryzł się w język. Na materiał nie było rady i tylko podmiana ubrań dałaby oczekiwany skutek. Jednak zanim to zastosuje, chciałby dowiedzieć się kilku kwestii. – Kto kazał ci to założyć?
Jasne tęczówki spojrzały na niego niepewnie.
- Sefer... No przecież każdy archanioł ma taki krój.
- Gów... Nie prawda.
Orifiel nie wierzył, w to, co widział. Opanowanie to najmniej pasujące określenie, jakim obdarowałby Kripona.
- Spokojnie. Pooddychaj głębiej. – instruował go, jakby przed chwilą to brunet był w jego sytuacji. – Ależ mi się Czarnulka zdenerwowała. – przeciągał sylaby, gładząc zaciśnięte palce członka Rady. Dopiero gdy uznał jego stan za względnie poskromiony, odsunął dłoń, podnosząc się na rękach do siadu. Niedługo cieszył się taką wolnością.
- Michael i Anael mają krótkie tuniki, więc dlaczego akurat ty masz stanowić wyjątek? Przecież to „coś” wyszło z użytku dawno temu, kiedy reguły niebiańskie wyznaczano surowymi rygorami... – długie palce splotły się z tymi należącymi do archanioła. Mężczyzna zaczynał dochodzić do siebie, analizując wszystkie możliwości, aż w końcu wygłosił najprawdopodobniejszą dla niego. – Gdy Sefer wyruszał na wyprawę, nie wiedział jeszcze o tym, że jesteś pełnoprawnym archaniołem, a...
- A to fanatyk, więc gdyby mógł, włożyłby na mnie wór pokutny z żółtym krzyżem na klatce piersiowej i plecach. Być może okazałby łaskę, darując przyszycie dwóch czerwonych wstęg i trzymania w rękach świecy oraz siana.* Koniem nie jestem, a podpalać się na stosie nie zamierzam. Zresztą... Nie pozwoliłbyś na to, prawda? Poszedłbyś za mną w ogień... dosłownie. – Orifiel zaśmiał się, pozwalając na masowanie skostniałych rąk.
Kripon zamyślił się, odwracając głowę. O ile dobrze rozumiał, połowę tego zamieszania wywołał właśnie on sam, zwlekając z Akceptacją. Uświadomiwszy to reszcie skłonił głowę, oczekując jakiejkolwiek nagany.
Jasnooki archanioł nawet spróbował wstać, jednak nadal ciążąca toga nie chciała mu w tym pomóc.
- Zabieraj te kłaki z pościeli i zrób coś pożytecznego, na przykład ucinając połowę materiału, bo będziesz mnie musiał trzymać na rękach przez całą konferencję.
Wizja, trzeba przyznać, połowicznie przyjemna. Tylko połowicznie, więc wybór był raczej mały.
- Niech ci będzie. To wszystko przez wiązanie na plecach. Im mocniej ciągnęło cię w dół, tym bardziej sznurki ścieśniały się. Miałeś na sobie męski, wyszczuplający gorset.
Przekomarzania przypadły do gustu obserwującemu to wszystko Danielowi. Do tej pory miał jeszcze wiele wątpliwości, lecz teraz pozbył się ich, pozwalając Kriponowi na zajęcie jego miejsca - zarówno w kwestii siedliska jak i opieki nad Orim. Obserwował zmieniające się kształty, to rozszerzające się, nakładające na siebie, skracające, aż wreszcie miał przed sobą odpowiednio do okazji ubranego brata.
- To rozumiem! – krzyknął Orifiel, wstając z łóżka. Bose stopy okryto delikatnym materiałem, który przeplatał się od kolana ku dołowi, zawijając się wokół kostki, aż po palce, nie przepuszczając dostępu do nagiej skóry. Granatowa szata przewiązana na wzór greckich bogiń trzymała całość za pomocą złotych brosz. Jedna jej część została osadzona na obojczykach chłopaka, tuż na szerokich ramionach stroju, które tworzyły dosyć głęboki dekolt. Talię oplatał czarny pas, jednak jego głównym przeznaczeniem było zgrabne przejście pod pierwszą warstwą, tak, aby tworzyć swego rodzaju halkę, jakiej długość sięgała połowy ud, czyli kilku centymetrów więcej, niż granatowa tunika. Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze jedna, zwiewna, muślinowa szarfa o kremowym odcieniu, zakrywająca czarny pas i przechodząca przez prawe ramię, dodatkowo zdobiona drugą broszą o czerwonych kwiatach.
- Ale fajne... – jęk zachwytu połaskotał dumę Kripona. Chwilę później mężczyzna mógł rozróżnić zapachy na ciele archanioła, którego długie ramiona oplotły jego szyję. – Ale te rękawice mogłeś sobie odpuścić. – burknął, ściślej przylegając policzkiem do przyjemnie ciepłego karku. – Nie zrobisz mnie na pannę młodą i nie myśl sobie zbyt wiele, ale... nawet mi się podobają. – spojrzał na trójkątne zakończenie rękawic odsłaniających połowę dłoni. Niedługo po tych słowach pisnął krótko, czując łaskoczący go oddech. Nie wiedział, dlaczego Kriponowi zebrało się nagle na wygłupy, jednak w niedługim czasie zapomniał o Bożym świecie, albowiem pnący się ku jego żuchwie brunet dosięgnął wreszcie upragnionego miejsca.
Archanioł po raz pierwszy zarumienił się tak obficie, otwierając szeroko jasne oczy. Kilka doznań na raz uderzyło w niego z impetem, wywołując fale duszności. Pierwszym z nich był najbardziej drapieżny, a zarazem erotyczny wzrok wydostający się spod kusząco zmrużonych powiek  o lekko kręconych rzęsach. Na kolejny złożył się dotyk trzech palców podtrzymujących jego brodę, a ostatnim okazało się połączenie spokojnego, pełnego oddania, uczuć, pragnienia i obietnic pocałunku męskich, a teraz tak delikatnych ust wyginających się w szczęśliwym uśmiechu. Zetknięcie warg nie trwało dłużej, niż kilkanaście sekund, a zdążyło rozpalić szalejące głośnym biciem serce białowłosego. Białowłosy był w stanie nie tylko ustać na nogach, lecz także utrzymywać kontakt z błękitnymi tęczówkami bruneta, zapominając o zawstydzeniu, obecności brata, a nawet o tym, co ma myśleć.
Blokująca tama wspomnień dobijała się solidnie, aż wreszcie zalała go ogromem słów, które układały się w dziwne zbitki wyrazowe. Dopiero za którymś z kolei razem połączyły się odpowiednio, alarmując otępiałego właściciela o jego ospałości.
- A ja tu... po coś jestem i... – dukał, cofając się, po czym rozpoczął marsz na trzy kroki, w tę i z powrotem. – Zapomniałem wam wczoraj powiedzieć, ale teraz już wiem i mówię, a gdybym tego nie zrobił, pewnie byłoby źle, dlatego słuchajcie. Niebo ma swoje prawa i trzeba się ich przestrzegać, a Misiek zapomniał, jak ja, a to ważne. – nawet nie łapał oddechu, trajkocząc bez ustanku. Trudno byłoby zrozumieć to, co ma do powiedzenia, gdy przekazywał zbyt wiele na raz.
Obserwujący go Kripon zwracał uwagę na jego nogi – bynajmniej nie mając w tym znamion fetyszu. Na tyle znał Orifiela, aby wiedzieć, co oznaczają jego nawyki, dlatego czekał na jeden z nich. Nie minęła minuta, a archanioł począł kończyć zdania sławetnym „no”. Wtedy też brunet zaszedł go od tyłu, przyciągając do siebie, dzięki czemu uszy mężczyzn mogły odpocząć od jednostajnego potoku słów.
- Nie boli cię gardło? A może... – Kri uśmiechnął się przewrotnie. – Chciałbyś się czegoś napić? – posłał mu oczko i prowokacyjnie oblizał wargi.
Mężczyzna z miejsca zamarł, nie wiedząc co począć ze sobą. Z jednej strony otaczała go wizja Sefera, który pastwi się nad Michaelem, a z drugiej coś ewidentnie wbijało mu się w pośladki.
- Nie panikuj, obrońco uciśnionych i mów, jak należy. – brunetowi blisko było do uznania się za najbardziej nadpobudliwego anioła w Niebie, kiedy wyszeptał Orifielowi kolejne słowa. – A potem, miejmy nadzieję, znajdzie się kilka minut na rozładowanie napięcia.
Białowłosy prawie wychodził ze skóry, jednak jakoś zdołał się pozbierać. Czy on pozwoliłby sobie na całkowite zdominowanie? Nigdy. Dlatego już spokojniej podjął przerwaną kwestię.
- Musicie mieć chrzestną. Sefer pewnie zechce jej towarzyszyć, bo gdzie on by się nie wepchnął... bez skojarzeń, Pijawko. – szturchnął rozbawionego nagle Kripona. – Zastanówcie się nad tym i...
Tym razem Lucyfer wszedł mu w słowo.
- My to wiemy. – westchnął. – Zamiast wpadać tu i marudzić jak Gabriel... No co! – spojrzenie zranionego stworzonka spoczęło na Michaelu. – To prawda, a ty mnie bijesz. Czy wszyscy tutaj są tacy brutalni? Wracając... Nie spaliśmy więcej, niż godzinę, rozmyślając nad każdym wariantem przyblokowania nas. W razie czego pójdziemy na żywioł, a i tak Michael nie uważa, aby mógł tu zamieszkać. – zatrzymał się na moment, sprawdzając ich reakcje. – Nie dziwicie się?
Aniołowie spojrzeli po sobie, dając znać, który ma powiedzieć na głos ich myśli.
- Nie, żebyśmy się nie spodziewali. – skwitował Orifiel.
- Na dodatek Orion znów przeszedł przemianę. – Lucyferowi nie uszła nagle skrzywiona mina Daniela. Czyżby źle poświęcany swej pociesze czas aż tak ją zmienił?
Brunet chcący pogratulować tego wyczynu zastygł z pytaniem na ustach, wpatrując się w próg drzwi.
- Takiego zachowania mogłem spodziewać się po mieszance spaczonej i niedoskonałej krwi. Rozpuściliście go jak dziadowski bicz.
- Puszczaj mnie, tyranie!
Mężczyźni odwrócili się ku nowemu towarzyszowi i w zależności od osoby, ich twarze przybierały wyraz od najbardziej wściekłej, zirytowanej, po histerycznie przerażoną. Obok wysokiego, szarowłosego anioła, który trzymał ramię drugiej osoby w kleszczonym uścisku, stał długowłosy brunet. Jego wiek nie przekraczał jedenastu wiosen. Wyróżniały go srebrne rogi oraz coś tak oczywistego jak kolor oczu. Tych dwóch tęczówek zaczął obawiać się nawet Kripon, dostrzegając w nich nie tylko przebiegłość, ale i chęć do czynienia zła. Okrutnych występków.
Gdy pomarańczowo-złote punkciki zgrały się z równie niebezpiecznym uśmiechem, kruszyły opornego Lucyfera, który przecież wiele razy zaglądał w oczy śmierci, a jednak nigdy się nie uląkł.
- Są prawie złote, tak jak chciałeś.
 Tylko Michael odważył się przerwać ciszę i wziąć na siebie tak ciężkie spojrzenie dziecka.
Dziecka, które w źrenicach rodziciela nie widziało niczego, prócz miłości i troski.
Dziecka, które ze łzami rzuciło się w jego ramiona, łaknąc bezpieczeństwa i ciepła.
Dziecka, które wczepiło się mocno, łkając, jak bardzo bało się, gdy obok nie było jego tatusia.
Archanioł gładził go po głowie, nawiązując kontakt z wpatrującym się w niego Seferem. Morze tęczówek przypominało teraz najsilniejszy z możliwych sztormów.
Był wściekły. Bardzo. Jeszcze nigdy nie czuł tak intensywnych emocji, od których drżał, myśląc wyłącznie o uderzeniu członka Rady.
- Co mu zrobiłeś? – zapytał stosunkowo spokojnie. Na razie. – Jak mogłeś przerwać jego badania!
Szarowłosy prychnął, opierając się o futrynę drzwi.
- Medycy nic nie wykryli. Orzekli przemianę i gotowość do wypisania chłopaka. Byłem pewny, że nie poradzicie sobie, jako rodzice, więc postanowiłem przejąć pałeczkę, biorąc jego wychowanie we własne ręce. – do tej pory uśmiechał się tryumfalnie, jednak przypomniał sobie, dlaczego odprowadził Oriona. – To ignorant i pyskacz. Moje nauki nic nie wnoszą! Tak wielki jest jego stopień zdemoralizowania. Jestem pewien, że Bóg poradzi sobie i...
Michael wstał, podchodząc do niego. Strach, który pojawiał się w obecności Sefera teraz nie miał racji bytu.
- Spróbuj raz jeszcze podnieś głos na mojego dziecko, a przysięgam, że wywołasz tym wojnę ze mną. Ośmiel się go tknąć, a ja nie zawaham się oddać. Powiedz na niego choć jedno złe słowo, a będziesz miał we mnie najgorszego wroga. Możesz mówić i robić ze mną, co ci się żywnie podoba, ale na mojego syna nie waż się nawet krzywo spojrzeć. – cedził słowa, nie zdając sobie sprawy z jaśniejących tęczówek. – Jestem bliski sięgnięcia po miecz, więc zachowaj uwagi, gdyż moja kontrola słabnie.
Nie ma nic potężniejszego od rodzica, którego dziecko jest krzywdzone. Nie ważne, czy dotąd było dobre dla tych, którzy go urodzili, czy nie. Liczy się macierzyński zew i zwierzęcy wręcz instynkt.
Mina Sefera wyrażała przez chwilę niepokój i żal. Nie trwało to długo, lecz każdy mógł to zobaczyć. Zaraz jednak zmieniła się na nic nie wyrażającą maskę.
- Za dziesięć minut rozpoczyna się zebranie. – mężczyzna stanął prosto, ostatni raz spoglądając na Michaela, po czym odszedł.
Dopiero wtedy blondyn odetchnął głęboko, czując mięknące mu nogi. To, co zrobił, było bardzo nieodpowiedzialne. Zagrał tak, jak szarowłosemu pasowało, gdyż ujawnił gorszą naturę. Nie mógł liczyć na specjalne względy, ani możliwość wytłumaczenia się, gdyż nie działał spontanicznie a w pełni świadomie. Mimo to, nie żałował. Z czułością spojrzał na wtulającego mu się w bok Oriona.
Chłopczyk zerkał na niego niepewnie, póki blondyn nie ucałował go w czoło. Tym samym niejako przypieczętował swój los.
- Relaksu chyba nie będzie. - Kripon o mały włos nie parsknął śmiechem, widząc szczenięce oczy Orifiela.
Bitwę na słowa czas zacząć.
* No właśnie... (średniowiecze) Takie worki nosili ci, którzy odmawiali pokutę, a w kościele stali przed wejściem, gdyż bramy tego miejsca, tak jakby ograniczały sacrum od profanum, a dokładnie – cnotę od grzechu, który nie mógł „wejść” do kościoła... Kurcze, studia jednak do czegoś służą xDDD
Akemi (16:41)

1 komentarz:

  1. Hej,
    ha ha ta walka na poduszki, Orion już kolejną przemianę przeszedł, ale czemu tylko Michael broni syna, gdzie jest Lycyfer? no i jakie będą teraz relacje Oriona i Daniela?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń