15 marca 2010
Oi, Moje Kochane Elfiątka ;3 Pogodę mamy straszliwie zmienną, jak zmienne są zachowania Subaru. Szykuje się jeszcze kilka niespodzianek z jego strony, które, mam nadzieję, zostaną pozytywnie przyjęte xD
Pani Ciemności Yuuki - Dokładnie. Skoro Ludzie popełniają czasami błędy, to czemu demony nie mogą tego robić.
Lotos - Oj, Lotos xD Nie może być więcej mięska, bo tam są Anioły - delikatne stworzenia, którym trzeba robi dobrze... O_O W sensie, że dobro XD
Serdecznie witam Namidę chan xD
Dziękuję po stokroć za komentarze i zapraszam do czytania.
Rozdział dedykuję Grelci, Luni i Szadziowi xD
Chłopcy
pojawili się w salonie hotelu. Tenshi na szczęście usnął. Gdyby tak się
nie stało, ujrzałby wspomnienia Lucyfera i przeciwieństwo tego, co
udostępnił mu blondynek podczas swojej teleportacji, plus kilka
szczegółów, w których Aoi grał główną rolę.
-
Subaru! Odnalazłeś go! – Mizuki podbiegł do chłopców, jednak gdy ujrzał
poobijanego Tenshiego, uśmiech zamarł mu na ustach. – Gdzie był?
Isamu wszedł do pokoju i odebrawszy blondynka, ułożył go na sofie.
-
Pogadamy później. Teraz wyleczcie jego rany, bo nie wyglądają
zachęcająco, a ja utraciłem kolejną część umiejętności. – Brunet
warknął, krzyżując ramiona na piersi.
- To może poczekać. Oni chcą wyjaśnień.
Misaki podniósł wzrok na jedenastolatka opartego o poduszki i wpatrzonego w niego.
- Jesteś zmęczony i... Dobrze. – westchnął, siadając w fotelu. – Tenshi był w domu publicznym.
Wszyscy
domownicy, który przyszli do salonu, słysząc podniesione głosy oraz
cichutki szept Tenshiego, spojrzeli równocześnie na blondynka.
- Jak to się stało? – Eiri piorunem znalazł się obok syna, tuląc go opiekuńczo.
Chłopczyk postanowił zabrać głos.
-
Wtedy, gdy wybiegłem z hotelu, nogi poniosły mnie do parku. Tam
zauważyłem, że jakiś chłopak szarpie się z dziewczyną, próbując wyrwać
jej torebkę. Nie namyślając się, pospieszyłem z pomocą. Gdy udało jej
się uciec, tamten nastolatek zdenerwował się i uderzył mnie tutaj. –
wskazał na brwi.– Okazało się, że był z domu publicznego, a ona mu nie
zapłaciła. Wtedy, za karę zaciągnął mnie, jako pracownika. – broda lekko
mu zadrgała.
- Co z czołem i policzkiem?
Tenshi odsunął się minimalnie od ognistowłosego.
-
Czółko zraniłem przy upadku i szamotaninie z tamtym, a... – zająknął
się. – To drugie to wtedy, gdy pracodawca podawał mi worek, który miałem
założyć na głowę, żeby klient nie widział moich ran. Ja nie chciałem, a
on miał pierścionek na palcu i... – rozpłakał się.
-
BAAL! – szesnastolatek wrzasnął tak głośno, iż domownicy podskoczyli
jak oparzeni, wpatrując się w niego przestraszonymi oczyma.
Zakapturzona postać pojawiła się obok swego pana.
- Czy on umierał boleśnie? – chłodne opanowanie rasowego zabójcy biło od niego, jak nigdy dotąd.
- Zapewniam, że tak.
- Dziękuję. Możesz odejść.
Mizuki przełknął głośno ślinę.
- Kazałeś go zabić?
- Już nigdy więcej nikogo nie porwie. – czarne tęczówki były skierowane na Uedę.
- Co ty insynuujesz? – kontynuował Hoshi.
- Ten mężczyzna, to ta sama osoba, która chciała zrobić z Maiyu chłopca do towarzystwa.
Atmosfera
zaczęła gęstnieć. Wszyscy w duszy przyznawali rację Misakiemu. W końcu
nie można postępować z ludźmi, jak ze zwierzętami, ale... Śmierć to nie
jest rozwiązanie!
- Tenshi, czy... Czy ktoś cię skrzywdził? – Eiri boleśnie zacisnął zęby, prosząc w myślach, aby odpowiedź była negatywna.
Tymczasem blondynek popatrzył w oczy Subaru.
- Zależy, jak należy to rozumieć. Chociaż, jakby na to nie patrzeć, to tak.
Zabolało, cholernie i trafiło prosto w skamieniałe serce czarnookiego.
Ognistowłosy zerwał się na równe nogi, rzucając na boki gromiące spojrzenie.
-
Kto ci to zrobił? Powiedz imię, nazwisko, cokolwiek, a ja mu się
odpowiednio odpłacę! – wysyczał. – Zedrę z niego skórę. Posiekam,
zabiję, ale... Aniołku, nie płacz. – ponownie wtulił chłopca w swój
tors.
Lu
ukrył twarz w dłoniach. Taki silny, a jednocześnie tak słaby. Kochał
zadawać ból, nie miał uczuć, gdyż wyzbył się ich dawno, dawno temu, a
jednak teraz czuł coś... I wiedział, jak to nazwa. Były to wyrzuty
sumienia.
-
No, kochanie, powiedz, kto to był. – Mizuki klęknął przed
granatowookim, uśmiechając się pokrzepiająco. Sam chętnie wymierzyłby
sprawiedliwość temu, kto dostąpił się tak haniebnego czynu.
- To byłem ja. – siedem par oczu skierowało się na postać Subaru.
Przyznał się! – szokująca prawda przemknęła przez myśl Michaela. – Ale czemu? Przecież mógł skłamać!
-
Pojechałem gdzieś na obrzeża Tokio. Dostałem się jakoś do tego
feralnego budynku, a ten... – Brunet zmarszczył brwi. – Ten potwór
pokazał mi księgę. Potem dał klucze do pokoju, w którym czekał na mnie
Tenshi i wtedy... – przerwał, patrząc na przygnębionego blondynka.
Hoshi nie mógł uwierzyć w te słowa.
-
Aż tak bardzo chciałeś się wyładować? Mówiłem ci, abyś się hamował,
Subaru! – ręka mu drżała, aż w końcu wylądowała na policzku Misakiego.
- Sam chciałeś, abym rozdziewiczył jakiegoś chłopaczka. – szelmowski uśmieszek wykwitł na twarzy szesnastolatka.
Michael otworzył buzię.
-
Mizu chan! Jak mogłeś? Jesteś Aniołem! – nakrzyczał na niego, na co
fioletowooki spuścił głowę, zawstydzony swymi wcześniejszymi słowami. –
Nie możemy namawiać do złego.
Od dalszej reprymendy powstrzymał go zniecierpliwiony Lucyfer.
- Zaraz wracam.
Nim
reszta zdążyła go powstrzymać, zniknął. Powoli docierało do nich, jak
strasznej rzeczy dopuścił się młody Diabeł. Po chwili ów młodzieniec
pojawił się z Władcą Piekieł, na co jego dwaj podwładni ukłonili się
lekko.
-
Tato. Nie możemy poradzić sobie z tą raną. – wskazał na Tenshiego. – Ty
masz zdolności leczenia krwią, bo jesteś pół wampirem, więc dasz sobie
radę.
Mężczyzna
skinął głową i podszedł do chłopca. Rozciął sobie palec i przystawił go
do rany. Powolny proces zaczął dawać zamierzone skutki.
- Kto ci to zrobił? – zapytał z troską.
Subaru kopnął w fotel, wyładowując złość.
-
Jest jeszcze ktoś, kto chce o tym wiedzieć? Nie lubię się powtarzać!
Zrobił mu to zboczony piernik, a ja dopełniłem reszty. Zraniłem go.
Lepiej? Czujecie satysfakcję, że się przyznałem? – podniósł głos.
- Lucyferze. – Szatan warknął ostrzegawczo.
-
Tato, wiesz co? Teraz mnie to nie obchodzi, czy jesteś na mnie zły. Od
tamtego ojca różnisz się tylko tym, że oprócz krzyczenia na mnie i
czasami uderzenia w policzek, nie zrywasz ze mnie ubrań i nie zaczynasz
traktować jak bezpłatną dziw... – głośne plaśnięcie uniemożliwiło na
moment jego potok słów, który wykorzystał Camuel.
-
Obwiniasz mnie o to, że wcześniej miałeś taką, a nie inną rodzinę? –
domownicy wstrzymali oddech od mrocznego i lodowatego tonu wypowiedzi.
-
Gdyby tak, to co? Nawet mi nie pomogłeś, gdy dzień w dzień robił ze
mną... Z tym dzieciakiem uwięzionym we mnie, co tylko chciał. –
wykrzyczał mu to prosto w twarz.
-
A Ty myślisz, że jego wypadek był przypadkowy? – Subaru zamrugał
kilkakrotnie powiekami. – Tyle cierpiałeś, więc chciałeś się na kimś
wyżyć? Ciągle tłumiłeś w sobie wszystko, czasami pozwalając na krzyk
rozpaczy, aż wreszcie pękłeś. Jesteś Diabłem, powinieneś nieść zło, ale
za żadne skarby nie skupiaj go na Aniołach! Mimo, że jesteście po
przeciwnych stronach barykady, nie oznacza to, iż możesz naruszyć ich
godność. Wolałeś zniszczyć niewinność, bo masz chore upodobania, a wtedy
mogłeś po prostu odejść, wezwać pomoc i odbić Tenshiego.
- Nie mogłem. – chłopiec objął się ramieniem i odwrócił głowę w bok.
- Hm? Czemu? – mężczyzna chwycił jego podbródek i zmusił do spojrzenia mu w oczy.
- Bo... Bo nie widziałem, że on tam jest.
Blondynek wstał z sofy i zrobił kilka kroków w kierunku bruneta.
- Jak to? Przecież mówiłeś, że właściciel pokazywał ci księgę z osobami.
Lucyfer
podszedł do balkonu. Firanka łopotała delikatnie na wietrze, gdyż drzwi
były otwarte, tworząc przeciąg. Z zewnątrz dochodziły odgłosy cykania
świerszczy. Niebo było już ciemne... Nadchodziła noc.
Subaru
syknął cicho i uderzył się odsłonięte ramię. Spojrzał na rękę, na
której spoczywał jakiś owad, prawdopodobnie komar. Zamknął okno, kątem
oka zauważając w krzakach coś błyszczącego.
To pewnie świetliki.
– pomyślał. Następnie zgarnął robaka, kładąc go na parapet, po czym
wyciągnął z kieszeni podręczną chusteczkę i wytarł zabrudzoną dłoń.
-
Pokazywał, ale ty byłeś nowy, więc jeszcze nie zdążył cię dopisać, ani
zrobić zdjęcia. Chyba czekał na zniknięcie ran i opuchlizny po nich. –
mruknął. Czuł, że powiedział za dużo. Co go obchodziły myśli i emocje
jakiegoś infantylnego dzieciaka? – A ty czego się głupio szczerzysz? –
fuknął na ojca, zerkając na niego spod byka i stojąc do niego bokiem.
-
Nie zdziwiło cię to, że miałem na głowie worek? – Tenshi był ciekaw
szczegółów, których Eiri zapewne nie chciałby usłyszeć, gdyż sapnął
głośno i zacisnął pięści, jednak coś zaświtało mu w głowie.
-
O właśnie, kotku. Mówiłeś, że ten mężczyzna uderzył cię, bo nie
chciałeś go posłuchać w kwestii jakiegoś worka. Czy to znaczy, że Subaru
był twoim pierwszym klientem?
Chłopczyk skinął głową.
- Chociaż tyle, że nie skrzywdził się jakiś obleśny typ. – odetchnął z ulgą.
- Ale Lu mnie skrzywdził! Raczej siebie. – zarumienił się i zaczął mnąc kurtkę czarnowłosego, która zasłaniała mu ciało do połowy ud. – Masochista jeden.
Misaki dla odmiany zbladł, a później się zapowietrzył.
-
TENSHI! – wrzasnął na niego, co domownicy skwitowali gromkim śmiechem, a
Keizo stłukł wazon, przewracając się, lecz ciągle chichocząc. Atmosfera
wyraźnie się ostudziła. – Co do worka. – wycedził powoli. – To ten
zgred powiedział, że to u nich zwyczaj. Nowy pracownik, mając swój
pierwszy raz, musi go mieć na głowie.
Przez dłuższą chwilę zapanowała idealna cisza.
-
Skoro jest ci smutno – blondynek stał tuż za Subaru. – i chyba
żałujesz, to czemu powiedziałeś, że okryłeś się hańbą? Czyżbym nie był
godny twej osoby? – przy końcu, głosik stawał się coraz cichszy, aż w
końcu okazał się tylko szeptem.
Misaki
zgrzytnął zębami i odwrócił się szybko. Włosy zawirowały, opadając mu
miękko na twarz i tworząc artystyczny nieład, mozaikę. Na ślicznej buzi
odbiła się gama uczuć, które pojawiły się znikąd i dały upust w postaci
jednego, bolesnego zdania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz