piątek, 5 października 2012

23. Jak pies z kotem.

15 marca 2010

Oi, Moje Kochane Elfiątka ;3 Pogodę mamy straszliwie zmienną, jak zmienne są zachowania Subaru. Szykuje się jeszcze kilka niespodzianek z jego strony, które, mam nadzieję, zostaną pozytywnie przyjęte xD

Pani Ciemności Yuuki - Dokładnie. Skoro Ludzie popełniają czasami błędy, to czemu demony nie mogą tego robić.

Lotos - Oj, Lotos xD Nie może być więcej mięska, bo tam są Anioły - delikatne stworzenia, którym trzeba robi dobrze... O_O W sensie, że dobro XD

Serdecznie witam Namidę chan xD

Dziękuję po stokroć za komentarze i zapraszam do czytania.

Rozdział dedykuję Grelci, Luni i Szadziowi xD


Chłopcy pojawili się w salonie hotelu. Tenshi na szczęście usnął. Gdyby tak się nie stało, ujrzałby wspomnienia Lucyfera i przeciwieństwo tego, co udostępnił mu blondynek podczas swojej teleportacji, plus kilka szczegółów, w których Aoi grał główną rolę.
- Subaru! Odnalazłeś go! – Mizuki podbiegł do chłopców, jednak gdy ujrzał poobijanego Tenshiego, uśmiech zamarł mu na ustach. – Gdzie był?
Isamu wszedł do pokoju i odebrawszy blondynka, ułożył go na sofie.
- Pogadamy później. Teraz wyleczcie jego rany, bo nie wyglądają zachęcająco, a ja utraciłem kolejną część umiejętności. – Brunet warknął, krzyżując ramiona na piersi.
- To może poczekać. Oni chcą wyjaśnień.
Misaki podniósł wzrok na jedenastolatka opartego o poduszki i wpatrzonego w niego.
- Jesteś zmęczony i... Dobrze. – westchnął, siadając w fotelu. – Tenshi był w domu publicznym.
Wszyscy domownicy, który przyszli do salonu, słysząc podniesione głosy oraz cichutki szept Tenshiego, spojrzeli równocześnie na blondynka.
- Jak to się stało? – Eiri piorunem znalazł się obok syna, tuląc go opiekuńczo.
Chłopczyk postanowił zabrać głos.
- Wtedy, gdy wybiegłem z hotelu, nogi poniosły mnie do parku. Tam zauważyłem, że jakiś chłopak szarpie się z dziewczyną, próbując wyrwać jej torebkę. Nie namyślając się, pospieszyłem z pomocą. Gdy udało jej się uciec, tamten nastolatek zdenerwował się i uderzył mnie tutaj. – wskazał na brwi.– Okazało się, że był z domu publicznego, a ona mu nie zapłaciła. Wtedy, za karę zaciągnął mnie, jako pracownika. – broda lekko mu zadrgała.
- Co z czołem i policzkiem?
Tenshi odsunął się minimalnie od ognistowłosego.
- Czółko zraniłem przy upadku i szamotaninie z tamtym, a... – zająknął się. – To drugie to wtedy, gdy pracodawca podawał mi worek, który miałem założyć na głowę, żeby klient nie widział moich ran. Ja nie chciałem, a on miał pierścionek na palcu i... – rozpłakał się.
- BAAL! – szesnastolatek wrzasnął tak głośno, iż domownicy podskoczyli jak oparzeni, wpatrując się w niego przestraszonymi oczyma.
Zakapturzona postać pojawiła się obok swego pana.
- Czy on umierał boleśnie? – chłodne opanowanie rasowego zabójcy biło od niego, jak nigdy dotąd.
- Zapewniam, że tak.
- Dziękuję. Możesz odejść.
Mizuki przełknął głośno ślinę.
- Kazałeś go zabić?
- Już nigdy więcej nikogo nie porwie. – czarne tęczówki były skierowane na Uedę.
- Co ty insynuujesz? – kontynuował Hoshi.
- Ten mężczyzna, to ta sama osoba, która chciała zrobić z Maiyu chłopca do towarzystwa.
Atmosfera zaczęła gęstnieć. Wszyscy w duszy przyznawali rację Misakiemu. W końcu nie można postępować z ludźmi, jak ze zwierzętami, ale... Śmierć to nie jest rozwiązanie!
- Tenshi, czy... Czy ktoś cię skrzywdził? – Eiri boleśnie zacisnął zęby, prosząc w myślach, aby odpowiedź była negatywna.
Tymczasem blondynek popatrzył w oczy Subaru.
- Zależy, jak należy to rozumieć. Chociaż, jakby na to nie patrzeć, to tak.
Zabolało, cholernie i trafiło prosto w skamieniałe serce czarnookiego.
Ognistowłosy zerwał się na równe nogi, rzucając na boki gromiące spojrzenie.
- Kto ci to zrobił? Powiedz imię, nazwisko, cokolwiek, a ja mu się odpowiednio odpłacę! – wysyczał. – Zedrę z niego skórę. Posiekam, zabiję, ale... Aniołku, nie płacz. – ponownie wtulił chłopca w swój tors.
Lu ukrył twarz w dłoniach. Taki silny, a jednocześnie tak słaby. Kochał zadawać ból, nie miał uczuć, gdyż wyzbył się ich dawno, dawno temu, a jednak teraz czuł coś... I wiedział, jak to nazwa. Były to wyrzuty sumienia.
- No, kochanie, powiedz, kto to był. – Mizuki klęknął przed granatowookim, uśmiechając się pokrzepiająco. Sam chętnie wymierzyłby sprawiedliwość temu, kto dostąpił się tak haniebnego czynu.
- To byłem ja. – siedem par oczu skierowało się na postać Subaru.
Przyznał się! – szokująca prawda przemknęła przez myśl Michaela. – Ale czemu? Przecież mógł skłamać!
- Pojechałem gdzieś na obrzeża Tokio. Dostałem się jakoś do tego feralnego budynku, a ten... – Brunet zmarszczył brwi. – Ten potwór pokazał mi księgę. Potem dał klucze do pokoju, w którym czekał na mnie Tenshi i wtedy... – przerwał, patrząc na przygnębionego blondynka.
Hoshi nie mógł uwierzyć w te słowa.
- Aż tak bardzo chciałeś się wyładować? Mówiłem ci, abyś się hamował, Subaru! – ręka mu drżała, aż w końcu wylądowała na policzku Misakiego.
- Sam chciałeś, abym rozdziewiczył jakiegoś chłopaczka. – szelmowski uśmieszek wykwitł na twarzy szesnastolatka.
Michael otworzył buzię.
- Mizu chan! Jak mogłeś? Jesteś Aniołem! – nakrzyczał na niego, na co fioletowooki spuścił głowę, zawstydzony swymi wcześniejszymi słowami. – Nie możemy namawiać do złego.
Od dalszej reprymendy powstrzymał go zniecierpliwiony Lucyfer.
- Zaraz wracam.
Nim reszta zdążyła go powstrzymać, zniknął. Powoli docierało do nich, jak strasznej rzeczy dopuścił się młody Diabeł. Po chwili ów młodzieniec pojawił się z Władcą Piekieł, na co jego dwaj podwładni ukłonili się lekko.
- Tato. Nie możemy poradzić sobie z tą raną. – wskazał na Tenshiego. – Ty masz zdolności leczenia krwią, bo jesteś pół wampirem, więc dasz sobie radę.
Mężczyzna skinął głową i podszedł do chłopca. Rozciął sobie palec i przystawił go do rany. Powolny proces zaczął dawać zamierzone skutki.
- Kto ci to zrobił? – zapytał z troską.
Subaru kopnął w fotel, wyładowując złość.
- Jest jeszcze ktoś, kto chce o tym wiedzieć? Nie lubię się powtarzać! Zrobił mu to zboczony piernik, a ja dopełniłem reszty. Zraniłem go. Lepiej? Czujecie satysfakcję, że się przyznałem? – podniósł głos.
- Lucyferze. – Szatan warknął ostrzegawczo.
- Tato, wiesz co? Teraz mnie to nie obchodzi, czy jesteś na mnie zły. Od tamtego ojca różnisz się tylko tym, że oprócz krzyczenia na mnie i czasami uderzenia w policzek, nie zrywasz ze mnie ubrań i nie zaczynasz traktować jak bezpłatną dziw... – głośne plaśnięcie uniemożliwiło na moment jego potok słów, który wykorzystał Camuel.
- Obwiniasz mnie o to, że wcześniej miałeś taką, a nie inną rodzinę? – domownicy wstrzymali oddech od mrocznego i lodowatego tonu wypowiedzi.
- Gdyby tak, to co? Nawet mi nie pomogłeś, gdy dzień w dzień robił ze mną... Z tym dzieciakiem uwięzionym we mnie, co tylko chciał. – wykrzyczał mu to prosto w twarz.
- A Ty myślisz, że jego wypadek był przypadkowy? – Subaru zamrugał kilkakrotnie powiekami. – Tyle cierpiałeś, więc chciałeś się na kimś wyżyć? Ciągle tłumiłeś w sobie wszystko, czasami pozwalając na krzyk rozpaczy, aż wreszcie pękłeś. Jesteś Diabłem, powinieneś nieść zło, ale za żadne skarby nie skupiaj go na Aniołach! Mimo, że jesteście po przeciwnych stronach barykady, nie oznacza to, iż możesz naruszyć ich godność. Wolałeś zniszczyć niewinność, bo masz chore upodobania, a wtedy mogłeś po prostu odejść, wezwać pomoc i odbić Tenshiego.
- Nie mogłem. – chłopiec objął się ramieniem i odwrócił głowę w bok.
- Hm? Czemu? – mężczyzna chwycił jego podbródek i zmusił  do spojrzenia mu w oczy.
- Bo... Bo nie widziałem, że on tam jest.
Blondynek wstał z sofy i zrobił kilka kroków w kierunku bruneta.
- Jak to? Przecież mówiłeś, że właściciel pokazywał ci księgę z osobami.
Lucyfer podszedł do balkonu. Firanka łopotała delikatnie na wietrze, gdyż drzwi były otwarte, tworząc przeciąg. Z zewnątrz dochodziły odgłosy cykania świerszczy. Niebo było już ciemne... Nadchodziła noc.
Subaru syknął cicho i uderzył się odsłonięte ramię. Spojrzał na rękę, na której spoczywał jakiś owad, prawdopodobnie komar. Zamknął okno, kątem oka zauważając w krzakach coś błyszczącego.
To pewnie świetliki. – pomyślał. Następnie zgarnął robaka, kładąc go na parapet, po czym wyciągnął z kieszeni podręczną chusteczkę i wytarł zabrudzoną dłoń.
- Pokazywał, ale ty byłeś nowy, więc jeszcze nie zdążył cię dopisać, ani zrobić zdjęcia. Chyba czekał na zniknięcie ran i opuchlizny po nich. – mruknął. Czuł, że powiedział za dużo. Co go obchodziły myśli i emocje jakiegoś infantylnego dzieciaka? – A ty czego się głupio szczerzysz? – fuknął na ojca, zerkając na niego spod byka i stojąc do niego bokiem.
- Nie zdziwiło cię to, że miałem na głowie worek? – Tenshi był ciekaw szczegółów, których Eiri zapewne nie chciałby usłyszeć, gdyż sapnął głośno i zacisnął pięści, jednak coś zaświtało mu w głowie.
- O właśnie, kotku. Mówiłeś, że ten mężczyzna uderzył cię, bo nie chciałeś go posłuchać w kwestii jakiegoś worka. Czy to znaczy, że Subaru był twoim pierwszym klientem?
Chłopczyk skinął głową.
- Chociaż tyle, że nie skrzywdził się jakiś obleśny typ. – odetchnął z ulgą.
- Ale Lu mnie skrzywdził! Raczej siebie. –  zarumienił się i zaczął mnąc kurtkę czarnowłosego, która zasłaniała mu ciało do połowy ud. – Masochista jeden.
Misaki dla odmiany zbladł, a później się zapowietrzył.
- TENSHI! – wrzasnął na niego, co domownicy skwitowali gromkim śmiechem, a Keizo stłukł wazon, przewracając się, lecz ciągle chichocząc. Atmosfera wyraźnie się ostudziła. – Co do worka. – wycedził powoli. – To ten zgred powiedział, że to u nich zwyczaj. Nowy pracownik, mając swój pierwszy raz, musi go mieć na głowie.
Przez dłuższą chwilę zapanowała idealna cisza.
- Skoro jest ci smutno – blondynek stał tuż za Subaru. – i chyba żałujesz, to czemu powiedziałeś, że okryłeś się hańbą? Czyżbym nie był godny twej osoby? – przy końcu, głosik stawał się coraz cichszy, aż w końcu okazał się tylko szeptem.
Misaki zgrzytnął zębami i odwrócił się szybko. Włosy zawirowały, opadając mu miękko na twarz i tworząc artystyczny nieład, mozaikę. Na ślicznej buzi odbiła się gama uczuć, które pojawiły się znikąd i dały upust w postaci jednego, bolesnego zdania.
Akemi (14:54)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz