17 grudnia 2009
Aloha Elfiątka xD Notka dziś, gdyż w poniedziałek, jak wspominałam, planuję bonus. Jeżeli nie uda mi się go ukończyć, to po prostu ukaże się kolejna część "Jak pies z kotem." xD
Nietypowo zacznę, ale odnośnikiem do fragmentu z tekstu:
* Mowa jest tam o Kanou i Ayase Yukiyi z "Okane ga nai". Mam nadzieję, że nie poplątam Wam niczego i wszystko będzie się dało gładko przeczytać.
Dziś dedykacja dla Łapy i Grelki ;)
Cesarz umieścił Ryoninna w doskonałym szpitalu. Mężczyzna miał tam próbować załagodzić objawy choroby i jak najdłużej żyć.
Tymczasem
zbliżały się święta. Był już trzynasty grudzień, więc większość uczniów
robiła sobie przedłużone dni wolne, przez co nauczyciele nie mieli,
kogo uczyć, dlatego postanowili, że będą zgodni, co do ich uczęszczania w
mury szkolne. Po prostu podzielili los wychowanków, wykręcając się
nagłymi wyjazdami.
Kiba,
Koryuu, Aki i Isamu wybrali się do Hokkaido, żeby szusować na nartach. Z
kolei cesarz wraz z ukochanym, pojechali do mało uczęszczanej części
lasu, gdzie czekał na nich pusty, drewniany dom. Tylko, oni, drzewa,
śnieg i wolna ręka do wszelkich dziwnych sposobów umilania czasu. Znając
Yuichiro, można się po nim spodziewać rzeczy bardzo odbiegających od
moralności, a i Fay wreszcie będzie mógł pozwolić sobie na dobitniejsze
wykrzykiwanie, jak Chisato wpływa na jego ciało.
W hotelu, a raczej wielkim apartamencie zostały trzy, w miarę dorosłe osoby i tyleż samo dzieci.
Subaru starał się unikać Tenshiego, co nie umknęło uwadze reszty.
- Ej, Misaki! Podejdź no do płotu, bo... mnie nogi bolą. – odezwał się Eiri. Trochę raniło go, że chłopak odtrąca jego syna.
-
Czego?! – odpowiedziało mu ciche warknięcie. Nie usłyszawszy
odpowiedzi, jak to dorośli mają w zwyczaju, aby zwabić swe pociechy do
siebie i dać im w zamian, dajmy na to, zupę grzybową, którą one tak
„uwielbiają”, brunet wszedł do pokoju. Ujrzawszy białą czuprynę,
skrzywił się żałośnie, jednak nie uciekł. – No?
- Czemu siedzisz sam? Zaszczyć nas swoim towarzystwem. Chyba, że boisz się tego słodkiego sześciolatka.
Subaru
prychnął lekceważąco i zrezygnowany, klapnął na krzesło. Od pojawienia
się granatowookiego, nawiedzały go dziwne sny i bolały go plecy, tak,
jakby mu je ktoś wypalał.
-
Nie boję się, tylko go nie lubię. – szczerość w tych słowach nie mogła
być żartem, przez co Misaki dostrzegł surowy wzrok czerwonowłosego. –
Nie mam zamiaru się przymilać. Spójrz na niego. Niby takie słodkie,
milusie. Ma rodzinę, która go kocha, a mimo to jest smutny! To
samolubne, cholera! – chłopak nie wiedział, że Aoi stracił rodzicielkę. –
Przez te pełne bólu oczy, człowiek aż ma ochotę popełnić samobij... –
głośny plask przerwał jego wywód.
Cichutko
łkający Tenshi, który starał się opanować łzy, wstał gwałtownie i
uderzył go w policzek. Wściekłość to nie jest dobre słowo, jakie
określałoby stan anioła. Złość... Tak, to jest to. Przecież tak dobre
istotki nie znają mocno negatywnych uczuć. Misaki zauważył ów stan i
teraz patrzył wyzywająco na białowłosego.
- Nawet nie potrafisz się odezwać, obronić swoich bliskich! – obrzucił go zdegustowanym spojrzeniem.
-
Subaru! – siedemnastoletni blondyn, który zdążył usłyszeć ostatnią
wymianę zdań, popatrzył znacząco na Eiriego, który drżał, bynajmniej nie
z zimna. – Tenshi stracił matkę, a jego tata ma AIDS. Nie rób z siebie
cierpiętnika i kogoś lepszego. W dodatku po śmierci mamy przestał mówić.
To dowód na to, że cierpi!
Jedenastolatek oparł dłoń na prawym boku.
-
Tym bardziej jest słaby. Gdyby mu na nich zależało, to teraz by
krzyczał, dając upust emocjom, a tak robi z siebie ofiarę. – spojrzał na
niego. – Nie tylko ty nie masz rodziny. – zanim ktoś zdążył zaoponować,
że chłopiec posiada jednego z rodziców, Misaki rzucił białą kopertę na
blat. – Dwa tygodnie temu dostałem wiadomość, że ojciec chce się ze mną
spotkać, bo miał wypadek i jest umierający.
Hoshi drgnął, czując zimno przemieszczające się po jego ciele.
- Jak to? I nic nie powiedziałeś? Powinieneś jechać!
Nastolatek obdarzył go ironicznym uśmiechem.
- Wiesz, jakie były jego ostatnie słowa?
-
To twój ociec! Zachowałeś się w tym przypadku jak kompletny smarkacz,
jak wyrodny syn! Postradałeś rozum? On ci dał życie. Tu się nie liczy,
jaki dla ciebie był. – ognistowłosy przerwał, widząc łzy goryczy,
skapujące po brodzie chłopca.
-
Wiecie, co powiedział? – krzyknął. – Że gdy przyjadę, to jako ostatnią
wolę zrobi ze mną to, co chcieli zrobić z Ayase Yukiyą porywacze i na
początku Kanou!* To jest autorytet? Ostoja moralności i dobry przykład? –
obecni otworzyli szeroko oczy i spojrzeli na siebie. Dobrze wiedzieli, o
czym mówił Subaru, gdyż kiedyś oglądali „Okane ga nai” w wersji
okrojonej. Brunet niejednokrotnie powtarzał, że główny bohater jest
podobny do niego. Uśmiali się wtedy, bo ciemnooki i ciemnowłosy
nastolatek, nijak nie pasował do uroczego i zahukanego blondynka. – I wy
się dziwicie, czemu ja go nie żałuję? Mam go głęboko w poważaniu! Niech
się smaży w piekle. Oby diabły pieprzyły go dzień i noc! Niech wreszcie
poczuje to, czego ja doświadczyłem przez dwa lata! – już więcej nie
mógł mówić. Zabrakło mi śliny i oddechu, który teraz łapczywie nabierał.
Sparaliżowani domownicy nie poruszyli się ani na milimetr. – I ten
mały... – przełknął kąśliwą uwagę. – Uważa, że ma źle? To w takim razie
ja powinienem podciąć sobie żyły! – Hoshi, jak na zawołanie podbiegł do
niego, w obawie, że chłopak nie żartuje. – Nie bój się. Nie jestem na
tyle zdesperowany. – przezroczyste kryształy spływały mu potokiem po
policzkach. Chwila upłynęła, zanim Misaki uspokoił oddech. – Nieważne.
Nie mam zamiaru użalać się nad sobą. – drobna piąstka uderzyła go w
brzuch. – Czego chcesz?
Wielkie
oczy utkwione w jego twarzy, wyrażały współczucie, ale i żal. Chłopiec
siąknął noskiem i zarówno, jak szybko przylgnął do drugiego ciała, tak
się od niego odsunął. Subaru zadrżał lekko, a po chwili zrobił bardzo
głupi ruch. Chwycił Tenshiego za ramiona i pochylając się, szarpnął nim.
-
Nienawidzę, gdy ktoś mnie żałuje! Nienawidzę! Słyszysz? – z upływem
powtarzanych słów, klękał coraz niżej, aż upadł na kolana, kładąc głowę
na brzuchu białowłosego. Ten z kolei pogładził go po ciemnych kosmykach.
Nie minęło wiele czasu, kiedy Misaki zdecydował się odsunąć, wstać
gwałtownie i wybiec, trzaskając drzwiami salonu, a później i pokoju, w
którym spał.
***
Nadszedł ostatni dzień szkoły przed świętami.
Subaru
wybiegł z budynku z prędkością odrzutowca, omijając śnieżne kulki, a
samemu celnie rzucając. Po dziesięciominutowej zabawie, ruszył do
hotelu.
-
Rany! Trzeba wytrzymać tyle dni pod jednym dachem z tym małym
kretynkiem. Jak nic, zgłupieję. – obiecał Eiriemu, że odprowadzi
Tenshiego, bo chociaż odrobina miłego gestu, czasem się przyda. Właśnie
szedł obok podstawówki białowłosego, gdy zauważył, jak trzech, starszych
nawet od niego, nastolatków, zaczepia małego chłopca w czerwono-szarej
kurtce i przerzuca nad własnymi głowami jego czapkę.
- Tenshi? – mruknął do siebie Misaki i zaciekawiony sytuacją, podszedł bliżej.
Granatowooki
próbował złapać w locie swoje okrycie głowy, jednak jak do tej pory z
fatalnym skutkiem. Co rusz potykał się i upadał na któreś kolano, lecz
nie chcąc dawać satysfakcji trzem napastnikom, podnosił się szybko i
zaczynał swą pogoń na nowo.
-
Poproś. – kpili z niego i śmiali się, zadowoleni z własnego dowcipu.
Dobrze wiedzieli, że chłopiec nie umie mówić. Już nie raz Tenshi był
obiektem drwin i wyzwisk, ale przeważnie znajdywał się ktoś, kto bronił
go i uśmiechał się łagodnie, na pocieszenie. Obecnie nie dostrzegał tej
szansy, a oczy zaczęły napełniać się z tego powodu mgiełką.
- Oj, chłopaki, żeby tak się staczać? – odwrócili się, jak na komendę, w stronę przybysza.
Subaru stał z opartymi na bokach rękoma i wzdychał dramatycznie.
-
Czego tu? – warknął jeden z dręczycieli, najwyższy. – Przyszedłeś
smęcić nam jakieś kazania, czy też wolisz podzielić los koleżki?
Misaki zacmokał niezadowolony i pokręcił głową z rezygnacją.
-
Nu, nu, nu. – pogroził im palcem. – Nie wolno tak traktować ludzi.
Jesteś aspołeczny. Przecież ja ci ani nie przeszkadzam, ani nie próbuję
pomóc temu szczeniakowi. Jestem neutralny, po prostu chcę pooglądać, a
ty na mnie tak ostro naskakujesz. Uraziłeś moje uczucia. – wydął dolną
wargę.
- Ty udajesz, czy jesteś taki głupi? – szczerze zdziwiony nastolatek uniósł wysoko brew. – Ale skoro się nie wtrącasz...
Twarda
śnieżka uderzyła Tenshiego w brzuch. Zaraz po niej nastąpiły kolejne.
Chłopczyk starał się ich unikać, jednak nie radził sobie z ilością
białej amunicji. Kurtka była już mokra, ale po tym, jak dwóch oprawców
złapało go za ręce oraz nogi i wrzucili do zaspy, nie nadawała się do
użytku. Tamci bawili się w najlepsze i nie zamierzali przestać. Ich
dewizą było znęcanie się nad słabszymi.
Najstarszy
nabrał sporą porcję śniegu i ruszył w kierunku sześciolatka, który
płakał cicho. Miał zamiar wysmarować mu twarz, lecz przeszkodzono mu.
-
Dosyć. – mimo spokojnego, wręcz obojętnego głosu, czarne oczy rzucały
błyskawice. – Chyba już się pobawiliście. Teraz rozejdziemy się w pokoju
i każdy zapomni o zajściu.
Wściekły nastolatek wyszarpnął dłoń.
-
Odwal się, gnojku! Siedź cicho i patrz, albo i tobie się dostanie. –
upuścił trzymaną do tej pory czapkę blondynka i przydepnął ją.
Z
gardła Aoiego wydobył się przeciągły pisk. W tym samym momencie anioł
rzucił się do puchowego materiału, jaki od dłuższej chwili nie był w
jego posiadaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz