03 maja 2010
Oi, Aniołki kochane. Witam Was bardzo serdecznie w ten ważny dla Polski dzień.
3 maja 1791r. Wtedy patriotyzm liczony był w duszach, które oddały swe ciała, aby inni mogli pozostać na ziemi i ją odnawiać.
Zapowiadam, iż ta notka jest ostatnią hmm... spokojną. Następna będzie ostrzejsza, lecz zapewniam o moim miłym usposobieniu i tym, że nic złego wszystkim mym bohaterom nie grozi. Naprawdę xD
Mam pytanie - czy ktoś wie cokolwiek na temat Pani_Ciemności_Yuuki? Jej blog został usunięty, a ja nie wiem, cóż takiego się stało.
Star 1012 - Tak to bywa, że osoby, które coś do siebie czują, zazwyczaj tego nie widzą. W dodatku to są najważniejsi przywódcy, zaraz po Bogu i Szatanie, więc nie mogą od tak się pokochać. Ponadto Bóg nie uznaje związków homoseksualnych, więc... Tenshi tym bardziej nie może dopuścić do siebie tego uczucia. Nie, Tenshi płakał ;D Twoje pytania są bardzo dobre xD Czy stracą moce... Po części tak. To znaczy... To się stanie automatycznie xD Gdy Michael i Lu znikną, to Subaru i Tenshi będą cali i zdrowi xD
Zielona Strefa.
Jutro zaczynam matury i chyba jestem... Uspokojona. W sumie pisemnych to się tak bardzo nie boję... Ale ustne... No, zobaczymy, co to będzie. Trzymajcie za mnie kciuki ;D Każde duchowe wsparcie mi się przyda.
A! Małe sprostowanie - Piosenka, jaką umieściłam ostatnio, nie jest mojego autorstwa. Często śpiewa się ją na koloniach, konkursach piosenki szkolnej... Bieszczadzkiej xD
Powodzenia wszystkim maturzystom!
A teraz zapraszam do czytania ;)
Notka dedykowana wszystkim zmagającym się z wszelkimi egzaminami
Tenshi
W kuchni,
na krzesełku siedział Aki, wycierając jeden z talerzy. Popatrzyłem na
niego z wdzięcznością, odkręcając kurek z ciepłą wodą. Przyjemna ciecz
rozlała mi się po rękach, a ja nalałem płyn do zlewu i rozpocząłem
zmywanie. Wszelkie szklanki, kubki i łyżeczki podawałem mu w ciszy, z
czego niezmiernie się cieszyłem. Do czasu...
- Eh, Tenshi, Tenshi. Kiepski z ciebie aktor.
- Co masz na myśli?
-
Nie udawaj, że nic się nie stało. Patrzyłeś na niego wzrokiem pełnym
rozmarzenia. Tu nie ma co się wstydzić, gdyż jest to normalne, że się
zakochałeś. Każdemu się to zdarza, aczkolwiek z różnym skutkiem.
Odwróciłem się do niego tyłem i położyłem talerz, o mało go nie tłukąc.
Tylko
spokojnie, bez nerwów. To jedynie słowa, nic poza tym. W dodatku to
nieprawda. Tyle wieków, tysiącleci znam Subaru i niby teraz miałbym coś
do niego poczuć? Przecież to komiczne!
-
Czemu nic nie mówisz? - z rozmyślań wyrwał mnie głos Chisato,
opierającego się o zmywak i przyglądającego mi się z rozbawieniem w
oczach. – Ja też kiedyś nie chciałem się przyznać, nawet przed samym
sobą, jak bardzo zależy mi na Isamu i...
-
Ja nie jestem tobą! Nawet nie należałbym do ludzi, gdyby nie to ciało.
Mam doprowadzić do pokoju na świecie, a sprawy osobiste mogę rozwiązać
we własnym zakresie. Na miłość, niestety, nie mam czasu. – nakręciłem
się. – Nie rozumiem tego uczucia. Kocham tylko Boga, gdyż on jest
Stwórcą wszystkiego, co dobre.
- A Subaru? – chłopak z powrotem zajął krzesełko, patrząc mi głęboko w oczy, więc odwróciłem wzrok.
- To kolega, nikt więcej. – ścisnąłem lewą dłonią ramię prawej ręki.
- Jeżeli tak, to czemu mówisz to z takim smutkiem? Jakoś ci nie wierzę.
Dlaczego
on tak bardzo docieka swoich racji? Skąd może wiedzieć, jakie emocje
mną targają i... O kurcze! Ja to jestem inteligentny! Zalałem sobie
bluzkę.
Byle
dalej od tego wnikliwego spojrzenia. Teraz będę mógł uspokoić nerwy,
które nie wiadomo skąd się wzięły. Chwyciłem wzorzysty talerz i zacząłem
go pucować. Przyjemny zapach cytrynowego płynu do naczyń koił mnie, a
piana łaskotała po palcach. Niestety, sielanka nie trwała zbyt długo. W
końcu musiałem podać Akirze przedmiot, jaki z zawziętością czyściłem.
- Zaraz zetrzesz wzorki. – zakpił.
Po
raz kolejny tak bardzo odpłynąłem, że śmiało mógłbym założyć, iż za
chwilę naczynko powiększyłoby dwukrotnie swą głębokość. Szybko wykonałem
rękoma ruch do przodu i spuściłem głowę. Poczułem, jak niebieskooki
wyciąga talerz z mych dłoni, odstawia go, a następnie chwyta me
nadgarstki.
- Tenshi, spokojnie. Cały drżysz. – powiedział delikatnie i troskliwie.
Subaru też czasem mówił do mnie w ten sposób. Na przykład wtedy, gdy mnie dotykał.
- Rumienisz się.
Pięknie. Jeszcze tego mi brakowało.
- Już nie będę cię dłużej naciskał. Sam się przekonasz o intensywności swych uczuć. – westchnął, puściwszy mnie.
Odetchnąłem
z ulgą. Jak dobrze, że przestał. Przez niego mam mętlik w głowie.
Chociaż z drugiej strony zrozumiałem, jak bardzo uzależniłem się od
Lucyfera i na pewno nie zostawię tego, że się do mnie nie odzywa.
-
Powiem ci jeszcze tylko, że w obecności Subaru, twoje policzki są tak
czerwone, jak teraz. Oczy masz zamglone i uśmiechasz się bardzo
specyficznie.
Jeżeli
osoba stojąca obok, obserwująca mnie i dostrzegająca tak istotne
sprawy, mówi mi to w taki sposób, jakby to była tajemnica, to... Musi to
być prawda.
Wyminąłem go pospiesznie i wyszedłem z kuchni. Miałem dosyć tej rozmowy. Teraz muszę... Muszę!
Oparłem się o ścianę. Mój oddech przyspieszył.Tak więc ja naprawdę... Otrząsnąłem się. Na moich ustach wykwitł nikły półuśmiech. Ruszyłem w kierunku Subaru i stanąłem przed nim w bojowym rozkroku.
- Musimy pogadać.
- Nie ma o czym.
O, mój drogi, źle trafiłeś. Tak się składa, że nie odpuszczę tak łatwo.
Przewertowałem w myślach wszystkie możliwości i tylko jedna wydała mi się na tyle głupia, że słuszna.
Usiadłem mu na kolanach, patrząc w zszokowane oczy.
-
Co cię ostatnio ugryzło? Wcale ze mną nie rozmawiasz i... Ej! Co ty
robisz?! – wrzasnąłem, spadając na podłogę. – Trochę delikatności!
Dlaczego od dwóch dni unikasz mnie jak ognia? – zamilkłem, widząc
wściekłe spojrzenie Lu.
-
Chcesz wiedzieć czemu? Powiem ci. Mam dosyć twoich oczu pełnych
boleści, tych niewinnych, pustych. Nie umiesz się postawić! Każdemu
pozwalasz dotykać się w ten
sposób? – wstał gwałtownie i szarpnąwszy mnie za ramię bym stanął na
nogach, wpił się w moje usta. Po chwili odsunął się, usatysfakcjonowany.
To zabolało.
- Myślałem, że lubisz potulne zabawki. – mój głos był bez emocji. Chłodny, przesiąknięty czystym lodem. Beznamiętny.
Chłopak drgnął lekko, robiąc krok do tyłu. Szybko się jednak zreflektował i złapał mnie za ramiona, potrząsając delikatnie.
- Obudź się wreszcie, do cholery jasnej! Nie jesteś czyjąś własnością. Jeżeli nie podoba ci się mój dotyk, to mi to powiedz!
- Nie zrobi różnicy, bo i tak nie posłuchasz.
- To mnie zmuś! Uderz, kopnij, cokolwiek!
- A jeżeli mi się to podoba?
Aż zachłysnął się powietrzem, słysząc taką odpowiedź.
-
Nieprawda. – potrząsnął głową. Co mu się stało? – Wtedy, w łazience
miałeś taki zrozpaczony wzrok. Ja już nie chcę cię skrzywdzić.
Moje ciało zesztywniało, a źrenice rozwarły się w przerażeniu.
-
Subaru? Czy ty jesteś chory? Dobrze się czujesz? Może masz gorączkę i
majaczysz? – przyłożyłem dłoń do jego czoła, lecz on ją strącił.
W
głowie huczało mi od natłoku myśli. Czy to znaczy, że on naprawdę mnie
lubi? Nie dotykał mnie przez dwa dni, bo wiedział, jak bardzo hormony i
nie wiadomo co jeszcze, przejmują nad nim kontrolę, przez co jest zdolny
zrobić mi coś, wbrew mej woli. Fizycznie jestem słaby i mimo jego słów:
„Uderz mnie,kopnij...”, wolał nie ryzykować? Ja... On!...
-
Subaru, ja Cię... Ja... – olbrzymia gula utworzyła się w moim gardle,
uniemożliwiając mówienie. – Ja cię chyba... Ja...! – łzy zaczęły spływać
mi po policzkach. Dlaczego nie mogę tego powiedzieć?
Desperacko
wyrwałem się z jego uścisku, uciekając do kuchni. Koniecznie
potrzebowałem szklanki z zimną wodą. Musiałem się uspokoić. Miałem
nadzieję, że nikt nie przyjdzie sprawdzić, co znowu wywinąłem.
Nalawszy
do naczynia chłodny napój, oparłem czoło o szafkę, która przyjemnie
oziębiała. Wykonawszy kilka głębszych oddechów, odsunąłem się od mebla i
przymknąwszy oczy, przyłożyłem szklankę do policzka. Było mi gorąco.
Niemal czułem żar bijący z mego ciała. Upiłem łyk i otworzyłem oczy. To,
co zobaczyłem, było najbardziej przerażającym widokiem, jaki
kiedykolwiek miałem okazję ujrzeć. Szklany przedmiot wypadł mi z ręki,
rozbijając się. Czarne plamki zaczęły układać się w kształty
przypominające marionetki na sznurkach. Później usłyszałem przerażony
krzyk. Chyba mój.
***
Chłopcy spojrzeli po sobie niepewnie.
- Idź do niego, ośle! – sarknęła Mediusa i popchnęła brata w stronę drzwi, przez które przed chwilą przebiegał Tenshi.
Brunet
skinął głową. Zdążył zrobić kilka kroków, gdy usłyszał brzdęk szkła i
wrzask. Natychmiast zerwał się do biegu, prawie zderzając się z futryną.
Szybko zlustrował sylwetkę blondyna i upewniwszy się, że nic mu się nie
stało, ruszył w jego kierunku.
- Nie! Nie! Zostawcie! – błękitne tęczówki spoczęły na Lucyferze.
- Tenshi, co z tobą? – zaniepokoił się.
- Pomocy! – błagalne wręcz wezwanie, zwabiło resztę domowników.
- Co ty mu... – Keizo zatrzymał się w pół zdania. – On ma wizję!
Błękit zamienił się w biel, a pojedyncze łzy, w strumyczki. Źrenice zwęziły się wręcz boleśnie przez doznawany szok.
Subaru złapał Aoiego za ramiona, aby ten nie upadł. Chłopak drżał, rozglądając się na boki.
-Te zgliszcza, to potępienie i... NIE!!!
Lucyfer drgnął, przeraziwszy się tak zbolałym krzykiem.
-Tylko nie to... Ki-Kim jesteś i... Ahh... – jęknął blondyn, krzywiąc się. – Ciemno i zimno... Ja nie chcę... bez niego.
Hoshi spróbował wyciągnąć go z obecnego stanu, zauważywszy krew płynącą z nosa jedenastolatka.
Tymczasem
Misaki nie miał zamiaru ani krzyczeć, ani tym bardziej szarpać
Michaela. Przypomniawszy sobie zaklęcie odwołania, zaczął je cicho
szeptać. Diabełki, widząc co robi ich szef, zdecydowanym ruchem odsunęły
resztę z pola czaru.
Dopiero
teraz Aki zauważył czerwony okrąg, w którym stali najważniejsi
przedstawiciele władców Nieba i Piekła. Ten drugi miał zamknięte oczy.
Prawa dłoń spoczywała w okolicy jego mostka, a lewa znajdowała się na
sercu Aoiego. Gdy inkantacje[1]dobiegły końca, powieki uniosły się szybko.
- Kai! – krzyknął Subaru.
Błękitnooki cofnął się minimalnie, a karmazynowe koło pojaśniało, rażąc oczy.
Światło, jak się pojawiło, tak nagle zniknęło, a naturalny kolor tęczówek blondyna powrócił.
Mimo tego, chłopiec objął się ramionami, pochylając do przodu. Na twarzy malowało się przerażenie, a on oddychał płytko.
[1] Inkantacja jest to świadome przywołanie i prośba o pomoc pewnej jednostki żywiołu bądź ducha
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz