piątek, 5 października 2012

14. Jak pies z kotem.

04 stycznia 2010

Kochane moje i kochani moi ^^ Witam Was serdecznie. Święta się skończyły i naukę czas zacząć... a jak cudownie jest zacząć od wspaniałych wieści. Dyrcio coś pokopsał i dziś z przyjemnością naprostował, że nasze ferie zaczynają się od 13 lutego. Ostatni... żyć, nie umierać -.-

Serdecznie witam wszystkich nowych czytelników oraz tych (te xD), którzy postanowili dać o sobie znać ^^

Jak ja bym już chciała wakacji...

Życzę Wam, aby ta nauka była prosta i szybko wchodziła do głowy. Miłego czytania ;)

Ah! Zapomniałabym! Jak może zauważyliście, obok notki jest link do wszystkich postaci, jakie miały udział w kreowaniu mojej twórczości, więc zapraszam, jeżeli ktoś jest zainteresowany.


Subaru ostrożnie otworzył drzwi. Przez wejściem, poinformował sześciolatka o swoim planie. Mieli niepostrzeżenie prześliznąć się do swoich pokoi, przebrać i zejść, jak gdyby nigdy nic. Chorobę zwaliłoby się na ich zabawy w śniegu. Niestety. Głośny plask i ciężki upadek przestraszył Tenshiego. Oniemiały, najpierw ujrzał koło siebie kilka par nóg, a później odważył się podnieść głowę.
- Gdzie ty ciągasz mojego syna? Nie widzisz, że jest późno? – Eiri drżał z wściekłości. Martwił się o tych dwojga, a gdy stojąc koło okna, zauważył kaszlącego blondynka, jego nerwy puściły. – Miałeś go przyprowadzić prosto do domu, a nie doprowadzać do takiego stanu! Jest cały przemoczony! Swoją niechęć do niego mógłbyś ukryć, chociaż na okres świąt.
Misaki, który został przewrócony podczas uderzenia w twarz, usiadł na piętach. Siła spoliczkowania była mała, ale on, wbrew pozorom, był już bardzo osłabiony. W dodatku trafił z zimnego miejsca, w ciepłe, więc czuł się zaspany i wykończony.
- Dzięki, że zauważyłeś, jak ja wyglądam. – Burknął, mocno poirytowany.
Eiri zadrżał. W tym momencie Subaru mało go obchodził. Podniósł dłoń, aby ponownie zadać cios.
- Nie! – wrzasnął Hoshi.
Jednak to nie głos fioletowookiego zatrzymał go. Tuż przed brunetem pojawił się Tenshi, który szeroko rozpostarł ramiona.
- Tato. Jak możesz bić dzieci? On mnie uratował, poświęcił się, by to nie mnie bito! To nie w porządku, że go tak traktujesz. – Wydął wargi.
Ognistowłosy, jak i inni obecni, zapatrzyli się w niego, zszokowani wypowiedzianym monologiem.
- Ty mówisz! – Oczy Eiriego zapłonęły radośnie.
Jednak ostry, jak na sześciolatka, głos, ostudził jego zapał.
- Nie pora na to. Subaru jest chory i... – Przeszył go dziwny, nieprzyjemny dreszcz. Odwrócił się gwałtownie i przyjrzał uważnie koledze.
Misaki, obejmując się rękoma, trząsł się niemiłosiernie. Nagle zakaszlał, a strużka czarnej krwi zaznaczyła ślad na podłodze. Z gardła chłopca wydobył się jedynie chrapliwy skrzek.
- Subaru! – Hoshi wziął go ostrożnie na ramiona i szybko przeniósł na sofę w salonie.
Czarnooki był rozpalony i oddychał nierówno. Jego wzrok był mętny i wrażliwy na najsłabsze światło.
- Co wam się stało? – Eiri spojrzał pytająco na syna.
- Później opowiem. – Przygryzł paznokieć, nerwowo go skubiąc, jakby nad czymś się zastanawiając. – Keizo. – rzucił w przestrzeń i odszukał wzrokiem wywołaną przez siebie osobę. – Zadzwoń do tej swojej nauczycielki i powiedz, że dotarliśmy. No już! – ponaglił go. – My musimy przynieść dużo ciepłej wody, ziół i okładów. – Przez chwilę domownicy stali w osłupieniu, lecz wystarczyło jedno spojrzenie Aoiego, aby rozbiegli się, by wykonać polecenia najmłodszego, ale i bardzo rozgarniętego dziecka.
Dakori dzwonił, Eiri zaparzał herbaty ziołowe, Ueda wlewał do dwóch misek ciepłą i zimną wodę, a Mizuki właśnie wchodził do salonu, z ręcznikami przewieszonymi przez ramię.
- Ja już... mam. – Dokończył. – Mógłby przysiądź, że pod rękoma Tenshiego widział dziwne światło. Aoi opierał dłonie o klatkę piersiową kolegi. Gdy usłyszał głos fielotowookiego, podskoczył, jak oparzony. – Co ty robisz?
Sześciolatek zarumienił się i spuścił głowę.
- Bo ja... Chciałem sprawdzić mu gorączkę, tak, jak ty to robisz tacie. – wydukał.
Hoshi uśmiechnął się. Wiedział, o co malcowi chodziło. Po prostu chciał pocałować Subaru w czoło, a on mu przeszkodził.
- Lubisz go, prawda? – Blondyn miał ochotę się roześmiać, widząc, jak Tenshi rozciąga rękawy swetra, w jaki był ubrany.
- Tak. – szepnął. – On nie jest taki zły. – Odwrócił główkę w stronę kolegi. Dwa jasnobłękitne oczka wpatrywały się z troską w blade oblicze Misakiego.
- Oh, doprawdy? – Usta wygięły się w lekki łuk. – Nie taki diabeł straszny?
Chłopczyk spiął się na te słowa. Po chwili wymusił uśmiech i przytaknął. W tych, tym razem granatowych oczach zabłyszczały łzy, których nie udało się ukryć przez zasmuconym Hoshim.
***
Wreszcie nadeszła Wigilia. Połowa domowników zajmowała się sprawami organizacyjnymi, czyli ubieraniem choinki, ostatnimi porządkami, czy gotowaniem potraw. Inni dokupywali jeszcze prezenty, czekając do ostatniej chwili na coś niesamowitego.
Tymczasem Tenshi szedł bardzo zadowolony w stronę Subaru. Brunet siedział w fotelu, owinięty kocem, a nogi zanurzone miał w misce z ciepłą, parującą wodą. Wokół niego leżały góry zużytych chusteczek. Oczywiście niezdarstwo sześciolatka chodziło wielkimi krokami, więc gdy podchodził do kolegi, nie zauważył czajnika. Naczynie, lekko kopnięte, wylądowało w czerwonej misce Misakiego, znacznie podwyższając temperaturę wody. Chłopiec zaklął siarczyście, przestraszając malucha, który odskoczył do tyłu, strącając ze stołu napar z ziół. Akurat z tego Subaru był bardzo zadowolony, gdyż substancja miała smak wodorostów. Szklanka się potłukła, czajnik znaczył mokre ślady po podłodze, a poparzony jedenastolatek wrzeszczał wniebogłosy. Pośród tego pobojowiska, z nisko zwieszoną głową stał Tenshi, nie będąc w stanie wydusić z siebie słowa. Prawie natychmiast przybiegł do nich Akira i zatrzymał się poza zasięgiem kałuży, trzymając w ręce mop.
- Wiedziałem. – zaśmiał się, zginając w pół.
- Jest przewidywalny, co nie? – Subaru jakoś nie było do śmiechu. Stopy go piekły, a blondynek... – Tenshi! Nie ruszaj się, bo zrobisz sobie krzywdę.
- To co? Będziemy kwita. – Podniósł wzrok i zamarł, by po chwili ryknąć śmiechem. – Do... Do twarzy ci w czerwonym. – krztusił się.
Misaki nie zrozumiał, więc granatowooki, ciągle chichocząc, wskazał na jego nogi.
- Doprawdy, zabójcze. – burknął.
- Ale teraz widać, że krew dobrze dochodzi po tym przemarznięciu. – Chłopczyk zatoczył się i wtulił twarz w tors czarnookiego, łkając ze śmiechu.
- Małe, wredne diablątko. – Brunet poczochrał mu białe pasma włosów.
***
Subaru
Gdy wszystko było dopięte niemal na ostatni guzik, dostrzegłem tego osiołka, stojącego na uboczu i uśmiechającego się lekko. Mimo tych pozorów, z głębi jego oczu wyzierał smutek osoby, która nie jest nikomu potrzebna. Chwilę wcześniej, gdy chciał pomóc z wieszaniu ozdób choinkowych, został odtrącony, gdyż mógłby zrobić sobie krzywdę. W dodatku dół drzewka już był ustrojony, a białowłosy nie należał do dryblasów, by wieszać bombki nieco wyżej. Mimo to on nadal potrafił się uśmiechać! Niby mała rzecz, drobna pomoc, a przez takie coś człowiek może się zdołować.
- Robię się miękki. – westchnąłem.
Gdy Kiba sięgał po szpic w postaci dwudziestocentymetrowego anioła, ja wyciągnąłem się i porwałem mu ozdóbkę tuż sprzed nosa.
- Co roku staram się to powiesić. – zaskomlał.
- Następnym razem. – Zbyłem go i podszedłem do Tenshiego stojącego tyłem do mnie. Wcisnąłem mu w rękę trzymany przeze mnie przedmiot i złapałem go pod boki. Chłopiec pisnął przestraszony, jednak nie wypuścił lalki. Gdy go podniosłem, zauważyłem, że jest bardzo leciutki, niczym płatek mięciutka poduszka. Spojrzałem mu przez ramię i uniosłem ciut wyżej. No, nareszcie włożył aniołka na czubek choinki, więc mogłem go postawić na podłodze. On jednak obrócił się i pocałowawszy mnie w policzek, wyszczerzył się.
- Dziękuję. – szepnął i uciekł z pokoju.
Kątem oka zauważyłem, że Eiri przygląda mi się badawczo.
- Eee... – powiedziałem inteligentnie i poszedłem w ślady Teshiego.
^^^
Po godzinie zaczęła się wspólna modlitwa i dzielenie opłatkiem. Jakimś cudem, to małe białowłose zostało mi na koniec. Widziałem, jak przyglądał się, gdy domownicy składając sobie życzenia, całowali się w policzek.
- Tuptuś się polepszył. – Delikatny głos wyrwał mnie z rozmyślań. Zaraz, zaraz... Tuptuś? A co to jest? – Więc ja Tuptusiowi życzę zdrowia... No, zdrowia, bo to najważniejsze... – zająknął się. – Żeby się spełniły marzenia... Siebie życzę... Sobie! – zarumienił się dojrzale. – Sobie życzę, żebyś był zawsze radosny i mnie lubił.
Panowałem nad sobą, żeby się nie roześmiać. Sześcioletni dzieciak.
- Ja tobie życzę większej śmiałości, radości w oczach, abyś nie był taki niezdarny i żebyś zawsze potrafił powiedzieć „pomóż”, gdy ktoś ci dokucza. – mrugnąłem do niego, a on obdarował mnie uśmiechem. Pochyliłem się nad nim, żeby go przytulić, a wtedy ta niezdara za szybko przyciągnęła głowę. Pomyślałem, że zaraz złamie mi nos, jednak zamiast bólu poczułem delikatny całus na mych ustach.
Tenshi szybko się odsunął, czerwieniejąc obficie.
- Prze-Przepraszam. Miało być w policzek.
Opłatek wypadł mi z ręki.
- O do diabła. – wyrwało mi się. Dostrzegłem jasny przebłysk w jego oczach, po wypowiedzeniu mych słów.
- Nie wzywaj ojca swego na daremne. – puścił mi oko. To mogłem usłyszeć tylko ja, na szczęście. Najwyraźniej nie tylko mnie zaczynała wracać pamięć.
Już miałem mu coś odpowiedzieć, ale on rzucił się pod choinkę, rozdając wszystkim prezenty, a swoje zostawiając na koniec. Po dziesięciu minutach wreszcie uporałem się z wszystkim i nagle usłyszałem dziki pisk. Spojrzałem na jego źródło i uśmiechnąłem się. Tenshi trzymał w rękach dużego, pluszowego misia przypominającego kota. Jego oczy padły na moją osobę, a w niedługim czasie drobne ciałko wylądowało na moich kolanach.
- Dziękuję! – Ekscytował się i całował pyszczek miśka.
- Nie ma, za co. Anioły muszą trzymać się razem. – Spojrzałem na niego wymownie, a on przytaknął, z lekką paniką wymalowaną w oczach. Odchylił się do tyłu i wyciągnął skądś jeszcze jedną paczkę w różowe serduszka. Zdziwiony, odpakowałem prezent. Jak się okazało, wewnątrz znajdował się czarny, pluszowy pies i muszę przyznać, że bardzo ładny.
- Dzięki. – Cmoknąłem go w czoło i zsadzając z kolan, zacząłem oglądać podarunek. No, ale niestety. Na dziś to był dla mnie limit, więc zacząłem kaszleć, przez co Tenshi natychmiast zeskoczył z sofy.
- Wchodź. – Nakazał i po namowach, które były raczej mało potrzebne, przykrył mnie kocem, samemu siadając na zimnych panelach, gdyż niebyło więcej miejsc siedzących.
- Dostaniesz wilka. – Westchnąłem, gdy dostrzegłem, jak oczy blondynka rozbłysły.
- Serio? Kiedy? Na zawsze?
Nie mam do niego słów.
- Tak się mówi, kiedy ktoś siedzi na zimnym. To choroba taka.
- Aha! – Podskoczył, jak oparzony.
Powoli nabrałem powietrza i je wypuściłem.
- Wskakuj. – mruknąłem, odsuwając rąbek koca, co Aoi skrzętnie wykorzystał, przylegając do mnie całym ciałem. – Robię się miękki. – powtórzyłem po raz drugi tego dnia.
- Mhm. – ziewnął i wsuwając kolano między moje nogi, zasnął prawie natychmiast. – Ciepło. – Otarł się buzią o mój tors, ostatecznie lokując ją w zagłębieniu szyi. Nawet nie chcę wiedzieć, co w tej chwili myśleli o mnie ci, którzy rozsiedli się dookoła mebla, jaki zajmowałem z tym małym trzpiotem.

Akemi (17:07)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz